24

Anna wysłuchała raportu Ascania. Byli z nią Josce, Catherine, Carlos i rycerze. Cały zamek odetchnął z ulgą, gdy ksiądz oznajmił, że Morvan jeszcze żyje, ale kiedy wyszczególnił żądania Gurwanta, wróciła ponura martwota.

Anna bez trudu wyobraziła sobie jego spotkanie z Gurwantem i Haaroldem, widziała oczami duszy męża, znoszącego to wszystko w milczeniu, zachowującego chłodną obojętność podczas pertraktacji o swoje życie.

Przez okno wdarł się do gabinetu hałas, zwiastujący przybycie Fouke’ego i jego drużyny. Rano mieli nadciągnąć Baldwin i Gaultier. Angielski garnizon już przysłał dwudziestu łuczników z Brestu. Anna spotkała się także ze starszyzną miasta i zażądała, by oddali jej do dyspozycji strażników.

Poprzedniego dnia objechała z prośbą o pomoc najbliższe wsie. Wobec ponownego zagrożenia przez Gurwanta wieśniacy stwierdzili, że angielski pan nie był wcale taki zły. Postanowili się stawić, by pomóc swojej świętej w walce z diabłem.

– Jest wolą Morvana, byś nie spotykała się z Gurwantem i nie wymieniła go na siebie – podsumował Ascanio. Już trzeci raz w czasie opowiadania powtórzył te słowa.

– Nie wspominałeś dotychczas, że udało ci się porozmawiać z nim na osobności.

– Nie odezwał się, ale dał mi poznać swoją wolę.

Tak, Anna wiedziała, że Morvan potrafi to zrobić. Wcale jednak nie musiała przyznawać, że to dla niej jasne. A nawet gdyby było, nie musiała się uginać przed wolą męża.

– Czy Gurwant przyjąłby wyzwanie? Zgodziłby się ze mną potykać jeden na jednego? – zapytał sir Walter.

Anna potrząsnęła głową.

– Jemu nie chodzi już o ten zamek czy majątek, sir Walterze. Tu chodzi o zemstę.

– I o zazdrość – dodał Ascanio.

Jeszcze nie tak dawno Anna uznałaby tę sugestię za niedorzeczną. Teraz przyjęła stwierdzenie księdza bez komentarza.

– Przypomnij mi, Ascanio, jakie jest tam ukształtowanie terenu – poprosiła.

– Zamek stoi na wzgórzu, górującym nad otwartym terenem. Na zachód w odległości pół kilometra są następne wzniesienia. Niewątpliwie będą mieli na nich obserwatora, możemy więc zapomnieć o ukryciu za nimi armii.

– A jeśli zdejmiemy obserwatora?

– Kiedy nasza armia będzie schodzić z góry, zostanie im mnóstwo czasu, by zabić Morvana, zanim zdążymy do niego dotrzeć.

– Ale Gurwant tam będzie, jak sądzisz? Z Morvanem?

– Wątpię, by był w stanie sobie tego odmówić.

– Możemy oblegać ich całymi miesiącami, Anno – podsunął Josce. – Możemy wziąć ich głodem. Gurwant i Haarold są już martwi.

– Morvan także, jeśli to zrobimy.

– On jest martwy tak czy tak, Anno. Nie możesz tam jechać – stwierdził Ascanio, patrząc jej prosto w oczy.

Opadła na fotel. Bolały ją mięśnie ramion, bo w ostatnich dniach godzinami ćwiczyła w stadninie strzelanie z łuku. Chmurka miała gorączkę, więc wczoraj wybrała sobie ogiera przywódcę stada na wierzchowca i uczyła go reagować na swe polecenia, cały czas wyobrażając sobie, że posyła strzały z łuku wprost w czarne serce Gurwanta.

W ten ponury Wielki Czwartek Anna znów objęła komendę nad zamkiem. Nikt, nawet nowo przybyli rycerze, nie próbował tego kwestionować. Nagle wszystko wróciło do dawnej postaci, z dwiema jednak różnicami. Po pierwsze, Anna rozumiała już teraz skomplikowane reakcje mężczyzn wobec niej i wiedziała, jaką jej to daje siłę. Druga różnica polegała na tym, że teraz nie pragnęła już tego autorytetu, a przynajmniej zdobytego nie w takich okolicznościach. Jakaś część jej duszy, bardzo znaczna część, chciała, by któryś z wasali czy rycerzy okazał taką siłę, jaką zawsze okazywał Morvan, by wystąpił naprzód i przynajmniej pomógł jej dźwigać to brzemię.

– Nie będzie długiego oblężenia – oświadczyła. – Nie będę tam trzymać armii przez całe lato i nie dopuszczę, by Gervaise i inni niewinni ludzie cierpieli. Zaatakujemy, kiedy Gurwant wyjdzie w pole, by na mnie czekać.

W głosie Anny było więcej przekonania niż w jej sercu. Z całą pewnością musi być jakieś inne wyjście, niż pozwolić Morvanowi umrzeć.

– Zostawcie mnie teraz. Muszę trochę pobyć sama. Powiedzcie Fouke’owi, że niedługo się z nim spotkam.

Wszyscy wyszli z komnaty, został tylko Ascanio.

– Jeśli tak chcesz to rozegrać, nie możesz stanąć na czele oddziału.

Anna podniosła na niego oczy.

– Morvan nie chciałby, żebyś patrzyła na jego śmierć – wyjaśnił ksiądz. – I nie odczuwałby satysfakcji z zemsty, gdyby wiedział, że narażasz życie.

W oczach Anny pojawiły się łzy. Ciche łzy, które powstrzymywała z najwyższym wysiłkiem. Łzy słabości, których nikt poza Ascaniem jeszcze nie widział.

– Porozmawiam z nim jeszcze choć raz – szepnęła.

– On i tak już wie wszystko, co chciałabyś mu powiedzieć.

– Nie wie. Chciałabym go zobaczyć.

– Nie w ten sposób. Oszczędź mu tego.

Anna czuła udrękę i bezradność. Zacisnęła zęby i uderzyła pięściami we własne kolana.

– Chcę zabić Gurwanta.

Ascanio położył jej rękę na ramieniu.

– Morvan też chce jego śmierci. Ale dla twojego dobra i nie z twojej ręki. – Stał przy niej, dopóki oddech dziewczyny nie wyrównał się, a łzy nie przestały płynąć.

– Idź już, drogi przyjacielu – powiedziała. – Mam jeszcze wiele spraw do przemyślenia.

Anna wyszła z gabinetu i skierowała się do swej sypialni, w której często szukała samotności i siły. Teraz były jej potrzebne jak nigdy dotąd. Położyła się na ich wspólnym łóżku, starając się nie zwracać uwagi na puste miejsce obok, na którym powinien spoczywać Morvan. Wyczuwała jednak jego obecność i Anna zwróciła się w tamtą stronę.

Spłynął na nią jakiś półsenny spokój, myśli błądziły leniwie wokół żądań Gurwanta. Skarb z La Roche de Roald. Nie było tu żadnego skarbu. Przeszukała cały zamek, nie mając specjalnej nadziei na znalezienie go. Przed dwoma dniami, obwiązana liną i z pochodnią w dłoni, spuściła się nawet na samo dno lochów, do fundamentów twierdzy, przeszła wszystkie korytarze, otworzyła każde drzwi, wchodziła do wszystkich pomieszczeń, żeby się upewnić, że ten legendarny skarb naprawdę nie istnieje. Znalazła tylko zbutwiałe prycze, szczury i zardzewiałą broń.

Miała być w samej koszuli. Gurwant pragnął ją upokorzyć i zdobyć na oczach całego świata. Zrobiłaby to nawet, gdyby nie pewność, że Morvan umrze na jej oczach, gdy tylko Gurwant dostanie ją w swoje ręce. Ten człowiek nie miał honoru, a poza tym ani on, ani Haarold nie mogli podjąć ryzyka pozostawienia Morvana przy życiu.

Dziecko. To najokropniejsze z żądań. Gdyby nie to, może podjęłaby próbę spełnienia jego żądań. Gdyby chodziło tylko o nią, poszłaby do Gurwanta i próbowałaby go zabić, zanim on zabije jej męża. Ale dziecko…

Żądania i podsuwane przez wyobraźnię sceny ich realizacji raz po raz przepływały przez głowę dziewczyny. Ustawiały się jak żywe obrazy przed jej oczami, mieszały się ze sobą, tworzyły nowe układy, sylwetki zmieniały się w całkiem nieoczekiwany sposób, by dopasować się do nowej scenerii. Anna zaczęła świadomie kierować tymi wyobrażeniami, rozważać zawarte w nich możliwości.

Wyszła na balkon i spojrzała w morze. Możliwe, jedynie możliwe… Ale to ogromne ryzyko, szczególnie dla Marguerite. Z drugiej strony jednak gdyby to dziecko odegrało swoją rolę w zemście na Gurwancie, czyż nie odzyskałoby dzięki temu czegoś, co jej odebrał?

To mogłoby się udać. A jeśli nie… cóż, wszyscy zginą razem.


Gurwant miał talent do dramatycznych scen. Starannie wykonana szubienica została wzniesiona na samym środku pola. Ustawiono ją tak, by skazańcy zwróceni byli twarzą do wzgórz na zachodzie i wypatrywali przyjazdu kobiety, która mogła ich ocalić.

Morvan wszedł po schodach na podest i Gurwant osobiście założył mu pętlę na szyję. Morvan nie spodziewał się ratunku ani go nie pragnął, ale wiedział, że nawet gdyby nadszedł to ten człowiek i tak nie pozwoli mu przeżyć nawet kwadransa Teraz już musieli go zabić.

Rozejrzał się; Louis i jego dwaj ludzie stali obok. Morvan wątpił, by Haarold to aprobował. Gurwant postanowił dołączyć ich, bo jeden wisielec stanowi żałosny widok, czterech natomiast robi o wiele większe wrażenie.

Gurwant sprawdził linę, krępującą za plecami ręce Morvana, a potem podszedł w tym samym celu do Louisa.

– To sprawa pomiędzy tobą i mną, Gurwancie. Nie ma sensu włączać do tego innych – powiedział Morvan.

– Miałem z tym chłopakiem za dużo kłopotów.

– Nonsens. Torturowanie go sprawiło ci ogromną przyjemność. Choćby z tego jednego względu powinieneś go uwolnić.

Gurwant zwrócił na niego spojrzenie zimnych oczu.

– Chyba pozwolę ci żyć jeszcze przez chwilę po jej przyjeździe. Chcę, żebyś przed śmiercią zobaczył, jak ją biorę.

– Ona nie przyjedzie. Nie ma żadnego skarbu, który mogłaby ci przywieźć. I nie odda ci dziecka.

– Jeśli będzie chciała cię uratować, to znajdzie skarb. A jeśli chodzi o dziecko, będzie musiała rozważyć, na kim bardziej jej zależy: na tobie czy na dziewczynce. Odda mi ją.

– Anna wie, że nie jesteś człowiekiem honoru i tak czy inaczej mnie zabijesz.

– Ona jest Bretonką, więc ty, Anglik, nie jesteś w stanie jej zrozumieć. Przyjedzie. Jeśli nie po to, by cię ocalić, to po to, by mnie zabić. – Gurwant zszedł na dół po schodach i stanął przed podium. Czekał.

Morvan zerknął pod nogi, w dziurę wyciętą w deskach podwyższenia. Nie spadnie z wysoka. Nie ma co marzyć o natychmiastowym skręceniu karku. W tej sytuacji wczorajsza kąpiel i golenie były pozbawione sensu. Może Gurwant uznał, że jeśli jego przeciwnik pójdzie na śmierć, wyglądając jak pospolity rzezimieszek, to osłabi efekt dramatyczny.

Myśli Morvana pobiegły do Anny. Pretensje, jakie miał do niej kiedykolwiek, wczorajszej nocy zostały pogrzebane. Dzisiaj myśl o niej przynosiła mu jedynie cudowny spokój i wdzięczność, że od czasu, gdy poprzednio wyglądał śmierci, do dziś, kiedy znów żegnał się z życiem, został obdarzony czymś, co nadało jego istnieniu jakiś sens.

Postanowił aż do ostatniej chwili myśleć wyłącznie o niej.

– Panie.

Odwrócił głowę do Louisa. Chłopak patrzył wprost przed siebie, na zachodni horyzont. Poranna mgiełka nadal okrywała odległą część równiny i wzgórza, ale oczy Morvana wypatrzyły to, co wcześniej dostrzegł Louis.

Przestał oddychać. Nie! Gdyby była szansa, że jego głos dotrze na taką odległość, wykrzyczałby rozkaz odwrotu.

Na szczyt wzgórza mozolnie wjeżdżał ogromny wóz, ciągnięty przez dwa konie. Morvan bez przerwy klął w duchu, podczas gdy wóz powoli zjeżdżał w dół.

Gurwant wszczął alarm i dwudziestu ludzi stanęło przed podwyższeniem.

Wóz podjechał już na tyle blisko, że mgła przestała go przesłaniać. Carlos trzymał lejce. Obok niego, szczelnie owinięta płaszczem, siedziała Marguerite.

Morvan nie mógł uwierzyć własnym oczom. Był całkowicie pewien, że Anna w żadnym wypadku nie odda małej Gurwantowi i to na skutek jego poduszczenia Gurwant w ogóle zażądał przyjazdu dziewczynki. Teraz Morvan będzie schodził do grobu, mając na sumieniu tragedię tego dziecka.

Carlos podjechał tuż pod podwyższenie, zmuszając ludzi Gurwanta, by odskoczyli na boki. Zatrzymał wóz ustawiony dokładnie wzdłuż podium.

Morvan spojrzał w dół, na ładunek. Leżały tam rzucone na stos wszystkie cenne ruchomości La Roche de Roald. Każdy przedmiot, który posiadał jakąkolwiek wartość, od srebrnej zastawy obiadowej po wiszące w dawnej komnacie ojca Anny gobeliny, znajdował się teraz na wozie. Na samym wierzchu sterty ustawiono otwartą skrzynię pełną złotych i srebrnych monet. Było ich o wiele więcej, niż zawierał skarbiec zamkowy.

Carlos znacząco spojrzał w dół, pod siedzenie woźnicy. Morvan podążył za jego wzrokiem. Pod gobelinem, ledwo widoczna pod tym całym bogactwem, leżała tarcza. Zdołał także dostrzec czubek rękojeści miecza.

Do licha, co ta Anna tym razem wymyśliła? Podestu z szubienicą strzegło dwudziestu ludzi. Nawet gdyby udało mu się dostać broń… A może Anna chciała mu przynajmniej ofiarować możliwość śmierci z bronią w ręku? To było do niej podobne.

Gurwant podszedł do wozu i rzucił okiem na jego zawartość – Skarb La Roche de Roald – powiedział.

– Część skarbu. Reszta nadjedzie za chwilę – wyjaśnił Carlos.

– Więc i ona przybędzie?

– Tak. Już jedzie. – Ton głosu Carlosa sugerował, że, jego zdaniem, Anna dokonała niewłaściwego wyboru.

Morvan w pełni się z nim zgadzał. Głowa i serce nieomal mu pękały od natłoku myśli i emocji. Ulga, że jeszcze raz w życiu zobaczy Annę, walczyła w nim o lepsze z trwogą o żonę.

Marguerite zsiadła z wozu i szczelnie owinęła się płaszczem. Gurwant spojrzał na nią z góry. Dziewczynka nawet nie zauważyła jego obecności, bo oczy małej utkwione były w twarzy męża jej pani. Gdy Gurwant dotknął głowy dziecka, żołądek Morvana wywrócił się na drugą stronę.

– Nie jestem twoja do czasu dokonania wymiany – powiedziała stanowczo Marguerite. – Poczekam przy moim panu. – I dumnie wyprostowana pomaszerowała ku schodom wiodącym na podwyższenie. W zachowaniu dziecka było tyle dostojeństwa, że nikomu nie przyszło do głowy, by zatrzymać małą. Wspięła się na górę i stanęła między Morvanem a Louisem.

Wszyscy czekali, rozglądając się z niecierpliwością. Ludzie Gurwanta zerkali pożądliwie na wysypujące się ze skrzyni monety. Nagle atmosfera się zmieniła, wszyscy odnieśli wrażenie, że od zachodu dobiega jakiś bezgłośny huk. Morvan wiedział, co się dzieje. Gurwant i jego zaprawieni w bojach ludzie także to rozpoznali. Tak właśnie drżała ziemia, gdy nieprzyjaciel nadciągał galopem, ale znajdował się na tyle daleko, że jeszcze nie można go dostrzec.

Na zachodnich wzgórzach nie pojawili się jednak rycerze i zbrojni. Powoli wdrapywał się na wzniesienie długi sznur powiązanych ze sobą koni, który prowadziło sześciu stajennych.

Prawdziwy skarb La Roche de Roald. Wartość tych zwierząt wielokrotnie przewyższała wartość monet ze skrzyni.

Pierwsze konie z długiego szeregu zbliżyły się do podium i prowadzący je stajenny zeskoczył ze swego wierzchowca. Pozostałe rumaki nie były powiązane, ale szły posłusznie w długim szeregu. Stajenni zsiedli na ziemię i trzymali konie za wodze. Anna przysłała wyłącznie ogiery.

Stojący na podwyższeniu Morvan dostrzegł słaby błysk stali spod skórzanej derki, okrywającej jedno z siodeł. Jego wzrok szybko przesunął się po reszcie stada. Poza pierwszym wszyscy owi poganiacze w ogóle nie byli stajennymi. Byli to jego rycerze i zbrojni. Trzymali się z tyłu i kryli wśród koni przed krokiem Gurwanta, starając się robić wrażenie pokornych służących, ale Morvan dostrzegł wśród nich sir Waltera i kilku konnych ostatnio przyjętych do jego drużyny.

– Panie, patrz na mój płaszcz – szepnęła Marguerite. Od chyliła brzeg peleryny i pokazała mu wiszący u pasa sztylet Kiedy pani przyjedzie…

– To zbyt wielkie ryzyko dla ciebie, dziecko.

– Kiedy pani nadjedzie, nikt nie będzie zwracał na nas uwagi.

Może dziewczynka miała rację. Rzeczywiście w tej chwili nikt na nich nie patrzył. A już na pewno nie Gurwant, który wbił wzrok w horyzont na zachodzie i wypatrywał kobiety, której zarówno nienawidził, jak i pożądał.

Nagle dwóch mężczyzn wjechało na najbardziej odległe wzgórze po północnej stronie równiny. Jednym z nich był Ascanio. Zsiedli z koni, jakby na znak, że nie podejdą bliżej. Ich obecność wzmogła jeszcze atmosferę oczekiwania. Gurwant ruszył naprzód, oddalając się od podwyższenia z szubienicą, i podszedł do najbardziej wysuniętej grupy swoich ludzi.

W tym momencie z rzednącej mgły, która otulała południowe wzgórze, zaczął się wyłaniać biały wierzchowiec. Zatrzymał się na chwilę, a poranne słońce wydobyło złote błyski z rozwianych na wietrze jasnych loków.

Biały ogier ruszył naprzód, stawał się coraz lepiej widoczny. Wśród zgromadzonych żołnierzy rozszedł się szmer uznania. Morvan niemal przestał oddychać.

Anna wyłoniła się jak biało-złocista bogini z mgły czasu. Siedziała na wierzchowcu dumnie wyprostowana i roztaczała wokół siebie atmosferę autorytetu. Jak zawsze. Siła i dostojeństwo okrywały ją niewidzialnym płaszczem, bo w rzeczywistości niewiele więcej miała na sobie. Złota przepaska okalała jej głowę, a krótka cieniutka koszula, przepasana w pasie złotym sznurkiem, przylgnęła do piersi i unosiła się wysoko na udach. Rozpuszczone włosy dziewczyny nie były jeszcze dość długie, by przykryć piersi, ramiona i biodra. Nagie uda i łydki zwisały po bokach konia.

Morvan wielokrotnie widywał ją kompletnie nagą, ale nawet on osłupiał na widok pewnej siebie, roztaczającej aurę erotyzmu kobiety. To nie była ta sama dziewczyna, którą po raz pierwszy pocałował. To była inna Anna, kobieta w pełni świadoma, że budzi w mężczyznach pożądanie, i mająca zamiar posłużyć się tą potężną bronią. Otwarcie prowokowała mężczyzn, by jej pragnęli i walczyli o nią.

Kiedy podjechała bliżej, koniuchowie odwrócili się w stronę podwyższenia, jakby nie śmieli podnieść na nią oczu. Stojące na końcu stada ogiery zaczęły okazywać wyraźny niepokój.

Powolne zbliżanie się Anny spowodowało zamieszanie i skupiło na sobie uwagę wszystkich obecnych. I o to właśnie chodziło. Morvan został wyrwany z pełnego podziwu zapatrzenia przez sztylet Marguerite, który zaczął piłować sznury, krępujące jego ręce. Z prawej strony dobiegł go szept Louisa.

– Święty Jezu!

– Myślę, że lojalni w stosunku do mnie mężczyźni powinni odwrócić wzrok w drugą stronę, Louisie – mruknął Morvan i zdjął pętlę z szyi. Dał znak Marguerite, by przecięła także więzy pozostałym mężczyznom.

– Jak możesz zabraniać skazańcowi zaglądać w uchylone wrota raju, panie? – zapytał zapatrzony nieprzytomnym wzrokiem Louis, zanim uświadomił sobie, że za jego plecami jakiś sztylet pracuje nad uwolnieniem go z więzów.

Niepokój wśród wierzchowców narastał, rozchodził się jak fala po jeziorze. Stojące wokół podwyższenia konie także zaczynały strzyc uszami.

Nagle biały ogier puścił się galopem. Pędząca na rumaku Anna pochyliła się w siodle i skręciła w lewo, wprost na Gurwanta. Konie z La Roche de Roald podążyły za nią i całe stado runęło w szalonym pędzie ku podwyższeniu.

Walter i pozostali rycerze przytrzymali swoje wierzchowce i teraz dosiedli ich jak na komendę. Miecze zostały wydobyte spod skór i rycerze przestali powstrzymywać konie, które natychmiast dołączyły do rozpędzonego tabunu. Powstało zamieszanie, kiedy nieprzyjaciele próbowali opanować swe spanikowane wierzchowce. Gurwant odwrócił się, jego zimne jak lód oczy były pełne wściekłości. Zaczął torować sobie drogę ku podwyższeniu. Anna nadal pędziła ku niemu, tyle że teraz w jej ręce znalazł się łuk.

Morvan wskoczył na wóz.

Gurwant biegł ku niemu ze wzniesionym do ciosu toporem bojowym. Strzała wbiła się w ziemię już przy jego stopach. Zatrzymał się i odwrócił z wściekłością. Anna minęła go w szalonym pędzie, odwróciła się w siodle i wymierzyła kolejną strzałę w głowę wroga. Morvan pochwycił miecz i tarczę i je uniósł. Skinęła głową i pognała naprzód, a pędzący za nią tabun koni uniemożliwił Gurwantowi jakikolwiek ruch skuteczniej, niż zrobiła to przedtem strzała.

Carlos właśnie wyprzągł konie od wozu. Po chwili wskoczył na jednego i odwrócił się do Morvana.

– Drugi jest twój.

– Zabierz stąd dziecko! – zawołał Morvan, ale Marguerite już zeskakiwała z podestu w ramiona Carlosa.

– Louis, weź drugiego konia. Wolę walczyć pieszo – rozkazał Morvan. Stał na wozie i ubezpieczał ucieczkę chłopaka. Jego dwaj pozostali ludzie zeskoczyli na ziemię i puścili się biegiem ku terenom rozciągającym się na północ od pola bitwy. Czekała tam Anna ze strzałą założoną do łuku, by ubezpieczać uciekinierów.

Tabun koni zwęszył zapach swego przywódcy. Ruszył w jego stronę, zagarniając ze sobą kilka koni ludzi Haarolda. Stojący wysoko na wozie Morvan widział, że pola po stronie północnej są całkiem czyste. Anna podniosła łuk, jakby oddawała mu honory, zawróciła konia i ruszyła w stronę Ascania.

Miecze zadzwoniły o miecze w zażartych potyczkach. Walter i pozostała czwórka byli w zdecydowanej mniejszości, ale wyraźnie starali się raczej zyskać na czasie, niż toczyć poważną walkę o życie. W pobliżu stała w gotowości armia.

Morvan zdawał sobie sprawę, że i on powinien na nią zaczekać. Ale Gurwantowi udało się odnaleźć swego konia, wskoczył na siodło i zbliżał się do niego ze wzniesionym do ciosu toporem w wyciągniętej ręce. Morvan zeskoczył z wozu tuż przy potężnym wierzchowcu.

Topór opadł z potworną siłą na uniesioną tarczę. Siła ciosu powaliła Morvana na kolana u stóp konia wroga. Przetoczył się ku zadowi zwierzęcia, by uniknąć powtórnego ataku. Gurwant starał się obrócić konia, ale Morvan w tym momencie ciął mieczem potężną tylną nogę rumaka. Ciężkie zwierzę z impetem runęło na ziemię.

Gurwant, klnąc na czym świat stoi, wyplątał się z siodła i wstał. Znalazł się oko w oko z przeciwnikiem, dzieliła ich tylko odległość leżącego konia.

Podniósł się krzyk i ludzie zaczęli uciekać spod podwyższenia, Morvan nie odrywał oczu od swego wroga, wiedział zresztą bez patrzenia, co się dzieje. Nadciągnęła armia.

Odszedł kilka kroków od konia, podobnie postąpił Gurwant. Stanęli twarzą w twarz na otwartej przestrzeni u stóp szubienicy. Nad polem zapadła pełna grozy cisza i Morvan zerknął w stronę widniejących po zachodniej stronie wzgórz. Wzdłuż całego stoku stała armia Anny. Ona, teraz już okryta płaszczem, znajdowała się na jednym skraju wraz z Ascaniem i jakimś obcym mężczyzną.

Walter i pozostali rycerze ustawili się półkolem za plecami Gurwanta. Morvan dał im znak, że mają się cofnąć.

Gurwant spojrzał na Annę i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– To diabeł wcielony nie kobieta, co?

– Owszem – odpowiedział Morvan.

– Bretania będzie kiedyś żałować, że nie wyszła za mnie i nie urodziła mi synów.

– Bretania nie potrzebuje kogoś takiego jak ty.

Gurwant uczynił urągliwy gest toporem.

– Zabijesz wszystkich mężczyzn, którzy na nią patrzyli?

– Tylko tego jednego, który wystawił ją na spojrzenia wszystkich mężczyzn…

– Może nie, Angliku. Teraz nie ma w pobliżu twojej żony, żeby ci ocaliła życie.

– Mam nadzieję, że nie przegram, Gurwancie. Bo gdyby tak się stało, Anna zażądałaby, żeby inni rycerze zostawili cię dla niej. I wszystkie przyszłe pokolenia znałyby cię jako jedynego Beaumanoira, który poległ w walce z kobietą. – Morvan skinął na Waltera. – Pomóżcie mu pozbyć się zbroi.

– A więc nie jesteś zbyt pewien swoich umiejętności rycerskich? – zadrwił Gurwant.

– Jestem pewien, po prostu nie chcę stracić całego poranka na zabijaniu cię.

Jeździec pojawił się, kiedy Walter pomagał Gurwantowi zdjąć napierśnik. Mężczyzna, którego Morvan w życiu nie odział na oczy, zatrzymał wierzchowca pomiędzy nimi.

Gurwant podniósł wzrok.

– Witaj, kuzynie.

Przybysz przyjrzał się niewielkiej gromadce, dłużej mierząc wzrokiem Morvana.

– Jestem Robert de Beaumanoir. To mój krewniak.

– Pewnie przyjechałeś z okupem. Nie odjedziesz z pustymi rękami. Po skończonej walce będzie twój. Zabierzesz jego ciało do domu – powiedział Morvan.

Robert uśmiechnął się cierpko.

– Masz szczęście, Gurwancie, że sir Morvan gotów jest walczyć z tobą zgodnie z nakazami honoru. Gdyby ten człowiek chciał cię powiesić na szubienicy, którą wybudowałeś dla niego, nie miałbym czelności protestować.

Gurwant wzruszył ramionami.

– Plan był dobry. Kto mógłby przypuszczać, że zostanie pokrzyżowany przez kobietę i dziewczynkę?

– Każdy, kto wiedziałby jak ja, jaką kobietę i dziewczynkę masz przeciwko sobie. – Robert spojrzał z góry na krewniaka. – Życzę ci lekkiej śmierci, kuzynie.

– Nie mam zamiaru umierać.

Robert spojrzał na Waltera i pozostałych konnych, a potem przeniósł wzrok na stojącą w pogotowiu armię.

– Może nie jest jeszcze przesądzone jak i kiedy, ale nie ulega wątpliwości, że umrzesz już dzisiaj. – Z tymi słowami odjechał.

Morvan odwrócił się twarzą na zachód i wbił wzrok w Annę. Jego serce i dusza pobiegły do niej, by rozgrzać się w cieple ich wzajemnej miłości. Po chwili dziewczyna uniosła rękę, zawróciła konia i zniknęła za szczytem wzgórza.

Morvan odwrócił się na pięcie i stanął twarzą w twarz z Gurwantem.

Загрузка...