Ach, gdyby chodziło o kogoś innego, powtarzałam w duchu, jadąc do La Push. Droga wiodła przez las, a w lesie kryli się myśliwi…
Nadal nie byłam pewna, czy dobrze robię, ale postanowiłam pójść na pewien kompromis.
Zrozumiałam nareszcie, co Jacob miał na myśli, mówiąc „jeśli” jeszcze będziesz chciała mieć ze mną do czynienia”. Jeśli sfora zabijała ludzi, był to koniec naszej przyjaźni. Oczywiście, tak jak to sugerował, mogłam do niego zadzwonić, ale uważałam, że nie wypada. Zasługiwał na coś więcej. Chciałam oznajmić mu, patrząc prosto w oczy, że nie mogę milczeć i pozwalać na to, by ginęli ludzie. Nie mogę jak gdyby nigdy nic zadawać się z mordercą, Gdybym zaczęła tolerować to, co wataha wyczyniała w okolicy, sama zasługiwałabym na miano potwora.
Nie mogłam jednak czegoś jeszcze – nie mogłam nie ostrzec Jacoba. Mimo wszystko, czułam się w obowiązku go chronić.
Zaparkowawszy na podwórku Blacków, zacisnęłam usta. To, że Jacob okazał się wilkołakiem, było wystarczająco straszne. Dlaczego musiał do tego być potworem?
W domu nie paliło się ani jedno światło, ale zdesperowana nie dbałam o to, czy kogoś obudzę, czy nie. Zabębniłam gniewnie pięścią o drzwi.
Szyby w oknach zadrżały.
Proszę! – odezwał się po chwili Billy. W korytarzu zapaliło się światło.
Przekręciłam gałkę – drzwi nie były zamknięte na klucz. Billy nie siedział jeszcze na wózku, tylko na podłodze, na progu swojego pokoju. Na ramiona miał narzucony szlafrok. Zdziwił się na mój widok, ale zaraz się opanował.
– Witaj, Bello. Co cię do nas sprowadza o tej porze?
– Cześć Billy. Muszę pilnie porozmawiać z Jakiem. Czy wiesz, gdzie mogę go znaleźć?
– Nie za bardzo – skłamał bez zająknienia.
– A czy wiesz może, gdzie jest teraz Charlie? Nie miałam czasu owijać niczego w bawełnę.
– A powinienem? – spytał Billy z lekką ironią.
– W towarzystwie kilkudziesięciu myśliwych ugania się po lesie za sforą olbrzymich wilków.
Twarz Indianina drgnęła. Zaniemówił.
– Właśnie o tym chciałabym porozmawiać z Jacobem, jeśli nie masz nic przeciwko – dodałam.
Billy skrzywił się. Długo nie odpowiadał. – Chłopak pewnie jeszcze śpi – powiedział w końcu, wskazują odchodzący od saloniku wąski korytarzyk. – Ostatnio zarywa noce. Teraz musi się porządnie wyspać. Wolałbym, żebyś go nie budziła.
Tę ostatnią uwagę puściłam mimo uszu.
– Moja kolej – mruknęłam, kierując się w stronę pokoju Jacoba. Billy westchnął.
Nawet nie zapukałam. Otworzyłam drzwi z takim impetem, że uderzyła głośno o ścianę.
Jacob w tych samych czarnych spodniach od dresu, co w nocy, leżał zwalony w poprzek małżeńskiego loża, które zajmowało niemal całą powierzchnię jego klitki. I tak się na nim nie mieścił, stopy dyndały mu w powietrzu. Z jego otwartych ust dochodziło donośne chrapanie. Był pogrążony w tak głębokim śnie, że kiedy huknęło, nawet nie drgnął.
Sen pozwolił mu się rozluźnić, oczyścił jego twarz z wszelkich śladów gniewu. Miał podkrążone oczy. Pomimo swoich rozmiarów, wyglądał znowu na dziecko, na bardzo zmęczone dziecko. W moim sercu wezbrały litość i rozczulenie. Wycofałam się na paluszkach, zamykając za sobą delikatnie drzwi.
Billy czekał na mnie w saloniku, spięty niczym ochroniarz.
– Chyba rzeczywiście powinnam pozwolić mu się wyspać – wyjaśniłam.
Indianin przytaknął. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Korciło mnie, żeby spytać, jaką rolę odgrywa w tym wszystkim, jak się na to wszystko zapatruje, ale uzmysłowiłam sobie, że bronił Sama od samego początku. Zbrodnie watahy najprawdopodobniej nie robiły na nim wrażenia. To, jak je usprawiedliwiał, przerastało moje możliwości pojmowania.
W jego oczach również dostrzegłam wiele pytań, ale tak jak ja, zdecydował zachować je dla siebie.
– Jadę na plażę – oświadczyłam, przerywając ciążącą mi ciszę. – Zabawię tam jakąś godzinę. Jeśli Jacob zbudzi się w międzyczasie, przekażesz mu, gdzie jestem?
– Oczywiście – zapewnił mnie Billy.
Nie miałam gwarancji, że dotrzyma obietnicy, ale nie pozostawało mi nic innego, jak mu zaufać.
Pojechałam w to samo miejsce, w którym Jacob opowiadał mi plemienne legendy. Słońce jeszcze nie wzeszło, a dzień i tak zapowiadał się pochmurny, kiedy więc wyłączyłam światła, ledwie było widać. Zanim zabrałam się do szukania ścieżki wiodącej wśród wysokich chwastów, musiałam poczekać, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Nad morzem było chłodniej niż w głębi lądu, wiatr gonił czarne fale. Wbiłam dłonie w kieszenie zimowej kurtki. Dobrze, chociaż, że przestało padać.
Poszłam na północ, wytężając wzrok. Nie było widać Saint Jamek ani innych wysp, rozróżniałam tylko kontur linii brzegowej. Stąpałam po skałach ostrożnie, nie chcąc się potknąć o kawałki wyrzucanych przez morze gałęzi.
Kilka metrów ode mnie wyłoniło się z mroku zbielałe od soli powalone drzewo. Przeplatane wodorostami korzenie przypominały plątaninę macek. To jego podświadomie szukałam, błąkając się po plaży. Nie mogłam mieć pewności, że to, to samo, przy którym poznawałam przed rokiem legendy Quileutów, ale liczył się symbol.
Usiadłam na konarze, wpatrując się w niewidzialny ocean.
Na widok mojego przyjaciela – tak niewinnego i bezbronnego.
Gdy spał zniknął cały mój gniew, cały wstręt. Nadal nie potrafiłam, tak jak Billy, ignorować tego, co się działo w lasach, ale też nie byłam w stanie za nic Jacoba potępiać. Za bardzo go kochałam, a miłość nie rządziła się zasadami logiki. Miał pozostać najważniejszą mi istotą bez względu na to, czy zabijał czy nie. Trudno było mi się z tym pogodzić.
Kiedy wyobrażałam go sobie pogrążonego we śnie, czułam przemożną chęć otoczenia go opieką. Wilkołaka! Przecież to nie miało sensu! Nie mogłam się jednak opanować. Przywołując wspomnienie chłopięcej twarzy Jacoba, zastanawiałam się, jak mogę go chronić.
Czerń nieba powoli przechodziła w szarość.
– Cześć.
Drgnęłam.
W głosie Jacoba nie było cienia agresji, wręcz przeciwnie, ale spodziewałam się, że usłyszę wpierw jego kroki. Na tle skał zamajaczyła sylwetka niezwykle wysokiego, umięśnionego mężczyzny.
– Jake?
Stanął kilka metrów ode mnie. Przebierał nerwowo z nogi na nogę.
– Billy opowiedział mi o twojej wizycie. Szybko ci poszło, co nie? Wiedziałem, że sobie poradzisz.
– Tak – szepnęłam. – Przypomniałam sobie właściwą legendę.
Zapadła długa cisza.
Poczułam na skórze mrowienie, jakby Jacob przyglądał mi się badawczo. Jak na mój gust, było zbyt ciemno, by móc ocenić z takiej odległości czyjś wyraz twarzy, jednak jakimś cudem chłopakowi się to udało, bo odezwał się oschle:
– Mogłaś po prostu zadzwonić.
– Wiem.
Nie zbliżył się, tylko zaczął chodzić w tę i z powrotem po skałach, jak ktoś czekający na ważny telefon lub przed drzwiami sali operacyjnej. Pode mną przybrzeżne głazy kolebały się i obijały o siebie niczym kastaniety, ale teraz słychać było co najwyżej delikatne szuranie.
– Po co przyjechałaś? – warknął.
– Pomyślałam, że lepiej będzie to załatwić osobiście. – Prychnął.
– Tak, o wiele lepiej.
– Jacob, przyjechałam cię ostrzec…
– Że od dziś po puszczy krążą bandy myśliwych? Nie martw się, ta informacja już do nas dotarła.
– Jak mam się nie martwić? – spytałam z niedowierzaniem. – Jake, oni są uzbrojeni! Zastawiają sidła, wyznaczyli nagrodę, a…
– Potrafimy o siebie zadbać – przerwał mi, nadal krążąc po skałach. – Nikogo i niczego nie złapią. Tylko utrudnią nam życie. Niedługo sami zaczną znikać, bałwany.
– Jake! – przeraziłam się.
– Co? Stwierdzam fakt.
– Jak możesz… – W moim głosie pojawił się wstręt. – Jak możesz tak mówić? Przecież znasz tych ludzi! A Charlie? Tez jest w lesie!
Zrobiło mi się niedobrze. Jacob zatrzymał się raptownie.
– A masz jakieś inne rozwiązanie?
Pod wpływem niewidocznego słońca chmury nad naszymi głowami przybrały odcień srebrzystego różu. Nareszcie mogłam dostrzec minę mojego przyjaciela. Był zły, że nie stałam po jego stronie.
– Mógłbyś – zaproponowałam nieśmiało – postarać się… nie no wiesz. Postarać się nie być tym całym wilkołakiem.
Machnął ręką.
– Jakbym miał jakiś wybór! – krzyknął. – I co by to dało? Ludzie tym bardziej by ginęli, prawda?
– Jak to?
Spojrzał na mnie gniewnie, z odrazą. Cofnęłam się odruchowo.
– Wiesz, co mnie doprowadza do szalu? – spytał.
Spodziewał się najwyraźniej jakiejś odpowiedzi, więc pokręciłam znacząco głową.
– Że jesteś taką straszliwą hipokrytką. Patrzysz na mnie i umierasz ze strachu. I gdzie tu sprawiedliwość?
Zacisnął dłonie w pięści.
– Hipokrytką? A dlaczego to, że boję się potwora, czyni ze skrytkę?
– Ha – Zazgrzytał zębami. – Żebyś tak mogła się posłuchać!
– Co ja takiego powiedziałam?
Jacob zrobił dwa kroki do przodu i wyprężył się dumnie.
– Przykro mi, że nie jestem tym potworem, którego ci trzeba Bello. Tylko krwiopijcy to równe chłopaki, co?
Zerwałam się, wyprowadzona z równowagi.
– Nie chodzi mi o to, kim jesteś, ale o to, co robisz!
– A co ja takiego niby robię? – obruszył się Jacob. Trząsł się z emocji.
Ni stąd ni zowąd, usłyszałam głos Edwarda. Nieomal przysiadłam ze zdumienia.
– Ostrożnie – ostrzegł mnie aksamitny baryton. – Przesadziłaś. Musisz pomóc mu się uspokoić.
Co on bredził? Co oni obaj bredzili? Czy wszyscy mężczyźni mojego życia postradali dziś rozum?
Posłuchałam jednak rozkazu. Dla tego głosu zrobiłabym wszystko.
– Jacob – zaczęłam słodko – czy naprawdę trzeba zabijać ludzi? Czy nie da się inaczej? Skoro niektórym wampirom udaje się przeżyć, nie posuwając się do mordowania, może i wy moglibyście się przestawić.
Wyprostował się błyskawicznie, jakbym poraziła go prądem. Zmarszczył czoło.
– Mamy przestać zabijać ludzi? – zdziwił się.
– A o czym jest cala ta rozmowa?
Przestał się trząść. W jego oczach pojawiła się nadzieja.
– Wydawało mi się, że o tym, jak bardzo brzydzisz się wilkołaków.
– Nie, nie brzydzę się wilkołaków. To, że bywasz wilkiem, mi nie przeszkadza, słowo. – Mówiąc to, zdałam sobie sprawę, że nie kłamię. Mimo swoich metamorfoz pozostawał Jacobem. – Przeszkadza mi tylko to, że giną ludzie. Niewinni ludzie, tacy jak Charlie czy ja. Nie mogę przymykać oczu na to, że…
– To wszystko? Naprawdę? – Nie pozwolił mi dokończyć.
Uśmiechnął się szeroko. – Boisz się mnie tylko, dlatego, że jestem mordercą? To jedyny powód?
– Chyba taki jeden wystarcza, prawda?
Wybuchł śmiechem.
– Jacob, to nie jest śmieszne!
– Wiem, wiem – przyznał, z trudem się powstrzymując. Jednym susem znalazł się przy mnie, a ja w jego niedźwiedzich objęciach.
– Szczerze, nie masz nic przeciwko temu, że od czasu do czasu zamieniam się w wielkie, włochate bydlę? – szepnął mi do ucha radośnie.
– Nnnie – wykrztusiłam. – Dddu… duszę się! Puścił mnie, ale pochwycił zaraz za obie ręce.
– Nigdy w życiu nie zabiłem człowieka – oświadczył. Przyjrzałam mu się uważnie – nie mógł być aż tak dobrym aktorem. Poczułam niewysłowioną ulgę.
– Nigdy?
– Nigdy – powtórzy! z powagą.
Teraz to ja go przytuliłam. Przypomniała mi się scena na klifie.
Po tym jak opowiedział mi o gangu Sama. Urósł od tamtego czasów.
Skrzat ściskał olbrzyma.
Tak jak wtedy, pogłaskał mnie czule po głowie.
– Przepraszam, że nazwałem cię hipokrytką.
– Przepraszam, że nazwałam cię mordercą.
Znowu się zaśmiał.
Przyszło mi coś na myśl i odwróciłam się, żeby nie mógł zobaczyć mojego wyrazu twarzy.
– A Sam? A inni? – spytałam z zaciśniętym gardłem. Zerknęłam na Jacoba. Uśmiech nie znikał.
– Jasne, że nie. Nie pamiętasz, jak na siebie wołamy?
Jako, że kilka sekund wcześniej wspominałam, jak dowiedziałam się o „sekcie”, nie miałam problemów z przywołaniem tej nazwy.
– Obrońcy?
– Zgadza się.
– Czegoś nie rozumiem. To, co jest grane? Kto zabija tych turystów?
Spoważniał. Robimy, co w naszej mocy. Staramy się ich chronić, ale jak na razie za każdym razem pojawiamy się na miejscu zbyt późno.
– Przed czym ich chronicie? Czy to naprawdę niedźwiedź?
– Bello, chronimy ludzi tylko przed jednym – przed naszymi śmiertelnymi wrogami. To, dlatego istniejemy – bo i oni istnieją.
Musiała minąć sekunda czy dwie, zanim zrozumiałam nie tyle, o jakiej rasie mowa, ale kim dokładnie jest tajemniczy zabójca.
Pobladłam.
Podniosłam dłoń do ust.
Pokiwał głową.
– Tobie akurat nie trzeba na szczęście nic więcej tłumaczyć.
– Laurent – szepnęłam. – Jeszcze tu jest.
Jacob wyglądał na zbitego z tropu.
– Jaki znowu Laurent?
Nie wiedziałam, od czego zacząć. W moim umyśle zapanował chaos.
– Widziałeś go, widziałeś go wtedy na polanie. – Czułam się dziwnie, przyznając, że rudawy wilk i Jacob to jedno i to samo.
Odgoniliście go w ostatniej chwili. Uratowaliście mi życie.
– Ach, ta ciemnowłosa pijawka? – Jacob zrobił taką minę jakby chciał splunąć. – To tak miał na imię? Zadrżałam.
– Co wam wtedy strzeliło do głowy? Mógł was zabić! Nawet nie wiesz…
Przerwał mi kolejny wybuch śmiechu.
– Bello, samotny wampir nie ma szans w starciu z tak dużą sforą, co nasza! Poszło nam tak szybko, że nawet nie zdążyliśmy porządnie się zabawić!
– Co poszło wam szybko?
– Zabicie tego drania, który chciał zabić ciebie. Nigdy nie zabiłem żadnego człowieka – podkreślił – ale wampiry to nie ludzie.
– Za…zabiłeś Laurenta? – wymamrotałam bezgłośnie.
– No, nie sam – sprostował.
– Laurent nie żyje?
– Chyba nie masz nam tego za złe? – zaniepokoił się Jacob. – Chciał cię zabić, już miał się na ciebie rzucić. Wierz mi, inaczej byśmy nie zaatakowali. Wierzysz mi, prawda?
– Tak, oczywiście. Po prostu… – Wymacałam za sobą ręką konar i z powrotem usiadłam, żeby się nie przewrócić.
– Boże Laurent nie żyje… Już po mnie nie wróci!
– Powiedz, nie jesteś na nas wściekła? To nie był jakiś twój znajomy?
– Mój znajomy? – Byłam w szoku. Do oczu napłynęły mi łzy. – Skąd. Boże uchowaj. Jake, jestem taka szczęśliwa. – Nie mogłam powstrzymać potoku słów. – Myślałam, że mnie znajdzie. Czekałam na niego każdej nocy, modląc się, żeby tylko nie zaatakował i Charliego. Tak się bałam. Tak się bałam! Ale jak… Jak wam się to udało? Jak go zabiliście? Przecież to był wampir, taki silny, oni są jak z marmuru…
Jacob usiadł koło mnie i otoczył ramieniem. – Do tego nas stworzono, Bello. My też jesteśmy silni. Biedactwo, tyle wycierpiałaś. Czemu mi nie powiedziałaś, że się boisz? I czego?
– Nie odbierałeś telefonu.
Nie chciałam mu tego wypominać – pogrążona w rozmyślaniach stwierdziłam tylko fakt.
– No tak.
– Zaraz, poczekaj. Myślałam, że wiesz. Dzisiaj w nocy powiedziałeś, że spotykanie się ze mną nie jest bezpieczne. Pomyślałam, że się domyślasz, iż lada moment do mojego pokoju może zakraść się wampir. Czy nie tak było? To, o co ci chodziło?
Jacob skulił się nagle.
– Nie o wampiry.
– Czy coś ci przy mnie grozi?
Spojrzał na mnie, zawstydzony i przybity zarazem.
– Nie mnie przy tobie, tylko tobie przy mnie.
– Jak to?
Spuściwszy wzrok, kopnął kamień.
– Moje spotkania z tobą nie są mile widziane z kilku powodów.
Po pierwsze, nie mogę zdradzać nikomu naszej tajemnicy. Po drugie… Po drugie, stanowię dla ludzi zagrożenie. Jeśli się zdenerwuję, rozzłoszczę, mogę… mogę zrobić ci krzywdę.
Zastanowiłam się nad tym, co powiedział.
– Kiedy się denerwujesz, zaczynasz się trząść, tak jak przed chwilą? – upewniłam się.
Posmutniał jeszcze bardziej. – Głupek. Muszę się lepiej kontrolować. Obiecałem sobie, że się nie wścieknę, niezależnie od tego, co będziesz mi miała do zakomunikowania, ale kiedy wydawało mi się, że się mnie brzydzisz… że już nigdy się nie zobaczymy…
– Co by się stało, gdybyś nie starał się uspokoić? – spytałam.
– Zmieniłbym się w wilka – wyszeptał.
Nie potrzebujesz pełni? Wywrócił oczami.
– Scenarzystów z Hollywood poniosła fantazja. – Westchnął po czym na powrót spoważniał. – Nie zadręczaj się, Bello. Wszystkim się zajmiemy. Będziemy mieć oko na Charliego i resztę. Nie pozwolimy, żeby coś im się stało. Zaufaj mi.
Przez to, że Jacob użył czasu przyszłego, uzmysłowiłam sobie, że umknęło mi coś bardzo istotnego – i bardzo oczywistego. Usprawiedliwiało mnie tylko to, jak wielkim szokiem była dla mnie informacja, że wilki zabiły Laurenta.
Wszystkim się zajmiemy…
To nie był jeszcze koniec.
– Skoro Laurent nie żyje… – Dostałam gęsiej skórki.
– Bella, co jest? – Chłopak dotknął mojej skroni.
Skoro Laurent nie żyje od tygodnia, to kto inny morduje teraz ludzi?
Jacob skinął głową, wykrzywiając twarz ze wstrętem.
– Tak, było ich dwoje – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Sądziliśmy, że jego partnerka zechce go pomścić – w naszych podaniach tak zwykle bywa – ale ta tylko ucieka, wymyka się nam, a potem znowu wraca. Byłoby znacznie łatwiej nam ją dopaść, gdybyśmy wiedzieli, co kombinuje. Nie możemy się w tym rozeznać. Bawi się z nami w podchody, próbuje to tu, to tam, jakby chciała poznać wszystkie nasze słabe punkty, jakby chciała się prześlizgnąć – tylko, po co? Czemu zależy jej właśnie na Forks? Sam podejrzewa, że aby mieć większą szansę na wniknięcie do środka kręgu, samica tak nas w końcu skołuje, że się rozproszymy.
Glos Jacoba oddalał się stopniowo, dochodził mych uszu z głębi coraz dłuższego tunelu. Nie rozróżniałam już poszczególny słów. Moje czoło pokryły krople potu, a zawartość żołądka rwała mi się do gardła. Tak jak przy niedawnej grypie żołądkowej. Kropka w kropkę. Odwróciłam się szybko od mojego towarzysza i pochyliłam do przodu.
Moim ciałem wstrząsały dreszcze, żołądek pulsował boleśnie, Ale nic nie zwymiotowałam, bo był zupełnie pusty. Victoria wróciła. Szuka mnie. Zabija turystów. Grasuje po lesie, a w lesie jest teraz Charlie…
Jacob chwycił mnie za ramiona, żebym nie osunęła się na skałę.
Na policzku poczułam jego gorący oddech.
– Bella! Co ci?
Gdy tylko pomiędzy skurczami nastąpiła dostatecznie długa przerwa zaczerpnęłam powietrza i wykrztusiłam:
– Victoria.
Edward warknął gniewnie.
Wziąwszy mnie na sekundę na ręce, Jacob posadził mnie sobie na kolanach, tak że opierałam się policzkiem o jego pierś. Miał z tym trudności, bo tułów mi się zapadał, a moje kończyny wymykały się bezwładnie. Usadowiwszy mnie w miarę stabilnie, odgarnął mi z czoła mokre od potu włosy.
– Kto? – spytał. – Bello, słyszysz mnie? Bello?
– Ona nie jest wdową po Laurencie – wyjęczałam. – Byli tylko przyjaciółmi.
– Przynieść ci wody? A może wezwać lekarza? Powiedz mi, jak ci pomóc!
– Nie jestem chora – wyjaśniłam słabym głosem. – To ze strachu.
Słowo „strach” wydawało się dziwnie niewinne w porównaniu z tym co się we mnie działo.
Jacob poklepał mnie delikatnie po plecach.
– Boisz się tej Victorii?
Potwierdziłam, wzdrygając się na dźwięk jej imienia.
– Victoria to ta ruda wampirzyca?
– Tak.
Znów się wzdrygnęłam.
– Skąd wiesz, że nie była partnerką Laurenta?
– Sam nam powiedział. Była z Jamesem.
Odruchowo zacisnęłam dłoń z blizną po ranie, którą mi zadał.
Jacob wziął mnie pod brodę i spojrzał mi w oczy.
– Czy mówił coś jeszcze, Bello? To bardzo ważne. Czy wiesz, o co jej chodzi?
– Oczywiście – szepnęłam. – O mnie. Chodzi jej o mnie.
– Boże, Bello! A to suka. Tylko dlaczego?
– Edward zabił Jamesa. – Jacob trzymał mnie tak mocno, że nie musiałam już obejmować się ramionami, żeby przetrwać nawałnicę wspomnień. – Victoria… Nieźle ją tym rozsierdził. Według Laurenta, stwierdziła, że lepiej będzie jednak zabić mnie niż jego. Oko za oko, ząb za ząb, dziewczyna za partnera. Tyle, że ona nie wie… Myślę, że nie wie, że… – Przełknęłam ślinę. – Że miedzy mną a Edwardem nie jest już tak jak dawniej. Przynajmniej nie z jego strony.
– Zaraz… – Mój przyjaciel wydedukował szybko, choć może niekoniecznie poprawnie. – Czy o to poszło? To, dlatego Cullenowie wyjechali?
– Jestem tylko człowiekiem, nikim specjalnym – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
Jacob ryknął, a raczej spróbował ryknąć, zapominając, być może, że jest w swojej ludzkiej postaci.
– Jak ten oczadziały krwią kretyn mógł zostawić…
– Nie! – przerwałam mu. – Proszę.
Zawahał się, ale się opanował.
– To bardzo ważne – powtórzył, wracając do najistotniejszej kwestii. – Właśnie tego nam było trzeba. Muszę natychmiast powiadomić pozostałych.
Podniósłszy się ostrożnie, postawił obie moje stopy na ziemi, nie mając pewności, czy nie stracę równowagi, przytrzymał w pasie.
– Już dobrze – skłamałam.
Puścił mnie w talii, ale złapał za to za rękę.
– Chodźmy.
Pociągnął mnie w stronę furgonetki.
– Dokąd jedziemy?
– Jeszcze nie wiem – przyznał. – Muszę zwołać spotkanie.
Wiesz co poczekaj chwileczkę, dobra? – Oparł mnie o bok samochodu.
– A ty dokąd?
– Zaraz wracam – obiecał. Puścił się biegiem przez parking w rosnącym wzdłuż drogi lesie. Biegł szybko i zgrabnie niczym młody jeleń.
– Jacob! – zawołałam za nim ochryple, ale nie zawrócił.
To nie był dobry moment na zostawienie mnie samej. Znów pojawiły się problemy z oddychaniem. Resztką sił pokonałam dzielący mnie od szoferki metr i wpełzłszy do środka, czym prędzej zablokowałam drzwiczki. Nie powiem, żeby poczuła się od lepiej.
Victoria polowała na mnie… Miałam szczęście, że jeszcze mnie nie znalazła – szczęście i pięciu czworonożnych ochroniarzy. Wzięłam głęboki oddech. Bez względu na to, co Jacob opowiadał o zdolnościach wilkołaków, na myśl, że miałby walczyć z wampirzycą, przeszywał mnie dreszcz. Wyobraziłam ją sobie owładniętą szałem – z oczami ciskającymi błyskawice, wyszczerzonymi zębami i trupiobladą twarzą otoczoną płomiennorudą grzywą – groźną, nieśmiertelną, niepokonaną… Czy aby niepokonaną? Sfora zabiła przecież ponoć Laurenta.
Komu miałam wierzyć, Edwardowi czy Jacobowi? Edward (tu machinalnie skrzyżowałam ręce na piersi) tłumaczył mi, że tylko inny wampir jest zdolny do uśmiercenia przedstawiciela swojej rasy, tymczasem Jacob wspomniał, że takie jest powołanie wilkołaków.
Jacob powiedział też, że wataha będzie bronić Charliego – że powinnam się uspokoić, bo ojcu nie spadnie włos z głowy. Czy i w to miałam wierzyć? Jak? Po lasach grasowała wampirzyca! Każde z nas było w niebezpieczeństwie, a już najbardziej sam Jacob, skoro zamierzał stanąć pomiędzy Victorią a Charliem, pomiędzy Victorią a mną…
Kolejny raz zrobiło mi się słabo.
Nagie ktoś zapukał w szybę. Odskoczyłam do tyłu z krzykiem, ale był to tylko Jacob. Trzęsącymi się palcami odblokowałam drzwiczki.
– Kurczę, ty naprawdę umierasz ze strachu – zauważył chłopak. – Nie martw się, zaopiekujemy się tobą. Tobą i Charliem. Obiecuję.
– To, że namierzysz Victorię – wyznałam – przeraża mnie jeszcze bardziej niż to, że Victoria namierzy mnie.
– To nam uwłacza! – zaśmiał się. – Musisz trochę bardzie' uwierzyć w nasze możliwości.
Westchnęłam. Zbyt wiele wampirów w akcji widziałam w życiu.
– Dokąd przed chwilą poszedłeś? – zmieniłam temat. Spojrzał gdzieś w bok zmieszany.
– Co? Kolejny sekret?
– Właściwie nie. Ale to znowu coś ze świata… no, powiedzmy, legend. Nie wiem, może popukasz się w czoło.
– Chyba już nic nie jest w stanie mnie zadziwić. – Spróbowałam się uśmiechnąć, ale bez większego powodzenia.
– Pewnie tak – Jacob odwzajemnił mi się swoim dawnym, szerokim uśmiechem. – Okej, powiem ci, dokąd poszedłem. Widzisz, przeobraziwszy się w wilki, umiemy… jakby to określić? Słyszymy się nawzajem.
Ściągnęłam brwi.
– Nie to, co mówimy – uściślił. – Słyszymy nasze myśli. To znaczy, rzecz jasna, myśli pozostałych. Niezależnie od tego, jaka dzieli nas odległość. Niesamowite, prawda? Bardzo się to przydaje, kiedy polujemy, ale poza tym to raczej kłopotliwe. Krępując Rozumiesz, nie możemy mieć przed sobą żadnych tajemnic.
– To do tego piłeś w nocy, mówiąc, że czy tego chcesz, czy nie, i tak dowiedzą się, co się z tobą dzieje?
– Szybko kojarzysz.
– Dzięki.
– Rzeczywiście, dobrze sobie radzisz z rewelacjami nie z tej ziemi. Balem się, że zareagujesz histerią czy czymś w tym rodzaju.
– Cóż… po prostu nie jesteś pierwszą osobą, jaką znam, obdarzoną takimi zdolnościami.
– Naprawdę? Czekaj, masz na myśli swoich krwiopijców?
– Wolałabym, żebyś ich tak nie nazywał.
Rozbawiłam go.
– Niech ci będzie. To jak, masz na myśli Cullenów?
– tylko… tylko Edwarda. – Przyłożyłam sobie w razie, czego dłoń do piersi, Jacob wyglądał na zaskoczonego – niemile zaskoczonego.
– A jednak… Słyszałem podania o wampirach obdarzonych dodatkowymi talentami, ale sądziłem, że to tylko takie gadanie.
– Czy cokolwiek można jeszcze włożyć między bajki? – spytałam retorycznie.
Skrzywił się.
– Chyba nie. Mniejsza o to, załatwiłem sprawę i mamy spotkać się i z resztą na tej leśnej drodze, po której jeździmy na motorach.
Odpaliłam silnik.
– Czyli, żeby się z nimi porozumieć, dopiero co zmieniłeś się w wilka?
Jacob spuścił oczy.
– Tylko na sekundkę. Starałem się nie myśleć o tobie, żeby nie dowiedzieli się, że ze mną przyjedziesz. Sam nie pozwoliłby mi cię przyprowadzić.
– Sama bym się przyprowadziła – prychnęłam. Nie potrafiłam pozbyć się wrażenia, że Sam to czarny charakter. Za każdym razem jak padało jego imię, zgrzytałam zębami, – Powstrzymałbym cię – oznajmił Jacob smutno. – Pamiętasz, jak w nocy nie mogłem kończyć zdań? Jak nie mogłem opowiedzieć ci ze szczegółami, co mi jest?
– Wydawało się, że się krztusisz, – Bo poniekąd się krztusiłem. Za każdym razem, gdy przypominałem sobie, gdzie leży granica. O czym Sam zabronił mi mówić, Sam widzisz, jest szefem naszej sfory, przewodnikiem stada.
– Kiedy coś nam każe, nie możemy go ot tak zignorować.
– Dziwne – mruknęłam.
– Bardzo – zgodził się. – To taka nasza wilcza cecha.
– Aha. – Tylko na taką odpowiedź było mnie stać.
– Dużo ich, tych wilczych cech. Cały czas się uczę. Nie wiem jak Sam przeszedł przez to bez niczyjej pomocy. Mnie wspierała czwórka, a i tak czasem wszystkiego mi się odechciewa.
– Sam był pierwszy?
– Tak. – Jacob ściszył głos. – Kiedy… kiedy zacząłem przeobrażać się w wilka… Nigdy nie przeżyłem czegoś równie okropnego. Nie miałem pojęcia, że można się tak bać. Ale nie byłem sam. Towarzyszyły mi głosy – znane mi głosy, przyjazne – tłumaczące mi, co się ze mną dzieje i co mam po kolei robić. Zwariowałbym, gdyby nie one, jestem pewien. A Sam… – Chłopak pokręcił głową. – Sam nikogo nie słyszał.
Uley najwyraźniej istotnie zasługiwał na podziw, a nawet można było mu współczuć. Musiałam się wreszcie przestawić. Nie miałam najmniejszego powodu, żeby go dłużej nienawidzić.
– Czy będą bardzo źli, jeśli się z tobą pojawię? Jacob przygryzł wargę.
– To prawdopodobne.
– Może nie powinnam…
– Nie, jest okej – uspokoił mnie. – Nie jesteś jakąś pierwszą lepszą ciekawską ignorantką. Posiadasz masę informacji, które są dla nas bezcenne. Jak szpieg czy coś. Byłaś za linią wroga.
Wygięłam usta w podkówkę. Czy Jacob nie zamierzał mnie wykorzystać? Nie podobała mi się ta łatka informatora. Nie byłam szpiegiem w szeregach wampirów, nie zbierałam nigdy celowo żadnych informacji, ale mimo to poczułam się jak zdrajca.
– Nie występujesz przeciwko Cullenom, pocieszyłam się w duchu. Chcesz tylko, żeby Jacob dorwał Victorię, prawda?
– Hm. Niezupełnie.
– Oczywiście marzyłam o tym, żeby powstrzymano Victorię najlepiej zanim zaatakuje mnie samą, Charliego bądź kolejnego turystę, ale nie chciałam, żeby uczynił to Jacob. Nie chciałam nawet żeby próbował. Jeśli o mnie chodziło, powinien był trzymać się od niej z daleka.
– Choćby to czytanie w myślach – ciągnął Jacob, nieświadomy mojej postawy. – Wiesz, jakie talenty zdarza się posiadać wampirom. To dla nas bardzo istotne. Mieliśmy nadzieję, że to tylko legendy, bo oznacza to, że czasem mają nad nami pewną przewagę. Taka Victoria – sądzisz, że jest jakoś szczególnie uzdolniona?
Zawahałam się.
– Chyba by mi coś o tym powiedział.
– Kto? A, Edward? – skojarzył.
Złapałam się za brzuch.
– Co ci jest? – zmartwił się Jacob.
– Och, przepraszam, zapomniałem. Tabu. Bardzo boli?
Brzegi mojej wirtualnej rany delikatnie pulsowały. Starałam się nie zwracać na to uwagi.
– Nie, prawie wcale.
– Jeszcze raz przepraszam.
– Skąd mnie tak dobrze znasz, Jacob? Czasami wydaje mi się, że potrafisz czytać w moich myślach.
– Skąd. Po prostu jestem dobrym obserwatorem.
Dojechaliśmy już do nieutwardzonej drogi, na której uczył mnie jazdy na motorze.
– Zaparkować czy podjechać dalej?
– Tu będzie dobrze.
Stanęłam na poboczu i zgasiłam silnik. – Cały czas cierpisz po tym, jak cię zostawił, prawda? – szepnął Jacob.
Przytaknęłam, wpatrując się półprzytomnie w ścianę lasu.
– Nie przyszło ci kiedyś do głowy… że może… może dobrze się stało?
Wzięłam powoli głęboki oddech, po czym równie powoli wypuściłam powietrze z płuc.
– Nie.
– Bo, moim zdaniem, ten facet to był kawał…
– Jacob, litości – przerwałam mu. – Nie widzisz, w jakim jestem stanie? Błagam, nie poruszajmy więcej tego tematu.
– Jasne, jasne – zreflektował się. – Przepraszam. Zagalopowałem się.
– Nie miej wyrzutów sumienia. Gdybym tylko reagowała normalniej, chętnie bym ci się pozwierzała.
– No tak. Ja się męczyłem, nie mogąc zdradzić ci mojego sekretu przez dwa tygodnie. Musiałaś przejść przez piekło, osamotniona ze swoją tajemnicą.
– Musiałam. – Jacob drgnął nagle.
– Już tu są. Chodźmy. Otworzył drzwiczki.
– Jesteś najzupełniej pewien, że powinnam iść z tobą? Może to nienajlepszy pomysł.
– Jakoś to przełkną – pocieszył mnie. Uśmiechnął się łobuzersko. – Nie powiesz mi, że boisz się stada wilkołaków?
– Świetny dowcip.
Pamiętałam aż za dobrze ostre zęby i silne mięśnie potworów z łąki. Wysiadłszy z furgonetki, podeszłam szybko do towarzysza, żeby zająć miejsce przy jego boku. Trzęsłam się, jak wcześniej Jacob, tyle, że nie z gniewu, ale ze strachu.
Jake wziął mnie za rękę i mocno ją ścisnął.
– No to idziemy.