12.

Na schodach przed mieszkaniem Bess siedział mężczyzna. Kaldak zobaczył, jak się spięła, i szybko ją uspokoił: – W porządku. To Yael. Powiedziałem Ramseyowi, żeby go przysłał, kiedy tylko dotrze do Stanów.

– Wracają państwo z małej przechadzki?

Yael Nablett wstał i wyciągnął rękę. W jego głosie brzmiał tylko ślad obcej wymowy.

– Nic dziwnego, że Ramsey chodzi po ścianach.

Kaldak uśmiechnął się i uścisnął mu rękę.

– Dużo bym dał, żeby to zobaczyć. Cieszę się, że przyjechałeś. Bess Grady. Yael Nablett.

Bąknęła grzecznościową formułkę. To ten mężczyzna szukał Emily, on znalazł jej grób w górach. Yael Nablett miał około czterdziestu lat, zielone oczy, krótkie ciemne włosy i smukłą, muskularną sylwetkę.

– Nie byłem pewny, czy wyjedziesz z Meksyku – powiedział Kaldak.

Otworzył drzwi i wpuścił wszystkich do mieszkania.

– Niewiele mi tam pozostało do roboty. Esteban zniknął nam z oczu. Wystąpił o urlop z powodów zdrowotnych. Przypuszczamy, że wyjechał z kraju.

– Cholera. Kiedy?

– Wczoraj. – Zatrzymał spojrzenie na Bess i powiedział cicho: – Bardzo mi przykro z powodu pani siostry. Próbowałem się skontaktować z Kaldakiem, żeby panią ostrzegł, ale Esteban okazał się za szybki. Wszystko zaplanował i miał już gotowe, nim przysłał ekipę do ekshumowania pani siostry.

– Ostrzeżenie nic by nie pomogło.

Nic by nie pomogło, ale miło z jego strony, że próbował. W ogóle sprawiał wrażenie dobrego człowieka.

– Dziękuję, panie Nablett.

– Yael. – Zwrócił się do Kaldaka: – Sądzisz, że uda się tutaj?

– Jeszcze nie. Właściwie chyba nawet bym chciał, żeby tutaj przyjechał. Założę się, że miał inny interes do ubicia.

Yael się skrzywił.

– Oby nie. Ile nam zostało czasu?

– Malutko. Wąglik jest już w takiej postaci, jak sobie życzyli. Esteban może uderzyć w każdej chwili. Niewykluczone, że właśnie dlatego wyjechał z Meksyku. Nie zrobiłby tego bez powodu.

– Tak po prostu zniknął? – spytała Bess. – Jak to możliwe? Nie obserwowano go?

– Najprawdopodobniej od bardzo dawna wszystko planował – odparł Yael. – Wszedł do budynku na Paseo de la Reforma i więcej się nie pojawił.

– To nie powinno było się stać – powiedział Kaldak.

– Owszem. Ale się stało.

– Co na to Ramsey?

– A jak sądzisz? Dostał piany na ustach. Posłał człowieka po Pereza, sekretarza Estebana, żeby go docisnąć. Choć wątpię, czy Perez coś im pomoże. Ramsey nie wie, w co najpierw ręce włożyć. – Uśmiechnął się do Bess. – Niezłego narobiłaś bigosu tą decyzją o zostaniu na miejscu.

Bess nie odpowiedziała uśmiechem.

– Trudno. Możliwe, że tylko tak uda nam się dopaść Estebana. Nie poradziliście sobie, chociaż mieliście go na widoku.

Skrzywił się.

– Racja. Pomocy – zwrócił się do Kaldaka. – Poślij jej któreś z tych twoich morderczych spojrzeń.

– Radź sobie sam. One na nią nie działają.

– Nie? – Przyjrzał się Bess. – Interesujące. – Znów się uśmiechnął. – To mogę się zdać na twoje miłosierdzie, błagając o filiżankę kawy? Przyjechałem tu prosto z lotniska.

Skinęła głową.

– Zaparzę. O ile obiecasz, że to nie wymówka, żeby się mnie pozbyć z pokoju i porozmawiać z Kaldakiem.

– Szczerze powiedziawszy, właśnie taki miałem plan. Wyglądał na dziecko przyłapane na wyjadaniu słodyczy i tym razem Bess nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.

– To sam sobie zaparz kawę. Żadnych sekretów.

Zgoda, ja tylko chciałem ci oszczędzić niepokoju. – Zerknął na Kaldaka. – Ramsey podejrzewa, że wie, kogo Esteban nasłał na Bess. Jeden z informatorów tutejszej policji powiadomił ich, że w mieście pojawił się Marco De Salmo.

– Czyli to De Salmo – powiedział Kaldak. – Słyszałem o nim.

– Ale nigdy go nie widziałeś?

– Raz. W Rzymie, z daleka.

– Jest dobry?

– Bardzo dobry.

– Ale byś go nie rozpoznał? – nie ustępowała Bess.

– Raczej nie – odparł Kaldak, po czym zwrócił się do Yaela: – Czy Ramsey może mi wykombinować zdjęcie?

Yael pokręcił głową.

– De Salmo nie jest notowany przez policję.

– Jakim cudem? – spytała Bess.

Yael wzruszył ramionami.

– Wyrósł jak spod ziemi trzy lata temu. Nazwisko jest prawdopodobnie fałszywe, ale niczego nie możemy potwierdzić. Mamy zero wiadomości na temat typka.

Czyli zabójca ma imię, pomyślała Bess. Może nie posiada twarzy, ale imię owszem. Marco De Salmo.

– Poprosiłeś, żebym przed wyjazdem z Meksyku zgromadził dodatkowe informacje o Estebanie – zwrócił się Yael do Kaldaka – ale nic nowego nie udało mi się odkryć.

– Cholera – mruknął Kaldak. – Liczyłem na jakiś przełom.

– A co już wiesz, Kaldak? – spytała Bess.

– Wychował się w slumsach na obrzeżach Meksyku jako jedno z dwunastki dzieci. Ojciec był robotnikiem. Znaleźliśmy pracownicę opieki społecznej, senorę Damirez, która pracowała na tym terenie i znała rodzinę. Powiedziała, że zawsze brakowało tam jedzenia, żyli stłoczeni jak sardynki w puszce w dwuizbowej chacie. Hulały tam szczury i ośmioletniego Estebana dwukrotnie w ciągu miesiąca zabrano do szpitala z poważnymi ranami kąsanymi.

– Tylko jego? A pozostałe dzieci?

– Nie, najwyraźniej szczury upodobały sobie małego Estebanka.

– Czarujące.

– Ale jego sytuacja się poprawiła. W następnym miesiącu umarł mu brat Domingo i Esteban nie musiał już spać na klepisku. Przejął pryczę po bracie. Potem zmarła najstarsza siostra i nagle zrobiło się więcej jedzenia.

– Na co umarli?

– Zatrucie pokarmowe.

– Esteban?

– Może. Chociaż kuratorka twierdziła, że to dość częste w slumsach. Niedożywione dzieciaki jedzą, co im wpadnie w rękę. – Zamilkł na chwilę. – Ale nawet jeśli tego nie zrobił, mógł dostrzec korzyści płynące z bycia jedynakiem.

– Były dalsze zgony?

– W ciągu następnych pięciu lat zmarły trzy siostry i czterech braci.

– Jak?

– Kolejne zatrucia pokarmowe, dwoje utonęło, dwoje zadźgano nożem.

– I kuratorka niczego nie podejrzewała?

– Dopiero gdy zaczęliśmy śledztwo. Co więcej, była trochę oburzona, że wypytujemy o Estebana. Senora Damirez go podziwia. Opisała go jako grzecznego, pilnego chłopczyka. Prawie nie opuszczał zajęć w szkole, co bardzo rzadko się zdarza. Wyrwał się z rynsztoka, a w wieku szesnastu lat wstąpił do wojska. Tamtejszy wzór i przykład człowieka sukcesu. Trudno jej się dziwić, wielu takich pewnie nie miała.

– Jego rodzice jeszcze żyją?

– Ojciec zginął podczas trzęsienia ziemi, gdy Esteban miał dwanaście lat. Matka odniosła wtedy ciężkie obrażenia, ale przeżyła jeszcze trzy lata.

– A któreś z rodzeństwa pozostało przy życiu?

– Jedno. Ostatni brat umarł osiem lat temu. Siostra, Maria, pięć lat temu wyszła za generała Pedra Carmindara. Ona ma dwadzieścia jeden lat, on sześćdziesiąt dziewięć. Esteban przedstawił ich sobie, gdy był podwładnym Carmindara.

– Kontaktowałeś się z nią?

– Odmawia rozmowy o Estebanie. Śmiertelnie się go boi.

– I pewnie dlatego przeżyła.

– Chcesz ją wykorzystać? – spytał Yael.

– Przeciwko Estebanowi? – Kaldak pokręcił głową. – Na nic by się to nie zdało. Zresztą skoro biedulka utrzymała się przy życiu, po co ją teraz wystawiać na niebezpieczeństwo?

– Wielkie nieba, czyżbym słyszał nutę współczucia? Miękniesz, Kaldak. – Yael zwrócił się do Bess: – Nic dziwnego, że nie zdołał cię zastraszyć. Robi się z niego baba.

– Nie powiedziałabym – odparta sucho. – A teraz, jeśli już skończyliście, przygotuję kawę.

Podniósł rękę jak do przysięgi.

– Słowo.

Weszła do kuchni, otworzyła drzwiczki szafki.

Szczury kąsające ludzi… Obraz był przerażający, ale jeszcze większą grozę budziła myśl o chłopczyku popełniającym bratobójstwo. Przyczyny i skutki.

Czyli tak powstają potwory.

– Całkiem nieźle to znosi. – Yael pobiegł wzrokiem ku drzwiom, za którymi zniknęła Bess. – Twarda sztuka?

– Czasem – odparł Kaldak. – Niewątpliwie z gatunku tych, co trzymają się życia.

– W takim razie dlaczego tu została?

– Nie chce się stąd ruszyć.

– A ty nie pozwalasz, żeby Ramsey postawił na swoim.

– Na Boga, nie będę jej traktował jak zwierzęcia – zaperzył się. – Zasługuje na coś więcej.

Yael ściągnął wargi i bezgłośnie gwizdnął.

– Zdaje się, że masz problem. Ciekawym, jakim cudem powstrzymasz Ramseya, żeby jej nie zabrał.

– Sądzisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Ramsey stanowi niemal takie samo zagrożenie jak De Salmo. Dlatego cię tu potrzebuję. – Zawiesił głos. – Możliwe, że od czasu do czasu będę musiał ją zostawiać. Nie chcę, żeby jej się coś stało.

– Jest bezcenna. Ramsey zadba o jej bezpieczeństwo.

– Nie ufam Ramseyowi. Jemu chodzi tylko o to, żeby dostarczała próbek krwi dla CDC. Ufam tobie.

Yael pokręcił głową.

– Nie po to mnie tu przysłano. Mam swoją robotę.

– Twoją robotą jest Esteban. Esteban może się tu zjawić.

– Albo nie.

– Ona jest kluczem. Nawet jeśli zgarniemy Estebana i Habina, kto nam zagwarantuje, że komuś innemu nie wpadnie w łapska zmutowany wąglik? Bess musi żyć, dopóki nie opracujemy szczepionki. Doskonale wiesz, że twój rząd cholernie się boi wąglika.

Yael wolno pokiwał głową.

– Dobry argument.

– Wystarczająco dobry?

– Zostanę w pobliżu… przez jakiś czas. Kaldaka ogarnęło uczucie ulgi.

– Lubisz ją. – Yael bacznie mu się przyglądał. – Nie chodzi tylko o to, że ona jest naszym biletem do tego bajzlu.

– Nie zasłużyła na takie traktowanie.

– Niewinni przechodnie wchodzą w drogę i przypadkowo giną.

– Ona wystarczająco dużo przeszła. Chcę, żeby była bezpieczna.

– Kawa.

Weszła Bess z tacą. Zmarszczyła brwi, gdy nagle zapadła cisza.

– Rozmawialiście.

– Nic ciekawego – zapewnił ją Yael. – Właśnie przekonałem Kaldaka, że skoro tak zbabiał, nie nadaje się do twojej ochrony. Nie pogniewasz się, jeśli od czasu do czasu go zastąpię?

– Skądże. – Postawiła tacę na stoliku i nalała kawy. – Ale to dość niewdzięczna robota. Kaldak twierdzi, że nawet tutaj nie jestem bezpieczna. – Popatrzyła na niego znacząco. – I nie chce mnie bronić przed żmijami w łazience. To jaki z niego pożytek?

– A tak, stara poczciwa sztuczka z kobrą w wannie – stwierdził z całą powagą Yael, sięgając po filiżankę. – Doskonale sobie z tym radzę. Niesamowite, czego to się człowiek nie nauczy z filmów z Jamesem Bondem.

– Są tylko dwie filiżanki – zauważył Kaldak.

– Nie chcę kawy. – Ruszyła do drzwi. – Idę do ciemni wywołać tę rolkę, którą dziś wypstrykałam. – Podniosła brwi. – Chyba, że chcesz sprawdzić, czy nie ma w odpływie żmii.

– Sama sprawdź – odparł Kaldak. – A jeśli znajdziesz, zawołaj Yaela.

W czerwonawej poświacie ciemni twarze na odbitkach wydawały się dziwne i groźne.

Były tam fotografie klaunów, grajków i turystów. Setki razy robiła takie zdjęcia w dzielnicy francuskiej i nigdy przedtem nie oglądała ich z takim niepokojem.

Ale jedna z tych twarzy może się okazać twarzą jej zabójcy.

Jedna z tych twarzy mogła ją obserwować, gdy grzebała siostrę.

Pod powiekami nagle zaszczypały ją łzy.

Cholera. Czuła się dobrze, prawie normalnie i nagle znikąd wróciło wspomnienie siostry i zburzyło równowagę. Czy zawsze tak będzie?

– Skąd ten pośpiech? – spytał Kaldak, gdy dwadzieścia minut później wynurzyła się z ciemni. – Co się spodziewałaś zobaczyć na tym filmie?

– Pewnie nic. Nie lubię niewywołanych negatywów. Zawsze się boję, że coś się z nimi stanie.

– Jak w Danzarze?

Skinęła i rozejrzała się po mieszkaniu.

– Gdzie Yael?

– Poszedł się rozejrzeć za mieszkaniem w okolicy.

– Nikłe szanse, za blisko końca karnawału.

– Ale Yael potrafi być ogromnie przekonujący.

– Jak ty.

– Ja i Yael to dwa bieguny. On ma o wiele łagodniejszą, wybaczającą naturę. Umie zapominać.

– Zapominać?

– Dwanaście lat temu jego żona wsiadła do autobusu. Miała odwiedzić matkę. Autobus wyleciał w powietrze. Palestyńscy terroryści.

– Straszne.

– Kolejny niewinny przechodzień. Ale ostatnio coraz częściej to oni stają się celem. Łatwiej ich zabić. – Wzruszył ramionami. – Yael to przebolał. Sześć lat temu ponownie się ożenił. Ma syna.

– Lubię go.

– Ja też. – Spojrzał na nią. – Ale to mnie nie powstrzymało przed postawieniem go między tobą a Estebanem.

Jego nagłe napięcie sprawiło, że poczuła się niezręcznie.

– Ze względu na próbki krwi.

– Jasne. – Odwrócił wzrok. – Ze względu na krew.

Czuła się coraz niezręczniej.

– Idę spać. Mam za sobą ciężki dzień. Najpierw jednak chciałabym zadzwonić do doktora Kenwooda. Mogę skorzystać z twojego telefonu?

Podał jej słuchawkę.

– Powiedz mi, gdyby się okazało, że są jakieś kłopoty z Josie, dobrze?

Skinęła głową i skierowała się do sypialni. Miała nadzieję, że z Josie nie będzie żadnych kłopotów. Wszystko inne i tak się nie układa. Proszę, Boże, niech przynajmniej to jedno będzie dobrze. Zatrzymała się przed drzwiami.

– Potrzebna ci próbka dziś wieczorem?

– Nie. Może jutro.

– Cóż, gdybyś się rozmyślił, daj…

– Powiedziałem ci: nie potrzebuję, do cholery. Pojednawczym gestem podniosła ręce.

– Dobra, dobra.

Zamknęła za sobą drzwi, odgradzając się od niego. Jeszcze jej tylko brakowało warczącego, rozdrażnionego Kaldaka. Wyjęła z torebki portfel, odszukała numer doktora Kenwooda i szybko go wystukała.

Po dziesięciu minutach zwróciła Kaldakowi telefon.

– Nie zastałam doktora Kenwooda, ale rozmawiałam z siostrą przełożoną. Josie dobrze się czuje.

– Świetnie. Gdzie są te wywołane zdjęcia?

– W ciemni. Dlaczego?

– Chciałbym je obejrzeć. Może kogoś rozpoznam.

– Sądzisz, że ci się uda?

– My, mordercy, stanowimy zamkniętą klikę. Zawsze jest jakaś szansa.

– Nie bądź głupi. Nie jesteś… jak oni.

– Mylisz się. Spytaj Ramseya. Osiem długich miesięcy szkolenia poświęcił, żebym doskonale znał się na zabijaniu. – Ruszył do ciemni.

– Idź spać. Obiecuję, że niczego nie zniszczę.

– Dlaczego cię szkolił?

– Bo go prosiłem.

– Dlaczego?

– Czy to takie ważne?

– Tak, ważne. – Sama nie wiedziała czemu, ale to było dla niej ogromnie ważne. – Wspomniał… – szukała w pamięci -… o Nakoi. Co to jest Nakoa?

Milczał, już myślała, że nie odpowie.

– Nakoa to takie Tenajo – przemówił w końcu. – Maleńka wyspa na południowym Pacyfiku, gdzie mieścił się amerykański ośrodek badawczy, którego celem było stworzenie szczepionek przeciwko potencjalnej broni biologicznej. Z jednego z laboratoriów wydostał się rzadko spotykany wirus. – Na jego twarzy nie malowały się żadne uczucia.

– Wszyscy zginęli. Nikt nie ocalał.

Wpatrywała się w niego wstrząśnięta.

– Nikt? Przytaknął.

Wirus dostał się do systemu klimatyzacji ośrodka – zarówno laboratoriów, jak i mieszkań pracujących tam naukowców. Czterdziestu trzech mężczyzn, kobiety i dzieci.

– I Esteban maczał w tym palce?

– Och, jak najbardziej. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, kto za to odpowiada, ale później wykryliśmy, że jeden z naukowców na wyspie był przez niego opłacany. Jennings szmuglował do Estebana najróżniejsze bakterie, a ten z kolei sprzedawał je Saddamowi Husajnowi. Ale Ramsey zaczął się domyślać, że coś tam cuchnie, więc Esteban musiał zniszczyć dowody i uniemożliwić śledztwo. Jennings więc wypuścił wirusa, zanim wyjechał i ukrył się w bezpiecznym miejscu. Ramsey nie mógł wysłać nikogo na wyspę ani kontynuować dochodzenia. To było zbyt niebezpieczne. Nakoa jeszcze przez pięćdziesiąt lat będzie skażona.

Mężczyźni, kobiety, dzieci… Wszyscy oni zginęli przez Estebana.

– Dlaczego nie dotarła do mnie nawet wzmianka o tym wypadku?

– Zatuszowaliśmy sprawę. To nie było trudne. Ośrodek był ściśle tajny i nikt nie chciał się przyznać, że coś takiego w ogóle istniało.

– Zatuszowaliście?

– Przerażona? Wiem, jaki jest twój stosunek do tego. Ale zrobiłbym to jeszcze raz. Nie wiedzieliśmy, kto za tym stoi, a musieliśmy to odkryć. Trzy lata zajęło mi powiązanie tej sprawy z Estebanem. Polowałem na Jecningsa, w końcu dopadłem go w Libii. Przed śmiercią doprowadził mnie do Estebana i Habina.

– Należałeś do grupy naukowców pracujących na Nakoi? – Tak.

– Ale przeżyłeś.

– Akurat wyjechałem do Waszyngtonu z raportem. Nim wróciłem, było już po wszystkim. Ramsey czekał na mnie na Tahiti z wiadomością.

Mówił spokojnie, bez emocji, jakby rozmawiali o pogodzie, ale ta obojętność była udawana. Bess za dobrze go już znała.

– Współczuję ci.

– Nie musisz. Stara sprawa. Byłem wtedy innym człowiekiem.

– Chrzanisz. Uśmiechnął się lekko.

– Nie wierzysz mi?

– Uważam, że jak my wszyscy, bronisz się przed prawdą, wypierając się jej.

Może i tak – odparł zmęczonym głosem. – Wiem tylko, że coraz trudniejsze staje się odróżnienie dobra i zła. Kiedyś to wyglądało znacznie prościej. Jedyne, co się liczyło, to dopadniecie Estebana. Reszta była nieważna. – Popatrzył jej w oczy. – I ty teraz czujesz podobnie, prawda?

– Tak, właśnie tak czuję.

– Pozwolisz, że zadam ci hipotetyczne pytanie. Gdybyś dla zabicia Estebana musiała poświęcić Josie, zdecydowałabyś się na to?

– Czyś ty oszalał? Wiesz, że bym tego nie zrobiła.

– Więc nie jesteś aż tak zła jak ja. W swoim czasie nie wahałbym się przed zabiciem nikogo, byle dorwać Estebana.

Pokręciła głową.

– Nie, nieprawda.

– Twoja wiara jest wzruszająca, ale nieuzasadniona. Najpierw byłem wcielonym diabłem, a teraz…

– Dobry Boże, nie twierdzę, że jesteś aniołem. Po prostu nie jesteś potworem. Ja też nie. A Esteban nim jest.

– Obyś miała rację.

– Możesz na to liczyć.

Wróciła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Musi wziąć prysznic, położyć się spać i o wszystkim zapomnieć. I jeszcze ta opowieść Kaldaka na zakończenie dnia. Sama o nią prosiła. Więcej, domagała się jej. Musiała wiedzieć. Dlaczego to dla niej takie ważne?

Może kieruje nią zwykła ciekawość? Kaldak stanowi teraz ważną, integralną część jej życia. Ma ją przy nim utrzymać. To naturalne, że ona chce się dowiedzieć, co uczyniło go takim, nie innym.

Kaldak rozłożył zdjęcia na stole.

Równie niewykonalne zadanie, jak rozpoznanie kogoś na balu przebierańców.

Wymalowany klaun, grajek w peruce, staruszka w gęstym welonie. Nawet jeden z nastolatków miał maskę.

To mogło być każde z nich albo żadne. Skąd, do cholery, ma wiedzieć?

Przyjrzyj im się. Ruch, wyraz twarzy może wyzwoli przelotne wspomnienie.

Usiadł przy stole i zaczął oglądać zdjęcia.


CDC, Atlanta – Prześpij się, Ed.

Ed Katz podniósł wzrok i zobaczył stojącego obok Donovana.

– Zaraz idę. Chcę tylko zrobić jeszcze jeden test. Nie wiem, co tu, do cholery, jest grane. Te antyciała powinny pokonać wąglika, tymczasem nic.

– Mówiłeś, że pierwszy test dobrze rokował. Skinął głową.

– Ale drugi wykazał olbrzymią odporność wąglika.

– Ja to za ciebie zrobię. Nie spałeś od dwudziestu czterech godzin. Po co ci zespół, skoro go nie wykorzystujesz?

– Jeszcze trochę.

– Dzwoniła Marta i powiedziała, żebym zmusił cię do jedzenia i odpoczynku. Chcesz, żebym jej podpadł? – Donovan zerknął na mikroskop Eda. – I muszę przyznać, że nie mogę się doczekać, kiedy dopadnę tego pieszczoszka. Ciekawe, że wykorzystali pieniądze do roznoszenia bakterii.

Ciekawe. Donovan z tym jego wiecznym obiektywizmem. Ed też kiedyś był taki. Nauka dla samej siebie. Tak się dobrze pracowało. Ale to się skończyło, gdy w pierwszych latach badań nad wirusem HIV posłano go między ludzi. Nauczył się, że za statystykami zgonów kryją się ludzkie twarze, głosy. HIV był wszędzie. Te dzieci, zarażone przez transfuzję z niesprawdzonej krwi. On i Marta od dziewięciu lat bezskutecznie próbowali mieć dziecko. Czuł ból rodziców tamtych maluchów.

– Tak, bardzo ciekawe. Co byś powiedział na parę takich dwudziestek w kopercie z twoją wypłatą?

– Zaraz, nie wyżywaj się na mnie, bo to ci nie wychodzi. Nie ja zmutowałem tego wąglika.

– Przepraszam.

– I słusznie. Zawołaj mnie, jeśli ci będę potrzebny.

Nie powinien był tak naskakiwać na Donovana. To poczciwy chłopak. Nic nie poradzi, że taki jest. A jego, Eda, gnębi brak rezultatów.

Nie, jest śmiertelnie przerażony. A jeśli te antyciała nie zadziałają, bo nie ma środka na zmutowany szczep? A jeśli spełniły się jego najgorsze obawy? Od pojawienia się HIV po nocach mu się śniło, że pojawi się wirus albo bakteria, nad którym nie da się zapanować. Któregoś dnia podniesie swoją paskudną głowę w jakiejś dżungli albo laboratorium genetycznym. To tylko kwestia czasu. Gdzieś tam się czai.

Pozostawało mu się modlić, żeby nie znajdował się właśnie na szkiełku przed nim.

Загрузка...