ROZDZIAŁ II

Upłynęły ponad dwa lata.

Tomas ze szczytu wzgórza patrzył, jak Sissel niezdecydowanie zatrzymuje się w pół drogi. Ruch jakiejś postaci poniżej dziewczyny sprawił, że Tomas przesunął wzrok.

To Nils Flaten szedł za Sissel. Tomas widział, jak rozmawiają przez chwilę, aż wreszcie Sissel dość niechętnie ruszyła za nim z powrotem w dół, wzdłuż rzeki. Tomas wszedł do domu.

Wiosna tego roku się spóźniła, lody na rzece zaczęły się kruszyć dopiero w kwietniu. Sissel zatrzymała się nad brzegiem, zapatrzyła w krę niesioną gwałtownym prądem, piętrzącą się u brzegów w gigantyczne, niesamowite formacje, które w końcu osuwały się i na powrót zwalały w wodę. Przy wtórze huku lodu i szumu wody trudno było rozmawiać, więc Nils odciągnął dziewczynę na bok, żeby mogła go usłyszeć.

– Sissel! – powiedział z wyrzutem i lekko nią potrząsnął. – Obudź się! Nie możesz żałować przez całą wieczność! Zresztą jej z całą pewnością nie ma w rzece, przecież wtedy wody skuwał lód!

Sissel popatrzyła na niego nieszczęśliwa. Akurat w tej chwili jej myśli zajmowało całkiem co innego, ale jemu przecież nie mogła opowiedzieć o tym niewyraźnym, przesyconym zmysłowością wspomnieniu, które tak często powracało w jej myślach i dręczyło swą niejasnością. Nigdy nie zdołała przypomnieć sobie wszystkiego do końca. Zareagowała jednak na słowa Nilsa.

– Nie rozumiesz, jak to jest, kiedy ktoś, kogo bardzo się kocha, po prostu znika? Nie ma jej już od ponad dwóch lat, naszej Marty, która… wobec której powinnam być o wiele milsza. Ona była taka kochana!

Z całych sił starała się skupić na Marcie. O tamtym mężczyźnie, który przelotnie pojawił się w jej myślach, musiała zapomnieć. To konieczne ze względu na Nilsa.

– Gdybyśmy wiedzieli, że nie żyje albo w jaki sposób zniknęła! Wszystko jest lepsze od tej straszliwej niepewności. Z początku rozpacz mnie ogarniała na myśl, że leży gdzieś bez sił i cierpi. Szukałam jej jak szalona, sądząc, że może chodzić o godziny, ba, wręcz o minuty. Ale teraz… Niemożliwe, aby jeszcze żyła, prawda?

– Raczej nie – odparł cierpko.

– Policja tak prędko się poddała – ciągnęła Sissel oskarżycielskim tonem. – Pewnie mieli wiele innych spraw.

Nils poprowadził ją delikatnie przez dolinę, znów kierując się ku domowi na wzgórzu.

– Jej zniknięcie nikogo tak bardzo nie dotknęło jak ciebie, Sissel – stwierdził.

– Nie znam innej matki niż ona. Jakbyś się czuł, gdyby twoja matka… Och, nie, nie będę wszystkiego zaczynać od nowa.

Szli kawałek w milczeniu drogą oświetloną promieniami wieczornego słońca. Sissel popatrzyła na góry, smutek z jej twarzy nie znikał.

– Gdybym tylko mogła zrozumieć…

– Co zrozumieć?

– Nie wiem. Nie potrafię tego wyjaśnić. Wiesz, ta dolina tak bardzo mnie przeraża…

– Hestebotn? – uśmiechnął się Nils. – A co w niej takiego strasznego?

– Byłam tam, Nils. Szłam nią. A mimo wszystko nigdy tak nie było.

– Z tego co wiem, nie prowadzi tamtędy żadna droga. Zbocza są zbyt strome. To właściwie rozpadlina.

Sissel w roztargnieniu pokiwała głową.

– Latem zeszłego roku poszłam raz, żeby ją zobaczyć. Wędrowałam wzdłuż naszego brzegu rzeki i Hestebotn mogłam obejrzeć tylko z daleka. Okazała się strasznie wąska, zaraz zresztą skręcała i nie było widać jej końca. Nie dostrzegłam żadnej drogi, która by tamtędy wiodła, tylko niewielki strumyk, płynący dnem. A jednak tam byłam.

– Niby kiedy?

– Tego nie wiem. Kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, gdy nie było jeszcze ludzi, tylko trolle i strzygi. W okrutnych czasach, kiedy trolle nie były dobrodusznymi i głupimi stworami, tylko podstępnymi olbrzymami, a wszystko było krwią i żelazem! Nie, to chyba gdzieś przeczytałam. Ale kiedy stanęłam tam latem i zajrzałam do doliny, ogarnął mnie taki strach, że prędko zawróciłam i całą drogę do domu przebyłam biegiem.

– Nikt chyba nie potrafi tak sam się nastraszyć jak ty – roześmiał się Nils.

Zbliżali się do domu.

– Sissel… – Nils zawahał się. – Zastanawiałaś się nad tym, o czym rozmawialiśmy?

Dziewczyna mimowolnie wtuliła głowę w ramiona, jakby chciała się przed czymś obronić. Nie mogła odpowiedzieć.

– Spotykamy się już od dwóch lat – ciągnął. – Wnioskuję z tego, że mnie lubisz, chociaż nigdy nic nie mówisz na ten temat. Nigdy się nie opierasz, kiedy cię całuję, ale mam wrażenie, jakbyś była daleko, o całe mile stąd. Między nami jest mur, Sissel! Wyjaśnij mi, co jest źle! Dostałem propozycję niezłej posady, lecz musielibyśmy się wyprowadzić daleko stąd. Trzeba się prędko zdecydować, Sissel, a poza tym nie chcę dłużej czekać. Jestem tylko mężczyzną i już wcześniej ci mówiłem, że bardzo mnie pociągasz, zresztą nie tylko mnie, wiem, że rzuciłaś czar na wielu mężczyzn. Ale ty jesteś taka zimna, ciągle zachowujesz dystans. Coś się tu nie zgadza! Jakbyś oddała serce innemu, a przecież wiem, że tak nie jest!

Sissel odgarnęła włosy ze skroni, jak gdyby tym gestem chciała się od czegoś uwolnić.

– Zdaję sobie sprawę, że to nie w porządku wobec ciebie, Nils, ale sama nie potrafię tego zrozumieć.

– Czy to ten chłopak, który cię zawiódł, kiedy chodziłaś do szkoły?

– Kto? Ach, on… Całkiem już o nim zapomniałam. Czasami za poważnie podchodzi się do czegoś, co okazuje się nie mieć żadnego znaczenia. Nie, o niego na pewno nie musisz się martwić.

Nils popatrzył na nią podejrzliwie.

– Dlaczego z takim naciskiem podkreśliłaś „o niego”? A więc mimo wszystko jest ktoś inny?

Z twarzy Sissel nie znikał wyraz niepewności. Podniosła wzrok i zapatrzyła się w mroczną dolinę w oddali.

– Nie – rzekła po chwili. – Nie, z ręką na sercu mogę ci przysiąc, Nils, że nie istnieje nikt, kogo lubiłabym bardziej niż ciebie. Żadna żywa istota.

Spojrzał zdziwiony.

– Co, na miłość boską, chcesz przez to powiedzieć?

Sissel przymknęła oczy. Czy można kochać ducha z zaświatów? Potwora z Wrót Demonów? Z owej mrocznej doliny, siedziby strachu? Czyżby groziło jej szaleństwo?

Otrząsnęła się z dziwacznych myśli i ze śmiechem ujęła Nilsa pod ramię.

– Nic takiego. Chodź, pospieszmy się do domu.

Na podwórzu w ślimaczym tempie przechadzał się Carl, prowadząc za rękę syna, Fredrika. Ojciec i syn radośnie pomachali na powitanie Sissel i jej towarzyszowi.

– Cześć, Fredriku – uśmiechnęła się dziewczyna. – Czy dzisiaj potrafisz powiedzieć „Sissel”?

Półtoraroczny chłopczyk w odpowiedzi zachichotał tylko uradowany. Oczy Carla rozjaśniły się ojcowską miłością, biła odeń jakaś nowa godność.

– Przychodzicie akurat na niedzielną kawę – powiedział. – Agnes i Tomas już są. Chodź, Fredriku, pójdziemy obejrzeć samochody.

Była to najwyraźniej ulubiona rozrywka malca. Chłopczyk potruchtał, potykając się o własne nogi.

Sissel popatrzyła za nimi.

– Nigdy nie widziałam Carla tak szczęśliwego i swobodnego jak teraz, od kiedy został ojcem. A najwspanialej, że tato nareszcie zaczął dostrzegać istnienie Rity. Dała mu przecież wnuka. Niebezpieczeństwo, że ród Christhede wymrze, już nie grozi. Witaj, Agnes! Och, znów zrobiłaś trwałą?

– Wiem, że wyglądam okropnie. Widać nigdy się nie nauczę. Sissel, czy możesz mi przez minutkę pomóc w kuchni?

– Oczywiście – odparła Sissel, nieco zdumiona, bo Agnes na ogół nie mieszała się do gospodarstwa Rity.

W kuchni Agnes poprosiła siostrę o ustawienie filiżanek na tacy, a sama zajęła się przyrządzaniem kawy.

– Gdzie jest Rita?

– Gorączkowo ściera kurze. Stary przyjaciel ojca zapowiedział się na obiad.

Sissel skrzywiła się niezadowolona. Starzy przyjaciele ojca oznaczali drętwą konwersację przy stole.

– Sissel… – ostrożnie zaczęła Agnes.

No, nareszcie, pomyślała Sissel. Od razu podejrzewałam, że chce porozmawiać ze mną w cztery oczy. – Tak?

– Rita mi mówiła, że dzisiejszej nocy znów ci się to śniło.

Sissel zesztywniała, potem uśmiechnęła się z wysiłkiem.

– Tak, obudziła mnie, chociaż jej tego zabroniłam. To straszny koszmar, ale zawsze kończy się tak samo cudownie. I kiedy pozbawia się mnie tego wspaniałego zakończenia, wpadam w gniew.

Agnes pochyliła się nad kawą.

– Za każdym razem ten sam sen?

– Mniej więcej. Szczegóły mogą być różne, ale ogólny zarys jest taki sam.

– Od jak dawna właściwie ten zły sen nie daje ci spokoju?

Sissel równiutkimi rządkami układała ciasteczka na półmisku.

– Nie wiem dokładnie. Wydaje mi się, że od wieków, ale chyba nie dłużej niż dwa lata. Przecież kiedy chodziłam do szkoły, nic mi się nie śniło.

Po krótkiej chwili milczenia Sissel podjęła:

– Posłuchaj, Agnes, czy można się zakochać w kimś, kogo się nigdy nie widziało?

Agnes zwlekała z odpowiedzią.

– To się chyba zdarza. Ludzie, którzy tylko ze sobą korespondują… Niewidomi… Fani, wielbiący swoich idoli… Ale ty chyba jesteś zakochana w Nilsie?

– Powinnam.

Siostra popatrzyła na nią z ukosa.

– Myślisz o tym mężczyźnie ze snu? O tym… z rękami?

Sissel skinęła głową. Poczuła, że się rumieni, a jej serce zabiło mocniej z radości już tylko dlatego, że Agnes o nim mówiła. Agnes była jedyną osobą, której opowiedziała o swym śnie. A i siostra nie wiedziała wszystkiego…

– Ależ to idiotyczne, Sissel! Przecież on nie istnieje! Ktoś taki nie może istnieć. To jakaś nadprzyrodzona istota, troll, duch albo coś w tym rodzaju.

Sissel była bliska płaczu.

– Dlaczego nie może istnieć? – wykrzyknęła zrozpaczona. – Albo zniknąć z moich snów? Przecież on zmienia moje życie w piekło! Nils czeka na odpowiedź, ja wiem, że powinnam za niego wyjść, ale ta okropna, a zarazem wspaniała postać ze snu stoi mi na drodze! Wiem, że on istnieje i że mój sen ma wielkie znaczenie!

Agnes popatrzyła na nią z niepokojem.

– Nie rozumiesz, że to tylko wymysły? Ktoś taki nie może istnieć. Gdzie by miał być?

Sissel wpatrzyła się w siostrę i wstrzymała oddech, a potem wykrzyknęła gwałtownie:

– W dolinie! W tej złej dolinie! We śnie za każdym razem mnie tam prowadzi. Och, Agnes, czy ja tracę rozum?

Osunęła się na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Agnes przez chwilę przyglądała się jej bezradnie, w końcu delikatnie ujęła siostrę za ramię.

– Chodź. Nie możesz się tak pokazać przy stole. Weź sobie garść ciastek i idź do swego pokoju.


Sissel ucieszyła się, że przez jakiś czas będzie mogła pobyć sama. Nocny koszmar, przerwany, zanim przeszedł w bardziej romantyczne stadium, wzburzył ją bardziej, niż chciała się do tego przyznać. Do tego te ciągłe naciski ze strony Nilsa, aby wreszcie podjęła decyzję, no i nie kończąca się, dręcząca niepewność co do losów Marty i tęsknota za nią.

Marta… Po jej zniknięciu nic w domu nie było jak dawniej. Tak by się cieszyła z małego Fredrika… I biedna Rita… Choć bardzo się starała być dobrą gospodynią, ze strony teścia najczęściej spotykało ją wzgardliwe milczenie. Sama Sissel miała dosyć swojej pracy biurowej w banku, w którym Carl zajmował wysokie stanowisko. Bez wątpienia do jego awansu przyczyniło się szanowane nazwisko ojca oraz oczywiście medal za bohaterstwo. Bez tego Carl nie zaszedłby równie wysoko w tak krótkim czasie, brakowało mu inicjatywy.

Sissel zirytowana rzuciła się na łóżko. Miała wszystkiego po dziurki w nosie, tęskniła za czymś, co radykalnie zmieniłoby jej życie.

Myśli zaczęły jej się mącić. Z dołu dobiegło niegłośne pobrzękiwanie sreber i porcelany. Z wolna dźwięki cichły. Sissel skuliła się w pozycji, jaką widuje się u ludzi, którzy usiłują się odgrodzić od otoczenia i zamknąć we własnym świecie.

Chociaż wiosenny dzień był jasny, zasnęła, czuła się wykończona. Przez pewien czas nawiedzały ją niewyraźne majaki, zmieniające się urywane obrazy, które natychmiast szły w niepamięć.

Wreszcie znów pojawił się ten sam sen.

Sissel poruszyła się niespokojnie, jęknęła cicho, jakby zdając sobie sprawę z przykrych wrażeń, których wkrótce miała doświadczyć. Sen rozpoczynał się zawsze w ten sam sposób. Nie wiadomo skąd dobiegały podniecone szepty, pomruk narastał i opadał, mroczne, leniwe głosy obmywały ją niczym fale, przybliżały się i cichły.

Znajdowała się w niedużym, ciasnym pomieszczeniu przypominającym szyb, z którego nie było wyjścia. Do góry nie mogła się wspiąć, bo palce nie miały żadnego punktu oparcia na ścianach. Wiedziała jednak, że koniecznie musi się wydostać z tego nieznanego miejsca. Musi wracać do domu, musi, musi, musi… Nagle w szybie uchyliły się jakieś drzwi, wyszła przez nie i zaczęła wolno opadać w dół, coraz niżej i niżej, aż wreszcie dotknęła ziemi. Biała szata, którą nosiła, falowała wokół niej, powiewała. Czuła, że jest jej zimno.

Poruszała się po jakimś obcym terenie i nie szła po ziemi, lecz unosiła się kilka centymetrów nad nią. Wokół było ciemno choć oko wykol, z daleka dobiegał szum morza, a nad jej głową łopotały skrzydła czarnych ptaków.

O dziwo, dokładnie wiedziała, którędy ma iść, żeby dotrzeć do domu. Stopy same ją prowadziły, nie musiała myśleć.

Głosy słyszała teraz bliżej. I nagle nie była już na dworze, lecz w korytarzu, wąskim tak, że mogła dotknąć ścian po obu jego stronach. Ostre zimno przestało jej dokuczać, ogarnął ją natomiast bezimienny lęk. Na końcu korytarza coś się działo.

To był najgorszy moment całego snu, przerażał ją tak, że prawie nie mogła złapać oddechu. Płuca pracowały z ogromnym wysiłkiem, chociaż jakiś głos mówił: „Nikt cię nie zabije, nie dopuszczę do tego”.

Głos mówił dalej, znacznie wyraźniej: „Przeprowadzimy ją przez dolinę, przez Hestebotn”.

Sissel zdrętwiała. Próbowała się odwrócić, lecz jak to często bywa w snach, nie mogła ruszyć się z miejsca. Opętana strachem zobaczyła, że na czymś w rodzaju ołtarza leży jakaś osoba. Obok niej, na wpół skryty w cieniu, stał ktoś jeszcze. Spostrzegła tylko rękę wyciągającą się w stronę leżącej. Ale czy to naprawdę była ręka? Sissel poczuła, że wzbiera w niej wrzask, ale z ust nie wydobył się żaden dźwięk. Zanosiła się niemym krzykiem, a wtedy postać stojąca przy ołtarzu zeszła na dół i zbliżyła się do niej. Surowy mężczyzna, spowity w czarną, połyskliwą materię. Jego twarzy nie widziała, usłyszała tylko głos.

„Nie powinnaś tu być” – powiedział cicho. – „Chodź!”

Nie mogła się sprzeciwić, kiedy położył te straszliwe dłonie na jej ramionach i poprowadził z powrotem przez korytarz.

Jego dotyk wywołał coś niesamowitego. Sissel, zawsze taka chłodna, poczuła słodkie gorąco rozprzestrzeniające się po ciele, poddała się naciskowi dłoni i pozwoliła się prowadzić.

W jednej chwili już wiedziała! Z przerażającą jasnością uświadomiła sobie, że nie idą wcale korytarzem, lecz doliną! Ową mroczną doliną. Podniosła oczy i ujrzała, jak czarne ptaszyska biją skrzydłami ponad wierzchołkami drzew i ulatują ku przełęczom, postrzępioną linią rysującym się na tle nocnego nieba. Huk niewidocznej wody stale się wzmagał, a mroczna postać ujęła ją za rękę i poprowadziła dalej w głąb doliny.

Czuła dotyk tej potwornej dłoni na swojej i była całkowicie bezwolna. Nie protestowała, pozwalała się wieść, chociaż nie wiedziała, dokąd. Ku siedzibom strachu, największej grozy. Bała się, śmiertelnie się bała, lecz obezwładniało ją pełne wyczekiwania podniecenie, które ogarnęło jej ciało. Nigdy dotąd go nie zaznała.

Otaczała ich coraz gęściejsza ciemność. A potem… Nagle i niespodziewanie sen całkowicie się zmienił. Nastała jasność, wszystko wokół zrobiło się piękne i cudowne.

Gdzieś w jakimś miejscu otworzyły się drzwi, Sissel nie wiedziała, gdzie. Może doszli do jakiegoś domu, a może to otworzyła się skalna ściana.

W środku było jasno i ciepło, na ścianach wisiały gobeliny, a podłogę ułożono z grubych desek. Sissel w jednej chwili ogarnął głęboki spokój i poczucie bezpieczeństwa, po długiej, zimnej, przerażającej podróży przez dolinę poczuła się jak w niebie. Było to jednak przede wszystkim zasługą jej towarzysza. Odwrócił ją teraz ku sobie i pierwszy raz zobaczyła jego twarz. Była to niezwykle piękna, męska twarz, o życzliwych ciemnych oczach i ustach, które uśmiechały się do niej z lekkim smutkiem. Twarz, której nie da się zapomnieć, bo tak wiele mówiła o nim jako człowieku.

A potem wymówił te słowa. Niezwykłe, zdumiewające słowa, z pozoru bezsensowne. Powtarzały się we wszystkich snach Sissel o nim.

Od tego momentu jednak sny różniły się od siebie. Czasami – tak jak teraz – delikatnie gładził ją po policzku, wypowiadając owe niezrozumiałe wyrazy, a ona nie bała się już tych okropnych dłoni, pragnęła zostać przy nim i rozkoszować się emanującym z niego poczuciem bezpieczeństwa. Być może on rozumiał, co czuje, bo ujmował jej twarz w dłonie i całował. Miękko, lekkim muśnięciem dotykał wargami ust Sissel, ona odpowiadała mu podobnie, bardziej intensywny pocałunek byłby jak zniszczenie czegoś pięknego. Sissel miała ochotę zrobić to jeszcze raz, wybuchnęli śmiechem, czując łączące ich więzi. Na tym ten sen się kończył, w jasnym, wesołym nastroju, który następował po długiej, mrocznej nocy.

Istniało także inne zakończenie snu, lecz pojawiało się rzadziej. Wywoływało także większy niepokój Sissel. On wypowiadał owe niezwykłe słowa, a pokój wypełniał się nagle ciężką, duszną, przesyconą erotyzmem atmosferą. Sissel czuła, że jej ciało pragnie tylko jednego. Powoli zdejmowała szeroką suknię, a on swymi przerażającymi dłońmi obejmował ją w pasie i przesuwał je w dół ku udom. Ona uśmiechała się jak oszołomiona, kiedy brał ją na ręce i niósł na jedno z łóżek, znajdujących się w pokoju. Otworzywszy oczy widziała jego twarz przy swojej, ale nie był już piękny. Oczy żarzyły mu się ohydnym blaskiem, a na widok odsłoniętych w uśmiechu kłów drapieżnika Sissel zanosiła się krzykiem. W tym momencie zwykle się budziła.

Tym razem jednak przyśniła jej się łagodniejsza wersja, zakończona leciutkim pocałunkiem. Jak zawsze odczuła ulgę.

Przeciągnęła się i otworzyła oczy. Usiadła zdziwiona. Agnes i Rita stały przy jej łóżku i przyglądały jej się z niepokojem.

– Znów! – powiedziała Agnes z wyrzutem. – Krzyczałaś tak głośno, że słychać cię było w całym domu. Zaraz jednak się uspokoiłaś i nie wiedziałyśmy, czy mamy cię budzić, czy nie.

Sissel uśmiechnęła się tajemniczo. Nie, nie chcę, żeby mnie budzono z tego pięknego snu, pomyślała. Gdyby natomiast był to ten drugi…

Nigdy nie zwierzyła się Agnes z drugiej wersji koszmaru, a już na pewno nie miała zamiaru opowiadać o tym, jak jeden jedyny raz sen wyśnił się jej do końca. Rozjarzone ślepia demona przestały już budzić w niej przerażenie i pozwoliła zanieść się do łóżka. I – ona, chłodna Sissel – w miękkiej pościeli dała się porwać bezdennej ekstazie, zapominając o wszelkich swoich surowych zasadach moralnych, poddała się jego żądzy. Zdarzyło się to tylko jeden jedyny raz, ale w głębi ducha marzyła, by sen się powtórzył. Nigdy jednak tak się nie stało.

Takie myśli przelatywały jej przez głowę, kiedy usiadła i niepewnie uśmiechnęła się do dwóch kobiet. Dobrze, że nie wiedziały…

– Dłużej tak być nie może – stanowczo oświadczyła Rita. – Te sny odbierają ci tylko siły, a pojawiają się coraz częściej. Przestałaś już przypominać samą siebie, masz podkrążone oczy, jesteś niespokojna i ciągle nieobecna duchem. Musimy położyć temu kres. Co ci się właściwie śni?

– Nie chcę o tym mówić. Raz w przypływie odwagi zwierzyłam się Agnes, ale przysporzyłam jej tylko trosk. I tak nikt nie może mi pomóc.

– Ależ może! – zdecydowanie stwierdziła Rita. – I nawet chyba wiem, kto.

Więcej powiedzieć nie chciała.

– Rito – zaczęła Sissel zamyślona, poprawiając włosy. – Teraz, kiedy jesteśmy tylko we trzy, powiedz mi, jak wytrzymujesz w tym domu? Chodzi mi o to, że z moim ojcem nie jest przyjemnie mieszkać, nawet nam. Skąd czerpiesz do tego siłę?

Rita przez moment patrzyła na Sissel, jakby nagle znalazła się gdzieś bardzo, bardzo daleko. Na jej pięknej twarzy pojawił się cień uśmiechu.

– Odpowiedź jest bardzo prosta – odparła wreszcie. – Carl jest dla mnie wszystkim. Tyle mu zawdzięczam, a on mnie potrzebuje. W dodatku jako aktorka nauczyłam się samodyscypliny.

– Nigdy nie tęsknisz za teatrem?

Rita zmarszczyła pięknie wysklepione brwi.

– Był czas, że wydawało mi się, że wszystko mam przeciwko sobie. Straciłam nadzieję. Wydawało mi się, że słowo ojca znaczy dla Carla więcej niż moje. Czułam się zbędna, nikomu niepotrzebna, byłam bliska rozpaczy. Miałam plany, żeby skończyć z tym raz na zawsze. Przeprowadziłam jednak z Carlem poważną rozmowę, a on okazał się cudowny. A kiedy urodził się Fredrik, wszystko zmieniło się na lepsze. Bardzo mi teraz dobrze.

– No i stary nie będzie żył wiecznie – odezwała się Agnes spod okna.

– Ależ, Agnes! – wykrzyknęła przerażona Rita.

Agnes odwróciła się w ich stronę gwałtownym ruchem.

– Nienawidzę go! – oświadczyła dobitnie, aż obie popatrzyły na nią z niedowierzaniem. Spokojna, zrównoważona Agnes! Kto by przypuszczał, że skrywa w sobie takie emocje?

– Czy to takie dziwne? – spytała zaczepnie. – Owszem, wiem, że jest moim ojcem, ale z tego powodu nie stał się chyba wcale lepszy? Czy troszczył się o ciebie, Sissel, i o mnie? Ani trochę! Skazał nas na życie w świecie wiecznego chłodu, pozbawionym odrobiny miłości czy serdeczności. Carl, Carl, zawsze Carl! A teraz może jeszcze Fredrik. Jedyne, co ma dla niego jakieś znaczenie, to te przeklęte medale Carla! Bohatera! Pewnie, do diabła, że to pięknie z narażeniem własnego życia uratować całą wioskę przed fanatykami, zresztą to cholernie niepodobne do Carla, tego niezdecydowanego, uległego tchórza, ale liczą się przecież także inne rzeczy! Na przykład bohaterskie prowadzenie przez Ritę domu czy wewnętrzne konflikty Sissel. On nawet tego nie zauważa. „Idź na górę i poproś, żeby zachowywała się cicho”, tak brzmiał jego suchy komentarz, kiedy przed chwilą krzyczałaś. Zniknięcie Marty potraktował jako skandal, który okryje niesławą rodowe nazwisko, bał się też, że w przyszłości jajko na śniadanie nie będzie odpowiednio ugotowane. Moje dzieci go nie interesują, bo przecież nie noszą nazwiska Christhede, ale ja mam Tomasa i we dwoje sobie poradzimy. Za to Sissel nie jest stworzona do tego, by znosić jego żelazną dyscyplinę. Tobie, Sissel, potrzeba silnego, spokojnego mężczyzny, który by się tobą zajął i ofiarował mnóstwo czułości. I któremu ty mogłabyś dać całą swoją gromadzoną latami miłość.

Rita obserwowała Sissel zamyślona.

– Czy dlatego się wahasz, jeśli chodzi o Nilsa? Bo mnie się wcale nie wydaje, aby on potrafił dać poczucie bezpieczeństwa i wszechogarniającej miłości. Jest przystojny i miły, ale jego uczucia są trochę blade, mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi. Mają słabo zaznaczone kontury, takie są anonimowe!

Sissel pokiwała głową. Rita trafiła w samo sedno. Nils był taki… nijaki. Nie było w nim nic szczególnego. Na jego widok serce nie biło jej wcale mocniej, nie ogarniało jej szczęście, kiedy ją całował. Nie tak jak… Och, nie, to przecież postać ze snu, nie wolno jej o nim myśleć!

Przygotowując się do zejścia na dół, ukradkiem spoglądała na Ritę. Bratowa w ostatnich dwóch latach bardzo się zmieniła. Czarująca rozćwierkana istotka, która wkroczyła do tego domu, całkiem gdzieś zniknęła. Pojawiła się nowa Rita, poważna, wyciszona, jakby nosiła woalkę ukrywającą jej prawdziwe myśli. Wiele mogło być przyczyn takiej zmiany: macierzyństwo, reakcja na chłód teścia, a może zniknięcie Marty. Nagle Sissel zdała sobie sprawę, że i ona zmieniła się w podobny sposób. Nie umiała już się szczerze cieszyć i wiedziała, że nie będzie inaczej, dopóki nie zostanie rozwiązana zagadka Marty lub ten zły sen nie przestanie jej dręczyć.

Dlaczego? Dlaczego powracał tak uparcie? Musi się z niego otrząsnąć, za wszelką cenę.

Co do jednego bowiem miała pewność: albo Nils nie był odpowiednim mężczyzną dla niej i nigdy go naprawdę nie kochała, albo musi zapomnieć o postaci ze snu. Nie mogła myśleć o nich obu jednocześnie, to absolutnie niemożliwe. Biedny Nils wypadał tak marnie w porównaniu z wyidealizowaną, romantyczną osobą, która nie istnieje. Wiedziała, że to nie w porządku wobec Nilsa, był przecież miłym chłopakiem, ale może miał trochę za mało fantazji? Nie, zbyt łagodnie to określiła, on po prostu nie miał fantazji za grosz, a poza tym był w stosunku do niej dość krytyczny. Nie podobało mu się, że Sissel płacze w kinie albo chodzi latem na bosaka, zmuszał ją do towarzyszenia mu na mecze piłki nożnej, których szczerze nie znosiła, bo śmiertelnie ją nudziły. Prób despotycznych rządów dość miała przez cale życie, ojciec wszak niezłomnie starał się narzucić córkom styl życia. Sissel obawiała się, że jeśli Nils będzie postępował według tego samego wzorca, ona nie zdoła tego znieść. W dodatku raz – kiedy wymijająco odpowiedziała na jego kolejne oświadczyny – rzekł z naciskiem: „Wiedz, że mogę mieć każdą dziewczynę, ale przypadkiem zależy mi właśnie na tobie i nie mam zamiaru się poddać!”

Sissel przebiegł dreszcz. W głębi serca była pewna, że Nils nie jest dla niej właściwą osobą i że nigdy tak naprawdę go nie kochała. Ale polubiła go. Czy to nie wystarczy? Ależ nie, samo przywiązanie nie wystarczy, nie była aż tak głupia, by tego nie rozumieć.

Przypomniała sobie nieliczne chwile, które spędziła z nim w łóżku. Szczerze mówiąc, zdarzyło się to dwukrotnie i z góry było skazane na niepowodzenie.

Ona nie miała na to najmniejszej ochoty, dlatego nie czuła nic poza niesmakiem. A on nawet się nią nie zainteresował, szybko uznał, że zrobił, co do niego należało. Owszem, wykonał kilka gestów z gry wstępnej, o której pewnie wyczytał w jakiejś książce, ale zabrakło mu spontaniczności.

Sissel zorientowała się z przerażeniem, że za wszelką cenę stara się doszukiwać w Nilsie wad. To nieładnie z jej strony. Przecież on jest taki miły!

Egoistyczny?

Nie, znów niesprawiedliwie go ocenia. Na Nilsie można polegać, jest spokojny i chętnie zajmuje się jej problemami. O takim właśnie chłopaku marzy wiele dziewcząt.

A w dodatku to mężczyzna z krwi i kości, a nie twór jej wybujałej wyobraźni. To jego największa zaleta.

Загрузка...