ROZDZIAŁ XIV

W porze obiadowej Sharon wybrała się ze spóźnioną wizytą do Margareth. Po krótkiej pogawędce i obejrzeniu domu Sharon pośpieszyła do biura.

W drodze powrotnej, kiedy przechodziła przez niewielki lasek, z daleka ujrzała zbliżające się Lindę i Doris.

Ze strachu serce podskoczyło jej do gardła. Wciąż nie mogła zapomnieć o tym, że chciano ją ukamienować. Szybko zeszła ze ścieżki i ukryła się za wystającą skałą. Przycupnąwszy cichutko, zastanawiała się, czy czasem nie przesadza, ale było już za późno, by wyjść z kryjówki

Dziewczęta szły wyjątkowo powoli. Sharon drżała, pełna niepokoju i niecierpliwości, lecz po chwili zaczęła baczniej przysłuchiwać się rozmowie, jaką prowadziły obie przyjaciółki.

Najpierw Sharon usłyszała ostry, przenikliwy głos Doris.

– Tłumaczyłam Tomowi, ile by skorzystał, gdyby zarządcą został twój mąż. Być może zostałby nawet zastępcą, a wtedy nie ukarano by mnie za Sharon. Ale nie chciał słyszeć o tym pomyśle, powiedział, że na pewno tego nie zrobi.

– Idiota z niego! – odezwała się Linda.

– Na Toma nie mamy co liczyć. On boi się Saint Johna jak ognia. Powiedziałam mu, że jest zwykłym tchórzem, a on sobie poszedł.

– Wygląda na to, że sama muszę dostać się na teren kopalni – rzekła w zamyśleniu Linda. – Ale jak ja to zrobię?

– A gdybyś tak przebrała się za mężczyznę i weszła niepostrzeżenie razem z innymi? To nie powinno być trudne – podpowiedziała jej Doris. – Nie kontrolują przecież aż tak szczegółowo.

Sharon zorientowała się, że kobiety przystanęły.

– Jeśli pożyczyłabyś mi jakieś ubrania Toma, mogłabym spróbować. Jesteś pewna, że wraca punktualnie o czwartej?

– Możesz mi zaufać. Nigdy się nie spóźnia. A teraz chodzi tylko ta jedna.

Kobiety ruszyły dalej.

– Dobrze. Mam narzędzia, ale czy dam sobie sama radę?

– Tom twierdzi, że nie są grube – wyjaśniła żywo Doris. – Wymkniesz się, jak zrobi się zamieszanie.

To były ostatnie słowa, jakie dotarły do Sharon.

Odczekała jeszcze kilka minut, a gdy intrygantki całkiem zniknęły jej z oczu, ruszyła do biura.

Cały czas dźwięczały jej w głowie słowa, które przed chwilą usłyszała, ale tym razem nie potrafiła ich powiązać w logiczną całość.

Co to wszystko ma znaczyć?

Tego dnia nie mogła skupić się nad pracą, była bardzo rozkojarzona.

Peter mógłby zarządzać? Jak? Dlaczego? Czego nie chciał zrobić Tom?

Sharon nie miała wątpliwości, że jest to część następnego planu Lindy. Nie domyślała się jednak, o co w nim chodzi.

„Wraca punktualnie o czwartej… A teraz chodzi tylko ta jedna…” Kto wraca o czwartej?

A jeśli… A może… Czyżby chodziło o Gordona?

Wielki Boże! To by się zgadzało!

Sharon zdrętwiała przerażona.

Gordon zjawia się na kawę zawsze około czwartej piętnaście! Mniej więcej kwadrans zajmuje mu pokonanie drogi z kopalni do biura!

„Chodzi tylko ta jedna…”

Winda! Sharon wiedziała, że Gordon każdego dnia po południu dokonuje inspekcji na dole w kopalni.

„Narzędzia…” Linda musiała dostać się na teren kopalni, by zrobić coś, czego odmówił Tom.

Nie!

Roztrzęsiona spojrzała na zegarek. Było wpół do czwartej. Bez chwili namysłu, nie zamykając za sobą biura, wybiegła na dwór i popędziła co sił w nogach w kierunku kopalni.

Zimny jesienny wiatr szarpał jej lekką sukienkę, materiał oplątywał nogi, a kok rozwinął się i opadł płaszczem włosów na plecy. Sharon biegła najszybciej jak mogła. Niekiedy zatrzymywała się na moment, by wyrównać oddech, i zaraz spieszyła dalej. Teraz znała już plan Lindy. Wiedziała, że tym razem nie ona jest głównym celem ataku.

Sharon zagryzła wargi Nie przeżyję tego!

Strażnik zatrzymał dziewczynę przy bramie.

– Kobiety nie są wpuszczane na teren kopalni!

– Mam bardzo ważną wiadomość dla Saint Johna – wydusiła Sharon. – Chodzi o bezpieczeństwo kopalni!

Strażnik namyślał się:

– Sam mogę ją przekazać.

Sharon poczerwieniała ze zdenerwowania i krzyknęła:

– Mam mu ją przekazać osobiście! Nie jestem pierwszą lepszą kobietą, mnie kopalnia także zatrudnia! Zresztą widzi pan, że biegłam całą drogę! Proszę mnie natychmiast wpuścić!

Strażnik dał w końcu za wygraną i niechętnie otworzył bramę.

Sharon nigdy przedtem nie była na terenie kopalni, ale od razu się domyśliła, gdzie znajduje się wejście do wind. Minęła wielką czarną konstrukcję, która stanowiła szkielet nowych pieców hutniczych, i znalazła się przy wejściu do kopalni.

Ucieszyła się, widząc przy windzie Percy’ego, który od razu wpuścił ją do pokaźnych rozmiarów windy ze ściankami z metalowej siatki. Percy domyślił się, że Sharon musiała mieć naprawdę ważny powód, skoro zjawiła się tu osobiście.

Winda ruszyła powoli w dół, skrzypiąc i trzeszcząc. Sharon podniosła wzrok na przytrzymujące ją grube liny. Jedna z nich prawdopodobnie… Liny biegły wysoko, wysoko, aż w końcu znikały nad żelaznym sufitem. Było tu tyle przeróżnych pomieszczeń, każde z nich mogło posłużyć za kryjówkę dla złoczyńcy.

A jeśli to tylko wytwór wybujałej wyobraźni? Jeśli Sharon się myli, Gordon nigdy jej tego nie wybaczy.

Ale nie ma rady. Linda to niebezpieczna osoba. Sharon wolałaby się skompromitować, niż pozwolić, by Gordonowi stało się coś złego.

Teraz przyglądała się w zadumie potężnym, nieregularnym blokom skalnym, wzdłuż których sunęła winda. Ciemne, wilgotne i zimne ściany budziły grozę i zarazem respekt. Gdzieniegdzie brunatny kamień przecinały blade rysy kwarcu. A więc tu Gordon spędzał znaczną część swego dnia pracy, choć mógł przekazać większość obowiązków Peterowi i przesiadywać w wygodnym fotelu za biurkiem. Tymczasem sam czuwał nad wydobyciem i bezpieczeństwem górników.

Taki był właśnie Gordon Saint John.

Sharon nigdy nie potrafiłaby przywyknąć do pracy w kopalni. Zjeżdżając na dół pomyślała, że bezpowrotnie pochłania ją czarna noc. Wpadające przez górny otwór szybu światło oddalało się coraz szybciej.

Na szczęście nikt nie proponował Sharon pracy pod ziemią. Ale dzisiaj musi zapomnieć o strachu, by ratować Gordona.

Wreszcie winda się zatrzymała i Sharon z niej wyskoczyła. Najbliżej położony, rozwidlający się korytarz oświetlały lampy zamocowane pod sklepieniami. Wpadało tu także mdłe światło z wyższego pokładu.

Sharon stała przez chwilę bezradnie, nie wiedząc, dokąd pójść. W końcu jednak uświadomiła sobie, że Gordon musi zjawić się przy windzie, ażeby wydostać się na górę. Najlepiej będzie, jeśli tu na niego zaczeka.

I rzeczywiście, po kilku minutach dały się słyszeć silne męskie głosy, wśród których rozpoznała głos Gordona, odbijający się wyraźnym echem o ściany. Po chwili mężczyźni wyłonili się zza zakrętu i zbliżyli do windy.

Sharon podbiegła do nich.

Gordonowi towarzyszyło trzech górników. Gdy ją ujrzał, stanął jak wryty.

– A ty co tutaj robisz?

Spojrzała mężowi prosto w oczy.

– Gordon, nie możesz teraz jechać na górę! – zaczęła mówić gorączkowo. – Ktoś usiłuje uszkodzić windę!

– Co ty wygadujesz? – spytał poirytowany.

– To prawda. Podsłuchałam pewną rozmowę. Przysięgam! Proszę cię, nie wsiadaj do windy!

– Przestań się wygłupiać! Kto by chciał doprowadzić do takiego wypadku?

Sharon zwróciła się do pozostałych górników.

– Błagam was, nie jedźcie na górę!

Mężczyźni nie wiedzieli, czy słowa Sharon potraktować poważnie, czy też nie. Ale Gordon nie miał wątpliwości i nie zastanawiając się, wszedł do środka.

– Dajcie spokój, to tylko babska histeria!

Górnicy byli w dalszym ciągu niezdecydowani, ale rzucili narzędzia na podłogę windy. Jeden z nich odezwał się ostrożnie:

– Może powinniśmy posłuchać…?

– Nie wiem, co jej strzeliło do głowy i co chce przez to osiągnąć, ale zaczyna mnie to już denerwować. Sharon, tym razem chyba przesadziłaś.

Cała czwórka stała teraz w windzie. Sharon wpadła w panikę.

– Gordon, ja nie pozwolę! Ja nie chcę, żebyś zginął! – krzyczała.

– Przestań histeryzować, opanuj się i wskakuj prędzej. Dlaczego ktoś miałby to zrobić?

– Bo ty nią jedziesz, rozumiesz? Ktoś chce twojej śmierci, a ja muszę mu w tym przeszkodzić! – wołała bliska płaczu i usiłowała wyzwolić się z silnego uścisku męża. – Czy myślisz, że odważyłabym się zjawić tu z byle powodu? Nie rozumiesz, że mówię prawdę? Chcą twojej śmierci, ale ja nie dopuszczę, nie dopuszczę!

– Nie, tego już za wiele! – rzekł rozzłoszczony nie na żarty i dał znak do odjazdu. Winda ruszyła powoli.

Sharon, już nie panując nad sobą, wypchnęła dwóch górników. Trzeci, który miał najwięcej wątpliwości, wyskoczył sam.

– Sharon, czyś ty oszalała? – wrzeszczał teraz Gordon.

– Skacz, Gordon, skacz! – Sharon nie poddawała się, z całej siły popychając męża na skraj wagonika.

W końcu, nie widząc innego sposobu, sama rzuciła się w dół z wysokości blisko trzech metrów, a ponieważ wciąż kurczowo trzymała się Gordona, on także stracił równowagę i w ślad za żoną runął na ziemię.

– Boże, dziewczyno, przecież mogliśmy się zabić! Czyś ty postradała rozum? I do tego krwawisz!

– A co mi tam – odezwała się płaczliwie. – Na szczęście ty żyjesz.

Pojękując, podnieśli się wolno z ziemi.

– Co się z tobą dzieje? Coś ty sobie ubzdurała? – pytał Gordon, potrząsając Sharon. – Zobacz, nic się nie dzieje!

Był rozzłoszczony jak nigdy. Uwagę trzech górników przykuła teraz wznosząca się ku powierzchni ziemi winda. Gordon także śledził jej ruch.

Pomyliłam się, myślała przerażona Sharon. Zrobiłam z siebie ostatnią idiotkę i on mi tego nie daruje. Oddali się ode mnie jeszcze bardziej. Teraz wszystko zniszczyłam!

Pomyliłam się także co do planów Lindy. Teraz kompletnie nie wiem, skąd padnie cios.

W tym momencie jeden z górników krzyknął:

– Patrzcie!

Nagle wisząca gdzieś w połowie drogi winda zatrzęsła się i gwałtownie przechyliła na bok. Leżące na jej podłodze narzędzia poleciały w dół.

– Sharon, uważaj! – krzyknął Gordon, odciągając żonę jak najdalej od szybu. Górnicy rzucili się w stronę bocznych korytarzy. Narzędzia uderzyły z wielką siłą o ziemię. Sharon zobaczyła nad sobą zbielałą z przerażenia twarz Gordona, który zakrywał ją teraz własnym ciałem.

– Uwaga, spada! – krzyknął jeden z górników, przyciskając ręce do uszu.

Huk był tak przerażający, że przez kilka kolejnych minut nic poza nim do nich nie docierało. Gordon jeszcze mocniej przywarł do Sharon, osłaniając jej głowę. Grzmot dudnił nieprzerwanie w uszach, a oni odnosili wrażenie, że echo tym bardziej go potęgowało. Wokoło sypały się odłamki kamieni i metalowych części konstrukcji. Nagle Gordon się skulił.

– Jesteś ranny? – Sharon sparaliżował strach.

– Chyba nic groźnego – mruknął niewyraźnie.

W końcu wszystko ucichło. Sharon odetchnęła z ulgą. Tym razem Linda nie dosięgła Gordona,

Sharon delikatnie, z wielką czułością otarła czoło męża. W tej samej chwili odczuła nieprzepartą chęć, by rozpłakać się ze szczęścia.

Nastąpiło to, co nigdy nie powinno mieć miejsca.

Zakochała się w Gordonie Saint Johnie.

Загрузка...