Rozdział 16. — Serce Otchłani

Nagle rozdzierający ból w mięśniach ustał — Mura widocznie stanął na ziemi. Dan spojrzał w dół i zobaczył szereg wypalonych w ścianie dziur: te wcześniejsze były już czarne, ale niektóre żarzyły się jeszcze czerwono. Rozprostował obolałe palce i oba pasy zsunęły się na podłogę.

Gdy na najniższych stopniach zniknął żar, Dan wciągnął rękawice przyczepione do mankietów tuniki i zaczął schodzić do kolegów. Choć utworzona przez Murę drabina kończyła się w dość sporej odległości od dna pomieszczenia, Dan nie miał żadnych kłopotów z pokonaniem tej wysokości.

Mura rozłożył już swoją podręczną apteczkę i zajmował się teraz twarzą Aliego.

— Latarka — rzucił niecierpliwie steward. — Poświeć mi tu trochę!

Dan oświetlił Murę i jego pacjenta. Rany zostały przemyte i posmarowane maścią regenerującą tkankę. Ali dostał porcję skondensowanego pokarmu i łyk witaminizowanego płynu. Widział już teraz swoich wybawców i chociaż trudno było mu się uśmiechać, w jego głosie pojawiła się znowu, dobrze im znana ironia.

— Jak się tu dostaliście? Szperaczem?

Mura wstał i spojrzał na ogromną kopułę nad nimi.

— Nie, ale pewnie któryś z nich bardzo by nam się tu przydał.

— Zgadza się! — Okaleczone i spuchnięte usta nie pozwalały Kamilowi swobodnie mówić, ale mimo wszystko ciągnął dalej: — Myślałem, że już po mnie. Kiedy ten Rich zamknął mnie tutaj, powiedział, że jeśli będę mądry, to znajdę wyjście. Ale nie sądziłem, że do tego trzeba skrzydeł!

— Co to w ogóle jest? zapytał Dan. — Więzienie?

— Tak, ale nie tylko. Wiecie, co tu się dzieje? — głos Aliego zadrżał z podniecenia. — Znaleźli instalację zbudowaną przez Przodków i okazuje się, że ona działa! Każdy statek, który znajdzie się w pewnej odległości od planety, jest skazany na katastrofę.

Potem ta banda banitów wychodzi z ukrycia i kradnie z wraków wszystko, co się da.

— W ten sposób uwięzili też Królową — poinformował go Dan. — Jeśli spróbuje wystartować, marny będzie jej los.

— A więc o to chodzi! Muszą pilnować, żeby maszyna równo pracowała i jeszcze zanim mnie tu zamknęli, była mowa o tym, że nie wiadomo, jak długo ta instalacja może działać bez odpoczynku. Zdarzyło się już kiedyś, że wyłączyła się i włączyła pod wpływem jakiegoś impulsu, którego nie rozszyfrowali. W każdym razie, rozwiązanie tej całej zagadki jest tutaj, w tym przeklętym labiryncie!

— To znaczy, że instalacja jest tutaj? — Mura przyglądał się ścianom tak łapczywie, jak gdyby chciał wyssać z nich tajemnicę.

— Albo instalacja, albo coś równie ważnego. Można się tam dostać, jeśli trafi się na szlak. Dwa razy podczas mojego tutaj kołowania słyszałem za ścianą rozmowy. Tylko nigdy nie mogłem wejść w odpowiedni korytarz — westchnął Ali. — Już prawie uniosłem się w nadprzestrzeń, kiedy usłyszałem was w eterze.

Dan zapiął pas i wyciągnął miotacz. Ustawiwszy miernik ciśnienia na najniższej wartości, zaczął wypalać w murze kolejne stopnie aż do wysokości, na której zakończył pracę Mura.

— Możemy pójść i sprawdzić — powiedział nie przerywając pracy.

— Ty pójdziesz — odparł Mura. — I zrobisz to z największą ostrożnością. Ali nie jest jeszcze w stanie wędrować po murach. Ale ty dojrzysz może z góry ten szlak, o którym mówił. Potem, pod twoim kierunkiem, możemy wyruszyć wszyscy.

Było to chyba najbardziej rozsądne rozwiązanie. Dan czekał, aż wystygną nowe wyżłobienia i przysłuchiwał się relacji, którą zdawał Kamilowi Mura. Potem Ali opowiedział, co go spotkało od czasu, gdy tak tajemniczo zniknął.

— Nagle skoczyło na mnie dwóch ludzi — rzekł nie ukrywając wstydu za brak ostrożności. — Mieli osobiste szybkościowce! — W jego głosie słychać było złość. — To też spuścizna po Przodkach. Przeogromny Kosmosie! Czegóż tu oni nie zostawili! Rich używa tych cudów i zupełnie nie ma pojęcia, dlaczego i na jakiej zasadzie działają. Te góry to potężny magazyn! No więc zabrali mnie tym szybkościowcem w górę i uderzyli na tyle skutecznie, że straciłem przytomność. Kiedy doszedłem do siebie, leżałem związany na tym ich gąsienicowatym pełzaczu. Potem miałem krótką rozmowę z Richem i jego ekipą. — Ali zamyślił się na moment przy ostatnim zdaniu, ale nie podał szczegółów — jego twarz mówiła sama za siebie. — Zrobili jeszcze parę mądrych uwag i wrzucili mnie tutaj. Od tego czasu chodziłem w kółko po tych zwariowanych korytarzach. Ale czy wy rozumiecie, że to jest coś, o czym każdy Branżowiec marzy przez całe życie? Urządzenia Przodków! I to w dodatku tak dobrze zachowane. Gdybyśmy mogli się wydostać…

— Tak, to jest w tej chwili najistotniejsze — wtrącił Mura. — No i sprawa instalacji. Dan spojrzał w górę.

— Jak ja was tu odnajdę?

— Ustalisz współrzędne. A ponadto — Mura wyjął swoją lampę, ustawił ją na podłodze i wcisnął klawisz niskiego zasilania — kiedy będziesz na górze, sprawdź, czy to w ogóle stamtąd widać.

Dan ponownie użył wyrytej w ścianie drabiny i wdrapał się na górę. Spojrzał w dół. Snop światła rozcinał mrok, tak jak niedawno promień reflektora Królowej. Dał znak ręką pozostałym w korytarzu kolegom i ruszył w stronę centrum labiryntu, gdzie według przypuszczeń Aliego, znajdowała się tajemnicza instalacja.

Zakrzywione pod przeróżnymi kątami mury wiodły czasami w ślepe zaułki, toteż niekiedy musiał zawracać. Nigdzie nie dostrzegł korytarza, który bez przeszkód prowadziłby do środka. Nawet jeśli takie przejście istniało, to zapewne trzeba by użyć odpowiednich dźwięków, żeby rozsunąć jakąś ścianę.

Jego ciało przenikało coraz silniejsze dudnienie instalacji. Zbliżał się więc do źródła. Potem zauważył przed sobą wzmożoną jasność. Nie było to jednak światło lamp, ale raczej niezwykle skoncentrowane promieniowanie pochodzące ze ścian. Zwolnił teraz i zaczął ostrożnie przesuwać nogi po murze, aby uniknąć stukotu magnetycznych butów.

Natrafił na podwójny, owalny mur. Przestrzeń między ścianami wynosiła około metra. Zdecydowany sprawdzić, co jest w środku, przeskoczył na wewnętrzną ścianę, przykucnął i spojrzał w dół. Pomieszczenie było całkowicie odmienne od tych, które dotychczas widzieli.

Stały w nim maszyny, ogromne, niebotyczne urządzenia, z których każde pokryte było warstwą aluminium. Jedną trzecią ściany stanowiła wielka tablica rozdzielcza, ze wszystkimi wskaźnikami i zegarami. W jej centrum znajdowała się płyta z gładkiego metalu, która bardzo przypominała ekranowizory używane na statkach.

Nie było na niej jednak żadnego obrazu z przestrzeni kosmicznej. Płyta była całkiem czarna i tylko od czasu do czasu pojawiały się na niej jakieś iskierki.

Przy tablicy stało trzech ludzi. Trochę jaśniejsze światło pozwoliło Danowi rozpoznać Salzara Richa oraz Rigeliańczyka, który również był na Królowej. Trzeciego człowieka nie mógł zidentyfikować — chyba nigdy przedtem go nie spotkał.

Tak, to było to! Diabelskie serce Otchłani, które zamieniło wypaloną planetę w przekleństwo tego zakątka Kosmosu. Dopóki to serce biło, tak ja teraz, Królowa była w niebezpieczeństwie, a jej załoga nic nie mogła na to poradzić.

Ale czy rzeczywiście byli bezradni? Przez ciało Dana przeszedł dreszcz emocji. Rich używał machiny, której przecież też tak do końca nie rozumiał. Inne ręce, inna głowa mogły, być może unieszkodliwić tę całą konstrukcję. Gdyby teraz przyjrzał się trochę tym na dole, mógłby dowiedzieć się, jak kontrolować emisję fal, które uwięziły ich statek.

Na wielkim ekranie świetlne punkciki poruszały się szybko, a stojący przy pulpicie ludzie obserwowali je w skupieniu sugerującym niepokój. Nikt nie dotykał żadnych dźwigni ani nie przyciskał klawiszy. Dan przeczołgał się do punktu, z którego mógł usłyszeć ewentualne rozkazy Richa.

Przywarł do muru w obawie, że ktoś go zobaczy i wówczas usłyszał tupot nóg. Spojrzał w dół i dostrzegł w oddali jednego z banitów. Biegł krętym korytarzem wprost do owalnego pomieszczenia. Gdy trafił na ścianę stanął i krzyknął:

— Salzar!

Rich odwrócił się przyciskając prawą ręką jakieś guziki. Fragment muru podniósł się i przybysz mógł wejść.

Do uszu Dana dotarł ostry ton Richa:

— Co się stało?

Goniec ciągle ciężko dyszał, jego umięśniona twarz była czerwona od wysiłku.

— Wiadomość od Algara, wodzu. Nadlatuje, a za nim Patrol.

— Patrol! — człowiek przy pulpicie odwrócił się otwierając w zdumieniu usta.

— Czy ostrzegliście go, że maszyna jest włączona? — zapytał Rich.

— Oczywiście, że tak. Ale on nie może już dłużej uciekać. Albo wyląduje, albo dostanie go Patrol.

Rich stał z głową lekko uniesioną wpatrując się w ekrany. Jego asystent, Rigeliańczyk, odezwał się pierwszy:

— Zawsze mówiłem, że powinniśmy tu zainstalować nadajnik — stwierdził triumfalnie z miną człowieka, któremu w końcu udało się dowieść swej racji.

Człowiek przy pulpicie odparł natychmiast:

— Tak, ale w jaki sposób miałbyś coś usłyszeć poprzez te zakłócenia? — zaczął, lecz przerwał mu Rich, rzucając krótko w stronę gońca:

— Wracaj tam i powiedz Jennisowi, żeby natychmiast zatrzymał silniki. Dokładnie za dwie godziny — spojrzał na zegarek-wyłączymy maszynę na godzinę. Ale tylko na godzinę — nie dłużej. Wtedy on wyląduje. Nieważne, czy uda mu się ocalić statek; ważne, żeby ocalić skórę, a z tym sobie jakoś poradzi. Potem my znowu włączymy promieniowanie i ściągniemy Patrol. Rozumiesz?

— Dwie godziny i wyłączamy, przez godzinę bez promieniowania i wtedy on ma lądować, potem znowu włączamy — powtórzył posłusznie goniec. — Zrozumiałem!

Odwrócił się i wybiegł z sali, by zniknąć w krętych korytarzach labiryntu. Dan żałował, że nie może się rozdwoić i pobiec za nim — w ten sposób odkryłby wyjście z tej budowli. Ważniejsze było jednak pozostanie na miejscu, aby przyjrzeć się jak Rich ma zamiar wyłączyć maszynę.

— Myślisz, że mu się uda? — zapytał człowiek przy tablicy kontrolnej.

— Dwanaście do jednego, że wyjdzie z tego cało — wtrącił Rigeliańczyk. — Algar jest świetnym pilotem.

— Będzie musiał ulec przyciąganiu i pozostać w pełnej gotowości, czekając aż ustanie. I wtedy wyczuć moment, w którym można włączyć silniki hamowania — niełatwa sprawa. — Najwidoczniej drugi asystent Richa nie podzielał optymizmu Rigeliańczyka.

Tymczasem wódz cały czas obserwował ekran. Pojawiły się na nim dwa światełka. Przemieszczały się po gładkiej powierzchni tak nierówno, że Dan nie był w stanie zrozumieć nic z ich dziwnego wirowania.

Rich poruszał ustami odliczając sekundy. Jego oczy wędrowały na ekran i z powrotem na zegarek. Atmosfera była coraz bardziej napięta. Nad tablicą kontrolną pochylał się człowiek koncentrując całą swoją uwagę na przyciskach. Rigeliańczyk przeszedł swoim posuwistym krokiem do przeciwnego końca płyty i wyciągnął pokrytą łuskami, sześciopalczastą dłoń w stronę jednej z dźwigni.

— Czekaj! — zawołał człowiek przy klawiaturze. — Znowu pulsuje!

Rich zaklął ostro. Na ekranie świetlne punkty skakały w górę i w dół w zwariowanym pościgu. Dan zauważył, że dudnienie instalacji było teraz nierówne, że rytm był jakby słabszy.

— Zrób coś z tym! — Rich podbiegł do tablicy kontrolnej. — Włącz to!

Człowiek miał twarz zlaną potem.

— Ale jak? — zapytał. — Przecież nie wiemy, dlaczego tak się dzieje!

— Skróć promień — to już kiedyś pomogło — odezwał się Rigeliańczyk, który najmniej spośród nich ulegał emocjom.

Człowiek nacisnął dwa klawisze. Wszyscy trzej wpatrywali się w ekran obserwując rezultat tego posunięcia. Rozbiegane punkciki uspokoiły się nieco i poruszały niemal w ten sam sposób, co wtedy gdy Dan dostrzegł je po raz pierwszy.

— Jak daleko sięga przyciąganie? — zapytał Rich.

— Do poziomu atmosfery.

— A statki?

Jego podwładny zerknął na tablicę i zegary.

— Wejdą w strefę przyciągania za godzinę lub dwie. Za każdym razem, gdy przerywamy zasilanie, trzeba potem trochę czasu, żeby wrócić do poprzedniej mocy. W każdym razie ten przeklęty frachtowiec i tak nie może odlecieć…

Rich wyjął z kieszeni małe pudełko, wysypał coś z niego na dłoń i zaczął to zlizywać.

— Przyjemnie jest wiedzieć, że choć jedna sprawa się udaje — stwierdził z satysfakcją, która przyprawiła Dana o gęsią skórkę.

— Wiemy o tym wszystkim zbyt mało. — Człowiek przy tablicy kontrolnej stukał palcami o pulpit. — Żaden z nas nie został przecież wyszkolony w tej dziedzinie, a już na pewno nikt nie miał do czynienia z pozaziemskimi instalacjami…

— Daj mi znać, czy i kiedy będziesz mógł włączyć pełną moc — odpowiedział mu Rich.

Miną więc dwie godziny, zanim instalacja będzie pracowała pełną parą, pomyślał Dan. Gdyby w tym czasie on i Mura, a może nawet Ali i Kosti, mogli coś zrobić… Ta dźwignia, po którą sięgnął Rigeliańczyk, na pewno jest bardzo ważna. Mogliby przejąć ten pokój i uwięzić obecnych w nim ludzi, a wówczas może dowiedzieliby się czegoś więcej o tej machinie. Wtedy Patrol wylądowałby bezpiecznie zaraz za statkiem banitów… Ale co on ma teraz zrobić?

Rich zdecydował za niego. Przeżuwając nieznaną Danowi substancję podszedł do ukrytych w jednej ze ścian drzwi.

— Dwie godziny, mówisz — rzucił w stronę pochylonego nad pulpitem człowieka. — Byłoby znacznie lepiej dla nas wszystkich, gdybyś skrócił ten czas o połowę, zrozumiałeś? Wrócę za godzinę. Bądź przygotowany do włączenia pełnego zasilania. — Skinął głową Rigeliańczykowi i wyszedł.

Dan ruszył za nim. Pozwolił Richowi trochę się oddalić i zaczął go śledzić. Przywódca banitów pokonywał trasę z olbrzymią łatwością i bardzo szybko. Zanim jeszcze osiągnęli poziom równoległy do miejsca pobytu Mury i Aliego, Dan poznał sekret labiryntu. Dwa zakręty w prawo, jeden w lewo i trzy w prawo, potem wejście w korytarz, które trzeba zignorować i jeszcze raz to samo. Rich zrobił tak cztery razy i Dan był pewien, że jest to jedyny sposób na wydostanie się stąd. Odkrywszy tę tajemnicę, Branżowiec poczekał, aż Rich minie kolejnych kilka korytarzy i dopiero wtedy skręcił w stronę pomieszczenia, w którym zostawił swoich kolegów.

Kamil już chodził, najwidoczniej pomoc Mury przywróciła mu siły. Gdy tylko Dan zszedł do nich, zarzucili go pytaniami.

— To wszystko — zakończył swoje sprawozdanie. — Patrol siedzi na ogonie tego ptaszka i dopóki nie wchodzą w atmosferę, są bezpieczni. Ale kiedy włączą pełne zasilanie… — Dan wzruszył ramionami.

— Teraz nasz ruch! — wyrzucił przez spuchnięte usta Kamil. — Musimy całkowicie unieszkodliwić tę machinę!

— Tak — Mura zbliżał się do stopni w ścianie. — Ale najpierw trzeba przyprowadzić Kostiego.

— Jak to sobie wyobrażasz? Przecież powiedział, że nie może chodzić po tych murach…

— Człowiek jest w stanie zrobić wszystko, jeżeli nie ma innego wyjścia — odrzekł steward. — Wy zostańcie tutaj, a ja pójdę po niego. Ale najpierw pokaż mi drogę do tego „serca”.

Dan wspiął się więc na wierzchołek ściany i poprowadził Murę do korytarza, którym szedł Rich. Potem odtworzył jego niezbyt skomplikowaną drogę. Mura uśmiechnął się pogodnie.

— Bardzo proste, prawda? Wracaj teraz do Kamila i nie zróbcie jakiegoś głupstwa. To naprawdę niezwykle interesujące…

Dan posłusznie skierował się w stronę pomieszczenia, w którym czekał Kamil. Asystent inżyniera siedział na podłodze oparty plecami o ścianę z twarzą zwróconą do światła. Gdy usłyszał kroki, odwrócił głowę.

— Witam na pokładzie — rzekł z trudem. — Opowiedz mi teraz o tej instalacji. — Zaczął dokładnie wypytywać Dana o szczegóły, których wyjaśnienie sprawiało mało doświadczonemu chłopakowi autentyczną trudność. Jeśli chodzi o urządzenia, to niewiele zdołał dostrzec, ponieważ miały aluminiową obudowę. Nie był również w stanie opisać szczegółowo tablicy kontrolnej, jako że bardziej był skoncentrowany na tym, co robili stojący przy niej ludzie. Musiał więc przyznać, że nie zachował się tak, jak powinien. Prawdziwy Branżowiec miał oczy szeroko otwarte i analizował wszystko, co widział. A więc Dan znowu nie wykorzystał w pełni okazji, która mu się nadarzyła. Obudziła się w nim dawna niechęć do rozmówcy.

— Jakie mają źródła zasilania? — indagował dalej Ali. — Nam nawet we śnie nie przyszły do głowy takie pomysły! Jestem pewien, że są tu maszyny, które pchnęłyby naszą cywilizację o kilkaset lat do przodu.

— Oczywiście przy założeniu, że uda nam się je przejąć — rzekł cierpko Dan. — Jeszcze nie wygraliśmy tej bitwy.

— Ani też nie przegraliśmy — odparł Ali. Wyglądało na to, że zamienili się rolami. Teraz Kamil budował zamki na lodzie, a Dan powątpiewał.

— Gdybyśmy mogli spędzić tu parę godzin ze Stotzem! Na Wielką Przestrzeń, jednak wygraliśmy stawiając na Otchłań!

Ali najwyraźniej zupełnie zignorował fakt, że to Rich nadal był panem życia i śmierci na planecie, że Królowa była unieruchomiona, a wróg posiadał moc, która skutecznie broniła dostępu do jego głównej kwatery. Im więcej Kamil rozprawiał o przyszłości, która ich czekała, tym więcej Dan widział niebezpieczeństw w tym, co za chwilę mieli zrobić. Ich rozmyślania przerwał cichy okrzyk z góry.

— Mura! — Dan wstał natychmiast. A więc stewardowi udało się! Stał obok niego Kosti, z ręką na ramieniu przewodnika.

— To my — dotarła do nich krótka odpowiedź. — Teraz wasza kolej. Wchodźcie na górę, szybko! Czas ucieka!

Ali ruszył pierwszy i dwa lub trzy razy z trudem pohamował okrzyk bólu spowodowany nadmiernym, jak na jego sponiewierane ciało, wysiłkiem. Dan chwycił lampę, wyłączył ją, i poszedł w ślady kolegi.

— A oto nasz plan — Mura najwyraźniej czuł się przywódcą i w rzeczy samej był nim od momentu, gdy weszli w tę górę. — Kosti i Ali: pójdziecie normalną trasą do pomieszczenia z instalacją. Thorson i ja będziemy się poruszać po murach. Oczekują Richa, więc wasze pojawienie się zaskoczy ich. My powinniśmy mieć dużo czasu na unieruchomienie tej dźwigni. Potem zrobimy wszystko, co konieczne, żeby ta szatańska maszyna już nigdy nie zadziałała. No to w drogę.

Wrócili do szlaku używanego przez Richa. Kosti szedł wolno z ręką na ramieniu stewarda, jego ciałem wstrząsały dreszcze. Po kilkudziesięciu metrach ponownie połączyli pasy i spuścili go, a potem Aliego na dno labiryntu.

Blask unoszący się nad instalacją był ich przewodnikiem i bez problemu trafili do owalnego pomieszczenia. Mura dał znak Kostiemu, a ten zawołał tak, jak kilkadziesiąt minut wcześniej zrobił to goniec.

— Salzar!

Dan wpatrywał się w Rigeliańczyka. Mieszkaniec odległej planety podniósł głowę i spojrzał na ukryte drzwi. Chyba się uda, pomyślał Dan, jako że błękitna dłoń przesunęła się w stronę jednego z przycisków na tablicy kontrolnej. Za drzwiami cierpliwie czekał Kosti z miotaczem gotowym do strzału. Nieuzbrojony Ali stał o krok dalej.

Загрузка...