19.

Dzień czwarty

Aurora w stanie Kansas


2.47

Na niewielkim podjeździe przed domem Jeffersów roiło się od reporterów i kamer telewizyjnych. Na ulicy stał zaparkowany wóz transmisyjny. Kaldak zostawił samochód dwie przecznice dalej i szybko ruszył w stronę drzwi. Przedarł się przez tłum dziennikarzy i nacisnął dzwonek.

– Lepiej uważaj – ostrzegł jeden z fotografów. – Kiedy po południu zadzwoniłem, wezwała gliny i omal mnie stąd nie wyrzucili.

Nie winił jej. Taki atak mediów każdego by wyprowadził z równowagi. Jeszcze raz nacisnął dzwonek. Bez odpowiedzi. Ma to gdzieś. Z całej siły pchnął ramieniem drzwi.

– Cholera. Zwariowałeś? – Zaskoczony fotograf zrobił zdjęcie, jak Kaldak wdziera się do środka. – Wszystkich nas stąd wyleją. Zaraz wyskoczy z wrzaskiem i ściągnie…

Kaldak nie usłyszał ostatniego słowa, bo wszedł do środka i zatrzasnął drzwi. W korytarzu panował mrok, ale dostrzegł poświatę w jednym z pokoi na piętrze.

Nie musiał długo czekać. Drzwi gwałtownie się otworzyły i na szczycie schodów stanęła Donna Jeffers. Miała na sobie koszulę nocną i szlafrok, mierzyła do Kaldaka z pistoletu.

– Przepraszam. Zapłacę za naprawę drzwi – odezwał się Kaldak.

– Wynoś się z mojego domu.

– Muszę z panią porozmawiać.

– Wszedłeś na teren prywatny. Mam prawo przeszyć cię kulą na wylot.

– Zgadza się. Ale czy na pewno warto? Chyba i tak ma pani dość kłopotów.

– Co z ciebie za jeden? Dziennikarz? Z policji?

– CIA. Mogę wejść na górę i porozmawiać?

– Już był ktoś od was, kto chciał ze mną porozmawiać. Z każdego cholernego departamentu całego rządu zjawił się ktoś, kto chciał ze mną porozmawiać. – Zapaliła światło na korytarzu i baczniej mu się przyjrzała. – Ty już tu byłeś. Breen.

– Kaldak. Drobne przekłamanie.

– Szukałeś Cody’ego. – Schodziła na dół. – Szukałeś go, jeszcze nim to wszystko się zaczęło.

– Podejrzewałem, że jest w to zamieszany.

– To dlaczego, do cholery, go nie znalazłeś? Dlaczego dopuściłeś, żeby to zrobił? Moi przyjaciele pomyślą, że wychowałam jakiegoś potwora. Dlaczego go nie powstrzymałeś?

– Próbowałem. – Popatrzył na jej broń. – Mogłaby pani to odłożyć? Staram się pani pomóc.

– Chcesz złapać Cody’ego, jak oni wszyscy.

– Chcę dopaść człowieka, który go najął, i chcę, żeby pani namówiła syna do współpracy. Ale za tymi drzwiami są ludzie, którzy szukają wyłącznie kozła ofiarnego. Wezmą Cody’ego. A razem z nim i panią – dodał po chwili.

Przez chwilę milczała.

– Czego ode mnie chcesz? – spytała wreszcie.

– Kiedy syn zatelefonuje, proszę z nim porozmawiać, ale krótko, żeby go nie namierzyli. Jeśli będzie próbował się z panią umówić, proszę się zgodzić. I niech wie, że telefon jest na podsłuchu, to się nie sypnie.

– Możliwe, że więcej nie zadzwoni.

Usiadł na korytarzu przy stoliczku z telefonem.

– Obojgu nam pozostaje się modlić, by to zrobił.

Telefon zadźwięczał po kilku godzinach. Kaldak podniósł słuchawkę w korytarzu w tej samej chwili co Donna Jeffers, która odebrała telefon w kuchni.

– Mamusiu, nie rozłączaj się.

– Nie mogę z tobą rozmawiać – ucięła Donna Jeffers. – Oszalałeś? Zabroniłam ci dzwonić. Myślisz, że po tym, co zrobiłeś, nie założyli podsłuchu? Będę miała szczęście, jeśli mnie nie aresztują. Zrujnowałeś mi życie, idioto.

– Nie chciałem, mamusiu. To były fałszywki, ale myślałem, że to wszystko. Potrzebuję twojej pomocy. Tylko ciebie mam. Możemy się spotkać tam, gdzie świętowaliśmy moje dziewiąte urodziny?

– Nie. Nie dam się w to wciągnąć.

– Proszę, mamusiu. Milczała.

– Będę czekał. Wiem, że przyjedziesz. Rozłączył się.

Kiedy Donna Jeffers pojawiła się w korytarzu, Kaldak ze zdumieniem zobaczył w jej oczach łzy.

– Bodaj go licho porwało. Skończony głupek. Wsadzą go do więzienia, a potem zabiją.

Kaldak chciał ją okłamać, ale nie mógł się do tego zmusić.

– W tej chwili emocje są bardzo rozgrzane.

– Ja go naprawdę kocham. – Otarła łzy i wyprostowała się. – Ale nie pozwolę, żeby mnie pociągnął za sobą. – Buńczucznie spojrzała Kaldakowi w oczy. – Uważasz mnie za wyrodną jędzę, prawda?

– Ja pani nie osądzam.

– Nie obchodzi mnie, co sobie myślisz. Zawsze starałam się, jak mogłam. – Ruszyła w stronę sypialni. – Muszę się umalować i ubrać. Potem wyjdziemy. Jak zamierzasz mnie przeprowadzić przez ten motłoch?

– Tak samo jak sam przeszedłem.

– Pojadą za nami. Policja też.

– Zgubię ich. To może potrwać parę godzin, ale zgubię ich.

– Pizza Hut? – powtórzył Kaldak. Donna Jeffers wzruszyła ramionami.

– Wszystkie dzieciaki przepadają za pizzą.

Kaldak wjechał na parking i wyłączył silnik. Dochodziła jedenasta rano, restauracja była jeszcze zamknięta. Oprócz ich wozu na parkingu stały trzy samochody.

– Najprawdopodobniej obserwuje nas z daleka – powiedział Kaldak. – Wysiądźmy. Oboje musimy być dobrze widoczni. Spłoszyłby się, gdyby podjechał i nagle zobaczył mnie w samochodzie. Może znowu próbować uciec.

Minęło dziesięć minut.

– Nie przyjedzie – odezwała się.

– Niech mu pani da szansę. Na pewno…

Ulicą nadjechał czarny samochód, skręcił na parking i zahamował z piskiem opon. Otworzyło się okno.

– Co to za jeden? – spytał Cody. – Dlaczego nie przyjechałaś sama?

– Bo sama ci nie pomogę. Tym razem za daleko się posunąłeś.

– Co to za jeden? – powtórzył.

– Kaldak. – Zawahała się. – Pracuje dla rządu. Cody zaczął zakręcać szybę.

– Ani mi się waż, Cody Jeffers. – Zmierzyła go wzrokiem. – Słyszałeś? Nie będziesz uciekał. Nie chcę, żeby musieli cię ścigać, a potem zabili.

– Wrobił mnie, mamusiu. Nie wiedziałem, że ktoś umrze. Będą myśleli, że jestem jak on.

– W takim razie wydaj im drania, pójdź na ugodę.

– Boję się, mamo – szepnął. W oczach zalśniły mu łzy. – Nigdy jeszcze nie byłem taki przerażony. Co mam zrobić?

– Już ci powiedziałam. – Odsunęła się i wskazała Kaldaka. – Rób, co on ci każe, a może wyjdziesz z tego cało.

– Nie chcę… – Napotkał jej wzrok i skulił się w fotelu. – Zgoda. Czego ode mnie chce?

Tak. Kaldak przysunął się do samochodu, próbując ukryć podniecenie.

– Najpierw informacji. Masz szczegółowo opowiedzieć wszystko, od chwili gdy Esteban po raz pierwszy cię zaczepił w Cheyenne.


11.54

– Ty jeszcze tutaj? – Yael wbiegł do szpitalnego pokoju. – Na miłość boską, nie dali ci jeszcze lunchu, Bess?

Bess opuściła rękaw.

– Teraz zdecydowanie nabrałam apetytu. Do tej pory byłam żywiona wyłącznie sokiem pomarańczowym. Założę się, że ci wszyscy wojskowi, którzy mnie pilnują, dawno temu dostali śniadanie i lunch.

– Zobaczę, czy uda mi się coś dla ciebie skołować. Obiecałem Kaldakowi, że się tobą zaopiekuję.

– Wszyscy się mną opiekujecie. Bez przerwy jestem otoczona. – Uśmiechnęła się. – Wy dwaj najwyraźniej uważacie, że nikt inny nie potrafi odpędzić demonów.

– Cóż, jesteśmy w tym diabelnie dobrzy. – Pomógł jej wstać. – Jak się czuje ten stary, którego przywieźli dziś rano?

– Ma duże szanse. Donovan dał mu posiew z jednej z wczorajszych próbek. Ale wyhodowanie trochę trwa, a Donovan musi zrobić zapas.

– Chyba powinienem mieć na niego oko. Ci przemądrzali zapaleńcy mogą się okazać groźniejsi od Estebana. Masz w końcu określony zasób krwi.

– Jeśli naprawdę ci tak na mnie zależy, zaprowadź mnie do stołówki. Konam z głodu.

– Nie ma sprawy. – Zawahał się. – No, może nie do końca. Po pierwsze, będę musiał przynieść jedzenie tutaj, na górę. Nie powinnaś się pojawiać w miejscach publicznych. Po drugie, za drzwiami czyhają reporterzy. Dopadli już Donovana. Dowiedzieli się o tym staruszku i są żądni twojego widoku.

– Dziwne, że ich do mnie dopuszczasz. Wszystko inne jest zakazane ze względów bezpieczeństwa.

– Dokładnie ich przeszukano. – Uniósł brwi. – Spławić ich? Pokręciła głową. Media to element ugody, na którą poszłaby ochronić Josie.

– Porozmawiam z nimi. Ale za kwadrans przybądź z odsieczą.

– Niczym Lancelot ratujący Guinevere. Skrzywiła się.

– Nie strasz. Guinevere skończyła w klasztorze. Parsknął śmiechem.

– Przeglądałeś dzisiejsze gazety? Brakuje mi tam tylko aureolki. O mało się nie porzygałam.

– Przeżyjesz i to. O ile nie będziesz się wystawiać na niebezpieczeństwo.

– Nie wymyśliłam jeszcze ostatniego życzenia. Gdybym umarła, Esteban zdobyłby wszystko to, w imię czego wymordował tylu ludzi. Nie dopuszczę do tego. Masz jakieś wieści od Kaldaka?

– Na razie nie. Ale obiecał, że będzie mnie informował na bieżąco. Nie wykiwa nas, Bess.

– Zawsze mu wierzysz? Yael potaknął.

– I ty też powinnaś.

– Yael, wierzysz w Kaldaka. Dobrze. Ja wierzę w Josie, ciebie, a przede wszystkim w starego poczciwego hamburgera z frytkami. – Ruszyła do drzwi. – Więc odwalmy wreszcie te wywiady, żebyś mógł mi przynieść jedzenie.

Skończyła rozmawiać z dziennikarzami i właśnie wróciła do swojego pokoju, gdy zadźwięczał telefon komórkowy Yaela.

– Kaldak – poinformował Bess i dodał bezgłośnie: – A nie mówiłem?

W miarę jak słuchał, jego uśmiech powoli znikał.

– To nie jest najlepszy pomysł. Do licha, poleciłeś mi ją ochraniać, a teraz każesz robić coś takiego? Za nic jej tam… – Nacisnął przycisk zakończenia rozmowy. – Drań się rozłączył.

– Co się stało?

– Dowiedział się, że Esteban zmagazynował podrobione pieniądze. Na jakiejś farmie w pobliżu granicy z Iową. Właśnie tam jedzie.

Ogarnęło ją podniecenie.

– Esteban…

– Wybij to sobie z głowy. Nie zabiorę cię tam.

Emily.

– Niech Kaldak się nim zajmie. Zostań tu, gdzie możesz się na coś przydać.

Pokaż im potwory.

Donovan już pobrał dodatkowe próbki, na wypadek gdyby kogoś jeszcze przywieziono do szpitala. Otwiera się przed nią szansa zrealizowania swego marzenia.

Może zabić potwora.

– Jadę.

Yael pokręcił głową.

– Nie zabraniaj mi. Jadę. Zawieź mnie tam, Yael.

– Wykluczone. – Podał jej telefon. – Oddzwoń do Kaldaka i powiedz, żeby cię zabrał.

Teraz ona pokręciła głową.

– On jest tam, a ty tutaj. Weź mnie.

– Jakim niby cudem? Jesteś najbardziej znaną kobietą w Ameryce.

– Z mieszkania jakoś mnie wyprowadziłeś.

– To było co innego. Nie znajdowało się na obszarze objętym kwarantanną. I nie skombinuję ci samolotu.

– Więc zdobądź mi samochód. Proszę, Yael.

– Popełniasz błąd.

– Nie. Muszę to zrobić.

Przez chwilę milczał, w końcu ciężko westchnął.

– Cholera, chyba tak.


Springfield w stanie Missouri 14.37

Coś poszło nie tak. Jeffers powinien był tu dotrzeć półtorej godziny temu.

Esteban mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. Przy takim nagłośnieniu sprawy dowiedziałby się, gdyby Jeffersa zgarnęła policja. A to się nie stało.

Jeśli Jeffers otworzył którąś z toreb, może teraz leżeć martwy w jakimś rowie.

Albo dowiedział się, co było w paczkach, i spanikował. Może właśnie ucieka, a to nie jest wskazane. Taki tępak jak on długo by nie umiał się ukrywać.

Właściwie powód spóźnienia nie odgrywa tu większej roli, bo sytuację da się jeszcze naprawić. Niewykluczone, że on, Esteban, nie zdoła tak zgrabnie wyeliminować Jeffersa, jak to sobie zaplanował, ale smarkacz i tak właściwie nic nie wie.

A że to właśnie Jeffers ukrył część podrobionych pieniędzy w wiatraku? Z tym również łatwo się uporać. Wystarczy zabrać gotówkę i Jeffers nie będzie już stanowił najmniejszego zagrożenia.

Tak, wszystko się ułoży, dokładnie jak to sobie zaplanował. Musi tylko zachować zimną krew, by spokojnie kontrolować sprawy.


Okolice granicy stanu Iowa 15.48

Dmuchał wiatr i skrzydła wiatraka obracały się leniwie.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział Cody Jeffers. – Tu wyładowałem pieniądze. Nie zbliżę się tam ani na krok. Nie zmusisz mnie, Kaldak.

– Nie mam zamiaru. – Kaldak wysiadł z samochodu. – Jedź, pięć kilometrów stąd jest most, zaparkuj w jakimś niewidocznym miejscu i czekaj na mnie.

– A jeżeli nie wrócisz? Jeżeli ktoś mnie zobaczy? Obiecałeś mamie, że nic mi nie grozi.

– Po prostu czekaj na mnie.

Mięśnie brzucha mu się napinały, gdy obserwował wiatrak. Tyle lat poszukiwań i dokąd w końcu go to doprowadziło?

W pobliżu żadnego samochodu. To może być dobry lub zły znak. Albo Esteban już zabrał pieniądze, albo jeszcze nie dotarł na miejsce, dzięki czemu Kaldak zdąży zastawić pułapkę.

Cholera, że też się nie wyrobili na pierwszą, na spotkanie z Estebanem. Choć może to i dobrze. Jeśli Esteban czekał w umówionym miejscu, setki kilometrów stąd, w Springfield, nie zdąży tu dotrzeć.

Może. Jeśli. A kiedyż Esteban zrobił to, czego się po nim spodziewano?

Mógł sobie odpuścić spotkanie, zaparkować w tym lasku na południu i dojść pieszo do wiatraka. I tam oczekiwać informacji o okupie.

Albo ten diabelny wiatrak to pułapka, jak tamta fabryka w Waterloo.

Nieważne. Teraz już nie może się zastanawiać. Ma Estebana na wyciągnięcie ręki.

Ruszył w stronę wiatraka.


19.33

Wiatrak, pomyślała Bess. Ładny kamienny wiatrak, tonący w księżycowej poświacie. Śmierć czeka w tym wiatraku, zgrabnie zapakowana w torebki. Bess zawsze lubiła wiatraki. W Holandii zrobiła im tysiące zdjęć.

– Nie widzę w pobliżu samochodów. Kaldak chyba jeszcze nie dotarł, więc ja pójdę pierwszy. – Yael się zawahał. – Może jednak zmienisz zdanie?

Pokręciła głową. Yaelowi chodziło o upewnienie się, czy jest Esteban, nie Kaldak.

– Uważaj. Uśmiechnął się.

– Jak zawsze.

Odprowadziła go wzrokiem, póki nie zniknął w cieniu. Po chwili wrócił i przywołał ją skinieniem ręki. Pobiegła ku niemu.

– Kaldak?

– Jeszcze nie. – Przytrzymał jej drzwi i weszła w mrok. – Ale są pieniądze. Czyli uda nam się tu ściągnąć Estebana. Zapalę latarnię.

Otaczała ich nieprzenikniona ciemność. Bess nic nie widziała. Jakim cudem Yael wypatrzył pieniądze?

– Ja to zrobię – odezwał się Esteban.

Znieruchomiała.

Esteban zapalił latarnię w drugim końcu pomieszczenia. W ręku trzymał broń.

– W samą porę, Nablett. Dopiero co przyjechałem.

– Myślisz, że łatwo ją było wyciągnąć z Collinsville? – powiedział Yael. – Miałem szczęście, że w ogóle mi się udało. Uważam, że zasłużyłem na premię.

Wpatrywała się w niego wstrząśnięta.

‘- Przykro mi, Bess – zwrócił się do niej Yael łagodnie. – Okazja była zbyt kusząca, żeby ją wypuścić z rąk.

– Wszystko ukartowałeś? – szepnęła. – Od początku z nim współpracujesz?

– Nie, po prostu wykorzystałem okazję, skoro się nadarzyła.

– Zgłosił się do mnie, proponując pomoc w szybkim i bezproblemowym opuszczeniu Meksyku – wyjaśnił Esteban. - Oraz wszelkie inne usługi w zamian za niewielki procent od okupu.

– Dwa miliony dolarów dla ciebie to może niewiele, ale dla mnie nie. Wychowałem się w kibucu.

Bess zbierało się na mdłości. Każdy, byle nie Yael. Yael nie należał do potworów.

– Jakie… usługi?

– Ależ to oczywiste. Chodziło o ciebie – powiedział Esteban. Zabójstwo. Mówił o zabójstwie.

– Yael uratował mi życie.

– Och, upierał się, że nie może zniszczyć swoich stosunków z rządem izraelskim. Chce wyjść z tego z czystymi rękami. Dlatego to nie mogło się zdarzyć wtedy, gdy za ciebie odpowiadał.

Yael beztrosko machnął ręką.

– Teraz to bez znaczenia. Przywożąc ją do ciebie, spaliłem za sobą mosty. I, jak wspomniałem, uważam, że zasługuję na premię.

Bess nadal nie mieściło się to w głowie. Zdrada Yaela ją zdumiała.

– Kaldak nie dzwonił i nie kazał ci tu przyjeżdżać, tak?

Yael pokiwał głową.

Chryste Panie, jak on to sprytnie rozegrał! Wiedział, że wystarczy jej zamachać Estebanem przed nosem, a ona zrobi wszystko, byle go dopaść.

– Nawet proponowałeś, żebym oddzwoniła do Kaldaka. Co byś zrobił, gdybym się zdecydowała?

– Zaproponowałbym, że wystukam numer, i tak by się złożyło, że Kaldak by się znajdował poza zasięgiem komórki. – Popatrzył jej w oczy. – Przykro mi, że muszę to robić, Bess. Ale naprawdę ogromnie zdenerwowałaś Estebana.

– Nie mogła mnie zdenerwować. To tylko kobieta. Zawsze wiedziałem, że jakoś się jej pozbędę. – Esteban mocniej zacisnął rękę na broni. – A teraz, skoro ją tu przywiozłeś, z przyjemnością osobiście ją zlikwiduję. Wierzcie mi, to będzie prawdziwa rozkosz.

– Nie chcesz, żebym ja to zrobił? – spytał Yael.

Tak ci zależy na premii? Nie, ona jest moja. Nie wtrącaj się. – Wycelował w Bess. – Marzyłem o tej chwili. Wiesz, ile kłopotów mi narobiłaś?

Zabije ją.

Bess ogarnęło przerażenie. Nie chciała umierać. Jeszcze tyle rzeczy pragnęła zrobić.

Do licha, nie umrze. Musi być jakieś wyjście. Myśl. Graj na zwłokę.

– Cieszę się, że narobiłam ci kłopotów – odparła. – To będzie się ciągnąć dalej. Nawet jeśli mnie zabijesz, nic się nie zmieni. Nie zobaczysz swoich pieniędzy. Dałam im dość krwi, żeby opracowali antidotum. Znajdą je. Jutro. Może nawet dzisiaj.

Patrzył na nią z furią.

– Nieprawda.

– Prawda. – Ruszyła w jego stronę. – Nigdy ci nie zapłacą. Bo i po co? Możesz wypuścić te pieniądze w Nowym Jorku. I nic. Tylko drobna niewygoda. Nikt nie umrze. – Dzieliło ją od niego zaledwie parę stóp. – Z wyjątkiem ciebie. Zabiją cię. Rozerwą na strzępy za to, co zrobiłeś w Collinsville. – Jeszcze coś przyszło jej na myśl. – A potem zjedzą cię szczury. Będą kąsać twoje ciało, wgryzą się w oczodoły. Będą się tobą rozkoszować…

– Nie. – Głos przeszedł mu w pisk. – Kłamiesz, suko. To nie… Rzuciła się do pistoletu.

Puta.

Zdzielił ją kolbą w głowę.

Ból.

Osuwa się…

Przez ciemną mgłę widzi, jak Esteban mierzy do niej z broni.

– Esteban.

Kaldak!

Wypada z mroku za Estebanem, rzuca się między nich, powala Estebana na ziemię.

Huk wystrzału stłumiony przez ciało Kaldaka. Osunął się, broń potoczyła się po podłodze.

Ogarnęła ją śmiertelna trwoga.

– Nie!

Błyskawicznie ściągnęła go z Estebana.

Krew. Wszędzie krew. Jego klatka piersiowa… Kaldak się nie ruszał.

Esteban czołgał się, usiłując sięgnąć po pistolet.

Była szybsza. Chwyciła kolbę, przetoczyła się i wymierzyła w Estebana.

– Powstrzymaj ją. – Esteban patrzył ponad nią na Yaela. – Zabij ją.

Znieruchomiała.

– Wszak chciałeś to zrobić osobiście – odparł Yael. - Chyba nie powinienem się wtrącać.

– Zabijże ją.

– Naprawdę chcesz to zrobić, Bess? – zwrócił się do niej Yael.

Kaldak. Emily. Danzar. Nakoa. Tenajo. Collinsville.

– Widzę, że najwyraźniej tak – rzekł Yael. – W takim razie proponuję, żebyś zastrzeliła sukinsyna.

Nacisnęła spust.

Kula przeszyła głowę Estebana.

Strzeliła jeszcze raz.

– Wystarczy – odezwał się Yael. – Raz było dość.

Odwróciła się i wycelowała w niego.

Podniósł ręce.

– Nie stanowię dla ciebie zagrożenia, Bess.

– Uważaj, bo ci uwierzę.

– Chcesz, to marnuj czas, zastanawiając się, czy mnie zabić, czy też sprawdzić, czy nie uda nam się uratować Kaldaka. Zdaje się, że jeszcze żyje.

Pobiegła wzrokiem ku Kaldakowi. Żyje? Było tyle krwi… Yael klęknął przy Kaldaku, przyłożył palce do jego szyi. Skinął głową.

– Żyje.

– Nie zbliżaj się do niego.

– Wyobraź sobie, że mam broń, Bess. Może byś tak sobie uświadomiła, że w każdej chwili mogłem cię zabić.

– Esteban kazał ci się nie wtrącać.

– Widziałaś kiedyś u mnie taką uległość? Oderwał kawałek koszuli Kaldaka i zwinął w kłębek.

Lepiej chodź mi pomóc. Nie podoba mi się ten krwotok. Pobiegła w drugi koniec pomieszczenia, klęknęła, przygarnęła do siebie Kaldaka.

– Ty uciskaj, a ja zadzwonię po pogotowie – polecił Yael. Ale ona już uciskała klatkę piersiową nad raną.

– Dzwoń po nich. Szybko.

Esteban nie żyje, a Kaldak tak. Ofiarowano jej cud i nie pozwoli go sobie odebrać. Nie dopuści, by Kaldak umarł.

Sanitariusze ostrożnie umieścili Kaldaka w karetce. Bess wskoczyła do środka i usiadła przy nim.

Zerknęła na Yaela, który został na zewnątrz.

– Jedziesz?

– Nie. Pogotowie zawiadomiło policję. Muszę jeszcze coś zrobić, zanim przyjadą. Zobaczymy się w szpitalu.

Czyżby? A może skorzysta z okazji i ucieknie? Postępowanie Yaela całkowicie zbiło ją z tropu. Nie ulegało wątpliwości, że współpracował z Estebanem. A mimo to powstrzymał się, choć mógł ją zastrzelić, i razem z nią ratował Kaldaka.

Sanitariusze zatrzasnęli drzwi i po chwili karetka pędziła drogą do autostrady.

Kaldak nie odzyskał przytomności i był podejrzanie blady. Otarła łzy i chwyciła go za rękę.

– Tylko nie umieraj – szepnęła. – Trzymaj się. Ani mi się waż umierać, Kaldak.

Karetka najpierw się zatrzęsła, potem Bess usłyszała huk wybuchu.

Obejrzała się.

Wiatrak rozsypał się jak zabawka, zewsząd lizały go płomienie, sięgające nieba.

Загрузка...