Sir John stał z mieczem w dłoni na wprost Morvana na przedpolu zewnętrznych murów obronnych La Roche de Roald. Cały zamek ich obserwował z wyjątkiem jednej służącej, która dotrzymywała towarzystwa Annie i modliła się wraz ze swą panienką.
Wydawało się, że cała pełna udręki wieczność minęła, zanim umilkły okrzyki widzów. Anna wysłała służącą, by wywiedziała się wszystkiego, co się tylko da.
Drzwi otwarły się gwałtownie, ale to Ascanio wpadł jak burza do komnaty.
– Czyżbyś miała jakiekolwiek wątpliwości?
– Morvan nie jest ranny?
– Kilka draśnięć. Wziął sobie do serca obietnicę, że będzie się bronić, i jest bezlitosny dla każdego, kto ci zagraża. Spotkałby się i z Gurwantem na udeptanej ziemi, gdyby nie obawiał się, że może to dać początek feudalnej wojnie z całym rodem Beaumanoirów. – Pogłaskał dłoń Anny. – Za chwilę wracam. Nawet John zasługuje na kilka słów pożegnania podczas pogrzebu.
Po wyjściu księdza Anna opadła na poduszki. Wyczerpanie wczorajszą walką dopiero dziś zaczęło dawać o sobie znać. Zapadała w drzemkę, kiedy usłyszała zbliżające się ciche kroki. Otworzyła oczy i zobaczyła o kilka centymetrów od siebie dziecięcą twarz i okrągłe oczy wpatrujące się w nią z zaciekawieniem.
Wyciągnęła rękę, by odgarnąć gęste kasztanowe włosy, opadające na buzię dziewczynki i okrywające jej drobne ciało. Marguerite wydała jej się beznadziejnie mała. Ona w wieku trzynastu lat była dwukrotnie wyższa od tej sierotki.
– Cieszę się, że już wstałaś, Marguerite.
– Tylko nie mów mamie, że tu byłam. Ona mówi, że nie powinnam pokazywać się nikomu na oczy. Ale teraz zeszła na obiad, więc się nie dowie.
Dziewczynka odezwała się pierwszy raz od chwili, gdy rzucono ją u bram zamku.
– Możesz mnie odwiedzać, ilekroć będziesz miała ochotę. Usiądź przy mnie na łóżku i porozmawiaj ze mną.
Mała podskoczyła i spod prostej koszuli ukazały się chudziutkie nóżki.
– Mama powiedziała, że dostałaś tego mężczyznę. Że odbyła się wielka bitwa przeciwko niemu.
– Tak. On już nikogo nie skrzywdzi.
– Mama mówi, że uratowałaś nam życie. Że aniołowie pomogli ci nas uratować.
– Tylko swojej własnej sile zawdzięczacie życie.
– Tata nie żyje. Mama mówi, że będzie musiała wyjść za kogoś innego, żebyśmy miały co jeść.
W ciągu ostatnich dwóch dni Anna niewiele myślała o Ruth i Marguerite, poza tym, że trzeba je pomścić. Ale rzeczywiście ich sytuacja po śmierci męża stała się niewesoła. Jak Ruth zdoła się zmusić tak szybko do kolejnego małżeństwa? I czy po tym wszystkim jakikolwiek mężczyzna będzie chciał wziąć ją i jej córkę?
– Może mogłybyście zostać tutaj. Nie mam osobistej służącej. Twoja matka mogłaby się tego nauczyć, a ty byś jej pomagała. A kiedy odejdę, mogłybyście przejść na służbę u lady Catherine.
Oto zawiązywała teraz więzy, których przez całe życie unikała jak ognia. Ruth i Marguerite będą u jej stóp, zawsze przy niej, gotowe ją kąpać i czesać. Ale będą prawdopodobnie lojalne, no i, przede wszystkim, nie miały dokąd pójść.
– Porozmawiam z twoją mamą. A teraz chciałabym, żebyś zeszła na dół do jadalni na obiad. Powiedz mamie, że to ja cię przysyłam. Wstawaj. Wyprostuj się. Głowa do góry. Już cię nie ma.
Drobna istotka wymaszerowała z komnaty. Anna roześmiała się, uświadomiwszy sobie, że właśnie stworzyła małą imitację samej siebie.
Następnego dnia przyszli Fouke i Haarold, żeby się pożegnać. Przyprowadzili Morvana i Ascania oraz wziętych do niewoli rycerzy, których mieli zabrać do swoich zamków, by dostać za nich okup. Anna przyjęła ich, leżąc w łóżku.
Gurwant miał związane ręce. Obnażone prawe ramię zostało wzięte w łupki i przymocowane do piersi. Wskazał ruchem głowy ręce, dając do zrozumienia, że więzy doprowadzają go do furii.
– Dałem słowo honoru.
– Sznury zostaną, zgodnie z wolą Haarolda. Dla twojego własnego bezpieczeństwa, bo mimo słowa honoru niewątpliwie próbowałbyś ucieczki, a wówczas moi ludzie byliby zmuszeni cię zabić.
– Obrażasz mnie, Anno.
– Nie traktuj mnie tak poufale, panie. Mam przed sobą nie walczącego zgodnie z nakazami honoru rycerza, a pospolitego złoczyńcę. W dawnych czasach oddałabym cię po prostu wieśniakom, żeby sami się z tobą rozprawili. Sir Haarold będzie cię trzymał pod ścisłym dozorem, dopóki rodzina nie wpłaci za ciebie okupu. Ty i ja już nigdy się nie spotkamy. Jeśli kiedykolwiek powrócisz na te ziemie, będziesz traktowany jak człowiek wyjęty spod prawa. Gotowa jestem opuścić klasztor, by na ciebie zapolować.
Gurwant nie odrywał wzroku od Anny, kiedy Haarold wyprowadzał go z komnaty. Ten wzrok był bardziej wymowny niż jakiekolwiek słowa. Dziewczyna zadrżała w duchu.
Morvan i Ascanio zostali po wyjściu innych rycerzy.
– On jest twoim więźniem, ale nie jest pokonany – stwierdził ksiądz. – Musisz rozwiązać ten problem z księciem.
– Napiszę do niego ponownie. I to natychmiast.
– Tak, napisz. Ale jeśli nie nadejdzie odpowiedź, musisz jechać do Anglii – oświadczył Morvan. – Poczekamy do Bożego Narodzenia, nie dłużej. Do tego czasu twoja rana powinna się już zagoić.
– Niewątpliwie lepiej żeglować w chłodne miesiące.
Ujął podbródek Anny i zmusił dziewczynę, by mu spojrzała w oczy.
– Jedziesz. To już postanowione. – Wskazał wzrokiem jej obandażowane biodro. – To się nie może powtórzyć.
W dwa tygodnie po świętach Bożego Narodzenia Anna znalazła się w łodzi, która wiozła ją na cumujący w porcie Brest statek do Anglii.
Morvan siedział u jej boku. Gregory i czterech ludzi Morvana, którzy mimo niebezpieczeństwa zarazy postanowili wracać do domu, tłoczyło się wokół nich.
Anna próbowała opóźnić podróż, ale Morvan przeforsował swoje plany. Ascanio poparł jego nalegania, żeby wyruszyć natychmiast, zanim zostanie wypłacony okup za Gurwanta. To właśnie ksiądz zasugerował, że Morvan powinien ją eskortować, jako że po pierwsze, znał króla Edwarda i dworskich dostojników, a po drugie, mógł zapewnić Annie gościnę u swej siostry.
Morvan na własną rękę zorganizował podróż do Brestu i przeprawę na czekający w porcie statek. Nie pytał dziewczyny o zdanie i niczego jej nie wyjaśniał.
Anna przyglądała się statkowi. Jeszcze nigdy w życiu nie postawiła stopy na pokładzie. Nigdy nawet nie opuszczała domu, jeśli nie liczyć wyjazdu do Saint Meen. Ale z tą wyprawą wiązały się także złe przeczucia, ukryte w głębi jej serca, złe przeczucia, których nie potrafiła ani nazwać, ani wytłumaczyć.
– Gdzie są konie? – Postanowiła wziąć ze sobą kilka rumaków na sprzedaż. Morvan zapytał ją o ceny i uświadomił jej, że w Anglii mogłaby dostać za nie o wiele więcej niż od przemierzających Bretanię wędrownych kupców.
– W ładowni. Jeśli Bóg da łaskawą pogodę, dobrze zniosą podroż.
Dziewczyna rzuciła spojrzenie na znikające w oddali dachy Brestu. Miała ochotę pospacerować rano po mieście, ale Morvan uparł się, że skoro on musi dopilnować załadunku koni i nie jest w stanie towarzyszyć jej podczas spaceru, to nie wolno jej wychodzić na ulicę. Ciągle wydawał jej tego typu polecenia, odkąd opuścili La Roche de Roald. Zaczął ją traktować jak swoją podopieczną.
– Twoje bagaże są już w kajucie – wyjaśniał. – Będziesz podróżować z lady Marthą i jej służącą. Będziecie jedynymi kobietami na pokładzie i nie wolno wam opuszczać kajuty.
– Takie są morskie przepisy? Że kobietom nie wolno wychodzić na pokład?
– Takie są moje przepisy. Na pokładzie nie ma nic do oglądania poza wodą, a można popaść w nie lada kłopoty, jeśli się nie posłucha.
Do chwili, kiedy statek podniósł kotwice, Anna nabrała już pewności, że kajuta przypomina czyściec. Była to mała i duszna, oddzielona kotarą część dolnego pokładu, w której koje, materace i kufry zostawiały tylko tyle miejsca, by stanąć. Lady Martha robiła wrażenie bardzo zżytej ze swą służącą, większość czasu spędzały na niekończących się ploteczkach. Anna jeszcze nigdy nie była narażona na wysłuchiwanie tak idiotycznych rozmów.
Następnego dnia po przebudzeniu musiała stawić czoło kilku dodatkowym przykrym problemom. Po pierwsze, lady Martha zbyt swobodnie opowiadała o sprawach osobistych. Po drugie, co wiązało się z poprzednim, Anna odkryła, że ta szlachetnie urodzona dama odziana we wspaniałe szaty jest zwykłą ladacznicą. To by ją pewnie zainteresowało, jako że nigdy dotychczas nie spotkała upadłej kobiety z własnej sfery, gdyby nie trzeci problem. Wczesnym rankiem Anna dostała choroby morskiej.
Jej stan pogorszył się, kiedy statek trafił na strefę silnych wiatrów i musiał stawiać czoło potężnym falom. Jęczał i trzeszczał i dziewczyna była przekonana, że zaraz rozpadnie się na kawałki.
Ku swej ogromnej uldze, dowiedziała się, że przybiją najpierw do portu w Southampton, gdzie lady Martha i jej towarzyszka zejdą na ląd. Kiedy zbliżyli się do wybrzeża, fale nieco się uspokoiły.
Gdy lady Martha wysiadła, Anna padła na koję, by po raz pierwszy od trzech dni rozkoszować się ciszą i spokojem. Zapadała w sen, kiedy Morvan wszedł do kajuty.
– Chorowałaś – stwierdził, spojrzawszy na jej twarz.
– Umierałam.
– W takim razie nie będziesz miała nic przeciwko nowinom. Kapitan twierdzi, że zbliża się do nas potężna burza. Musielibyśmy popłynąć wprost w jej środek, postanowił więc przeczekać ją tutaj. Możemy poczekać i kontynuować podróż statkiem albo wysiąść tutaj i dalszą drogę odbyć lądem.
– Lądem!
– Na dworze jest zimno, a niewykluczone, że będziemy musieli obozować pod gołym niebem.
– Powiedz kapitanowi, że schodzimy na ląd. Chcę się stąd wydostać.
– Dziś jeszcze prześpij się na statku, a na rano przygotuję zejście na ląd.
W południe byli już na drodze. Anna poczuła się lepiej, jak tylko postawiła stopę na stałym lądzie, a już całkowicie ulżyło jej na duszy, kiedy ogarnęło ją dobrze znane podniecenie jazdą konną. Gregory i pozostali ludzie śmiali się i żartowali, pędząc stadko koni całkowicie pustą drogą. Mieli pomóc doprowadzić je do Londynu, a potem dopiero rozjechać się do domów.
– Nie masz pojęcia, jak okropnie się czułam w kajucie z tymi kobietami – powiedziała Anna do Morvana, kiedy wysforowali się przed resztę grupy. – Mówiły bez przerwy przez całe trzy dni.
– Kobiety często są takie.
– Mam nadzieję, że nie aż takie. Rozmawiały o mężczyznach, jakby to były ogiery rozpłodowe.
Informacja najwyraźniej nie zrobiła na Morvanie najmniejszego wrażenia.
– Rozmawiały także o tobie – dodała.
Morvan odrobinę się zamienił.
– I cóż takiego ta dama mówiła o mnie?
– Byłam zbyt chora, żeby wszystko usłyszeć, a z tego, co wychwyciłam nie wszystko udało mi się zrozumieć, ale najprawdopodobniej uratowałam ci życie. Pewnej nocy chciały poszukać twojej koi. Założę się, że mąż tej pani kazał swoim rycerzom nie spuszczać jej z oka, więc zniechęciłam je do planowanej eskapady.
– Naprawdę? A w jaki sposób?
Anna powiedziała swej towarzyszce podróży, że Morvan został impotentem na skutek rany odniesionej w czasie wojny. Podejrzewała, że zainteresowany nie byłby zachwycony tym tłumaczeniem.
– Nieważne. Czy możesz sobie wyobrazić zamieszanie, do jakiego doszłoby, gdyby rycerze przyłapali cię z obu tymi paniami naraz?
– Z obu?
– Nie słuchałeś? Mówiłam, że one chciały do ciebie pójść. Muszę poprosić Catherine, żeby mi to wyjaśniła. Ale tak czy owak mało brakowało, a znalazłbyś się w nie lada niebezpieczeństwie.
– Jakie to szczęście dla mojego dziewictwa, że znalazłaś się we właściwym miejscu – stwierdził Morvan sucho. – A nawiasem mówiąc, gdyby lady Martha rzeczywiście okazała taką śmiałość, zastałaby mnie grającego w warcaby z dwoma towarzyszącymi jej panami. Nie byłaby to dla niej rozkoszna niespodzianka. Oni rzeczywiście nie spuszczają jej z oka i czekałoby ją niezbyt przyjemne spotkanie z mężem. Tym bardziej, że miała wrócić z Bordeaux przed Bożym Narodzeniem.
– Myślę, że to nie jest dobra kobieta.
– Wiem, że nie jest. Ludzie jej męża wiedzą więcej od swego pana. Rycerze służący na dworach zwykle wszystko wiedzą. Ona bierze sobie do łóżka jednego po drugim, żeby utwierdzić się w przekonaniu o własnej wartości.
– Naprawdę? W takim razie Ascanio miał rację, mówiąc, że twoja obecność w mojej komnacie wystawia na szwank moją reputację. – Morvan chciał protestować, ale Anna nie dopuściła go do głosu. – Ale możliwe, że nawet przez myśl ci nie przeszło, żeby iść ze mną do łoża.
Miał taką minę, jakby gotów był wiele dać, by w tym momencie znaleźć się w całkiem innym miejscu.
– Ale jeśli tak, to również kłamałeś. – To stwierdzenie znów go zaskoczyło. Dziewczyna mówiła pół żartem, pół serio i najwyraźniej bawiło ją jego zmieszanie. – Nauczyłam się już tego i owego, jak widzisz. Posłuchałam twojej rady i wypytałam Catherine o te sprawy. I odnoszę wrażenie, że skłamałeś, mówiąc, że nie zrobisz mi krzywdy.
Lekki uśmiech zniknął z twarzy Morvana.
– To była metafora. W takich chwilach mężczyźni zwykli wypowiadać te słowa. Mają one szersze, symboliczne znaczenie. To kwestia retoryki.
– Retoryki. No, no. Jestem pod wrażeniem. Ale nadal sądzę, że kłamałeś, żeby mnie uwieść.
– A ja sądzę, że za długo gadałaś z Catherine.
Anna wzruszyła ramionami.
– Miałyśmy mnóstwo czasu do zabicia, kiedy leżałam unieruchomiona w łóżku przez tę ranę. Jestem dorosłą kobietą i nic nie poradzę na to, że jestem ciekawa. A poza tym to oczywiste, że niebezpiecznie być taką ignorantką, jaką byłam. – Anna Dojrzała na Morvana znacząco.
I natychmiast zrozumiała, że mówiąc to, nawet w żartobliwej tonacji, popełniła błąd. W jego oczach pojawił się ogień, którego nie widziała w nich od czasu bitwy.
Oczywiście musiała wytrzymać jego wzrok. Nigdy nie była w stanie odwrócić od niego oczu. Jakże szybko zmieniała się atmosfera panująca między nią a tym mężczyzną! W jednej chwili byli wesołymi przyjaciółmi, ale wystarczyło słowo czy gest, a wracała dawna intymna bliskość, jakby Morvan potrafił dotrzeć do tej części jej istoty, której nikt nie miał prawa znać. Anna zbudowała wokół swej kobiecości mur, który miał ją przed nim zasłonić, ale wzniosła mur nie z kamienia, a z drewna i Morvan był w stanie obrócić go w popiół jednym gorącym spojrzeniem czarnych oczu.
Zanim zatrzymali się na postój, ciemne chmury zasłoniły niebo i zerwał się lodowaty wiatr. Usiedli razem i rozważali, gdzie zatrzymać się na noc. Gregory i pozostali mężczyźni woleli rozbić obóz w polu, nie wierząc, że miasta i opactwa są wolne od zarazy.
Przed zmrokiem dotarli do Winchesteru. Mężczyźni zajęli się rozbijaniem obozu w pobliżu drogi, a Morvan pojechał z Anną obejrzeć miasto. Opowiadał dziewczynie, że przed wiekami była to stolica wielkiego króla Alfreda. Opisywał bitwy, które Alfred staczał z Duńczykami, i w jaki sposób udało mu się utrzymać niepodległość swego królestwa Wessex, choć inni saksońscy władcy upadli.
Zapadała już noc, kiedy opuścili wreszcie miasto i skierowali się w stronę obozu przy drodze.
Morvan ucieszył się, że Anna wybrała drogę lądową. Przez wszystkie kolejne spędzone na statku noce narastała w nim bolesna pewność, że ich wspólny czas dobiega końca. Jeśli król Edward i książę zgodzą się na prośbę Anny, dziewczyna wkrótce wyjedzie. On będzie ją eskortował w drodze powrotnej i zawiezie ją do Saint Meen. Sam był zaskoczony melancholią, jaka go ogarniała, ilekroć o tym rozmyślał.
Bez trudu mógł ją sobie wyobrazić w klasztorze, wywierającą silny wpływ na mniszki, które przychodziły do niej prosić o radę lub osąd. Wyobrażał sobie, jak Anna zarządza zapasami klasztoru, racjonalizuje gospodarkę opactwa, łagodzi wewnętrzne konflikty. Ascanio miał rację. Te wyobrażenia jawiły się jako bardziej realne od innych, w których dziewczyna zamknięta była w domostwie jakiegoś mężczyzny i uległa jego woli w łożu.
Próbował namówić księdza, aby to on eskortował ją do Anglii, ale nie czynił tego ze szczerego serca. Nie miał wcale ochoty pozbawiać się tego krótkiego czasu, który mógł z nią jeszcze spędzić. Od nocy po bitwie odmawiał sobie towarzystwa Anny, bo kiedy zobaczył ją leżącą w łożu, rozdrażnioną i niemogącą zasnąć, pożądanie znów zaczęło brać górę nad rozsądkiem. Ale tego dnia radość, wypływająca z jej przyjaźni i zaufania, rosła w nim i rozproszyła chmurne myśli, że wkrótce ją straci.
Obóz został rozbity na polanie otoczonej drzewami, w centrum płonęło wielkie ognisko. Anna zsiadła z konia i podeszła, żeby się ogrzać.
Gregory zbliżył się, żeby zająć się koniem Morvana.
– Kapitan dał nam trochę mięsa – oznajmił. – Zaraz się weźmiemy do gotowania.
– Gdzie są rzeczy lady Anny? – zapytał Morvan, rozglądając się po obozie.
Gregory pokazał palcem. Przeszli przez polanę do kępy krzaków i przedarli się przez nie. Bagaże Anny i Morvana leżały przy niewielkim ognisku.
– Sądziliśmy, że pani będzie chciała odrobiny prywatności – Wyjaśnił Gregory. – Lepiej, żeby nie spała wśród mężczyzn, jeśli da się tego uniknąć, prawda? Oni zresztą też tak wolą.
Ale, oczywiście, ktoś musiał przy niej być. Morvan mógł przydzielić to zadanie Gregory’emu. Powinien właściwie to zrobić, ale wiedział, że nie może być nawet o tym mowy.
Zjedli posiłek przy głównym ognisku. Anna mówiła niewiele, lecz słuchała z przyjemnością wesołych opowieści żołnierzy o zabawnych wydarzeniach z różnych bitew. Morvan obserwował, z jaką łatwością odnalazła swoje miejsce w gronie mężczyzn, jakby do niego należała od zawsze. Kiedy zapadła noc i głowa jednego z żołnierzy opadła ze zmęczenia, dziewczyna wstała bez słowa i zniknęła za kępą krzewów. Morvan porozmawiał jeszcze i odczekał chwilę, zanim poszedł za nią.
Siedziała przy ognisku, opatulona płaszczem, i przyciskała kolana do piersi. Nie spuszczała Morvana z oczu, kiedy zbliżał się, przedzierając się przez krzaki. Każdy inny uznałby to za całkiem zwyczajne spojrzenie, ale on już dobrze ją poznał. Czuł, że dziewczyna uświadomiła sobie, iż zapadła noc, a oni znaleźli się sami.
Wyjął nóż, naciął całe naręcze gałązek wiecznie zielonych krzewów i zrobił z nich dwie poduszki po dwóch stronach ogniska. Potem wyjął ze swych bagaży skórę do przykrycia gałązek i długi płaszcz, który miał mu posłużyć za koc. Kątem oka dostrzegł, że Anna po drugiej stronie ogniska robi to samo.
– Jutro dotrzemy do Windsoru. Podejrzewam, że właśnie tam jest teraz królewski dwór, ale myślę, że przed spotkaniem z księciem powinnaś najpierw pojechać do Londynu – powiedział lekko.
Twarz Anny nieco się odprężyła, lecz widział, że dziewczyna nadal ma się na baczności. Wyczuwał jej strach, strach dziewicy. Ogarnęło go podniecenie, a ponieważ Anna wyraźnie unikała patrzenia na niego, domyślił się, że i ona nie jest obojętna.
– Po pierwsze – ciągnął – musimy pozbyć się koni, a w Londynie możemy zostawić je w stajniach na rynku. A po drugie, chciałbym najpierw zobaczyć się z siostrą. Mają z mężem dom w Windsorze, w którym przypuszczalnie mogłabyś się zatrzymać.
Dorzucił do ognia i wyciągnął się na swoim legowisku. Anna przyglądała mu się przez chwilę, jakby chciała nabrać pewności, że Morvan zostanie już na tym miejscu.
Obudził go wiatr. Bez przeszkód hulał po polanie i rozrzucał żar przygasającego już ogniska. Morvan narzucił płaszcz na ramiona i wstał. Burza, która zatrzymała ich statek w Southampton, przesunęła się teraz w głąb lądu i przyniosła ze sobą przenikliwe zimno. Poczuł, że ręce i nogi całkiem mu skostniały.
Dorzucił drewna do ognia. Buchnął wielki płomień, ale wiatr porwał ciepło i zaniósł je gdzieś w świat. Morvan zerknął na Annę. Spała zwrócona twarzą do ognia, zwinięta w kłębek. Dygotała z zimna, a jej twarz wydawała się niezwykle blada.
Podszedł do kępy krzewów i spojrzał na obóz. Burza musiała zbudzić także i ich, bo w ognisku leżały świeże kłody. Przy ogniu dostrzegł nie pięć, a dwa okutane płaszczami duże kształty; widać żołnierze przytulili się do siebie dla ciepła.
Podszedł do swoich bagaży i wyciągnął obszerny, podbijany futrem płaszcz. Podniósł skóry, na których leżał, i przeniósł gałęzie na drugą stronę ogniska. Umościł sobie posłanie tuż przy drżących z zimna plecach Anny. Położył się przy niej, okrył płaszczem ich oboje i czekał, kiedy dziewczyna przestanie dygotać.