ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Juliana powoli budziła się z ciężkiego snu spowodowanego laudanum. W sypialni było ciemno i ponuro. Z trudem przypominała sobie, co działo się poprzedniego dnia i wieczoru, który Zaczął się od szaleństwa zakupów na Bond Street, a skończył pijacką kolacją u Emmy Wren, gdzie Jasper Colling wspinał się po ścianach salonu, wykorzystując uchwyty kinkietów jako stopnie, i huśtał się na kryształowym żyrandolu. Wszyscy ryczeli ze śmiechu, aż Colling stracił czucie w rękach i spadł na stół zastawiony do kolacji, lądując pośrodku sarniego udźca. Potem pili dalej i grali w pikietę. Juliana przegrała i z Emmą, i z Collingiem.

Przewróciła się na brzuch i jęknęła. Wieczór był śmiertelnie nudny, nie potrafiła udawać, że było inaczej. Siedziała jak widmo na uczcie, żałując, że nie jest gdzie indziej. Zarówno starzy przyjaciele, jak i ulubione miejsca raz na zawsze utraciły cały swój urok, a ponieważ nie miała niczego, czym mogłaby ich zastąpić, czuła się, jakby znalazła się gdzieś daleko, na ziemi niczyjej.

Nie pamiętała dokładnie momentu pójścia do łóżka, teraz jednak wydawało jej się stanowczo za wcześnie na wstawanie. Z dołu dobiegł rumor przewróconego mebla i podniesione głosy. Narzuciwszy peniuar na nocną koszulę, wybiegła na korytarz i stanęła na szczycie schodów, zdecydowana zrugać niezręcznych służących, którzy najwyraźniej nie potrafili przesuwać mebli, nie robiąc przy tym hałasu.

Jej oczom ukazała się szokująca scena. Pośrodku holu stał Segsbury, z rękami na biodrach, uosobienie bezsilności i nieszczęścia, podczas gdy dwaj muskularni mężczyźni w wyświeconych czarnych ubraniach wchodzili i wychodzili frontowymi drzwiami, wynosząc meble z salonu. Za którymś razem zarysowali róg sekretarzyka. Juliana wzdrygnęła się i pospiesznie zbiegła ze schodów.

– Co tu się, u diabła, dzieje?

Obaj mężczyźni stanęli jak wryci, upuszczając krzesło na podłogę z głośnym trzaskiem. Juliana wzdrygnęła się ponownie. Przyjrzeli się jej dokładnie, po czym jeden z nich, o bezczelnej twarzy i czerwonych policzkach, stulił wargi i gwizdnął z aprobatą.

– O kurczę! Może pogadamy o innym sposobie zapłaty, kochanie?

Julianie zrobiło się niedobrze. Przebiegło jej przez głowę wspomnienie rozmowy z Jossem na temat jej długu. Całkiem o tym zapomniała. A może raczej postanowiła zapomnieć. Ile wydała wczoraj? Ile przegrała ostatniej nocy? Przeszyła przybyszów gniewnym wzrokiem.

– Pytałam, co robicie z moimi meblami?

– Zabieramy je jako zapłatę, kochanie – odparł komornik, podnosząc krzesło i niefrasobliwie rzucając frontowymi drzwiami. – Czterdzieści tysięcy funtów to na oko całe wyposażenie domu.

– Na litość boską! – Juliana zmarszczyła brwi. Przez otwarte drzwi widziała ludzi gromadzących się na ulicy przed domem, zerkających do środka, rozmawiających o tym, co się dzieje. Z wściekłością zwróciła się do starszego z komorników.

– Co to wszystko znaczy? Moglibyście przynajmniej mieć na tyle przyzwoitości, by mnie uprzedzić, zanim zaczęliście opróżniać mój dom!

Mężczyzna podrapał się w głowę. – Pan Needham wykupił wszystkie pani długi, szanowna pani. Polecił nam, żebyśmy je ściągnęli w postaci ruchomości. To nie. pora na grzeczności, proszę pani, nie wtedy, kiedy jest praca do wykonania.

– Proszę o wybaczenie, milady. – Segsbury wyglądał na zdruzgotanego. – Nie było czasu pani budzić, zanim ci ludzie zaczęli pustoszyć dom.

– Obudziłabym się wkrótce, gdyby te typy zaczęły wynosić moje meble z sypialni wraz ze mną w łóżku – warknęła Juliana z wściekłością. Odwróciła się twarzą do komorników, którzy pogwizdywali wesoło, wróciwszy po czwarty ładunek. – Na litość boską, wnieście te rzeczy z powrotem do salonu i postawcie je dokładnie tam, gdzie stały. Mam brylantowy komplet, który powinien w zupełności wystarczyć na zaspokojenie roszczeń pana Needhama.

Starszy z komorników miał wątpliwości. Młodszy oblizał wargi.

– Brylanty. Może warto rzucić na nie okiem, panie Maggs?

– Tak, tak mi się wydaje – burknął niechętnie starszy mężczyzna. – Zawsze możemy tu wrócić.

– Po moim trupie. – Juliana, kipiąc gniewem, poszła za nimi do holu i zatrzasnęła frontowe drzwi na oczach tłumu. – Zaraz przyniosę biżuterię, a wy w tym czasie zdejmiecie meble z wozu i wniesiecie je tu z powrotem. Zrozumiano? I zamykajcie za sobą te przeklęte drzwi!

Wbiegła na schody i do sypialni, gdzie grzebała w szufladzie z bielizną, aż odnalazła wyłożoną aksamitem kasetę z brylantowym naszyjnikiem, kolczykami i bransoletą. Joss zawsze powtarzał jej, że powinna trzymać biżuterię w banku. Teraz była zadowolona, że go nie posłuchała. Poza tym nie znosiła tego brylantowego kompletu. Był to ślubny prezent od jej ojca, o wiele za ciężki i zbyt staromodny, by nadawał się do noszenia. Nigdy nie miała ani pieniędzy, ani ochoty, żeby dać go do przerobienia. Skrzywiła się na myśl o reakcji markiza na to, co zrobiła. Nieważne, teraz było za późno. Gdyby tylko nie wyrzucała tych wszystkich rachunków bez czytania. Prawdę mówiąc, nie potrzebowała rachunków, żeby wiedzieć, ile ma długów. Hazard, pożyczki, rachunki za suknie od najmodniejszych krojczyń z Bond Street, rachunki dostawców. Wszyscy będą się z niej śmiali, kiedy to się rozejdzie. To dlatego, że Joss się zawziął i nie chciał jej pomóc.

Przysiadła na brzegu łóżka, ściskając kurczowo brylanty. Wiedziała, że Joss nie był niczemu winien. Ostrzegł ją, że nie będzie finansował jej dłużej, a ona postanowiła zignorować jego słowa. Sama na siebie sprowadziła upokorzenie. Niecierpliwie wrzuciła brylanty do kasety i zbiegła po schodach. Bose stopy zdążyły jej zmarznąć. Frontowe drzwi znów były otwarte na oścież i do środka dostał się podmuch wiatru. Słyszała głosy w salonie, narzekania komorników, którzy umieszczali meble na powrót na swoich miejscach. Była wściekła jak diabli.

– Zdawało mi się, że powiedziałam wam, byście zamykali te przeklęte drzwi! – wrzasnęła jak przekupka, wpadając do pokoju. – A jeśli zobaczę, że jakieś meble są uszkodzone, wystąpię przeciwko panu Needhamowi do sądu o odszkodowanie!

Stanęła jak wryta. Pośrodku dywanu stała starsza dama, obserwując z żywym zainteresowaniem, jak komornicy ze skrzypieniem i trzaskiem umieszczają meble na swoich miejscach, klnąc przy tym pod nosem. Była wysoka, szczupła i trzymała się wyjątkowo prosto w sukni z szarego jedwabiu i dobranymi do niej nieskazitelnymi perłami na smukłej szyi. Kiedy Juliana weszła do pokoju, odwróciła się, a jej bursztynowe oczy rozbłysły psotnym rozbawieniem.

– Juliano, kochanie. Poznałam cię po głosie.

– Ciocia Beatrix!

Juliana wpatrywała się w nią z przerażeniem. Wtem jej wzrok przesunął się na postać mężczyzny stojącego u boku lady Beatrix Tallant. Martin Davencourt odpowiedział jej spojrzeniem, w którym leciutki błysk zdradzał rozbawienie. Juliana nagle dotkliwie uświadomiła sobie, że jej peniuar jest całkiem przezroczysty, stopy ma bose; a rozczochrane włosy spadają na ramiona.

– Co się tu, do diabła, dzieje? – spytała niegrzecznie. – Wy dawało mi się, że pożegnaliśmy się raz na zawsze!

Lady Beatrix uniosła brwi.

– Mówisz do mnie czy do pana Davencourta, Juliano, moja droga?

– Wszystko jedno! Jak się komu podoba.

– Hm… Cóż, jestem tu, bo wróciłam z podróży i muszę się gdzieś zatrzymać. – Beatrix odwróciła się do Martina. – Pan Davencourt jest ze mną, bo w swej uprzejmości zaoferował się, że przywiezie mnie tu z domu twego brata. Co przypomina mi… – Lekko zmarszczyła czoło. – Jesteś w dezabilu, moja droga, a to wysoce niestosowne w obecności dżentelmena i nie do zaakceptowania w obecności handlarzy. Najlepiej będzie, jak pójdziesz na górę i się ubierzesz. I pospiesz się.

Martin na próżno usiłował powstrzymać uśmiech, słysząc ton lady Beatrix. Juliana przeszyła go złym wzrokiem.

– Proszę, powiedz, żeby ci przyniesiono herbatę, kiedy się będę ubierać, ciociu. Panie Davencourt, dziękuję, że przywiózł pan tu ciocię Beatrix. Jestem pewna, że kiedy wrócę, pana już tu nie będzie.

Jednakże była w błędzie. Kiedy, jakieś trzy kwadranse czy godzinę później, weszła do oranżerii, zastała Beatrix i Martina siedzących na sofie. Raczyli się herbatą i ciasteczkami i byli najwyraźniej wyjątkowo zadowoleni ze swego towarzystwa. Poczuła, że jej irytacja rośnie.

Lady Beatrix uniosła głowę na widok wchodzącej bratanicy i uśmiechnęła się do niej promiennie.

– Jakie to miłe z twojej strony, że zaoferowałaś mi dach nad głową.

– Nie miałam świadomości, że to zrobiłam – burknęła Juliana ze złością. Wzięła filiżankę i nalała sobie herbaty. Zachowanie lady Beatrix udającej roztargnioną starą damę nie zwiodło jej. Wiedziała, że ciotka ma bystry umysł, a do tego cięty język.

Lady Beatrix dolała herbaty sobie i Martinowi, postanawiając zignorować komentarz Juliany.

– Będę w Londynie tylko przez czas jakiś, ale skoro już tu jestem, miło mi będzie mieć towarzystwo.

– Tu jest mnóstwo dobrych hoteli – zauważyła Juliana. – Bertram's albo Grand.

– Grand jest gorszy, niż o nim mówią – wtrącił się Martin jak gdyby nigdy nic. – Aczkolwiek przynajmniej nie musiałaby się pani obawiać utraty łóżka podczas snu, lady Beatrix.

Juliana posłała mu zabójcze spojrzenie i ostentacyjnie odwróciła głowę. Pochyliła się ku ciotce, opierając łokcie na stole.

– Dlaczego nie zatrzymałaś się u Jossa i Amy? Lady Beatrix uśmiechnęła się.

– Och, nalegali, żebym została, ale wiedziałam, że ty potrzebujesz mnie bardziej, Juliano. – Ze smutkiem pokiwała głową. – W ubiegłym tygodniu będąc w Bath, usłyszałam o tym, jakobyś zamierzała wyjść za mąż za człowieka, który zepsuł kolację u lady Bilton, gasząc świece pistoletem.

– Sir Jasper Colling – podsunął Martin.

– Tak, to on. Okropny, pospolita rodzina. – Lady Beatrix wzdrygnęła się. – Co do tej sztuczki z pistoletem – taka przebrzmiała! Cóż, lord Dauntsey zrobił to po raz pierwszy, kiedy byłam jeszcze dzieckiem.

– Nie zamierzam wychodzić za sir Jaspera, a więc nie musisz się niepokoić z tego powodu – powiedziała stanowczo Juliana. – I nic nikomu do tego… – Przeszyła wzrokiem Martina. – Zwłaszcza panu, sir.

Martin uśmiechnął się.

– Dlaczego zwłaszcza mnie?

Julianie nagle zrobiło się gorąco. Przywołała lokaja.

– Tu jest bardzo duszno, Milton. Proszę, otwórz górne okna. Lady Beatrix uśmiechnęła się do niej.

– Tak się cieszę, że nie zamierzasz wychodzić za Collinga, moja droga. Z takimi podejrzanymi typami są same kłopoty. – Z aprobatą uśmiechnęła się do Martina. – Co innego, gdybyś miała wybrać takiego mężczyznę jak pan Davencourt.

– Wątpię, czy są jacyś inni mężczyźni podobni da pana Davencourta – przerwała Juliana bez ceremonii. – On jest jedyny w swoim rodzaju.

Uśmiech Martina stawał się coraz szerszy, a Juliana odnosiła wrażenie, że oranżeria szybko robi się najbardziej dusznym miejscem w Londynie.

– Obawiam się, że pan Davencourt jest już zajęty, ciociu Trix – dodała. – Twoja druga bratanica, Serena, ma szczęście być damą, do której ręki on aspiruje.

Beatrix popatrzyła od jednego do drugiego.

– Serena Alcott. Boże drogi, panie Davencourt. Boże drogi!

– Powinnaś mu życzyć szczęścia – zauważyła Juliana.

– Nawet gdybym to zrobiła, nic by się nie zmieniło – powiedziała lady Beatrix ze smutkiem. – Nic a nic. Podać panu kawałek ciasta?

– Nie, dziękuję. Czas na mnie. – Martin wstał. – Mam nadzieję, że będzie mi wolno panią odwiedzić i spytać, jak się pani wiedzie, lady Beatrix?

– Pod warunkiem, że nie przyprowadzi pan ze sobą tej gęsi Sereny – odparta lady Beatrix, wbijając widelczyk w kolejny kawałek ciasta orzechowego. – Ale proszę mnie odwiedzić, panie Davencourt, nalegam! Będę tu przez kilka tygodni.

– O, nie, nie będziesz – mruknęła Juliana pod nosem, wyprowadzając Martina z oranżerii.

– Jest pani w wyjątkowo złym humorze dzisiejszego ranka, lady Juliano – zauważył Martin, kiedy znaleźli się w holu. – Skutek wstania przed jedenastą rano, jak przypuszczam. To musiało być dla pani bardzo trudne.

Juliana przeszyła go wzrokiem bazyliszka.

– Dziękuję, że przywiózł pan tu lady Beatrix, żeby mnie prześladowała.

– Proszę bardzo. Pod wieloma względami jesteście do siebie bardzo podobne, wie pani?

Juliana uniosła brwi.

– Czyżby?

– Obie nie lubicie owijania w bawełnę i żadna z was nie znosi głupców.

– To prawda – odparła Juliana, myśląc o Serenie Alcott.

– Dlatego jestem przekonany, że dobrze będzie się wam razem mieszkało. – Martin uśmiechnął się. To był ciepły, serdeczny uśmiech, od którego lekko zawirowało jej w głowie. Zapomniała, że stoi z nim pośrodku holu, i myślała wyłącznie o silnych objęciach Martina i o intymności jego pocałunku. Ujął jej dłoń.

– Lady Juliano, cieszę się, że zajrzałem tu dzisiejszego ranka, bo muszę z panią porozmawiać.

– Wątpię, sir – powiedziała sztywno, cofając dłoń.

– Przeciwnie, chciałem się wytłumaczyć. Juliana odsunęła się.

– To ładnie z pana strony, panie Davencourt, zapewniam jednak, że nie musi pan tego robić.

Martin ruszył za nią, więżąc ją między filarem i dużą palmą w donicy. Przysunął się bliżej, aż ciałem otarł się o nią. Juliana czuła, że robi jej się coraz goręcej. Kątem oka spostrzegła, że lokaj stojący przy drzwiach odwrócił wzrok i wpatrzył się w podłogę. Zniżyła głos do szeptu.

– Niech się pan wstydzi, panie Davencourt. Zachowywać się tak w obecności moich służących.

– Przepraszam. – Martin pochylił się, aż jego oddech poruszał loczki przy jej uchu. – Ucieka pani przede mną od tamtego wieczoru na koncercie, cóż więc mi pozostaje?

– Proszę przestać! – syknęła Juliana. – Proszę się odsunąć.

– Ja chcę tylko z panią porozmawiać. Powiedziałem już pani, muszę przeprosić, omówić z panią pewne sprawy.

– Cóż, nie powinien pan. – Juliana wyśliznęła się z pułapki i zaczęła wygładzać suknię lekko drżącymi palcami. – Tą, do której powinien się pan umizgiwać jest moja kuzynka, pani Alcott. Martin westchnął.

– Możemy na chwilę o niej zapomnieć?

– Na pewno nie! Jakie to typowe dla mężczyzny. – Spiorunowała go wzrokiem. – Jest pan z nią prawie zaręczony i już pan myśli o zapominaniu o niej, jeszcze przed ślubem!

– Nie o to mi chodziło. Nie jestem zaręczony z panią Alcott, a wkrótce będę jeszcze mniej zaręczony.

Juliana uniosła brwi. Zdławiła podniecenie i niepokój wywołane jego słowami.

– Nie rozumiem, co to wszystko ma wspólnego ze mną. Martin złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Uniosła dłonie do jego piersi, ale nie mogła się uwolnić, bo objął ją ciasno.

– Powiem pani, co to ma wspólnego z panią. To nie Sereny pragnę, tylko pani. Przykro mi, Juliano, że źle panią oceniłem i byłem rozmyślnie nieuprzejmy.

Juliana zatkała dłońmi uszy. To był błąd, bo tym sposobem znalazła się jeszcze bliżej. Piersiami naciskała na jego tors, co było wyjątkowo denerwujące, a chcąc do niego mówić, musiała zadrzeć głowę, tak że prawie dotykała jego twarzy.

– Mam nadzieję – powiedziała głośno – że nie ma pan zamiaru przenieść swoich afektów z jednej kuzynki na drugą, pa nie Davencourt. To dowodzi wyjątkowej chwiejności charakteru. Nie mówiąc już o tym, że ja jestem całkowicie nieodpowiednia, naturalnie.

Lokaj spłonął krwistym rumieńcem. Martin tylko się uśmiechnął i pocałował ją. Jego wargi były gorące i słodkie. Julianie zakręciło się w głowie.

– Zobaczymy – rzucił, wypuściwszy ją z objęć. – Wrócę później i mam nadzieję, że wówczas porozmawiamy jak należy. Miłego dnia, lady Juliano.

Wyszedł zamaszystym krokiem. Uświadomiła sobie, że wpatruje się niewidzącym wzrokiem w palmę w donicy, w głowie jej się kręci, a ciało wciąż drży. Po chwili wzięła głęboki, uspokajający oddech i pomaszerowała do oranżerii.

Kiedy tam weszła, lady Beatrix otaksowała ją bacznym spojrzeniem.

– Jesteś uroczo potargana, moje dziecko. Czy to ma coś wspólnego z panem Davencourtem? Czarujący, nieprawdaż?

– Jest nie do zniesienia – wysyczała Juliana przez zaciśnięte zęby. – Arogancki, władczy. Nie cierpię go!

Lady Beatrix rozpromieniła się w uśmiechu.

– To dobry znak. Jego ojciec był taki sam. I bardzo krzepki. Największy ogier w Londynie.

Juliana, która właśnie popijała herbatę, chcąc uspokoić roztrzęsione nerwy, omal się nie zakrztusiła.

– Ciociu Beatrix! Skąd ty możesz o tym wiedzieć?

– To oczywiste – powiedziała ciotka. – Dziewięcioro dzieci, a byłoby jeszcze więcej, gdyby ta głupia gęś Honoria pod koniec nie zamknęła przed nim drzwi do sypialni.

Juliana przysiadła z wrażenia.

– Skąd czerpiesz swoje informacje, ciociu Beatrix? – spytała. – Jesteś zupełnie jak ojciec. On też wydaje się wiedzieć o wszystkim.

Beatrix rozpromieniła się.

– Umiejętnie gromadzę fakty, moja droga, jeśli wiesz, co mam na myśli. No więc, dokąd wybierzemy się po lunchu? Bardzo chciałabym zobaczyć gabinet figur woskowych pani Salmon na Fleet Street. Mówiono mi, że są zupełnie jak żywe.

– Obawiam się, że będziesz musiała poprosić kogoś innego, jeśli chcesz się tam wybrać – ostrzegła Juliana. – W towarzystwie jest pełno woskowych lalek, nie trzeba szukać gdzie indziej.

Beatrix nie wyglądała na obrażoną.

– W takim razie pójdziemy do Akademii Królewskiej – oznajmiła. – Będziesz mi towarzyszyć, Juliano. Najwyższy czas, żebyś nabrała polom.

– Na to jest już o wiele za późno. Mój gust został ukształtowany dobre dwanaście lat temu.

– Nigdy nie jest za późno – poprawiła ciotka. – A dzisiaj w Coburgu wystawiają „Romea i Julię”. Spodoba ci się.

Juliana uśmiechnęła się.

– Uparłaś się, żeby tak czy inaczej doprowadzić mnie do łez, prawda, ciociu Trix?

Przypomniała sobie, jak Martin mówił, że przyjdzie, toteż zgodziła się na tę wyprawę z niejaką ulgą, traktując ją jako ucieczkę. Gra, którą rozpoczęła tak nierozważnie z Martinem, stała się rzeczywistością. Teraz on ją ścigał, a na tę myśl robiło jej się słabo ze zdenerwowania. Co gorsza, zakochała się, czego przysięgła nigdy więcej nie robić. Nie miała pojęcia, co począć.

Była jedenasta trzydzieści i upłynęło zaledwie dziesięć minut od ich powrotu z teatru, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Raz, uporczywie, potem znów, prawie natychmiast. Juliana i Beatrix, które popijały razem gorącą czekoladę przed udaniem się na spoczynek, wymieniły spojrzenia.

– Ktoś bardzo chce się z tobą zobaczyć – zauważyła Beatrix. – O co może chodzić?

W holu zapanował zgiełk. Słychać było władczy męski głos i zagłuszający go płacz dziecka. Bardzo głodnego dziecka. Juliana i Beatrix nie zwlekając, wybiegły do holu.

W drzwiach wejściowych stał Brandon Davencourt, obejmując opiekuńczo ramieniem młodą kobietę. Była blada i wystraszona. W ramionach trzymała pakunek, który wydawał z siebie głośne wrzaski. Segsbury krążył nieopodal, usiłując nie dąć po sobie poznać, że jest bliski paniki. Zarówno on, jak i Brandon odwrócili się ku Julianie z identycznym wyrazem ulgi na twarzy.

– Lady Juliano! – zawołał Brandon. – Dzięki Bogu, że jest pani w domu. Potrzebuję pani pomocy!

Загрузка...