14 Rodzina

Przeczesywałam zielony gąszcz niespokojnym wzrokiem. Spodziewałam się, nie wiedzieć, czemu, że członkowie watahy przybędą pod postacią monstrualnych wilków, i kiedy w końcu wyłonili spośród drzew, przeżyłam miłe zaskoczenie. W cywilu byli tylko czwórką nastolatków. Znów nasunęło mi się skojarzenie z braćmi, z czworaczkami. Wszyscy mieli tak samo krótko obcięte, kruczoczarne włosy, a opinająca jednakową muskulaturę skóra zachwycała u każdego odcieniem miedzi. Ustawiając się w rzędzie w poprzek drogi, poruszali się w sposób wysoce zsynchronizowany i w tym samym momencie zmieniali wyraz twarzy. Gdy tylko mnie dostrzegli, zaciekawienie i ostrożność malujące się w ich oczach ustąpiły złości.

Sam najwyższy z piątki, choć Jacob powoli go doganiał. Z bliska nie wyglądał już na nastolatka. W jego rysach kryła się godna podziwu dojrzałość, dojrzałość zależna nie od metryki, ale od bagażu doświadczeń. Tylko u niego jednego gniew studziła cierpliwość.

– Co ty wyprawiasz, Jacob? – spytał opanowanym tonem.

Jeden z jego kompanów, Paul albo Jared – nie byłam pewna wystąpił przed szereg, zanim mój przyjaciel zdążył się usprawiedliwić.

– Co ty sobie wyobrażasz? – wrzasnął. – Dlaczego nie możesz przestrzegać zasad? Czy ta mała jest dla ciebie ważniejsza niż całe plemię? Niż to, że giną ludzie?

– Bella może nam pomóc – powiedział Jacob cicho.

– Pomóc?! – W chłopaku aż się gotowało. Zaczęły drżeć mu ramiona.

– Już widzę, jak ta wielbicielka pijawek nam pomaga!

– Nie nazywaj jej tak! – zaprotestował oburzony Jacob.

Jego rozmówcą wstrząsnął silny dreszcz.

– Paul, uspokój się, ale to już! – zakomenderował Sam.

Chłopak potrząsnął głową, nie jakby się stawiał, ale jakby usiłował się skupić.

– Boże, człowieku, weź się w garść – burknął Jared.

Paul rzucił mu wściekłe spojrzenie, a zaraz potem obdarował podobnym i mnie. Jacob zasłonił mnie przed nim własnym ciałem.

Tego już było Paulowi za wiele.

– Tak, broń jej przed swoimi! – zawołał rozsierdzony.

Wzdłuż jego kręgosłupa przetoczył się kolejny dreszcz. Odrzucił głowę do tylu, rycząc niczym lew.

– Nie! – krzyknęli jednocześnie Jacob i Sam.

Wydawało się, że od drgawek Paul stracił równowagę, ale tuż przed tym, jak miał paść na piach, rozległ się głośny trzask i chłopak eksplodował. Jego ciało znikło w chmurze kęp srebrzystego futra, które, opadając, przybrały kształt gotowego do skoku drapieżnika – pięciokrotnie większego od swego ludzkiego wcielenia. Bestia ryknęła po raz drugi, obnażając zęby. Buchające nienawiścią ślepia wlepiała prosto we mnie.

W tej samej sekundzie mój przyjaciel puścił się biegiem w jej kierunku. I nim wstrząsały dreszcze.

– Jacob! – Głos uwiązł mi w gardle.

Rozpędziwszy się, chłopak dał olbrzymiego susa i eksplodował w locie. Huk był równie donośny, co za pierwszym razem, a w powietrzu zaroiło się od strzępków białej i czarnej tkaniny. Wszystko to stało się tak szybko, że gdybym mrugnęła, przegapiłabym cała, metamorfozę. Tam, gdzie przed chwilą Jacob odbijał się od ziemi, stał teraz wielki rdzawobrązowy basior. To, że mieścił się w skórze Indianina, przeczyło wszelkim prawom biologii.

Rudy wilk natychmiast zaatakował, a szary nie pozostał mu dłużny. Ich ryki odbijały się echem od pni drzew. W miejscu, w którym zniknął Jacob, na drogę opadały dopiero skrawki jego ubrania.

– Jacob! – zawołałam płaczliwie.

– Nie ruszaj się, Bello! – rozkazał Sam. Ledwie go było słychać wśród odgłosów walki. Bestie kotłowały się zajadle, klapiąc groźnie zębami.

Na oko wygrywał rudy, czyli Jacob – najwyraźniej był nie tylko większy od przeciwnika, ale i silniejszy. Napierał na szarego wytrwale, spychając go w głąb lasu.

– Zabierzcie ją do Emily!

Zerknęłam na Sama. Zwracał się do dwóch pozostały chłopców, którzy przyglądali się okrutnemu spektaklowi z nieskrywaną fascynacją. Ku swojemu zdumieniu, ujrzałam, że mężczyzna ściąga właśnie buty. Zdjąwszy i skarpetki, dygocząc na całym ciele, pobiegł w kierunku walczących. Jeszcze zanim ich dogonił, zniknęli w gęstwinie. I jego skryły krzewy. Ryki stopniowo się oddalały.

Nagle hałas ustał raptownie, jakby ktoś wyłączył dźwięk.

Jeden z moich towarzyszy wybuchł głośnym śmiechem. Spojrzałam na niego zgorszona – obawiałam się najgorszego. Okazało się, że śmieje się z mojej miny.

– Rozumiem cię – zadrwił. – Nie często widzi się takie rzeczy.

Jego twarz wydala mi się znajoma, szczuplejsza niż u reszty… Embry Cali.

– Ja tam muszę patrzeć na to dzień w dzień – powiedział ze smutkiem Jared.

– Bez przesady – zaoponował Embry z sarkazmem. – Paul nie jest taki beznadziejny. Traci nad sobą kontrolę najwyżej pięć dni w tygodniu.

Jared zatrzymał się, żeby podnieść coś białego. Pokazał znalezisko Embry'emu. Był to kawałek gumowej podeszwy.

– Zostały same strzępy – stwierdził. – Billy mówił, że nie stać go już na nową parę, nie w tym miesiącu. Biedny Jake będzie musiał pochodzić trochę boso.

– Patrz tam. – Embry wskazał brodą na leżący w trawie adidas. – Jake może skakać na jednej nodze.

Znowu się zaśmiał.

Jared zabrał się do zbierania pozostałych skrawków, żeby zatrzeć ślady po pojedynku.

– Wszystko do kosza – mruknął. – Weź buty Sama, dobra?

Embry posłuchał i zniknął w lesie. Wrócił kilka sekund później z przewieszoną przez ramię parą przyciętych dżinsów. Jared zgniótł w międzyczasie skrawki ubrań Paula i Jacoba w jedną wielka kulę i dopiero wtedy przypomniał sobie o moim istnieniu.

Zmierzył mnie wzrokiem.

– Hej, chyba nie zamierzasz nam się tu porzygać, co, mała?

– Chyba nie – wykrztusiłam.

– Robisz się zielona. Lepiej klapnij sobie na trawkę.

– Okej. – Po raz drugi tego ranka wsunęłam głowę między kolana.

– Jake powinien był nas uprzedzić – pożalił się Embry.

– Po co, u licha, miesza w to swoją dziewczynę? – Jared zachowywał się, jakby mnie tam nie było.

– Pięknie – westchnął Embry.

Wyprostowałam się. Zdenerwowało mnie, że bardziej przejmują się moim pojawieniem niż tym, że ich koledzy rzucili się sobie do gardeł.

– Czy wcale nie martwicie się tym, jak to się wszystko skończyło?!

Embry spojrzał na mnie zaskoczony.

– Co jak się skończyło?

– Pojedynek.

– A, o to ci chodzi.

– Mogą być ranni! – oburzyłam się.

Obu ich rozśmieszyłam.

– Mam nadzieję, że Paulowi udało się capnąć Jacoba raz czy dwa – wyznał Jared. – Będzie miał chłopak nauczkę.

Skrzywiłam się z niesmakiem.

– Akurat – żachnął się Embry. – Nie widziałeś, jak szybko Jake się zmienił? Ułamek sekundy. Ma prawdziwy talent. Sam nawet nie zdążył zareagować.

– Paul siedzi w tym dłużej. Stawiam dziesięć dolców, że zostawił przynajmniej jeden ślad.

– Zakład stoi. Jake to as. Paul nie miał szans.

Uścisnęli sobie ręce, uśmiechając się szeroko.

Próbowałam wmówić sobie, że skoro koledzy Jacoba się nie przejmują, nic złego nie mogło się stać, ale nie potrafiłam się uspokoić. Przed oczami stawały mi mrożące krew w żyłach sceny, których przed chwilą byłam świadkiem. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Chciało mi się też wymiotować, ale nadal nie miałam czym.

– Jedźmy już do Emily – zaproponował Embry. – Na pewno coś upichciła. Podwieziesz nas? – zwrócił się do mnie.

– Nie ma sprawy – szepnęłam.

Jared uniósł brew.

– Lepiej ty prowadź, Embry. Ona zaraz puści tu pawia.

– Rzeczywiście. Gdzie są kluczyki?

– W stacyjce – odpowiedziałam.

Embry otworzył drzwiczki po stronie pasażera.

– Hop, siup! – oznajmił wesoło, jednym ruchem podnosząc mnie z ziemi i sadzając w szoferce. Rozejrzał się po jej wnętrzu. -; Będziesz musiał jechać na skrzyni – poinformował Jareda.

– To się nawet dobrze składa. Mam słaby żołądek. Nie chcę się posypać zaraz po niej. – Założę się, że jest twardsza, niż się zdaje. Trzymała z wampirami.

– Pięć dolców?

– Stoi, chociaż taka łatwa wygrana to żadna przyjemność. Coś dzisiaj szafujesz forsą, chłopie?

Usiadłszy za kierownicą, Embry odpalił silnik, a Jared wskoczył zwinnie na pakę.

– Tylko nie wymiotuj, dobra? – szepnął mój szofer. – Mam tylko dziesiątaka, a jeśli Paul dziabnął Jacoba…

– Rozumiem.

Pojechaliśmy z powrotem do La Push. – Te Bella, jak udało się Jake'owi obejść zakaz? – spytał znienacka Embry.

– Jaki zakaz?

– No, ten rozkaz sfory. O tym, żeby nikomu się nie wygadać.

Pokazał ci na migi, czy co?

– Ach, to. – Przypomniałam sobie, jak Jacob zatrzymywał się w nocy w pół słowa. – Tylko mnie naprowadził. Sama domyśliłam się prawdy.

Embry wyglądał na zaskoczonego. Podrapał się po brodzie.

– Hm… No tak. Tak, to prawdopodobne.

– Dokąd mnie wieziecie?

– Do Emily. To dziewczyna Sama. Nie, przepraszam właściwie chyba już oficjalna narzeczona. Reszta też tam przyjdzie jak Sam skończy swoje kazanie. I jak skombinują dla siebie jakieś nowe ubrania. Wątpię, żeby Paulowi jeszcze coś zostało.

– Czy Emily wie, że…

– Tak. Właśnie, tylko się na nią nie gap. Sama to bardzo drażni. Zmarszczyłam czoło.

– Dlaczego miałabym się na nią gapić? Embry zmieszał się.

– Cóż, sama widziałaś na własne oczy, że zadawanie się z wilkołakami niesie z sobą pewne ryzyko… – Szybko zmienił temat. – Nie masz nam za złe, że załatwiliśmy tego bruneta z polany? Sądząc po jego intencjach, nie był twoim dobrym znajomym, ale… – Chłopak wzruszył ramionami.

– Nie, nie był moim dobrym znajomym.

– Kamień spadł mi z serca. Baliśmy, że może łamiemy pakt i pakujemy się w niezłą kabałę.

– Pakt z wampirami? Pamiętam, Jake opowiadał mi o nim dawno temu. – Dlaczego byście go złamali, zabijając Laurenta?

– Laurent – powtórzył Embry zjadliwie, jakby bawiło go to, że wampir może mieć jakoś na imię. – Widzisz, byliśmy wtedy na terytorium Cullenów. Nie wolno nam atakować wampirów, a przynajmniej Cullenów, chyba że zapuszczą się na nasz teren albo złamią pakt pierwsze. Nie mieliśmy pewności, czy ten brunet nie jest ich krewnym czy przyjacielem domu. Przecież wyglądało na to, ze go znasz.

– A jak wampir może złamać pakt?

– Kąsając człowieka. Ale Jake stwierdził, że nie możemy dłużej czekać.

– Kochany Jake. Uratowaliście mi życie. Dziękuję.

– Cała przyjemność po naszej stronie. – Zabrzmiało to jakby zabicie Laurenta istotnie sprawiło Embry'emu ogromną przyjemność.

Minąwszy ostatni dom stojący przy szosie prowadzącej na wschód skręciliśmy w wąską, nieutwardzoną drogę.

– Twoja furgonetka jest strasznie powolna – pożalił się Embry.

– Przepraszam – bąknęłam.

Przy końcu alejki stał maleńki domek – miał od frontu tylko jedno okno. Niegdyś był szary, a jego frontowe drzwi niebieskie. Czyjaś troskliwa ręka zasadziła w skrzynce na parapecie pomarańczowe i żółte aksamitki na których widok nie sposób było się nie uśmiechnąć.

– Mmm Emily coś gotuje – węszył Embry. Jared zeskoczył ze skrzyni i ruszył w stronę drzwi, ale Embry zatrzymał go, kładąc mu dłoń na piersi. Spojrzał na mnie znaczą i równie znacząco chrząknął.

– Nie mam przy sobie portfela – wymigał się Jared.

– W porządku. Tylko nie zapomnij.

Weszli do środka bez pukania. Nieśmiało podążyłam za nimi. Pokój od frontu, tak jak u Blacków, służył jednocześnie za salon i kuchnię. Przy blacie, bokiem do nas, stała młoda długowłosa Indianka zajęta przenoszeniem świeżo upieczonych muffinek na papierowy talerz. W pierwszej chwili pomyślałam, że Embry zakazał mi się na nią gapić, bo była taka piękna. Nagle spytała melodyjnym głosem: „Jesteście głodni?” i odwróciła się do nas.

Połowę jej twarzy szpeciły trzy grube pionowe blizny, żywoczerwone, choć już dawno się wygoiły. Jedna ze szram zniekształciła zewnętrzny kącik oka dziewczyny, inna ściągała jej usta w trwałym grymasie.

Wdzięczna Embry'emu za to, że mnie uprzedził, natychmiast skupiłam uwagę na trzymanym przez narzeczoną Sama talerzu ciastek. Pachniały cudownie wanilią i jagodami.

– Och – zdziwiła się Emily. – Kogóż tu mamy? Przeniosłam wzrok, starając się patrzeć tylko na lewą połowę jej twarzy.

– To słynna Bella Swan – przedstawił mnie Jared z niechęcią. – Któżby inny. – Najwidoczniej już tu o mnie wcześniej rozmawiano.

– Cholerny uparciuch. Udało mu się – mruknęła pod nosem Emily, mając zapewne na myśli Jacoba i obejście zakazu. Żadna z połówek jej twarzy nie spoglądała na mnie przyjaźnie.

– Czyli to ty jesteś tą dziewczyną od wampirów?

Zesztywniałam.

– A ty jesteś tą dziewczyną od wilkołaków?

Cała trójka wybuchła śmiechem. Nasza gospodyni odrobinę się rozluźniła.

– Nie mogę zaprzeczyć – przyznała. – Gdzie Sam? Spytała Jareda.

– Wizyta Belli… nie przypadła Paulowi do gustu.

Emily wywróciła zdrowym okiem.

– Ach ten Paul – westchnęła. – Jak sądzicie, długo im to zajmie? Właśnie zabierałam się do jajek.

– Nie martw się – powiedział Embry. – Jeśli się spóźnią, nic się nie zmarnuje.

– W to nie wątpię. – Dziewczyna zachichotała i otworzyła lodówkę. – Bello, jesteś głodna? Śmiało, poczęstuj się muffinką.

Dzięki.

Wzięłam jedną z talerza i zaczęłam obgryzać. Była pyszna i puszysta, w sam raz na mój obolały żołądek. Embry dorwał trzecią z rzędu i wsadził ją sobie w całości do ust.

– Jesteś obrzydliwy – skomentował Jared.

– Zostaw kilka dla swoich braci. – Emily zdzieliła Embry'ego po głowie drewnianą łyżką. Słowo „bracia” mnie zaskoczyło, ale chłopcy przełknęli je gładko.

Oparta o blat, przyglądałam się, jak przekomarzają się jak rodzina. Kuchnia Emily była bardzo sympatycznym miejscem, przyjemnie jasnym dzięki białym szafkom i jasnym deskom podłogowym. Na niewielkim okrągłym stole kuchennym stał biało niebieski porcelanowy dzban pełen polnych kwiatów. Embry i Jared czuli się tu jak u siebie w domu.

Emily podciągnęła rękawy fioletowej bluzki wbiła, do żółtej misy kilka tuzinów jajek i zaczęła mieszać je starannie. Potrójna blizna ciągnęła się wzdłuż prawej ręki mojej gospodyni aż po palce. Embry nie przesadzał. Zadawanie się z wilkołakami rzeczywiście niosło spore ryzyko.

Drzwi frontowe otworzyły się i stanął w nich Sam.

– Emily – powiedział z takim uczuciem w głosie, że poczułam się jak intruz. Przeszedł przez pokój i ujął twarz ukochanej w swoje dłonie. Zanim pocałował dziewczynę w usta, złożył pocałunek na zniekształconym policzku. Przywarli do siebie na długo.

– Przestańcie już – poprosił Jared. – Ja tu jem. – Więc zamknij się i wcinaj – polecił mu Sam, powracając do Emily.

– Boże – jęknął Embry zdegustowany.

Długie miesiące unikałam jak ognia romantycznych piosenek i filmów żeby nagle stanąć twarzą w twarz z parą rodem z hollywoodzkiego wyciskacza łez. Ba, to było gorsze niż kino – to działo się naprawdę. Odłożywszy ciastko, z założonymi rękami wpatrywałam się w polne kwiaty, starając ignorować się zarówno Emilu jak i Sama, jak i narastający w moim sercu ból.

Na moje szczęście, chwilę później do kuchni wpadli niedawni przeciwnicy. Paul dal Jacobowi sójkę w bok, a Jacob odwdzięczył się kuksańcem. Byłam w szoku. Obaj głośno się śmiali i nie byli nawet podrapani.

Jacob rozejrzał się po pokoju i zatrzymał wzrok na mnie. Skulona i blada, nie pasowałam do tego wesołego towarzystwa. – Cześć, Bells! – przywitał mnie radośnie. Mijając stół, porwał dwie muffinki i oparł się obok mnie o blat. – Przepraszam za tamto w lesie – szepnął. – Jak tam? Nic ci nie jest?

– Nie, nie, wszystko w porządku. – Nie kłamałam. Ból w mojej piersi zelżał, gdy tylko Jacob wszedł do kuchni. – Pyszne te muffinki.

– Wzięłam swoją i odgryzłam maleńki kęs. – Nie, tylko nie to! – rozległ się okrzyk Jareda. Razem z Embrym badał różowy ślad na przedramieniu Paula. Embry uśmiechnął się triumfalnie.

– Piętnaście dolarów! – Zatarł ręce.

– To twoja sprawka? – spytałam Jacoba, przypominają sobie o zakładzie.

– Ledwie go musnąłem. Zniknie do zachodu słońca.

– Dlaczego akurat do zachodu słońca? – Przyjrzałam się skórze Paula. Wyglądało to tak, jakby rozharatał sobie rękę kilka tygodni wcześniej.

– Wilcze cechy – szepnął Jacob.

Pokiwałam głową z nadzieją, że nie mam głupiej miny.

– A tobie coś zrobił?

– Nawet mnie nie drasnął – oświadczył mój przyjaciel z dumą.

– Słuchajcie, chłopaki. – Sam przerwał wszystkie toczące się w kuchni rozmowy. Emily smażyła już jajecznicę, ale nadal czule dotykał jej szyi, na wpół świadomie. – Jacob ma nam do przekazania coś bardzo ważnego.

Jacob zwrócił się w stronę Jareda i Embry'ego. Najwidoczniej wyjaśnił wszystko Samowi i Paulowi po drodze. Albo… poznali jego myśli, kiedy zmienili się w wilki.

– Wiem, czego szuka ruda – oznajmił z powagą. – To o tym chciałem wam powiedzieć w lesie.

Kopnął nogę krzesła, na którym siedział Paul.

– Tak? – spytał Jared.

– Wampirzyca próbuje pomścić śmierć swojego partnera – tyle że nie był to ten brunet, którego dorwaliśmy. Tamtego zabili Cullenowie, jeszcze w zeszłym roku. Żeby wyrównać rachunki, ruda chce zabić Bellę.

Chociaż sama mu o tym powiedziałam, i tak zadrżałam.

Jared, Embry i Emily wpatrywali się we mnie z rozdziawiony buziami..

– Przecież Bella jest zupełnie nieszkodliwa! – zaprotestował Embry.

– Nie obiecywałem, że to będzie trzymać się kupy. W każdym razie, to dlatego ruda nam się wymyka. Chce przekraść się do Fork.

Zapadła cisza. Spuściłam oczy, zawstydzona ich natarczywymi spojrzeniami.

– Świetnie – odezwał się w końcu Jared. – No to mamy przynętę.

Ani się obejrzałam, a Jacob cisnął w kierunku kolegi otwieracz do puszek. Jared złapał narzędzie kilka centymetrów od twarzy.

– Bella nie jest przynętą – syknął mój przyjaciel.

– Wiesz, co mam na myśli. – Jared zupełnie się nie przejął atakiem.

– Zmieniamy taktykę. – Sam też nie zareagował na ten przejaw agresji.

– Zostawimy kilka luk i zobaczymy, czy ruda się na to nabierze.

Niestety, będziemy musieli podzielić się na dwie drużyny, ale jeśli naprawdę zależy jej na Belli, to nie powinna wykorzystać tego że będzie nas tylko dwóch.

– Na dniach dołączy do nas Quil – wtrącił nieśmiało Embry.

– Wtedy byłoby po równo. Wszyscy zmarkotnieli. Zerknęłam na Jacoba. Miał taką samą minę, jak zeszłego popołudnia przed swoim domem – minę człowieka, który stracił wszelką nadzieję. Piątka wilkołaków z pozoru się bawiła, ale w głębi ducha nie chcieli, żeby Quil podzielił ich los.

– To jeszcze nic pewnego – odparł Sam cicho. – Paul, Embry i Jared – dodał normalnym głosem – zajmiecie się zewnętrznym kręgiem. Ja i Jacob weźmiemy na siebie wewnętrzny. Zaciśniemy pętlę, kiedy ruda wpadnie w pułapkę.

Zauważyłam, że Emily znieruchomiała. Nie uśmiechało jej się, że Sam trafił do mniejszej z drużyn. Zaczęłam martwić się i ja, tyle, że o Jacoba.

Teraz Sam zwrócił się do mnie.

– Jacob doszedł do wniosku, że powinnaś odtąd spędzać jak najwięcej czasu tu, w La Push. Tak na wszelki wypadek. Wampirzyca nie wie, gdzie cię tu szukać.

– A co z Charliem? – spytałam przytomnie.

– Trwają wciąż rozgrywki – przypomniał mi Jacob. – Billy i Henry postarają się ściągać go po pracy na teren rezerwatu.

– Nie rozpędzaj się, Bello – upomniał mnie Sam Przeniósł wzrok na Emily, a potem z powrotem na mnie. – To tylko propozycja. Ostateczną decyzję musisz podjąć samodzielnie. Nie zapominaj, że przebywanie w naszym towarzystwie też nie jest do końca bezpieczne. Widziałaś dziś rano, jak szybko tracimy nad sobą kontrolę i jakie może mieć to konsekwencje. Rozważ wszystkie za i przeciw. Jeśli z nami zostaniesz, nie możemy gwarantować, że sami cię nie skrzywdzimy.

– Ja jej nie skrzywdzę – mruknął Jacob, wpatrując się w podłogę.

Sam puścił ten naiwny komentarz mimo uszu.

– Może znasz inne miejsce, w którym czułabyś się względnie bezpieczna?

Przygryzłam dolną wargę. Dokądkolwiek bym nie pojechała narażałabym na niebezpieczeństwo ludzi z mojego otoczenia. Nie miałam najmniejszego zamiaru wciągać w wampirze bagno Renee, ani nikogo innego.

– Jeśli się wyprowadzę, Victoria podąży moim tropem.

– To prawda – przyznał Sam. – Lepiej, żeby nie opuszczała okolicy, inaczej jej nie dorwiemy.

Skrzywiłam się. Nie chciałam, żeby Jacob ani żaden inny z jego kompanów zbliżał się do wampirzycy. Jeśli o mnie chodziło, powinna była zapaść się pod ziemię, zniknąć bez niczyjej ingerencji. Zerknęłam na mojego przyjaciela. Zapowiedź dalszego polowania na krwiożerczą istotę nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Z jego twarzy zniknęły nawet oznaki gniewu i zrezygnowania – wyglądał niemal dokładnie tak jak kiedyś, jak mój stary Jacob sprzed tajemniczej „choroby”.

– Tylko uważaj na siebie – poprosiłam go ze ściśniętym gardłem.

– Uu, dziewczyna się o ciebie boi – zaszydził Jared. Wszyscy wybuchli śmiechem. Wszyscy z wyjątkiem Emily. Spojrzała mi prosto w oczy i w jej własnych dostrzegłam jeszcze więcej lęku, niż musiało malować się w moich. Odwróciłam szybko głowę, żeby stojąca za owym lękiem miłość nie wywołała u mnie kolejnego ataku bólu.

– Jedzenie gotowe! – zawołała dziewczyna. Narada strategiczna zakończyła się w mgnieniu oka. Faceci obsiedli rachityczny stół (tylko cudem się przy tym nie załamał, by w rekordowo krótkim czasie pochłonąć ilość jajecznicy godną bufetu śniadaniowego w dużym hotelu. Emily, podobnie jak ja, jadła swoją skromną porcję opierając się o blat, by uniknąć panującego przy stole rozgardiaszu Obserwowała swoich mlaskających podopiecznych z nieskrywaną czułością – jej mina nie pozostawiała wątpliwości, że są dla niej jak rodzeni bracia lub synowie.

Nie tego spodziewałam się po sforze wilkołaków. Siedziałam w La Push do wieczora, większość dnia u Blacków. Billy zostawił wiadomość dla Charliego i na naszej sekretarce automatycznej, i na posterunku, więc ojciec pojawił się w porze obiadu z dwiema pizzami. Szczęśliwym trafem zdecydował się na ekstra duże – jedna ledwie Jacobowi wystarczyła. Nie uszło mojej uwadze, że Charlie przygląda się naszej dwójce podejrzliwie, zwłaszcza odmienionemu Jacobowi. Spytał go, dlaczego ściął włosy. Mój przyjaciel wzruszył ramionami i odparł, ze tak jest po prostu wygodniej.

Wiedziałam, że gdy tylko wrócimy z Charliem do Forks, Jacob przeobrazi się w wilka i ruszy patrolować las, tak jak robił to, co kilka godzin od samego rana. Wataha nie przestawała wyglądać powrotu Victorii. Zeszłej nocy, zastawszy ją przy gorących źródłach, zagonili ją według Jacoba aż pod granicę z Kanadą. Być może szykowała się do kolejnego wypadu na terytorium wroga.

Nie liczyłam na to, że wampirzyca zrezygnuje. Zawsze trzymał się mnie pech.

Chłopak odprowadził mnie po obiedzie do furgonetki. Czekał przy moich drzwiczkach, aż Charlie odjedzie pierwszy, ale ten udawał, że ma problemy z zapięciem pasa. – Nie bój się dziś w nocy – powiedział Jacob cicho. – Będziemy stać na warcie.

– O Siebie bać się nie będę – obiecałam.

– Głuptasie, polowanie na wampiry to straszna frajda To najlepsza rzecz w życiu wilkołaka.

Pokręciłam głową z powątpiewaniem.

– Jeśli ja jestem głuptasem, to ty masz poważne zaburzenia psychiczne.

Zaśmiał się.

– Dobrze się wyśpij. Wyglądasz na padniętą.

– Postaram się.

Zniecierpliwiony Charlie popędził mnie, naciskając klakson.

– Do jutra – pożegnał się Jacob. – Przyjedź z samego rana.

– Przyjadę.

Ojciec puścił mnie przodem. Nie zawracałam sobie głowy jego zachowaniem. Zastanawiałam się za to, gdzie są teraz Sam, Jared Embry i Paul, i czy Jacob już do nich dołączył.

Kiedy weszliśmy do domu, natychmiast skierowałam się ku schodom, ale Charlie nie dał się wywieść w pole.

– Bello, co jest grane? – zapytał gniewnie, zanim zdążyłam zniknąć za drzwiami swojego pokoju. – Sądziłem, że Jacob wstąpił do jakiegoś gangu i nie chce cię znać.

– Pogodziliśmy się.

– A co z gangiem?

– Poznałam dziś Sama Uleya i jego narzeczoną Emily i wydali mi się bardzo sympatyczni. Ten gang to jakaś lipa, jedno wielkie nieporozumienie. Kto pojmie nastoletnich chłopców?

– Nie wiedziałem, że Sam i Emily są już oficjalnie zaręczeni To milo.

– Biedna dziewczyna…

– Co tak właściwie się jej stało?

– Ponad rok temu zaatakował ją niedźwiedź – na północ stąd w trakcie połowu łososi. Straszny wypadek. Słyszałem, że Sam bardzo to przeżył.

– Rzeczywiście, to okropne – przyznałam. Ponad rok temu – Mogłam się założyć, że w La Push był wówczas tylko jeden wilkołak. Zadrżałam na myśl, jak Sam musiał się czuć za każdym razem, gdy patrzył na blizny ukochanej.

Długo leżałam w łóżku, rozmyślając o wydarzeniach minionego dnia: obiedzie u Blacków, długim popołudniu w domu Billego, wyczekiwaniu na powrót Jacoba, śniadaniu w kuchni Emily, pojedynku potworów, rozmowie na plaży… Przypomniało mi się, że Jacob nazwał mnie nad morzem hipokrytką, i zastanowiłam się czy nie miał racji. Nie podobało mi się takie określenie mojej osoby, ale czy był sens się okłamywać?

Zwinęłam się w kłębek. Nie, Edward nigdy nikogo nie zabił.

A przynajmniej nikogo niewinnego – nawet, kiedy zbuntował się i na jakiś czas odszedł od Carlisle'a.

Ale co by było gdyby jednak był mordercą? Gdyby, kiedy się poznaliśmy, nie różnił się niczym od swoich pobratymców? Gdyby przez cały ubiegły rok w okolicznych lasach ginęli bez śladu ludzie? Czy świadomość, że ma na sumieniu te zbrodnie, powstrzymałaby mnie od związania się z nim?

Odpowiedź brzmiała: nie.

Miłość jest ślepa. Im mocniej się kogoś kocha, tym bardziej irracjonalnie się postępuje.

Odwróciłam się na drugi bok, usiłując myśleć o czymś innym, ale alternatywą dla wampirów okazały się wilkołaki. Zasnęłam wyobrażając sobie, jak mkną w ciemnościach wśród drzew, strzegąc mnie przed Victorią. Kiedy zasnęłam, znalazłam się na powrót w lesie, ale niczego w nim już nie szukałam. Trzymałam za rękę oszpeconą Emily. Obie wpatrywałyśmy się w zarośla, wyczekując z drżeniem serca naszych pięciu bohaterów.

Загрузка...