ROZDZIAŁ XIX

Pinasa Scotty’ego dryfowała na orbicie dwieście metrów od olbrzymiego kolektora energetycznego, a sam Scotty w towarzystwie Harknessa i Yammaty znajdował się w przestrzeni w jego pobliżu, nadal nie do końca wierząc, że trafili we właściwe miejsce.

— Jest pan pewien, że chce pan to zrobić, sir? — spytał Harkness. — To w sumie sprawa Agencji…

— Kapitan mnie kazała znaleźć źródło energii — odparł ostrzej niż zwykle Tremaine. — Na dodatek, jeśli mamy rację, to technicy Agencji, zwłaszcza zajmujący się kolektorami, są ostatnimi ludźmi, którzy powinni to sprawdzić.

— Nie sądzi pan chyba, że… — zaczął Yammata i umilkł, widząc stanowczy ruch ręki chorążego.

— Prawdę mówiąc, nie myślę. Wiem tylko, że namiar anteny wskazał ten właśnie kolektor. Dopóki tego nie sprawdzimy i nie będziemy mieli absolutnej pewności, nie meldujemy o tym nikomu. Jasne?

— Tak jest, sir — mruknął Yammata.

Tremaine skinął z zadowoleniem głową i odczepił od pasa z narzędziami zasilany klucz. Dał mały ciąg silniczka manewrowego skafandra, a gdy znalazł się wystarczająco blisko kolektora, złapał się uchwytu nad panelem technicznym. Czubki butów umieścił w zatrzaskach służących do tego celu, a karabińczyk liny bezpieczeństwa skafandra przypiął do uchwytu. Dopiero wtedy zabrał się za pierwszą śrubę. Klucz był w pełni załadowany, toteż odkręcanie szło szybko. Scotty czuł jego wibracje przez skafander i na nich właśnie się koncentrował, próbując nie patrzeć na pieczęć Królestwa Manticore plombującą panel.


* * *

— Nie mówi pan poważnie, poruczniku? — zdziwiła się Estelle Matsuko, ale widoczny na ekranie pyzaty porucznik Stromboli przytaknął z powagą. — Nasz zapasowy kolektor?!

— Tak jest, proszę pani. Nie ma co do tego żadnej wątpliwości: chorąży Tremaine prześledził całą trasę od ostatniego przekaźnika do anteny, a dalej na podstawie namiarów do kolektora. Nie było to łatwe, a najtrudniejsze okazało się odszukanie samego przyłącza energetycznego. Jest wbudowane w główny pierścień, nie domontowane później, jak sądziliśmy. Mam w zabezpieczonej bazie danych plany tego kolektora.

— O Boże! — westchnęła Matsuko, opadając na oparcie fotela i bijąc się z myślami: czyżby cała operacja była kierowana przez kogoś z jej pracowników… Zmusiła się do zachowania spokoju i spytała: — Komu pan o tym powiedział, poruczniku?

— Pani, pani gubernator. Poza tym o wszystkim wiedzą: chorąży Tremaine i jego załoga, mój łącznościowiec i ja. Ponieważ chorąży przekazał mi informację kierunkową wiązką laserową, nikt inny nie był w stanie jej odebrać. To wszyscy.

— Dobrze… bardzo dobrze pan zrobił, poruczniku. — Estelle Matsuko potarła ucho i dodała: — Proszę użyć własnego sprzętu do skontaktowania się z komandor Harrington. I proszę ją poprosić, by powiedziała o wszystkim majorowi Isvarianowi, przebywającemu na pokładzie. I proszę nikomu innemu nic nie mówić, jeśli nie zezwolę na to ja albo pani kapitan.

— Rozumiem, pani gubernator — przytaknął Stromboli i rozmówczyni przerwała połączenie, kiwając mu na pożegnanie głową.

Przez długie minuty Estelle Matsuko siedziała bez ruchu, próbując przeanalizować to, co usłyszała. Wyjaśnienie było absurdalne, ale idealnie maskujące. A z hologramów laboratorium sporządzonych przez Isvariana przed wybuchem widać było wyraźnie, jak starannie i metodycznie zostało ono zamaskowane. Można by powiedzieć, że kamuflaż stanowił obsesję przeciwnika, choć była w tym pewna nielogiczność, ponieważ gdy w końcu spawa została odkryta, sama choćby pieczołowitość w kwestii maskowania gwarantowała zwiększone zainteresowanie władz. Czystą głupotą było wysadzenie budynku w ten sposób, bo nic nie mogło spowodować zacieklejszego pościgu i śledztwa i to na wszystkich możliwych poziomach.

A ukoronowaniem wszystkiego było podłączenie się do jej własnego zapasowego kolektora. To, jak również skala produkcji czy zapoznanie tubylców z bronią, wskazywały na poważną i długotrwałą operację, której koszty wielokrotnie przekraczały wszelkie możliwe dochody ze sprzedaży narkotyków prymitywnym tubylcom. Więc o co tu chodziło? Odpowiedź na to pytanie była kluczem do całej sprawy, a ponieważ jej nie znała, sytuacja, w której się znalazła, przypominała bezsensowną pogoń za cieniem. Wstała i podeszła do okna, patrząc niewidzącym wzrokiem na mur otaczający budynki rządowe i rozciągający się za nim monotonny krajobraz. To nie mógł być żaden z jej podwładnych! Po prostu nie mógł! Obojętne, o co by nie chodziło, nie potrafiła uwierzyć, by któryś był zdolny do zabijania tubylców narkotykiem albo do mordowania z zimną krwią współtowarzyszy. Nie ulegało natomiast wątpliwości, że ktoś zainstalował przyłącze energetyczne w jedynym miejscu, którego ani ona, ani załoga Harrington nigdy by nie sprawdzali. A jeśli zostało wbudowane, a nie domontowane, to oznaczało…

Przymknęła oczy, oparła się o przezroczysty plastik i zacisnęła zęby.


* * *

— Potwierdzone, panie komandorze. — Cardones wskazał na ekran i McKeon pochylił się, by lepiej widzieć.

Schemat kolektora był sam w sobie mało interesujący, ale nie o to chodziło. Urządzenie zaopatrujące laboratorium w energię, zwane przyłączem, stanowiło faktycznie integralną część kolektora tak mechanicznie, jak elektronicznie. I było wbudowane tak głęboko, że jedynie przy okazji generalnego remontu można by je wykryć, w czasie normalnego rutynowego przeglądu było to niemożliwe. Co więcej — wszystkie plomby pozostały nienaruszone i nic nie wskazywało, by ktoś przy nich majstrował, co nawet gdyby ów ktoś dysponował sprzętem rządowym czy należącym do floty, stanowiło czasochłonne zajęcie. Obojętne w jaki sposób je zainstalowano, jedno nie ulegało wątpliwości: nie była to prowizorka robiona na kolanie pod wpływem nagłego impulsu.

McKeon zastanowił się i wystukał na klawiaturze nowe polecenie — przez ekran zaczęła przewijać się historia instalowania i przeglądów kolektora (napraw jak dotąd nie było). Szukał podejrzanie długich przeglądów lub regularnie powtarzających się nazwisk i nie znalazł ich. Wniosek był prosty — albo w sprawę zamieszana była większość techników Agencji, pracowali na zmiany i nikt nie był w stanie tego wykryć, sprawdzając historię obsługi, albo…

Skinął głową, anulował polecenie i spojrzał wymownie na porucznika.

— Proszę to zgrać na zabezpieczoną elektrokartę i dostarczyć kapitanowi, poruczniku. I proszę o tym z nikim nie rozmawiać — polecił cicho.

— Tak jest, sir.

McKeon odwrócił się z dziwnym blaskiem w oczach i jeszcze dziwniejszą miną — jakby połączeniem niezadowolenia i uśmiechu.


* * *

Jednostka kurierska weszła na orbitę i prawie natychmiast odłączył się od niej kuter, kierując się ku powierzchni planety. Honor obserwowała to ze swego fotela kapitańskiego i miała nadzieję, że wygląda na spokojniejszą niż jest w rzeczywistości. Uniosła wzrok, gdy padł na nią cień, i zobaczyła McKeona ze zmartwioną miną, co było niezwykłą odmianą. Zazwyczaj jego twarz wyglądała jak wykuta z kamienia.

— Jakieś wiadomości od pani gubernator, ma’am? — spytał cicho, obserwując ekran z lądującym kutrem.

— Nie. — Nimitz miauknął cicho, więc pogłaskała go odruchowo. — Przekazano jej, by oczekiwała umyślnego od hrabiny Marisy. Poza tym ani słowa, kto jeszcze będzie na pokładzie.

— Rozumiem — w głosie McKeona pojawiło się napięcie: wydawało się, że doda coś jeszcze, lecz wzruszył jedynie ramionami, spojrzał na nią prawie przepraszająco i wrócił na swoje stanowisko.

Honor powróciła do obserwacji obrazu i czekania. Nie musiała czekać długo — po parudziesięciu sekundach dał się słyszeć sygnał wywołania, a po kolejnych paru porucznik Webster zameldował z większym niż zwykle napięciem w głosie:

— Ma’am, mam osobistą transmisję z kuriera do pani. Przełączyć ją na salę odpraw?

— Nie, poruczniku — głos Honor brzmiał jak zwykle spokojnie i uprzejmie, acz niezwykle oficjalnie. — Proszę przełączyć na mój fotel.

— Aye, aye, ma’am… Przełączone.

Ekran łącznościowy fotela ożył i ukazało się na nim oblicze najbogatszego chyba człowieka w Królestwie Manticore. Nigdy go nie spotkała, ale wszędzie poznałaby tę kwadratową, przypominającą pysk buldoga twarz.

— Komandor Harrington? — Głos był jej znany z niezliczonych wywiadów: głęboki, potoczysty baryton, zbyt miły, by był naturalny.

Teraz brzmiał uprzejmie, ale niebieskie oczy spoglądały twardo ze zbyt regularnie wyrzeźbionej twarzy.

— Tak? — odparła równie uprzejmie, nie dając się zbić z tropu ani nawet nie okazując, że wie, z kim ma do czynienia, co wywołało niewielkie, lecz widoczne zwężenie oczu rozmówcy.

— Jestem Klaus Hauptman — przedstawił się po sekundowej przerwie. — Hrabina Marisa była na tyle miła, że pozwoliła mi tu przylecieć swoim kurierem; poprosiłem o to, gdy dowiedziałem się, że ma zamiar go wysłać.

— Rozumiem.

Twarz Hauptmana była zbyt dobrze ułożona, by zdradzić coś, czego nie chciał jej właściciel, lecz przemknęło przez nią zaskoczenie. Spokój i opanowanie Honor musiały być szokiem, z czego wynikało, iż nie wziął pod uwagę, że ktoś mógł uprzedzić ją o jego wizycie. Albo też był na to przygotowany, lecz spodziewał się, że okaże strach już w pierwszych chwilach rozmowy. Honor faktycznie bała się, ale nie dawała tego po sobie poznać — a strach, o którym druga strona nie wie, może być pomocą.

— Przybyłem tu, by złożyć pani… kurtuazyjną wizytę — wyjaśnił po kolejnej krótkiej przerwie. — Czy byłoby możliwe, abym odwiedził panią na pokładzie pani krążownika w czasie mej wizyty w systemie Basilisk?

— Oczywiście, panie Hauptman. Królewska Marynarka zawsze uprzejmie wita na swych pokładach tak ważne jak pan osobistości. Mam wysłać po pana swój kuter?

— Teraz?! — tym razem nie zdołał do końca ukryć zaskoczenia.

— Jeżeli to panu naturalnie odpowiada. Tak się składa, że chwilowo nie mam nie cierpiących zwłoki obowiązków. Oczywiście, jeśli chce pan odłożyć wizytę na później, przejmę pana o każdej innej porze, o ile, ma się rozumieć, nasze rozkłady zajęć na to pozwolą.

— Nie będzie takiej potrzeby. Spotkanie w tej chwili bardzo mi odpowiada. Dziękuję pani, komandor Harrington.

— Doskonale, panie Hauptman. Mój kuter zjawi się po pana w przeciągu pół godziny. Do zobaczenia.

— Do widzenia.

Ledwie Hauptman skończył mówić, Honor przerwała połączenie i wbiła się w miękkie oparcie fotela, żałując, że nie będzie przy niej Nimitza. Musi pozostawić go w kabinie, gdyż jest zbyt wyczulony na jej emocje, a zwłaszcza na gwałtowne ich zmiany, a tych w trakcie rozmowy z Hauptmanem raczej nie…

— Ma’am?

Ledwie zdołała ukryć zaskoczenie, widząc stojącego obok fotela McKeona.

— Słucham, komandorze?

— Nie powinna się pani spotykać z nim sam na sam — powiedział z wahaniem. I z niepokojem w szarych oczach.

— Doceniam pańską troskę, ale jestem kapitanem tego okrętu, a pan Hauptman będzie tu tylko przelotnym gościem.

— Rozumiem, ale… — McKeon przygryzł wargę, westchnął i wyprostował się niczym skazaniec przed rozstrzelaniem. — Ani przez moment nie wierzyłem, że to grzecznościowa wizyta, ma’am. I…

— Moment, komandorze — przerwała mu Honor, po czym wstała, zabrała Nimitza i dodała głośniej: — Poruczniku Webster, proszę przejąć wachtę. Będę z komandorem McKeonem w sali odpraw, gdyby nas pan potrzebował.

— Aye, aye, ma’am. Przejmuję wachtę — zameldował Webster.

Honor skinęła na McKeona i skierowała się ku drzwiom sali odpraw.

Gdy znaleźli się wewnątrz, postawiła Nimitza na stole i poczekała, aż drzwi się zamkną, odcinając ich od ciekawskich uszu załogi. Nimitz w międzyczasie siadł wygodnie na czterech łapach i obserwował uważnie McKeona.

— Proszę, komandorze. — Honor odwróciła się ku McKeonowi. — Mówił pan…

— Mówiłem, że Klaus Hauptman zjawił się tu w związku z naszymi… z pani poczynaniami w tym układzie planetarnym. Ostrzegałem panią, że się wścieknie, ponieważ upokorzyła go pani, łagodnie rzecz ujmując. Nie byłbym zaskoczony, gdyby on sam czy jego firma złożyła już pozew czy też pozwy do sądu. Nieważne, że zarzuty są nieprawdziwe, ważne, że dobrze udokumentowane.

— Zdaję sobie z tego sprawę — odparła spokojnie.

— Wiem, że pani zdaje sobie sprawę, ma’am. Wiem też, że pani wie, jaką Hauptman ma reputację.

Honor przytaknęła: wszyscy znali bezwzględną ambicję, niebywałą dumę i ataki furii Hauptmana, ponieważ doskonale to wyglądało na ekranie i dziennikarze nie przepuszczali okazji.

— Nie sądzę, że przyleciał tu tylko po to, by narzekać czy protestować, ma’am. — McKeon spojrzał jej prosto w oczy z troską i niejakim zawstydzeniem i dodał po chwili: — Uważam, że ma zamiar zmusić panią do zmiany metod działania. A raczej co najmniej do tego.

— W takim razie stracił tylko czas — oceniła zwięźle Honor.

— Wiem o tym, ma’am… — McKeon znów zamilkł, nie potrafiąc nawet teraz wytłumaczyć swoich sprzecznych uczuć: wiedział, że będzie przerażona, i wiedział też, że nie pozwoli wymusić na sobie niczego, co byłoby sprzeczne z jej poczuciem obowiązku.

Skutki takiej postawy zarówno dla okrętu, jak i dla McKeona oczywiście, mogły być groźne, ale czuł dziwną dumę z postępowania dowódcy i to pomimo zazdrości. Co w sumie powodowało, że było mu jeszcze bardziej wstyd, iż nie potrafi przełamać uprzedzeń i nie jest takim zastępcą, na jakiego Honor zasłużyła.

— Chodzi mi o to, ma’am, że on o tym wie, a ma reputacje bezwzględnego, aroganckiego i potężnego. Jeśli się pani nie zgodzi na jego propozycje, spróbuje wszystkiego, by panią do tego… nakłonić. — Ponownie umilkł i Honor uniosła pytająco brwi. — I dlatego właśnie sądzę, że nie powinna to być rozmowa w cztery oczy. Myślę… myślę, że powinna mieć pani świadka, który słyszałby każde jego słowo.

Honor zamrugała zaskoczona. McKeon nie miał się osobiście czego obawiać, nawet ze strony kogoś takiego jak Hauptman, o kim mówiono, że niczego nikomu nie zapomina i lubi wyrównywać rachunki. Był jej zastępcą, a więc musiał wykonywać jej rozkazy — nie podejmował decyzji. Natomiast jeśli będzie świadkiem rozmowy, zwłaszcza stojącym po jej stronie, sytuacja ulegnie radykalnej zmianie. A McKeon był od niej o pięć lat starszy i o stopień niższy — jeśli ktoś taki jak Hauptman zostanie jego wrogiem, oznaczać to może koniec kariery. Miała ochotę odmówić, tak dlatego, że była to jej walka, jak i z powodu, że nie mogła zapomnieć, jak unikał odpowiedzialności od chwili, w której pojawiła się na pokładzie. I doskonale wiedziała, że nie może — niezależnie od przyczyn, McKeon zrobił krok, na który tyle czasu czekała. Jeśli odrzuci ofertę, odrzuci też i jego, a to oznacza, że nigdy nie zostanie jej prawdziwym zastępcą.

— Dziękuję, pierwszy — powiedziała w końcu. — Doceniam pańską ofertę i przyjmuję ją.

Загрузка...