ROZDZIAŁ V

Helle przez dłuższą chwilę trwała w osłupieniu. Bo Bernland w niej zakochany? Nie, to niemożliwe!

– Ależ panie redaktorze… Trudno mi w to uwierzyć! – wykrztusiła w końcu.

– Nie obawiaj się – rzekł. – Nie posunę się zbyt daleko. Tyle o tobie ostatnio myślałem. Jestem zrozpaczony. Nie tylko z powodu dzielącej nas różnicy wieku, ale również dlatego, że nigdy nie będziemy mogli być razem.

– Dlaczego? – wyrwało się Helle.

Uśmiechnął się, lecz był to smutny uśmiech.

– Mimo separacji nadal jestem żonaty. Moja żona wyjechała z pewnym obcokrajowcem i dotąd nie dała znaku życia. Nie mogę więc uzyskać rozwodu.

Helle nie wiedziała, czy poczuła ulgę, czy rozczarowanie. Przypuszczalnie jedno i drugie.

– Nie myśl, że mówię ci o tym wszystkim w jakimś niecnym zamiarze! Nie chciałbym, żebyś się poczuła jak utrzymanka, którą sprowadziłem do mieszkania ciotki. Postanowiłem ci o tym powiedzieć, żebyś zrozumiała, jakie to wszystko dla mnie trudne.

Helle zagryzła wargi. Bezwiednie rozgniatała w palcach chleb, którego okruchy spadały na obrus.

Kiedy zobaczył, jak się zmieszała, dodał pośpiesznie:

– Nie mówmy o tym więcej. Co chciałabyś na deser?

Drugiego, silniejszego szoku Helle doznała wówczas, gdy Bernland odprowadził ją na górę do mieszkania ciotki Belli.

– Uff – westchnęła i opadła na fotel. – Te schody kiedyś mnie wykończą.

Belli Bernland nie było w domu, redaktor mógł więc od razu wyjść, lecz zatrzymał się gwałtownie.

– Ależ Helle – odezwał się zmartwiony. – Czy dobrze się czujesz? Zupełnie zsiniałaś wokół ust! Zauważyłem to już poprzednio, kiedy wchodziłaś na te schody.

– Naprawdę? – przeraziła się.

– Czy kiedy lekarz opatrywał ci rękę, badał też twoje serce? – spytał.

– N… nie – odparła wystraszona. – Nikt mnie nie osłuchiwał przez wiele lat. Być może nigdy.

– O, już nabierasz kolorów – powiedział trochę uspokojony. – To chyba nic groźnego. Ale jutro przyślę do ciebie lekarza.

– Ale… to chyba zbyteczne – zaprotestowała.

– Prawdopodobnie tak. Ale nie możemy ryzykować. Jeżeli okaże się, że coś ci dolega, to trzeba będzie zrezygnować ze wspinaczki po tych karkołomnych schodach. Wybacz, muszę już iść, żebyś nie miała nieprzyjemności.

– Ach, chciałam jeszcze wysłać kilka listów – przypomniała sobie. – Ale teraz nie mam odwagi schodzić na dół. Naprawdę mnie pan wystraszył – roześmiała się nerwowo.

– Wezmę je i wrzucę do skrzynki – zaproponował ochoczo.

Helle napisała listy do Christiana i Petera. Musiała przecież wyjaśnić, dlaczego tak nagle zniknęła, i pochwalić się swoją nową pracą…

Kiedy Bernland wyszedł, Helle starała się opanować. Leżąc, wsłuchiwała się w uderzenia serca, badała puls w nadgarstku i próbowała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek zauważyła jakieś dolegliwości.

Czy nic niepokojącego dotychczas się nie zdarzyło? No tak, zmęczenie, zadyszka… Zawsze jednak uważała, że to wina kiepskiej kondycji. Ale skąd ta zła forma? Była przecież młoda i bardzo aktywna.

Upadek w wieży, który do dziś śnił się jej po nocach, nie mógł chyba aż tak bardzo osłabić serca?

Nie! Bernland na pewno się mylił. Nie miała żadnej wady serca, wykluczone!

Następnego dnia, siedząc przy maszynie do pisania i nie bardzo mogąc się skoncentrować po bezsennej nocy, Helle usłyszała dzwonek do drzwi.

– Otworzę! – zawołała Bella z jakiegoś kąta swego ogromnego mieszkania.

Po chwili zjawiła się w pokoju dziewczyny.

– Przyszedł lekarz, który twierdzi, że przysłał go mój bratanek, sugerując, że masz wadę serca. To jakaś bzdura! – roześmiała się Bella. – Jesteś silna jak koń.

Chciałabym wierzyć, że to prawda, pomyślała Helle.

Lecz kiedy badanie dobiegło końca i Helle z niecierpliwością czekała na wyrok, poznała po wyrazie twarzy doktora, że jest gorzej, niż się spodziewała.

– Tak, panno Strøm – westchnął, a w jego oczach malował się smutek. – Wygląda na to, że sprawa jest poważna. Czy przeżyła pani ostatnio jakiś wstrząs?

– Tak, rzeczywiście – odparła zdumiona, pokazując obandażowane ramię. – Nawet bardzo silny wstrząs.

Pokiwał głową.

– To właściwie dobrze. Może to bowiem oznaczać, że serce zostało dodatkowo osłabione w następstwie silnego szoku oraz że pani stan może ulec poprawie.

– Dodatkowo osłabione, mówi pan. Czy to znaczy, że w ogóle jest słabe?

– Tak. A teraz, jak powiedziałem, jest naprawdę źle. Jeśli jednak pozostanie pani przez kilka tygodni w łóżku, w absolutnym spokoju, istnieje nadzieja na poprawę.

Helle poczuła ogarniające ją zwątpienie.

– Uważa pan, że powinnam pójść do szpitala?

– Nie, wystarczy, że będzie pani leżeć w domu. Będę do pani regularnie zaglądał. I absolutnie żadnych wzruszeń!

Wstał.

– Nie, nie musi pani płacić, należność została uregulowana.

– Dziękuję. Czy już kiedyś leczyłam się u pana? Wydaje mi się pan znajomy.

Próbował zachować skromność.

– Pewnie widziała pani moje zdjęcie w gazetach. Jestem profesorem medycyny i czasem prowadzę wykłady. Bo Bernland jest moim przyjacielem z Klubu Brydżowego.

Helle była pod wrażeniem.

– Czy powinnam brać jakieś lekarstwa? – spytała cicho.

– Przepiszę pani coś i prześlę.

– Dziękuję. Na ile wolno mi się poruszać?

– Zalecałbym pozostać w łóżku. Nie wstawać częściej niż to konieczne! Schodzenie i wchodzenie po schodach jest surowo zabronione.

– Czy mogę pisać?

Długo zastanawiał się.

– Proszę raczej nie siadać na łóżku. Jeżeli potrafi pani pisać w pozycji półleżącej, wtedy mogę się na to zgodzić.

– To mi wystarczy.

– I niech się pani zbyt nie martwi – dodał przyjaźnie. – Zobaczy pani, że wkrótce będzie lepiej.

Łatwo powiedzieć! Kiedy poszedł, Helle próbowała nie płakać, ale przyszło jej na myśl, że samo powstrzymywanie płaczu może stanowić obciążenie dla serca. Pozwoliła więc łzom płynąć swobodnie.

Nastały ciężkie tygodnie. Helle natychmiast napisała nowy list do swoich przyjaciół z Vildehede. Zaadresowała go do Christiana Wildehede z adnotacją: „i dla Petera Thorna”.

Kochani!

Jestem bardzo nieszczęśliwa. Właśnie dowiedziałam się, że mam poważną wadę serca i muszę przebywać w łóżku. Może odwiedzilibyście mnie i opowiedzieli, jak przebiega poszukiwanie skarbu? Bardzo bym się ucieszyła. Podaję mój adres…

Bella okazała się tak miła, że obiecała wysłać wiadomość.

Lecz na próżno Helle oczekiwała odwiedzin. Przyjaciele się nie odzywali. Peter nie oddał rękopisu ani też nie napisał, co o nim myśli.

Widocznie zapomnieli. Helle czuła się opuszczona.

Na szczęście Bo Bernland był dla niej wspaniałą podporą w tych trudnych dniach.

Pewnego dnia powiedział:

– Przeczytałem dwa twoje stare rękopisy.

Zamilkł na tak długo, że dziewczyna niecierpliwie spytała:

– I co?

– Tak… – odparł, gładząc kołdrę. – Te powieści tylko potwierdziły moją wiarę w ciebie. Naturalnie twoje wczesne próby nie są zbyt udane, ale jest w nich jakiś nerw.

Znowu odrzucone!

– A ortografia?

– Piszesz bezbłędnie. Trochę czujesz się niepewnie, jeśli chodzi o gramatykę, lecz tylko sporadycznie. Dyrektor wydawnictwa właśnie postanowił przeczytać oba rękopisy, więc na razie nie mogę ci ich oddać.

– A po co mi one? – spytała Helle. – Nie nadają się chyba nawet do przeróbki?

– Nie – przyznał z wahaniem. – Te się nie nadają. Ale chciałbym spojrzeć na to, co ostatnio napisałaś.

Wszystko w duszy Helle zaprotestowało.

– To tylko brudnopis! Poza tym nie wolno mi pisać na maszynie od czasu, kiedy okazało się, że jestem chora, więc piszę tylko ręcznie.

– A czy to jakaś różnica? Masz bardzo wyraźne i czytelne pismo.

Otworzyła usta, by ponownie zaprotestować, lecz jego twarz mówiła wyraźnie: Czy nie mam może do tego prawa? Pomyśl, ile nas to kosztuje!

– Z ciężkim sercem podała Bernlandowi plik kartek.

– Przeczytam je tu na miejscu – powiedział łagodnie. – Usiądę w pokoju obok, żebyś miała spokój.

Spokój? Czuła się tak zdenerwowana, że aż się trzęsła. To na pewno zaszkodzi sercu!

Weszła Bella z jedzeniem na tacy.

– Czy pan redaktor nadal tu jest? – spytała Helle ze strachem.

– Tak. Siedzi w moim najlepszym fotelu i czyta. Zupełnie pochłonięty lekturą.

To brzmi miło. Ale trwa tak długo! Wreszcie wrócił. Helle czuła się jak przekręcona przez wyżymaczkę.

– Jesteś na dobrej drodze, dziewczyno! – w jego głosie brzmiał triumf. – Tak ma być! Właśnie tak! Poza tym twoja nowela otrzymała w wydawnictwie dobrą recenzję. Wszyscy wiele sobie po niej obiecują.

Po takich słowach zachęty Helle ze zdwojoną energią wzięła się do pracy. Słowa same cisnęły się na papier. Naprawdę potrzebowała dopingu, ponieważ ostatnio brakowało jej inspiracji. Wszystko wydawało się bezsensowne. Zastanawiała się, po co w ogóle pisać, skoro być może nie pozostało jej wiele życia. Albo jeśli do końca swych dni będzie unieruchomiona, tak jak teraz? Myśli Helle krążyły uparcie wokół tego tematu, którego właśnie powinna unikać. Za każdym słowem, które zapisywała, krył się strach. Pustka i rozpacz wzbierały w jej piersi jak bezgłośny płacz.

Lekarz przychodził raz w tygodniu. Zaglądał do dziewczyny, nie odzywając się wiele, ale też nie miał tak zmartwionej miny, jak za pierwszym razem.

Helle poprosiła, by pozwolił jej wychodzić czasem z domu, bo czuła się już lepiej, za to bardzo źle znosiła izolację. Ale profesor tylko pokręcił głową.

– Jeszcze nie. Być może wkrótce, ale jeszcze nie teraz.

Helle już dawno się zorientowała, że Bella Bernland pije. Coraz częściej czuła od niej alkohol. Dopóki jednak ciotka robiła to dyskretnie i dobrze się nią opiekowała, dopóty nie było potrzeby wtajemniczać w to innych. Helle udawała więc, że niczego nie zauważa.

Tylko samotność dokuczała jej tak bardzo, że nie potrafiła się już niczym cieszyć. Wieczorami leżała w milczeniu, gryząc kołdrę, żeby zdusić płacz. Wsłuchiwała się w swe biedne serce, które biło ciężko i z wysiłkiem, jak gdyby każde uderzenie sprawiało mu ból.

Przyszła zima. Zmarznięte słońce wisiało nad białymi od szronu dachami domów.

Helle siedziała w łóżku i pisała. Właśnie przelewała na papier ostatnie słowa powieści. Była taka przejęta, że dopiero teraz ku swemu przerażeniu spostrzegła, że minęła już pora zażycia lekarstwa. Bo Bernland często przypominał, by brała tabletki o właściwym czasie, „Wiesz, nie chcielibyśmy cię stracić”, mawiał. Słowa te przerażały Helle i uświadamiały jej, jak bardzo w istocie jest chora.

Wyciągnęła rękę po fiolkę. Pusta.

No tak, Bella powinna dziś uzupełnić zapas. A właśnie wyszła. Helle nabazgrała pośpiesznie ostatnie słowa powieści i na samym dole umieściła triumfalne: „Koniec!”

Musiała sama znaleźć lekarstwo, nie miała odwagi czekać do powrotu Belli. Bo Bernland miał się zjawić dopiero następnego dnia, żeby zobaczyć gotowy produkt. Helle westchnęła rozmarzona. Człowiek ten osiągnął wielki sukces dzięki swej książce „Elisabeth Engman” i właśnie zaczął pisać następną. Opowiadał ostatnio, że jego powieść otrzymała w Szwecji oszałamiające recenzje. Nazwisko Bo Bernlanda w jednej chwili znalazło się na ustach wszystkich Szwedów. Teraz zamierza wydać swój bestseller również w Danii. Helle podzielała jego radość. Zauważyła, że redaktor nie jest już tak ponury, jak do tej pory. Często jednak się zastanawiał na głos, co na to powie jego brat: ucieszy się czy zmartwi z powodu konkurencji w rodzinie.

Helle na paluszkach wymknęła się z pokoju w poszukiwaniu lekarstwa. Co Bella mogła z nim zrobić? Może trzyma je w kuchni?

Dziewczyna odnalazła szafkę z najrozmaitszymi kroplami i słoiczkami pełnymi tabletek, ale jej lekarstwa tam nie było.

Wiedziała, że ciotka Bella przyniosła wczoraj z apteki nowe opakowanie leku, może nadal leży w jej torbie. O, tam stoi znajoma torba w kwiaty, której Bella zwykle używała, kiedy kupowała czerwone wino, a nie chciała, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Hele czuła, że zachowuje się nieładnie, ale zaczęła przeszukiwać torbę.

Znalazła nową butelkę wina, ale tabletek nie było. Może w bocznej kieszonce?

Nie, tutaj też ich nie ma.

Właśnie kiedy Helle miała odstawić torbę na miejsce, pełna poczucia winy, że przegląda cudze rzeczy, zauważyła na dnie jakiś list. Wydawało się jej, że poznaje pismo na kopercie…

Pełna niedowierzania, niemal wstrząśnięta, wyjęła list. Był zaadresowany do Christiana Wildehede i Petera Thorna.

To dopiero pijaczka! Zapomniała wysłać listu! Tego, w którym Helle pisała o swojej chorobie i prosiła przyjaciół, by ją odwiedzili.

W sercu Helle złość i ulga mieszały się ze sobą. W takim razie nikt w Vildehede nie wiedział nawet, co się z nią dzieje!

Ale Christian i Thorn powinni przecież dostać poprzednie listy, te które wysłał Bo Bernland. Dlaczego nie odezwali się ani słowem?

Helle uznała, że musi w jakiś sposób przekazać im wiadomość. Postanowiła nie liczyć więcej na Bellę. Pójdzie sama.

Już zamierzała zakładać sukienkę, kiedy pomyślała o stromych schodach i znieruchomiała. Czy zdołam wejść z powrotem na górę?

Po co martwić się na zapas? Jeżeli zachowam spokój, co kilka minut będę robić przerwy na odpoczynek, to jakoś się uda.

Trzeba się jednak pospieszyć, by zdążyć, zanim wróci Bella.

Czuła się dziwnie, stojąc przed lustrem umyta i uczesana, ubrana w swą najlepszą suknię. Ależ była blada!

Kolana miała miękkie jak z waty, kiedy zaczęła schodzić po schodach. Zdawały się takie wysokie i takie niebezpieczne! Tyle tu nieznanych zapachów!

Kiedy wyszła na ulicę, uderzył ją niespodziewany chłód. Poczuła zawrót głowy i przymrużyła oczy przed oślepiającym światłem słońca. Musiała się przytrzymać framugi drzwi. Ludzie pośpiesznie przechodzili obok, nie zwracając na nią uwagi. Ludzie! Przez wiele tygodni widywała tylko Bellę, Bo Bernlanda i lekarza!

Gdzie jest skrzynka na listy? Helle nie znała miasta, Ale może kogoś zapytać…

W tej samej chwili złapała się za głowę. Przecież to bez sensu! Nie może teraz wysłać tego listu! Pisała w nim: „Dzisiaj dowiedziałam się, że jestem poważnie chora…” Od tego czasu minęło przecież parę miesięcy! Musi napisać nową wiadomość.

Jednak kiedy tak szła niepewnie wzdłuż ulicy, drżąc z zimna, w jej głowie zrodziła się nowa myśl i niezwykle silna tęsknota.

Christian i Peter. Tak dawno nie miała z nimi kontaktu. Napisała do nich kilka listów i, choć czuła się głęboko zraniona ich milczeniem, wiedziała teraz, że częściowo są usprawiedliwieni. Helle intensywnie zatęskniła za spotkaniem z przyjaciółmi Niech się dzieje, co chce, musi ich zobaczyć! Porozmawiać z nimi, usłyszeć ich głosy.

Przyspieszyła kroku, starając się nie pamiętać o chorobie serca.

Po krótkiej chwili nogi zaczęły się pod nią uginać, z trudem łapała oddech. Zatrzymała się przerażona. Na co właściwie się porywa?

Nie, nie zawróci! Nie zniesie myśli o powrotnej wspinaczce po schodach, zamkniętym mieszkaniu, ciasnym pokoju… Ma chyba prawo do jednego dnia wolności?

Zawirowało jej przed oczami, więc musiała znowu przystanąć i przytrzymać się muru. Lecz kiedy zawrót głowy minął, ruszyła dalej. Ciągle jeszcze nie wiedziała, jak dojść lądem do Vildehede. Znała tylko jedną drogę – przez zatokę, która teraz najpewniej jest zamarznięta. Ale najpierw trzeba dojechać tam pociągiem.

Musi więc iść na stację. Na szczęście wzięła ze sobą honorarium, które dostała od Bernlanda za wiersz i nowelę. To powinno wystarczyć na bilet powrotny, może jeszcze dostanie resztę.

Tydzień po tym, jak Helle przeprowadziła się do Belli Bernland, Christian siedział w Vildehede pochłonięty starymi księgami.

– Nic tu nie ma – skarżył się matce. – Nic nie znalazłem. Ani słowa o jakimś złotym ptaku.

Pani Wildehede westchnęła trochę zniecierpliwiona.

– Poczekaj, aż przyjdzie książka, którą zamówiłeś!

– Myślisz o tej, którą biblioteka ma sprowadzić dla mnie z Norwegii? Tak, wkrótce powinna nadejść. Może pojadę do miasta i spytam?

– Byłeś tam dopiero dwa dni temu, by złożyć zamówienie, Christianie. Idź stąd lepiej i nie marudź, działasz mi już na nerwy tym swoim ciągłym gadaniem o złotym ptaku.

– Dobrze, pójdę do Thorna. Ale on ma zwykle tyle pracy, że… O, zresztą już go słyszę.

Wszedł Peter, wysoki i postawny, wnosząc ze sobą zapach lasu i świeżego powietrza. Jego oczy jakby przygasły od zmartwień.

– Muszę wziąć dzisiaj dzień wolny.

– Cóż to?! Nigdy nie słyszałem, żebyś kiedykolwiek prosił o urlop. Jakbyś prawie nie miał swego prywatnego życia.

– Właściwie nie chodzi tu o moje prywatne życie – odparł Peter trochę poirytowany. – Ale bardzo się martwię o Helle.

Christian roześmiał się.

– Nie możesz sobie zaprzątać głowy moimi historiami miłosnymi, Thorn. Masz naprawdę wystarczająco dużo roboty w lesie. Szukaliśmy już przecież! Gospodyni nie wie nic więcej poza tym, że Helle przeprowadziła się do miasta z jakimś redaktorem. Niewiele nam to mówi, bo kobieta nawet nie potrafi wymienić nazwiska tego człowieka. Co jeszcze możemy zrobić?

– Chciałbym się tylko przekonać, czy nic się jej nie stało – odparł Peter. – Wydaje mi się, że jesteśmy za nią trochę odpowiedzialni. Zamierzam wybrać się dziś do miasta i zapytać w wydawnictwach, czy nie słyszeli o Helle. Musi mi pan pomóc ją odnaleźć.

– To niegłupi pomysł! – rzekł Christian po namyśle. – Naprawdę niegłupi. Brzmi nawet interesująco. Zgoda, idę z tobą. Weźmiemy samochód.

– Samochód! – zawołała pani Wildehede. – Nigdy w życiu! Był dumą twego ojca, a ty…

– Mamo – rzekł Christian cierpliwie jak do dziecka. – Po Danii jeździ ponad trzysta samochodów. Czy nasz ma w takim razie stać w garażu, aż całkiem zardzewieje? Wiesz przecież, że dobrze prowadzę.

– W obrębie majątku, tak. Ale w niebezpiecznym ruchu miejskim…

– Najbardziej niebezpieczne są te niezdarne baby, które zupełnie tracą głowę, gdy znajdą się na ulicy.

Naturalnie Christian dostał to, czego chciał – jak zwykle zresztą – i kilka godzin później obaj z Thornem stanęli przed dyrektorem pierwszego z wydawnictw.

– Helle Strøm? – powtórzył zamyślony. – Nie, nie słyszałem o niej. Czy jest pan pewien, że to w naszym wydawnictwie…?

– Nie, nigdy nie wymieniła nazwy. Lecz redaktor, z którym się kontaktowała, nazywał się jakoś Sundman albo Brunman i on powinien naprowadzić nas na ślad dziewczyny.

– Nie przypominam sobie takiego nazwiska. Ale dam panom wykaz wszystkich wydawnictw w mieście. Nic więcej nie mogę dla panów zrobić.

Christian i Peter zdążyli odwiedzić przed zamknięciem połowę wydawnictw z wynikiem równym niemal zeru. Przygnębieni wracali samochodem do domu, podskakując na nierównych drogach.

– Dalsze poszukiwania musimy odłożyć na później, Thorn – odezwał się Christian. – Przez najbliższe tygodnie trzeba się zająć wyrębem, jak wiesz. Zobaczysz, że Helle wkrótce napisze albo się pojawi.

Peter nie odpowiedział.

Kiedy jesień zaczęła ustępować miejsca zimie, Peter Thorn pewnego dnia przystanął, spoglądając na zatokę. Jego oczy zdradzały głęboki smutek. Bezwiednie podrapał Zara, który tulił się do swego pana i patrzył na niego pytająco swymi ufnymi, ciemnobrązowymi oczami.

– Czyżbyśmy popełnili błąd, Zar? – szepnął Peter. – Czy postąpiliśmy niewłaściwie?

Usłyszeli zbliżające się szybkie kroki. Mężczyzna i pies spojrzeli na ścieżkę. Kiedy zobaczyli, że to Christian Wildehede, uspokoili się.

– Thorn, nie mogę dzisiaj iść z tobą do lasu. Otrzymałem wiadomość z biblioteki, że nadeszła dla mnie książka z Norwegii. Jadę do miasta, musisz więc radzić sobie sam.

Peter wciągnął głęboko powietrze.

– Czy mógłby pan przy okazji spytać o Helle w tych wydawnictwach, do których ostatnio nie zdążyliśmy pójść?

– Tak, oczywiście – odparł Christian. – Muszę przyznać, Peter, że ostatnio wiele o niej myślałem. Sądzę, że zakochałem się na poważnie.

Peter długo patrzył za dziedzicem, kiedy znikał między drzewami.

Christian rozpoczął swą wyprawę do miasta od wizyt w wydawnictwach. Niestety z równie przygnębiającym rezultatem, co ostatnio.

W bibliotece miał więcej szczęścia.

Zamówiona książka nosiła obiecujący tytuł: „Legendy i prawdy o duńskich zamkach”. Młodzieniec zaczął wertować kartki. W spisie treści znalazł rozdział „Spór rodowy na Vildehede”.

Zamyślił się. Słyszał od matki, że dawno, dawno temu w majątku doszło do jakiegoś sporu. Dotyczył on zapewne spadku, ale ojciec, który matce o tym opowiadał, sam też niewiele wiedział. Christian zaczął czytać.

Po krótkiej chwili musiał przerwać. Coś niejasno zaczęło mu świtać w głowie. Zapatrzył się przed siebie, przeczytał stronę i znowu się rozmarzył. W końcu zdecydowanie wstał.

Zapytał w informacji, czy w bibliotece jest telefon. Zaprowadzono go do holu głównego. Z wielkim trudem udało mu się połączyć z matką. Na linii słychać było jakieś trzaski, musiał więc krzyczeć.

– Mama? Wyślij natychmiast kogoś do Thorna. Ależ tu trzeszczy! Przekaż mu, że wiem, co oznacza złoty ptak! Byliśmy idiotami!… Nie, „idiotami”, powiedziałem! Nieważne. Do zobaczenia.

Christian Wildehede wyszedł na ulicę. Nagle zderzył się z jakimś pijanym mężczyzną, który się na niego zatoczył. Christian przeprosił, lecz tamten okazał się niezwykle agresywny. Młody dziedzic otrzymał potężny cios, aż zaświeciły mu się w oczach wszystkie gwiazdy, i upadł na ziemię. Napastnik natychmiast zniknął.

Загрузка...