Przejrzysta historia

– Posłuchaj, Feely – powiedział Robert z pełnymi ustami. – Jeśli jesteś niezadowolony, zostawię cię tutaj i pojadę bez ciebie. Nie ma problemu. Dla mnie nie stanowi to żadnej różnicy.

Feely przez chwilę bawił się widelcem.

– Chodzi mi po prostu o to, że nie rozumiem, dlaczego każesz mi udawać, że jestem twoim synem. Przecież nim nie jestem.

– To żadna tajemnica. Po prostu nie chcę, żeby ludzie zapamiętali, że widzieli mnie samego. Nie musisz być moim synem. Możesz być kimkolwiek chcesz. Moim trenerem, księgowym, kimkolwiek, dopóki razem podróżujemy. Ale widzisz, twój strój… Twój wygląd sprawia, że słowo „syn” wydało mi się najbardziej odpowiednie, to wszystko. Chociaż i to nie jest rozwiązanie doskonałe. Bardziej niż syna przypominasz faceta, który pasie kozy na mojej farmie.

– Dlaczego nie chcesz, żeby ludzie widzieli cię samego?

– Dlatego, że… Chcę zrobić coś bardzo ważnego. Pamiętasz, co powiedziałem o kataklizmowym uczynku? Nie mogę ci tego do końca wyjaśnić, przynajmniej jeszcze nie teraz. Jednak kiedy nadejdzie właściwy czas, wszystkiego się dowiesz.

Feely uniósł widelcem naleśnik, leżący na wierzchu, po czym opuścił go z powrotem na talerz.

– Nie jesteś głodny? – zapytał Robert. – Przepraszam, nie zamawiałbym naleśników, gdybym wiedział, że ich nie lubisz. Myślałem, że wszyscy lubią naleśniki.

– Nie chodzi o naleśniki – odparł Feely.

– Więc o co? No, dalej, przecież możesz mi powiedzieć. Nie jestem dla ciebie zupełnie obcym facetem.

– Zwerbalizowanie moich myśli wcale nie jest proste.

– Cholera. – Robert uśmiechnął się. – Rzeczywiście jesteś chodzącym słownikiem.

– Ja nie… – To miało być najtrudniejsze wyznanie, na jakie Feely kiedykolwiek się zdobył. Popatrzył na dziewczynę czytającą T.S. Eliota i na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały. Dziewczyna uśmiechnęła się, jakby doskonale wiedziała, co Feely zamierza za chwilę powiedzieć. – Ja po prostu nie wiem już, w co wierzyć.

Robert wytarł usta papierową serwetką.

– Czy to znaczy, że utraciłeś wiarę w Boga? Jezu Chryste, Feely, to się zdarza wielu ludziom!

– To nie ma nic wspólnego z religią. Chodzi o mnie. – Feely krotko odetchnął. – Nie potrafię określić własnej egzystencji.

– Aha.

– Nie wiem, kim jestem ani dokąd mam iść, ani co robić, kiedy w końcu już tam dotrę. Pomyślałem, że jeśli udam się na północ… Ale co się stanie, gdy nie będę mógł już podążać dalej w tym kierunku?

– Rozpoczniesz wędrówkę na południe. Taka jest natura naszej planety. Nie ma innego wyjścia, Feely.

– Prędkość ucieczki – mruknął Feely.

Robert starannie nabrał na łyżeczkę resztki syropu i dokładnie ją oblizał.

– Istnieje tylko jedna droga ucieczki, Feely, po prostu zapisz się na wycieczkę na Marsa. Ale nawet jeśli uda ci się uciec, nadal nie będziesz wiedział, kim jesteś. O tym decyduje twoja rodzina, twoi przyjaciele oraz to, co posiadasz.

– Nie mam rodziny – powiedział Feely. – Już nie mam. – Zawahał się i po chwili dodał: – Nie mam także żadnych przyjaciół. – Położył dłoń na zniszczonej tekturowej teczce. – A to jest wszystko, co posiadam, nie licząc czapki.

– Zabawne, prawda? – zawołał Robert. – Trudno wyobrazić sobie dwóch bardziej różniących się od siebie facetów niż ty i ja. Jesteś Kubańczykiem, pochodzisz z centrum wielkiego miasta, a ja jestem białym staroświeckim facetem z przedmieść. Jednak obaj zajęliśmy miejsca w tej samej tonącej łodzi ratunkowej. Co za para dupków! – Głośno wciągnął nosem powietrze i zapytał: – Jak jest „dupek” po kubańsku?

– Nie wiem. Może zurramatos?

Zurramatos! Zapamiętam to sobie. – Robert sięgnął do kieszeni i wyciągnął wizytówkę. – To jestem ja. Robert E. Touche, dyrektor działu sprzedaży, Przejrzyste Linijki, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, Danbury, C.T. Chyba już ci ją pokazywałem, prawda? Chodzi o to, że to ja. A przynajmniej facet, którym kiedyś byłem. Kiedy miałem dwadzieścia trzy lata, zamierzałem zostać architektem. Chciałem projektować domy, jakich nikt jeszcze nigdy nie widział. Chciałem, żeby moja sława przyćmiła sławę Franka Lloyda Wrighta. Jednak Linda zaszła w ciążę, zanim skończyłem studia, a ponieważ chciała urodzić dziecko, ożeniłem się z nią. O to, żeby godnie żyć, trzeba było ciężko walczyć, dlatego przyjąłem ofertę ojca Lindy, żeby przez ograniczony czas popracować w Przejrzystych Linijkach. Wiesz, Feely, co tam robiliśmy?

Feely pokręcił głową.

– Robiliśmy przezroczyste linijki. Także przezroczyste ekierki, przezroczyste kątowniki, kompasy i różne figury geometryczne. Zdominowaliśmy rynek w całych Stanach Zjednoczonych! Ale nie będę cię tym zanudzał. Ograniczony czas w Przejrzystych Linijkach przeszedł w rok, a później w siedem lat. Linda i ja kupiliśmy dom na przedmieściach New Milford, mieliśmy jeszcze dwójkę dzieci; trudno sobie wyobrazić szczęśliwszą rodzinę. A ja byłem głową tej rodziny, Robertem E. Touche, tak się właśnie nazywałem. Byłem dyrektorem działu sprzedaży w Przejrzystych Linijkach, spółce z ograniczoną odpowiedzialnością. Mężem Lindy, ojcem Toby’ego, Jessiki i Toma. Właścicielem domu przy Milford Lane numer 1773. Weekendowym rybakiem. Sekretarzem Towarzystwa Ochrony Historycznych Budynków w Litchfield, dupkiem na czele dupków. Tym właśnie byłem, Feely. To ja.

– No i co się wydarzyło? – zapytał Feely.

– Wydarzyło się to, że nagle na wierzch wyszła moja prawdziwa natura, prawdziwy ja. Facet, który zamierzał być architektem, zanim zapłodnił Linde. Facet, który uwielbiał podejmować różne wyzwania, który uwielbiał się bawić. Kiedy przebywałem w Chicago w sprawach marketingowych, spotkałem dziewczynę. Miała na imię Elizabeth i była tym wszystkim, czym nie była Linda. Była namiętna i ekscytująca. Rozpaliła we mnie te wszystkie płomienie, o których myślałem, że już dawno zgasły. A one tymczasem jeszcze się tliły i zapłonęły na nowo. Poczułem się, jakby mi ubyło dziesięć lat. Ujrzałem przed oczyma te wszystkie okazje, które przepuściłem, szanse, które zmarnowałem. Pewnej nocy staliśmy razem z Elizabeth na szczycie Hancock Building, patrzyliśmy na miasto i na jezioro… Zdawało się, że cały świat leży u naszych stóp. Lśniący. Ciemny. Przyzywający. Oto jestem, mówił świat. Jeszcze możesz mnie posiąść. Świat sprawiał wrażenie kobiety z rozłożonymi nogami.

Resztę możesz odgadnąć. Wróciłem do domu i powiedziałem Lindzie, że opuszczam ją dla Elizabeth. Porzuciłem żonę, dzieci, dom i pracę. Ale kiedy przyjechałem z powrotem do Chicago, Elizabeth nie była zainteresowana facetem, który nie ma pełnego konta w banku, nie była zainteresowana żadnym związkiem, po prostu nie była zainteresowana mną. Okazało się, że zależy jej tylko na przelotnych związkach, i to koniecznie z mężami innych kobiet.

– To musiała być dla ciebie katastrofa – powiedział Feely, bardzo się starając, żeby na jego twarzy widoczne było współczucie.

– Katastrofa? Co ty wiesz o katastrofach? To była prawdziwa tragedia. Wróciłem do domu na kolanach, niemal czołgałem się przed moją żoną. Ale Linda nie zamierzała mi wybaczyć, a jej ojciec nie zamierzał z powrotem przyjąć mnie do pracy. Straciłem dom i większość oszczędności, wkrótce straciłem prawo do odwiedzania dzieci. W ciągu zaledwie siedmiu i pół miesiąca ze wspaniałego, szczęśliwego domu przeniosłem się prosto do Piekła Dantego. – Robert urwał. Przez chwilę próbował nadziać na widelec plaster bekonu. – Sam nie wiem. Może to wszystko była moja wina. Nie wiem nawet, czy gdyby Linda przyjęła mnie jednak z powrotem, potrafiłbym z nią zostać w tym samym domu, w tej samej pracy. Mówię „szczęśliwa rodzina”, jednak kiedy Elizabeth pokazała mi, co mógłbym w życiu zrobić, jaki mógłbym być, jaką kobietę mógłbym mieć… Straciłem całe uczucie do Lindy, jej bawełnianych koszul nocnych, włosów w papilotach, jej pieprzyków. Na drugim biegunie stała Elizabeth, o lśniących czarnych włosach, namiętnych ustach i wydepilowanym kroczu.

Feely nie wiedział, czy powinien teraz milczeć, czy coś powiedzieć. Rozumiał jednak to, co Robert mówił o tonącej łodzi ratunkowej. Mimo wszystkich różnic, jakie ich dzieliły, zarówno on, jak i Robert dryfowali po głębokim lodowatym oceanie, mając świadomość, że prognozy pogody znów zapowiadają śnieg. Nie mieli ani wioseł, ani kompasu, a woda stawała się coraz bardziej niespokojna.

Robert sięgnął ponad stołem i złapał za przegub lewej ręki Feely’ego, zaskakująco łagodnie, jakby chciał mu zmierzyć puls.

– Muszę teraz coś zrobić, Feely. To nie zabierze więcej niż dziesięć albo piętnaście minut. Chcę, żebyś tu na mnie poczekał, na przykład przy kolejnym kubku kawy. Jeśli jesteś głodny, zamów sobie jeszcze coś do jedzenia. Może być na mój koszt… Ja stawiam, dobra?

– Dokąd chcesz iść? – zapytał Feely.

– Nie mogę ci powiedzieć, ale wkrótce wrócę, obiecuję. Nie zawiodę cię.

Feely zauważył, że pod plastrem na ciemieniu Roberta pojawiła się świeża krew.

– W porządku – zgodził się. W końcu, czy miał jakiś wybór?

Загрузка...