ROZDZIAŁ XXXI

Chirurg porucznik Montoya nawet nie podniósł głowy, słysząc odgłos otwieranych drzwi. Trzech bladych marynarzy wniosło do izby chorych czwartego, kolejną osobę, która przeżyła w pierwszej maszynowni. Starali się robić to delikatnie i oszczędzać jęczącej postaci wstrząsów, ale nagły ruch okrętu wywołany drugim trafieniem cisnął ich na ścianę już w izbie chorych. Niesiona zawyła przeraźliwie, gdy jej strzaskana noga uderzyła o ścianę.

Słysząc niespodziewany hałas, Montoya uniósł głowę. Twarz miał pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu, podobnie jak oczy. Horror, którego był uczestnikiem od chwili zjawienia się pierwszego rannego, wymuszał takie podejście — inaczej można było popaść w obłęd. Wycie zmieniło się w jęk i przestał się chwilowo interesować ranną, uznając, że nic na razie nie zagraża jej życiu. Ponownie zsunął z czoła powiększającą przysłonę i zajął się zmasakrowanym wrakiem człowieka, który jeszcze nie tak dawno był technikiem maszynowym.

Zalatany pomocnik — jedyny, który nie operował — podbiegł do nowo przyniesionej, sprawdzając rany, a Montoya zdwoił wysiłki, by uratować gasnące na stole operacyjnym ludzkie życie.

Nie udało mu się.

Cichy, ale przenikliwy pisk monitorów świadczył o klęsce, więc cofnął się, zdejmując czerwone od krwi rękawiczki. Na stół położono kolejną ofiarę — kobietę, która straciła już jedną rękę i właśnie traciła drugą. Poruszając się jak automat, Montoya założył świeże rękawiczki i ponownie pochylił się nad stołem otoczonym polem sterylizacyjnym. Z cichym sykiem drzwi za jego plecami otworzyły się kolejny raz.


* * *

— Nie tam, tylko tu, do cholery! — warknęła Dominica Santos. — Ruszcie dupy i włóżcie w to trochę wysiłku.

Wokół niej pełno było wielkich, błękitno-białych iskier, bezgłośnych w próżni wypełniającej przedział napędowy. Słysząc wściekły głos komandor, bosman Mac Bride złapała sprawcę zamieszania za kołnierz próżniowego skafandra i zaciągnęła na właściwe miejsce.

— Przestań się opierdalać, Porter, i bierz się do roboty! — warknęła, stając obok.

Nie było miejsca ani czasu na zabawę z narzędziami, toteż oboje złapali za plujący iskrami i na wpół stopiony kabel, czemu towarzyszyły jasne, sięgające ramion wyładowania. Na szczęście skafandry były izolowane. Z pomrukiem wyraźnie słyszalnym przez komunikatory skafandrów szarpnęli i kabel oderwał się z jednej strony od zamocowań w ścianie. Santos, nie czekając, aż iskrzenie ustanie do reszty, skoczyła ku niemu z przecinarką laserową w dłoni. Stojąc po kostki w przepalonych płytkach i kawałkach ścian rozbitych wybuchem i innym elektronicznym śmieciu, będącym efektem trafienia jak i gorączkowych wysiłków drużyny awaryjnej, odcięła drugi koniec uszkodzonej linii przesyłowej.

Mac Bride i Porter zatoczyli się na przeciwległą ścianę, nadal ciągnąc kabel, który przestał już stawiać opór, a Santos dała znak czekającym z tyłu marynarzom:

— Dawajcie nowy kabel i zamocujcie go do śluzy. Z życiem, ludzie, z życiem!


* * *

Johan Coglin skrzywił się boleśnie, gdy następna rakieta wystrzelona z HMS Fearless przebiła się przez obronę Jamala, detonowała i śmiertelnie groźne laserowe ostrza pomknęły ku Siriusowi. Jedno trafiło frachtowiec, przenikając przez siłowe pole elektromagnetyczne jak przez papier, i kolejna porcja atmosfery wyleciała z rozprutej burty rajdera.

— Ciężkie straty w rufowej maszynowni — krzyknął ktoś. — Straciliśmy rufową kontrolę uszkodzeń, sir!

Coglin zaklął, wpatrując się w ekran taktyczny i zastanawiając, co, do ciężkiej cholery, utrzymuje przy życiu ten zasrany krążownik?! Trafił go na pewno dwa razy, być może trzy, a to cholerstwo nadal ciągnęło mu się za rufą, pozostawiając za sobą smugę powietrza wyciekającego z kadłuba, i mimo że było wolniejsze i słabiej uzbrojone, ciągle się odgryzało. A co gorsze, trafiało. Salwy HMS Fearless były nieporównywalnie słabsze, a mimo to ilość trafień po obu stronach była prawie równa. Częściowo spowodowane to było przykrą niespodzianką — rakiety używane przez Królewską Marynarkę były niewiarygodnie trudnym celem do zniszczenia i prawie niemożliwym do zdezorientowania — miały znacznie lepszą elektronikę, niż sądził. Dokładnie tak jak ECM-y. Świadomość tego faktu nie poprawiała zresztą w niczym jego humoru: zniszczenia i straty w ludziach już były większe, niż się spodziewał.

Odwrócił się do Jamala i otworzył usta… i zamarł, widząc, jak kolejna głowica detonuje o mniej niż tysiąc kilometrów od kadłuba krążownika.


* * *

Wszechświat oszalał. Wiązki koherentnego światła i radiacji z impulsowej głowicy laserowej (jak wszystkie wysyłające promienie Roentgena) weszły głęboko w lekko opancerzony kadłub, dehermetyzując przedziały, zabijając załogę i rozwalając grodzie. A zaraz potem — ułamek sekundy, dokładnie rzecz biorąc — lekki krążownik zderzył się z falą uderzeniową powstałą w wyniku detonacji samej głowicy. Nastąpiła ona poniżej linii, po której leciał; gdyby stało się to prosto przed dziobem, okręt uległby całkowitemu zniszczeniu. Zgęstka plazmy przemknęła poniżej kadłuba, ale fala uderzeniowa i promieniowanie targnęły jednostką potężnie. Do przeładowania pól siłowych brakowało niewiele, ale wytrzymały, chroniąc załogę przed olbrzymią dawką promieniowania; na wstrząs fizyczny jednak nie miały żadnego wpływu.

Dominica Santos krzyknęła, gdy pokład uciekł jej spod nóg, i nie była wcale jedyna — słuchawki wypełniły krzyki zaskoczonych i wycia rannych, gdy cała jej drużyna awaryjna została rozrzucona po przedziale niczym szmaciane lalki. Wpadła w regał pełen na wpół stopionych bezpieczników, rozwaliła go, i w eksplozji szczątków, machając dziko ramionami, odbiła się od ściany, mając w uszach przeraźliwy, charkoczący krzyk. Złapała się jakiejś częściowo odciętej klapy technicznej i zatrzymała z gwałtownym szarpnięciem. I omal nie zwymiotowała, widząc Portera próbującego wyciągnąć sobie z brzucha fragment grodzi, na którą został rzucony plecami. Fragment przypominał włócznię — przebił skafander i ciało, a z rany buchała krew i wnętrzności, natychmiast zamarzając. Przeraźliwe wycie po długich jak wieczność sekundach zmieniło się w charkot i umilkło wreszcie. Ciało zwiotczało i zawisło na grodzi z hełmem pełnym krwi, która w ostatnich chwilach agonii rzuciła się Porterowi ustami i nosem. Santos wpatrywała się w nie zszokowana, walcząc gorączkowo z własnym żołądkiem, który czuła w gardle, niezdolna oderwać wzroku.

— Dalej, do roboty! — rozległ się ostry niczym trzaśniecie bicza głos Mac Bride. — Nie ma się co gapić! Ruszać dupy i to już!

Dominica Santos przestała się wpatrywać w upiornego nieboszczyka i powlokła się do wybebeszonych obwodów napędowych.


* * *

Honor złapała się kurczowo fotela, rzucana na wszystkie strony mimo antyurazowej uprzęży. Okręt miotał się dziko, coraz to nowe alarmy ożywały, dołączając do ogłuszającego wycia; chwilę potrwało, nim okręt przestał dygotać, a jej wróciła ostrość widzenia i zdolność myślenia. Zmusiła się, by spojrzeć na ekran z planem krążownika — co najmniej dwadzieścia przedziałów straciło hermetyczność, a porucznik Webster właśnie kończył walić pięściami w konsoletę.

— Bezpośrednie trafienie w sekcję łączności, ma’am — zameldował zrozpaczony i odwrócił się; twarz miał bladą, a z oczu płynęły mu łzy. — Jezu, połowa moich ludzi nie żyje!

— Rozumiem, poruczniku — zaskoczyło ją brzmienie własnego głosu: zbyt spokojnego i obojętnego.

Świadomie skazywała na śmierć swój okręt i swoją załogę i wiedziała, że nie może, że nie potrafi przerwać tej walki i uciec. Chciała coś powiedzieć — coś, co uświadomiłoby Websterowi, że podziela jego ból i żal, ale zabrakło jej słów i odwróciła się ku Cardonesowi, który właśnie naciskał klawisz ogniowy.

Przed dziób wystrzeliła rakieta. Jedna. I rozległ się kolejny dźwięk alarmu, tym głośniejszy, że resztę uciszono. Cardones podskoczył, wcisnął klawisz autokontroli systemu i zamarł. Powoli odwrócił się ku Honor i zameldował:

— Wyrzutnia numer jeden nie działa, ma’am. Została nam tylko wyrzutnia numer dwa. Honor wcisnęła klawisz intercomu.

— Kontrola uszkodzeń, tu kapitan. Co z wyrzutnią numer jeden?

— Przepraszam, ma’am — głos porucznika Manninga był niewyraźny i jakby nieobecny. — Mam dwóch zabitych, a meldunki o uszkodzeniach dochodzą z całego okrętu…

Nagle zamilkł, zebrał się w sobie i spytał w miarę normalnym głosem:

— Przepraszam, o co pani pytała, ma’am?

— Wyrzutnia numer jeden? Co z nią?

— Nie istnieje, ma’am. Zamiast niej mamy czterometrową dziurę po prawej stronie dziobu. Cały przedział zniknął razem z załogą.

— Rozumiem. — Honor przerwała połączenie i poinformowała Cardonesa: — Już nie ma wyrzutni numer jeden, Rafe. Kontynuuj ostrzał z wyrzutni numer dwa.


* * *

— Ostatnie trafienie musiało mu solidnie zaszkodzić, sir — ocenił Jamal.

Coglin w odpowiedzi uśmiechnął się z tryumfem. Odległość spadła poniżej sześciu milionów kilometrów i na ekranach wyraźnie było widać skrystalizowaną atmosferę i rozdrobnione na pył cząstki kadłuba wydobywające się z dziobu krążownika. Co ważniejsze — ogień prowadziła już tylko jedna dziobowa wyrzutnia i jeśli…

Siriusem wstrząsnęło kolejne bliskie trafienie — rakieta eksplodowała przed dziobem i klaksony alarmów zniszczeniowych ożyły, a na ekranie z planem okrętu zapaliły się czerwone punkty.

— Laser numer cztery zniszczony, sir! — zameldował ktoś z obsady mostka. — Zapasowe sensory kierowania ogniem także, sir. Główne są nienaruszone…

Coglin zaklął, aż się echo od ścian odbiło, i warknął:

— Jamal, wykończ wreszcie tego skurwiela!


* * *

Dominica Santos gestem kazała odsunąć się bosman Mac Bride i umieściła ostatni bezpiecznik w gnieździe. Na tablicy kontrolnej zapłonęły zielone światełka pełnej gotowości. Przełączyła się na częstotliwość kontroli awaryjnej i powiedziała:

— Zrobione, Al!

— Rozumiem, ma’am. Rozpoczynam test obro…

— Pieprzyć test! — warknęła Santos. — Nie mamy czasu na pierdoły. Powiedz szefowej, że działa, i dawaj energię do dziobowego pierścienia. I to już!


* * *

Oczy Honor rozbłysły niczym czarna stal, gdy Fearless skoczył nagle do przodu ze zwykłym przyspieszeniem. Wyczuła determinację okrętu dorównującą jej własnej, a na ekranie zaczęły migać cyfry zlewające się w litanię, gdy Killian podawał je głośno:

— Pięćset… pięćset trzy… pięćset sześć… pięćset osiem g, ma’am. Trzyma pięćset osiem.

— Doskonale! Proszę wykonać Delta 96, panie Killian.

— Aye, aye, ma’am. Delta 96.


* * *

— Wraca mu przyspieszenie, panie kapitanie — w głosie Jamala słychać było wyraźne napięcie. — Choć nie… definitywnie nie do stanu pierwotnego, sir.

— Ile wyciąga krążownik?

— Około pięćset osiem g, sir… Równe pięćset na pewno. I zaczyna robić normalne uniki.

— Kurwa! — Coglin rąbnął pięścią w poręcz fotela i z trudem powstrzymał się, by tego nie powtórzyć, przyglądając się wściekle kropce na ekranie zwijającej się w unikach: co do cholery trzeba zrobić, by zatrzymać ten okręt?!


* * *

Komandor porucznik Santos wracała biegiem do kontroli uszkodzeń. Nie wiedziała, co jeszcze zostało zniszczone w czasie, gdy była na dziobie, ale na pewno szkody były poważne i…

Kolejny gwałtowny wstrząs rzucił ją na podłogę i pchnął tak, że pojechała korytarzem na brzuchu…


* * *

Głowica eksplodowała tysiąc pięćset kilometrów od kadłuba, wysyłając dwadzieścia pięć promieni laserowych w różnych kierunkach. Dwa z nich trafiły w HMS Fearless.

Pierwszy trafił w śródokręcie, przebijając pół tuzina przedziałów. Dziewiętnaście osób zginęło natychmiast w dziobowej sekcji podtrzymywania życia, dziobowej mesie załogi i przy dwóch lewoburtowych wyrzutniach torped energetycznych, które zmienione zostały w poskręcane wraki. Następnie wiązka prawie trafiła w centralę kierowania ogniem i dotarła do mostka, prując resztką energii pancerne ściany.

Słysząc syk uchodzącego w przestrzeń powietrza, Honor wciągnęła na głowę hełm skafandra i uszczelniła odruchowo połączenie. Nie wszyscy będący na mostku mieli tyle szczęścia albo taki refleks. Porucznik Panowski nawet nie krzyknął — promień, poza wyrwaniem solidnej dziury w opancerzonej ścianie, zmienił fragment jednej z grodzi w odłamki, jeden z nich, przypominający siekierę, odciął mu głowę i utkwił w konsolecie, zmieniając ją w plujący iskrami i dymem wrak. Dwóch marynarzy zginęło równie szybko, a starszego mata Brauna eksplozja wyrzuciła z fotela, bo nie miał zapiętej uprzęży antyurazowej. Przeleciał przez cały mostek, grzmotnął o przeciwległą ścianę i osunął się na podłogę bez przytomności. Zginął uduszony własną krwią w prawie nie istniejącej już atmosferze, nim ktokolwiek zdążył doń dobiec i zahermetyzować mu kask. Skafander Mercedes Brigham był mokry od krwi Panowskiego, z którego szyi po odcięciu głowy krótko lecz gwałtownie wytrysnęły dwie fontanny krwi. Ponieważ kiedy zginął, akurat z nim rozmawiała, także miała twarz zalaną jego krwią, nim zdążyła nałożyć hełm. Nie mogła nawet jej wytrzeć, ale zapanowała nad wstrząsem, przełączając swoją konsolę na funkcje zniszczonej konsolety astrogatora.

Dym rzedniał, bo przy braku atmosfery ogień nie mógł się palić. Honor rozejrzała się po pobojowisku, pierwszy raz mając okazję przyjrzeć się tym, którzy przeżyli. Webster trzymał się za pierś, siedząc w dziwacznej pozycji, pochylony do przodu pod nienaturalnym kątem. Był blady jak trup, a z nosa wydobywały mu się krwawe bąbelki.

— Drużyna awaryjna na mostek! — poleciła, zmuszając się do odwrócenia wzroku od rannego oficera łącznościowego. — Sanitariusz na mostek!


* * *

Druga wiązka spolaryzowanej energii trafiła bliżej dziobu i porucznik Allen Manning przyjrzał się przerażony awaryjnemu światełku, które nagle zaczęło migotać na planie okrętu. Ocknął się po sekundzie, rozpiął uprząż i rzucił się do sąsiedniego fotela. Zepchnął z niego trupa, który jeszcze całkiem niedawno był żywym przyjacielem, i dopadł pulpitu awaryjnego, wypisując pospiesznie serię komend.

Nic się nie wydarzyło.

Światełko nadal błyskało, a po chwili dołączył do niego przeraźliwy sygnał alarmu. Manning wpisał kolejną sekwencję, potem następną. Jedynym efektem było coraz jaśniejsze migotanie alarmu.

— Komandor Santos! — jęknął do interkomu. — Tu Manning! Niech się pani odezwie! Błagam!

— Co… co… co się stało, Allan? — głos był niezbyt pewny, ale Manning i tak omal się nie rozpłakał, słysząc go.

— Reaktor numer jeden, ma’am! Nie mogę go wyłączyć, a pole magnetyczne przestało być stabilne i ma coraz silniejszą fluktuację. Coś musiało przeciąć linię i nie da się go zdalnie wyłączyć.

— Jezus, Maria! — głos Santos był zupełnie przytomny i przestraszony. — Już tam idę. Zbieraj się i dołącz do mnie w maszynowni!

— Nie mogę zostawić cen…

— Pieprzyć to, Allen! Niech Stevens cię zastąpi!

— Nie może, ma’am! — Manning z trudem się opanował. — Stevens nie żyje, Rierson nie może opuścić drugiej maszynowni, a ja jestem sam. Nie ma mnie kto zastąpić!!

— To powiadom skippera, żeby ci, kurwa, kogoś przysłał! — warknęła rozeźlona Santos. — Bo cię tu potrzebuję, kurwa, zaraz!

— Tak jest, ma’am!


* * *

Honor pobladła, słysząc rozpaczliwą relację Manninga. Fearless mógł bez trudu latać i walczyć, mając tylko jeden reaktor. Dwa były zainstalowane wyłącznie ze względów bezpieczeństwa. Dlatego zresztą znajdowały się w przeciwnych końcach kadłuba. Problemem było co innego — jeśli siłowe pole magnetyczne przestanie działać…

— Rozumiem, poruczniku Manning — przerwała mu. — Proszę iść do komandor Santos. Wyślę kogoś do kontroli awaryjnej na pana miejsce.

Manning nie tracił czasu na potwierdzenia — wyłączył się. A Honor rozejrzała się po mostku, zastanawiając się, kogo może posłać. Miała tylko jedną taką osobę.

— Panie McKeon! — powiedziała głośno z lodowatym spokojem.

— Słucham, ma’am? — spytał, lecz po oczach było widać, że wie, o co chodzi.

— Jest pan jedyną osobą mającą odpowiednie doświadczenie, by koordynować działania drużyn awaryjnych. Proszę przełączyć ECM-y na mój fotel i udać się niezwłocznie do kontroli uszkodzeń.

Widać było, że ma ochotę zaprotestować, ale nie zrobił tego.

— Aye, aye, ma’am. — Wbił stosowne polecenie w klawiaturę, odpiął uprząż i pobiegł do windy.

Honor sprawdziła ostatnie dwa ECM-y, jakie ocalały — programy McKeona wydawały się działać bez zarzutu. Postanowiła wprowadzić drobne modyfikacje, ale nim zdążyła się tym zająć, odezwał się Cardones, nie odwracając zresztą od konsoli.

— Mam ostatnie dwanaście rakiet w magazynie wyrzutni numer dwa, ma’am. I żadna nie ma laserowej głowicy.

— Co z magazynem wyrzutni numer jeden?

— Dwadzieścia trzy rakiety, w tym jedenaście laserowych, ale rura przesyłowa jest uszkodzona, ma’am.

— Więc strzelaj wodorówkami — poleciła i przełączyła się na częstotliwość drużyn awaryjnych. — Kapitan do bosmana. Gdzie jesteś, Mac Bride?

— Właśnie skończyliśmy łatać kadłub przy wrędze czterdziestej, ma’am — zameldowała natychmiast zapytana.

— W takim razie proszę zabrać grupę i iść na dziób. Musicie przetransportować rakiety z głowicami laserowymi z magazynu amunicyjnego wyrzutni numer jeden do magazynu numer dwa.

— Aye, aye, ma’am. Zaraz się tym zajmiemy.

— Dziękuję, bosmanie. — Honor przerwała połączenie.


* * *

Bosman Mac Bride nawet nie protestowała, słysząc rozkaz. Zadanie zdawało się niewykonalne, ale nie było ani pierwszym, ani ostatnim tego typu w ciągu ostatnich godzin. Była zawodowym podoficerem i doskonale zdawała sobie sprawę, że przeżycie nie wchodziło już w grę. Zaskoczyło ją tylko, jak nieobecnie uprzejmy był głos Harrington pomimo stresu, jaki musiała odczuwać.

Odetchnęła głęboko, rozejrzała się po otaczających ją twarzach i wypluła z siebie serię rozkazów:

— Słyszeliście, więc nie ma czego tłumaczyć. Harkness, Lowell: znajdźcie mi z dziesięć kołnierzy antygrawitacyjnych Mark IX. Yountz, zorganizuj liny, szpulę drutu numer dwa i nożyce. Jeffies i Mathison na dziób i sprawdzić generator ściągający w korytarzu dziewiętnastym. Chcę wiedzieć, czy…

Zmuszając podkomendnych do działania, zapomniała na moment, że na zewnątrz toczy się walka, a do uszkodzonego krążownika dolatuje właśnie kolejna salwa rakiet.


* * *

Johan Coglin przyjrzał się ekranom z czystym niedowierzaniem. Przez prawie pół godziny zasypywał lekki krążownik lawiną rakiet, trafił go z pół tuzina razy, a ten nadal leciał za nim, i to nadrabiając straty wynikłe po uszkodzeniu przedniego pierścienia napędu. Dlaczego, do cholery, Harrington nie zostawiła go w spokoju?! Przecież jedyne, czego chciał, to wydostać się z systemu i powstrzymać grupę uderzeniową!

Kolejna rakieta eksplodowała w pobliżu i Coglinem lekko wstrząsnęło na widok większego niż dotąd wybuchu przed dziobem — krążownikowi musiały skończyć się głowice laserowe do pościgówek i strzelał nuklearnymi. Głowica miała moc jednej megatony i choć musiała dotrzeć znacznie bliżej celu, by wyrządzić szkody, przez co łatwiej ją było zniszczyć działkom laserowym, jeśli dotarła na miejsce, eksplozja czyniła prawdziwe spustoszenie.

Zirytowany otarł pot z czoła — miał nieporównywalnie potężniejszy okręt, zrobił z krążownika wrak, a Harrington jakimś cudem utrzymywała ten wrak nie dość, że na chodzie, to jeszcze zdolny do prowadzenia ognia. Miał ochotę zawrócić i wykończyć ją, ale powstrzymały go stare i niestety sprawdzone argumenty przeciwko starciu na małą odległość. Tylko czy aby na pewno?

Potarł w zamyśleniu podbródek — krążownik nadal siedział mu na ogonie, ale strzelał tylko z jednej wyrzutni i to standardowymi głowicami, co znaczyło, że kończy mu się amunicja w dziobowych magazynach. Niezrozumiałe było, dlaczego nie robił większych zwrotów i nie strzelał pełnymi salwami burtowymi — jednostki klasy Courageous miały po siedem wyrzutni na każdej burcie, a Fearless poruszał się z prędkością o tysiąc sto kilometrów większą niż Sirius. Powinien ostrzej zygzakować, strzelając za każdym razem, gdy był zwrócony burtą do jego rufy, i wtedy Fearless odpalałby więcej rakiet! Jedynym logicznym wytłumaczeniem było to, że uszkodzenia krążownika są poważniejsze, niż sądził. Być może zniszczenia objęły znaczną część uzbrojenia burtowego lub centrum kierowania ogniem. Było to możliwe i tłumaczyło, dlaczego Fearless leciał prosto za nim, nie robiąc tego, co powinien, i zataczał się jak pijany bokser, nie mając jak się zrewanżować. Jeżeli tak było rzeczywiście, mógł…

Sirius uniósł się nagle, prawie stając dęba, niczym starożytny żaglowiec wpadający na skały.


* * *

— Jest! — wrzasnął radośnie Cardones. Honor z równą, choć cichszą radością obserwowała nagłą eksplozję tuż obok prawoburtowej ćwiartki rufowej Siriusa.


* * *

— Ciężkie uszkodzenia na rufie, sir. Czternastu zabitych przy wyrzutni dwudziestej piątej. Brak kontaktu z wyrzutniami dwadzieścia cztery i dwadzieścia sześć. Straciliśmy węzeł beta dwa, przyspieszenie spada — wyrecytował blady komandor porucznik Jamal nienaturalnie opanowanym głosem.

Coglin wpatrywał się w niego, nie wierząc własnym uszom: jedno trafienie wyłączyło z walki połowę jego rufowych pościgówek?! Harrington nie była cudotwórcą — była pierdolonym demonem!


* * *

Obie jednostki ciągle pędziły do przodu, niszcząc się wzajemnie termonuklearnym ogniem, zostawiając za sobą szczątki i tracąc atmosferę, która ciągnęła się za nimi w skrystalizowanej formie niczym krew za rannymi drapieżnikami. Rajder rozpoczął gwałtowne uniki, ale krążownik nadal uparcie trzymał się blisko niego. Sirius mógł strzelać tylko z trzech rufowych wyrzutni, a odległość między okrętami coraz szybciej malała.


* * *

Porucznik Montoya wyprostował się, starając nie słyszeć jęków i zawodzeń rannych. Sanitariusz kończył rozcinać skafander porucznika Webstera, a Montoya robił, co mógł, by nie widzieć, ilu ludzi z poważnymi obrażeniami czeka na jego pomoc. Drzwi izby chorych zablokowano w pozycji otwartej, a popaleni i połamani leżeli na łóżkach, podłodze i korytarzu. I ciągle ich przybywało — dla większości nie było już nawet przezroczystych namiotów awaryjnego podtrzymania środowiska. O tym, co by się stało, gdyby przedział stracił hermetyczność, Montoya wolał nie myśleć. Sanitariusz skończył rozbierać Webstera i przejechał mu po piersi sterylizatorem-depilatorem, po czym spojrzał na monitor diagnostyczny i poinformował Montoyę:

— Nie jest dobrze, sir. Ma co najmniej dwa żebra w lewym płucu, które jest na pewno pęknięte. Może też mieć odłamek żebra w sercu.

Montoya pokiwał ponuro głową i sięgnął po skalpel.


* * *

— Dobra… i raaaz!

Sally Mac Bride dała dobry przykład, ciągnąc wraz z innymi w rytm własnych rozkazów, i siedemdziesięciotonowa rakieta zaczęła się przesuwać wzdłuż korytarza. Normalnie używane do takiego transportu szyny były nie do użytku, ponieważ w suficie, na którym były przymocowane, ziały dziury. Dlatego ubrani w skafandry próżniowe członkowie drużyny awaryjnej przenosili, a raczej przepychali dziesięciometrowy pocisk ręcznie do magazynu wyrzutni numer dwa. Obroże antygrawitacyjne zredukowały wagę rakiety do zera, ale na masę i bezwładność nie miały żadnego wpływu.

Mac Bride zaparła się stopami o pokład, ciągnąc za linę, by zmusić rakietę do rozpoczęcia skrętu, Harkness zaś naparł na nią z drugiej strony i powoli czubek pocisku zaczął kierować się we właściwym kierunku.

Kolejne trafienie, tym razem w pokład hangarowy, wstrząsnęło okrętem i rakieta wymknęła się im niczym żywe stworzenie. Mac Bride desperacko uskoczyła przed nią i prawie jej się udało. Siedemdziesięciotonowa masa wgniotła ją w burtę, miażdżąc prawe udo i biodro niczym potężny młot kowalski, i znieruchomiała, przyszpilając ranną do ściany. Słysząc pełen bólu krzyk Mac Bride, Harkness potężnym susem znalazł się przy niej. Stanął na głowicy, wsparł się ramionami o burtę, a obcasami o wystającą z kadłuba rakiety klapę panelu technicznego i pchnął z całych sił. Pomruk, jaki temu wysiłkowi towarzyszył, przebił się nawet przez krzyk Mac Bride. Żyły wystąpiły mu na skroniach, ale gwałtownym wyrzutem ciała zdołał odepchnąć unoszącą się w przestrzeni rakietę od rannej i bosman zwaliła się na podłogę niczym złamana, jęcząca lalka. Cała ekipa rzuciła się ku rannej, ale Harkness przegonił ich serią celnych kopniaków i wiązanek.

— Wracać do tych pierdolonych lin! — zakończył. — I zabrać mi wreszcie stąd to gówno!

Podkomendni wykonali rozkaz i po paru sekundach.

Harkness został sam z ranną Mac Bride. Przyklęknął — przez przezroczystą osłonę hełmu widać było jej szarą twarz i zęby zaciśnięte tak mocno, że kości policzkowe wystawały niczym u surrealistycznej rzeźby. Nie krzyczała jednak, a oczy miała szeroko otwarte.

Nadusił panel medyczny jej skafandra, aplikując znieczulenie, i widać było, jak się wzdrygnęła, czując ulgę. Przestała tak zaciskać zęby i dopiero wtedy z przegryzionej wargi popłynęła krew.

Harkness poklepał ją niezgrabnie po ramieniu i przełączył się na ogólną sieć okrętu.

— Sanitariusz do wyrzutni numer dwa! — warknął. I mrugając gwałtownie, by powstrzymać łzy, wstał i zabrał się za dalszą walkę z oporną rakietą.


* * *

Dominica Santos zatrzymała się tuż przy wejściu do przedziału reaktora w dziobowej maszynowni i rozejrzała rozszerzonymi ze zdumienia oczyma. Powód, dla którego Manning nie był w stanie zdalnie wyłączyć reaktora, był oczywisty — ponad metrowej średnicy dziura o poszarpanych brzegach ziała w przeciwległej ścianie. Wszystko co w niej było, łącznie z wręgą, zostało przecięte jakby olbrzymią piłą łańcuchową. Z załogi żyła tylko jedna osoba i do tego została przyciśnięta wygiętym dźwigarem do podłogi. O tym, że żyła, świadczyły słabe ruchy rąk i przesunięcie hełmu w stronę Santos.

— Gdzie jesteś ranna, Earnhardt? — spytała Santos, podchodząc do pulpitu zapasowego sterowania.

— Nie jestem ranna, do diabła! — warknęła bardziej rozzłoszczona niż przestraszona Earnhardt. — Tylko nie mogę się wydostać spod tego złomu!

— Poczekaj chwilę, zobaczę, co się da zrobić — obiecała Santos, koncentrując się na wpisaniu odpowiednich poleceń komputerowi. — Na razie mam ważniejsze problemy.

— Wiem, cholera — mruknęła Earnhardt. — Wiem. Na ekranie komputera wyświetliły się czerwone dane o awarii. Santos zaklęła pod nosem. To, co zniszczyło główne systemy, musiało posłać niezłe przepięcie przez zapasowe — połowa danych była uszkodzona, a część plików w ogóle zniknęła. Poczuła, że ktoś stanął obok, i odwróciła głowę. Manning wpatrywał się w ekran z oszołomieniem.

— Jezu! — jęknął. — I co my teraz zrobimy?! Zamiast odpowiedzi przycisnęła jeden z przełączników. Nic się nie zmieniło. Spojrzała ze strachem na reaktor i wydało jej się, że czuje pulsowanie osłony siłowej, choć wiedziała, że to tylko złudzenie.

— Straciliśmy większość oprogramowania pola — wyjaśniła, odpinając zatrzaski mocujące panele techniczne. — Nie wiem, jakim cudem ono jeszcze istnieje. Straciliśmy także całe oprogramowanie dotyczące zasilania wodorem. On cały czas pracuje pełną mocą!

Manning przytaknął bez słowa, pomagając jej zdjąć kolejną płytę.

— Jeśli ilość plazmy przekroczy poziom krytyczny w niestabilnym polu… — Santos nie musiała kończyć, tym bardziej że padła na brzuch, by zajrzeć we wnętrzności pulpitu. — Mamy może pięć minut, zanim to wszystko wybuchnie w cholerę, a nie odważę się grzebać w tych warunkach w sterownikach pola.

— Może by odciąć dopływ wodoru? — zaproponował Manning.

— To wszystko, co możemy zrobić, ale będę musiała połączyć to na krótko ręcznie. Straciłam przecinarkę, jak ostatni raz dostaliśmy. Poszukaj mi innej i ze cztery… lepiej pięć uprzęży skokowych alfa siedem. Tylko szybko!

— Tak jest, ma’am. — Manning zniknął. A Santos, nie ruszając się z miejsca, spojrzała na wielki, czerwony przełącznik zamontowany w pobliżu na grodzi. Z dużym trudem zdołała oderwać od niego wzrok.


* * *

— Mostek, tu wyrzutnia dwa — głos w interkomie był zachrypnięty z wyczerpania. — Przeciągnęliśmy dwie głowice laserowe. Piąta i szósta w kolejce do odpalenia. Teraz przeciągamy następną.

— Wyrzutnia dwa, tu kapitan. Gdzie bosman? — spytała pospiesznie Honor.

— W drodze do izby chorych, skipper. Mówi Harkness, wyszło na to, że ja tu teraz dowodzę.

— Rozumiem. Postarajcie się przeciągnąć następną tak szybko, jak się tylko da.

Nim skończyła mówić, Cardones przeprogramował ładowanie i piętnaście sekund później pierwsza rakieta z głowicą laserową została wystrzelona z jedynej działającej wyrzutni dziobowej.


* * *

Mostek Siriusa przypominał przedsionek piekła — pełno w nim było dymu, iskier i trzasku pękającej elektroniki, czemu towarzyszyły wysoce śmierdzące opary. Johan Coglin omal nie zwymiotował pod wpływem chmury dymu wydobywającej się z płonącej izolacji. Ktoś wył, ktoś inny krzyczał, a wywracający wnętrzności kaszel Jamala zagłuszał większość innych odgłosów. Jamal zdołał w końcu zatrzasnąć hełm i uszczelnić go. Coglin poszedł za jego przykładem i po kilkunastu sekundach oczy przestały mu łzawić, a Jamal był w stanie wychrypieć:

— Straciliśmy kolejną betę… i…

Przez rzednący dym widać było, jak sprawdza coś na ekranie taktycznym. Coglin mógł myśleć prawie normalnie, co doskonale świadczyło o systemie filtracji powietrza skafandra.

— Obrona przeciwrakietowa solidnie oberwała, sir — dodał już tylko ochryple Jamal. — Straciliśmy cztery sprzężone działka i połowę instalacji radarowej.

Coglin zaklął — bez dwóch węzłów beta przyspieszenie spadło o prawie dziesięć procent: będą mieli szczęście, jeśli zdołają osiągnąć trzysta osiemdziesiąt g. Węzły alfa nadal były nienaruszone, co znaczyło, że mogą zrekonfigurować napęd na żagle, tylko nie wiadomo, jak długo pozostaną w tym stanie, skoro właśnie przestała istnieć połowa rufowej obrony przeciwrakietowej.

— Centrala kierowania ogniem? — spytał.

— Sprawna. ECM-y też działają, o ile tak to można nazwać…

— Odległość?

— Zbliża się do półtora miliona kilometrów, sir. Coglin skinął potakująco — przy nieosłoniętym dziobie skuteczny zasięg laserów wzrastał do miliona kilometrów, ale stracili jedno z dział pościgowych, a jego własna rufa była równie narażona na ostrzał co dziób HMS Fearless. Jeśli krążownik znajdzie się w zasięgu broni energetycznej… Cholera! Kiedy Harrington zorientuje się, że jego obrona antyrakietowa jest tylko w połowie sprawna, zrobi zwrot i wystrzeli pełną salwę burtową…

Zdusił kolejne przekleństwo — to się nie mogło zdarzyć! Niemożliwe, by jeden mały, stary, lekki krążownik mógł mu zrobić coś takiego!


* * *

— Myślę, że on ma kłopoty, Rafe — oceniła Honor, przyglądając się odczytom pasywnych sensorów. — Wydaje mi się, że właśnie mu zniszczyłeś większość systemów śledzenia rakiet.

— Mam nadzieję, skipper — głos Cardonesa chrypiał z wysiłku — bo zostały mi trzy pociski i…


* * *

— Mam cię! — ucieszyła się Santos, kończąc ostatnie połączenie i wysuwając się spod pulpitu.

Teraz trzeba było odciąć dopływ wodoru i…

Okręt równocześnie podskoczył i zatoczył się na burtę, i to tak gwałtownie, że podłoga najpierw uciekła jej spod nóg, a potem uderzyła się o nią. Bokiem hełmu rąbnęła o pokład i przez moment leżała ogłuszona, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Gdy wróciła do przytomności i mrugając gwałtownie, odzyskała ostrość widzenia, okazało się, że był to moment, w którym stała się niezbędna. W próżni nie słychać klaksonów, toteż nie dotarł do niej dźwięk alarmu, za to momentalnie zobaczyła zmieniające się gwałtownie czerwone cyfry na ekranie stanowiska, spod którego wypełzła. Pole siadało błyskawicznie i nie miała czasu, by w jakikolwiek normalny sposób utrzymać poziom plazmy.

Próbując nie myśleć o konsekwencjach tego, co musi zrobić, przetoczyła się po pokładzie i sięgnęła ku czerwonemu przełącznikowi na grodzi.


* * *

— Mam go! — wrzasnął radośnie Jamal. — Dorwałem skurwiela!


* * *

Awaryjne ładunki odstrzeliły fragment burty maszynowni w przestrzeń ułamki sekundy przed odpaleniem ładunków awaryjnych reaktora. Opóźnienie było niezbędne, ponieważ gdyby niestabilne pole zetknęło się z burtą, zniknęłoby natychmiast i uwolniło plazmę wewnątrz okrętu. W tym jednak wypadku to drobne opóźnienie omal nie okazało się katastrofalne.

Dominica Santos, Allan Manning i Angela Earnhardt zginęli natychmiast — pole magnetyczne reaktora zanikło w momencie, w którym znalazł się on za burtą i przez otwór do okrętu wdarło się miniaturowe słońce. Cała pierwsza maszynownia zniknęła wraz z kilkuset metrami kwadratowymi zewnętrznego kadłuba, wyrzutnią rakiet numer dwa, działem laserowym numer trzy, sprzężonymi działkami laserowymi lewoburtowej ćwiartki dziobowej, generatorem pola siłowego, lewoburtowymi generatorami osłon, dziobowymi sensorami kontroli ogniowej i czterdziestoma dwoma członkami załogi. Z potężnej wyrwy w kadłubie wystrzelił język czystej energii i krążownik pochylił się gwałtownie na prawą burtę.


* * *

Honor trzymała się kurczowo fotela, dosłownie czując agonię okrętu. ECM-y przestały działać, ekran taktyczny zablokował obraz dziobowych sensorów, uprząż bosman-mata Killiana pękła — przeleciał nad swoim stanowiskiem, uderzył głową o ścianę i bezwładnie zsunął się na podłogę. Na planie okrętu zapaliły się chyba wszystkie czerwone światełka, a alarmy wyły we wszystkich możliwych tonacjach.

Rozpięła uprząż antyurazową i rzuciła się ku stanowisku sternika.


* * *

— Niech pan tylko na to popatrzy, sir! — entuzjazmował się Jamal.

— Widzę. — Coglin robił, co mógł, by nie poddać się entuzjazmowi, co było trudne: Fearless przechylił się na prawą burtę i przestał strzelać.

Nie wiadomo było, w co Jamal trafił ostatnią rakietą, ale nie ulegało wątpliwości, że krążownik wreszcie został poważnie uszkodzony. Ale nie całkowicie wyłączony z walki — ekran co prawda osłabł, lecz nadal istniał, i widać było, że ktoś próbuje nim manewrować. Przyglądając się temu, Coglin poczuł, jak uwalnia się w nim coś prymitywnego i niepowstrzymanego. Mógł spokojnie odlecieć, ale Fearless nadal stanowił groźbę, mimo iż przypominał rozstrzelany wrak — jeśli zapisy czujników pokładowych wpadną w ręce Admiralicji Królewskiej Marynarki, tajemnica, którą tyle lat ukrywał Sirius i inne statki-pułapki tego samego typu, przestanie być tajemnicą. Zdawał sobie sprawę, jak groźne jest kierowanie się emocjami przy dowodzeniu okrętem, ale uczucia okazały się silniejsze od głosu rozsądku. To, co się właśnie wydarzyło, było wypowiedzeniem wojny bez żadnych wątpliwości. Wątpliwości nie ulegało także to, że jednostka Haven pierwsza zaczęła strzelać. Ale o tym wiedzieli jedynie ci, którzy jeszcze żyli na pokładach Siriusa i HMS Fearless. A Fearless był ciężko uszkodzony…

Martwi nie mają prawa głosu — była to stara sprawdzona prawda.

Próbował sobie wmówić, że decyzja jest logiczna i oparta na faktach, ale wiedział, że sam siebie okłamuje — zbyt wiele kosztowała go ta bitwa, by mógł podchodzić do tego spokojnie czy obiektywnie…

— Panie Jamal, zawracamy! — polecił chrapliwie.


* * *

— …z lewoburtowego uzbrojenia nie zostało nic — zakończył McKeon rezydujący w kontroli uszkodzeń. — Osłona lewoburtowa do wręgi dwusetnej nie istnieje. Na prawej burcie straciliśmy wyrzutnię torped energetycznych i działo laserowe numer dwa. Osłona nienaruszona.

— Napęd? — spytała Honor.

— Jeszcze działa, ale to długo nie potrwa, ma’am. Dziobowy pierścień przerwany, rufowy niezbalansowany. Nie wiem, czy zdołam go utrzymać dłużej niż piętnaście minut.

Honor rozejrzała się po ruinie mostka — wszędzie widać było wyczerpanych i zaczynających się bać ludzi. Okręt ginął i była to jej wina — gdyby przestała ścigać Siriusa albo okazała się sprytniejsza czy szybsza, nie sprowadziłaby zagłady na załogę i okręt.

— Sirius zawraca, skipper. — Rafael Cardones siedział przekrzywiony w bok, najwyraźniej oszczędzając złamane żebro albo kilka, i nadal obserwował dane napływające z ocalałych sensorów. — Wraca, żeby nas dobić.

Wyświetlacz manewrowy na stanowisku sternika nie był tak dokładny jak ekran taktyczny jej fotela, ale działał i widać było na nim czerwony punkt oznaczający rajdera, gwałtownie wytracający szybkość po zwrocie. Coglin wracał, by mieć pewność.

— Jeśli pani zrobi ostry zwrot na lewą burtę, zdążę odpalić parę torped z prawoburtowej wyrzutni, ma’am — zasugerował Cardones.

— Nie.

— Ale, skipper,…

— Nie zrobimy niczego, Rafe — oznajmiła zdecydowanie, a gdy obejrzał się na nią zaskoczony, dodała miękko z uśmiechem i oczami twardymi jak krzemienie: — Pozwolimy mu podejść naprawdę blisko… i uaktywnimy lancę grawitacyjną!


* * *

Johan Coglin słuchał łomotu własnego pulsu, czekając, aż Sirius wytraci szybkość. Fearless boleśnie wolno wykonywał zwrot na lewą burtę, zwracając się ku niemu prawą, widocznie mniej uszkodzoną, lecz manewr przypominał pełzanie, a przyspieszenie było zgoła minimalne. Mimo uszkodzeń napędu Sirius w mniej niż pięć minut znajdzie się praktycznie w odpowiedniej bezpośredniej odległości — akurat by zadać ostateczny cios.

Jamal siedział sztywno i milcząco przy konsoli taktycznej, gotów ponownie uaktywnić obronę antyrakietową, a raczej to, co z niej zostało. Odetchnął z ulgą, gdy po dokonaniu zwrotu napłynęły dane z nieuszkodzonych dziobowych sensorów, ale nadal obawiał się salwy burtowej krążownika, a raczej jej skutków.

Tylko że salwa nie następowała i Coglin poczuł rodzący się w gardle pełen złośliwej satysfakcji chichot. Miał rację! Fearless musiał doznać znacznie silniejszych uszkodzeń, zwłaszcza w uzbrojeniu, niż na to wyglądało. Żaden kapitan nie przepuściłby takiej okazji jak salwa burtowa w nieosłonięty dziób przeciwnika! A Sirius tymczasem spokojnie dokończył zwrot, ustawiając się lewą burtą do przeciwnika, który nie oddał ani jednego strzału. Obserwując błyskawicznie malejącą odległość do celu, Coglin uśmiechnął się naprawdę paskudnie.


* * *

— Odległość pięćset tysięcy kilometrów — zameldował napiętym głosem Cardones. — Prędkość trzy tysiące trzysta dziewięćdziesiąt dwa kilometry na sekundę, ma’am.

Honor w odpowiedzi przesunęła ster o parę stopni bardziej na lewą burtę i Fearless zmienił lekko kurs.

— Czterysta osiemdziesiąt pięć tysięcy. — Głos Cardonesa chrypł coraz bardziej. — Czterysta siedemdziesiąt pięć… czterysta sześćdziesiąt… czterysta czterdzieści pięć… prędkość cztery tysiące dwadzieścia jeden kilometrów na sekundę. Do wejścia w zasięg broni energetycznej pozostało jedenaście koma dziewięć sekundy. Do wejścia w zasięg lancy osiemdziesiąt dwie koma sześćdziesiąt pięć sekundy.

— Przygotować lancę grawitacyjną — poleciła spokojnie, starając się nie okazać zdenerwowania, bo wiele zależało od zachowania Siriusa; mógł na przykład zastopować i nie użyć laserów, lecz wykończyć ją z bezpiecznej odległości…

Zmusiła się do spokojnego siedzenia i obserwowania zmniejszającej się odległości dzielącej obie jednostki.


* * *

— Jamal, daj pełną salwę burtową z czterystu tysięcy — polecił cicho Coglin. — Zobaczymy, co z niego zostanie.


* * *

— Czterysta tysięcy…

Nim Cardones skończył, Honor przekręciła okręt na burtę.


* * *

— Kurwa! — Coglin rąbnął pięścią w poręcz fotela, widząc nagły przekręt krążownika o dziewięćdziesiąt stopni.

Czy ta cholerna baba nie zdawała sobie sprawy, że to już koniec? Mogła tylko przeciągnąć trochę agonię. A manewr wykonała idealnie — zupełnie jakby czytała w jego myślach. Prawdę mówiąc, spodziewał się tego, co nie znaczyło, że mu się podobało, gdy jego przypuszczenia się sprawdziły.


* * *

Sirius odpalił salwę, której nie powstydziłby się krążownik liniowy, a Honor zareagowała o ułamek sekundy za późno — ekran denny przechwycił wszystkie rakiety, ale dwa promienie laserowe przeszły nad nim. Osłony burtowe ugięły się, próbując je zneutralizować, co nie do końca się powiodło, i krążownikiem targnęły trafienia sięgające głęboko do wnętrza kadłuba. Ostatnia ocalała wyrzutnia rakiet przestała istnieć, podobnie jak dwie wyrzutnie torped energetycznych.

Ale Fearless przetrwał… podobnie jak lanca grawitacyjna.


* * *

— Dobra, koniec pierdolenia! Minimalna odległość, Jamal. — warknął Coglin.

— Aye, aye, sir.


* * *

Honor obserwowała chronometr. Jej umysł pracował jasno; nie brała pod uwagę porażki. Ocalałe sensory nie były w stanie śledzić Siriusa poprzez ekran, a obecny kurs krążownika dawał rajderowi cztery możliwości: cofnąć się i przerwać walkę, położyć się na burtę nad krążownikiem i wystrzelić salwę burtową, gdy będzie mijał jego burtę, albo też przelecieć przed rufą lub przed dziobem HMS Fearless i zrobić to samo. Założyła (a był to zakład o wysoką stawkę — życie jej, reszty załogi i okrętu), że Coglin przeleci przed dziobem. Był to najklasyczniejszy z manewrów, nazywany „postawieniem kreski nad T”, i stanowił marzenie każdego kapitana. Na dodatek Coglin wiedział, że dziobowe uzbrojenie krążownika zostało zniszczone.

Skoro miał zamiar wykonać taki właśnie manewr, powinien przyjąć idealną do jego przeprowadzenia pozycję… właśnie… teraz!

Gwałtownym ruchem steru położyła okręt w ostry skręt na lewą burtę, wracając jednocześnie do pionu, aż znalazł się prawą, tak starannie dotąd chronioną burtą zwróconą wprost ku Siriusowi. Wszystko trwało ułamki sekund.


* * *

Komandor porucznik Jamal zamrugał gwałtownie i zawahał się. Wahanie trwało moment — nie było logicznego powodu, by Fearless odsłaniał burtę i robił zwrot; przez ten właśnie moment nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

A w tym właśnie momencie Rafael Cardones wycelował i odpalił lancę grawitacyjną.

Sirius prawie stanął w miejscu. Coglina szarpnięcie niemalże wyrwało z fotela — wytrzeszczonymi oczyma, w których malowało się niedowierzanie, patrzył, jak osłona burtowa jego okrętu przestaje istnieć przy wtórze huku eksplodujących z przeładowania generatorów i cztery ocalałe wyrzutnie torped energetycznych HMS Fearless rozpoczynają ostrzał ogniem ciągłym, zasypując jego burtę lawiną plazmy.

A zaraz później uzbrojony frachtowiec, czyli statek-pułapka zwany popularnie rajderem, Sirius przestał istnieć w olbrzymim wybuchu, który pochłonął wszystkie szczątki.

Загрузка...