Rozdział III

W odnowionej sali konferencyjnej na nadzwyczajnej naradzie zebrało się siedmiu Lordów Warowni, ośmiu Mistrzów Rzemiosła oraz ośmiu Przywódców i cztery Władczynie Weyrów. Protokołował Czeladnik Harfiarz Tagetarl.

F’lar wstał i objął przewodnictwo zebrania, chociaż wszyscy widzieli, że miał na to ochotę Mistrz Robinton. Wielu zdało sobie również sprawę z tego, że stary harfiarz od wielu Obrotów nie był równie ożywiony i pełen energii. Przyjęli więc, że plotki o pogorszeniu jego zdrowia musiały być znacznie przesadzone. Zauważono także, że Przywódcy Weyru Benden wyglądali na mniej zdesperowanych. Byli niemal weseli i pełni optymizmu.

— Zdaje się, że wszyscy zostaliście przedstawieni Siwspowi — zaczął F’lar.

— Przedstawieni? Gadającej ścianie? — parsknął Lord Corman z Igen.

— To coś więcej, niż tylko gadająca ściana — stwierdził Robinton, cierpko spoglądając na Cormana, który aż się zaczerwienił, zaskoczony niespodziewaną gwałtownością starego harfiarza. Szturchnął porozumiewawczo Lorda Bargena z Warowni Dalekich Rubieży.

— Znacznie więcej, niż tylko ściana — potwierdził F’lar. — Siwsp jest inteligentną maszyną, skonstruowaną przez pierwszych osadników na Pernie. Zawiera nieskończenie wiele informacji, cenną wiedzę, która może nas nauczyć, jak polepszyć życie w Warowniach, Cechach i Weyrach. — Wziął głęboki oddech. — Oraz jak całkowicie zniszczyć Nici.

— Uwierzę, kiedy to zobaczę — rzucił sarkastycznie Corman.

— Lordzie Cormanie, na początku obecnego Przejścia obiecałem wam, że Nici zostaną zniszczone. Teraz mogę dotrzymać tej obietnicy!

— Za pomocą gadającej ściany?

— Tak, za pomocą tej ściany — przekrzyczał go Robinton.

— Nie okazywałbyś takiego sceptycyzmu, gdybyś tu był wczoraj i słyszał Siwspa! — zawołał gniewnie Larad i zerwał się na równe nogi. Corman cofnął się ze zdziwienia.

— Z całym należnym szacunkiem, F’larze, Robintonie, Laradzie — powiedział Warbret łagodząco — sprowadzano nas tutaj tak wiele razy, abyśmy zobaczyli bezużyteczne kadłuby, puste budynki, czy jaskinie wypełnione jakimiś resztkami… Ja, osobiście, nie sądziłem, że tym razem może chodzić o coś pilnego. Przywódco Weyru, dziwi mnie twoja łatwowierność. Dałeś się omamić gadającym ścianom, wypluwającym archaiczne legendy.

Robinton wstał, protestując tak głośno, że Warbret spojrzał na niego ze zdumieniem.

— Łatwowierność? Warbrecie, ja, Robinton z Warowni Cove, mogę być stary, ale nie mogę być uznawany za łatwowiernego…

— Ani ja — potwierdził Fandarel, także wstając i górując swą ogromną postacią nad niedowierzającymi Lordami Warowni. — To nie jest zwykła gadająca ściana, Lordzie Cormanie. — Ton pogardy u tak zazwyczaj zrównoważonego Mistrza Kowali sprawił, że wszyscy się w niego wpatrzyli. — Ta maszyna, ten Siwsp, została wykonana przez naszych przodków tak skutecznie i pięknie, że przetrwała tysiące Obrotów i nadal działa. To więcej, niż potrafi najlepszy z naszych Cechów! — Potrząsnął wielką głową dla podkreślenia swojego szacunku. — Nie obrażaj więcej naszej inteligencji, Lordzie Cormanie. Nie musisz wierzyć w Siwspa, ale z pewnością, ja — i tu uderzył masywną pięścią w pierś — Fandarel, Mistrz Rzemiosła, wierzę mu!

Corman, oszołomiony, przycichł.

— Po co więc zwołaliście naradę? — zapytał Warbret.

— Z uprzejmości. Żebyście wszyscy zdali sobie sprawę z wagi tego znaleziska — warknęła Lessa. — Nie pozwolę, by Weyry zostały oskarżone o dwulicowość, czy ukrywanie cennych przedmiotów.

— Moja droga Władczyni Weyru… — zaczął Warbret.

— Cóż, może ty nie, Warbrecie — przerwał mu Lord Groghe, ale ja mogę wymienić niektórych… — Urwał w pół słowa. — Nie było cię tutaj od początku, więc nie słyszałeś wszystkiego, tak jak ja, a ja nie jestem bardziej łatwowierny niż Robinton, F’lar, czy Fandarel. Ale jeśli ta rzecz, ten Siwsp, naprawdę może sprawić, że pozbędziemy się Nici, jestem za udzieleniem mu wszelkiej pomocy.

— Jeśli może to zrobić teraz — powiedział Corman wyzywająco — to dlaczego nie uczynił tego dla naszych przodków?

— Tak, dlaczego? — poparł go Toronas z Warowni Benden.

— Dlatego, że dwa wybuchy wulkanów zmieniły ich plany — wyjaśnił cierpliwie F’lar. — Okazało się, że po tym kataklizmie trzeba było ewakuować Lądowisko — tak nasi przodkowie nazwali to miejsce. A potem nikt już nie powrócił z Północy, by się dowiedzieć, jakie dane zebrał Siwsp.

— Ach! — Toronas zamilkł.

— F’larze, nie zamierzałem cię urazić — tłumaczył się Warbret. — Wydaje mi się tylko, że wyciągacie wnioski co do możliwości tej maszynki na podstawie zbyt niepewnych dowodów. Najprawdopodobniej ona nie może zrobić nawet połowy tego, czego się po niej spodziewacie.

— Siwsp już mi dowiódł — powiedział Fandarel, zagłuszając innych swoim grzmiącym głosem — że może odzyskać informacje, które mój Cech utracił w ciągu ostatnich tysiąca Obrotów. A są to informacje, które nie tylko usprawnią naszą pracę, lecz również polepszą sytuację na całym Pernie. Wiesz bardzo dobrze, Lordzie Warbrecie, że wraz z upływem czasu niszczeje coraz więcej Kronik. I że zatraciliśmy wiele urządzeń, które były dziedzictwem pozostawionym nam przez przodków. Poza tym, Siwsp dał mi plany znacznie bardziej skutecznego systemu energetycznego. Tak skutecznego — dodał Mistrz Kowal, wymierzając grubym palcem wskazującym w Lorda Warowni Igen — że energia prądu rzecznego utrzyma twoją Warownię w chłodzie, nawet w samo południe w środku lata.

— Naprawdę? Nie powiem, żebym miał coś przeciwko temu — przyznał Corman, ale pozostał sceptyczny. — A, tylko przypuszczając — dodał chytrze i spojrzał z ukosa na F’lara — że Siwsp naprawdę pomoże ci pozbyć się Nici, to czym wówczas będą się zajmować jeźdźcy smoków?

— O to będziemy się martwić, kiedy już zniszczymy Nici.

— A więc ty sam masz co do tego wątpliwości, Przywódco Weyru? — spytał Corman szybko.

— Powiedziałem: kiedy, Lordzie Cormanie — zwrócił mu ostro uwagę F’lar. — Czyżbyś się nie cieszył na myśl, że przestaniemy brać od ciebie daninę? — mówiąc te słowa, uśmiechnął się sardonicznie.

— Oczywiście, że to by mnie ucieszyło… to znaczy, z chęcią płaciliśmy daninę podczas tego Przejścia. — Corman zaplątał się we własnych słowach, bo przypomniał sobie, że kiedyś niechętnie popierał Weyr Benden.

— A jak właściwie ta wasza gadająca ściana zniszczy Nici, Przywódco Weyru? — domagał się wyjaśnień Mistrz Szklarz Norist. Jego policzki zaczerwienione były nie tylko od ciągłego stania przy gorącym palenisku. — Wysadzając Czerwoną Gwiazdę?

Larad, ze zwężonymi od gniewu oczami, pochylił się przez stół w stronę Norista.

— Nieważne jak to zostanie osiągnięte, Mistrzu Noriście, jeżeli tylko skończy się raz na zawsze.

— Obym dożył tego dnia — powiedział Corman żartobliwie.

— Ja zamierzam go dożyć — głos i wyraz twarzy F’lara były pełne stanowczości. — No dobrze, skoro ustaliliśmy, dlaczego przynajmniej jeźdźcy smoków uważają, że Siwsp jest ważny…

— Jeźdźcy smoków nie są jedynymi, Flarze — zapewnił go Fandarel, waląc w stół ciężką pięścią tak mocno, że zabrzęczały wszystkie stojące na nim naczynia.

— Oczywiście, Mistrzu Kowalu — dodał Lord Asgenar zdecydowanie.

— Ja też tak sądzę — poparł go Groghe, gdy Corman parsknął ironicznie. — Czasami trudno cię przekonać, Cormanie, ale zmienisz zdanie, kiedy usłyszysz Siwspa. Nie jesteś aż takim głupcem.

— Dość. — F’lar znów przejął przewodnictwo. — Zwołaliśmy to zebranie, by powiadomić was o odkryciu Siwspa i jego wielkiej wadze dla całego Pernu. Ci, którym chciało się przyjechać, zostali poinformowani. Co więcej, mam nadzieję, że inni Przywódcy Weyrów… — F’lar spojrzał na siedmiu pozostałych — …dołączą do Bendenu i będą w pełni współpracować z Siwspem.

— Słuchaj no, F’lar. Nie możesz samowolnie decydować o czymś, co będzie miało wpływ na Warownie, Cechy i Weyry zanim wszyscy nie będą mieli okazji tego zobaczyć — zaczął Corman, spoglądając na Warbreta i Bargena, bo od nich spodziewał się poparcia. — Uważam, że całą sprawę należy przedstawić podczas kwartalnego spotkania Lordów Warowni, którego termin nie jest taki odległy.

— Niech Lordowie Warowni decydują każdy sam za siebie — zaproponował F’lar.

— I Mistrzowie Cechów też — wtrącił Norist z posępnym wyrazem twarzy. Jego pełne złości spojrzenie zatrzymało się na dłużej na Fandarelu.

— Nie wolno odwlekać decyzji, kto będzie korzystał z Siwspa — upierał się F’lar.

— Daj spokój, F’larze — powiedział Groghe. — Przecież nie zmarnowałeś ani chwili. Biegaliście po jaskiniach w ciemnościach, ściągając uczniów i czeladników z całego kontynentu, aby wprawić w ruch to dziwne urządzenie. I osobiście się z tobą zgadzam, Przywódco Weyru. Decydowanie o czymkolwiek podczas Kwartalnych Zebrań Lordów Warowni może wyczerpać nawet cierpliwość smoka. Jednak ja widziałem i słyszałem Siwspa. — Odwrócił się w stronę innych Lordów. — To urządzenie jest zdumiewające i jestem przekonany o jego przydatności.

— Był taki czas, Cormanie — powiedział F’lar z lekkim uśmiechem, który przypomniał Panu Warowni o innej okazji, gdy Przywódca Weyru Benden stanął twarzą w twarz z armią Lordów i pokonał ją — kiedy ty i wszyscy inni Lordowie pilnie mnie potrzebowaliście, żeby walczyć z Opadami Nici. Z pewnością chcecie, abym kontynuował zadanie?

— Postąpiłeś dokładnie tak, jak powinieneś — powiedział Groghe, wyzywając Cormana, aby zaprotestował.

— To prawda, Przywódco Weyru — przyznał Toronas. — Nowy Lord Warowni Benden był, zdaniem F’lara, o wiele lepszy od swego poprzednika, Lorda Raida.

— Jednak — mówił dalej Przywódca Weyru — jest całkiem oczywiste, że utraciliśmy większość umiejętności, które posiadali nasi przodkowie. Musimy je odzyskać, a Siwsp nam w tym pomoże. Wtedy rzeczywiście zdołamy na zawsze usunąć groźbę Opadu Nici. — F’lar wodził wzrokiem od Norista do Cormana i Warbreta oraz innych Lordów Warowni, którzy nie wzięli udziału w dyskusji. — Czy nie byłoby rozsądnie rozpocząć program jak najszybciej, aby odtworzyć to, co utraciliśmy?

— Spodziewasz się, że wszyscy będziemy słuchali rozkazów Siwspa? — zapytał Norist ironicznie. Odnosił się do całej sprawy bardzo niechętnie. Gdy Siwsp wypytywał go o jego Cech, ledwo raczył odpowiadać.

— Mistrzu Noriście — zaczął Fandarel na swój powolny sposób — jeśli istnieją możliwości udoskonalenia naszych rzemieślniczych umiejętności, z pewnością mamy obowiązek z tego skorzystać, prawda?

— Zmiany zaproponowane przez Siwspa w moim zawodzie, w którym jestem Mistrzem, i to dobrym, od trzydziestu Obrotów, są sprzeczne ze wszystkimi procedurami Cechu! — Norist nie miał zamiaru się poddać.

— Włączając te obecnie już nieczytelne z twoich najstarszych Kronik? — spytał łagodnie Mistrz Robinton. — A popatrz: Mistrz Fandarel aż się rwie do odtworzenia elektrowni przodków i z radością dostosuje się do nowych procedur, jeżeli ma to ułatwić współpracę z Siwspem.

Grube, pełne blizn wargi Norista wykrzywiły się w pogardliwym uśmiechu.

— Wszyscy wiemy, że Mistrz Fandarel bez końca zabawia się nowinkami i sztuczkami.

— Które są zawsze skuteczne — odparł Mistrz Fandarel, ignorując obrazę. — Widzę jasno, że każdy Cech może zyskać dzięki wiedzy przechowanej przez Siwspa. Dziś rano Bendarek otrzymał bezcenną radę dotyczącą polepszenia jakości papieru, jak to nazwał Siwsp, i przyspieszenia jego produkcji. Bendarek natychmiast docenił te możliwości i wrócił do Lemos, aby nadal nad tym pracować. Dlatego go tu nie ma.

— Ty i Bendarek — zakpił Norist, zbywając pstryknięciem palców najnowsze osiągnięcia obu Mistrzów — możecie sobie zachwycać się nowościami. Ja wolę skoncentrować się na utrzymywaniu wysokich standardów mojego Cechu bez rozdrabniania wysiłków na płoche zajęcia.

— Jednak — powiedział Lord Asgenar z szyderczym uśmiechem — nie masz nic przeciw korzystaniu z rezultatów niepoważnych zajęć innych Cechów. Takich, jak ryzy kart dostarczonych ci w zeszłym miesiącu. Bendarek spodziewa się, że będzie mógł zwiększyć produkcję papieru — Asgenar uśmiechnął się jeszcze złośliwiej — i nikt nie będzie już musiał czekać na dostawy.

— Ale szkło to szkło, robi się je z piasku, potasu i czerwonego ołowiu — upierał się Norist. — Nie można go ulepszyć.

— Siwsp właśnie zaproponował sposoby udoskonalenia produkcji szkła — poinformował go Mistrz Robinton swoim najbardziej rozsądnym i pełnym perswazji tonem.

— Zmarnowałem tu już dość czasu. — Norist wstał i wymaszerował z sali.

— Przeklęty głupiec — mruknął Asgenar pod nosem.

— F’larze, wróćmy do najważniejszej sprawy — odezwał się Warbret, pochylając się przez stół w stronę Przywódców Weyrów. — Jak właściwie Siwsp zamierza wyeliminować Nici? F’nor nie miał wiele szczęścia, kiedy próbował.

Pamiętając, jak bliski śmierci był F’nor gdy usiłował przebyć drogę pomiędzy do samej Czerwonej Gwiazdy, F’lar na chwilę odbiegł myślami od obecnych wydarzeń, ale zaraz się otrząsnął z zadumy.

— Lordzie Warbrecie, dopóki nie usłyszysz i nie zobaczysz, co Siwsp nam przekazał, nie będziesz mógł ocenić, jak wiele musimy się nauczyć, zanim zaczniemy rozumieć jego wyjaśnienia.

— A to, co Siwsp pokazuje i opowiada, przekracza moją ubogą wiedzę — powiedział Robinton z niezwykłą dla niego pokorą. — Dlatego, że on tam był! Znał naszych przodków. Został stworzony na ich planecie! Był świadkiem i kronikarzem wydarzeń, które dla nas przerodziły się już tylko w mity i legendy. — Jego głos dźwięczał takim uczuciem, że zapadł moment pełnej szacunku ciszy.

— Tak. Ty i Lord Corman powinniście usłyszeć Siwspa zanim odrzucicie dar, jaki nam zaoferowano — dodała Lessa cicho, ale równie gorąco.

— Zważcie, że nie jestem przeciwny dołączeniu do was — powiedział Warbret po chwili — jeśli może to pomóc w pozbyciu się Nici. Władczyni Weyru, skoro mówisz, że powinniśmy powstrzymać się z decyzją, aż usłyszymy tego Siwspa, to kiedy będzie to możliwe?

— Mam nadzieję, że jeszcze dziś — odparł F’lar.

— Chyba już zaniesiono baterie na miejsce — oznajmił Fandarel — więc powinienem iść. Siwsp będzie potrzebował o wiele więcej mocy, a ja dopilnuję, żeby ją dostał. — Wstał i przez chwilę w milczeniu obserwował zebranych. — Niektórzy z nas będą musieli zmienić przyzwyczajenia i rutynę całego życia, co nie jest łatwe, ale zyski zrekompensują ten wysiłek. Znieśliśmy już dość od Nici! Teraz mamy szansę pozbycia się tego nieustannego zagrożenia, więc wykorzystamy ją. Facendenie — zwrócił się do swojego czeladnika — ty tu zostaniesz, a potem zdasz mi raport ze wszystkiego, co się zdarzy do mojego powrotu. — Potem wyszedł, a jego ciężkie kroki odbijały się echem w korytarzu.

— Ja też sądzę, że to spotkanie trwało już wystarczająco długo — powiedział Corman. — Rób jak chcesz, Przywódco Weyru. Tak czy inaczej, zazwyczaj postępujesz w ten sposób. — Ale tym razem jego komentarz nie zawierał goryczy. — Dopilnuj tylko, żeby na kwartalne zebranie Lordów Warowni był gotowy pełny raport z waszych działań.

On także wstał, i klepnięciem w ramię zaprosił Bargena, aby przyłączył się do niego. Ale Lord Warowni Dalekich Rubieży tylko spojrzał na niego w zamyśleniu.

— Nie zostaniesz tu, aby usłyszeć opowieść, Cormanie? — spytał Robinton.

— W tym małym, dusznym pokoju? — obruszył się Corman. — Naucz jej mojego harfiarza, a ja potem wysłucham wszystkiego w mojej własnej Warowni, w spokoju i wtedy, kiedy zechcę. — I z tym wyszedł.

— Ja zostaję — oznajmił Bargen. — Przebyłem taki kawał drogi, chociaż wcale nie jestem pewien, czy mądrze jest współpracować z tak przerażającą rzeczą jak Siwsp.

— Ale przynajmniej go posłuchasz. — Robinton z aprobatą pokiwał głową. — Sebellu, ile osób może się wygodnie zmieścić w tym małym, dusznym pokoju? — Powiedział to ukrywając rozbawienie, ale kilku Przywódców Weyrów uśmiechnęło się pod nosem.

— Z pewnością zmieszczą się wszyscy, którzy tego zechcą — odparł Sebell. — Jest tam teraz dość ławek i stołków, a jeśli nawet ktoś będzie musiał stać, to nic się nie stanie. Wczoraj nikomu to nie przeszkadzało. Ja też mogę postać.

— Nie musimy prosić tego stworzenia o pozwolenie? — spytał Bargen.

— Siwsp jest wielce uprzejmy — wyjaśnił Robinton, uśmiechając się radośnie.

Poszli więc do pokoju Siwspa: trzej Lordowie Warowni, Przywódcy i Władczynie Weyrów, oraz Mistrzowie Cechów. Terry już tam był. Wydawał się bardzo z siebie zadowolony. Właśnie odpędzał ludzi od zwoju kabli, który ciągnął się od maszyny i szedł dalej wzdłuż ściany po lewej stronie na zewnątrz, i do przyległego pokoju. Wysoko w ścianie po prawej stronie wstawiono okno, umożliwiając dopływ świeżego powietrza. Ławek i stołków wystarczyło dla prawie wszystkich, nawet dla Lorda Groghe, który zdecydował się wysłuchać opowieści Siwspa po raz drugi. Menolly stanęła obok Sebella. Wzięła go za rękę i uścisnęła, gdy pierwszy obraz Pernu w czarnej przestrzeni kosmicznej rozjaśnił ekran.

— To jest zdumiewające! — wykrzyknął Bargen, ale był jedyną osobą, która się odezwała, zanim Siwsp zakończył swoją relację widokiem pojazdu powietrznego znikającego w opadzie popiołów na zachodzie. Potem, lekko oszołomiony, zamruczał: — Corman jest skończonym głupcem. Norist też.

— Dziękujemy ci, Siwspie — powiedział Lord Groghe z Warowni Fort, wstając i rozprostowując zesztywniałe kończyny. — Widziałem to już wczoraj, ale było warto zobaczyć te wydarzenia jeszcze raz. Będę tu przychodził, kiedy tylko mi się to uda. — Skinął głową F’larowi. — Wiesz, że popieram jeźdźców smoków. Wy też ich poprzecie, Warbrecie, Bargenie, prawda? — spytał, groźnie wysuwając brodę do przodu, gotów wymusić na nich potwierdzenie.

— Myślę, że musimy, Warbrecie — powiedział Bargen. Wstał i uprzejmie ukłonił się F’larowi, a potem Mistrzowi Robintonowi. — Dobrego dnia, panowie. I, powodzenia.

Inni Lordowie wyszli wraz z nim.

— Nie zamierzam tłumić waszego optymizmu — odezwał się jeden z jeźdźców, G’dened — ale Siwsp nie powiedział, jak właściwie ma zamiar zlikwidować Nici.

— Nie, nie powiedział, prawda? — poparł go inny jeździec R’mart, potrząsając głową jakby chciał oczyścić umysł po wszystkim, co usłyszał. — Przodkowie mieli o wiele więcej narzędzi i maszyn, no i te pojazdy. Jeśli oni nie potrafili pozbyć się Nici, jak my mamy to zrobić?

— Wszystko w swoim czasie — odpowiedział im Siwsp. — Ostatniej nocy uzyskaliśmy kilka istotnych informacji. Najważniejsza dla was jest ta, że za cztery lata, dziesięć miesięcy i dwadzieścia siedem dni będzie możliwe wytrącenie na stałe zabłąkanej planety z jej obecnej orbity. Zbliży się ona wówczas do orbity waszej piątej planety, daleko od Rukbatu, a gdy zepchniemy ją z dotychczasowej drogi, pociągnie kłęby Nici daleko poza Pern.

Siwsp przykuł uwagę wszystkich w pokoju, bo na ekranie rozbłysnął model układu Rukbatu. Planety poruszały się z wolna wokół gwiazdy, a wędrowiec przechodził pod kątem do nich.

F’lar roześmiał się słabo.

— Smoki Pernu są silne i pracowite, ale nie sądzę, by mogły przesunąć Czerwoną Gwiazdę.

— Nie będą nawet próbowały — wyjaśnił Siwsp — gdyż stanowiłoby to śmiertelne niebezpieczeństwo dla nich samych i dla jeźdźców. Ale mogą wykonywać inne niezbędne zadania przygotowawcze, które pozwolą dokonać stałej zmiany orbity tej planety.

Raz jeszcze wszyscy zamilkli.

— Chciałbym dożyć tego dnia! — gorączkował się G’dened. — Gdybyśmy tylko mogli tego dokonać, zgodziłbym się lecieć pomiędzy następne czterysta lat w przyszłość.

— Dlaczego nasi przodkowie sobie z tym nie poradzili, skoro jest to możliwe? — spytał R’mart.

— Planeta znajdowała się wówczas w tak niedogodnym położeniu wobec Pernu, że nie mogliśmy działać od razu. — Siwsp znowu zamilkł na chwilę, a potem mówił dalej tonem, w którym Mistrz Robinton usłyszał ironię. — A zanim dokonałem koniecznych obliczeń, wszyscy udali się na północ, pozostawiając mnie bez łączności z operatorami. — Siwsp znów chwilą milczał, a potem podjął: — Smoki, które wyhodowaliście, dzięki swoim rozmiarom i sile będą niezbędne dla powodzenia projektu. Jeśli tego chcecie.

— Jasne, że chcemy! — wykrzyknęli z oburzeniem jeźdźcy Tgellan i T’bor, a wszyscy inni jeźdźcy smoków zerwali się na równe nogi. Mirrim ścisnęła ramię Tgellana. Na jej twarzy malowała się determinacja.

— Nie tylko F’lar żyje marzeniem o wyeliminowaniu Nici — dodał N’ton. — Również inni zrobią wszystko, by raz na zawsze ich się pozbyć.

Po policzkach D’rama, najstarszego z jeźdźców, płynęły łzy.

— Wszyscy gorąco tego pragniemy, Siwspie. Nawet ja, stary człowiek, i mój staruszek smok!

Z zewnątrz doszedł ich chór ryczących smoków, głęboki bas spiżowych, dźwięczne soprany królowych, wysoki przenikliwy ton zielonej Path Mirrim.

— Nie będzie to łatwe zadanie — kontynuował Siwsp — a wy musicie się wiele nauczyć, żeby w wybranym dniu osiągnąć sukces.

— Dlaczego mówisz o czterech Obrotach, dziesięciu miesiącach i iluś tam dniach? — zapytał K’van, najmłodszy Przywódca Weyru.

— Dwadzieścia siedem dni — poprawił go Siwsp. — Dlatego, że dokładnie wtedy otworzy się okno startowe.

— Okno? — K’van spojrzał bezwiednie na to nowe, w ścianie.

— Jako jeździec, zawsze zabierasz smoka w dokładnie określone miejsce, gdy idziesz w pomiędzy, prawda? — K’van nie był jedynym jeźdźcem, który przytaknął. Siwsp mówił dalej. — Jest to jeszcze ważniejsze, kiedy podróżuje się w przestrzeni kosmicznej.

— Będziemy podróżować w kosmosie? — spytał F’lar, wskazując na ekran, na którym przez chwilę widzieli, czym jest przestrzeń kosmiczna.

— W pewnym sensie. Za jakiś czas zrozumiecie terminy dotyczące waszych nowych zadań. Teraz powiem wam tylko, że okno w słownictwie podróży kosmicznych oznacza okres, w którym istnieje możliwość dotarcia do celu. Jeżeli mamy osiągnąć sukces…

— Jeżeli? — krzyknął R’mart. — Przecież powiedziałeś, że to możliwe! — i spojrzał oskarżycielsko na F’lara.

— Plan jest możliwy do zrealizowania i ma pełne szansę powodzenia, jeśli dokona się całej pracy przygotowawczej — powiedział Siwsp twardo. — Ale sukces będzie zależał od tego, czy przyswoicie sobie nowe umiejętności i wiedzę. To oczywiste, że chociaż jeźdźcy smoków są oddani sprawie, mają też niewiele wolnego czasu. Jednak do wykonania zadania potrzebujemy wszystkich smoków i jeźdźców, a także poparcia ze strony Cechów oraz Lordów Warowni, którzy pozwolą swoim ludziom zająć się pracami pomocniczymi. Będzie najlepiej, jeśli do projektu zostaną włączeni wszyscy mieszkańcy planety tak, jak to było za czasów waszych przodków.

— Nadal nie rozumiem, dlaczego oni nie rozwiązali tego problemu, kiedy mieli na to szansę — odezwał się znowu R’mart.

— Wasi przodkowie nie mieli tak ogromnych i mądrych smoków, jak wasze. Gatunek ewoluował i przekroczył początkowe specyfikacje genetyczne. Jeśli przejrzycie się… — Na ekranie pojawiły się dwa smoki. — Spiżowy to Carenath, jego jeźdźcem jest Sean O’Connell, a ten drugi to Faranth z jeźdźczynią Sorką Hanrahan. — Potem Siwsp pokazał dwa inne smoki, trzy razy większe od poprzednich. — A oto Ramoth i Mnementh. Skala jest taka sama.

— Patrzcie, ten spiżowy nie jest nawet tak duży, jak Ruth — wykrzyknął T’bor, rzucając przepraszające spojrzenie na Przywódców Weyru Benden.

— Rzeczywiście — przyznał F’lar bez gniewu. — Siwspie, zrozumieliśmy, o co ci chodzi. A więc, jak mamy zacząć naukę, o której mówisz?

— Nie zaczniecie jej od razu dziś — wyjaśnił Siwsp. — Najpierw trzeba uzyskać odpowiednio mocne źródło energii. Mistrz Fandarel jest tak uprzejmy, że się tym już zajmuje, na swój własny, skuteczny sposób. — Mistrz Robinton obrócił się gwałtownie i wpatrzył w ekran. Siwsp mówił dalej. — Drugi priorytet, to instalacja dodatkowych stanowisk. Trzeci, to dostateczna ilość papieru. Czwarty…

F’lar roześmiał się i zamachał obiema rękami.

— Wystarczy, Siwspie. Gdy rzemieślnicy uporają się z twoimi zamówieniami, będziemy gotowi do nauki. Obiecuję ci to.

Mistrz Terry wstał i poprawił swój ciężki pas z narzędziami.

— Czy moglibyście już wyjść? — spytał uprzejmie. — Muszę zrobić więcej przyłączeń do Siwspa, a wy plączecie mi się pod nogami.

— W sali konferencyjnej na pewno jest teraz dość jedzenia i picia — powiedziała Lessa dyplomatycznie, zachęcając wszystkich do opuszczenia pokoju.

Mistrz Robinton zaczekał, aż inni wyjdą na korytarz. Spojrzał na Terry’ego, który już układał kable i mruczał coś do siebie pod nosem.

— Siwspie — odezwał się szeptem — czy ty masz poczucie humoru?

Odpowiedź nadeszła dopiero po dłuższej chwili.

— Mistrzu Robintonie, maszyny nie są zaprogramowane tak, żeby mieć uczucia. Ja jestem zaprogramowany do porozumiewania się z ludźmi.

— To nie jest odpowiedź.

— Jest to swego rodzaju wyjaśnienie.

Mistrz Robinton musiał się tym zadowolić.


Czterej jeźdźcy smoków ze Wschodniego Weyru poszybowali spiralą w dół, w stronę zbocza wzgórza ponad tamą. Z początku największe zainteresowanie budziło Lądowisko, ponieważ, jak dotąd, nikt nie miał okazji poszukiwać reliktów rzemiosła osadników wokół pobliskich wzgórz. A teraz okazało się, że czeka ich jeszcze jedna niespodzianka, sztuczne jezioro. Swego czasu Fandarel spiętrzył parę strumieni podczas Obrotów spędzonych jako uczeń i czeladnik w Siedzibie Cechu Kowali, i teraz rozpoznał ten obiekt.

Jezioro rozciągało się jak długi, lśniący palec, ograniczony dwiema wysokimi skarpami. Tamę wybudowano na zwężeniu w jego południowo-wschodnim krańcu. Chociaż ściana została przerwana i dwie kaskady spadały wdzięcznie do potoku poniżej, była to nadal największa tama, jaką Fandarel kiedykolwiek widział.

Mistrz Fandarel uświadomił sobie, że cudem był nie tyle sam fakt zbudowania tamy, ile to, że tak wiele z niej przetrwało dwa i pół tysiąca Obrotów. Jednak gdy brązowy Pranith D’clana przelatywał nad szczytem, Fandarel mógł dojrzeć, że czas pozostawił swój ślad na tamie. Wyglądało to tak, jakby stworzenie, większe nawet niż smok, wycięło na szczycie rowki, tworząc ujścia dla wodospadów, które przez nie spadały. Na pewno powodzie nieustannie przepychały tu skały lub osady, i stąd te zniszczenia. Pociągnął D’clana za rękaw i gorączkowo wskazywał grubym palcem w dół. D’clan kiwnął głową, a w następnej chwili Pranith zawęził spiralę i poszybował w stronę niewielkiego Lądowiska z lewej strony.

Ze zręcznością, której pozazdrościłoby mu wielu młodszych i sprawniejszych mężczyzn, Fandarel ześliznął się z brązowego karku smoka i lekko wylądował na ziemi. Natychmiast padł na kolana, by grubym nożem zeskrobać błoto i zaschniętą ziemię. Chciał przyjrzeć się bliżej materiałowi, z którego zbudowana została tama.

— Siwsp powiedział, że to plastobeton — mruknął pod nosem, gdy dołączyła do niego reszta zespołu. Evan, czeladnik, który często przekładał jego natchnione projekty na solidną rzeczywistość, był spokojnym człowiekiem. Bez zdziwienia przyjmował instrukcje od „gadającej ściany”. Belterak prawie tak samo posiwiały jak Fandarel, dobrze znał swoje rzemiosło, i miał ustalone zwyczaje przy pracy. Kontrastował z nim kapryśny, sprawiający kłopoty, ale silny jak zwierzę pociągowe Fosdak. Ostatni był Silton, pracowity młody człowiek, odznaczający się taką samą wytrwałością, jak Mistrz Terry. — Zbudowali to z plastobetonu — mówił dalej Fandarel — materiału, który przetrwał tysiące Obrotów. Na Skorupę Pierwszego Jaja, musieli być genialnymi rzemieślnikami!

Trzy smoki były tak samo zainteresowane tamą, jak ludzie. Ze skrzydłami złożonymi na grzbietach chodziły wzdłuż szerokiego szczytu, i wszystkiemu się przyglądały. Nagle V’line zaśmiał się i powiedział głośno, że jego brązowy Clarinath chce wiedzieć, czy ma czas na kąpiel. Zachwycił się wodą, bo wygląda na wyjątkowo czystą i przejrzystą.

— Później — poprosił Fandarel, nie przerywając inspekcji budowli.

— Zdumiewająca konstrukcja — mruknął Evan. Spojrzał ponad krawędzią. — Fandarelu, widać, dokąd w różnych okresach dochodziła woda. Przez wiele Obrotów chyba nie podnosiła się wysoko, chociaż z pewnością od czasu do czasu zdarzały się powodzie. — Podszedł do strumienia, i wskazał w dół i na lewo. — Tam, Mistrzu, właśnie tam nasi przodkowie mieli swoją elektrownię.

Fandarel zmrużył oczy i osłonił je wielką ręką, a potem z zadowoleniem skinął głową, bo dostrzegł pozostałości elektrowni. Coś musiało na nią spaść z góry. Prawdopodobnie ten sam gruz, który z niezwykłą siłą przerwał tamę.

— D’clanie, czy mogę poprosić ciebie i Pranitha, żebyście zabrali nas tam na dół? Evan i ja pójdziemy pierwsi, żeby upewnić się, że jest to bezpieczne.

D’clan i Pranith uprzejmie spełnili tę prośbę. Smok znalazł dość miejsca, aby usiąść koło ruin. Z całej budowli pozostały jedynie podtrzymujące dach ciężkie belki, i wewnętrzne ściany, przycementowane do nagiej skały. Ale podłoga, mimo grubej na długość noża warstwy naniesionej przez wiatry ziemi, nie była zniszczona.

— Evanie, młodzi mają wystarczająco silne plecy, więc niech to oczyszczą — powiedział Fandarel. — D’clanie, możesz tu zawołać pozostałych? Potem smoki mogą iść popływać.

— Spędzają więcej czasu w wodzie niż w powietrzu — poskarżył się D’clan. — Spiorą sobie skórę, jeśli nie będą uważać, a smok z uszkodzoną skórą jest do niczego w pomiędzy. — Ale w jego tonie było więcej serdeczności niż niezadowolenia.

Gdy pomocnicy zaczęli wybierać szuflami błoto, Fandarel i Evan dokonali dokładnych pomiarów całego obszaru, a potem wyliczyli, gdzie zainstalować nowe koło wodne. Evan zręcznie wykonał wstępny szkic, a Fandarel zaakceptował jego projekt. Potem mrużąc oczy patrzył wkoło, na wysoką, gładką powierzchnię tamy i wzgórza.

— Gdy ustalimy, co tu trzeba zrobić, wrócimy do Telgaru, aby zebrać wszystkie potrzebne materiały. — Uśmiechnął się do Evana. — Mamy przed sobą całkiem nowe zadanie, prawda? I możemy się posłużyć prawdziwymi planami.

— Dzięki temu praca będzie bardziej skuteczna — odparł spokojnie Evan.


— Mój drogi F’larze — powiedział Robinton uspokajająco do Przywódcy Weyru, który był bardzo rozczarowany tym, że nie zdołał uzyskać pełnego poparcia Lordów Warowni — Siwsp najwyraźniej wywarł wrażenie na Laradzie, Asgenarze, Groghem, Toronasie, Bargenie i Warbrecie, a także na Jaxomie. Siedmiu z szesnastu to nieźle jak na początek. Oterel jeszcze się waha, a Corman zawsze potrzebuje czasu, żeby wszystko przemyśleć. Laudey cię poprze. Będziesz miał dosyć pracowników do oczyszczenia tej zapuszczonej jaskini. — Robinton położył rękę na ramieniu F’lara i lekko je uścisnął. — F’larze, tak gorąco pragniesz pozbyć się Nici i, moim zdaniem, jest to twój najważniejszy obowiązek. Natomiast zarządzanie Warowniami jest obowiązkiem Lordów, ale oni czasami nie biorą pod uwagę całokształtu sytuacji. K’vanie, chciałeś coś powiedzieć? — Harfiarz zauważył, że młody Przywódca Południowego Weyru niespokojnie kręci się pod ścianą. — Czyżbym zmonopolizował F’lara, podczas gdy ty chcesz z nim porozmawiać?

— Czy wolno mi wtrącić słówko? — spytał grzecznie K’van.

— Mój kielich jest pusty. — Z łobuzerskim uśmiechem Robinton poszedł z powrotem do przeładowanego jedzeniem stołu w poszukiwaniu bukłaka z winem.

— Zapraszaliście dziś Lorda Torika? — spytał niepewnie K’van.

— Oczywiście. — F’lar poprowadził K’vana w róg pokoju, bo nie chciał, by wciągnięto ich do ożywionej rozmowy, którą prowadzili pozostali Przywódcy Weyrów. — Poleciłem Breidemu, by go powiadomił.

K’van zdobył się na przelotny uśmiech. Obaj wiedzieli, że główną funkcją Breidego na Lądowisku było składanie raportów Lordowi Warowni Południowej o wszystkim, co mogło go zainteresować. Jednak z powodu swojej służalczości Breide często dostarczał takiej masy banalnych informacji, że Torikowi nie chciało się dokładnie czytać raportów.

— Próbuje zdobyć wystarczającą armię, aby usunąć Denola i jego ludzi z Wielkiej Wyspy — raportował K’van. Wszyscy wiedzieli, że Torik nie pozwoli, by banda rebeliantów przywłaszczyła sobie wyspę, którą uznawał za część swojej Warowni.

— Sądziłem, że już to osiągnął — powiedział ze zdziwieniem F’lar. — Torik jest bardzo stanowczym człowiekiem.

— Uważa również stanowczo, że mój Weyr powinien mu w tym pomóc. — K’van powiedział to z cierpkim uśmiechem.

— K’vanie, tego nie możesz zrobić! — wykrzyknął ze złością F’lar.

— To prawda, i próbowałem mu wyjaśnić, że Weyr nie istnieje dla jego wygody.

— No i jak to przyjął?

— Nie uznaje mojej odmowy za ostateczną. — K’van urwał i wzruszył bezradnie ramionami. — Wiem, że jak na Przywódcę Weyru jestem za młody…

— K’vanie, nie przejmuj się swoim młodym wiekiem. Jesteś doskonałym Przywódcą. Mówili mi o tym wszyscy starsi jeźdźcy pozostający pod twóją komendą.

K’van był wystarczająco młody by, słysząc taką pochwałę z ust najważniejszego Przywódcy Weyru, zaczerwienić się z radości.

— Torik by się z tym nie zgodził — oświadczył skromnie, ale z dumą wyprostował plecy.

F’lar nie mógł zaprzeczyć, że po młodzieńczemu szczupły K’van uległby w fizycznej konfrontacji z wysokim i potężnym Lordem Południowej Warowni. W czasie, gdy Heth K’vana odbył lot godowy z królową jeźdźczyni Adrei, Torik z zachwytem przyjąłby Przywódcę. Weyru wyszkolonego w Bendenie. Ale wówczas nie musiał się jeszcze zmagać z bezczelną rebelią w swojej Warowni.

— Najpierw — mówił dalej K’van — Torik chciał, żeby Weyr sprowadził swoich wojowników na wyspę. Kiedy odmówiłem, powiedział, że moim obowiązkiem wobec Warowni jest wyjawienie, gdzie rebelianci mają swój obóz. Argumentował, że skoro przelatujemy nad wyspą podczas Opadu, musimy widzieć, gdzie się znajdują, a ta informacja pomoże mu w stłumieniu rebelii. Kiedy odmówiłem, zaczął wmawiać starszym jeźdźcom brązowych smoków, że jestem zbyt młody, aby wiedzieć, co się należy Lordowi Warowni.

— Jednak mam nadzieję, że nic nie osiągnął — powiedział twardo F’lar.

K’van pokiwał twierdząco głową.

— Masz rację. Powiedzieli mu, że Weyr nie zajmuje się takimi sprawami. Wtedy… — młody Przywódca Weyru zawahał się.

— Co się wówczas stało? — ponaglił go F’lar.

— Próbował przekupić jednego z moich niebieskich jeźdźców obietnicą znalezienia mu odpowiedniego przyjaciela.

— Nie do wiary! — F’lar spoważniał. Z irytacją odgarnął włosy z czoła. — Lessa! — zawołał swoją partnerkę.

Kiedy F’lar wyjaśnił jej problem K’vana, ona też była rozjątrzona.

— Wydawałoby się, że akurat teraz powinien mieć tyle rozumu, by nie dręczyć jeźdźców smoków — powiedziała sucho, bo wiadomość ją rozzłościła. Widząc pełne lęku spojrzenie K’vana, lekko położyła mu rękę na ramieniu, by dodać mu otuchy.

— To nie twoja wina, że Torik jest chciwy jak Bitranin.

— Raczej zdesperowany — uściślił K’van z cieniem uśmiechu. — Mistrz Idarolan powiedział mi, że Torik zaoferował mu fortunę w kamieniach szlachetnych i świetny port, jeśli pożegluje z karną ekspedycją na Wielką Wyspę. Ale on tego nie zrobi. Co więcej, rozkazał wszystkim innym Mistrzom Żeglarzom, by nie pomagali Torikowi w tej sprawie. A oni go posłuchają.

— Torik ma własne statki — wykrzyknęła Lessa z irytacją.

K’van już uspokoił się na tyle, by wykrzywić usta w szyderczym uśmiechu.

— Ale żaden z nich nie jest dość duży i nie przewiezie dostatecznej liczby wojowników, by usunąć Denola. Na ekspedycje Torika nieustannie napadano i jego ludzie odnosili takie rany, że stawali się bezużyteczni, albo też rebelianci ich brali w niewolę. — K’van uśmiechnął się jeszcze bardziej złośliwie. — Muszę przekazać Denolowi, że jest… sprytny. Ale chciałem wam powiedzieć o tym wszystkim zanim dotrą do was kłamstwa i plotki… lub inni Lordowie Warowni poskarżą się na nasze postępowanie.

— Oczywiście, K’vanie, wysłuchaliśmy cię z najwyższym zainteresowaniem — nagrodził go F’lar pochwałą.

— Musimy kiedyś znaleźć czas, by odwiedzić Lorda Torika — powiedziała Lessa. W jej oczach zamigotała stal. Potem paskudnie się uśmiechnęła. K’van poczuł ulgę, że Lessa nie zwraca się przeciwko niemu.

— Lord Torik potrzebuje pełnego raportu na temat Siwspa i o tym, co się działo tu, na Lądowisku. F’larze, sądzę, że sami powinniśmy go poinformować, prawda? — zasugerowała Lessa.

— Nie wiem tylko, kiedy nam się to uda — powiedział F’lar z westchnieniem. — Ale jakoś znajdziemy na to czas. K’vanie, trzymaj swój Weyr z dala od waśni Torika.

— Oczywiście.

Przywódcy Weyru Benden nie mieli wątpliwości, że K’van zastosuje się do ich próśb. Znali K’vana jako zdecydowanego i odpowiedzialnego młodzieńca, a teraz, gdy osiągnął wiek męski, te cechy stały się jeszcze wyraźniejsze. Będzie się przeciwstawiał Torikowi chociażby dlatego, że Torik nie wierzył w jego umiejętności.


— Teraz, proszę, włóż tę wtyczkę — powiedział Siwsp Piemurowi, ilustrując to odpowiednim rysunkiem na monitorze — w to gniazdko. — Kiedy Piemur wypełnił polecenie, Siwsp instruował go dalej. — Na dole monitora powinno się ukazać zielone światło.

— Nic takiego nie ma — odparł Piemur i potężnie westchnął. Mimo wszystko starał się zachować cierpliwość.

— W takim razie, mamy gdzieś złe połączenie. Zdejmij osłonę i sprawdź karty, płytę główną, urządzenia wejścia i wyjścia oraz pamięć — poprosił Siwsp. Piemura wcale nie pocieszył fakt, że Siwsp nie przejął się jeszcze jedną porażką. Dlaczego ta maszyna jest tak cholernie metodyczna i nieczuła? — Żeby maszyna mogła normalnie funkcjonować, musi być zmontowana zgodnie z projektem konstrukcyjnym. To pierwszy krok. Piemurze, bądź cierpliwy. To tylko kwestia odkrycia, które połączenie jest błędne.

Piemur zorientował się, że usiłuje zgiąć śrubokręt, którym się posługiwał. Jak Siwsp mógł wyczuć jego zniecierpliwienie? Wziął głęboki oddech i, nie ośmielając się patrzeć na boki, gdzie Benelek i Jancis koncentrowali się na własnej pracy, zdjął po raz kolejny pokrywę urządzenia. Zajmowali się tym nudnym i wymagającym dokładności zadaniem odkąd Terry ułożył wszystkie druty i kable zgodnie z życzeniem Siwspa. Piemura nie pocieszało, że Benelek, tak uzdolniony do mechaniki i odznaczający się zręcznymi rękami, wcale nie radził sobie lepiej. Zresztą Jancis również nie szło dobrze, chociaż jej niepowodzenia martwiły go raczej ze względu na nią samą. Od skurczu Piemura bolały ramiona, jego palce sztywniały od wszystkich tych wymagających dokładności ruchów, i miał już dość całego projektu. Z początku wydawało się, że sprawa jest prosta. Trzeba było tylko znaleźć kartony przechowywanych w jaskiniach części zamiennych, odkurzyć je i podłączyć. Niestety, to nie było wszystko. Najpierw Siwsp poprosił, żeby nauczyli się, do czego służy każda część: klawiatura, ciekłokrystaliczny ekran, pudło komputera i kody do aktywacji. Na szczęście, gdy przyszło do naprawiania zepsutych połączeń, Jancis i Benelek umieli sobie z tym poradzić. Raz czy dwa Piemur narobił błędów, ale niebawem dogonił resztę. Jeżeli ktoś raz nauczy się grać na instrumentach, ma palce tak wyćwiczone, że szybko przystosują się do nowego zadania. Ale początkowy entuzjazm, który ożywiał Piemura od świtu, już dawno się wyczerpał. Utrzymywała go w ryzach wyłącznie świadomość, że ani Jancis, ani Benelek się nie poddadzą.

— Zacznijmy jeszcze raz — rozległ się niezmienny, spokojny głos Siwspa. — Sprawdzimy każdy panel, aby upewnić się, że nie ma uszkodzeń lub pęknięć w obwodach i czipach.

— Zrobiłem to już dwa razy — żachnął się Piemur, zaciskając zęby.

— Więc trzeba to zrobić jeszcze raz. Użyj szkła powiększającego. Moje wykresy były niewielkie, bo mogliśmy je powiększać. Na Ziemi nie potrzebowaliśmy większych, ale tu musimy postępować powoli, krok po kroku.

Walcząc o to, by jakoś się opanować, Piemur sprawdzał czipy, obwód za obwodem, opornik za opornikiem, kondensator za kondensatorem. Koraliki i srebrzyste linie, które jeszcze tak niedawno go fascynowały, teraz stały się przekleństwem, po prostu kłopotem. Naprawdę żałował, że kiedykolwiek zobaczył te cholerne rzeczy.

Szczegółowa obserwacja nie ukazała mu żadnej usterki. Tak więc, kontrolując swoje palce jak tylko mógł, odłożył ostrożnie komponenty na wyznaczone miejsce. Wszystkie weszły dokładnie tam, gdzie miały wejść.

— Upewnij się, że każda karta jest właściwie umocowana w rowkach — powiedział Siwsp jak zwykle spokojnie.

— Właśnie to zrobiłem! — Piemur wiedział, że zabrzmiało to płaczliwie, ale wobec niewzruszenia Siwspa, trudno mu było zachowywać się rozsądnie. Jednak zaraz wrócił mu dobry humor. Maszyny, uświadomił sobie, robią tylko to, do czego zostały zaprogramowane. Nie mają uczuć, które by przeszkadzały w bezproblemowym wykonaniu ich obowiązków.

— Piemurze, zanim odłożysz na miejsce pokrywę, dmuchnij lekko na urządzenie, aby upewnić się, że nie ma drobin kurzu zatykających połączenia.

Mistrz Esselin radził sobie dobrze z rekonstrukcją budynku Siwspa, ale ta praca wznosiła chmury kurzu, którego część mimo podjętych ostrożności przenikała do pomieszczenia.

Piemur ostrożnie dmuchnął, założył pokrywę i umocnił ją wtyczką. Zabrało mu chwilę zanim zorientował się, że zielone światło świeci się na panelu dokładnie tam, gdzie miało się świecić, i że na ciekłokrystalicznym ekranie pojawiła się litera. Wykrzyknął z radości, wprawiając w popłoch Jancis i Benelka.

— Nie rób tego, Piemurze — skarcił go młody czeladnik, patrząc spode łba. — Mało brakowało, a byłbym dokonał złego połączenia.

— Piemurze, to naprawdę działa? — Jancis uniosła oczy, w których malowała się nadzieja.

— Rusza, gdy zapala się zielone światełko! — wykrztusił Piemur, zacierając ręce i ignorując kwaśne spojrzenie Benelka. — W porządku, Siwsp, co mam teraz zrobić?

— Używając liter na klawiszach przed tobą, wystukaj CZYTAJ MNIE.

Mozolnie wyszukując poszczególne litery, Piemur wystukał polecenie. W tej samej chwili ekran na wprost niego rozkwitł słowami, cyframi i literami.

— Hej, wy dwoje, popatrzcie. Słowa! Ekran jest pełen słów!

Benelek tylko spojrzał z irytacją, ale Jancis stanęła za Piemurem i podziwiała rezultat. Potem z aprobatą poklepała go po ramieniu i wróciła do swojego zadania.

— Czytaj uważnie i zapamiętaj informacje wyświetlone na ekranie — powiedział Siwsp. — W ten sposób nauczysz się wchodzić w programy, których potrzebujesz do odnalezienia kolejnych informacji. Jeśli przyswoisz sobie te nazwy, będziesz zręczniejszym operatorem.

Piemur przeczytał wszystko kilka razy, ale wcale nie uważał, że jego wiedza się poszerzyła. Wyglądało na to, że znane mu słowa znaczyły więcej niż powinny. Westchnął i znowu zaczął od początku strony. Słowa były zawodem harfiarza, a on nauczy się tych nowych interpretacji, nawet jeśli zabierze mu to pełen Obrót.

— Też to mam! — krzyknęła Jancis radośnie. — Też mam zielone światełko!

— A więc wszyscy troje je mamy — powiedział Benelek z zadowoleniem. — Siwspie, mam teraz wystukać CZYTAJ MNIE?

— Początkowa lekcja jest dla wszystkich taka sama, Benelku. Gratuluję! Ile osób wyznaczono do zapoznania się z tym programem? Jest wiele do zrobienia.

— Cierpliwości, Siwsp — powiedział Piemur, naśladując ton maszyny i uśmiechając się złośliwie do Jancis. — Gdy wiadomość się rozejdzie, zlecą się stadami.

— A jeździec białego smoka, Lord Jaxom? Czy będzie jednym z nich?

— Jaxom? — powtórzył Piemur lekko zdziwiony. — Zastanawiam się, gdzie on się podział.

Загрузка...