Morvan stał przy bramie i obserwował wziętych w niewolę. Rannych zabierano do zamku. Mieli za sobą krwawe godziny, ale największe straty poniosła wroga armia. Sam Gurwant został już wtrącony do lochu, następni mieli wkrótce do niego dołączyć.
Morvan wszedł do zamku i skierował się do swojej komnaty. Leżeli tam pospołu ranni z obu armii, zajmowało się nimi kilka służących. Rycerz zawołał dwóch ludzi, żeby pomogli mu zdjąć zbroję. Przebrał się w długi kaftan i wyszedł, żeby poszukać czegoś do jedzenia.
Długi stół w wielkiej sali zastawiony był chlebem, serem i mięsem. Morvan nałożył sobie jedzenie na talerz, nalał piwa i jadł posiłek, stojąc przy palenisku.
– Wybacz, panie, czy nie wiesz, gdzie się podziewa ojciec Ascanio? – zapytała go młoda służąca.
– A czego od niego chcesz?
– Lady Catherine kazała mi go znaleźć. Chodzi o lady Ann? Catherine potrzebuje dla niej księdza.
– Lady Anna potrzebuje księdza? – Serce Morvana zamarło.
– Och, nie chodzi o ostatnie namaszczenie. Lady Catherine potrzebuje jego siły, żeby się uporać z lady Anną.
Morvan wychylił kubek do dna, a resztki chleba wrzucił do ognia.
– Jeśli potrzebna jest męska siła, to służę.
Zbliżając się do komnaty Anny, usłyszał dobiegającą stamtąd kłótnię. Rozróżniał strapiony głos Catherine i ciche odpowiedzi jej siostry.
Nie zwróciły uwagi na jego wejście. Wokół łoża stały cztery kobiety, a Catherine siedziała obok, z pudłem z balsamami. Kobiety próbowały przytrzymać Annę, która opędzała się od nich, używając mocnych ramion i jeszcze mocniejszych gróźb.
– To trzeba zszyć – mówiła Catherine z irytacją.
– Ja twierdzę, że to tylko draśnięcie. Wystarczy ścisnąć brzegi rany bandażem i samo się zagoi. – Anna dała głośnego klapsa w ramię jednej z kobiet.
Wszystkie odskoczyły od łoża i wreszcie zwróciły uwagę na Morvana. Przez chwilę gapiły się na niego bez słowa, zapominając o zasłonięciu Anny, która leżała na brzuchu całkiem naga. Morvan nie odrywał wzroku od łagodnie zakrzywionych linii jej smukłego ciała, od jasnej skóry i osłupiałej twarzy. Zapłonął na widok jej pleców, piękniejszych od wszystkich, jakie w życiu widział, opuścił wzrok na talię. Pośladki unosiły się wysoko, bardziej krągłe i jędrne niż u większości danych mu kobiet, a biodra i uda były szczupłe i prężne. Ciało Anny wyglądało jeszcze piękniej niż w jego wyobraźni.
Kobiety nagle odzyskały rozsądek. Skoczyły i zasłoniły sobą łoże niczym rząd strażników.
– Och, święci pańscy – jęknęła Anna i ukryła twarz na skrzyżowanych przedramionach. – Catherine, jak mogłaś?!
– Wezwałam Ascania. – Ton Catherine świadczył, że przelała się już przejmować, co siostra o niej pomyśli. Obeszła łóżko i stanęła po drugiej stronie. Służące okryły ranną prześcieradłem.
– Ascanio jest przy umierających – oznajmił Morvan, podchodząc do łóżka. – Jakiej pomocy potrzebujesz?
– Potrzebuję silnego mężczyzny, który przytrzymałby moją siostrę, kiedy będę zszywać ranę – rzekła Catherine. – Dla nas jest za silna.
– Do takiej rany wystarczy bandaż! – Anna podniosła głowę, żeby spojrzeć na siostrę.
– Skąd wiesz? Przecież jej nie widzisz. Ja twierdzę, że jeśli nie zostanie zszyta, źle się zrośnie i do końca życia będziesz ją czuła. Już nie mówiąc o tym, że zostanie ci paskudna blizna.
– A co mnie może obchodzić jakaś przeklęta blizna!
Morvan odsunął służące na bok. Odrzucił prześcieradło i odkrył ciało dziewczyny. Rana była usytuowana na lewym boku, nieco z tyłu, i tworzyła rodzaj poszarpanego wzgórza długości dłoni. Skóra, została niemal całkowicie oddarta od ciała, a u nasady rany uszkodzony był także mięsień. Utworzył się już paskudny krwiak, będący skutkiem zarówno ciosu mieczem, jak i uderzenia o ziemię. Wkrótce pokażą się także i inne siniaki.
Spojrzał na stojący z boku cebrzyk z mokrymi ręcznikami. Dziewczyna została wykąpana, nie czuła więc jeszcze zesztywnienia mięśni, ale jutro zaczną jej dolegać na dobre.
– Panie – upomniała Morvana jedna ze służących. Wzięła prześcieradło i starannie okryła nim Annę, zostawiając odsłoniętą jedynie okolicę rany.
– On nie jest twoim panem – sprostowała Anna zduszonym głosem.
– To prawda, gdybym był, na twojej skórze byłyby ślady mojej ręki, a nie miecza i twoja siostra nie musiałaby zszywać teraz rany. Nie lubię Haarolda, ale z przykrością stwierdzam, że muszę mu przyznać rację.
Morvan zaczął rozpinać pas okalający jego biodra. Anna podniosła się na łokciach i spojrzała na niego.
– Nie odważysz się!
– Nie w sytuacji, kiedy leżysz ranna, chyba że nie będziesz posłuszna. Ta rana musi zostać zszyta. A pas jest przeznaczony dla twoich ust, żebyś nie pogryzła warg z bólu.
Służące spojrzały na siebie znacząco. Morvan pożałował swoich słów. Nagle zrozumiał bunt Anny. Wskazał gestem dziewczynę, która go upomniała.
– Ty zostań tutaj. Pozostałe mają zejść na dół i zająć się mężczyznami w sieni. Jest wielu rannych.
Trzy służące z wyraźnym ociąganiem posłuchały polecenia.
– Teraz możemy się za to zabrać – zwrócił się do Catherine.
Dziewczyna zaczęła układać poduszki wzdłuż brzegu łóżka.
– Najlepiej będzie, jak ją odwrócę. Wtedy będę lepiej widziała ranę. Odwróć się.
Morvan dotknął ramienia Anny.
– Służące wyszły i nie będą się gapić. Czy teraz będziesz posłuszna siostrze?
Kiwnęła głową. Odwrócił się. Kiedy Catherine skończyła przygotowania, Anna leżała oparta plecami o poduszki. Siostra ubrała ją w cieniutką koszulę. Prześcieradło szczelnie okrywało całą sylwetkę poza okolicą rany. Morvan dostrzegł siniaki występujące powoli na prawym ramieniu i ręce Anny i lekkie zaczerwienienie na policzku pod okiem.
Usiadł na łóżku obok rannej i wydał polecenie służącej:
– Usiądź na jej nogach tuż poniżej kolan. Musisz całkowicie unieruchomić jej nogi.
Anna skrzywiła się, kiedy służąca zrobiła to, co jej kazał. Morvan podsunął jej pas i dziewczyna z grymasem niechęci na twarzy zagryzła skórę. Potem, tak delikatnie, jak tylko mógł, bo nie wiedział, jakie jeszcze mogła odnieść obrażenia, unieruchomił lewą ręką ramiona Anny powyżej piersi, a prawą położył na jej brzuchu.
– Teraz.
Przy pierwszym ukłuciu mocno się szarpnęła. Morvan przygniótł ją z całej siły do łóżka. Zacisnęła ręce na jego ramionach, najpierw, żeby z nim walczyć, potem, by ulżyć sobie w bólu. Wiedział, kiedy igła wbija się w jej ciało, bo mocniej gryzła pas i poruszała głową.
W chwili złości Morvan powiedział sobie, że zasłużyła na to. Skoro uparła się, żeby wziąć udział w męskiej walce, musi też nauczyć się znosić ból po męsku. Ale kiedy patrzył na jej drobne białe ząbki, wbijające się w skórę i na wypełniające się łzami oczy, czuł prawdziwą udrękę.
– Nie możesz się pospieszyć?
– Trzeba to zrobić porządnie, bo inaczej nie ma sensu w ogóle tego robić.
Catherine miała rację, a ponieważ zszywała długie rozcięcie, to musiało potrwać. Znał ten ból aż za dobrze. Powolne zszywanie rozerwanego ciała było specyficzną, jedyną w swoim rodzaju torturą.
Pochylił się nad Anną.
– Otwórz oczy. Kiedy są zamknięte, ból wydaje się silniejszy. Patrz na sufit albo na materiał mojego ubrania. Licz nici.
Dziewczyna natychmiast podniosła powieki, a z kącików oczu pobiegły ku skroniom strużki łez. Nie patrzyła na sufit ani na kaftan Morvana, wpatrywała się w jego oczy. Pozwolił jej na to, próbował osłabić jej ból siłą spojrzenia.
– Opowiedzieć ci, jak zostałem właścicielem Diabła? – zapytał. – Dostałem go w prezencie od Edwarda za męstwo w bitwie pod Crecy. Kiedy poprosiłem, by zwolnił mnie z udziału w wyprawie do Calais, żebym mógł wstąpić do służby w Gaskonii, podarował mi Diabła. To był jeden z jego wierzchowców. Myślałem… – Morvan opowiadał, żeby oderwać myśli dziewczyny od tego, co się z nią dzieje. Tak naprawdę nigdy o tym nie myślał. – Podziwiałaś go. On pochodzi z dobrej hodowli. Może powinniśmy skrzyżować go z kilkoma twoimi klaczami. Wezmę jedno ze źrebiąt jako zapłatę. To przyjęty zwyczaj, prawda?
Dziewczyna skinęła głową i na jej ustach zaczął formować się uśmiech, ale w tej chwili Catherine musiała wbić igłę w szczególnie wrażliwe miejsce, bo Anna aż krzyknęła. W jej oczach pojawiło się szaleństwo. Morvan z trudem zapanował nad sobą.
– Gdybym mógł, chętnie wziąłbym twój ból na siebie, Anno. Przysięgam na Boga, że chciałbym to zrobić – szepnął, mocniej przytrzymując jej ciało, bo znów próbowała się wyrwać.
Najgorsze musiało minąć, bo uspokoiła się i znów patrzyła mu w oczy.
– To się niedługo skończy – zapewnił ją. – Nic nie trwa wiecznie. Kiedy wydobrzejesz, musisz wybrać się do Anglii na spotkanie ze swoim księciem. Musisz to wreszcie wyjaśnić.
Posmutniała, potem kiwnęła głową.
– Znam na dworze kilka osób, które mogłyby ci pomóc. Dam ci listy do nich. – Morvan starał się zignorować własny ból na myśl o tym, jakie konsekwencje dla niego będą miały te wyjaśnienia. Zobaczył oczami duszy Annę przechodzącą w brązowym, miękko opływającym jej ciało habicie przez klasztorną furtę, która powoli się za nią zamyka. Na zawsze. Ta wizja była jednak łatwiejsza do zniesienia od innych, które dręczyły go od kilku dni: od wizji martwego ciała dziewczyny, łżącego na polu bitwy, lub wizji zmartwiałej ze zgrozy Anny łżącej pod Gurwantem.
– Skończyłam – oznajmiła Catherine.
Morvan rozluźnił nacisk, ale nie cofnął rąk. Anna odetchnęła głęboko i wypuściła pas z ust. Nie puściła jednak ramion rycerza, których przez cały czas trzymała się kurczowo.
Spojrzał w niebieskie oczy, z których powoli znikał wyraz bólu.
– Zdarzało mi się trzymać przy zszywaniu ran zahartowanych w boju żołnierzy, którzy nie zachowywali się tak dzielnie jak ty.
– Zanim przyszedłeś, one mówiły, że ta rana to kara boska. Za to, że porwałam się na męskie czyny. Nie Catherine, ale pozostałe. Nie chciałam dać im satysfakcji obserwowania moich cierpień.
Morvan podejrzewał coś podobnego. Przedtem nie zdawał sobie sprawy, że podczas gdy mężczyźni zaakceptowali wreszcie udział Anny w bitwie, kobiety nie były w stanie jej tego wybaczyć. Czuły się dotknięte, że istota należąca do ich płci próbuje żyć w odmienny sposób. Ciekawe, od jak dawna wyczekiwały z niecierpliwością na znak od Boga, że taka niezależność nie może być tolerowana, nawet u świętej.
– Czy mógłbyś nas teraz zostawić same, panie? Chciałabym to zabandażować. A potem moja siostra musi odpocząć – zwróciła się do rycerza Catherine.
Morvan starł z twarzy Anny kropelki łez.
– Co z Gurwantem? – spytała, chwytając go za rękę.
– Oczekuje na twój wyrok. Prześpij się teraz. Porozmawiamy o nim później.
Wyszedł z komnaty dziewczyny i ruszył w dół po schodach, prowadzących do zamkowych podziemi. Lochy składały się z wąskiego przejścia i położonych po obu jego stronach cel więziennych. Nawet zimą panowała w nich wilgoć i dawało się wyczuć zapach morza.
Podszedł do drzwi i kazał strażnikowi je otworzyć. Na rzuconych na podłogę siennikach siedziało trzech mężczyzn. Gurwant stał, przyciskając do piersi prawe ramię. Jego jasna głowa sięgała niemal sufitu. Zimnymi niebieskimi oczami zmierzył przybysza.
Morvan przypomniał sobie, jaki był wściekły w chwili, gdy strzała Anny pozbawiła go szansy zabicia tego człowieka. W czasie bitwy jedynym jego celem było uwolnienie tej dziewczyny od lęku przed Gurwantem. Teraz jednak najbardziej bolało go to, iż wątpiła w jego umiejętności rycerskie.
– Ktoś przyjdzie opatrzyć ci ramię – zwrócił się do Gurwanta.
– A potem?
– Pani zadecyduje o twoim losie. Jeśli o mnie chodzi, doradzałbym jej, by cię powiesiła.
– Nie może tego zrobić. To by ściągnęło tutaj całą moją żądną zemsty rodzinę.
– Niekoniecznie. Przecież oni z pewnością zdają sobie sprawę, jaki jesteś. Zwyrodniała narośl na drzewie rodu, która traci całą armię w bitwie z kobietą. Nawet jej rana jest znacznie mniej groźna niż twoja.
Oczy Gurwanta zlodowaciały.
– Ona stanęła w polu? Cóż za mężczyźni jej służą, że musi się za nich bić?
– Nieliczni w stosunku do twojej armii, jednak udało im się ją pokonać.
– Mówiono mi, że ona jest łuczniczką. Myślę, że to jej sprawka. – Gurwant wskazał wzrokiem swe bezwładne ramię.
– Uratowała ci życie.
– Nie, to tobie uratowała życie. Ale myślę, że przyjdzie taki dzień, w którym będziemy mogli się o tym przekonać.
– Jeśli ujdziesz stąd z życiem i kiedykolwiek wrócisz, będę na ciebie czekał.
Gurwant uśmiechnął się.
– Kim jesteś, rycerzu, że tak jej bronisz? Kuzynem? Nie sądzę. Na pewno wiesz, że nigdy jej nie zdobędziesz. Jest moja. Jest moja od dziecka. Położyłem wówczas na niej swoją pieczęć.
– Wydaje mi się, że to ona pozostawiła swoją pieczęć na tobie.
Gurwant pogładził szramę, przecinającą mu policzek, i uśmiechnął się szeroko.
– To dziecięce zabawy. Była wtedy trochę bardziej dzika i niezbyt chętna. Ale tylko na początku.
– Łżesz, ale to nie moje zmartwienie. Służę jej, a ona teraz nie ma na ciebie najmniejszej ochoty. Wie, że nadal jesteś diabelskim pomiotem, który gwałci dzieci.
Uśmiech Gurwanta przerodził się w grymas.
– Mówisz o chłopkach. One się przecież nie liczą.
– Dla niej się liczą. Jeśli zawiśniesz, to właśnie za to dziecko. – Morvan odwrócił się do drzwi. – Jakaś kobieta przyjdzie opatrzyć ci ramię. Będą jej towarzyszyć strażnicy. Jeśli choćby na nią spojrzysz, zabiją cię. Zaraz wydam im stosowne rozkazy.
Obudziła się i wiedziała, że on przy niej jest. W tej samej chwili, w której poczuła, że jej twarz spoczywa na poduszce, a ramię całkowicie zesztywniało, zdała sobie też sprawę z obecności Morvana. Nie zdziwiła się, że siedzi przy niej w półmroku sypialni. Nawet pogrążona we śnie, wyczuła, kiedy przyszedł.
Opuściła lewą rękę i ułożywszy poduszkę przy biodrze, z wysiłkiem przekręciła się na plecy. Morvan przyglądał się jej.
– Boli mnie przy każdym ruchu. Rana to najmniejszy problem.
– Po paru dniach przejdzie. Catherine mówiła, że niewiele spałaś. Potrzebny ci wypoczynek.
W tej chwili Anna była już całkowicie rozbudzona i wiedziała, że przez jakiś czas nie będzie w stanie zasnąć. Przez cały dzień jej ciało było obolałe i umęczone, ale umysł w stanie nieustannego pogotowia. Nawet kiedy udawało jej się na chwilę przysnąć, sen był płytki i nie przynosił ulgi.
Z podwórza dobiegał jakiś jednostajny hałas.
– Co się tam dzieje?
– Przybyło trochę ludzi z miasta, żeby świętować zwycięstwo, i siedzą przy kuflach.
– Wszystko skończone?
– Jutro czeka nas sporo pogrzebów. Fouke i Haarold chcą wyjechać za dwa dni. Odprowadzą pojmanych żołnierzy do granic włości i tam ich puszczą wolno. To najemnicy, nie ma sensu ich więzić.
– A inni?
Morvan wygodnie wyciągnął przed siebie skrzyżowane nogi.
– Fouke i Haarold zażądali dla siebie po jednym rycerzu. Zatrzymają ich dla okupu.
– A Gurwant? Co powinnam z nim zrobić?
Po raz pierwszy otwarcie poprosiła go o radę.
– A co chciałabyś z nim zrobić?
– Chciałabym go zabić.
– Łatwiej było to zrobić na polu bitwy. Nie byłoby żadnych konsekwencji. Teraz rzecz przedstawia się inaczej.
– Więc co mam zrobić?
– To, co robią Fouke i Haarold. Zatrzymaj go dla okupu. Wysokiego okupu, Beaumanoirowie mogą sobie na to pozwolić. Dolicz jeszcze swoje straty w poddanych i uszczerbek w majątku. Wyślij bardzo powolnego posłańca z żądaniami i pozwól Gurwantowi gnić w lochu, dopóki nie przyjdzie okup.
– A potem mam go po prostu wypuścić?
– A potem masz go po prostu wypuścić. Ale przez te miesiące musisz przebywać w Anglii. I zanim go wypuścisz, powinnaś być już w Saint Meen.
– Nie chcę go tutaj.
– To pozwól Haaroldowi go zabrać. Nie ma znaczenia, w którym lochu będzie siedział. Nikt nie rozpocznie dla niego wojny. Mogą natomiast to zrobić, jeśli dokonasz na nim egzekucji.
Rada Morvana była starannie przemyślana. Jego pragnienie zabicia Gurwanta w honorowej walce zostało udaremnione, a nie chciał podejmować jakiejkolwiek akcji, która w przyszłości mogłaby zagrozić Annie. Dziewczyna miała jednak możliwość odesłania potwora z Haaroldem. Nie musiała go znosić pod swoim dachem.
– Czy sir John żyje? – Zadała to pytanie, choć z góry znała odpowiedź.
– Żyje. Jest mój.
– I zatrzymasz go dla okupu, jak Fouke swojego jeńca?
– Nie, John umrze. Ostrzegałem go, że tak będzie. To nie będzie egzekucja. Dostanie miecz i spotkamy się jutro na dziedzińcu.
– Nie chcę…
– To postanowione.
Anna zwinęła się na łóżku i podciągnęła kołdrę pod brodę. Może udałoby jej się zdrzemnąć przez chwilę, gdyby nie ta dziwna jasność umysłu. Próbowała usiąść. Morvan uniósł jej ramiona i wsunął pod nie poduszkę.
– Widzę, że nie pozwolisz mi się dzisiaj przespać – mruknął.
– Możesz spać do woli. To ja nie jestem w stanie zasnąć. Mimo ciężkich przeżyć nie czuję się senna.
– A ja sądziłem, że będziesz spać jak zabita.
– Ostatnio też tak było. W czasie przerwy między dwiema falami zarazy bandyci zajęli jedno z wiejskich gospodarstw i trzeba było je odbić. Potem nie mogłam zasnąć. Pomyślałam nawet, żeby przejechać się konno, ale była noc. Czuję, że to właśnie powinnam zrobić: pędzić całe kilometry galopem.
Morvan był wyraźnie rozbawiony.
– Jazda konna… To by mi nie przyszło do głowy. Ale bezsenność po bitwie zdarza się dość często.
– Więc?
Spojrzał na nią pytająco.
– Więc co robisz w tej sytuacji, skoro jazda konna nigdy nie przyszła ci do głowy?
Na usta Morvana wypłynął słaby uśmiech.
– Zazwyczaj robię to samo co teraz twoi ludzie. Biorę do łóżka jakąś kobietę na parę godzin.
Anna poczuła, że oblewa się gorącym rumieńcem. Na parę godzin?!
– Nie powstrzymuj się ze względu na mnie. Spokojnie mogę zostać sama – powiedziała, by ukryć zażenowanie.
Morvan nawet nie drgnął, wpatrywał się w płomienie na palenisku. Pomyślała, że pewnie wcale się nie powstrzymywał. Przyszedł do niej po tych swoich paru godzinach z jakąś kobietą. Jej radość, że z nią jest, zniknęła bez śladu. Najwyraźniej elementarne męskie potrzeby zawsze biorą górę nad wszelkimi innymi sprawami. Ale kilka godzin?! Z tego, co jej wiadomo, te sprawy nie zajmują więcej niż pięć minut.
Z wściekłością uderzyła poduszkę. Nagle poczuła się udręczona bezsennością. Zaczęła się wiercić nerwowo zarówno ze złości, że nie może zasnąć, jak i na skutek nacisku na rozorany bok.
– Jesteś wściekła – stwierdził Morvan, przyglądając jej się z zainteresowaniem.
– Nie jestem wściekła. Jest mi niewygodnie. I czuję się zażenowana. – W złości wykrzyczała to, co starała się ukryć. – Wiem, że nie jestem kobietą światową, ale ostatnio zaczynam się czuć jak całkowita ignorantka. Nie jestem w stanie zrozumieć, co kobieta i mężczyzna mogą ze sobą robić przez kilka godzin.
Zdawała sobie sprawę, że nie powinna tego mówić, ale męczyło ją, że jest tak niedoświadczona w tych sprawach. Na przykład okazało się, że wszyscy doskonale wiedzieli o Josce’u i Catherine. Wszyscy poza nią.
Morvan wstał i podszedł do stołu, na którym stał dzbanek. Nalał wina do dwóch kubków i zbliżył się z nimi do łóżka.
– No i? – Wzięła od niego naczynie i spojrzała pytająco.
Wyraz twarzy Morvana zmienił się. Znała tę minę; była surowa, ale nie miało to nic wspólnego ze złością.
– Nie możesz wymagać, bym ci tłumaczył te sprawy. Zapytaj Catherine. Choć sądzę, że jak na kobietę, która postanowiła wstąpić do klasztoru, jesteś zbyt ciekawa.
Znów zaczęła się wiercić, ale tym razem to nie rana nie dawała jej spokoju. Morvan wrócił na krzesło, lecz nie odrywał od niej wzroku. Zmieniła się atmosfera w komnacie i Anna nie czuła się już ani zirytowana, ani nawet zaciekawiona, tylko troszeczkę przestraszona i pozbawiona tchu. Zaczęła ulegać czarowi tych roziskrzonych oczu, więc szybko odwróciła wzrok i zajęła się wyciąganiem sterczącego z poduszki pierza.
– Anno.
To cicho wypowiedziane słowo sprawiło, że przestała oddychać. Rozejrzała się. Krzesło, na którym siedział Morvan, stało chyba bliżej niż poprzednio. Starała się unikać jego oczu, ale, oczywiście, okazało się to ponad jej siły. Przyciągnęły ją ciemne jeziora pełne migoczących gwiazd.
– Na pewno nie zaśniesz?
– Właściwie nagle poczułam się okropnie śpiąca.
Owinął sobie wokół palca pukiel jej włosów.
– Aha. Bo właściwie mógłbym uwolnić cię od bezsenności. To bardzo proste.
Coś dziwnego działo się w Annie; nagle poczuła mrowienie w całym ciele.
– W zaistniałych okolicznościach byłoby to niezmiernie skomplikowane. Jestem przecież ranna. A ty dałeś Ascaniowi obietnicę. – Oczywiście ta obietnica nie powstrzymała go poprzedniej nocy…
Morvan powiódł czubkiem palca po nagim ramieniu dziewczyny, wzbudzając w niej wyraźnie widoczny dreszcz.
– Nie dotknąłbym rany, nawet bym się do niej nie zbliżył. Właściwie prawie w ogóle bym cię nie dotykał. Można zaznać ulgi, nie łącząc się.
Annie opadła szczęka. Zmieszanie dziewczyny było po części wynikiem niepokojącego pulsowania w jej ciele i faktu, że jej piersi stały się rozkosznie wrażliwe na dotyk cienkiego materiału koszuli.
– Nie rozumiesz, o czym mówię, prawda?
Anna poczuła się tak absurdalnie głupia, że wybuchnęła śmiechem. Kiedy ocierała łzy z oczu, zobaczyła, że i Morvan się śmieje. Potargał jej włosy, jak dziecku.
– Do licha, Anno, całkiem mnie rozbroiłaś. Idź wreszcie spać i daj mi odpocząć.
O świcie obudził ją jakiś ruch. Sączące się przez okno srebrzyste światło opromieniło wszystko w komnacie. Morvan położył rękę na czole Anny, po czym odwrócił się do wyjścia.
– Morvanie! Wczoraj chciałam zabić Gurwanta. Chybiłam.
– W takim razie Bóg nie chciał, byś trafiła, bo rzadko chybiasz. Zresztą w głębi duszy jestem przekonany, że to ja mam go zabić. Pewnego dnia.
Dziewczyna wsłuchiwała się w oddalające się kroki, a potem zasłoniła ręką oczy, jakby chciała zasłonić jasność dnia, który miał narazić Morvana na niebezpieczeństwo walki z Johnem.