20

Strumień krwi

Pojawienie się Zabójcy Potworów tak dokładnie zniszczyło apartament Amelii i Bertiego, że pomogliśmy im się przenieść do urządzonego w kolonialnym stylu mieszkania piętro wyżej, którego właściciele pojechali na wakacje na wyspy Turks i Caicos. Próbowałem przekonać samego siebie, że Zabójcy Potworów i jego klanowi uda się wyłapać i spalić wszystkie strigoi, ale uznałem, że nie będzie dla Amelii i Bertiego zbyt bezpiecznie, jeśli pozostaną w mieszkaniu bez szyb w oknach.

Zanim wyszliśmy, sprawdziliśmy z Gilem wszystkie pokoje i rozbiliśmy wszystkie lustra.

– Kiedy Nigel to zobaczy, chyba wykluczy nas z grona swoich przyjaciół – mruknęła Amelia.

– Nie martw się, na pewno nie będzie się przejmował lustrami. Ucieszy się, że przeżyliście.

– Chcecie coś zjeść? – spytał Bertie. – Nie mamy oczywiście nic ciepłego, ale jest kilka puszek zupy i szwedzki żytni chleb.

– Nie trzeba – odparłem. – Najlepiej będzie, jeśli wrócimy do Jenicy. Nie chcę, żeby była sama.

Amelia podeszła do mnie i ujęła obie moje dłonie.

– Kolejna dziwna przygoda – powiedziała. – Dlaczego takie rzeczy przydarzają się akurat nam, Harry?

– Bo jesteśmy mediami. To nasza robota. Kto coś takiego załatwi, jeśli nie my?

– Myślisz, że to zadziała? Wezwanie Zabójcy Potworów?

– Nie wiem. Mam nadzieję. Ale muszę jeszcze znaleźć Misquamacusa i unieszkodliwić go.

– Pokażesz się potem? Nie chciałabym, abyś zniknął bez wieści.

Bertie robił się trochę nerwowy, więc pocałowałem ją tylko w czoło.

– Znasz mnie. Erskine Niezniszczalny. Chodź, Gil, najlepiej będzie, jak się stąd wyniesiemy.


Gil zostawił mnie na rogu Leroy Street i poszedł do domu, sprawdzić, co z żoną i córkami. Kiedy szedłem przez miasto, było cicho, ale gdy wchodziłem po schodach w domu Dragomirów, dałbym sobie uciąć rękę, że usłyszałem krzyk mężczyzny. Zatrzymałem się i zacząłem nasłuchiwać, lecz krzyk się nie powtórzył. Wszedłem do mieszkania i dokładnie zamknąłem za sobą drzwi.

Jenica spała na kanapie. Na dywanie leżał jeden z tomików dziennika jej ojca. Gdy potrząsnąłem ją za ramię, otworzyła oczy i popatrzyła na mnie, jakby mnie nie poznawała.

– Och… miałam taki dziwny sen…

– Nic nie może być dziwniejszego od tego, co właśnie zrobiliśmy.

Jenica usiadła i przeciągnęła się.

– Jak poszło? Seans się udał?

– Czy się udał? Wywołaliśmy najpaskudniejszego myśliwego wampirów, jakiego możesz sobie wyobrazić. Zabójcę Potworów! Jest jak… składa się z dymu i pyłu, ale trzeba go było zobaczyć! Ma rogi jak demon, a z jego oczu wystrzeliwuje jaskrawe światło. Jak promienie śmierci. ZZZAP! BAM! – i w ścianie zrobiła się wielka dziura.

– Będzie dla nas walczył ze strigoi!

– Szkoda, że cię tam nie było, Jenica. Pojawiła się Zmienna Kobieta, która składała się z czterech różnych kobiet, choć była to ta sama osoba, ale w różnym wieku. Potem wezwała Zabójcą Potworów. Całe mieszkanie Amelii zostało zdemolowane, no wiesz… wszystko, co nie było przymocowane, rozpadło się w kawałki. To było tak niesamowite…

– Harry, czy ten Zabójca Potworów będzie dla nas walczył ze strigoi!

Zacząłem się uspokajać.

– Tak, będzie walczył. Możemy tylko czekać i patrzeć.

– To dobrze, prawda? Czyli misja zakończyła się sukcesem?

– Chyba tak. Przynajmniej taką mam nadzieję. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy.

Jenica podniosła dziennik ojca.

– Kiedy cię nie było, dużo się dowiedziałam.

– Tak?

– Posłuchaj mnie uważnie, Harry… Dowiedziałam się o sprawach, których przedtem nie rozumiałam. Na przykład, dlaczego ojciec miał obsesję na punkcie tropienia strigoi.

– Chętnie bym się czegoś napił.

– Dowiedziałam się też czegoś o sobie…

Nalałem sobie kieliszek palinki i właśnie zamierzałem go wychylić do dna, kiedy dotarło do mnie, że Jenica próbuje mi powiedzieć coś ważnego.

Wbiłem w nią wzrok.

– Jesteś wzburzona.

– To był szok. Nigdy bym się tego nie domyśliła.

– Opowiedz.

– W dzienniku ojciec pisze, że poznał matkę w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym roku, kiedy studiował na uniwersytecie w Rumunii, a ona pracowała w kawiarni, w której często przesiadywał. Zakochali się w sobie i chcieli wziąć ślub, ale kiedy powiedzieli jej ojcu o swoich planach, Wpadł we wściekłość i zakazał im się widywać. Po wielu kłótniach mój ojciec zabrał matkę do Stanów Zjednoczonych i potajemnie wzięli ślub tutaj, w Nowym Jorku.

– No i?

– Byli bardzo szczęśliwi i nie mogli pojąć, dlaczego jej ojciec tak bardzo nie chciał, żeby zostali małżeństwem. Trzy lata później, kiedy matka była w ciąży ze mną, ojciec zabrał ją do Rumunii, aby pogodziła się z moim dziadkiem. Razvan jest bardzo honorowy i uważał, że nie może uniemożliwiać ojcu kontaktu z własnym dzieckiem i wnukami.

– Jak na razie nadążam. – Znowu napiłem się palinki i otrząsnąłem się jak pies pasterski. – Ale dlaczego mam wrażenie, że to szczęśliwe zjednoczenie rodziny nie okazało się aż tak bardzo szczęśliwe?

– Ponieważ z powodu ciąży matki dziadek musiał wyjaśnić moim rodzicom, czemu był tak bardzo przeciwny ich związkowi. Powiedział im, że kiedy moja babcia Ecaterina była w ciąży, pojechała odwiedzić rodzinę, mieszkającą w górach, w miejscowości Horezu. Po drodze zepsuł się autobus i kierowca wraz z siedmiorgiem pasażerów musieli przenocować na odludziu niedaleko Caciulata. Rano się okazało, że kierowca i sześciu mężczyzn nie żyje… mieli poderżnięte gardła… żyła tylko moja babcia, choć została tej nocy wielokrotnie zgwałcona. Kilka dni później dostała wysokiej gorączki… jak Frank. Urodziła mamę przedwcześnie i umarła. Została zakażona przez strigoi i stała się bladym człowiekiem. Dziadek dał matce na imię Mariana, co oznacza „gorzka łaska”.

Podała mi oprawiony w miękką skórzaną okładkę dziennik ojca, pokazując palcem akapit na górze.

– Czytaj.

Styl Razvana Dragomira był bardzo uporządkowany i równocześnie gwałtowny – był to styl człowieka, który ma do opowiedzenia straszne rzeczy, ale chciałby zostać dobrze zrozumiany.

„Nicolai powiedział mi, że po śmierci Ecateriny zaprosił go do swojego gabinetu jeden z najstarszych i najznamienitszych ginekologów z kliniki w Pitesti. Lekarz oświadczył, że wyjaśni mu, co się stało z Ecateriną i co może się stać z Marianą, kiedy dorośnie, nie wolno tego jednak nikomu zdradzić pod groźbą ściągnięcia na siebie uwagi żywych martwych.

Powiedział, że choroba, która kosztowała moją babcię życie, nie powinna się odbić na zdrowiu małej Mariany, choć w jej krwiobiegu zawsze będzie krążył wirus strigoica, którego nie da się usunąć nawet za pomocą pełnego przetoczenia krwi. Wirus ten będzie zawsze przekazywany wszystkim kobietom w rodzinie. Ale w odróżnieniu od pełnokrwistej strigoica Mariana nie będzie nadwrażliwa na światło słoneczne i nie będzie odczuwać pragnienia ludzkiej krwi, będzie jednak miała różne cechy bladych ludzi – na przykład umiejętność wyginania ciała w niemożliwy sposób czy wspinania się na mury. Poza tym ginekolog powiedział, że zawsze, kiedy zechce, będzie mogła przechodzić przez»srebrne drzwi«, choć nie wyjaśnił ojcu Mariany, co to takiego”.

– Srebrne drzwi… Czy może tu chodzić o lustra? – zapytałem. – Nie mów, że twoja matka umiała przez nie przechodzić.

– Czytaj dalej. To jeszcze nie wszystko.

„Ginekolog jednoznacznie stwierdził, że jeżeli Mariana kiedykolwiek urodzi córkę, będzie ona również zainfekowana wirusem strigoica. Synowie nie zostaną zakażeni – tak samo mężczyźni, z którymi Mariana będzie miała kontakt płciowy – chyba że odprawi przedtem rytuał Samodivy. Rytuał ten sprawi, że krew jej partnera będzie podatna na zakażenie wirusem i mężczyzna niemal na pewno się zarazi”.

Odłożyłem dziennik.

– Twój ojciec pisze tu, że twoja babcia przekazała wirusa strigoica twojej matce, a twoja matka tobie i jeżeli będziesz miała kiedyś córkę, ona również będzie zainfekowana. Boże, Jenico, jesteś półwampirzycą! I ojciec nigdy ci o tym nie powiedział? Rany…

Oczy Jenicy błyszczały od łez.

– Całe życie robił wszystko, abym trzymała się z dala od chłopaków.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że nigdy…

– Nie, oczywiście, że nie. Jak mógłby mnie powstrzymać? Zawsze jednak, kiedy sądził, że mam jakiegoś przyjaciela, robił się zimny i wrogi i nigdy mi nie pozwalał przyprowadzać nikogo do domu. Mówił, że jedynym mężczyzną, jakiego potrzebuje dziewczyna, jest ojciec. Myślałam, że jest nadmiernie opiekuńczy, ale on chciał tylko, żebym nie miała dzieci. Dziewczynek.

– To się robi coraz bardziej szalone. Czy podejrzewał, że twoja matka może przechodzić przez lustra? Myślisz, że ona o tym wiedziała?

– Nie sądzę. Z tego, co ojciec napisał w dzienniku, nie przypuszczam, aby rozumiał lepiej od dziadka, czym są „srebrne drzwi”. Legendy nie mówią o tym, że strigoi mogą ukrywać się w lustrach. Nawet po latach badań mógł się tego nie domyślać.

Nie bardzo mieściło mi się to wszystko w głowie i doskonale rozumiałem, dlaczego Jenica jest tak bardzo rozbita. Odkrycie, że jest się spokrewnionym z wampirami, nie mogło być zbyt miłe – nie wspominając już o tym, że jej własny ojciec wiedział o tym i nic nie mówił.

Nalałem sobie kolejny kieliszek palinki – napełniłem go aż po wręby, dolałem też Jenicy.

– Popatrz – powiedziała i wygięła kciuk do tyłu, aż dotknął przedramienia przy samym nadgarstku. – Zawsze potrafiłam coś takiego zrobić. Ale myślałam, że to normalne.

Było to groteskowe, choć równocześnie fascynujące.

– Szkoda, że nie mamy już żadnego lustra. Mogłabyś spróbować przejść przez srebrne drzwi.

– Nie sądzę, abym miała na to ochotę Kto wie, jaki jest tamten świat… po drugiej stronie lustra. Kto wie, czy mogłabym wrócić? A jeżeli przebywają tam za dnia strigoi, musi to być przerażające miejsce…

– Mimo to byłoby ciekawe sprawdzić, czy umiałabyś wsadzić mały palec u ręki w lustro.

Jenica przez chwilę milczała. Zanim się odezwała, otarła oczy.

– Jesteś głodny7 Musisz być głodny. Mam chyba trochę makaronu w puszce.

Przygotowała dla nas posiłek z zimnego spaghetti po bolońsku i solonych krakersów. Kiedy siedzieliśmy w zbierającym się w salonie mroku, opowiedziałem jej ze szczegółami o Zmiennej Kobiecie i seansie u Amelii. Nie pytałem o dziennik jej ojca. Potrzebowała czasu, aby przemyśleć tę sprawę.

– Więc jak zamierzasz odszukać tego Misquamacusa? – spytała w końcu.

– Mam nadzieję, że Zabójca Potworów znajdzie Vasile Lupa i spali go. Jeśli to zrobi, Misquamacus nie będzie miał ducha, w którym mógłby się schować.

– Ale ten Misquamacus wygląda na bardzo wytrwałego. Ożył, choć jego duch był rozbity na atomy.

– Nie spocznie, póki się nie zemści.

– Za to ty powinieneś odpocząć. Wyglądasz na wycieńczonego.

Wstałem i wziąłem nasze talerze.

– Odpocznę, kiedy to wszystko się skończy. Może gdzieś razem pojedziemy? Mogłabyś mi pokazać Rumunię.

– Rumunię? Nigdy nie wrócę do Rumunii. Bez rumuńskich zabobonów nic z tego by się nie wydarzyło. Tam są sami głupcy i chłopi. Jak sądzisz, dlaczego tak długo znosili Ceaucescu?

– Nie pytaj. My wcale nie byliśmy lepsi… wybraliśmy na drugą kadencję Clintona


Brudne i żółte słońce, podobne do jajka z rozlanym żółtkiem, już zachodziło, a Gil ciągle się nie zjawiał Stałem w otwartym oknie, wyglądałem i próbowałem skorzystać z powiewów dusznej, zmęczonej bryzy. Za piętnaście jedenasta było już niemal zupełnie ciemno, ale brakowało jeszcze dwóch godzin do wschodu księżyca, więc wpatrywałem się w kompletną czerń. Od czasu do czasu wydawało mi się, że widzę jakiś pochylony cień, przemykający ulicą. Mogli to być bladzi ludzie, mogły to być strigoi, ale mogło to też być jakieś złudzenie optyczne. Znów skądś doleciał wrzask, chyba od strony parku Jamesa Walkera, potem jeszcze jeden, gdzieś od Clarkson Street, a po mniej więcej dwudziestu minutach zapłonęło sześć lub siedem małych ognisk.

Dałbym głowę, że w powietrzu czuć zapach histerii, choć może to był jedynie efekt mojego zmęczenia. Miałem nadzieję że zabójcy potworów wyszli już na miasto i przeganiali strigoi, ale w miarę upływu czasu moja wiara, że przyjdą nas uratować, coraz bardziej słabła. Czy Indianie dotrzymują słowa? Prawdopodobnie tak – ale czy dotrzymują także słowa danego białemu człowiekowi?

Właśnie zamierzałem zamknąć okno, kiedy na ulicy w dole rozległ się wrzask i o asfalt załomotały czyjeś stopy. Wychyliłem się, ale nikogo nie było widać. Potem ktoś w dole zaczął wywijać latarką, jakby biegł.

– Harry! Otwórz drzwi! Harry! Te dranie mnie gonią!

– Trzymaj się! – odkrzyknąłem.

Skoczyłem przez kanapę, wpadłem do korytarza i wyprysnąłem z mieszkania.

– Co się stało? Harry! – zawołała za mną Jenica.

Gil walił we frontowe drzwi i krzyczał:

– Harry! Na Boga, otwórz drzwi!

Zbiegałem schodami po siedem stopni naraz. Kiedy znalazłem się na drugim podeście, potknąłem się i skręciłem kostkę. Wykonałem skomplikowany piruet i odzyskałem równowagę.Skoczyłem na dół, przekuśtykałem ostatni odcinek drogi i otworzyłem drzwi.

Gil rzucił się na mnie i obaj upadliśmy na podłogę. Uderzyłem się boleśnie w łopatkę. Miałem krew na rękach, na twarzy i na koszuli. Spojrzałem ponad ramieniem Gila i ujrzałem trzech bladych mężczyzn, oświetlanych od dołu przez światło latarki Gila. Jeden miał na sobie przesączoną krwią bawełnianą bluzę, jakby pracował w rzeźni, drugi, półnagi, miał obwisły brzuch i wielkie sine obrzęki na twarzy, trzeci był ubrany w podarty garnitur i wyglądał jak grabarz albo kloszard. Wokół nas migotały noże i słychać było gardłowe, spragnione HHHRRR… HHHRRR… HHHRRR.

– Gil, do cholery, złaź ze mnie!

Otworzył oczy i popatrzył na mnie. Zakaszlał mi prosto w twarz, ale po chwili udało mu się podciągnąć na tyle w górę, że klęczał na jednym kolanie. Wywinąłem się spod niego, przekręciłem na bok i kopnąłem z całej siły pierwsze strigoi, które spróbowało wejść do środka.

Gil wstał i choć miał ręce śliskie od krwi, podciągnął mnie do pionu. Odwróciliśmy się do strigoi, tym razem jednak byłem przekonany, że to koniec. Trzej mężczyźni sunęli na nas z wysoko uniesionymi nożami. Grabarz miał wielki rzeźniczy nóż, pokryty brązowymi jak rdza plackami zaschniętej krwi.

Strigoi w bluzie – BLINK – przeniosło się na naszą prawą stronę. Gil kopnął je i wymierzył mu cios karate w szyję, ale mężczyzna odchylił się pod nieprawdopodobnym kątem, po czym wrócił do pionu i zaczął machać nożem z taką prędkością, że wydawało się, iż ma dwadzieścia noży. Dłonie i przedramiona Gila były całe zakrwawione i miał otwartą ranę w prawym barku.

– Cholerne… krwiopijcze… skurwiele… – dyszał. Grabarz pochylił głowę i w ułamku sekundy znalazł się za mną. Objął mnie ramieniem, aby móc poderżnąć mi gardło. Złapałem go za nadgarstek i walnąłem nim o balustradę, potem o stolik, potem znów o balustradę i na koniec rzuciłem się całym ciężarem ciała do tyłu. Poczułem, jak grabarzowi pękają żebra.

Kiedy miałem się odwrócić, aby wsadzić mu palce w oczy, przeniósł się na bok i znów biegł na mnie z uniesionym nożem.

Gil walczył z pozostałą dwójką strigoi i tak wrzeszczał, że nic nie słyszałem.

Grabarz machnął nożem w lewo, potem w prawo. W jego oczach niczego nie było. Nie było wściekłości, nienawiści, szaleństwa. Niczego, zdawałem sobie jednak sprawę, że się nie cofnie i jest zdecydowany mnie zabić, poderżnąć mi gardło i wypić moją krew, tryskającą prosto z szyi.

Nagle… eksplodował. Stał kilkanaście centymetrów przede mną i po prostu eksplodował. Rozległ się cichy trzask i rozerwało mu wnętrzności. Głowa oderwała się i poleciała na bok, a tułów buchnął gwałtownym płomieniem. Po chwili leżał na podłodze i płonął jak krzyż w filmach o Ku-Klux-Klanie.

Dwa pozostałe strigoi rozejrzały się, ale nie pozostało im dość czasu, by mogły zrozumieć, co się stało. Zaraz potem także eksplodowały i przez kilka sekund korytarz wypełniały latające i płonące części ciał: dłonie, stopy, fragmenty kości, płuca i zwoje gwałtownie kurczących się trzewi.

Wyjrzeliśmy z Gilem na ulicę. Stało tam sześć milczących, bardzo ciemnych cieni. Było je widać tylko dzięki płonącym na progu strigoi. Zdawało mi się, że zobaczyłem rogi i naszyjniki, przez ułamek sekundy widziałem nawet otwarte oczy, wąskie jak szparki w masce hutnika, i białe światło, zbyt jasne, aby na nie patrzeć.

– Zabójcy potworów – powiedziałem. – Ludzie-ze-Słońcem-w-Oczach.

– Po raz pierwszy Indianie przybyli białym na ratunek – mruknął Gil i kichnął, opryskując mnie krwią.

– Wytrzymaj jeszcze chwilę. – Kopnięciami zrzuciłem płonące resztki strigoi na chodnik. Jelita były najgorsze, bo kleiły mi się do butów i owijały wokół kostek, a gdy próbowałem je odplątywać, skwierczały jak smażony kotlet. Szybko oczyściłem korytarz. Pozostała w nim jedynie czaszka grabarza, paląca się na wycieraczce. Pchnąłem ją czubkiem buta i podskakując na schodach, cały czas płonąc jaskrawo, sturlała się na ulicę, przetoczyła przez nią i zatrzymała dopiero na przeciwległym krawężniku.

Kiedy zamykałem frontowe drzwi, ozdobionych rogami postaci zabójców potworów już dawno nie było. Miałem nadzieję, że wyruszyli w pościg za kolejnymi strigoi. W końcu to był ich kraj – kraj wnuków Zmiennej Kobiety – i dlatego mogli korzystać ze wszystkich jego bogactw i siły duchowej. Sądząc po tym, co się stało na progu domu Jenicy, strigoi będą musiały sobie poszukać dobrych ciemnych kryjówek.

Ręce Gila były pokryte krzyżującymi się cięciami i mocno krwawił z barku, poza tym jednak nie wyglądał najgorzej. Gdy pomagałem mu wstać, obaj spojrzeliśmy w stojące na korytarzu lustro. Wyglądaliśmy jak ranni żołnierze, wracający z wojny.

– Zapomniałeś to rozbić – powiedział Gil, wskazując na lustro. – Nie chciałbym, żeby te stwory weszły tędy do budynku.

– Chodźmy na górę. Potem tu wrócę i zrobię z tym porządek.

Wspinaczka okazała się męczarnią. Gil co chwila musiał się zatrzymywać i łapać oddech.

– Miałeś wrócić przed zmrokiem – wysapałem.

Oparł się o ścianę.

– Wiem, ale muszę się do czegoś przyznać. Próbowałem wywieźć żonę i córki do Jersey.

– Dlaczego?

– Kiedy wróciłem do domu, przeraziłem się, bo strigoi próbowały włamać się do naszego mieszkania trzy albo cztery razy. Kazałem więc dziewczynom spakować się i poszliśmy do tunelu Holland. Pomyślałem, że może mnie przepuszczą, bo byłem żołnierzem. Ale nic z tego… Poustawiali barykady z drutem kolczastym. Mieli rozkaz strzelać bez ostrzeżenia do wszystkich, którzy próbowaliby się przedostać. Nie miałem więc wyboru, musiałem zaprowadzić żonę i córki z powrotem do domu i zabarykadować je tam.

– Mogłeś z nimi zostać. Powinieneś był to zrobić. Zrozumiałbym.

Starł krew z górnej wargi.

– Jestem żołnierzem, Harry. Wiem, czym jest obowiązek.

– Doceniam to, że wróciłeś. Przynajmniej wiemy teraz, że zabójcy potworów są na mieście i robią, co obiecali. Widziałeś tego gościa, który wybuchł obok mnie? To było coś, no nie?

– Harry! – zawołała Jenica z góry. Jej głos odbił się echem w klatce schodowej. – Wszystko w porządku?

– Poobijany, ale nieugięty! – odkrzyknąłem. Zarzuciłem sobie ramię mojego towarzysza na plecy i przetaszczyłem go przez ostatni odcinek schodów. Jenica czekała na nas i pomogła mi zaprowadzić Gila do salonu, gdzie położyliśmy go na kanapie. Dopiero wtedy zobaczyłem, że jest znacznie poważniej ranny, niż sądziłem. Przód jego T-shirtu był przesączony krwią, a kiedy Jenica mu go ściągnęła, okazało się, że ma nie tylko rany cięte na rękach. Tuż pod klatką piersiową była rana kłuta, z której przy każdym oddechu wylatywały pęcherzyki powietrza.

– Przyniosę środek dezynfekujący i bandaże – powiedziała do mnie Jenica. – Przez ten czas uciskaj mu tę ranę, aby nie tracił krwi.

– To nic takiego – mruknął Gil. – W Bośni dostałem szrapnelem w nogę. Założyli mi wtedy trzydzieści siedem szwów.

– Co powiesz na drinka? – spytałem. – Na ukojenie bólu nie ma nic lepszego od palinki, nieważne, czy to ból fizyczny, czy psychiczny.

– Czemu nie? Kiedy to wszystko się skończy, otworzę przy Siódmej Alei bar z palinką i nazwę go „Amnezja”.


Jenica przyniosła plastikową miskę, do której nabrała wody z wanny. Gąbką obmyła Gilowi brzuch i bark i opatrzyła mu rany czystymi bawełnianymi chusteczkami. Potem pomogliśmy mu pokuśtykać do sypialni i ułożyliśmy go na łóżku.

– Potrzebujesz snu. – Jenica, pochyliła się nad nim i pocałowała go w czoło.

– Frank umarł w tym łóżku! – zaprotestował Gil.

– Tak i nie. Przecież właściwie jeszcze nie umarł do końca.

– Dzięki za pocieszenie.

Wróciliśmy z Jenicą do salonu. Mnie też przydałoby się nieco snu, wiedziałem jednak, że nie uda mi się zamknąć oczu. Poza tym musiałem iść na dół, by rozbić lustro. Wątpliwe, aby strigoi spróbowały tu dziś wrócić po tym, jak pojawili się zabójcy potworów, uznałem jednak, że lepiej być nadmiernie ostrożnym, niż zostać wyssanym przez świrusa o martwym wzroku.

Jenica wzięła do ręki zdobioną kość, którą znaleźliśmy w trumnie Vasile Lupa.

– Wiesz, cały dzień o niej myślę. O tym, skąd się wzięła i dlaczego ma taką moc.

– Widziałem już kiedyś coś podobnego… nawet w podwójnym wydaniu. Były to kości z nóg czarownika, którymi stukało się o siebie, jakby ich właściciel biegł, i wtedy można było dostać się za nim do świata duchowego. Należały do Białego Byka, szamana Szalonego Konia.

– I co, skutkowało?

Nie bardzo chciałem o tym mówić, ponieważ wspomnienie nie było przyjemne, ale skinąłem głową.

– Skutkowało. Ale inaczej niż ta kość… – Wziąłem ją od Jenicy i uniosłem. – Kości Białego Byka były używane do przeprowadzania świętego rytuału, a ta… sprawia wrażenie, jakby miała własną, wewnętrzną siłę…

– Ale dlaczego leżała w trumnie Zbieracza Wampirów?

– Kto wie? Może nie było szczególnego powodu? Może po tym, jak Misquamacus ożywił Zbieracza Wampirów, nie potrzebował już jej i zostawił ją tam, gdzie była?

– Coś o takiej mocy? Nie sądzę. Twój czarownik musiał zostawić kość w trumnie Zbieracza Wampirów z określonego powodu. Pamiętaj, że kiedy mu nią pomachałeś, odszedł bardzo szybko, jakby kryła się w niej moc, której nie był w stanie pokonać.

Przyjrzałem się uważnie kości. Na całej jej długości wyryto ludzkie figurki, które splatały się ze sobą. Ale wszystkie postacie były ubrane jak biali.

– Zastanawiam się, w jaki sposób Misquamacus zdobył tę kość – powiedziała Jenica. – Wiemy od twojego przewodnika duchowego, Śpiewającej Skały, że ogień o bardzo wysokiej temperaturze z jedenastego września spoił na nowo porozpraszane cząstki jego manitou. Ale w dalszym ciągu nie miał substancji, prawda? Tego, co dziewiętnastowieczne media nazywały ektoplazmą. Jak więc, skoro jego duch nie miał postaci, udało mu się znaleźć tę kość, i jak zaniósł ją do trumny Vasile Lupa, aby tamten go ożywił?

– Nie mam pojęcia. To niemożliwe, prawda?

Oczy Jenicy błyszczały w świetle świec.

– Czegoś w tym równaniu brakuje. Czuję, że za kulisami tego, co tu się dzieje, kryje się jeszcze ktoś.

Загрузка...