19

Pakt krwi

Otworzyłem oczy. Była trzecia czterdzieści siedem rano i niebo na wschodzie zaczynały rozjaśniać pierwsze promienie słońca. Uniosłem głowę znad przypominającej worek z piaskiem poduszki Razvana Dragomira i ujrzałem, że na krześle w przeciwległym rogu pokoju ktoś siedzi. Śpiewająca Skała.

– Śpiewająca Skała?

– Oczywiście, mały bracie. Chyba nie pomyślałeś naprawdę, że zostawię cię, abyś sam walczył z Misquamacusem?

Przesunąłem się ku nogom łóżka na pupie, jak dziecko.

– Wiedziałeś, że to Misquamacus? Od początku?

– Nie. Bardzo dobrze się ukrył. Wyczułem jego woń, kiedy twoja przyjaciółka odmawiała rytualną formułę i duch, w którym się ukrył, zaczął słabnąć.

– To Vasile Lup, Zbieracz Wampirów.

– Zgadza się. Duch bardzo silnego człowieka, wojownika, ale tylko człowieka, a nie czarownika, jak Misquamacus.

W kącie, w którym siedział Śpiewająca Skała, było tak ciemno, że widziałem jedynie zarys jego sylwetki – refleksy na okularach, sczesane do tyłu włosy, kontur naszyjnika z kości bizona, który zawsze nosił.

Sądziłem, że pozbyliśmy się Misquamacusa na dobre – powiedziałem. – Myślałem, że został całkowicie rozproszony podzielony między żywioły.

– Tak też było, ale jeden żywioł jest potężniejszy od wszystkich pozostałych: ogień. Ogień może wysuszyć wodę sprawić, aby pękła skała, zabrać powietrze, którym człowiek oddycha. Ogień ożywił też Misquamacusa… znów stopił jego duszę w całość.

– Ogień? Jaki ogień?

– Ogień, który zabił wielu ludzi, ale miał też znacznie poważniejsze konsekwencje. Ogień, który miał temperaturę siedmiuset pięćdziesięciu stopni Celsjusza i był dość silny, aby ściągnąć z niebytu fragmenty jego ducha.

– Masz na myśli… jedenasty września? Wieże World Trade Center?

– Rozmawiałem z duszami wielu ludzi, którzy wtedy zginęli. Każda z nich pamięta wielki błysk, wielki podmuch i słowo, wypowiedziane w języku, którego nie znają. Niektóre uważały, że to islamska modlitwa, odmawiana przez oddających się opiece Allacha terrorystów. Słowo to brzmiało Ma’iitsoh.

Ma’iitsoh? Co to znaczy?

– W języku Nawajów „wilk”. To Misquamacus wzywał ducha Vasile Lupa do powstania, aby mógł go opanować. Kiedy Misquamacus został rozproszony po wszystkich żywiołach, stracił spójną substancję duchową, więc nie mógłby zjawić się w świecie ludzi bez ducha Vasile Lupa, w którego mógł się odziać… jak w pożyczony garnitur.

Wstałem z łóżka i podszedłem do okna. Niebo robiło się coraz jaśniejsze i wyobrażałem sobie jak wszystkie strigoi, od których roił się Manhattan, uciekają do trumien i luster, czy gdzie tam przeczekiwały dzień.

– Trzeba było mnie ostrzec przed Vasile Łupem – powiedziałem. – Ostrzegłeś mnie przed strigoi, ale nic nie było o Lupie.

– Było, tylko że kiedy twoja przyjaciółka powiedziała ci o strigoi, przestałeś szukać znaków. Pamiętasz, jak przechodziłeś obok grilla przy Hudson Street?

Walnąłem się w czoło.

– No pewnie! Hudson Street Grill z palącym się tylko jednym „l” i „up” z „kupuj”. Lup. Przepraszam, ale i tak prawdopodobnie bym nie zrozumiał, o co chodzi.

– Nie ma to teraz znaczenia. Odkryłeś, kto jest twoim prawdziwym wrogiem, i wiesz, że jest znacznie niebezpieczniejszy od Vasile Lupa.

– Ale skoro Misquamacus nie może się pojawić w realnym świecie bez wykorzystania Lupa, czy to znaczy, że jeżeli zamkniemy Lupa w trumnie, Misquamacus nie będzie się mógł wydostać?

– Misquamacus daje duchowi Vasile Lupa znacznie większą odporność na rytuały twojej przyjaciółki, niż miałby normalnie. Vasile Lup ma własną moc, lecz Misquamacus przekazał mu także siłę Wielkich Starców. Rytuał twojej przyjaciółki mógł osłabić Vasile Lupa do momentu ujawnienia się Misquamacusa, nie wystarczył jednak do zmuszenia go, by powrócił do trumny.

– Co więc powinniśmy zrobić?

– Musisz podążyć za Vasile Lupem i dowiedzieć się, gdzie się ukrywa za dnia. Ale nawet z pomocą rytuału twojej przyjaciółki nie dasz rady odesłać go do trumny, bo Misquamacus na to nie pozwoli. Będziesz go musiał całkowicie zniszczyć, aby Misquamacus nie miał ducha, w którym mógłby się ukryć.

– Rozumiem, ale Vasile Lup chowa się w lustrach. Jak mam go zapędzić w kozi róg, bez konieczności rozbicia wszystkich luster w Ameryce?

– Nie mam pojęcia. Znam się na magii indiańskiej, lecz nic nie wiem o svarcolaci.

– Bardzo mi pomogłeś.

– Zawsze chętnie udzielam ci porady, mały bracie, nie mogę jednak powiedzieć ci tego, czego sam nie wiem.

Usiadłem na łóżku. Robiło się coraz jaśniej i kontur Śpiewającej Skały bladł. Ledwie go widziałem.

– Przepraszam. Wiem, że nie ma tu łatwych odpowiedzi.

– Mogę ci w jednej sprawie pomóc. Mogę ci pomóc walczyć ze strigoi, a jeżeli zostaną pokonani, Vasile Lup nie będzie miał armii, która by go chroniła.

Podniosłem głowę.

– Możesz to zrobić? Jak?

– Słyszałeś kiedyś o Zmiennej Kobiecie?

– Nie. Poza tym, że mogłoby to pasować do każdej kobiety, z jaką byłem związany.

– Opowieść o Zmiennej Kobiecie to opowieść Nawajów o Stworzeniu. W czasie przed początkiem czasu światem rządzili Wielcy Starcy, czyli bogowie chaosu i destrukcji. Właśnie ich Misquamacus wezwał, aby zniszczyli białego człowieka, i cały czas dają mu siłę. – Śpiewająca Skała mówił powolnym, uroczystym głosem, jakim zawsze opowiadał indiańskie legendy, byłem jednak zbyt zmęczony, aby go ponaglać, poza tym, jeżeli wiedział o czymś, co mogło pomóc nam pobić strigoi, chciałem to poznać. – W owych czasach świat terroryzowały potwory, zwane przez Nawajów binaayee’ i był on miejscem ciemności oraz straszliwej przemocy. Niemal cała ludzka rasa została wyrżnięta, poza Pierwszym Mężczyzną i Pierwszą Kobietą oraz dwojgiem ich dzieci. Pierwszy Mężczyzna i Pierwsza Kobieta byli jednak za starzy na to, aby urodzić więcej dzieci, a ich dzieci były ze sobą zbyt blisko spokrewnione. Pewnego dnia nad górą Ch’ooli’i’i pojawiła się ciemna chmura i wokół jej szczytu zaczęło błyskać i grzmieć. Pierwszy Mężczyzna wspiął się na górę i znalazł na niej turkusową figurkę. Była wielkości niemowlaka, ale wyglądała jak dorosła kobieta. Zaniósł tę figurkę Pierwszej Kobiecie, która nie wiedziała jednak, co z nią zrobić, i zaproponowała, żeby ją zanieść z powrotem na szczyt góry. Na szczycie, podczas burzy, Wiatr Nilchi przemienił figurkę w dwie żywe boginie – Zmienną Kobietę i Kobietę o Białej Powłoce. Zmienna Kobieta i Kobieta o Białej Powłoce czuły wielki pociąg do żywiołów. I tak pewnego dnia Zmienna Kobieta położyła się nago na zboczu góry, szeroko rozłożyła nogi j palcami rozchyliła wargi sromowe, aby wędrujące po niebie Słońce mogło świecić prosto do jej wnętrza. Kobieta o Białej powłoce zrobiła to samo w strumieniu, wpuszczając w siebie wodę. Po czterech dniach obie kobiety stwierdziły, że są brzemienne, i po czterech kolejnych powiły chłopców. Syn Kobiety o Białej Powłoce został nazwany Wodnym Dzieckiem, a syn Zmiennej Kobiety Zabójcą Potworów. Cztery dni później, kiedy syn Zmiennej Kobiety był już dorosły, wezwał swojego ojca Słońce, aby pomógł mu zniszczyć binaayee’. Tak samo jak strigoi, binaayee’ giną od słonecznego światła, więc kiedy syn Zmiennej Kobiety czuł ich zapach, wykopywał je z ciemnych kryjówek w ziemi i świecił na nie oczami, spalając na popiół. Zabił w ten sposób wszystkie binaayee’ i świat stał się miejscem, w którym można było bezpiecznie żyć. Wszystkie dzieci syna Zmiennej Kobiety również rodziły się jako zabójcy potworów, toteż wkrótce wytępili potwory z czasu przed rozpoczęciem czasu. Dzieci Zabójcy Potworów nazywano Ludźmi-ze-Słońcem-w-Oczach. Zabójca Potworów miał stałość ojca i zmienność matki. Jego oboje rodzice bardzo różnili się od siebie, ale istnieli w harmonii, czyli w sposób, w jaki powinni żyć wszyscy Nawajowie. Zmienna Kobieta powiedziała do Słońca: „Jesteś mężczyzną, a ja kobietą. Ty jesteś z Nieba, a ja z Ziemi. Ty jesteś stały w swej jasności, a ja muszę się zmieniać wraz z porami roku. Ty poruszasz się stale na obrzeżach Raju, a ja jestem przywiązana do jednego miejsca. Pamiętaj jednak, że choć jesteśmy tak różni, łączy nas jeden duch. Ponieważ tak bardzo się różnimy, nie będzie równowagi we wszechświecie, dopóki nie będzie harmonii między nami”. Zmienna Kobieta pocierała skórę w różnych miejscach swego ciała i za każdym razem tworzyła dwóch dorosłych mężczyzn i dwie dorosłe kobiety, którzy ustanawiali własne klany: Bit’ahnii, czyli Klan Ludzi Pod Jego Ochroną, T-d’ch’nii, czyli Klan Gorzkiej Wody, Hashtu ‘ishnii, czyli Klan Błota, i wiele innych. Potem zabrała tych wszystkich ludzi na zachód, gdzie żyli w pokoju i dobrobycie. Było to przed wiekami, w czasie gdy czas dopiero się zaczął. Zmienna Kobieta żyje jednak do dziś, ponieważ odmładza się z każdą kolejną porą roku. Kiedy nadchodzi zima staje się pomarszczoną staruszką. Wiosną, opierając się na lasce ozdobionej białymi muszelkami, kuśtyka do położonej na wschodzie sali i nabiera sił. Potem bierze turkusową laskę udaje się do sali na zachodzie i wychodzi z niej jako dumna młoda kobieta. Na koniec idzie do sali z widokiem na północ i wychodzi z niej jako tak piękna dziewczyna, że ludzie z zachwytem skłaniają przed nią głowy. Jest cyklem ludzkiego życia. Podąża za porami roku i obrotami Słońca, ale wędruje w przeciwnym kierunku: od starości ku młodości. Rozumiesz to, mały bracie?

– No cóż… – powiedziałem niezbyt pewnie. Była to fascynująca legenda, jeszcze zabawniejsza od opowieści o Adamie, Ewie i Wężu, nie bardzo jednak wiedziałem, jak mogłaby nam pomóc zniszczyć strigoi.

Śpiewająca Skała chyba musiał czytać w moich myślach. Otworzył lewą dłoń i wysunął ją wnętrzem ku górze w moją stronę, potem zrobił to samo z prawą.

– Harry Erskine, z jednej strony masz demony chaosu i ciemności, które próbują cię zniszczyć, z drugiej potęgą życia, płodności i światła. Musisz poprosić Zmienną Kobietę, aby ci pomogła. Tylko ona może wezwać swojego syna Zabójcą Potworów i Ludzi-ze-Słońcem-w-Oczach, którzy będą mogli zabić strigoi.

– To wszystko? Nic więcej nie muszę robić? Jedynie porozmawiać z Matką Stworzenia?

Śpiewająca Skała skinął głową.

– I co mam jej powiedzieć, oczywiście jeśli uda mi się z nią skontaktować? Droga Zmienna Kobieto, bardzo bym się cieszył, gdybyś mogła podesłać mi kilku swoich chłopców, żeby w moim imieniu skopali dupy paru strigoi?

– Czemu sobie z tego żartujesz?

– Bo jestem zdezorientowany, boję się jak jasna cholera i nie sądzę, żebym poradził sobie z przywołaniem Zmiennej Kobiety czy jakiegokolwiek innego bóstwa. Oczywiście wierzę w to, że wierzysz w te historie o Matce Ziemi i zabójcach potworów, i wierzę, iż to wszystko gdzieś istnieje, w jakiejś rzeczywistości. Widziałem część tych rzeczy i w końcu rozmawiam z tobą, a przecież wedle wszelkich zwykłych kryteriów nie istniejesz. Ale to nie jest moja kultura. Nie jestem z tym związany duchowo, więc moja wiara nie jest zbyt silna. To tak, jakbyś kazał mi porozmawiać z Buddą.

– Nie potrzebujesz wiary, Harry Erskine. Zmienna Kobieta jest prawdziwa. Na pewno zauważyłeś, że zimą robi się coraz zimniej i ziemia robi się coraz bardziej zmęczona, ale mimo to wiosna zawsze wraca, a zboże znowu wyrasta. Zmienna Kobieta wędruje w przeciwnym kierunku, krążyłeś jednak wokół niej i widziałeś ją… nawet jeśli tylko przez ułamek sekundy. Nie widziałeś jej na polach? Na ulicach miast? Na pewno wiesz, że gdzieś tu jest.

Przez chwilę wydawało mi się, że rozumiem, o czym mówi. Sami pewnie dobrze wiecie, jak to jest, kiedy ulicą idzie ładna dziewczyna i słońce rozświetla jej twarz, dziewczyna patrzy na ciebie i choć nie wiesz dokładnie, o co chodzi, masz wrażenie, że wydarzyło się coś ważnego. Śpiewająca Skała chciał mi powiedzieć, że Zmienna Kobieta chodzi między ludźmi – może jako duch zmiany – i choć nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, wszyscy ją kiedyś widzieliśmy.

– W porządku. Może jest prawdziwa. Może ją widziałem, ale nie wiem, jak z nią rozmawiać.

– Oczywiście, że wiesz. Zmienna Kobieta zawsze szuka harmonii. Jest bardzo zmartwiona, kiedy wypędza się ludzi z ich ziem, ale wie, że wszystko musi się zmieniać, a w świecie istnieje zarówno brutalność, jak i współczucie. Ze śmierci wyrasta nowe życie. Z okrucieństwa rodzi się zrozumienie. Zmienna Kobieta rozpacza, ale nigdy nie szuka zemsty… w odróżnienia od Misquamacusa. Jeżeli walczysz o harmonię wysłucha cię i pomoże.

– No dobrze, ale jak? Co mam zrobić?

– Do kogo byś poszedł, gdybyś chciał rozmawiać z duchem?

Okno wypełniło się nagle światłem słońca i widziałem już tylko blask oczu Śpiewającej Skały.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że…

– Masz mało czasu. Pospiesz się.

– Śpiewająca Skało…

– Nie, Harry Erskine. Dałem ci więcej rad, niż powinienem. Żywi nie mogą stale polegać na martwych, bo się w nich zamienią.

– A jeśli będę cię jeszcze potrzebował?

Nie otrzymałem odpowiedzi. Śpiewająca Skała zniknął.


Chciałem iść sam, ale Gil stwierdził, że nawet w dziennym świetle ulice są zbyt niebezpieczne. Strigoi mogą siedzieć w trumnach i lustrach, ale po mieście będą krążyć szabrownicy i wariaci, nie wiadomo także, co z wojskiem, które może mieć rozkaz najpierw strzelać do każdego, a dopiero potem grać w koło fortuny.

Na wypadek gdybyśmy zostali zatrzymani i nie mogli wrócić przed zmrokiem, Gil dwa razy sprawdził, czy wszystkie okna są zaryglowane, a lustra zbite, żeby Jenica była bezpieczna.

Jenica miała się czym zająć. Odkryła w biurku ojca ukraińską książką o martwych wampirach pod tytułem Opera i pamflet z Transylwanii Opowieści o siscoi (siscoi to lokalna nazwa żywych martwych). Znalazła także siedem tomów pamiętników ojca w ciemnoczerwonej skórze, zaczynających się od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego roku.

– Nic mi się nie powinno stać – oświadczyła. – Nie martwcie się. Mam jeszcze jedną butelkę palinki, więc niczego nie będzie mi brakować do szczęścia.

– Szczęśliwa i nieprzytomna – mruknął Gil, kiedy wychodziliśmy. – Mam kaca giganta. Sama myśl o tej wódzie boli.

Wyszliśmy na ulicę i znaleźliśmy się w filmie science fiction lat siedemdziesiątych. Szliśmy przez brązowy, powstały na skutek nadmiernej fotosyntezy smog, mijaliśmy porozrzucane wszędzie samochody i śmieci oraz rozdziobywane przez kruki trupy. Panowała całkowita cisza. Sporo ludzi musiało przeżyć – prawdopodobnie tysiące – ale musieli się ukrywać w mieszkaniach, podobnie jak my. W odróżnieniu od nas nie wiedzieli jednak, iż aby powstrzymać strigoi przed wejściem do domów, muszą porozbijać lustra, a nie było sposobu ich ostrzec.

– Powinieneś zobaczyć się z żoną i córkami – powiedziałem, kiedy szliśmy wzdłuż Hudson Street zasypanym szkłem chodnikiem.

– Zrobię to, ale najpierw sprawdźmy, czy uda nam się skontaktować z tą Zmienną Kobietą. Przynajmniej jest szansa, że zaczniemy im oddawać.

– Jak uważasz.

Kiedy przecinaliśmy Morton Street, ujrzeliśmy w oddali czterech, może pięciu ludzi. Klęczeli na chodniku, machali rękami jak szaleni i wyli jak wilki. Gil popatrzył na nich przez lornetkę i podał mi ją.

Zobaczyłem, że to trzech mężczyzn i dwie kobiety – nadzy lub częściowo nadzy. Ich ciała były pokryte wielkimi czerwonymi pęcherzami, a z włosów leciał dym.

– Bladzi ludzie – stwierdził Gil. – Wszyscy płoną jak Frank.

– Chodźmy stąd, zanim nas zobaczą. Wiemy przecież, że chcą tylko jednego: krwi.

Przed dotarciem do Christopher Street nie zobaczyliśmy Już nikogo więcej. Nikogo żywego, bo na rogu Barrow Street leżała sterta zwłok, falująca od żerujących w nich robaków.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, wcisnąłem należący do mieszkania Amelii mosiężny przycisk. Otarliśmy pot z twarzy grzbietem dłoni.

– A jeśli jej nie będzie? – spytał Gil. Nie dodał: „albo nie żyje”, bo nie musiał. Byłem równie zaniepokojony jak on.

Nacisnąłem ponownie i niemal natychmiast rozległ się głos Bertiego:

– Kto tam?

– To ja, Bertie. Harry Erskine.

– Harry! Czego chcesz, do pioruna?

– Muszę porozmawiać z Amelią. To ważne.

– Idź sobie i zostaw nas w spokoju.

– Bertie, jeżeli nas nie wpuścisz, wyłamiemy drzwi i tak czy owak wejdziemy.

Zapadła długa cisza i w końcu drzwi się otwarły.


W mieszkaniu państwa Carlssonów było gorąco i duszno i wokół latały muchy – jak wszędzie. Bertie miał na sobie szlafrok w żółte i niebieskie pasy – szwedzkie barwy narodowe – ale jego twarz była purpurowa. Z sypialni wyszła Amelia w luźnej białej sukience, wyszywanej w białe kwiaty.

– Harry i… Gil, zgadza się?

– Tak jest, proszę pani.

– Znalazłeś Razvana?

– Razvan jest w Bukareszcie, ale widzieliśmy się z jego córką, która wie o strigoi nie mniej od niego.

– Wypowiedziałeś głośno to słowo…

– Które? Strigoi? Tak, ale zdaniem Jenicy to nie ma znaczenia, jeżeli nie są bardzo blisko, za oknem lub pod łóżkiem, i nie są zbyt spragnione. Trzeba tylko uważać, żeby nie wymieniać ich indywidualnych imion.

– To wielka ulga – wycedził Bertie. – Zwłaszcza że nie jestem z żadnym wampirem po imieniu.

– Nie żartuj sobie z tego, BertiI. Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że znowu was widzę. Te strigoi dostają się niemal wszędzie.

– Tu się nie dostaną – oświadczył Bertie. – Nikt się tu nie dostanie. Mój system alarmowy jest najwyższej klasy.

– Chyba lepiej będzie, jeżeli usiądziecie – zasugerowałem.

Opowiedziałem im w skrócie, jak odkryliśmy trumny w krypcie pod kościołem Świętego Stefana, o tym, jak Gil spotkał Franka i przyprowadził go do mieszkania Dragomirów oraz co Frank powiedział o lustrach. Opowiedziałem także, jak strigoi wspinały się po murze i wchodziły przez uchylone okno, a w korytarzu pojawił się Vasile Lup.

– Ale duch Vasile Lupa został ożywiony przez jeszcze potężniejszego ducha – dodałem. – Przez Misquamacusa.

Amelia popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– To jakiś żart, prawda?

– Chciałbym, żeby tak było, ale widziałem go na własne oczy. W rytualnym nakryciu głowy i pełnym bojowym rynsztunku…

Amelia wstała i podeszła do okna. Na parapecie stał wazon z niebieskiego szkła z pięcioma wyschniętymi liliami, otoczony opadłymi z kwiatów płatkami. Spojrzała na ulicę w dole z wyrazem twarzy, jakiego nigdy jeszcze u niej nie widziałem – wyrazem twarzy osoby, która próbowała uciec przed swoim przeznaczeniem, ale jej się nie udało.

– To ten sam Misquamacus, z którym kiedyś walczyliście? – spytał Bertie.

– Obawiam się, że istnieje tylko jeden Misquamacus.

Amelia odwróciła się.

– Rozumiem, że rozmawiałeś ze Śpiewającą Skałą?

– To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłem.

– I co mówił?

Opowiedziałem o Zmiennej Kobiecie, jej synu, Zabójcy Potworów i Ludziach-ze-Słońcem-w-Oczach. Amelia cierpliwie słuchała, a potem zapytała:

– Dlaczego on sam się z nianie skontaktuje? W końcu jest Indianinem i szamanem.

– Tak, ale są dwa poważne problemy… Po pierwsze, jest Siuksem, a nie sądzę, aby Nawajowie i Siuksowie byli przyjaciółmi od serca. Po drugie, jest mężczyzną, a Zmienna Kobieta nie rozmawia z mężczyznami.

– Oszaleję od tego wszystkiego… – jęknął Bertie.

– Lepiej oszaleć, niż zostać wyssanym – stwierdziłem.

– Harry, nie sądzę, że mi się uda – powiedziała Amelia. – Czytałam sporo o Zmiennej Kobiecie i nie jest to ktoś w rodzaju ducha ciotki Mildred. To bogini.

– Wiem, ale z tego, co o niej mówił Śpiewająca Skała, wynika, że jak na boginię jest bardzo sympatyczna. Poza tym sprzyja życiu… nie jest miłośniczką podrzynania gardeł i wysysania ludzi.

Bertie wstał, podszedł do Amelii i ujął jej dłonie w swoje.

– Amelio, powinnaś spróbować.

– Sądziłem, Bertie, że nie wierzysz w te głupoty – odparowałem zdziwiony.

– W obecnej chwili nie bardzo się liczy, w co wierzę – odrzekł z godnością. – Wystarczy wyjrzeć przez okno, aby zobaczyć, że miasto umiera, a władze pozostawiły nas na pastwę losu. Jeżeli nikt nie zamierza nam pomóc, musimy pomóc sobie sami. Jeżeli jedynym sposobem jest… no cóż, musimy spróbować.

– Nie wiem, Bertil – odparła Amelia. – Naprawdę uważam, że moje siły parapsychiczne są niewystarczające…

– Skąd możesz to wiedzieć, dopóki nie spróbujesz? Przecież już walczyłaś z tym Miskym Markusem i posłałaś go do diabła, prawda? Jeśli udało ci się raz, uda ci się i drugi.

Amelia popatrzyła na mnie, ale mogłem tylko wzruszyć ramionami.

– Twoja decyzja, moja droga.

Usiedliśmy przy szklanym stole w jadalni, który stał pod skandynawskim kandelabrem, zrobionym z dziesiątków trójkącików niebieskiego i białego matowego szkła. Dochodziło południe i wilgotność powietrza tak wzrosła, że każdy z nas ociekał potem. Bertie zaczął się wachlować podkładką pod talerz i szkiełka kandelabru zagrzechotały. – Nie, kochanie… nie zakłócaj powietrza – poprosiła Amelia. – Więc mam się rozpuścić?

– Pomyśl o zmrożonym prippsie – zaproponowałem. Amelia kazała nam się wziąć za ręce i zamknęła na chwilę oczy.

– Wzywam każdego ducha, który może mi pomóc – powiedziała po chwili.

Kiedy wypowiada to zdanie, zawsze czuję mrowienie pod włosami. Jej głos brzmi wtedy tak, jakby nie było jej w pobliżu, a stała w pokoju obok. Niezależnie od tego, ile razy rozmawiałem ze Śpiewającą Skałą czy próbowałem wzywać duchy, nigdy nie udawało mi się sprawić, aby mój głos brzmiał podobnie.

– Wzywam każdego ducha, który może mnie zaprowadzić do Zmiennej Kobiety. Wzywam każdego ducha, który może dotknąć jej ramienia i poprosić ją, aby ze mną porozmawiała.

Czekaliśmy w milczeniu, dłonie pociły się nam coraz bardziej. Czułem, jak z czubka mojego nosa spada kropla potu i uderza o stół, a za nią tworzy się następna, ale nie mogłem temu zaradzić. Nie wolno było zerwać połączenia naszych dłoni.

– Proszę o to, by zaprowadzono mnie do Zmiennej Kobiety, abym mogła złożyć jej wyrazy szacunku i błagać ją o przysługę w imieniu tych, którzy dali jej życie: Sa ‘ah Naaghaii i Bik ‘eh H-zh-…

Po raz kolejny musiałem przyznać, że Amelia zna się na rzeczy. Powiedziała ot tak mimochodem, że „sporo czytała” o Zmiennej Kobiecie, ale znając ją, oznaczało to prawdopodobne, że summa cum laude ukończyła studia z zakresu mistycyzmu Nawajów.

– Zmienna Kobieto, podziwiam cię i szanuję. Zmienna Kobieto, Zmienna Kobieto, błagam cię o rozmowę.

Sądząc po wyrazie spoconej, purpurowej twarzy Bertiego mąż Amelii zaczynał się czuć coraz bardziej nieswojo, szanował jednak umiejętności Amelii – nawet jeśli trudno mu było uwierzyć w istnienie duchów i wampirów. Kiedy go poznałem, pomyślałem co prawda, że jest ostatnim dupkiem, ale tylko dlatego, że byłem zazdrosny. Cholera jasna, on ją kochał!

– Zmienna Kobieto, porozmawiaj ze mną! Potrzebuję twojej energii życiowej i siły oraz twojej mądrości. Proszę cię, abyś mi dała moc Słońca, żebym mogła przepędzić ciemność z naszego miasta. Potrzebuję twojego syna, Zabójcy Potworów, oraz synów twojego syna i jego córek.

Nagle zebrało mi się na kichanie. Wykrzywiałem twarz, ale swędzenie w nosie nasilało się, aż doszło do punktu, w którym miałem do wyboru albo puścić rękę Gila, albo prychnąć Bertiemu prosto w twarz.

W tym momencie powietrze za krzesłem Amelii zadrżało i chęć kichania przeszła mi jak ręką odjął. Powietrze wyglądało, jakby się marszczyło – jak w upalny dzień nad blaszanym dachem. Dokładnie przede mną zaczęła się materializować stara kobieta – z początku była przezroczysta, ale z każdą chwilą robiła się wyraźniejsza. Była drobna i zgarbiona, miała zaplecione w warkocze siwe włosy i tak wysuszoną twarz, że bardziej przypominała małpę niż człowieka. Odziana była w jasnoszarą wełnianą pelerynę, a w ręku trzymała błyszczącą turkusową laskę.

Amelia miała cały czas zamknięte oczy i wciąż wzywała duchy, aby jej pomogły. Nie wiedziałem, czy krzyknąć coś w rodzaju: „Popatrz za siebie!”, ale z moich dotychczasowych kontaktów z zaświatami wiedziałem, że nie wolno przerywać seansu. Mogło to przepłoszyć duchy, było również niebezpieczne.

– Zmienna Kobieto, potrzebuję twojej odwagi. Zmienna Kobieto, potrzebuję twojego ciepła. Zmienna Kobieto, potrzebuję twojej życzliwości.

Teraz zaczęło także migotać powietrze za Bertiem. W ciągu kilku sekund pojawiła się kolejna kobieta – tym razem około czterdziestki. Miała na głowie strój z suchych liści, była owinięta brązowym kocem z surowego płótna, a jej policzki pokrywała czerwona farba. Stała po mojej prawej stronie i patrzyła na mnie nad głową Bertiego – miała całkowicie czarne oczy, jakby jej czaszka była w środku pusta.

Gil otworzył oczy i mocniej ścisnął mnie za rękę, aby dać znak, że również widzi kobiety.

– Nic nie mów… – szepnąłem.

Ścisnął jeszcze mocniej moją dłoń i przechylił głowę do tyłu.

– Za… tobą… – powiedział, poruszając bezgłośnie wargami.

– Co?

Znów przechylił głowę i zrozumiałem, że musiał się za mną zmaterializować kolejny duch. Bardzo powoli odwróciłem głowę i kątem oka ujrzałem młodą kobietę, ubraną we fluoryzującą białą sukienkę, ozdobioną ciemnoczerwonym zygzakiem. Nie mogłem odwrócić się na tyle, aby dostrzec jej twarz, ale jeżeli mina Gila mogła być jakąś wskazówką, trzecia kobieta była nie mniej przerażająca jak ta stojąca za Bertiem.

– Zmienna Kobieto, wysłuchaj mnie. Przybądź do mnie ze wszystkich stron świata. Ze wschodu, gdzie słońce i wszystko inne się rodzi. Z południa, gdzie wszystko rośnie i dojrzewa. Z zachodu, gdzie słońce zapada za horyzont po wypełnieniu swojego codziennego obowiązku. I z północy, gdzie wszystko umiera.

Teraz powietrze poruszyło się za krzesłem Gila. Przez chwilę falowało jak przepływająca nad głazami czysta woda, a potem stopniowo zaczęło przybierać kształt dziewczyny – całkowicie nagiej, jeśli nie liczyć sznurów biało-czerwonych paciorków, owiniętych wokół nadgarstków i kostek, oraz skomplikowanych wzorów, namalowanych na jej ciele brązową farbą. Srebrzystoczarne włosy sięgały jej do połowy pleców.

Gil siedział po północnej stronie stołu i kiedy pojawiła się czwarta postać, było oczywiste, że Amelii udało się przywołać Zmienną Kobietę. Śpiewająca Skała powiedział przecież, że podąża ona w odwrotnym kierunku. Na północy, zwykle symbolizującej zimno i śmierć, pojawiła się najpiękniejsza dziewczyna, przynosząc nadzieję na płodność i nowe życie.

Amelia powoli otworzyła oczy.

– Jesteś… – wyszeptała i uśmiechnęła się.

– Wzywałaś mnie – odpowiedziały jej cztery głosy naraz. W pokoju było tyle energii parapsychicznej, że powietrze aż trzaskało. Kiedy Zmienna Kobieta się odezwała, po brzegu stołu przeleciała ścieżka z iskier, a wszystkim nastroszyły się włosy. Elektryczna gąsienica przepełzła nawet po blaszkach identyfikacyjnych Gila i srebrnym łańcuszku, który miał na szyi.

– Zmienna Kobieto, potrzebujemy twojej pomocy – oświadczyła Amelia. – Czarownik Misquamacus wrócił w płaszczu pożyczonego ducha. Ożywił plemię żywych trupów zza wschodniego oceanu. Zamordowali już tysiące ludzi i jeżeli ich nie zniszczymy, zło rozprzestrzeni się po całym kraju.

– Wiem o tym – odparła Zmienna Kobieta. Kiedy mówiła, buczały mi zęby, a skóra piekła, jakby pełzały po mnie czerwone mrówki.

– Więc nam pomożesz? Potrzebujemy zabójców potworów, którzy będą mogli odkryć, gdzie chowają się żywi martwi, i spalić ich słońcem świecącym z ich oczu.

– Mówisz o klanie mojego syna?

– Nie znamy nikogo innego, kto mógłby nas uratować. Cztery kobiety zaczęły powoli obchodzić stół, aż najmłodsza znalazła się za mną, a najstarsza za plecami Bertiego, naprzeciwko mnie. Gil spoglądał na mnie nerwowo, nie wiedziałem jednak, jak go uspokoić.

– Wiesz, co zamierza Misquamacus?

– Wiem – odparła Amelia. – Chce usunąć z tego kraju wszystkich poza Indianami.

.- Potrafiłabyś wymienić jakiś powód, dla którego powinnam mu w tym przeszkodzić? Dziesiątki tysięcy moich ludzi zginęły z rąk białego człowieka z powodu jego chciwości, a po naszych świętych miejscach chodzą teraz obcy różnych wyznań.

– Wiem, że biali ludzie uczynili wam wiele krzywd. Mogę jedynie zaapelować do twojego humanitaryzmu.

Cztery kobiety ponownie zmieniły pozycje. Popatrzyłem na nie ukradkiem, próbując się zorientować, czy Zmienna Kobieta zechce nam pomóc. Ale twarze wszystkich czterech postaci były obojętne, nie do rozszyfrowania – zwłaszcza twarz najstarszej, ledwie przypominająca ludzką.

– Jestem córką Sa’ah Naaghaii i Bik ‘eh H-zh- – oświadczyła Zmienna Kobieta. – Sa’ah Naaghaii to sposób, w jaki wszystko, co żyje, uzyskuje nieśmiertelność poprzez reprodukcję. Bik’eh H-zh- jest pokojem i harmonią, niezbędną, aby trwało życie. Ponieważ jestem córką Sa’ah Naaghaii i Bik ‘eh H-zh-, pomogę ci pozbyć się plemienia żywych martwych.

Nigdy w życiu nie słyszałem słów, które, że tak powiem, bardziej dodałyby mi czadu. Amelia uśmiechnęła się.

– Dziękuję ci, Zmienna Kobieto, i bądź błogosławiona.

Nawet Bertie nie mógł się powstrzymać od wyszczerzenia zębów.

– No to teraz możemy skopać kilka tyłków – stwierdził Gil.

Atmosfera w jadalni była tak naładowana elektrycznością, że między krzesłami przeskakiwały iskry, a szklane trójkąciki kandelabra pobrzękiwały jak chińskie dzwoneczki. Najmłodsza z widmowych postaci – naga dziewczyna – podeszła do młodej kobiety w białej sukience. Przez chwilę stały obok siebie, a potem zaczęły na siebie nachodzić i zlewać się w jedno. Kiedy w miejscu dwóch była już tylko jedna postać, podeszła do kobiety w średnim wieku i również się z nią zlała.

– Prawem natury jest, aby wszystko się starzało i umierało – powiedziały jednocześnie dziewczyna i stara kobieta.

Wszystko też musi się odradzać. Nie ma na tym świecie miejsca dla tych, którzy są martwi i żywi równocześnie.

Po tych słowach dziewczyna stopiła się ze staruszką i była już tylko najmłodsza – naga, przepiękna, z włosami unoszącymi się nad ramionami, jakby poruszał je niewyczuwalny wiatr.

– Wezwę mojego syna i jego dzieci. Wezwę klan Ludzi-ze-Słońcem-w-Oczach. Wezwę ich, aby odszukali członków plemienia żywych martwych i zniszczyli ich wszystkich.

Zmienna Kobieta zaczęła podśpiewywać wysokim głosem jakieś powtarzające się zaklęcie, co trwało niemal pięć minut. Równocześnie zaczęła się rozpływać – tak samo jak Śpiewająca Skała, aż w końcu widać było już tylko blade, tańczące nitki rozwiewanych przez wiatr włosów.

Gil puścił moją dłoń i wstał.

– Nie, Gil, jeszcze nie! – krzyknęła Amelia. Rozległ się trzask, jakby pękło potężne drzewo, i błysnęło oślepiające światło. Kandelabr eksplodował i zasypał nas szkłem, po chwili rozprysnął się także szklany blat stołu. Obrazy zaczęły spadać ze ścian, a wrzecionowata rzeźba Bertiego pofrunęła w powietrzu. Jedna po drugiej pękały szyby w oknach – z takim hukiem, że nie słyszeliśmy swoich krzyków.

Pod tymi hałasami zaczął się krystalizować nowy dźwięk. Był taki niski i wibrujący, że nie tyle go słyszałem, ile czułem. Jakby w pobliżu włączono potężny generator albo tysiąc głosów mruczało basso profondo.

– Co się dzieje? – spytał Bertie. – Zdawało mi się, że mają nam pomóc.

– Bertil… proszę, zaczekaj.

Nie musieliśmy czekać zbyt długo. Pomruk narastał, a wszystkie rozbite w drobny mak przedmioty zaczęły się zbierać pośrodku salonu – szkło, kawałki mebli, rozbite rzeźby, kamyki i ziemia z przewróconych doniczek, czasopisma, listy i suche liście.

Po chwili uniosły się i cała ta zmieszana masa – migocząca i kotłująca się w powietrzu – zaczęła układać się w ciemny kształt, jakby człowieka z dymu. Był ogromny – miał prawie siedem stóp – i pachniał dymem jak paląca się w upalny letni dzień trawa.

Ponieważ nie miał ciała – w końcu był duchem – wykorzystywał śmieci do ukazania nam swej postaci.

Najpierw ukształtowała się jego głowa. Wyglądał, jakby miał na niej rytualny strój z rogów bizona, co nadawało mu sataniczny wygląd, ale jego magia nie miała nic wspólnego ani z szatanem, ani z Bogiem. Był to Zabójca Potworów Nawajów, którego matką była Zmienna Kobieta, a ojcem Słońce.

– Matka poprosiła mnie, abym wam pomógł – powiedział głosem huczącym jak wpadający do komina płomień. – Mówiła, że chcecie, abym odszukał istoty z plemienia żywych martwych i spalił je.

– Twoja pomoc byłaby dla nas zaszczytem, Zabójco Potworów – odparła Amelia.

Zabójca Potworów uniósł wysoko ręce.

– To, o co poprosi mnie matka, jest dla mnie rozkazem.

– Niech pan jednak będzie ostrożny – przestrzegł z nieoczekiwaną zuchwałością Gil. – Istoty z tego plemienia nie są głupie, jest ich mnóstwo i poruszają się jak jaszczurki na gorącym kamieniu.

Zabójca Potworów odwrócił swoją wielką dymiącą głowę i otworzył oczy. Z obu oczodołów wystrzeliły jaskrawe promienie światła, tak intensywnego, że musiałem się odwrócić. Promienie trafiły w ścianę, przepaliły farbę, tynk i mur i z hukiem przebiły się do kuchni. W powietrzu rozszedł się swąd dymu.

Zabójca Potworów zamknął powieki i wszystko pociemniało, tylko przed oczami latały mi żółtozielone powidoki. Kiedy zacząłem odzyskiwać wzrok, dostrzegłem, że Zabójca Potworów robi najpierw jeden, potem drugi krok w tył. Z każdym jego ruchem kawałki porozbijanych rzeczy, które wykorzystał, aby pozwolić nam siebie zobaczyć, wydawały odgłos, jakby ktoś przerzucał szuflą żwir. CHSZU… CHSZU… CHSZU… Gil tarł oczy i przyglądał się dziurze w ścianie.

– Jezu… ten gość nie potrzebuje porad z zakresu walki wręcz…

Zabójca Potworów odchodził powoli i po chwili dym, który otaczał jego postać, rozwiał się, a śmieci z grzechotem opadły na podłogę.

Kiedy zniknął, Amelia uniosła ramiona i zamknęła oczy.

– Błogosławię twoje imię, Zmienna Kobieto! – zawołała wysokim, śpiewnym głosem. – Oby Wielki Manitou pozwolił ci korzystać ze wszystkich swoich sztuczek, jakich będziesz potrzebowała.

– Amen – skwitował Gil.

Загрузка...