Rozdział 10

Terri nie pamiętała, kiedy ostatni raz w życiu zabrakło jej słów.

Trzydziestu milionerów z różnych krajów, szefów wielkich korporacji, siedziało teraz, czekając na to, co powie.

Nie potrafiła sobie wytłumaczyć zachowania Bena inaczej, jak tylko w ten sposób, że chciał ją ukarać za to, że pozwoliła sobie krytykować jego dzieło.

W tej sytuacji mogła zrobić jedno. Przedstawić swój punkt widzenia w najbardziej profesjonalny sposób. Nie zamierza przynieść mu wstydu.

A kiedy już stąd wyjdzie, spakuje najpotrzebniejsze rzeczy, wsiądzie do helikoptera i wróci do Lead.

Ben będzie musiał zająć się Juanitą. Była jeszcze zbyt słaba, by móc opuścić szpital.

Zrobiła głęboki wdech.

– Witam panów. Nie sądziłam, że mąż poprosi mnie, abym omówiła przed tak szacownym gronem kwestie, o których rozmawialiśmy prywatnie. Ale tak to już w małżeństwie bywa.

Na sali rozległy się śmiechy.

– Mam nadzieję, że wybaczą mi panowie fakt, że jestem do tego wystąpienia zupełnie nieprzygotowana. Dopiero przed kilkoma dniami miałam okazję zapoznać się z broszurą reklamową „Atlantis". Ponieważ jestem świeżo upieczoną małżonką, moje myśli koncentrują się na rodzinie i jej potrzebach. Szybko jednak dowiedziałam się o polityce, jaka obowiązuje na statku w odniesieniu do zwierząt i małych dzieci. Zrobiło mi się smutno. Zapewne była to bardzo emocjonalna reakcja, ale dla mnie prawdziwa wspólnota nie może być pozbawiona pewnych grup społecznych. Gdybym to ja miała kupić mieszkanie na tym wspaniałym statku, to po zapoznaniu się z obowiązującymi przepisami, zapewne z żalem, ale zrezygnowałabym z tego projektu. Rozumiem przesłanki, jakimi panowie się kierowali, ale moim zdaniem sprzedalibyście resztę mieszkań w ciągu kilku dni, gdybyście znieśli obowiązujące restrykcje. Proszę też pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Gdyby Ben uprzedził, że zamierza mnie tu przyprowadzić, powiedziałabym mu, że zbyt panów szanuję, by ryzykować obrażenie panów.

Nie patrząc na Bena, uścisnęła go za ramię.

– Do zobaczenia później, kochanie.


Spotkanie przeciągnęło się do piątej. Zaraz potem Ben poszedł do mieszkania.

– Terri?! – krzyknął, wchodząc do foyer.

Nie było jej. Zadzwonił na komórkę.

Nie odbierała.

Poszedł do szpitala, a kiedy i tam jej nie zastał, zaniepokoił się nie na żarty. Pozostawało jeszcze biuro. Pustka. Zajrzał do biura Johna Reagana.

– Szukam wszędzie mojej żony. Nie widział jej pan przypadkiem?

– Nie. Może jest w szpitalu? Martwi się bardzo o tę młodą kobietę.

Do diabła, nie musi wysłuchiwać od obcego człowieka tego, co sam wiedział o swojej żonie!

– Dziękuję za sugestię.

Terri mogła być w różnych miejscach. Zadzwonił więc do Jose i polecił mu, by poprosił Terri przez centralną rozgłośnię, aby się z nim niezwłocznie skontaktowała. Teraz mógł tylko wrócić do mieszkania i czekać.

Kiedy szedł do windy, zadzwoniła jego komórka.

– Terri?

– Mówi Les Cramer. Pańska żona wyleciała ze statku dziś w południe.

Serce Bena omal przestało bić.

– W taką pogodę?

– Rano nie było tak źle. Pilot nie zaryzykowałby lotu, wiedząc, że może to być niebezpieczne. Pani Heniek powiedziała, że musi jak najszybciej dostać się do Guayaquil.

– Gdzie mieli wylądować?

– W La Cerita.

– Meldował o lądowaniu?

– Nie, ale mogę się z nim skontaktować.

– Proszę do niego zadzwonić i przełączyć go na moją linię.

– Tak jest.

Jeśli cokolwiek jej się stało…

– Panie Heniek? Mam Jima Nasha na linii. Proszę mówić.

– Jim?

– Słucham, panie Heniek – głos pilota dochodził z wielkiego oddalenia.

– Jesteście w La Cerita?

– Tak.

– Bogu dzięki. Proszę tam czekać na moje polecenia.

– Zrozumiałem.

– Les, potrzebuję dobrego pilota, który zawiezie mnie na najbliższe lotnisko.

– Chwileczkę, zaraz sprawdzę. Moglibyśmy polecieć do Soan Cristobal.

– Doskonale. Stamtąd dojadę do La Centa samochodem. Proszę powiedzieć pilotowi, żeby szykował maszynę.

– Tak jest.


Pilot powiedział Terri, że La Cerita jest niewielkim miasteczkiem zamieszkanym przez trzydzieści tysięcy ludzi. Zarezerwował dla nich pokoje w hotelu „Flores", w którym często zatrzymywali się amerykańscy turyści.

Jim Nash był dla niej niezwykle miły, ale stanowczo odmówił, kiedy nalegała, by lecieli dalej. Wsadził ją do taksówki i powiedział, że przyjedzie do hotelu później.

Terri zjadła kolację sama, a kiedy wciąż go nie było, poszła do pokoju, żeby przygotować się do spania.

Całe szczęście, że opuściła statek. Po tym, co się stało, nie mogła spojrzeć Benowi w oczy. Ból był zbyt wielki.

Jak tylko przybędzie do Lead, zajmie się unieważnieniem małżeństwa.

Ona i Ben przypominali dwie zbłąkane dusze, które odnalazły się w ciemną noc, ale kiedy nastał ranek, okazało się, że zbyt się od siebie różnią.

Popatrzyła na swoją dłoń. Obrączkę i pierścionek zostawiła na komodzie. Teraz nic już jej o nim nie przypominało. I tak powinno zostać.

Tylko jak przeżyje bez niego resztę życia?

Beth. Zadzwoni do Beth.

Sięgnęła po słuchawkę, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wstała z łóżka.

– Jim?

– To ja, Ben. Otwórz, Terri.

Zamarła.

– Mam powiedzieć właścicielowi, żeby wyważył drzwi, bo moja żona zasłabła?

– Nie rób tego. Już otwieram.

Kiedy przekręciła klucz, Ben wpadł do środka jak burza.

Terri cofnęła się o krok, z ledwością rozpoznając w zdenerwowanym mężczyźnie swojego Bena. Wyglądał tak, jakby nagle przybyło mu dziesięć lat. Oddychał ciężko jak po długim, wyczerpującym biegu. Ubranie miał wygniecione, a włosy potargane.

– Jim powiedział, że jest zbyt niebezpiecznie, żeby lecieć.

– Jak widzisz, mylił się.

Chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Ich oczy znalazły się naprzeciw siebie. Teraz, tak samo jak wówczas, w szpitalu, próbował przekazać jej coś spojrzeniem. Przez te szare oczy wołała do niej dusza Bena.

– O co chodzi? – spytała szeptem.

– Dlaczego wyjechałaś?

Nadeszła godzina prawdy. Lepiej powiedzieć wszystko i skończyć to raz na zawsze.

– Bo wiedziałam, że nie będziesz mógł znieść dłużej mojego widoku. – Gorące łzy spłynęły jej po policzkach.

– Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł?

– Rzuciłeś mnie dziś rano na pożarcie lwom! Wiem, zasłużyłam sobie na to. Dlatego chciałam jak najszybciej zniknąć z twojego życia.

– Czym sobie zasłużyłaś? Powiedz! – Potrząsnął nią lekko.

– W naszą noc poślubną skrytykowałam wszystko, co kochasz. Dałeś mi tyle, a ja…

– Powiedziałaś tylko to, co i tak sam wiedziałem. Ale by zrealizować swoje marzenie, musiałem iść na kompromisy. Sam niczego bym nie osiągnął. Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Dopiero ty uświadomiłaś mi, że trzeba mieć odwagę walczyć o swoje. To ja byłem przerażony tym, na co cię dziś naraziłem. To z mojej strony niewybaczalne, ale wiedziałem, że jeśli ty ich nie przekonasz, nikt inny tego nie zrobi. Jesteś kobietą, która chodzi własnymi ścieżkami. Weszłaś w moje życie i zmieniłaś je nieodwracalnie. Kiedy w szpitalu powiedziałaś mi, że jesteś rozwiedziona, pomyślałem „Bogu dzięki". Bo już wtedy zakochałem się w tobie bez pamięci. To się stało, ledwie na ciebie spojrzałem.

– Naprawdę?

– Tak, najdroższa. Przyjechałaś odszukać byłego męża, a ja się w tobie zakochałem. Nie mogłem ci wtedy powiedzie, że on zginął ani że cię kocham tak, jak nikogo innego na świecie. Gdybyś nie zgodziła się na ślub,, Atlantis" popłynąłby beze mnie. Ja nigdzie bym się bez ciebie nie ruszył.

– Och, najdroższy… – Zarzuciła mu ramiona na szyję. – Pokochałam cię w chwili, w której spojrzałam w twoje oczy. Przemówiły do mnie tak, jak nie przemówiłyby słowa. Chciałam ulżyć twojemu cierpieniu. Objąć cię ramionami i pocieszyć. Nie wiedziałam, czy jesteś żonaty, ale nie miało to znaczenia. Odnalazłam miłość swojego życia i nie zamierzałam pozwolić ci odejść. Kocham cię ponad wszystko…

Ben nie pozwolił jej dokończyć. Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.

– Masz pojęcie, jak bardzo cię pragnę?

Wystarczył jeden jego dotyk, aby jej ciało odpowiedziało natychmiast wybuchem namiętności. Ich usta odnalazły się i połączyły w namiętnym pocałunku. Terri straciła poczucie rzeczywistości. Wiedziała tylko, że oto zaznaje spełnienia z mężczyzną, który zawładnął jej ciałem, sercem i duszą.


Kiedy zadzwonił telefon, jęknęła z niechęcią. Tak dobrze jej się spało.

Telefon dzwonił jednak nieubłaganie.

Ben sięgnął po słuchawkę i odezwał się lekko schrypniętym głosem. Rozmawiał chwilę, po czym odłożył słuchawkę i pochylił się, by pocałować Terri. Odpowiedziała żarliwie na jego pocałunek.

Po chwili Ben oderwał się od niej i usiadł gwałtownie na łóżku.

– Kochanie, co się stało? Boli cię ramię?

– Nie. Dzwonił Jim. Warunki pogodowe poprawiły się trochę i można wrócić na statek.

– Gdzie jest twój pilot?

– W San Cristobal. Przyjechałem tu samochodem.

– W takim razie, zbierajmy się.

Wyskoczyła z łóżka i poszła do łazienki wziąć prysznic. Ben ruszył za nią.

– Jeśli tu zostaniesz, obawiam się, że nigdy nie wylecimy.

– Już jesteś zmęczona swoim mężem? – spytał z przewrotnym uśmiechem.

– Wiesz, że nie.

– Powiedz tylko słowo, a dam znać Jimowi i polecimy jutro.

– Możemy kochać się także w naszym mieszkaniu – powiedziała, ujmując w dłonie jego twarz.

– Obiecujesz?

– Wiesz przecież, że oszalałam z miłości do ciebie.

– Na tyle, żeby mieć ze mną dziecko?

– Nawet kilkoro. A teraz pospieszmy się, żeby je szybko zrobić.

– Muszę ci o czymś powiedzieć. Nie chciałbym, aby to wpłynęło na nasze uczucie.

Terri odczuła niepokój.

– Jak cokolwiek mogłoby je zmienić?

– Wiesz, że uważam cię za nieprzeciętną kobietę. Wszystko, do czego się zabierasz, robisz z ogromną pasją i zaangażowaniem.

– Wiem. To moja największa wada.

– To nie wada. To dar. Nie wiesz jeszcze, ale udało ci się przekonać członków zarządu, żeby zmienili swój pogląd na niektóre kwestie. Znieśli zakaz przebywania na pokładzie dzieci i zwierząt. Twoim zadaniem będzie zorganizowanie szkół i przedszkola.

– Ben! To wspaniała wiadomość!

– Wiedziałem.

– Co wiedziałeś?

Nie odpowiedział.

– Kochanie?

– Znam to twoje spojrzenie. Już ci coś chodzi po głowie.

– Nie rozumiem tylko, w jaki sposób miałoby to wpłynąć na nasze małżeństwo.

– Jestem zaborczym człowiekiem. Nie lubię się niczym dzielić, a już na pewno nie kobietą, którą kocham.

– Ale przecież nie musisz. Jestem twoją żoną i to jest dla mnie najważniejsze. Cała reszta nie ma znaczenia.

– Teraz tak mówisz…

– Przyrzekałam przed Bogiem, że nie opuszczę cię do końca moich dni i dotrzymam obietnicy. Mnie też się nie podoba to, że mam tyle czasu spędzać z dala od ciebie. Ale jest na to sposób. Mogę przenieść swoje biuro do twojego.

– Kocham, cię, Terri. – Objął ją i pocałował.

W tej samej chwili zadzwonił telefon, przypominając, że czas wracać do domu.


Genua, Włochy.


Ben spojrzał na zegarek. Była piąta po południu. Odłożył pióro, wstał zza biurka i wyszedł z biura. Nie mógł doczekać się powrotu Terri.

Pojechała na ląd z Juanitą, aby dokupić kilka rzeczy do nowego przedszkola. Odkąd sprzedali wszystkie apartamenty, mieli na pokładzie sporą gromadkę dzieci.

Dawno powinna wrócić, a w dodatku nawet nie zadzwoniła. Nie lubił, gdy przebywała z dala od niego.

Minęły cztery miesiące od ich ślubu. Chciał ją zabrać na kilka dni do Wenecji i Horencji, by to uczcić. Zamówił już samochód. A może owocem tego wypadu będzie dziecko?

Wszedł do mieszkania, ale Terri nie było. Nie potrafił powstrzymać uczucia rozczarowania.

Ruszył do sypialni. Na drzwiach zobaczył jakąś kartkę.

„Stop. Idź do łazienki, przygotuj się. Na łóżku w pokoju gościnnym znajdziesz potrzebne rzeczy. Kiedy będziesz gotowy, zapukaj trzy razy".

Uśmiechnął się.

Umył się, założył jedwabny szlafrok w egipskie wzory, a jego rozbawienie zaczęło ustępować miejsca pożądaniu.

Stanął przed drzwiami i zapukał trzy razy.

– Jeśli nie jesteś moim niewolnikiem Orastesem, odejdź.

Orastesem? Nagle coś zaświtało mu w głowie.

– To ja, Orastes.

– Skąd mam wiedzieć, że to prawda?

– Znasz wszakże mój głos. Żyję tylko po to, by ci służyć.

– A zatem możesz wejść.

Kiedy wszedł do sypialni, miał wrażenie, że cofnął się w czasie. Scenografia przygotowana przez Terri godna była najprzedniejszej teatralnej sztuki.

– Podejdź do mnie, ukochany – wyciągnęła ramiona w jego stronę. – Mam dla ciebie podarunek. A potem uściśniemy się po raz ostatni, zanim odkryje nas straż faraona.

Wiedział, że to tylko gra, ale uległ jej urokowi i pozwolił się wciągnąć w zabawę.

– Orastes…

Położył się obok niej, chcąc jak najszybciej wziąć ją w ramiona, ale Terri podała mu niewielką paczuszkę.

– Otwórz szybko.

Zrobił to, po czym przez chwilę patrzył na trzymany w ręku przedmiot lekko zdezorientowany, zanim zdał sobie sprawę, że to zupełnie współczesny test ciążowy.

Przeniósł wzrok na Terri.

– Kochanie… – Zaczął, ale nie dała mu skończyć. Przylgnęła do niego całym ciałem i pocałowała tak, jakby za chwilę świat miał przestać istnieć.

– Tak bardzo tego pragnąłem – spojrzał jej w oczy. – Tym razem urodzisz śliczne, zdrowe dziecko.

– Wiem o tym. Lekarz twierdzi, że wszystko jest w porządku. To zapewne dlatego, że mam najwspanialszego męża pod słońcem.

– Terri? Dlaczego mi dotąd nie powiedziałaś?

– Proszę, nie miej żalu.

– Nie mam. Jestem uszczęśliwiony.

– Naprawdę nic nie zauważyłeś? Żadnych zmian?

– Teraz, kiedy o tym myślę, to tak.

– Myślałeś, że będę od razu gruba?

– Jesteś okrągła tylko tam, gdzie potrzeba. Kiedy tu wszedłem, pomyślałem, że moja żona jest najpiękniejszą kobietą pod słońcem.

– To ja mam najprzystojniejszego męża na świecie. A teraz szybko, obejmij mnie raz jeszcze. Straże zaraz tu wpadną i przyniosą wystawny obiad przygotowany przez szefa kuchni.

– Teraz? – jęknął.

– Obawiam się, że tak. Plotki głoszą, że przygotował dla przyszłego ojca wyśmienite ciasto. Ale nie martw się, kochanie. Jak wyjdą, będziemy mieli dla siebie dużo czasu. Dla jego zabicia przygotowałam nawet film na wideo…

Загрузка...