Rozdział 4


Martin Beck o niczym nie miał pojęcia. Siedział w swoim pokoju służbowym w komendzie południowej[1] przy Västberga Allé, pochłonięty innymi problemami. Odsunął się z krzesłem od biurka i położył nogi na dolnej, półotwartej szufladzie. Przygryzając tekturowy ustnik dopiero co przypalonej florydy, wbił dłonie w kieszenie spodni, zmrużył oczy i patrzył w okno. Myślał.

Ponieważ był komisarzem w głównym wydziale zabójstw, można byłoby przypuszczać, że roztrząsa na przykład sprawę niewyjaśnionego morderstwa na Södermalmie, gdzie przeszło tydzień temu oprawca posłużył się siekierą, albo duma o zwłokach niezidentyfikowanej kobiety, wyłowionej poprzedniego dnia z Riddarfjärden. Nic podobnego.

Martin Beck zastanawiał się, co kupić na proszoną kolację.

Pod koniec maja przeprowadził się do dwupokojowego mieszkania na Köpmangatan, na Starym Mieście. On i Inga byli małżeństwem od osiemnastu lat, ale już dawno ich drogi się rozeszły W styczniu, kiedy ich córka Ingrid spakowała manatki i zamieszkała z koleżanką, odbył z żoną rozmowę o separacji. Początkowo protestowała, ale kiedy podpisał umowę najmu, stawiając ją przed faktem dokonanym, zaakceptowała jego decyzję. Rolf, jej beniaminek, miał zaledwie czternaście lat i Martin Beck podejrzewał, że Ingi wcale nie martwi samotne wychowywanie syna.

Mieszkanie było przytulne i wystarczająco przestronne i kiedy wreszcie poustawiał nieliczne sprzęty, jakie zabrał z małżeńskiego gniazdka na koszmarnym przedmieściu Bagarmossen, i dokupił to, czego mu brakowało, w przypływie megalomanii zaprosił na kolację troje przyjaciół. Jako że jego zdolności kulinarne ograniczały się w najlepszym razie do ugotowania jajek i zaparzenia herbaty, musiał przyznać, że go poniosło. Próbował sobie przypomnieć, co Inga zwykle podawała gościom, ale udało mu się przywołać jedynie mętne wspomnienia skomplikowanych dań, o których przyrządzeniu i składnikach nie miał bladego pojęcia.

Martin Beck zapalił następnego papierosa i skołowany, pomyślał o soli à la Walewska, filecie z cielęciny à la Oscar i Cæur de Filet Provençale. Poza tym, wyskakując ze swoim nieprzemyślanym zaproszeniem, nie wziął pod uwagę jeszcze jednej okoliczności. Otóż w życiu nie widział większych żarłoków od trojga swoich przyszłych gości.

Lennart Kollberg, przyjaciel i najbliższy współpracownik, był łakomczuchem i smakoszem, co Martin Beck mógł stwierdzić, ilekroć zdobywał się na odwagę, żeby zejść do stołówki. Poza tym jego powłoka cielesna świadczyła o silnym pociągu do oddawania się rozkoszom stołu, którego nie zmąciła głęboka rana w brzuchu po pchnięciu nożem, jaką odniósł rok temu. Gun Kollberg nie miała wprawdzie postury męża, ale dorównywała mu apetytem. A Åsa Torell, również jego koleżanka z pracy, odkąd po ukończeniu szkoły policyjnej trafiła do obyczajówki, w niczym nie ustępowała Gargantui.

Dobrze pamiętał tę drobną chudzinę sprzed półtora roku, kiedy jej życiowy partner, najmłodszy policjant śledczy w zespole Martina Becka, zginął w autobusie, zastrzelony przez seryjnego mordercę[2]. Teraz, po traumie, odzyskała apetyt i ociupinkę się zaokrągliła. Najprawdopodobniej miała wspaniałą przemianę materii.

Martin Beck zastanawiał się, czyby nie poprosić Åsy, żeby przyszła trochę wcześniej i pomogła mu w pichceniu. Nie. Odrzucił tę myśl.

Mięsista pięść walnęła w drzwi, które w ułamku sekundy się otworzyły, i do pokoju wparował Kollberg.

– Nad czym główkujesz? – spytał, opadając na fotel dla gości, który niepokojąco zaskrzypiał pod jego ciężarem.

Nikt by nie przypuszczał, że Kollberg zna o niebo więcej złodziejskich sztuczek niż ktokolwiek w ich branży i jest rewelacyjnie sprawny fizycznie.

Martin Beck zdjął nogi z szuflady i przysunął krzesło bliżej biurka. Zanim się odezwał, starannie zgasił papierosa i zełgał:

– Nad tym od siekiery na Södermalmie. Jest coś nowego?

– Nie czytałeś protokołu obdukcyjnego? Gość zszedł po pierwszym ciosie. Miał wyjątkowo kruche kości czaszki.

– Czytałem.

– Zobaczymy, kiedy się uda porozmawiać z żoną. Dzisiaj rano powiedzieli w szpitalu, że ciągle jest w szoku. Kto wie, może to ona go zabiła.

Kollberg dźwignął się z fotela i otworzył okno.

– Zamknij – poprosił Martin Beck.

Kollberg zamknął.

– Jak ty to wytrzymujesz – burknął z wymówką w głosie. – Gorąco tu jak w piekle.

– Lepiej się usmażyć, niż zatruć – odparł filozoficznie Martin Beck.

Komenda południowa mieściła się tuż przy Essingeleden i kiedy sunęło mnóstwo samochodów, jak teraz, na początku sezonu urlopowego, powietrze było gęste od spalin.

– Miej pretensję do siebie – rzekł Kollberg, człapiąc do drzwi. – Postaraj się przynajmniej dożyć do dzisiejszego wieczoru. O siódmej, tak?

– Tak, o siódmej.

– Już jestem głodny – prowokacyjnie skwitował Kollberg.

– Zapraszam – powiedział Martin Beck do zatrzaśniętych drzwi.

Chwilę później rozdzwoniły się telefony, wpadali ludzie z papierami do podpisu, raportami do przeczytania i najróżniejszymi pytaniami i nie miał czasu na zaprzątanie sobie głowy wieczornym menu.

Za kwadrans czwarta opuścił komendę i pojechał metrem do Hötorgshallen. Krąży! między stoiskami tak długo, że kiedy wreszcie zrobił zakupy, musiał wrócić do domu taksówką, żeby zdążyć wszystko przygotować.

Za pięć siódma nakrył do stołu i obrzucił go bacznym spojrzeniem. Matiasy na pierzynce z koperku, kwaśnej śmietany i szczypiorku, ikra z sielawy z wianuszkiem drobniutko posiekanej cebuli, koperku i cząstek cytryny. Cienkie plastry wędzonego łososia na kruchych liściach sałaty. Pokrojone jaja na twardo. Pikling. Wędzona flądra. Węgierskie salami, polska kiełbasa, fińska kiełbasa i skåńska wątrobiana. Micha sałatki z mnóstwem krewetek, z której był szczególnie dumny, bo nie dość, że sam ją sprokurował, o dziwo była smaczna. Sześć gatunków żółtego sera. Rzodkiewki i oliwki. Pumpernikiel, węgierski chleb wiejski i chrupiąca ciepła bagietka. Faska wiejskiego masła. Na kuchence dochodziły młode ziemniaki, rozsiewając obłoczki koperkowej woni. W lodówce chłodziły się cztery butelki rieslinga Piesporter Falkenberg i puszki carlsberga, a w zamrażarce butelka norweskiej kminkówki Løjtens akvavit.

Martin Beck był bardzo zadowolony z efektów swoich starań. Teraz brakowało tylko gości.

Pierwsza zjawiła się Åsa Torell. Zrobił dla nich po campari z wodą sodową i z drinkiem w dłoni obejrzała jego mieszkanie.

Składało się z sypialni, pokoju dziennego, łazienki i przedpokoju. Pomieszczenia były małe, ale dzięki temu przytulne i niewymagające żmudnego sprzątania.

– Chyba nie muszę pytać, jak się tutaj czujesz – powiedziała Åsa Torell.

– Jak większość rodowitych sztokholmczyków, od zawsze marzyłem o mieszkaniu na Starym Mieście. Poza tym to wspaniała rzecz być panem samego siebie.

Åsa kiwnęła głową. Oparta o parapet, ze skrzyżowanymi stopami, trzymała kieliszek w obu dłoniach. Niska, delikatna, o dużych brązowych oczach, ciemnych krótkich włosach, opalona, wyglądała na zdrową, spokojną i rozluźnioną. Jej widok sprawił Martinowi Beckowi niekłamaną przyjemność. Pamiętał, jak długo nie mogła się pozbierać po śmierci Åkego Stenströma.

– A co u ciebie? – spytał. – Też nie tak dawno się przeprowadziłaś.

– Wpadnij, to się przekonasz.

Po śmierci Stenströma Åsa zatrzymała się na jakiś czas u Gun i Lennarta Kollbergów, ponieważ nie chciała zostać w tamtym mieszkaniu, a potem przeniosła się do jednopokojowego lokum na Kungsholmsstrand. Rzuciła pracę w biurze podróży i podjęła naukę w szkole policyjnej.

Kolacja się udała. Mimo że Martin Beck nie zjadł dużo, bo jadał rzadko albo wcale, wszystko, co przygotował, w mig zniknęło. Trochę się niepokoił, czy aby poczęstunek nie był zbyt skromny, ale kiedy goście wstali od stołu, sprawiali wrażenie najedzonych i zadowolonych, a Kollberg dyskretnie odpiął guzik u spodni. Åsa i Gun od wina wolały wódkę i piwo i tym sposobem opróżnili butelkę kminkówki.

Do kawy Martin Beck podał koniak, podniósł kieliszek i obwieścił:

– Zafundujmy sobie porządnego kaca. Jutro wszyscy mamy wolne.

– Ja nie mam – przyznała Gun. – Bodil wstaje o piątej rano, skacze mi po brzuchu i domaga się śniadania.

Niespełna dwuletnia Bodil była córeczką Gun i Lennarta.

– Nie zawracaj sobie tym głowy – powiedział Kollberg. – Na kacu czy nie na kacu ja się nią jutro zajmę. I nie mówmy o pracy. Gdybym mógł znaleźć jakąś uczciwą robotę, wypisałbym się z policji po tej aferze sprzed roku.

– Nie myśl o tym – poprosił Martin Beck.

– Marzenie ściętej głowy. Prędzej czy później nasza firma zawali się od środka. Popatrz tylko na tych nierozgarniętych wieśniaków. Snują się w mundurach i nie mają pojęcia, co robić. Albo na nasze szefostwo.

– Tak, tak – przytaknął Martin Beck i sięgnął po koniak.

Też był poważnie zaniepokojony, zwłaszcza upolitycznieniem i centralizacją po ostatniej reorganizacji. Coraz niższy poziom służb patrolowych pogarszał sprawę.

Ale nie był to najwłaściwszy moment, żeby o tym rozmawiać.

– Tak, tak – powtórzył smętnie i podniósł kieliszek. Potem Åsa i Gun chciały pozmywać, a kiedy Martin Beck zaprotestował, wyjaśniły, że uwielbiają zmywanie wszędzie, byle nie u siebie.

Przestał protestować i przyniósł whisky plus wodę.

Zadzwonił telefon.

Kollberg spojrzał na zegarek.

– Kwadrans po dziesiątej. Niech mnie szlag, jeśli to nie Malm, który każe nam się jutro stawić do roboty. Gdyby co, mnie tu nie ma.

Malm był nowym zastępcą komendanta po Hammarze, ich poprzednim przełożonym, który niedawno przeszedł na emeryturę. Wziął się znikąd, czyli z Głównego Zarządu Policji, i miał bodaj wyłącznie polityczne kwalifikacje. Trochę to było podejrzane. Martn Beck podniósł słuchawkę i wymownie się skrzywił. Nie dzwonił Malm, tylko sam komendant główny.

– Coś się wydarzyło – rzekł skrzekliwie – i muszę cię poprosić, żebyś jutro rano udał się do Malmö. Przepraszam, jeśli przeszkadzam – dodał poniewczasie.

– Do Malmö? – Martin Beck nie zareagował na ostatnie zdanie. – Co się stało?

Kollberg, który właśnie przyrządzał sobie whisky z wodą, podniósł wzrok i pokręcił głową. Martin Beck obrzucił go zrezygnowanym spojrzeniem i pokazał na swoją szklaneczkę.

– Znasz Viktora Palmgrena? – spytał komendant główny.

– Dyrektora? Tę szychę?

– Tak.

– Jasne, że znam, ale praktycznie wiem o nim tylko tyle, że ma mnóstwo różnych firm i że jest krezusem. Aha, i ma młodą piękna żonę, która była modelką albo kimś takim. Co mu się stało?

– Nie żyje. Zmarł dzisiaj wieczorem na oddziale neurochirurgii w Lundzie w wyniku postrzału w głowę w sali restauracyjnej Hotelu Savoy w Malmö. Sprawca na razie nieznany. Doszło do tego wczoraj wieczorem. Nie macie gazet w Västberdze?

Martin Beck puścił tę złośliwość mimo uszu.

– Nie mogą się tym zająć miejscowi? – Wziął od Kollberga szklaneczkę whisky i upił łyczek. – Przecież jest Per Månsson. Powinien…

– Tak, tak – przerwał mu zniecierpliwiony komendant główny. – Jest Månsson, ale chcę, żebyś mu pomógł. A dokładniej, żebyś przejął dochodzenie. I żebyś tam pojechał najszybciej, jak się da.

Fantastycznie, pomyślał Martin Beck. Za kwadrans pierwsza w nocy odlatywał samolot z Brommy, ale nie zamierzał do niego wsiadać.

– Chcę, żebyś się tam udał jutro z samego rana. – Komendant główny najwyraźniej nie znał godzin odlotów. – To kłopotliwa i niezwykle delikatna sprawa, którą musimy błyskawicznie rozwikłać.

Na chwilę zapadła cisza. Martin Beck sączył whisky i czekał.

– Poza tym – podjął komendant główny – wyższa instancja zażyczyła sobie, żebyś ty się tym zajął.

Martin Beck zmarszczył brwi i napotkał pytające spojrzenie Kollberga.

– Czy ten Palmgren był taki ważny?

– Ewidentnie. Pewne aspekty jego działalności znajdują się w centrum ogromnego zainteresowania.

Nie możesz sobie podarować tych klisz i powiedzieć po ludzku? – pomyślał Martin Beck. Jakiego „zainteresowania”? Jakie „pewne aspekty”? Jakiej „działalności”? Widocznie chciał zgrywać tajemniczego.

– Nie mam, niestety, pojęcia o jego działalności.

– W swoim czasie zostaniesz o tym poinformowany. Najważniejsze, żebyś piorunem znalazł się w Malmö. Rozmawiałem z Malmem, zgodził się na tę delegację. Musimy dać z siebie wszystko i za wszelką cenę schwytać sprawcę. I bądź ostrożny w wypowiedziach dla prasy. Sam rozumiesz, że będę się rozpisywać. No, to kiedy jedziesz?

– Wydaje mi się, że jest jakiś samolot jutro o dziewiątej pięćdziesiąt.

– Dobrze – rzekł komendant główny i odłożył słuchawkę.

Загрузка...