Helle powinna była się tego spodziewać: w wejściu stała gospodyni o siwiejących jasnorudych włosach, nalana niczym góra drożdżowego ciasta, zwracając swe wodnistoniebieskie oczy w stronę dziewczyny.
– No tak, czy uważasz, że to odpowiednia pora powrotu do domu?
– Rzeczywiście, zrobiło się trochę późno, Ale nie mogłam wcześniej wyjść.
– Wiesz co? Ani trochę nie wierzę w to, jakoby pani Wildehede miała zaprosić ciebie, prostą pomoc z domu starców, na wykwintną kolację! Myślę, że wyszłaś w zupełnie innej sprawie. I do tego wracasz w towarzystwie tego leśniczego. Co ja mam o tym myśleć?
Helle zmieszała się.
– Ale… on tylko pomógł mi się przedostać na drugą stronę zatoki – jąkała. – Poza tym jest przecież starszym człowiekiem.
– Starszym? On? – zawołała gospodyni skrzekliwym głosem. – Ma nie więcej niż dwadzieścia osiem lat, wiem, bo moja kuzynka pracuje jako kucharka w majątku. Wszyscy mówią, że ten mężczyzna jest niebezpieczny!
– Peter Thorn miałby być niebezpieczny? – uśmiechnęła się Helle niepewnie. – Wręcz przeciwnie! Wcale nie zwraca na mnie uwagi, jeśli o to pani chodzi.
– Nie, nie chodzi o to! Nie zwraca na ciebie uwagi, bo nienawidzi kobiet – rzekła gospodyni z triumfem. – Nie czeka cię z jego strony nic dobrego, wierz mi! Wydaje mi się, że pełni rolę przyzwoitki dla ciebie i tego bogatego uwodziciela. Ale ja nie mam zamiaru brać udziału w tej komedii. Daję ci tydzień na spakowanie się i znalezienie innego mieszkania. To przyzwoity dom, chyba wiesz!
Helle przeraziła się. Nie dlatego, żeby jej się tu podobało, ale znalezienie nowego pokoju nie będzie łatwe, zwłaszcza że nie ma pieniędzy na wpłacenie zaliczki.
Gospodyni poszła do siebie. Helle nie pozostało nic innego, jak położyć się spać.
Zmartwiona wśliznęła się do łóżka i naciągnęła kołdrę po uszy. Długo leżała, nie mogąc usnąć, i wpatrywała się w jasną noc, aż księżyc skrył się za drzewami.
Następnego dnia rano stary Andersen pomógł Helle przeprawić się przez zatokę. Dziewczyna stanęła na dziedzińcu majątku, nie bardzo wiedząc, co robić. W domu Christiana panowała cisza, rolety na pierwszym piętrze były zaciągnięte. Dziedzic najwidoczniej nie należał do rannych ptaszków.
Helle nie miała ochoty wchodzić kuchennymi drzwiami i tłumaczyć służbie, po co przyszła. Zbyt wiele pytań, zbyt wiele badawczych spojrzeń.
Niepewnie podążyła ścieżką, która, jak sądziła, prowadziła do mieszkania leśniczego.
W chwilę później stanęła przed skromnym, białym domkiem. Pies wątpliwej rasy poderwał się w jej stronę, groźnie ujadając, lecz Helle, która kochała zwierzęta, wcale się nie wystraszyła. Zaczęła przemawiać do psa przyjaźnie i spokojnie, pozwalając mu się obwąchać. W chwilę później mogła go już poklepać i pogłaskać.
Peter Thorn nadszedł od strony studni z pełnymi wiadrami, szeroki w ramionach, z włosami zmierzwionymi bardziej niż zwykle. Wystarczyło jednak na niego spojrzeć, by mieć pewność, że już od dawna jest na nogach.
– Dzień dobry! Wnioskuję, że dziedzic jeszcze nie wstał – rzucił na powitanie.
– No właśnie – uśmiechnęła się Helle. – Nie wiedziałam, gdzie mogę poczekać, dlatego przyszłam tutaj. Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. Piękny pies! Jak się wabi?
– Zar. Widzę, że znasz się na zwierzętach.
– Lubię je i myślę, że one to czują.
Peter spojrzał na Helle z niedowierzaniem.
– Pewnie, że czują. Poczekasz, aż narąbię drewna? Potem możemy pójść razem do majątku. Nie ma pośpiechu. Policjant zjawi się nie wcześniej niż o dziewiątej, no a dziedzic potrzebuje trochę czasu, by się obudzić.
Helle usiadła na schodach, a pies ułożył się obok, żeby go jeszcze podrapała za uchem.
– Mieszkasz tu sam? – spytała leśniczego. Nie miała pewności, czy nie zirytuje go jej ciekawość, lecz z drugiej strony byłoby może niegrzecznie nie okazać żadnego zainteresowania.
Peter musiał sporo się natrudzić, żeby wyjąć siekierę z pieńka. Nie rozumiał, dlaczego utkwiła tak mocno.
– Tak – odparł. – I nie zamierzam tego zmieniać.
– A więc nie myślałeś o tym, by się ożenić? – wyrwało się Helle, zanim zdążyła się zastanowić.
Spojrzał na nią gniewnie.
– Dlaczego, u licha, miałbym sobie niszczyć życie?
– Ale czy nie chciałbyś mieć dzieci? – spytała, zaskoczona stanowczością w jego głosie.
– Nigdy! Za żadne skarby!
– Nie lubisz dzieci?
Zastanowił się.
– To nie ma nic do rzeczy. Wiązać się, liczyć się z kimś, mieszkać z innymi, wszystko jedno, z dziećmi czy z dorosłymi… Tego bym nie zniósł.
– Ale masz przecież Zara.
– To zupełnie coś innego. Dobrze mi z nim.
Rąbał zapamiętale, przelewał swą agresję na niewinne drewno. Wreszcie zaczął zbierać szczapy na opał.
– Dlaczego o to wszystko pytasz?
– Bo nie mogę zrozumieć motywów twego postępowania. Ja na przykład robię wszystko, żeby przełamać swą samotność, ale…
Peter przerwał jej.
– A więc chciałabyś wyjść za kogokolwiek, kto cię zechce, tylko po to, żeby mieć męża i dzieci?
– Nie – odparła cicho. – Ale tak bardzo tęsknię za kimś, z kim mogłabym dzielić życie. Z kim mogłabym rozmawiać, komu mogłabym pokazać, jak bardzo go kocham, i, naturalnie, z kim chciałabym mieć dzieci. Ale nie z kimkolwiek. Nienawidzę samotności, a ty wręcz jej szukasz!
Zatrzymał się w drodze do domu.
– Tak. Ponieważ nie znoszę kobiet. Wyobraź sobie, że biorą udział w polowaniach, Helle! Strzelają do moich zwierząt w tym lesie i szaleją z zachwytu, kiedy uda im się trafić. Nie mógłbym dotknąć takiej kobiety.
Po tych słowach leśniczy wszedł do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi.
Helle została na schodach, wpatrując się w piękne oczy Zara. Wydawało jej się, że teraz lepiej rozumie jego pana.
– Ale nie wszystkie kobiety są takie – szepnęła. – Ty o tym wiesz, Zar, prawda?
Peter pojawił się w progu.
– Idziemy? – spytał krótko.
Helle wstała i ruszyła za nim, a Zar, który znał swoje miejsce, warował na schodach.
– Nie zdążyłem jeszcze zajrzeć do twojego rękopisu – rzekł Peter, nadal nie w humorze. – Wróciliśmy dziś w nocy trochę za późno. Ale wieczorem znajdę chwilę czasu.
Nie rozmawiali więcej w drodze do dworu.
Policjant już przybył, a bardzo zaspany Christian ziewał szeroko. Wszyscy razem udali się na strych.
Po drodze, na świeżym powietrzu, Christian całkowicie się obudził.
– Wiesz, byliśmy tam dziś w nocy i poszperaliśmy w meblach i innych starociach – zagadnął Helle. – Znaleźliśmy kilka obrazów, między innymi jeden, na którym udało nam się dojrzeć coś, co przypominało ptaki. Niestety jest bardzo zabrudzony, prawie czarny.
Helle nadal czuła się zawstydzona po wczorajszym zachowaniu Christiana.
– To brzmi strasznie ciekawie – mruknęła. – Nie wiesz przypadkiem, czy ten obraz wisiał na przedostatnim piętrze?
– Nie, nie mam najmniejszego pojęcia. Podłogi zdjęto na długo przedtem, zanim przejąłem majątek. Zresztą czy jesteś absolutnie pewna, że strzałka wskazywała właśnie to miejsce? Czy nie skierowano jej po prostu na wieżę?
– Możliwe – odpowiedziała Helle zamyślona. – To mógł być czysty przypadek, że strzałkę narysowano akurat przy tym piętrze.
– Właśnie. – Christian wyglądał na skruszonego. – Helle, Peter nagadał mi do słuchu dziś w nocy. Bardzo taktownie, ale całkiem serio. Chciałem prosić o wybaczenie, Helle, jestem draniem, lecz uroczym draniem, mam nadzieję, i beznadziejnie w tobie zakochanym. Uwzględnij to jako okoliczność łagodzącą! Obiecuję, że więcej się tak nie zachowam. Najpierw zapytam o pozwolenie. Już będę grzeczny – zakończył pojednawczo.
Helle nie mogła się nie uśmiechnąć.
– Chciałabym, abyśmy nadal pozostali przyjaciółmi, Christianie – rzekła ciepło. – I więcej już o tym nie mówmy, dobrze?
– Spróbuję. A z tym obrazem sprawa jest bardzo ciekawa, Helle! Pomyśleć tylko, że wpadliśmy na ślad czegoś wielkiego!
– Jeśli tak, to jest jeszcze ktoś, kto o tym wie – odparła sceptycznie. – Nie mogę zresztą dziś zbyt długo zostać z wami. Umówiłam się na jutro rano z redaktorem, który prosił mnie, żebym wzięła ze sobą kilka innych rękopisów, bo chciałby je przeczytać. Są niestety słabe, muszę więc w miarę szybko wrócić do domu, żeby zdążyć je przejrzeć i poprawić, co się da.
Christian pokręcił głową.
– Pomyśleć tylko, że jesteś pisarką! Wprost nie mogę w to uwierzyć, sprawiasz wrażenie takiej…
– Młodej, głupiutkiej i niedoświadczonej? – dokończyła. – Tak, i to jest właśnie moją siłą, twierdzi ten człowiek z wydawnictwa.
Policjant otworzył duże drzwi na strych. W pomieszczeniu panował półmrok, tylko przez szpary w ścianach przedzierały się promienie słońca. Dziedzic zaprowadził gości do miejsca, gdzie przechowywano wszystkie rzeczy z wieży. Utorowali sobie drogę w stronę ściany, pod którą ustawiono obrazy.
Christian już wyjął jeden z nich.
– Proszę – zwrócił się do Helle. – Co o tym myślisz? Czy nie sądzisz, że mogło chodzić właśnie o niego?
– Wygląda na portret jakiejś damy – odparła.
– Na nią nie zwracaj uwagi, skoncentruj się raczej na tym ptaku! Czy nie wydaje ci się, że jest złoty?
Światło, docierające przez niewielkie okienko, padało tu silniej niż w pozostałej części strychu.
– Równie dobrze może to być każdy inny kolor – odparła Helle sceptycznie.
– To złoty! – zdecydował Christian. – Trzeba tylko obraz trochę oczyścić. Weź ścierkę i zamocz ją w tej kleistej masie, którą przyniosłem. Pewien znawca sztuki sporządził ją kiedyś dawno temu, kiedy badał inny obraz. Nie musimy więc się obawiać, że coś zniszczymy. Zaczynaj!
– Nie możemy wszyscy czworo skupiać się na ptaku. Ja zajmę się damą.
Przez chwilę pracowali w milczeniu.
– To przypuszczalnie arcydzieło – rzekł pełen optymizmu Christian. – Ale tak wolno nam idzie! Czy nie możemy po prostu wziąć ostrej szczotki?
– Nie, tego nam nie wolno – zaprotestował policjant.
Ponownie zapadła cisza, słychać było tylko delikatne drapanie na płótnie. Helle znajdowała się między Thornem a Christianem. Czasami niechcący się trącali, czasami wchodzili sobie w drogę. Dziewczyna z przerażeniem spostrzegła, że bardzo podniecały ją te lekkie dotknięcia. Czy naprawdę aż tak bardzo jestem spragniona męskiego towarzystwa? pomyślała. Tak, na pewno! Ale przecież nachalne zachowanie Christiana nie sprawia mi przyjemności. Dlaczego więc teraz…
Skoncentrowała się na obrazie.
– Im więcej malowidła się odsłania, tym mniej wygląda ono na arcydzieło – zauważyła.
Cofnęli się parę kroków, by obejrzeć rezultat.
Chociaż oczyścili zaledwie ułamek dużego obrazu, prawda objawiła się przed nimi z całym swym okrucieństwem.
– Widocznie ludzie partaczyli sztukę również w dawnych czasach – westchnęła Helle.
– Proszę nie wymawiać słowa „sztuka” w pobliżu tego obrazu – upomniał ją policjant.
– Jest w każdym razie bardzo stary – próbował pocieszać się Christian.
– Ale kiedy pojawi się złoty kolor? – zastanawiał się Peter. – Wydaje mi się, że ptak staje się coraz bardziej niebieski.
– Niebieski ptak! Tylko tego brakowało – rzucił Christian rozczarowany. – Musimy jeszcze pozwolić mojemu znajomemu ekspertowi przyjrzeć się temu dziełu, zanim zużyjemy na nie resztkę naszych sił.
– A co z innymi obrazami? – spytała Helle.
Thorn z Christianem przejrzeli je, lecz nic interesującego nie znaleźli. Żaden inny z przedmiotów zgromadzonych na strychu nie mógł kojarzyć się ze złotym ptakiem. Tylko z obrazem mogli wiązać nadzieję, ale i ona prysła, odkrywając przy okazji zupełny brak talentu malarza.
Zrezygnowani ruszyli w stronę wyjścia. Teraz musieli zaczynać poszukiwania od nowa.
Helle pomyślała z niechęcią, że powinna wracać do domu. Stary Andersen szedł właśnie w stronę zatoki i zgodził się zabrać dziewczynę. Christian i Peter rozmawiali zaaferowani. Pomachali Helle życzliwie, lecz trochę roztargnieni, i powrócili do rozmowy, zapominając umówić się z dziewczyną na kolejne spotkanie.
Czując w sercu ogromną pustkę, Helle wsiadła do łodzi i patrzyła, jak Vildehede powoli rozmywa się w tle.
Redaktor obiecał, co prawda, że odbierze Helle ze stacji, lecz nigdy by nie przypuszczała, że przyjedzie dorożką. Wydawało się jej, że stangret spogląda na nią trochę wyniośle, kiedy zjawiła się z niezgrabnym plikiem rękopisów pod pachą. Całe popołudnie i pół nocy ślęczała nad tymi swoimi pierwszymi próbami pisarskimi, poprawiała je, wzdychała ciężko, próbując je czytać oczami fachowca. Szczerze mówiąc była z nich bardzo niezadowolona, ale redaktor nalegał, by pozwoliła mu je przejrzeć.
Teraz wyszedł Helle naprzeciw i przywitał się z nią. Trochę się go bała, sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie, budził respekt i niewątpliwie przykuwał spojrzenia kobiet. Helle wydawał się najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, pomimo nieco demonicznych rysów twarzy i ust przypominających usta fauna. Z radością mieszaną ze strachem wyobraziła sobie, jak by to było, gdyby się w niej zakochał. Przyglądała się jego rękom, kiedy brał plik rękopisów – były opalone i wypielęgnowane, o pewnych ruchach.
Nie, nie powinna dopuszczać do siebie myśli o miłości. Wykluczone! On należał do innego świata.
– Czy bardzo boli? – spytał, uczyniwszy ruch dłonią w stronę zabandażowanej ręki Helle.
– Już nie. Zresztą miałam ostatnio tyle innych spraw na głowie.
– Rozumiem – uśmiechnął się.
Również i tym razem zaprosił Helle na lunch, lecz do nieco skromniejszej restauracji, jak gdyby wiedział, że będzie się czuła mniej skrępowana. Opowiedział trochę o sobie, o swym prawdziwie tragicznym losie.
Bo Bernland – no tak, tak się właśnie nazywał! – okazał się bardzo samotnym mężczyzną. Kiedyś był żonaty, lecz żona od niego odeszła z powodu jego choroby. Cierpiał bowiem na silną depresję w związku z nieszczęśliwym dzieciństwem – ojciec bardzo dużo pił i znęcał się nad żoną i dziećmi.
Serce Helle zapłonęło współczuciem i już oczyma wyobraźni ujrzała siebie jako troskliwą i wyrozumiałą żonę tego fascynującego mężczyzny. Wiedziała, że byłaby dla niego odpowiednia i…
Bzdury! Po wysłuchaniu podobnej historii takie myśli przyszłyby do głowy każdej kobiecie! A poza tym ten człowiek na pewno się jej nie oświadczy! Czy ogarnęła ją jakaś mania wielkości, czy co?
– Doskonale pana rozumiem – powiedziała ze współczuciem. – Ja także nie miałam zbyt szczęśliwego dzieciństwa, moi rodzice nie żyją…
– Drogie dziecko – rzekł i ujął jej rękę. – To takie okropne!
Oczy redaktora wyrażały sympatię. Helle przypomniała sobie ukradkowe spojrzenia Petera, kiedy opowiadała mu w łodzi tę samą historię, i nagle poczuła się nieswojo, sama nie wiedząc dlaczego.
– Czy nie ma pan żadnej rodziny? – spytała.
– Mam ciotkę, którą bardzo lubię, i brata, którego nie znoszę. Na pewno o nim słyszałaś, jest znanym dramatopisarzem.
– Nie sądzę. Pochodzę przecież ze wsi. A i teraz nie co dzień mogę być w mieście.
– Tak, mieszkasz trochę daleko. To takie uciążliwe.
Westchnęła.
– A będzie jeszcze gorzej. Właśnie wypowiedziano mi mieszkanie, za tydzień muszę się wyprowadzić.
Bo Bernland zrobił się bardzo milczący. Wpatrywał się przed siebie, jak gdyby nad czymś intensywnie rozmyślał. Helle zmieszała się i przestraszyła.
W końcu odezwał się:
– Helle, mam pomysł. Jedź do domu i spakuj rzeczy! Ja tymczasem udam się do mojej ciotki, która ma tu w mieście aż nazbyt duże mieszkanie. Sądzę, że możesz tam zamieszkać.
– Ale…
Helle przeżywała rozterkę, zamierzała bowiem w najbliższym czasie zapytać Christiana, czy nie znalazłaby się dla niej jakaś praca w majątku Vildehede. Ale wczoraj, kiedy się żegnali, młody dziedzic nie okazał jej zbyt wiele zainteresowania, może więc zamierzał zerwać tę znajomość?
– Żadnego ale! Przejrzałem teraz pobieżnie twoje powieści i wydają się całkiem niezłe. Potrzebujesz spokoju do pracy. Żeby pisać, nie możesz mieć innych kłopotów na głowie. Helle, przemyślałem wszystko, rozmawiałem nawet z szefem wydawnictwa i postanowiliśmy w ciebie zainwestować.
– Zainwestować? W jakim sensie? – spytała bezbarwnie.
– Stworzyć ci lepsze warunki. Teraz tworzysz chyba przeważnie po nocach?
– Tak, istotnie.
– Musisz rzucić swoją dotychczasową pracę i zająć się pisaniem na cały etat.
– Właśnie zaczęłam nową powieść – przyznała z wahaniem. – Akurat teraz czuję ogromną chęć pisania, ale co potem, kiedy skończę?
– Możemy ci zlecić coś innego. Jakieś opracowania lub zamówienie na kolejną powieść. Jeśli chcesz, pożyczymy ci również maszynę do pisania.
Cały ten plan zaniepokoił Helle.
– Mam przeczucie, że stanie pan nade mną i będzie bez przerwy upominał: „Dalej, pisz! Pospiesz się!”
– Wykluczone! Nie zapominaj, że sam jestem twórcą, no i na co dzień mam do czynienia z najróżniejszymi autorami. Moja ciotka będzie ci gotować, wydawnictwo pokryje związane z tym koszty. Potraktujemy to jako eksperyment. Jeżeli się nie powiedzie, nikt nie będzie miał pretensji Aha… weź ze sobą tę powieść, którą ci niedawno zwróciłem, chciałbym jeszcze raz ją przejrzeć.
Helle zarumieniła się.
– Ja… już jej nie mam.
– Co? – spytał Bernland, marszcząc brwi. – Chyba nie poszłaś z nią do innego wydawnictwa?
– Nnie, ja… zniszczyłam ją. Spaliłam w piecu. Powiedział pan przecież, że jest bezwartościowa.
Nie śmiała się przyznać, że pożyczyła rękopis leśniczemu. Redaktor pomyślałby sobie, że Helle nadal przywiązuje do tego utworu jakąś wagę, nie przejmując się jego krytycznymi uwagami.
– Spaliłaś? – rzucił ostro. – Chyba nie mówisz serio?
– Obawiam się, że tak – odparła, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy. Nie lubiła kłamać, lecz zauważyła, że kiedy z rzadka zdarzało się jej rozmijać z prawdą, przychodziło jej to z niezwykłą łatwością. Trochę ją to przerażało.
– Czy zupełnie oszalałaś?! – krzyknął. – I nie masz żadnej kopii? Albo brudnopisu?
– Nie. Przecież powiedział pan…
Oparł się zrezygnowany na krześle.
– Nigdy bym nie przypuszczał, że tak poważnie potraktujesz moje słowa! No dobrze, stało się, rzeczywiście, utwór nie był zbyt dobry, ale… Porozmawiajmy lepiej o czymś innym. Wspomniałaś kiedyś, że tworzyłaś również nowele i inne drobne formy literackie. Może mógłbym je gdzieś zamieścić? Przydadzą ci się chyba jakieś pieniądze na drobne wydatki?
Skinęła nieśmiało głową.
Już następnego ranka Helle przeprowadziła się do ciotki Bernlanda, Belli.
Bardzo obawiała się tego spotkania, lecz jej strach okazał się bezpodstawny. Bella Bernland, zajmująca ogromne mieszkanie w samym centrum miasta, przyjęła dziewczynę z otwartymi ramionami. Było coś pociągającego w tej ekscentrycznej kobiecie około sześćdziesiątki, o pełnych kształtach i farbowanych kruczoczarnych włosach obciętych na pazia. Dyskrecja nie wydawała się jej najmocniejszą stroną, a ubiór sprawiał wrażenie raczej krzyczącego niż gustownego. Bella malowała obrazy, stale zapożyczała jakieś detale od znanych mistrzów i zestawiała je razem w nieopisanych bohomazach, których nigdy nie udało jej się sprzedać. Lecz to jej nie martwiło. Przyznała szczerze, że czuje się w pełni usatysfakcjonowana, znajdując uznanie dla swych osobliwych dzieł w kręgu najbliższych przyjaciół.
Natychmiast otoczyła swą nową lokatorkę troskliwą opieką. Ku swemu zaskoczeniu Helle zauważyła, że pora obiadu przypadała w tym domu o najróżniejszych godzinach: czasami przed południem, a czasami w środku nocy. Bywało, że dziewczyna dostawała na śniadanie czerwone wino i nic więcej w ciągu dnia. Zbyt obfite posiłki przeplatały się z najbardziej skromnymi racjami zdrowej żywności, w zależności od nastroju Belli.
Helle zabrała się do pracy. Dostała swój własny pokój i maszynę do pisania, z której była bardzo dumna. Wieczorami, leżąc w łóżku, pisała odręcznie, a w ciągu dnia przepisywała mozolnie tekst na maszynie, szukając palcami klawiszy.
W ten sposób upłynęły trzy dni. Pewnego wieczoru wpadł nieoczekiwanie Bo Bernland i zaprosił Helle na kolację do restauracji. Dziewczyna, nie przewidując żadnych wyjść w najbliższym czasie, właśnie urządziła pranie i przyjęła gościa w mokrym fartuchu i z nieuczesaną głową. Czuła się niezmiernie zakłopotana i mruknęła coś na swoje usprawiedliwienie.
Czym prędzej jednak doprowadziła się do porządku. W restauracji rozmawiali o literaturze i było bardzo przyjemnie. Helle nie wiedziała, czy demoniczne spojrzenie Bernlanda bardziej ją przerażało, czy zniewalało.
– Wiesz, dlaczego cię tu zaprosiłem? – zapytał nieoczekiwanie. – Żeby uczcić przyjęcie twoich pierwszych utworów do druku. Sprzedałem jeden z twoich wierszy do gazety i jedną nowelę do zbioru, który wkrótce wydamy. Gratuluję! Oto czek!
Spojrzała dyskretnie na kwotę. Wspaniale! Wreszcie będzie mogła sobie kupić nowe buty na zimę…
Helle promieniała jak słońce.
Nie trwało to jednak długo. Niebawem dziewczyna doznała szoku, i to dwukrotnie.
Po raz pierwszy stało się to już po chwili, kiedy Bo Bernland nagle spoważniał i ujął jej ręce.
– Helle, nie chciałbym, abyś mnie źle zrozumiała, ale jest coś, o czym muszę ci powiedzieć.
– Naturalnie – odparła, nie pojmując, do czego zmierza.
– Jesteś bardzo młoda, w porównaniu ze mną jesteś prawie dzieckiem. Ja, mówiąc szczerze, mam już trzydzieści siedem lat. Mogę ci się wydać stary, ale mimo wszystko czuję się młodo. Wystarczająco młodo, by zakochać się w kruchej, czystej dziewczynie, która tak pisze o miłości, jakby miała bardzo wiele do zaofiarowania.
Helle spojrzała na nieoczekiwanego adoratora dużymi, wystraszonymi oczami.
Lecz mimo wszystko doznany wstrząs wydał się przyjemnością w porównaniu z tym, co się zdarzyło kilka godzin później.