Przybyły na obiad gość okazał się nadzwyczaj miły. Nazywał się Gren i był psychiatrą. Stary major Christhede rozluźnił się, atmosfera przy stole zrobiła się naprawdę przyjemna. Po obiedzie przyszła Agnes z Tomasem, był także Nils, częsty niedzielny gość.
Siedzieli w salonie, major pokazywał odznaczenia wojskowe Carla.
– Powiedz, czego właściwie dokonał twój chłopak? – zainteresował się doktor Gren.
Stary bardzo się ożywił.
– Nie słyszałeś? Wobec tego, Carl, musisz o wszystkim opowiedzieć!
Carl gwałtownie odwrócił się plecami.
– Nie, nie chcę do tego wracać.
– Te wspomnienia są dla niego przykre – cicho wyjaśnił stary Christhede. – Ale mamy tu przecież Tomasa i Nilsa. Nils, ty opowiedz, jak to było!
Nils zaczął mówić, a Carl demonstracyjnie zaszył się w kącie z książką, żeby nie słuchać. Po raz pierwszy Sissel zauważyła, że bratu zaczynają przerzedzać się włosy. Zastanawiała się, jak on to przyjmuje, tak bardzo wszak mu zależało, by być idealnym, nigdy nie chciał się przyznać do żadnej słabości, można nawet powiedzieć, że był trochę próżny.
Chociaż słyszała tę opowieść niezliczoną ilość razy, uprzejmość nakazywała słuchać Nilsa.
– Dostaliśmy wiadomość, że partyzanci zmierzają do miasteczka, którego mieszkańcy przyszli z pomocą ich przeciwnikom. Chodziły słuchy o planowanej masakrze. My, to znaczy główne siły ONZ, byliśmy zbyt daleko, by zdążyć na czas i uratować ludność cywilną, wiedzieliśmy jednak, że w pobliżu miasteczka przebywają Carl z jeszcze jednym kolegą. Nawiązaliśmy z nimi kontakt drogą radiową prosząc, żeby jak najprędzej udali się tam i ewakuowali mieszkańców. Chwilę później odpowiedzieli, że atak już się rozpoczął, ale postarają się zrobić, co w ich mocy. Potem nie mieliśmy już od nich żadnych meldunków, do czasu gdy spiesząc z odsieczą spotkaliśmy na drodze uciekinierów. Podnieceni ludzie jeden przez drugiego mówili o dzielnym żołnierzu ONZ, który pokonując przeszkody wyprowadził ich w bezpieczne miejsce. Spytaliśmy, gdzie on jest, wskazali za siebie. Oczywiście spodziewaliśmy się najgorszego i ruszyliśmy jak najprędzej naprzód. Znaleźliśmy Carla Christhede przy ciężko rannym koledze, opatrywał jego rany. Carl przeżył szok i nie potrafił dokładnie opisać, co się stało, ale udało nam się to jakoś poskładać w całość. Najwyraźniej kolega, Stefan Svarte, został ranny dość wcześnie i Carl musiał sam sobie ze wszystkim radzić. Obu przewieziono do szpitala i tam Carl otrzymał odznaczenie. Niedługo potem wszystkich nas odesłano do domu. Carl nigdy szczegółowo nie opowiadał, jak uratował tubylców, ale oni wszystko wyjaśnili. Zdaje się, że dokonał naprawdę niezwykłego czynu.
Sissel obserwowała Nilsa, podczas gdy opowiadał, i starała się wyczarować tę cudowną gwałtowną miłość, która budziła się w niej do tajemniczej postaci ze snu, ale nic nie czuła. Wprawiło ją to w rozpacz, westchnęła, jakby zaraz miało jej pęknąć serce.
Głos Agnes wyrwał ją z marzeń:
– Czy Stefan Svarte nie mógł czegoś opowiedzieć?
– Nie, musieli go trafić prawie od razu. I to jeszcze większy cud, że Carlowi udało się go stamtąd wyciągnąć. Znaleźliśmy ich dość daleko od miasteczka, po drodze do nas.
– Rzeczywiście – przyznał doktor Gren, kiedy Nils zakończył. – Można być dumnym z takiego syna.
– Jasne! – napuszył się stary. – Przecież to Christhede! Wszyscy jego przodkowie byli mężnymi wojakami. W jego drzewie genealogicznym są generałowie, marszałkowie, królowie i cesarze!
Agnes przerwała ojcu z niezwykłą jak na nią stanowczością:
– Wszystko to bardzo pięknie, ale proponuję, abyśmy wyjątkowo zajęli się trochę kobietami z rodziny Christhede. Tymi żyjącymi, nie galerią portretów, którą można się chwalić. Doktorze Gren, pan jest psychiatrą, prawda? Powinien więc pan chyba znać się trochę na snach? Chodzi o to, że Sissel ma poważny problem…
Przeszkodziła jej burza protestów.
– Agnes! – krzyknął major Christhede. – Gdzie twoje dobre wychowanie? Jak możesz zawracać głowę mojemu gościowi takimi głupstwami?
– To nie jest głupstwo – zaprotestowała Rita, przychodząc szwagierce z odsieczą. – Czy nikt nie widzi, że te koszmary niedługo wykończą dziewczynę?
– Ależ, Rito! – zdenerwowany Carl próbował powstrzymać żonę. – Nie mieszaj się w to!
– Nie przejmuj się babami – zwrócił się major Christhede do przyjaciela. – Tego by jeszcze brakowało, żebyś zajmował się ich wydumanymi snami!
– Zaczekaj! – łagodnie powstrzymał go doktor Gren. – Poproszono mnie o coś, czemu nie mogę odmówić, przynajmniej dopóki się nie dowiem, w czym rzecz. Dręczą cię koszmary, Sissel?
– Nie chcę o tym rozmawiać! – wzbraniała się dziewczyna. – Nie teraz, przy wszystkich.
– Ale moim zdaniem to bardzo ważne! – upierała się Agnes. – Tu nie chodzi o różne złe sny, doktorze, lecz o koszmar, taki sam za każdym razem, który w dodatku powtarza się coraz częściej. Rita mówi, że Sissel krzyczy prawie co noc.
Doktor Gren w zamyśleniu patrzył na Sissel.
– Oczywiście nie potrafię ci nic poradzić tak od razu, ale gdybyś opowiedziała mi sen, może mógłbym podsunąć ci jakieś wytłumaczenie. Sny mają to do siebie, że często, gdy pozna się ich przyczyny, znikają…
Czy ja naprawdę chcę, żeby sen nigdy już się nie pojawił? pomyślała Sissel zmieszana. Wprawdzie mnie przeraża, ale czy podświadomie za nim nie tęsknię? Czyżbym nie chciała jeszcze raz ujrzeć jego twarzy, tego łagodnego uśmiechu, poczuć delikatnych pocałunków? Czy to przeżycie nie jest warte strachu w złej dolinie?
Ale tej drugiej wersji, z potworem, tej brutalnie zmysłowej, chcę się pozbyć! Przede wszystkim dlatego, że tak dużo mówi o mnie samej!
Doktor Gren podjął:
– Sny mogą wiele znaczyć, lecz jeden sen powracający tak często wskazuje, że dręczy cię jakiś wewnętrzny konflikt. Ale jeśli cię to krępuje, możemy…
– Bzdury! – oburzył się stary Christhede. – Sen to tylko sen. Opowiedz wszystko doktorowi Grenowi, żebyśmy wreszcie zakończyli tę sprawę i mogli spokojnie napić się kawy.
– Tylko Agnes wie, co mi się śni – drżącym głosem zaczęła Sissel. – Nie bardzo mam ochotę tak się wywnętrzać przy wszystkich, lecz jeśli pan sądzi, doktorze, że może mi pan pomóc, to będę wdzięczna.
Nils i Carl sprawiali wrażenie zakłopotanych. Zdecydowanie nie podobały im się takie publiczne zwierzenia. Rita i Tomas patrzyli zaciekawieni, a stary Christhede zapalił cygaro, wyraźnie chciał, by cała sprawa zakończyła się jak najprędzej.
Doktor Gren był naprawdę sympatycznym człowiekiem. Sissel więc starała się patrzeć tylko na niego i zapomnieć, że w pokoju są jeszcze inni. Z wahaniem opowiedziała o początku snu, o szepczących, pomrukujących głosach, o szybie, z którego koniecznie musiała się wydostać, i o tym, jak jej się to w końcu udało. Kiedy mówiła o paraliżującym wpływie, jaki miała na nią ciemność, o huku fal i czarnych ptakach, doktor podniósł głowę i popatrzył na nią z uwagą. Mówiła dalej o niezwykłym strachu, który ogarniał ją przy wejściu do ciasnego przejścia, o głosie zapewniającym, że nikt jej nie zabije, że przeprowadzą ją przez Hestebotn i o tym, jak widziała kogoś leżącego na ołtarzu.
Gren, na którego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia, znów zmarszczył brwi, jakby ostatni fragment nie pasował do całości. Mroczna postać, pochylająca się nad leżącą osobą, zdawała się wcale go nie dziwić. A potworna podróż przez ciemną dolinę – czy na wargach doktora przypadkiem nie pojawił się uśmiech? Pokiwał głową, słysząc o huczącym niewidzialnym morzu, gęstniejącej ciemności i drzwiach otwierających się ku światłu.
Doktor przerwał Sissel.
– Krzyczysz przez sen. Co cię najbardziej przeraża?
Sissel długo się zastanawiała, zanim odpowiedziała:
– Owo niezrozumiałe. Groźba tego, co ma nastąpić, czego nie znam. Ja… po prostu boję się tego, co ma się stać. A w dodatku mam wrażenie, że przynajmniej w pierwszej fazie snu powinnam coś zrozumieć, ale nie pojmuję nic z tego, co przeżywam.
Pokiwał głową.
– Mów dalej! Drzwi otwierają się ku światłu…
Sissel wciąż się wahała. Nie miała ochoty relacjonować pięknej części snu. To była ich tajemnica, jej i wymyślonego mężczyzny.
– No i jak? – zachęcał ją doktor Gren. – Opisz mi ten pokój! Na ścianach wiszą piękne gobeliny. Jak wyglądają?
Sissel machnęła dłonią, jak gdyby to miało jej pomóc w znalezieniu właściwych słów.
– Kozły… – zaczęła niepewnie. – Stylizowane kozły z olbrzymimi rogami…
Nils zdusił chichot i Sissel zdała sobie sprawę, jak głupio musiało zabrzmieć to, co mówiła. Najchętniej zapadłaby się teraz pod ziemię.
Doktor Gren przynajmniej nie dawał po sobie poznać, że go to rozbawiło.
– Czy jest tam więcej ludzi?
– Nie – odparła Sissel. – Chociaż… czasami ktoś się pojawia. Stoi na środku pokoju i trzyma coś w ręce.
– Może puchar? – podsunął doktor Gren.
Sissel szeroko otworzyła oczy.
– Rzeczywiście, puchar. Skąd…?
Doktor potrząsnął głową.
– Mów dalej! – poprosił.
– Na ogół jednak nikogo więcej nie ma. Tylko my dwoje. On jest dla mnie… bardzo miły i…
Nie, nie zdoła opowiedzieć o pocałunku. To zbyt piękne, by odsłaniać przed innymi.
– Rozumiem – powiedział krótko doktor Gren i Sissel rzeczywiście mu uwierzyła. – Powiedz mi, czy w tym pokoju było łóżko?
– Tak. – Sissel się zarumieniła. – Z tyłu. Zaścielone pierzynami.
Gren ze zrozumieniem pokiwał głową. Ile on właściwie wie? pomyślała ogarnięta paniką.
Nils zakaszlał, kiedy zaczęli mówić o łóżku. Wyglądało na to, że ma ochotę wyjść. Bardzo dobrze, pomyślała Sissel.
– A potem ten mężczyzna mówi coś dziwnego – wyjąkała. – Zupełnie niezrozumiałe słowa. Powtarzają się za każdym razem.
– Co to takiego? – spytał Gren, sadowiąc się wygodniej. Wyglądał na dość zadowolonego z siebie, jak gdyby problem, z którym miał do czynienia, okazał się prosty.
Sissel próbowała się wykręcać.
– Och, to takie niemądre… No dobrze, mówi: „Gdzie się urodziłaś, gdzie wychowałaś, gdzie swą panieńską suknię dostałaś?”
– Chwileczkę! – wybuchnął Nils. – Jeśli to taki sen, to oszczędź nam reszty.
– To prawda, Sissel – zawtórował mu Carl. – Są pewne granice!
– Nie musicie się bać! – uniosła się Sissel. – Bo nie ma żadnej „reszty”. W tym miejscu sen się urywa.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że tego żałujesz? – spytał Nils z kwaśną miną.
– Nie mów głupstw – usadził go Tomas, a Sissel posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie.
Sto dzikich koni nie wyciągnęłoby z niej drugiej wersji snu, w której ten mężczyzna brał ją w ramiona i niósł do łóżka. Snu, który tylko jeden jedyny raz skończył się tak, jak najwidoczniej miał się skończyć. We wszystkich pozostałych przypadkach przerażały ją rozjarzone oczy w demonicznej twarzy i siłą woli się budziła.
Sissel nie była taka głupia, żeby nie rozumieć znaczenia sennych zwidów. Ujawniały jej potrzeby erotyczne, których nie mogła zaspokoić. Jednocześnie bała się przekroczyć pewną granicę. Wiedziała, że to surowe wychowanie ojca blokuje jej uczucia i wywołuje lęk przed seksem, lęk, którego tak chciała się pozbyć. Biedny Nils, dostanie zimną żonę, w dodatku zakochaną w nie istniejącym demonie. Najgorsze jednak, że nie miała wcale ochoty zostać żoną Nilsa.
– Sissel – wtrąciła się Agnes. – Nie wspomniałaś nic o rękach!
– O rękach? – powtórzył doktor Gren z tajemniczym błyskiem w oku.
– Tak, o dłoniach tego mężczyzny. Zdaniem Sissel są jakieś dziwne.
– Opowiedz nam także o nich – poprosił doktor. – Chociaż chyba wiem, co powiesz.
Sissel spuściła wzrok. To był najgorszy moment. Miała nadzieję, że zdoła tego uniknąć.
– Są wielkości zwykłych ludzkich dłoni – powiedziała cicho. – I chyba mają jakieś palce. Tyle tylko, że to nie są dłonie. To… wilcze łapy.
Zapadła kłopotliwa cisza, przerwał ją wybuch śmiechu Carla:
– To znaczy wilkołak!
– Nie, nie! – zaprzeczyła Sissel. – To nie wilkołak.
– Wilcze łapy! – prychnął stary Christhede. – To śmieszne!
Doktor Gren uciszył go gestem.
– Proszę tak nie mówić! We śnie taki szczegół może wydawać się naprawdę przerażający. Ale wcale mnie to nie dziwi, tego fragmentu właśnie mi brakowało. I mogę cię uspokoić, Sissel, że to najłatwiejszy sen, jaki kiedykolwiek przyszło mi odczytywać. Co prawda pewne drobiazgi nie pasują do całości i nie bardzo je rozumiem, dziwne jest także, że śni ci się to tak często i budzi aż taki strach. Ale rozwiązanie jest bardzo proste. Powiedz mi, słyszałaś kiedyś o „Ziarnach zapomnienia”?
Sissel pokręciła głową. Nic z tego nie mogła zrozumieć.
– A czy imię Åsmund Frsægdegjæva coś ci mówi?
– Hm… nic poza tym, że to postać z piosenki ludowej.
Gren zwrócił się do majora Christhede.
– Czy macie książkę o norweskiej sztuce? I jakąś z norweskimi piosenkami ludowymi?
– Możliwe. Tak, myślę, że coś takiego powinno się znaleźć.
Sissel jęknęła. Napłynęło wspomnienie.
– Co się stało? – spytał czujny doktor.
– Nic takiego. Tylko właśnie te dwie książki wzięłam sobie tego wieczoru przed ponad dwoma laty, kiedy zniknęła Marta.
– Czytałaś je?
– O, tak, z pewnością. Ale akurat tej nocy byłam tak niepojęcie śpiąca, że chyba nad nimi zasnęłam.
– Czy mogłabyś przynieść te książki?
Sissel przejrzała biblioteczkę i podała mu książki. Doktor zaczął przerzucać strony.
– Twierdzisz, że ten mężczyzna był piękny. Czy tak wyglądał?
Podsunął jej pod nos „Malarstwo norweskie”. Sissel krzyknęła głośno, ale zaraz zasłoniła usta.
Na obrazie był ten pokój! Kozły, łóżko, kobieta trzymająca w dłoni puchar. Na krześle siedziała młoda dziewczyna, a przy niej, obejmując ją za ramiona, stał mężczyzna. Ale czy to na pewno mężczyzna, a nie troll? O, Sissel znała go tak dobrze! To był demon, o którym nigdy nikomu nie wspominała, ten, który wziął ją na ręce. Na obrazie jego oczy płonęły niesamowitym blaskiem, a zamiast dłoni i stóp miał wilcze, a może niedźwiedzie łapy. Proponował dziewczynie coś do picia, a dookoła malowidła biegł napis: „Gdzie się urodziłaś, gdzie wychowałaś, gdzie swą panieńską suknię dostałaś”.
Obraz nazywał się „Ziarna zapomnienia”, a namalował go Gerhard Munthe.
– I jak? – spytał doktor Gren. – Czy to on?
– Tak. I nie. Czasami.
– Czy to nie jest za każdym razem ten sam mężczyzna?
Ach, wkroczyła na niebezpieczne ścieżki! Lepiej uważać!
– Mniej więcej tak – odpowiedziała. – Lecz we śnie jest piękny, bardziej ludzki. Pokój natomiast wygląda dokładnie tak samo. Ale to nie wyjaśnia całego snu, zaledwie jego koniec.
– To prawda. Ten obraz ilustruje piosenkę ludową „Mała Kjersti”, opowiadającą o tym, jak król podziemnego świata bierze sobie za żonę dziewczynę z ludzkiego rodu. Posłuchaj tej zwrotki:
„Wędrują przez doliny, mała Kjersti się smuci,
łzami się zalewa, a lud pieśni nuci.
Deszcz leje, wicher wieje,
a w skale, w górach na północy
trwa zabawa”.
Czy to się nie zgadza?
Uśmiech Sissel przypominał sztuczny grymas.
– Hm, on raczej nie śpiewał, a ja nie płakałam, ale poza tym rzeczywiście mniej więcej tak mi się śniło.
– Natomiast opis podróży: łopot ptasich skrzydeł, niewidzialne fale, ciemność… Musimy sięgnąć do innej starej pieśni. Zdaje się, że tamtego wieczoru sporo zdążyłaś przeczytać. A przy swym zamiłowaniu do grozy przeczytałaś tekst jednej z najokropniejszych piosenek, tej o Åsmundzie Frasgedegjasva. Król wysłał go, by uwolnił księżniczkę z mocy złego trolla. By do niego dotrzeć, musiał przebyć Trollebotn. Zauważ: Trollebotn – Hestebotn, pomyliłaś je ze sobą. Posłuchaj opisu Trollebotn sporządzonego przez Munthego, na pewno wyda ci się znajomy: „Straszny czas, kiedy trolle nie były dobrodusznymi i głupimi stworami, lecz przebiegłymi olbrzymami, czas, kiedy wszystko było krwią i żelazem. Czarną nocą jechali przez morze, huk fal rozlegał się niczym odległy grzmot i szum skrzydeł czarnych ptaków. Poza tym panowała cisza i nigdy nie słyszano tam ludzkiego języka”.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
– Czy to znaczy, że cały ten sen wyczytałam? – z niedowierzaniem spytała Sissel. – Dlaczego więc wydaje mi się taki straszny?
– To właśnie jest dla mnie niezrozumiałe. Ale pociąga cię wszystko, co nadprzyrodzone, tajemnicze, prawda? W dodatku czytałaś to najwyraźniej tego samego wieczoru, kiedy miały miejsce inne nieprzyjemne wydarzenia, kiedy zniknęła twoja ukochana Marta. W ten sposób wryło ci się to w pamięć i zmieniło w koszmar. Mam rację?
Sissel niechętnie pokiwała głową.
– Czy to znaczy, że już więcej nie będę śnić?
– Tego zagwarantować nie mogę. Sądzę jednak, że teraz, kiedy wiesz, co ci się śni, przestaniesz się już tak bardzo bać.
Rozmowę skierowano na sny w ogólności, lecz Sissel nie brała w niej udziału. Usiłowała stwierdzić, czy odczuwa ulgę, czy też nie. W głowie jej się mąciło, czuła się wycieńczona, zbyt dużo wrażeń jak na jeden raz. Poza tym w wyjaśnieniu doktora były luki… Przede wszystkim w związku z postacią leżącą na ołtarzu. Wiedziała, że to bardzo istotne. On jednak w ogóle o tym nie wspomniał. Zmęczonym gestem przetarła oczy.
Stanął przed nią Tomas. Z oczu biło mu wzburzenie i gniew.
– Czy mogę z tobą porozmawiać? Natychmiast!
Sissel zdumiona skinęła głową. Wyszli do holu.
Tomas wziął ją za ramię i mocno potrząsnął.
– Idiotka! Doprawdy, co z ciebie za idiotka! Jak mogłaś opowiedzieć to przy tych wszystkich ludziach? Dlaczego nie przyszłaś z tym do mnie? Dlaczego nigdy się nie dowiedziałem, co ci się śni?
Sissel patrzyła na niego przerażona.
– Nie rozumiem…
– Skąd mogłem wiedzieć? – ciągnął Tomas przygnębiony. – Wsypałem do twojej filiżanki tyle środka nasennego, że nie powinnaś…
– Zaczekaj! – zdenerwowała się Sissel. – Czy byłbyś łaskaw wytłumaczyć mi, o co ci chodzi? Dość już miałam dzisiaj problemów!
– Ach, mój Boże! – mruknął. – Twoje problemy zaczynają się dopiero teraz! Nie rozumiesz, co zrobiłaś? Teraz należy działać szybko! Te słowa: „Przeprowadzimy ją przez Hestebotn”, wcale nie dotyczyły ciebie, tylko Marty!
– Marty?
– Tak! Tu nie możemy stać, bo w każdej chwili może ktoś przyjść. Wyjdźmy na podwórze, do małego Fredrika, on nie rozumie ani słowa i nikt nas nie będzie podejrzewać o to, że rozmawiamy o poważnych sprawach.
Sissel oszołomiona poszła za nim.
– Chcesz powiedzieć, że doktor Gren pomylił się w analizie mojego snu? – spytała nic nie rozumiejąc.
– Nie, była raczej prawidłowa, ale tylko do pewnego stopnia.
Tomas uśmiechał się do rozbawionego chłopczyka, rozmawiając z Sissel nie patrzył na nią. W każdej chwili ktoś mógł wyjrzeć przez okno, musieli sprawiać wrażenie, że są całkiem zajęci Fredrikiem.
– Wspomniałeś Martę – powiedziała Sissel z napięciem. – Czy wiesz coś o niej?
– Oczywiście. – Tomas rzucił Fredrikowi piłkę. – Postać, którą widziałaś spoczywającą na tym niby – ołtarzu, to właśnie Marta.
– I mówisz to tak spokojnie – szepnęła rozgniewana Sissel. – Co z nią zrobiłeś?
Tomas posłał jej chłodne spojrzenie.
– Ja? Ja nic. Ale ktoś z tego domu usiłował ją zabić. Próbował na przykład zastawić pułapkę, tak by spadła ze schodów. I nie tylko. Wszystko wydarzyło się w ciągu jednej doby, dlatego musiałem ją stąd zabrać. Ty miałaś spać na poddaszu, nad jej pokojem, i dlatego musiałem dać ci coś na sen, żebyś nic nie słyszała. Pamiętasz, tamtego wieczoru narzekałaś na kawę. Mój Boże, ale się wtedy wystraszyłem, przecież rzeczywiście był w niej środek nasenny!
– Mimo wszystko niczego nie rozumiem. Mój sen…
– To wcale nie był sen! Chodzi mi o ten pierwszy raz. Nagle przydreptałaś korytarzem, zaspana, ledwie trzymająca się na nogach. Ogarnęła mnie panika. Z jednej strony miałem Martę, która zemdlała z wrażenia po usłyszeniu moich informacji, a z drugiej ciebie. Rzecz jasna obudziły cię nasze głosy. Zorientowałem się jednak, że w wyniku działania środka nasennego jesteś prawie nieprzytomna, nie wiesz nawet, gdzie się znajdujesz. Zaprowadziłem cię więc z powrotem do twojego pokoju i byłem przekonany, że niebezpieczeństwo już minęło. Aż do tej pory. Co mam teraz zrobić?
– Tomas! – Sissel była coraz bardziej przygnębiona. – Gdzie jest Marta?
– Marta? Po drugiej stronie gór. Miewa się dobrze, tylko niepokoi się, jak wam się wiedzie. Mieszka u mojego krewnego, wdowca z synem. Prowadzi im dom. Tamtej nocy, kiedy się ocknęła, wyjaśniłem jej, co należy zrobić, i zgodziła się ze mną, że powinna zniknąć. Została więc przeprowadzona przez Hestebotn do sąsiedniej doliny, gdzie teraz mieszka.
Sissel nasuwały się tysiące pytań.
– A jej ubrania?
– Przyniosłem jej ciepłe okrycie, a później niezauważenie przetransportowałem wszystkie jej najniezbędniejsze rzeczy osobiste.
– Ale jak to możliwe, że nie wpadliśmy na jej ślad?
– To Norwegia – z uśmiechem stwierdził Tomas. – Co wie na przykład mieszkaniec Valdres o kimś, kto mieszka w Hemsedal? Albo ktoś z Romsdal o ludziach z Sunndal? Nic tak nie rozdziela jak góry.
– Ale Hestebotn… To znaczy, że można przez nią przejść?
– Owszem, dnem doliny wiedzie prastara ścieżka. Nikt jej już nie używa. Po wkroczeniu samochodów do Norwegii wszyscy zmierzający do sąsiedniej doliny wybierają okrężną trasę. Trwa to nieco dłużej, ale ludzie chętnie nadkładają drogi, byle tylko nie iść piechotą.
Sissel była bliska płaczu.
– Marta żyje! Marta! Jak mogłeś to utrzymywać w tajemnicy? Jak mogłeś być tak okrutny?
Popatrzył na nią wzrokiem pełnym udręki.
– Bardzo mnie to bolało, Sissel. Nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak cierpisz, ale nawet gdybym wiedział, i tak nie mógłbym ci nic powiedzieć. Ktoś musiał cierpieć, jeśli Marta miała ocalić życie.
– Nie bardzo rozumiem, Tomasie. Chcesz powiedzieć, że ktoś naprawdę usiłował ją zabić? Kto?
– Marta i ja wiemy, dlaczego. Zgadliśmy też, kto. Ale tobie nie mogę tego wyjawić. W twojej twarzy można czytać jak w otwartej księdze, podobnie jest z Martą. Nigdy nie zdołałybyście ukryć tego, co wiecie. A to niestety jest sprawa, z którą trudno się zgłosić na policję.
Sissel pokręciła głową. Nie potrafiła przyjąć tego, co Tomas mówił.
– Właściwie – zamyślił się Tomas. – Właściwie i ty także powinnaś to wiedzieć. Wtedy, tamtego wieczoru przy kawie, zrozumiałem, że trzeba się spieszyć. Nie mogłem czekać do następnego ranka, Marta natychmiast musiała zniknąć. Widzisz, rozmawiałem z Martą wcześniej tego dnia, po południu, opowiedziała mi o serii „wypadków”, które przytrafiły się jej podczas ostatniej doby. Nie sądziła jednak, że przyczyniła się do tego ludzka ręka, myślała, że to duchy. Rozmawialiśmy wtedy także trochę o nas, o waszym dzieciństwie, o wszystkich chorobach Carla. Marta powiedziała mi, że uprzedziła Ritę o słabym zdrowiu Carla. A potem Rita bąknęła coś przy kawie, ot, taka sobie uwaga, zwyczajna, nic szczególnego, ale wtedy nagle wszystko jasno zrozumiałem. Pojąłem, jaki chaos zapanował. Miałem wrażenie, że tego wieczoru nie zniosę ogromu odpowiedzialności. Może postąpiłem źle, nie wiem.
– Ale dlaczego mówisz mi o tym teraz? – spytała Sissel, pomagając wstać Fredrikowi, który klapnął okrągłą pupą na ziemię.
– Dlatego, że teraz twoja kolej pomóc Marcie. Sam sobie z tym nie poradzę.
– Sam…? To znaczy, że to ty odprowadziłeś mnie wtedy do pokoju? – popatrzyła na Tomasa z lękiem, wyczekująco. O tym nie chciała słyszeć! To niemożliwe, aby postacią ze snu okazał się Tomas, mąż jej siostry!
– Nie – powiedział ku jej bezmiernej uldze. – Nikt cię nie odprowadzał, poczłapałaś sama.
Podróż… ten mężczyzna… Myśli krążyły, nie mogły się zebrać.
– To znaczy, że nigdy nie byłam w Hestebotn.
– Ty nie! Oczywiście, że nie! A podziemnego króla z wilczymi pazurami zobaczyłaś w książce, którą czytałaś wieczorem. Przeprowadziłem Martę sam, cała odpowiedzialność spoczywa na mnie.
Sissel potarła czoło.
– Powiedziałeś, że mam pomóc Marcie. Wiesz, że niczego bardziej nie pragnę.
– Świetnie! Trzeba natychmiast zapewnić jej ochronę. Tam, gdzie mieszka, nie ma telefonu, wiadomość należy jej przekazać bezpośrednio. Pojmujesz chyba, że ten, kto chciał pozbawić ją życia, doskonale zrozumiał twój sen? Jasne jest dla niego, że widziałaś Martę i że planowano ją przeprowadzić przez Hestebotn.
– I ciągle grozi jej niebezpieczeństwo?
– Większe niż kiedykolwiek. A Agnes dziś wieczorem gdzieś się wybiera, obiecałem, że zajmę się dziećmi. Ona tak rzadko wychodzi z domu, nie mogę sprawić jej zawodu. Zresztą dopytywałaby się, gdzie idę. Musisz to zrobić ty.
– Co zrobić?
– Zastanów się: każdy może teraz pojechać naokoło samochodem, żeby pochwycić Martę. A ponieważ powszechnie wiadomo, że mam rodzinę po drugiej stronie gór, nie tak trudno się domyślić, gdzie ona jest. Musisz dotrzeć tam pierwsza! Napiszę list, ale musisz mi obiecać, że go nie przeczytasz. Zdradzę ci adres Marty, a ty oddasz jej list. Będzie wiedziała, co ma robić.
– Ale jak mam tam dotrzeć? Nie prowadzę samochodu.
Tomas popatrzył na nią zniecierpliwiony.
– Czy ty naprawdę niczego nie pojmujesz? Musisz przejść przez Hestebotn, to przecież jasne! Jeśli się pospieszysz, zdążysz przed zapadnięciem ciemności.
Sissel poczuła, jak oblewa ją lodowata fala strachu. Hestebotn!
– Nie, tego nie możesz żądać, Tomasie, ja…
Westchnął zrezygnowany.
– Taki z ciebie tchórz? Niemądre fantazje są dla ciebie ważniejsze niż życie Marty? Mówiłaś, że zrobisz wszystko, aby jej pomóc. Tak mało dla ciebie znaczy?
Sissel opuściła ramiona.
– Dobrze, Tomasie. Zrobię to.
Kwadrans później pedałowała przez mostek na rzece. Dręczyło ją uczucie, że wyjaśnienia Tomasa w wielu punktach nie są zadowalające. Miała wrażenie, że doktor Gren i Tomas uchylili przed nią jakieś drzwi, ale wciąż zbyt mało mogła przez nie zobaczyć.
Kiedy zdała sobie z tego sprawę, ogarnął ją jeszcze większy strach.
Nad doliną zapadł niebieskofioletowy zmierzch. Gdy mijała wzburzoną rzekę, ujrzała na niebie stado łabędzi, ciągnących ku północy. Rwące wody wciąż ciskały krę na brzeg albo w szalonym tempie porywały ją z prądem. Na ziemi jednak śnieg stopniał już prawie wszędzie i drogą jechało się wygodnie.
Pomknęła dalej doliną po drugiej stronie rzeki, przez gęsty las iglasty. Energicznie pedałowała pod górę, nie chciała, aby w Hestebotn zastała ją ciemność. Nawet w świetle dnia przerażała ją ta dolina. Nie bardzo sama wiedziała, dlaczego, myśli chaotycznie kłębiły jej się w głowie. Wszystko wydawało się takie nierzeczywiste, ale przecież cały jej sen okazał się ułudą.
Tak, ten sen! Nie chciała teraz się zajmować jego wyjaśnianiem.
Ktoś usiłował zamordować Martę! Nieprawdopodobne! Nie, nie wolno jej o tym myśleć! Najważniejsze, że znów zobaczy Martę. Marta żyje i tylko to się liczy. Nie wolno jej myśleć, że czeka ją droga przez dolinę strachu…
Usłyszała za plecami silnik samochodowy. Tomas mówił, że nikt nie może jej zobaczyć, absolutnie nikt! Prędko wciągnęła rower do lasu i ukryła się za świerkami.
Samochód przemknął drogą w dole, ale go nie widziała. Wsłuchując się w pracę silnika odniosła wrażenie, że to może być któreś z aut domowników, ale prawdę powiedziawszy, nie bardzo się na tym znała.
Ziemia pachniała wiosną, powietrze było łagodne, miłe. Sissel położyła się i nastawiła uszu. Gdzieś z daleka dobiegł warkot motocykla, ale i ten dźwięk zamarł, zapadła cisza.
Wreszcie ośmieliła się wyjść spomiędzy drzew i ruszyła naprzód.
Straciła wiele czasu. Z lękiem popatrzyła w górę, po coraz ciemniejszym niebie gnały rozpędzone chmury. Blady księżyc o wystrzępionym brzegu bawił się z nimi w chowanego. Ale do nocy jeszcze daleko. Zdaniem Tomasa przejście przez Hestebotn trwa godzinę. Oby tylko zdążyła!
Wreszcie tam dotarła. Wąska przełęcz była tak charakterystyczna, że nie można się było pomylić. A oto i zarośnięta ścieżka, prowadząca w głąb doliny. Sissel poczuła, że ściska ją w gardle, nie przypuszczała, że można odczuwać aż taką samotność. Strome, groźne górskie zbocza zdawały się nie mieć końca. Nie było tu miejsca dla ludzkich siedzib, nie było życia, tylko ponura pustka. Wrota Demonów.
W ustach miała całkiem sucho. Skąd zaczerpnie odwagę, by tam wejść?
Ukryła rower wśród karłowatych sosen i ruszyła ku „wrotom”. Droga okazała się dłuższa, niż przypuszczała i zanim dotarła do samego wejścia, gdzie wierzchołki gór wznosiły się do nieba, księżyc zdążył już przybrać nocną chłodno żółtą barwę.
Zatrzymała się gwałtownie i schowała w krzakach. Serce zaczęło jej walić w oszalałym tempie.
Na sąsiednim wzgórzu stała wysoka, ciemna postać. W blasku księżyca Sissel wyraźnie zobaczyła, jak odwraca głowę, rozgląda się za czymś, czeka.
Nie musiała długo się przyglądać, żeby wiedzieć, kto to jest. Napłynęła kolejna fala strachu, dziewczyna zasłoniła usta dłonią, żeby nie krzyknąć.
Wpadła w pułapkę. Oto ostatnia godzina, której nadejście przeczuwała przez wszystkie przesycone lękiem lata.
Stała u wejścia do mrocznej doliny. A na wzgórzu czekał na nią mężczyzna ze snu. Mężczyzna, który nie miał ludzkich dłoni.