Helle i Peter szli przez las w stronę leśniczówki. Dziewczyna ledwie powłóczyła nogami, odurzona lekarstwem od doktora Jepsena. Peter musiał ją niemal ciągnąć za sobą.
– Podnoś nogi, droga Helle – skarcił ją łagodnie, kiedy po raz kolejny potknęła się o korzeń.
– Jestem dla ciebie ciężarem – mruknęła.
– Bzdura! Chodź szybciej, niepokoję się o Zara. Już tak długo jest sam, a jeżeli ktoś…
– Dobrze – odparła Helle, próbując przyspieszyć. – Jestem tylko taka zmęczona, Peter.
– Zaraz będziemy na miejscu. Nie, to nie ma sensu – rzucił niecierpliwie, kiedy ponownie się zatrzymała i oparła o pień drzewa.
Przystanął, po czym wziął dziewczynę na ręce i zaniósł do domu.
– O, jak dobrze – uśmiechnęła się sennie. – Jesteś taki silny…
Zasypiała.
Czuła niewyraźnie, jak Zar trąca ją nosem. W mieszkaniu było tak ciepło.
– Peter…
Mówienie przychodziło jej z trudnością.
– Tak? Nie zasypiaj jeszcze, przygotuję ci posłanie.
Helle zebrała wszystkie siły.
– Zmarzłeś dziś w nocy na podłodze.
– Nie było tak źle.
– A ława… Można ją chyba rozłożyć?
Pochylił się nad dziewczyną.
– Nie słyszę, co mówisz. Ława? Nie, to nie przystoi.
– Dlaczego nie? – spytała, choć język jej się plątał. – Przecież mówisz, że jestem tylko dzieckiem. Chociaż czytałeś moją powieść, twierdzisz, że jestem tylko dzieckiem…
– Chciałbym, abyś nim była, Helle.
– Dlaczego ty masz marznąć? Poza tym na tej ławie było tak twardo…
W głosie Petera brzmiało rozbawienie, ale być może tylko udawał.
– Mówisz, jakbyś była zalana w pestkę. Myślę, że doktor dał ci za dużo tabletek.
– To nic! Zasnę jak kamień.
– No dobrze – mruknął. – Mogę rozłożyć ławę, żeby ci było wygodniej, ale ja położę się na podłodze. A zresztą jeszcze daleko do nocy. Spij dobrze, moja mała, będę przy tobie. Twój rękopis jest bezpieczny, sprawdziłem to.
Nie otrzymał odpowiedzi. Helle już prawie spała, siedząc w fotelu, podczas gdy Peter ścielił dla niej posłanie. Przez moment zatrzymał się, chwyciwszy drewnianą krawędź, gotów rozłożyć ławę, ale zrezygnował. Ostrożnie zaczął rozwiązywać buty dziewczyny.
Policjant Lund niezwłocznie wyruszył do miasta. Trzeba kuć żelazo póki gorące.
Od razu udał się pod wskazany adres. Otworzyła mu Bella Bernland ubrana w obszerną, czerwoną tunikę. Czuć było, że piła.
– Kto? Helle Strøm? Nigdy nie słyszałam tego nazwiska.
A więc tak to wykombinowali! pomyślał Lund.
– Otrzymaliśmy informację, że dziewczyna tu mieszka. Mam zabrać jej rzeczy. Czy mogę wejść?
– Proszę – rzuciła Bella chłodno.
Helle wytłumaczyła dokładnie, gdzie znajdował się jej pokój. Policjant skierował się prosto w tę stronę.
Zatrzymał się w drzwiach. Nie zauważył żadnego śladu, by ktoś inny tu mieszkał w ciągu ostatnich tygodni. Ujrzał maleńką klitkę, bez sofy lub łóżka, umeblowaną wytwornie w stylu rokoko.
Lund odwrócił się w stronę właścicielki mieszkania.
– Co pani zrobiła z rzeczami dziewczyny?
– Nie wiem, o jakiej dziewczynie pan mówi, ale proszę bardzo! Niech pan przeszuka wszystkie pokoje! – rzuciła zirytowana. – I strych także. Łącznie z piwnicą i śmietnikiem!
Lund wziął Bellę za słowo.
Pół godziny później stanął na ulicy. Nie znalazł najmniejszego dowodu na to, że Helle tu mieszkała. A co najgorsze – ani śladu jakichkolwiek brudnopisów czy nowego rękopisu. Za to ogromne ilości pustych butelek po winie!
Potem poszedł do wydawnictwa, do którego Helle wysłała swoją powieść pod tytułem „Tęsknota”.
Zaprowadzono go do dyrektora, starszego, otyłego jegomościa, który z trudem mieścił się w krześle.
Dyrektor wciągnął głęboko powietrze.
– Czyżby nawet policja interesowała się osobą Helle Strøm? Jakiś czas temu szukał jej tutaj pewien młody człowiek, ale niestety, muszę panu odpowiedzieć to samo, co jemu: Nie mamy nazwiska tej dziewczyny w naszych dokumentach.
– Czy rękopisy trafiają bezpośrednio do redaktorów, zanim jeszcze pan je przejrzy?
– W zasadzie nie, ale czasem to się zdarza. Jeżeli mnie nie ma albo kiedy redaktor odbiera pocztę i zainteresuje go jakiś rękopis…
– Ten młody człowiek, który do pana przychodził, Christian Wildehede, pytał o jednego z pracujących tu redaktorów, prawda?
Dyrektor zastanowił się. Jedynie jego ciężki oddech zakłócał ciszę panującą w pokoju.
– Tak, pytał. Ale niestety nie mogłem mu pomóc.
– Ponieważ nie znał dokładnie nazwiska osoby, której szukał. Wydawało mu się, że brzmiało Sundman, Brunman albo Stenman.
– Tak, zgadza się. Natychmiast pomyślałem o jednym z naszych redaktorów.
– O Bo Bernlandzie?
– Właśnie! Ale ponieważ zainteresowany był obecny przy tej rozmowie i sam nie zareagował, pomyślałem, że to nie jego miał na myśli Christian Wildehede.
– Co pan mówi? – zdumiał się policjant, prostując się na krześle. – Czy Bernland wtedy tutaj był?
– Tak, u mojej sekretarki za tą ścianą…
Część pokoju została oddzielona dodatkową ścianką. Lund wstał i zajrzał za przepierzenie. Nikogo teraz w pomieszczeniu nie było, stało tam biurko, a wzdłuż ścian mnóstwo szaf z dokumentami. Bernland mógł spokojnie przysłuchiwać się stąd rozmowie między Christianem a dyrektorem, nie będąc zauważony.
– To wiele wyjaśnia w naszej sprawie – rzekł Lund, wracając na miejsce. – Czy mogę osobiście porozmawiać z Bernlandem? Jest teraz w pracy?
– Nie. Zrezygnował jakiś czas temu. Tuż po wizycie tego młodego szlachcica. Odniósł wielki sukces dzięki wątpliwej jakości książce wydanej w Szwecji i teraz zamierza całkowicie poświęcić się pisarstwu.
– Czy czytał pan tę książkę?
– Tak.
Lund zaczerpnął powietrza.
– Czy zaryzykowałby pan twierdzenie, że została napisana przez dwie osoby?
Dyrektor wyjrzał przez okno.
– To zdumiewający utwór – rzekł po chwili. – Czytałem wcześniej kilka prób Bernlanda, które zresztą odrzuciłem. W tej powieści w najwyższym stopniu zaskoczył mnie niezwykle trafny i pełen wyczucia portret postaci kobiecej. Natomiast mniej zdziwiły mnie sceny pornograficzne, które prawdopodobnie włączył, by książka się lepiej sprzedawała.
– Włączył, tak! – przytaknął policjant. – A więc mamy tu do czynienia z dwoma zupełnie odmiennymi stylami?
– Chyba tak… Ale do czego pan zmierza?
– Helle Strøm napisała piękną powieść kobiecą. Nadała jej tytuł „Tęsknota”. Wysłała ją do pańskiego wydawnictwa i z niecierpliwością czekała na odpowiedź. Tymczasem rękopis wpadł w ręce Bernlanda. Ów redaktor dołączył od siebie fragmenty pornograficzne niszcząc całą pracę autorki, i wydał książkę pod własnym nazwiskiem. Helle przeżywa teraz głębokie załamanie nerwowe.
Dyrektor gwizdnął cicho.
– To dlatego wydał książkę w Szwecji. Ale, na Boga, to przecież wielki skandal!
– Tak, a najgorsze jest to, że zdobył wszystko, co dziewczyna do tej pory napisała. Wszystkie szkice, notatki plus dwa wcześniejsze rękopisy i jeden nowy, ukończony wczoraj.
– No tak. Słyszałem, że wkrótce ma się ukazać w Szwecji jego nowa powieść.
Lund jęknął.
– Z pewnością jeden ze starszych utworów Helle, który po swojemu przerobił. Proszę sobie wyobrazić, że trzymał dziewczynę w całkowitej izolacji, w mieszkaniu swojej ciotki. Wmówił przy tym Helle, że jest poważnie chora na serce i nie może wejść czterech pięter po schodach. No i przez cały czas zachęcał ją do pisania.
– Co za cynizm!
– No właśnie. Na szczęście dziewczynie udało się wczoraj wymknąć i dotrzeć do swoich przyjaciół w Vildehede, jest więc teraz bezpieczna. Ocalał też oryginalny rękopis „Tęsknoty”, to prawdziwy cud. Przypadek sprawił, że dziewczyna pożyczyła go pewnemu młodemu człowiekowi. Bernland sądzi, że utwór został spalony. Jednak pozostałe rękopisy…
– To może być trudna sprawa. Nie ma żadnych dowodów oprócz zeznań zainteresowanych. Biedna dziewczyna!
– Jest jeszcze coś. Ten drań musi mieć pomocników. Wkrótce po tym, jak Bernland podsłuchał pańską rozmowę z Christianem Wildehede, młody dziedzic został napadnięty. Prawdopodobnie przez tego samego mężczyznę, który usiłował pozbawić życia Helle Strøm. Wiemy, że miał długie wąsy. Oprócz niego i ciotki Belli w spisku brał również udział lekarz. A więc trzech pomocników.
Dyrektor potrząsnął głową.
– Niewiele wiem o prywatnym życiu Bernlanda. Tyle tylko, że był żonaty i lubi wystawne życie. Często pokazuje się w eleganckich restauracjach z pięknymi kobietami. Ale nie sądzę, by wiązały go z nimi jakieś głębsze uczucia.
– Tak, wygląda na bardzo wyrachowanego. Sprawiłoby mi ogromną radość, gdyby udało się go zdemaskować.
– Może pan liczyć na moją pomoc, jeżeli zajdzie potrzeba! To skandal, że mój pracownik dopuścił się takiego plagiatu!
Helle obudziła się późnym wieczorem. Na początku nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Dziwne posłanie, lampa naftowa, rzucająca słabe światło na biało malowane ściany i sufit, ciche pochrapywanie psa.
Zar. To dom Petera!
Jakże się uspokoiła. Jak ucieszyła.
Przestraszona przesunęła ręką wzdłuż ciała. Miała na sobie tylko bieliznę.
Czy sama się rozebrała? Nie, nie była w stanie. W takim razie to…
Poczuła, jak zapłonęły jej policzki. Peter ją rozebrał. Zdjął jej suknię, buty, pończochy…
Jakie to dziwne uczucie! Coś w rodzaju frywolności połączonej ze wstydem.
Peter…
Helle usiłowała przywołać w pamięci jego obraz… Kręcone, niesforne włosy. Ciepłe oczy, usta, które szeroko się uśmiechały, ale potrafiły też być bardzo poważne, niemal groźne. Bardzo męska sylwetka. Czy to właśnie owa męskość tak bardzo ją przerażała? To, że nie był już chłopcem, lecz dojrzałym mężczyzną? Przerażało ją to i jednocześnie pociągało.
Tak, ciało, głos i oczy, wszystko w nim ją pociągało. Ale on nie może się o tym dowiedzieć! Ani też o tym, że bardzo chciałaby, aby znalazł się tuż obok.
O Boże, o czym ja myślę?
Serce Helle zaczęło bić jak szalone. W swej naiwności zaproponowała mu, by położył się spać na ławie, razem z nią! Jak mogła być tak dziecinna?
Co innego pisać i tęsknić do wymyślonych, nierealnych postaci, a zupełnie co innego znaleźć się tuż obok żywego mężczyzny z krwi i kości i nagle poczuć jego bliskość, bliskość istoty przeciwnej płci. Jednocześnie przecież bardzo wysoko oceniała Petera Thorna jako człowieka.
Helle westchnęła z drżeniem. Nagle zgrzytnęło przesuwane krzesło i Peter wstał od stołu, gdzie siedział i pisał. Podszedł do ławy, zatrzymał się i przyglądał się z góry dziewczynie, wyprostowany, postawny i bardzo przystojny w swym mundurze leśniczego, w koszuli rozpiętej pod szyją.
Helle zdawało się, że widzi go po raz pierwszy w życiu. Była tak wstrząśnięta, że wstrzymała oddech, patrząc na Petera szeroko otwartymi oczami.
– A więc już się obudziłaś – odezwał się z uśmiechem. – Jak się czujesz?
Chwilę trwało, zanim zdołała odpowiedzieć:
– D… dobrze.
Zmarszczył czoło i spojrzał na nią pytająco.
– Jesteś głodna?
– Nie wiem. Nie zastanawiałam się.
– Na pewno jesteś. Przygotowałem ci coś do jedzenia. Usiądź, zaraz przyniosę.
– Nie, wołałabym usiąść przy stole. Nigdy nie lubiłam jeść w łóżku.
Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
– Ja też nie. Proszę, weź ten koc i okryj się.
Odwróciła się plecami, wychodząc spod kołdry.
– Na dworze już ciemno – zauważyła, poklepując Zara.
– Tak, zrobiło się późno. Włóż pantofle, bo się przeziębisz.
Założenie ogromnych męskich pantofli okazało się niełatwe, gdy obie ręce dziewczyny zajęte były przytrzymywaniem koca, tak by się nie zsunął jej z ramion.
Helle wydawało się, że między nią a Peterem wytworzyło się jakieś dziwne napięcie. Spytała z wahaniem:
– Czy mogę na moment wypożyczyć Zara? Muszę wyjść. Chciałabym też się trochę umyć…
– Oczywiście. Ale najpierw sprawdzę, czy na zewnątrz jest bezpiecznie.
Wreszcie dziewczyna usiadła przy stole, drżąc od chłodu, który panował na dworze.
– Ależ ty nic nie jesz, Helle. Siedzisz i dłubiesz w talerzu.
– Nie jestem głodna – mruknęła. – Chyba zbyt wiele dziś przeżyłam.
– Rozumiem – powiedział, nie rozumiejąc ani trochę. – Może dać ci następną tabletkę nasenną, żeby nie nachodziły cię czarne myśli?
Helle musiała się roześmiać.
– Czy myślisz, że proszki nasenne zaradzą wszystkim kłopotom?
Zamilkła przestraszona. Peter poczuł się nieswojo.
– Co się stało, Helle? Dlaczego tak dziwnie przez cały czas na mnie patrzysz? Jakbym przybył z innej planety?
Wydaje mi się, że przybyłeś, pomyślała. Ukochana istota. Nigdy przedtem nikogo nie kochałam. Dlaczego musiałam wybrać właśnie tego, który nie potrafi dostrzec we mnie kobiety?
Helle nie mogła zrozumieć samej siebie. To dziwne, że oto siedzi, przytrzymując kurczowo koc w obawie, że Peter zobaczy zbyt wiele jej ciała, a jednocześnie coraz bardziej pragnie zwrócić na siebie jego uwagę. Czego właściwie chce?
Wydawał się taki dojrzały, taki męski. Helle uważnie śledziła ruchy jego rąk… A kiedy czasem przypadkiem musnęły jej skórę, drżała i płonęła. Wszystko w nim zdawało się objawieniem.
– Nie wiem – odparła zmieszana. – Jestem jakaś nieswoja, to pewnie za sprawą lekarstwa. Musisz mieć dla mnie dużo cierpliwości.
– Mam, przecież o tym wiesz.
Nagle Zar się poderwał. Z jego gardła wydobywało się głuche warczenie.
Peter natychmiast zgasił lampę i podszedł do okna. Helle wystraszona podążyła za nim niezgrabnie, owinięta w koc.
Okno było nieduże, musiała więc stanąć bardzo blisko leśniczego, żeby cokolwiek zobaczyć.
Na zewnątrz panowała zupełna ciemność. Dziewczyna stała za plecami Petera, czując ciepło, bijące od niego niczym elektryzująca siła i przyprawiające ją niemal o udrękę.
O dobry Boże, pozwól mi uniknąć tego bólu, poprosiła.
Ale czy naprawdę tego chciała? Czy to nie cudowne cierpienie? Czy nie jest tak, że jej życie jakby nagle wypełniło się ekstatycznym napięciem?
Gdyby tylko dostrzegł w niej kobietę! To bardzo męczące nieustannie grać rolę wystraszonego króliczka, kiedy odczuwa się tak szczególne pragnienia!
Zar stał przy drzwiach ze zjeżoną sierścią. Groźnie warczał, gotów wybiec na dwór i bronić swego pana. I swej pani, dodała w myślach Helle.
Peter odwrócił się, żeby przynieść broń, i niechcący zderzył się z dziewczyną.
– Przepraszam – szepnął i pomógł poprawić koc, który przypadkiem zsunął się nieco z jej ramion. Następnie pośpiesznie ruszył ku ścianie, na której wisiała strzelba.
– Widziałeś kogoś? – spytała Helle cicho.
– Nie, ale trzeba być przygotowanym na wszystko. Ty patrz przez drugie okno!
Ach, ci mężczyźni, niczego nie rozumieją!
– Chcę być przy tobie – jęknęła żałośnie.
– Tu w domu jest bezpiecznie. Pospiesz się!
Znowu została odtrącona.
Podskakując, zbliżyła się do drugiego okna po przeciwnej stronie pokoju, z widokiem na zatokę. Na zewnątrz panowała przerażająca cisza. Helle słyszała, jak Peter ładuje broń, i ciarki jej przeszły po plecach.
Oczy dziewczyny powoli zaczęły się przyzwyczajać do ciemności. Mogła odróżnić powierzchnię zatoki pomiędzy z rzadka rosnącymi drzewami oraz nieco ciemniejszy zarys przeciwległego brzegu.
Nagle coś zaszeleściło za oknem, przy którym stała. Zaraz potem rozległ się trzask łamanej gałęzi. Zar zaskowyczał zaskoczony. Peter podbiegł z bronią, Helle pisnęła z przerażenia. Zapanowało zamieszanie. W następnej sekundzie za oknem zamajaczyły poroża dwu jeleni, dumnie kroczących tuż obok leśniczówki.
Helle zdała sobie nagle sprawę, że kurczowo trzyma Petera za ramię, a koc, którym była otulona, zupełnie zsunął się na podłogę.
– Ależ Helle, to tylko jelenie!
Drżała ze strachu – i być może jeszcze z innego powodu – i nie chciała się odsunąć. Peter czule pogładził ją po plecach.
– Tak, moje biedactwo, to dla ciebie zbyt wiele…
Uniosła głowę i przytuliła policzek do jego twarzy.
– Już dłużej tego nie zniosę, Peter. Nie odchodź ode mnie!
– Przecież jestem z tobą – powiedział, nadal niczego nie rozumiejąc. Ostrożnie odłożył strzelbę na stół, by mieć wolne obie ręce.
Helle przywarła do niego, żałośnie pochlipując. Nie mogąc się opanować, przesuwała wargami po jego policzku, oszołomiona tak, że drżała na całym ciele i ledwie mogła oddychać. Peter na moment znieruchomiał, lecz nie protestował i szeptał swojemu zajączkowi uspokajające słowa. Zdumiał się nagle, uświadamiając sobie, że jakiś dziwny to zajączek, skoro budzi w nim takie niezwykłe uczucia! Jakże zapragnął odwrócić głowę, poczuć zapach skóry dziewczyny, dotknąć jej wargami…
Okazała się jeszcze bardziej delikatna, jeszcze cudowniejsza, niż się spodziewał. Te nagie ramiona pod jego dłońmi, to szczupłe ciało, które tak idealnie przylegało do jego ciała… Cóż za dziwne ciepło się w nim obudziło? Wszystko zdawało się tak nieziemsko słodkie i jednocześnie tak pełne bolesnej niemal tęsknoty… A gdyby jego usta poszukały jeszcze o mgnienie dłużej…
Kiedy napotkał wargi Helle, obojgu zaparło dech i wszystko wokół zawirowało…
Z oszołomienia wyrwało Petera szczekanie Zara.
Leśniczy odskoczył od dziewczyny.
– Wybacz mi, Helle, ja… nie wiem, jak to się stało. Nie chciałem tego i obiecuję ci, że to się więcej nie powtórzy. Możesz być spokojna.
Helle stała na środku pokoju bezradna i zrezygnowana, nie mogąc zebrać myśli.
Jakże mogła podjąć się pisania o tęsknocie za miłością? Ona, która nigdy nie podejrzewała nawet, że to takie silne uczucie? Fizyczna tęsknota… Jak mogła używać takich słów, skoro nie znała ich znaczenia?
Dopiero teraz mogłaby napisać powieść. Teraz bowiem wiedziała, o czym mówi.
Usłyszała głos Petera.
– Zapomniałem ci dać środek nasenny. Lepiej, żebyś go wzięła, to nie będziesz się dręczyć myślami.
Peter wydawał się taki obojętny. Jak gdyby nic się nie stało!
– Daj mi kilka tabletek – niemal syknęła. – Na pewno będę ich potrzebować!