Wszystkie boże dzieci tańczą

Kami-no kodomotachi-wa mina odoru

Yoshiya obudził się z potwornym kacem. Ze wszystkich sił starał się otworzyć oczy, lecz otworzyło się tylko jedno. Lewa powieka go nie słuchała. Miał wrażenie, że w nocy głowa wypełniła mu się dziurawymi zębami, a z gnijących dziąseł sączy się ropa i od środka rozpuszcza szare komórki. Jeżeli jakoś tego nie powstrzyma, wkrótce przestaną istnieć. Ale zdawało mu się, że nie będzie mógł nic na to poradzić. W miarę możliwości chciałby się jeszcze odrobinę przespać. Jednak wiedział, że już nie uśnie. Zbyt źle się czuł.

Odwrócił się w stronę zegarka przy łóżku, ale z jakiegoś powodu zegarka tam nie było. Nie było go tam, gdzie powinien być. Nie było też okularów. Pewnie nieświadomie gdzieś je rzucił. Już przedtem mu się to zdarzało.

Pomyślał, że musi wstać, lecz kiedy usiadł na łóżku, poczuł zamęt w głowie i znów opadł twarzą na poduszkę. Po okolicy krążył ciężarówką sprzedawca prętów do suszenia bielizny. Jeżeli kupiło się nowy, zabierał stary. Cena nie zmieniła się od dwudziestu lat. Z głośników dobiegał nagrany na taśmę monotonny głos mężczyzny w średnim wieku, który mówił, rozwlekając słowa. Gdy Yoshiya to słyszał, kręciło mu się w głowie jak podczas morskiej choroby. Męczyły go mdłości, lecz nie mógł zwymiotować.

Jeden z jego przyjaciół mówił, że kiedy ma kaca, zawsze ogląda poranny program w telewizji. Gdy słucha irytujących głosów nieustępliwych reporterek mówiących o skandalach w świecie artystycznym, od razu udaje mu się zwymiotować.

Lecz tego poranka Yoshiya nie miał siły wstać, żeby włączyć telewizor. Nie chciało mu się nawet oddychać. Przed oczami chaotycznie, lecz uparcie mieszały się przezroczyste światło i biała mgła. Wszystko widział dziwnie dwuwymiarowe. Nagle zastanowił się, czy tak się czuje człowiek w chwili śmierci. W każdym razie nigdy więcej nie chciałby tego przeżywać. Mogę teraz umrzeć. Proszę cię, panie Boże, już nigdy więcej nie karz mnie w ten sposób.

Pan Bóg przywiódł mu na myśl matkę. Chciał się napić wody, więc zaczął ją wołać, lecz wtedy przypomniał sobie, że jest w domu sam. Trzy dni temu matka wyjechała do Kansai z innymi wiernymi. Są różni ludzie, pomyślał. Matka jest ochotniczką i służebnicą pańską, a syn cierpi na kaca kategorii superciężkiej. Nie może wstać. Lewe oko nawet mu się nie otwiera. Z kim on się tak upił? Zupełnie nie pamięta. Kiedy próbuje sobie przypomnieć, mózg zmienia się w kamień. Potem sobie przypomni, powoli.

Pewnie jeszcze nie minęło południe. Po rażącym świetle wpadającym do pokoju przez szparę między zasłonami ocenił, że musi być po jedenastej. Pracował w wydawnictwie, gdzie przez palce patrzono na spóźnienia, nawet w przypadku młodego pracownika jak on. W takich razach nadrabiał, pracując po godzinach. Gdy jednak pojawiał się dopiero po południu, szef rugał go bezlitośnie. Ruganie spływało po nim jak woda po kaczce, lecz wolał nie sprawiać kłopotu wiernemu, z którego polecenia dostał tę pracę.

W końcu wyszedł z domu przed pierwszą. Zwykle pod jakimś pretekstem nie poszedłby w taki dzień w ogóle do pracy, ale miał na dyskietce pewien tekst, który musiał dziś ostatecznie zredagować i wydrukować, a nie mógł o to poprosić nikogo innego.

Z mieszkania, które wynajmowali z matką w Asagaya, pojechał pociągiem linii Chūōsen do Yotsuya, tam przesiadł się w metro linii Marunouchi. Z Kasumigaseki linią Hibiya dotarł do Kamiyachō. Niepewnym krokiem wszedł i zszedł po wielu schodach. Wydawnictwo znajdowało się blisko stacji. Była to niewielka firma specjalizująca się w przewodnikach turystycznych po różnych krajach świata.

Tego wieczoru koło dziesiątej, gdy w drodze do domu przesiadał się na stacji Kasumigaseki, zobaczył mężczyznę, któremu brakowało kawałka ucha. Mógł mieć pięćdziesiąt parę lat, włosy miał gęsto przyprószone siwizną. Był wysoki, nie nosił okularów, ubrany był w niemodny tweedowy płaszcz, w prawej ręce niósł skórzaną teczkę. Wolnym krokiem człowieka głęboko zamyślonego szedł z peronu linii Hibiya w kierunku linii Chiyoda. Yoshiya bez wahania ruszył za nim. Poczuł, że zaschło mu w gardle, jakby było pokryte starą popękaną skórą.


Matka Yoshiyi miała czterdzieści trzy lata, lecz wyglądała na trzydzieści parę. Miała regularne rysy, zdawała się bardzo schludna i zadbana. Dzięki zdrowemu odżywianiu i energicznej gimnastyce rano i wieczorem zachowała dobrą figurę i miała piękną gładką cerę. Do tego była tylko o osiemnaście lat starsza od Yoshiyi, więc bez przerwy brano ją za jego siostrę.

Z natury miała także dość słabo rozwinięty instynkt macierzyński. A może była po prostu ekscentryczna? Gdy Yoshiya poszedł do gimnazjum i zainteresowały go sprawy seksu, spokojnie nadal chodziła po domu w bieliźnie, a czasem nawet zupełnie nago. Spali oczywiście w oddzielnych pokojach, ale kiedy w nocy czuła się samotna, przychodziła do pokoju syna i wślizgiwała się pod kołdrę, nie mając prawie nic na sobie. Zasypiała, otaczając go ramionami jak suka albo kotka. Wiedział, że matka nie robi tego, żeby mu dokuczyć, lecz w takich chwilach czuł się bardzo nieswojo. Musiał przybierać strasznie nienaturalną pozycję, żeby nie zorientowała się, że ma erekcję.

Yoshiya bał się wplątać w jakiś zgubny związek z matką, więc desperacko szukał dziewczyn, które chętnie poszłyby z nim do łóżka. W okresach, kiedy nie miał żadnej pod ręką, specjalnie regularnie się onanizował. Od czasów licealnych za zarobione pracą dorywczą pieniądze chodził do agencji towarzyskich. Robił to wszystko raczej ze strachu, a nie dlatego, że musiał sobie radzić z nadmiernym popędem seksualnym.

Powinien był pewnie w odpowiednim momencie wyprowadzić się z domu i zacząć samodzielne życie. Wielokrotnie bił się z myślami. Rozważał przeprowadzkę, kiedy dostał się na studia, a później powtórnie, kiedy zaczął pracę. Ale w końcu aż do tej pory mieszkał z matką, choć miał już dwadzieścia pięć lat. Jednym z powodów był fakt, że nie wiedział, do czego matka może się posunąć, jeżeli zostawi ją samą. Do tej pory już wiele razy z wielkim trudem powstrzymywał ją przed wprowadzeniem w życie nieoczekiwanych, czasami katastrofalnych (choć dyktowanych dobrą wolą) pomysłów.

Poza tym gdyby nagle powiedział, że się wyprowadza, matka prawdopodobnie zrobiłaby straszne piekło. Chyba nigdy nie przyszło jej do głowy, że kiedyś będą musieli zamieszkać oddzielnie. Ciągle jeszcze dobrze pamiętał, w jakim żalu się pogrążyła, jaka była zdenerwowana, kiedy mając trzynaście lat, oświadczył, że wyrzeka się wiary. Przez dwa tygodnie prawie nic nie jadła, nie odzywała się, nie myła, nie czesała, nie zmieniała bielizny. Nawet kiedy dostała miesiączki, nie zachowywała odpowiedniej higieny. Nigdy przedtem nie widział matki tak brudnej, cuchnącej. Serce mu się ściskało na myśl, że znów mogłoby do tego dojść.


Yoshiya nie miał ojca. Zawsze była przy nim jedynie matka. Od dzieciństwa powtarzała mu, że jego ojcem jest Pan (tak nazywali swojego boga). Dlatego musi być w niebie. Nie może z nami mieszkać. Ale zawsze myśli o Yoshiyi i strzeże go.

Pan Tabata, który był „duchowym przewodnikiem” Yoshiyi, mówił to samo.

– Rzeczywiście nie masz na tym świecie ojca. Na pewno niektórzy będą o tym gadać różne głupstwa. Niestety, oczy wielu ludzi przesłania mgła i nie widzą prawdy. Ale Pan, twój ojciec, jest całym światem, Yoshiya. Żyjesz otoczony jego miłością. Dlatego musisz być z tego dumny i żyć, jak przystało.

– Ale przecież pan Bóg należy do wszystkich – powiedział Yoshiya, który właśnie poszedł do pierwszej klasy. – A ojca chyba każdy ma oddzielnie, swojego własnego?

– Posłuchaj, Yoshiya… Pan, który jest twoim ojcem, kiedyś ukaże się tylko tobie. Spotkasz Go, kiedy nie będziesz się tego spodziewał, tam gdzie nie będziesz się tego spodziewał. Lecz jeżeli będziesz wątpił, jeżeli wyrzekniesz się wiary, rozczarujesz Go i być może nigdy ci się nie ukaże. Rozumiesz?

– Rozumiem.

– Będziesz zawsze pamiętał, co powiedziałem?

– Będę pamiętał.

Ale szczerze mówiąc, Yoshiya nie bardzo to rozumiał. Nie wydawało mu się bowiem, że jest kimś szczególnym, bożym dzieckiem. Pod każdym względem był zwyczajnym chłopcem, jakich wszędzie pełno. A może nawet nieco gorszym niż zwyczajny chłopiec. Niczym się nie wyróżniał, ciągle coś mu nie wychodziło. Tak było przez całą szkołę podstawową. Oceny miał możliwe, ale w sporcie był beznadziejny. Biegał wolno, niepewnie, miał krótki wzrok i dziurawe ręce. W meczach baseballowych zwykle nie udawało mu się nawet złapać lecącej z góry piłki. Koledzy z drużyny mieli do niego pretensje, a dziewczyny na trybunie chichotały.

Przed snem modlił się do Boga, swego ojca. „Będę zawsze mocno wierzył, więc proszę Cię, pozwól mi złapać wysoką piłkę na zapolu. To wystarczy. Niczego innego (w tej chwili) nie pragnę”. Jeżeli Bóg był rzeczywiście jego ojcem, powinien wysłuchać takiej niewielkiej prośby. Lecz Bóg jej nie spełniał. Wysokie piłki nadal wypadały mu z rękawicy.

– Yoshiya, próbujesz wystawić Pana na próbę – powiedział ostro pan Tabata. – To dobrze, że się modlisz. Ale musisz się modlić o większe, ważniejsze rzeczy. Nie należy prosić o konkretne rzeczy w określonym terminie.


Kiedy skończył siedemnaście lat, matka wyjawiła mu tajemnicze okoliczności (czy też część tajemniczych okoliczności) jego urodzin. Już czas, żebyś wiedział, powiedziała.

– Mając kilkanaście lat, żyłam jeszcze w głębokiej ciemności – zaczęła opowieść. – Moja dusza była zbłąkana i nieczysta, jakby pogrążona w bagnie głębokim jak morze. Prawdziwe światło kryło się za ciemnymi chmurami. I obcowałam bez miłości z wieloma mężczyznami. Wiesz, co to jest „obcowanie”, prawda?

Yoshiya powiedział, że wie. Kiedy rozmowa dotyczyła spraw seksu, matka często używała strasznie staroświeckich wyrażeń. On wówczas „obcował już bez miłości” z kilkoma kobietami.

Matka mówiła dalej:

– Pierwszy raz poczęłam w drugiej klasie liceum. Wtedy nie przywiązywałam do tego wagi. Poszłam do szpitala poleconego przez koleżankę i usunęłam ciążę. Ginekolog był młody, życzliwy, po operacji zrobił mi wykład o antykoncepcji.

– Usuwanie ciąży nie przynosi pożytku ani ciału, ani duszy, poza tym jest niebezpieczeństwo zarażenia się chorobami wenerycznymi, więc używaj tego – powiedział, wręczając mi pudełko prezerwatyw.

Odpowiedziałam, że zawsze używaliśmy prezerwatywy.

– W takim razie nie była dobrze założona – odparł lekarz. – Zaskakująco dużo ludzi nie wie, jak je prawidłowo zakładać.

– Ale ja nie byłam głupia. Bardzo uważałam, żeby nie zajść w ciążę. Kiedy tylko się rozebrałam, od razu sama nakładałam partnerowi prezerwatywę. Wiedziałam, że mężczyznom nie można ufać. Wiesz, co to prezerwatywa, prawda?

Yoshiya, powiedział, że wie.

– Po dwóch miesiącach znowu poczęłam. Uważałam jeszcze bardziej niż przedtem, a mimo to jeszcze raz poczęłam. Nie mogłam w to uwierzyć! Ale nie było rady, poszłam więc do tego samego lekarza. Na mój widok zawołał: – Przecież dopiero co ci mówiłem, że musisz uważać. Co ty sobie myślisz?! – Z płaczem wyjaśniłam, jak uważnie zapobiegałam ciąży przy obcowaniu. Lecz nie uwierzył mi. – Gdyby prezerwatywa była prawidłowo założona, nie doszłoby do czegoś takiego – mówił rozgniewany.

Nie będę wszystkiego opowiadać, bo to długa historia, ale w każdym razie w pół roku później wskutek pewnych niezwykłych okoliczności zaczęłam obcować z tym lekarzem. Miał wtedy trzydzieści lat, był jeszcze kawalerem. Nudno się z nim rozmawiało, lecz był uczciwym, porządnym człowiekiem. Brakowało mu kawałka prawego ucha. W dzieciństwie pies mu go odgryzł. Podobno szedł sobie drogą, gdy nagle skoczył na niego jakiś obcy, wielki czarny pies i odgryzł mu kawałek ucha.

– Ale dobrze, że skończyło się na płatku ucha – mówił. – Brak płatka ucha specjalnie w życiu nie przeszkadza. Z nosem byłoby gorzej. – Ja też tak myślałam.

Dzięki temu związkowi z lekarzem stopniowo znów stałam się dawną sobą. Obcując z nim, mogłam o niczym nie myśleć. Polubiłam nawet jego okaleczone ucho. Traktował pracę bardzo poważnie, więc nawet w łóżku robił mi wykłady o antykoncepcji. Kiedy i jak należy nałożyć prezerwatywę, kiedy i jak trzeba ją zdjąć. Stosowaliśmy wspaniałą antykoncepcję, nic jej nie można było zarzucić. A mimo to znowu poczęłam.

Matka poszła do kochanka lekarza i powiadomiła go, że chyba po raz kolejny jest w ciąży. Lekarz ją zbadał i potwierdził, lecz nie przyjął do wiadomości, że jest ojcem.

– Jako specjalista zapobiegałem ciąży całkowicie skutecznie. Więc oznacza to, że musiałaś sypiać z innym mężczyzną – oznajmił.

– Te słowa strasznie mnie zraniły. Trzęsłam się ze złości. Rozumiesz, dlaczego mnie to zraniło, prawda?

Yoshiya powiedział, że rozumie.

– Kiedy byłam z nim związana, absolutnie nie obcowałam z innymi mężczyznami. A mimo to uznał mnie za zwykłą nierządnicę. Nigdy więcej się z nim nie spotkałam. Nie usunęłam ciąży. Chciałam umrzeć. Gdyby pan Tabata nie zobaczył mnie wtedy słaniającej się na ulicy i nie podszedł do mnie, pewnie wsiadłabym na statek płynący na Ōshimę i rzuciłabym się do morza. Wcale nie bałam się śmierci. Gdybym wtedy umarła, nie przyszedłbyś na świat. Ale dzięki temu, że pan Tabata pokazał mi drogę, zostałam zbawiona. W końcu udało mi się znaleźć prawdziwą światłość. I dzięki pomocy innych wiernych wydałam cię na świat.


Pan Tabata powiedział jej wtedy:

– Tak starannie stosowała pani antykoncepcję, a mimo to zaszła pani w ciążę. Czy sądzi pani, że to dzieło przypadku? Ja tak nie uważam. Trzy przypadki po kolei to już nie przypadek. Trzy to liczba postaci, pod którymi objawia się nam Pan. Innymi słowy, pani Osaki, Pan pragnie, aby wydała pani na świat to dziecię. To nie jest dziecko żadnego mężczyzny. To dziecię Pana, który jest w niebiosach. Nadam temu chłopcu imię Yoshiya, czyli „pełen dobroci”.

– Zgodnie z przepowiednią pana Tabaty, urodził się chłopiec, nadano mu imię Yoshiya, a matka już z nikim nie obcując, zaczęła życie służebnicy pańskiej.

– To znaczy – wtrącił się Yoshiya z wahaniem – z biologicznego punktu widzenia moim ojcem jest ten lekarz ginekolog.

– Nie. On stosował doskonałą antykoncepcję. Dlatego, tak jak mówi pan Tabata, twoim ojcem jest Pan. Nie przyszedłeś na świat w wyniku obcowania cielesnego, a dlatego, że taka była wola Pana – powiedziała zdecydowanie matka, z ogniem w oczach.

Zdawało się, że głęboko w to wierzy, lecz Yoshiya był przekonany, że to właśnie ów ginekolog jest jego ojcem. Na pewno prezerwatywa miała jakąś wadę produkcyjną. Nie ma innej możliwości.

– A ten lekarz wie, że mnie urodziłaś?

– Myślę, że nie wie. Skąd miałby wiedzieć? Od tego czasu go nie widziałam i nie kontaktowałam się z nim.


Mężczyzna wsiadł do pociągu linii Chiyoda jadącego do Abiko. Yoshiya wskoczył do tego samego wagonu. Było po pół do jedenastej wieczorem i pociąg nie był zbyt zatłoczony. Mężczyzna usiadł, wyjął z teczki czasopismo i otworzył na założonej stronie. Wyglądało na jakiś periodyk specjalistyczny. Yoshiya usiadł naprzeciwko, rozłożył gazetę i zaczął udawać, że czyta. Mężczyzna był szczupły, miał poważną szczerą twarz o zdecydowanych rysach. Z jakiegoś powodu sprawiał wrażenie lekarza. Wiek też się zgadzał. Brakowało mu kawałka prawego ucha. Niewykluczone, że odgryzł go pies.

Yoshiya instynktownie czuł, że ten człowiek musi być jego biologicznym ojcem. Prawdopodobnie nie wie nawet, że w ogóle ma syna w moim wieku, myślał. I nawet gdybym mu to teraz wyjawił, pewnie tak łatwo by mi nie uwierzył. Bo przecież jako specjalista stosował idealną antykoncepcję.

Pociąg minął Shin-Ochanomizu, Sendagi, Machiyę. Wkrótce wynurzył się z tunelu metra na powierzchnię. Na każdej stacji malała liczba pasażerów. Mężczyzna czytał, nie zwracając uwagi na nic innego. Nie wyglądało na to, że zamierza niedługo wysiąść. Yoshiya czytał – nie czytając – wieczorne wydanie gazety i co pewien czas kątem oka obserwował mężczyznę. Po trochu przypominał sobie wydarzenia wczorajszej nocy. Poszedł na drinka do Roppongi z przyjacielem ze studiów i jego dwiema znajomymi dziewczynami. Pamiętał, że potem we czwórkę poszli do dyskoteki. Powoli odżywały w pamięci szczegóły. Czy w końcu przespał się z jedną z tych dziewczyn? Nie, chyba raczej nie. Był tak pijany, że „obcowanie” nie wchodziło w grę.

Część gazety z wiadomościami z kraju nadal wypełniały artykuły o trzęsieniu ziemi. Matka z innymi wiernymi zatrzymała się w Osace w jakimś ośrodku należącym do wspólnoty. Codziennie rano napełniali plecaki potrzebnymi artykułami i jechali pociągiem tak daleko, jak się dało, a potem szli do Kobe szosą zasypaną gruzem i rozdawali ludziom niezbędne produkty. Matka mówiła przez telefon, że plecak potrafi ważyć nawet piętnaście kilo. Yoshiya czuł, że tamto miasto jest oddalone o lata świetlne od niego i siedzącego naprzeciwko mężczyzny zatopionego w lekturze czasopisma.


Przez całą szkołę podstawową raz w tygodniu Yoshiya chodził z matką szerzyć wiarę. Matka miała najlepsze ze wszystkich wiernych wyniki w nawracaniu. Piękna, młoda, czarująca wyglądała na osobę pochodzącą z dobrej rodziny (i rzeczywiście tak było). Do tego prowadziła za rączkę małego chłopczyka. Na jej widok większość ludzi traciła czujność i uznawała, że choć nie są zainteresowani religią, nie zaszkodzi im przecież posłuchać. Chodziła od domu do domu w skromnym (lecz pięknie podkreślającym sylwetkę) kostiumie, przekazywała ludziom książeczki religijne, z uśmiechem i bez natręctwa opowiadała o szczęściu, jakie daje wiara.

– Jeżeli będą państwo mieli jakieś zmartwienia czy kłopoty, proszę koniecznie do nas zajść – mówiła. – Do niczego nie zmuszamy. Wskazujemy jedynie drogę – powtarzała z pałającym wzrokiem, gorąco zachęcając. – Ja też kiedyś, gdy moja dusza błądziła w głębokiej ciemności, zostałam zbawiona dzięki tej nauce. Zamierzałam wtedy rzucić się do morza, choć nosiłam w sobie to dziecię. Lecz Pan w niebiosach zesłał ratunek i teraz wraz z synkiem żyjemy z Panem w światłości.

Yoshiya nie czuł szczególnej niechęci do chodzenia za rękę z matką po domach obcych ludzi. Przy takich okazjach była dla niego wyjątkowo miła i miała ciepłą dłoń. Często bywali zimno traktowani i nie wpuszczano ich nawet za próg, ale za to cieszył się podwójnie, kiedy spotykała ich życzliwość. A gdy udało im się kogoś nawrócić, czuł dumę. Może dzięki temu Bóg, mój ojciec, trochę mnie doceni, myślał.

Jednak wkrótce po rozpoczęciu gimnazjum Yoshiya wyrzekł się wiary. Obudziła się w nim niezależna świadomość własnego ja i trudno mu było ślepo akceptować i przestrzegać specyficznych surowych przykazań wspólnoty, niezgodnych z ogólnie przyjętymi normami społecznymi. Ale to nie był jedyny powód. Zasadniczym czynnikiem, który zdecydowanie zniechęcił go do wiary, była nieskończona obojętność ojca. Miał mroczne, ciężkie, milczące serce z kamienia. Odrzucenie wiary przez syna głęboko zasmuciło matkę, lecz to nie zachwiało jego postanowieniem.


Gdy prawie wyjeżdżali już z Tokio, dotarłszy do ostatniej stacji przed prefekturą Chiba, mężczyzna włożył czasopismo z powrotem do teczki, wstał i skierował się do drzwi. Yoshiya również wysiadł. Mężczyzna wyjął z kieszeni bilet miesięczny i przeszedł przez bramkę. Yoshiya musiał stanąć w kolejce, żeby dopłacić różnicę w koszcie biletu, lecz gdy wyszedł na ulicę, zdążył jeszcze zobaczyć, że mężczyzna wsiada do taksówki. Wsiadł do następnej, wyciągnął z portfela nowy banknot o wartości dziesięciu tysięcy jenów.

– Pojedzie pan za tamtą taksówką? – zapytał kierowcę.

– Ale proszę pana, to nie jest nic podejrzanego? Nie chodzi o żadne przestępstwo?

– Nie, nic podejrzanego. Wszystko w porządku – odparł Yoshiya. – Zwyczajnie zbieram o nim informacje.

Kierowca w milczeniu przyjął banknot i ruszył.

– Ale za jazdę płaci pan oddzielnie. Włączam licznik.

Wyjechali z ulicy handlowej, na której pospuszczano już żaluzje, minęli kilka ciemnych pustych placów pod budowę, wielki szpital z oświetlonymi oknami, nowe osiedle tandetnie zbudowanych domków poszatkowane na maleńkie posesje. Ruchu prawie nie było, więc bez trudu jechali śladem pierwszej taksówki i pościg nie był szczególnie emocjonujący. Kierowca starał się nie zwracać na siebie uwagi, więc to zmniejszał, to zwiększał odległość między swoją a tamtą taksówką.

– Zbiera pan informacje, bo zdradza żonę albo coś w tym rodzaju?

– Nie, chodzi o head hunting. Konkurencja między firmami.

– Coś takiego – powiedział kierowca ze zdziwieniem. – To ostatnio konkurujące firmy posuwają się do takich rzeczy? Nie wiedziałem.

Domy stały coraz rzadziej, jechali teraz nadrzeczną ulicą, wzdłuż której ciągnęły się fabryki i magazyny. Nie było żywego ducha i nowe latarnie strasznie rzucały się w oczy. Taksówka z mężczyzną nagle zatrzymała się przy długim betonowym murze. Na widok świateł hamulcowych kierowca Yoshiyi także zahamował około sto metrów dalej. Zgasił światła. Latarnie rtęciowe w milczeniu rozjaśniały asfalt, w ich zasięgu widać było jedynie mur. Nad nim, jak ostrzeżenie dla reszty świata, ciągnął się gruby drut kolczasty. Otworzyły się drzwi tamtej taksówki i Yoshiya zobaczył, że mężczyzna z okaleczonym uchem wysiada. Yoshiya w milczeniu podał kierowcy dodatkowe dwa tysiące jenów.

– Wie pan co? Tędy raczej nie jeżdżą taksówki, więc będzie pan miał kłopot z powrotem. Może trochę poczekam? – zaproponował kierowca.

Yoshiya powiedział, że nie trzeba, i wysiadł.

Mężczyzna ruszył prosto przed siebie wzdłuż betonowego muru, nie rozglądając się wcale dookoła. Szedł powolnym miarowym krokiem, tak samo jak na peronie metra. Wyglądał jak przyciągana magnesem mechaniczna zabawka. Yoshiya postawił kołnierz płaszcza i wypuszczając zza niego białe obłoczki oddechu, ruszył śladem mężczyzny w odległości niepozwalającej mu zorientować się, że jest śledzony. Do uszu Yoshiyi dobiegał jedynie anonimowy odgłos skórzanych butów mężczyzny. W odróżnieniu od nich podbite gumą mokasyny Yoshiyi stąpały bezszelestnie.

Wokół nie było śladu życia, zupełnie jakby znalazł się w tymczasowej, nierealnej scenografii ze snu. Skończył się mur, a za nim pojawiło się otoczone siatką złomowisko. Piętrzyły się tam sterty sprasowanych samochodów. Długo leżały wystawione na działanie deszczu, a światło latarni rtęciowych pozbawiło je resztek barw. Mężczyzna minął złomowisko.

Yoshiya nie wiedział, co się dzieje. Po co ten człowiek przyjechał taksówką w takie bezludne, puste miejsce? Czy ten człowiek nie musi wracać do domu? A może postanowił wrócić trochę okrężną drogą? Lecz lutowa noc była za zimna na spacery. Powiewy mroźnego wiatru od czasu do czasu uderzały w plecy Yoshiyi. Za złomowiskiem znów był odcinek brzydkiego betonowego płotu, a za nim odchodziła w bok wąska uliczka. Mężczyzna skręcił w nią bez wahania, jakby doskonale znał to miejsce. W uliczce panowały ciemności i nie było widać, co się w niej kryje. Yoshiya chwilę bił się z myślami, lecz wkrótce ruszył w mrok śladem mężczyzny. Przyszedł za nim aż tutaj. Nie może się przecież teraz cofnąć.

Po obu stronach ciasnej uliczki ciągnął się wysoki mur. Była tak wąska, że dwie osoby z trudem by się wyminęły, i panowała w niej ciemność jak na dnie oceanu. Jedyną wskazówką był odgłos kroków mężczyzny. Szedł cały czas w tym samym tempie. W świecie, do którego nie docierało światło, Yoshiya posuwał się, zdając się na ten odgłos. Niebawem kroki ucichły.

Czy zorientował się, że jest śledzony? Czy stanął i wstrzymując oddech, sprawdza, co się dzieje z tyłu? W ciemności Yoshiya poczuł, że serce podchodzi mu do gardła, lecz nie zważając na jego gwałtowne bicie, szedł dalej. No i co z tego, że się zorientował? Jeżeli się zorientował, po prostu mu powiem całą prawdę. A może nawet tak będzie prościej?

Wkrótce uliczka się skończyła – był to ślepy zaułek. Drogę zagradzała metalowa siatka, ale kiedy Yoshiya dobrze się przyjrzał, dostrzegł w niej dziurę, przez którą mógł przecisnąć się człowiek. Wyglądała, jakby ktoś specjalnie ją zrobił. Podniósłszy poły płaszcza, Yoshiya przecisnął się przez otwór w siatce.

Po drugiej stronie była duża łąka. A właściwie nie łąka – wyglądało to raczej na jakieś boisko. Wytężając wzrok w słabej poświacie księżyca, rozejrzał się dookoła. Mężczyzny nigdzie nie było.

Yoshiya stał na boisku baseballowym mniej więcej pośrodku zapola. Pokrywały je podeptane chwasty i tylko wokół pozycji środkowego widniała odsłonięta jak rana ziemia. W oddali za bazą domową wznosiły się czarne skrzydła siatki ochronnej, widać było stanowisko pitchera wystające z ziemi jak guz. Wzdłuż zapola rozpięto wysoką metalową siatkę. Wiejący po boisku wiatr porywał gdzieś torebkę po chipsach.

Z rękami w kieszeniach i wstrzymując oddech, Yoshiya czekał, aż coś się zdarzy, ale nic się nie działo. Spojrzał na prawą stronę boiska, potem na lewą, na stanowisko pitchera, na ziemię pod stopami, a potem podniósł wzrok na niebo. Unosiło się na nim kilka wyraźnie zarysowanych kłębów chmur. Księżyc zabarwiał ich brzegi dziwnym kolorem. Spośród traw dochodził wątły zapach psiego gówna. Mężczyzna zniknął. Ślad po nim zaginął. Gdyby był tu pan Tabata, powiedziałby: „Yoshiya, Pan pojawia się przed nami w nieoczekiwanym kształcie”.

Lecz pan Tabata zmarł trzy lata temu na raka moczowodu. Przez ostatnich kilka miesięcy cierpiał tak gwałtowne bóle, że nie sposób było na to patrzeć. Czy ani razu nie wystawił Boga na próbę? Czy nie modlił się, by Bóg choć odrobinę złagodził to cierpienie? Yoshiyi zdawało się, że miałby prawo się o to modlić (choć chodziło o konkretną sprawę w określonym terminie), bo przecież żył tak blisko Boga, rygorystycznie przestrzegając takich surowych przykazań. A do tego – pomyślał nagle Yoshiya – skoro Bóg wystawia człowieka na próby, dlaczego człowiek nie może zrobić tego samego Bogu?


Zakłuło go w skroni, lecz nie potrafił ocenić, czy to pozostałość kaca, czy też ból wywołany czymś innym. Zmarszczył brwi, wyjął ręce z kieszeni i ruszył powoli dużymi krokami w stronę bazy domowej. Jeszcze przed chwilą, wstrzymując oddech, śledził kogoś, kto mógł być jego ojcem. Praktycznie nie myślał o niczym innym. I tak wylądował na tym boisku baseballowym w nieznanym miasteczku. Wraz ze zniknięciem mężczyzny ta seria czynności przestała mieć dla niego sens. Znaczenie jako takie rozłożyło się na części i nie chciało się złożyć. Tak samo jak kiedyś złapanie wysokiej piłki na zapolu było dla niego kwestią życia i śmierci, lecz wkrótce przestało się liczyć.

Co ja właściwie chciałem przez to osiągnąć? – zadawał sobie pytanie, idąc przed siebie. Czy chciałem się upewnić, jak doszło do tego, że teraz tu jestem? Czy pragnąłem znaleźć się w nowym scenariuszu i otrzymać lepiej zdefiniowaną nową rolę? Nie, pomyślał Yoshiya. Nie tak było. Prawdopodobnie goniłem za własnym ogonem, ogonem ciemności, którą w sobie noszę. Czasami go dostrzegałem, doganiałem, chwytałem, lecz w końcu wypuszczałem w jeszcze głębszą ciemność. Pewnie już nigdy go nie zobaczę.

Dusza Yoshiyi znalazła się teraz w jakimś cichym bezchmurnym miejscu i czasie. Było mu już wszystko jedno, czy ten mężczyzna jest jego prawdziwym ojcem, Bogiem czy niemającym z nim żadnego związku obcym, który stracił gdzieś kawałek prawego ucha. Samo w sobie było to już pewnym objawieniem, rodzajem sakramentu. Czy powinien chwalić Boga?

Wszedł na stanowisko pitchera, stanął na wytartej poduszce i nagle się wyprostował. Splótł palce i wyciągnął ręce prosto nad głową. Nabierając w płuca zimnego nocnego powietrza, jeszcze raz spojrzał na księżyc. Był duży. Dlaczego księżyc jednego dnia wydaje się większy, a innego mniejszy? Po stronie pierwszej i trzeciej bazy postawiono niewielkie drewniane trybuny. Oczywiście w środku nocy w lutym nikogo tu nie było. Tylko trzy rzędy prostych zimnych desek. Za siatką ochronną stał rząd ponurych budynków bez okien – pewnie jakieś magazyny. Nie widział żadnych świateł. Nie słyszał żadnych dźwięków.

Stojąc na wzniesieniu, zaczął zataczać koła ramionami. Do tego rytmicznie wysuwał nogi, to do przodu, to w bok. Dzięki tym tanecznym ruchom powoli się rozgrzał i wróciło mu poczucie, że jest żywym organizmem. Zauważył, że głowa prawie przestała go boleć.


Dziewczyna, z którą chodził przez całe studia, nazywała go Żabą. Podobno gdy tańczył, przypominał żabę. Lubiła tańczyć i często prowadzała go do dyskoteki.

– Masz długie ręce i nogi i tańczysz tak chwiejnie. Ale jesteś strasznie słodki, jak żaba na deszczu – mówiła.

Yoshiyę trochę te słowa zraniły, lecz dalej chodził z dziewczyną i miał wiele okazji do tańca. W pewnym momencie zorientował się, że to polubił. Kiedy w zapamiętaniu poruszał się w takt muzyki, doznawał uczucia, że naturalny rytm jego ciała łączy się z pierwotnym rytmem świata, współgra z nim. Myślał, że prądy morskie, wiatry tańczące na łąkach, obroty gwiazd muszą mieć z nim jakiś związek.

Ta dziewczyna powiedziała, że nigdy nie widziała równie wielkiego penisa. Ujmując go, zapytała Yoshiyę, czy taki duży nie przeszkadza mu w tańcu. Yoshiya odrzekł, że specjalnie mu nie przeszkadza. Rzeczywiście jego penis był duży. Od dzieciństwa, zawsze był duży. Nie przypominał sobie, żeby miał z tego jakąś korzyść. Wiele razy mu się zdarzyło, że jakaś dziewczyna nie zgadzała się z nim kochać, mówiąc, że jego penis jest za wielki. Nawet z estetycznego punktu widzenia był zbyt duży. Ciężki, bezwładny, wyglądał jakoś głupio i niezręcznie. Yoshiya starał się go ukrywać.

– Twój siusiaczek jest taki duży na znak, że jesteś bożym dzieckiem – mówiła matka z wielkim przekonaniem, a on jej naiwnie wierzył. Ale pewnego razu nagle wszystko wydało mu się bez sensu. Modliłem się o to, żeby złapać wysoką piłkę, a Bóg obdarzył mnie największym członkiem ze wszystkich. Kto to widział taką dziwną zamianę?

Yoshiya zdjął okulary i włożył do futerału. Taniec jest niezły, pomyślał. Niezły. Zamknął oczy i zaczął w samotności tańczyć, czując na powiekach biały blask księżyca. Powoli nabierał i wypuszczał powietrze. Nie przychodziła mu do głowy żadna muzyka pasująca do nastroju, więc tańczył w rytm szumu traw i przepływu chmur. W pewnej chwili wydało mu się, że ktoś go obserwuje. Wyraźnie czuł, że znalazł się w polu czyjegoś widzenia. Czuł to przez skórę, w ciele, w kościach. Ale było mu to obojętne. Jeśli ktoś chce patrzeć, niech sobie patrzy. Wszystko jedno kto. Wszystkie boże dzieci tańczą.

Stawiał kroki, z gracją poruszał ramionami. Jeden ruch sugerował następny, a ten naturalnie łączył się z kolejnym. Jego ciało rysowało wiele kształtów. Taniec miał pewien motyw, wariacje, a także elementy improwizacji. W rytmie zawierał się inny rytm, a między nimi krył się jeszcze jeden, niewidoczny. Yoshiya widział wszystkie ważne punkty tych skomplikowanych połączeń. W lesie kryły się różne zwierzęta jak na obrazach z trompe l’oeil. Były wśród nich przerażające bestie, których nigdy przedtem nie widział. Pewnie niedługo będzie musiał przejść przez ten las. Lecz nie bał się. Przecież on jest we mnie. To las, który nadaje mi kształt. To bestie, które noszę w sobie.

Yoshiya nie wiedział, jak długo tańczy. W każdym razie na tyle długo, że spocił się pod pachami. Potem nagle pomyślał o tym, co istnieje na dnie ziemi, po której stąpa. Jest tam złowróżbne dudnienie głębokiej ciemności, sekretny ciemny nurt niosący pragnienia, rojowisko lepkich robaków, gniazdo trzęsień ziemi, które zamieniają miasta w rumowiska. One też należą do czynników powodujących, że ziemia się kręci. Przestał tańczyć i starając się uspokoić oddech, spojrzał na ziemię pod stopami, jakby chciał zajrzeć do głębokiej dziury.

Pomyślał o matce w dalekim, zrujnowanym mieście. Co by się stało, gdybym mógł cofnąć czas i spotkać się z nią w okresie, kiedy jej dusza błąkała się jeszcze w gęstej ciemności? Pewnie tarzalibyśmy się w biocie, przywarlibyśmy do siebie ciasno, pochłanialibyśmy się nawzajem i ponieślibyśmy surową karę. Ale co z tego? Powinienem już wcześniej ponieść karę. Miasto powinno było zawalić się wokół mnie.

Po studiach dziewczyna powiedziała, że chce za niego wyjść.

– Chcę za ciebie wyjść, Żabo. Chcę z tobą żyć i urodzić twoje dziecko. Chłopca, który będzie miał takiego dużego siusiaczka jak ty.

– Nie mogę się z tobą ożenić – odparł Yoshiya. – Przedtem nie miałem okazji ci powiedzieć, że jestem bożym dzieckiem. Dlatego nie mogę się z nikim ożenić.

– Naprawdę?

– Naprawdę – potwierdził Yoshiya. – Przykro mi.

Yoshiya przykucnął i nabrał garść piasku. Przesiał go przez palce. Powtórzył to kilka razy. Czując w dłoni zimne nierówne grudki ziemi, przypomniał sobie, jak ostatni raz uścisnął wychudłą rękę pana Tabaty.

– Yoshiya, ja już długo nie pożyję – powiedział pan Tabata ochrypłym głosem. Yoshiya próbował zaprzeczyć, lecz pan Tabata pokręcił w milczeniu głową.

– To nie szkodzi. Życie na tym świecie to tylko przelotny bolesny sen, a ja dzięki łasce Pana jakoś dotarłem aż dotąd. Ale przed śmiercią muszę ci coś powiedzieć. Bardzo się wstydzę o tym mówić, lecz muszę. Chodzi o to, że ja wielokrotnie miałem grzeszne myśli o twojej matce. Jak wiesz, mam rodzinę i kocham ją z całego serca. Co więcej twoja matka to człowiek o czystym sercu. Mimo to moje serce gwałtownie pragnęło jej ciała. Nie mogłem odegnać tych myśli. Chciałem cię za to przeprosić.

Nie ma za co przepraszać, nie pan jeden miał grzeszne myśli. Nawet mnie, jej syna, do dziś prześladują niestosowne wizje, chciał wyznać Yoshiya, ale to pewnie jeszcze bardziej zakłopotałoby pana Tabatę. W milczeniu ujął jego dłoń i długo trzymał w uścisku. Próbował tej ręce przekazać uczucia kłębiące się w jego sercu. Nasze serca nie są z kamienia. Kamienie mogą kiedyś rozsypać się w proch. Mogą stracić kształt. Ale serca się nie rozsypują. Są pozbawione kształtu, możemy je sobie wiecznie przekazywać, czy są dobre czy złe. Wszystkie boże dzieci tańczą. Następnego dnia pan Tabata odszedł z tego świata.

Przykucnięty na wzniesieniu pitchera, Yoshiya poddał się upływowi czasu. Z oddali dobiegł słaby odgłos syreny karetki pogotowia. Powiał wiatr, poruszył źdźbłami trawy, pochwalił ich muzykę i ucichł.

– Boże – powiedział Yoshiya.

Загрузка...