ROZDZIAŁ ÓSMY

Martin Davencourt słuchał przepięknej włoskiej arii i zachodził w głowę, dlaczego czuje się tak podminowany. Obok niego siedziała Clara, zatopiona w myślach, niezwykle wytworna w obłoku różowej gazy. Po drugiej stronie Clary zajęła miejsce Kitty, dziewczęco smukła w bladożołtej sukni, a rząd zamykał Brandon, który bawił się swoimi mankietami i nawet nie próbował udawać, że muzyka go interesuje. Za Martinem, poza polem jego widzenia, za to wyryta w umyśle, siedziała lady Juliana Myfleet. Choć znajdowała się aż trzy rzędy za nim na prawo, aż nadto zdawał sobie sprawę z jej obecności.

Minął tydzień, odkąd widzieli się po raz ostatni, i Martin myślał o niej przez większą część każdego z tych siedmiu dni. Zastanawiał się, czy nie złożyć jej wizyty i nie przeprosić za ostatnie spotkanie, bo zdawał sobie sprawę, że zachował się wyjątkowo pompatycznie, a na dodatek obraźliwie. Już prawie się zdecydował, ale poszedł na jakiś bal, gdzie zobaczył Julianę uczepioną ramienia Edwarda Ashwicka. Na ten widok wpadł we wściekłość, a fakt, że Edward towarzyszył jej także dzisiejszego wieczoru wydawał się wystarczającym powodem do zachowania dystansu.

Siedząca po drugiej stronie przejścia Serena Alcott pochyliła się, a kiedy zwróciła na siebie uwagę Martina, uśmiechnęła się i skinęła głową. Martin uśmiechnął się w odpowiedzi, kryjąc irytację. Jak tylko aria dobiegła końca i zapowiedziano przerwę.

Serena delikatnym skinieniem przywołała go do siebie. Aż się wstrząsnął, ale posłuszny dobrym manierom podszedł do niej. Serena powitała go z zadowoleniem, poklepując wolne miejsce obok siebie. Martin usiadł i spróbował zagaić rozmowę.

– Podoba się pani muzyka, pani Alcott?

– Och tak, bardzo. – Serena zatrzepotała rzęsami. – Bardzo piękna.

– Nie uważa pani, że wysokie tony były odrobinę za…

– Ostre? Ależ nie. La Perła jest znakomita.

– Wydawało mu się, że jej śpiew jest bardzo…

– Dobry? Tak, jest wyjątkowo wszechstronna, nieprawdaż?

– To idealna sala na…

– Recital? Tak, to prawda, idealna.

Martin lekko się skrzywił. Zdawał sobie sprawę, że Serena przygląda mu się bardzo uważnie, lekko marszcząc brwi, jakby chciała przewidzieć, co on takiego powie za chwilę. Było to dość denerwujące, zupełnie jakby już przyjęła zwyczaj czytania w myślach współmałżonka i kończenia zdań za niego. Martin spróbował jeszcze raz.

– Pani Duston zawsze organizuje…

– Wytworne imprezy? Tak, istotnie.

To było nie do zniesienia. Martin nie mógł uwierzyć, że nie zauważył tego wcześniej. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie mu wolno dokończyć zdanie samodzielnie. Wstał.

– Ma pani ochotę na…

– Lemoniadę? O, tak, dziękuję.

– W takim razie pójdę do…

– Bufetu. Proszę też przynieść sobie kieliszek wina. Martin obrzucił ją niechętnym spojrzeniem.

– Dziękuję. Na pewno tak zrobię.

Wycofał się w pośpiechu, a kiedy spojrzał przez ramię, Serena uśmiechnęła się do niego wstydliwie i pomachała ręką. Na ten widok ponownie się wzdrygnął. Widok Brandona gawędzącego swobodnie z Juliana Myfleet nie poprawił mu humoru. Juliana była ożywiona i niezwykle wytworna w sukni koloru starego złota i dobranym do niej złotym diademie we włosach. Zauważył, że posłała Edwarda Ashwicka po lemoniadę dla Kitty, która zaróżowiona i szczęśliwa, przyglądała się Edwardowi, kiedy torował sobie drogę przez salę. Martinowi nasunęło się pewne przypuszczenie. Kitty mogła trafić o wiele gorzej, ale czy Juliana rozmyślnie zapoznała ich ze sobą? W końcu Ashwick był jej najwytrwalszym adoratorem, na dodatek jedynym, który zasługiwał na szacunek.

Wziął dla siebie kieliszek wina i sięgał właśnie po szklankę z lemoniadą, kiedy nieopodal mignęło mu coś różowego. Clara stała tuż przy drzwiach do pokoju karcianego i prowadziła ożywioną rozmowę z dżentelmenem, w którym Martin rozpoznał księcia Fleet. Przez chwilę był tak oszołomiony widokiem Clary gawędzącej chętnie z mężczyzną, że przymknął oczy na fakt, iż książę Fleet jest rozpustnikiem i graczem, a jako taki żadną miarą nie może pretendować do ręki jego siostry. Jednakże po chwili groźnie zmarszczył brwi. Clara z pewnością nigdy nie powinna była poznać Fleeta, nie mówiąc już o rozmawianiu z nim z takim entuzjazmem.

Miał właśnie podejść i zainterweniować, kiedy zobaczył coś, co sprawiło, że zatrzymał się jak wryty. Juliana grzecznie przeprosiła Brandona i spojrzała znacząco na Clarę. Ta, najwyraźniej posłuszna najdrobniejszemu gestowi Juliany, przeprosiła wdzięcznie księcia Fleet i podeszła do niej. Martin widział, jak Juliana mówi coś cicho do Clary i kręci głową, widział upór w twarzy siostry i znów to kręcenie głową Juliany. Z tej odległości nie mógł słyszeć ani słowa, ale domyślał się, o co chodzi. Juliana ostrzegała Clarę przed Fleetem, a jego uparta siostrzyczka naprawdę jej słuchała.

Juliana wyczuła na sobie jego badawczy wzrok, bo uniosła głowę i ich oczy się spotkały. Na moment przerwała rozmowę z Clarą, a świadomość, że tak bardzo na nią działa, sprawiła mu wyjątkową przyjemność. Przez chwilę przytrzymywał jej wzrok. Ujrzał słaby rumieniec wypełzający na jej policzki, zobaczył, jak jej spojrzenie umyka w bok i powraca do niego, jakby przyciągane jakąś nieodpartą siłą. Poczuł tak silne pożądanie, że aż się zachwiał.

– Martinie?

Brandon przyglądał się bratu ze zdziwieniem.

– Czyżbyś miał jakieś wyjątkowo męczące spotkanie z panią Alcott? Wyglądasz, jakbyś połknął żabę.

Martin upił łyk wina.

– Czy to było takie oczywiste?

– Aż nazbyt – roześmiał się Brandon. Martin westchnął.

– Zastanawiam się, czy to nie za późno…

– Przerwać zaloty?

Martin spojrzał ponuro na brata.

– Błagam, nie zaczynaj i ty tego robić! Czy ona z każdym rozmawia w ten sposób?

– Obawiam się, że tak.

– Dlaczego do tej pory tego nie zauważyłem?

– Jest bardzo ładna. Może się zadurzyłeś?

Martin utkwił w nim wzrok. Jakoś dziwnie było słuchać o tym, że Serena Alcott jest ładna, skoro jedyną kobietą, o której myślał, jest Juliana.

– Nie mów bzdur, Brandon!

– Ja? – Brandon wziął kieliszek. – Wydaje mi się, że to ty zachowujesz się jak głupiec, Martinie. Nadskakujesz nie tej kobiecie, co powinieneś, i wplątujesz się w kłopoty. Lady Juliana Myfleet jest czarująca, miła i szlachetna. Ma wszystkie te cechy, których brak pani Alcott. Jednak wątpię, czy lady Juliana by cię chciała. Jest za dobra dla ciebie.

Patrzyli się na siebie przez długą chwilę, po czym Martin zaczął się śmiać.

– Do diabła, czy ty mi radzisz, z kim mam się żenić? Brandon wzruszył ramionami. Nie uśmiechał się.

– O co chodzi, Martinie? Ty możesz dawać rady, ale nie możesz ich przyjmować?

Martin skrzywił się.

– Pewnie masz rację – powiedział powoli. – Nie lubię ryzyka.

W oczach Brandona pojawił się cień uśmiechu.

– Nie jestem hazardzistą – podjął brat – ale sądzę, że czasem warto zaryzykować wszystko, żeby zgarnąć całą pulę.

Uniósł swój kieliszek w na poły ironicznym pozdrowieniu i odszedł, a Martin zabrał swego drinka i wyszedł na taras, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, kompletnie zapominając o lemoniadzie dla Sereny Alcott.

Przypomniał sobie słowa Juliany „Proszę pamiętać, że nie ma pan o mnie najlepszego zdania” – i jak echo powróciły słowa Brandona „Jest za dobra dla ciebie”.

Może brat ma słuszność, pomyślał. Rzeczywiście był powierzchowny i pełen dezaprobaty. Nazbyt krytycznie oceniał innych. Ignorował swój instynkt z szacunku dla konwenansów, a to ani nie dowodziło odwagi, ani też nie było godne podziwu. Tak naprawdę nie dał Julianie Myfleet najmniejszej szansy.

Sekundę później ją zobaczył. Stała w cieniu przy końcu balustrady, gdzie kapryfolium oplatające stare kamienie tarasu napełniało powietrze narkotycznym zapachem. W postawie Juliany również było coś tęsknego. Opierała się o kamienną balustradę i wpatrywała się w ciemność, a jej lekko opuszczone ramiona świadczyły o bezbronności i samotności.

Musiał się bezwiednie poruszyć, bo odwróciła się i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

– Dobry wieczór, panie Davencourt.

Martin skłonił się. Wszystkie jego zmysły ożyły. Chciał z nią porozmawiać. Chciał jej dotykać, poczuć te jedwabiste kasztanowe włosy pod palcami. Chciał ją całować, aż oboje będą drżeli. Postąpił krok ku niej, potem następny.

Juliana ani drgnęła. W mroku robiła wrażenie drobnej. Przez krótką chwilę Martin zmagał się z dojmującym pragnieniem chronienia jej, które zawsze w nim wzbudzała, a któremu towarzyszyło silne, przemożne pożądanie. Jeśli to wszystko było z jej strony grą, w takim razie za chwilę popełni największą omyłkę w swym życiu. Jego umysł, nawykły do racjonalnego podejmowania decyzji, cofał się przed ryzykiem i niebezpieczeństwem. Ale ona była tego warta.

Zrobił jeszcze jeden krok i znalazł się przy Julianie. Byli teraz zbyt blisko, by myśleć o czymkolwiek poza pocałunkiem. Czuł narkotyczny zapach kapryfolium, przez który przebijała słodycz liliowych perfum Juliany. Wyciągnął rękę.

Ale Juliana odsunęła się. Odeszła, szeleszcząc złocistymi spódnicami, a Martin poczuł chłód większy niż kiedykolwiek.

Stłumione dźwięki muzyki dolatywały z otwartych okien. Usłyszał kroki; to Serena Alcott ścigała go wzdłuż tarasu. Jej cień był coraz bliżej, gardłowym szeptem wołała jego imię.

– Martin? Gdzie pan jest, mój drogi? Zniecierpliwienie Martina osiągnęło rozmiary przypływu.

Bez zastanowienia wymknął się jej, zszedł z tarasu i wrócił do sali, w której odbywał się koncert.

– Pewnie Joss cię przysłał – mruknęła Juliana ze złością. Ręka jej się trzęsła, toteż podając bratowej filiżankę, rozlała trochę herbaty na spodek. – Nie musiałaś mnie odwiedzać, wiesz o tym. Czuję się doskonale.

– Na pewno nie zachowujesz się tak jak zwykle – powiedziała spokojnie Amy Tallant. – Przyszłam, bo przechodziłam nieopodal i przypomniałam sobie, że nie najlepiej wyglądałaś na raucie u lady Stockley przed dwoma dniami. Zastanawiałam się…

– Czy nie byłam pijana? Czy w końcu nie straciłam wszystkich pieniędzy? – Juliana ze złością zbierała okruchy ciastka ze spódnicy. W Amy było coś wyjątkowo irytującego. Zawsze była taka dobra. I nie pomagało, że miała rację. Juliana rzeczywiście od paru tygodni czuła się bardzo nieszczęśliwa i ten stan się pogłębiał.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni kilka razy widziała się z siostrami Davencourt, choć nie było to zamierzone. Spotkały się na Bond Street, gdzie Gara wpadła na nią z okrzykami radości, a Kitty poprosiła, trochę spokojniej, o radę w doborze szala, który pasowałby do sukni. Zamieniły parę słów na rozmaitych balach i w teatrze i gawędziły podczas wieczoru muzycznego. Brandon wyznał, że jeszcze nie opowiedział Martinowi o swoim romansie. Clara wciąż uparcie uganiała się za księciem Fleet, ale przynajmniej Kitty zdobyła adoratora zasługującego na szacunek. Co do Martina, nie mogła liczyć na nic, pomimo szczególnego powinowactwa, które zdawało się wiązać ich ze sobą. Potrzebowała całej siły woli, żeby zostawić go na tarasie podczas wieczoru muzycznego, wiedziała jednak, że nic innego nie wchodzi w grę.

Na powrót odwróciła się do Amy.

– Zdawało mi się, że ty i Joss wybieracie się na wieś – burknęła z irytacją. – Dlaczego jeszcze tu jesteście?

– Jossa zatrzymały interesy. Jeśli chcesz powiedzieć mi, o co chodzi, Juliano…

– Nie, dziękuję ci! Amy wstała.

– Czasami się zastanawiam, czemu zawracam sobie głowę odwiedzinami u ciebie. Najwyraźniej tracę czas.

Juliana poczuła, że coś ściska ją w gardle.

– Tak, to prawda. Proszę, nie trudź się więcej.

Bratowa popatrzyła Julianie prosto w oczy. Odstawiła nietkniętą filiżankę i wstała.

– W porządku. Nie będę. Żegnaj.

W tym momencie Juliana zaskoczyła zarówno siebie, jak i swego gościa, bo wybuchnęła płaczem. Była rozdrażniona i zakłopotana.

– Do diabła! Przydarza mi się to po raz drugi w tym miesiącu. Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło. – Uniosła głowę i zobaczyła, że Amy się jej przygląda. – Co ci się u licha, stało?

– Nie wiedziałam, że potrafisz płakać. Juliana przeszyła ją gniewnym wzrokiem.

– No, oczywiście, że potrafię! Wszyscy to potrafią! Amy uśmiechnęła się.

– Tak, ale ja myślałam, że tym masz jakąś fizyczną niedomogę, która ci to uniemożliwia. Zawsze robisz wrażenie takiej opanowanej.

Juliana poczuła, że w odpowiedzi usta rozciągają jej się w uśmiechu. Natychmiast przestała płakać. Pociągnęła nosem.

– Pewnie nie masz chusteczki, Amy. Ja nigdy nie noszę chusteczek, bo na ogół ich nie potrzebuję.

Amy bez słowa podała jej chusteczkę. W tym momencie Juliana poczuła do bratowej sympatię. Nie zniosłaby fałszywego współczucia czy bzdurnych komentarzy. Amy na szczęście milczała.

Juliana otarła oczy, popatrzyła na chusteczkę i oddalają właścicielce. Amy z wymowną miną wcisnęła ją do torebki.

– W takim razie już idę – odezwała się.

– Nie – powiedziała nagle Juliana. Spojrzała na bratową, starając się nie robić błagalnej miny. – Zostań, proszę, i napij się ze mną herbaty.

– Dobrze. – Amy usiadła na powrót. Zapadło milczenie.

– A więc – przerwała je Amy – o co w tym wszystkim chodzi?

Juliana zawahała się.

– Obawiam się, że się zakochałam – wyrzuciła z siebie. A jeśli, pomyślała z wściekłością, powiesz, że ci przykro, Amy, pożałuję tego epizodu i rzucę w ciebie filiżanką.

– Rozumiem.

– Pewnie myślałaś – mruknęła Juliana ostro – że do czegoś takiego również nie jestem zdolna?

– Ależ nie. – Amy powoli sączyła herbatę. – W kim się zakochałaś?

– Cóż… – Juliana unikała jej wzroku. – W całej rodzinie Davencourtów, tak mi się wydaje.

Amy zakrztusiła się. Odstawiła filiżankę i wbiła w Julianę spojrzenie brązowych oczu.

– Dobry Boże, Juliano! W całej rodzinie? Jak to się stało?

Juliana wzięła głęboki oddech. Opowiedziała Amy wszystko: o grze Kitty i jej niechęci do miasta oraz o senności Clary i jej skłonności do nieodpowiednich mężczyzn, a także o sekretnym romansie Brandona. Bratowa kiwała głową i zadała jedno czy dwa pytania, ale głównie milczała.

– A wtedy Martin Davencourt dał mi niedwuznacznie do zrozumienia, że nie jestem odpowiednim towarzystwem dla je go sióstr – zakończyła Juliana i napotkała wzrok Amy. – Uświadomiłam sobie, że skrycie żywiłam nadzieję, iż będzie mi wolno się z nimi widywać, a pan Davencourt nagle pozbawił mnie złudzeń. – Pokręciła głową – Nie wiem, jak mogłam do tego do puścić, w dodatku tak szybko.

– Zakochałaś się w idei rodziny – orzekła Amy. – Tak jak powiedziałaś. Takie rzeczy nie dzieją się według planu.

– A teraz robi mi się niedobrze – naprawdę – na samą myśl o tym, że nigdy ich nie zobaczę. Nie mogę uwierzyć we własną głupotę! – Juliana zerwała się na równe nogi i zaczęła krążyć po pokoju. – Nigdy nie zachowuję się w ten sposób!

Bratowa usiadła wygodniej.

– Domyślam się, że to dla ciebie szok.

– I to jaki! Nie podoba mi się to. Jak myślisz, czy jest na to jakieś lekarstwo?

Amy pokręciła głową.

– Nie potrafię odpowiedzieć, Juliano. Nie jestem nawet pewna, czy znam odpowiedź.

– Czy to czas? A może jakieś inne zainteresowanie? – Juliana wyrzuciła ręce do góry. Teraz kiedy zaczęła się zwierzać, nie potrafiła przestać. Dotąd nie miała powierniczki, bo nie czuła się wystarczająco swobodnie, by rozmawiać szczerze z Emmą Wren, ale teraz było jej z tym zadziwiająco dobrze. Amy bardzo łatwo było się zwierzać. – Myślałam, że może zabiorę się za robótki ręczne – dodała.

Amy powstrzymała śmiech.

– Naprawdę wierzysz, że byłabyś w stanie wzbudzić w sobie taką samą namiętność do haftu jak do Davencourtów?

Juliana westchnęła. Wiedziała, że bratowa ma rację. Nienawidziła haftu nawet jako dziecko.

– Może więc powinnam kupić sobie psa? Podobno są bardzo oddane i wierne.

– To jakaś myśl. – Amy popatrzyła badawczo na szwagierkę. – A co z Emmą Wren, Jasperem Collingiem i wszystkimi twoimi starymi przyjaciółmi? Nie mogliby cię pocieszyć?

– Nie chcę, żeby to robili. – Juliana westchnęła. – To brzmi tak, jakbym była wyjątkowo niewdzięczna, a nawet nielojalna, ale nie jestem pewna, czy kiedykolwiek będę miała ochotę na ich towarzystwo.

– Dlaczego nie, na Boga! Zapadła cisza.

– Nie należą do ludzi, których podziwiam – powiedziała Juliana powoli. – Och, był taki moment, nie tak dawno temu, kiedy uważałam ich towarzystwo za zabawne. W jakimś sensie dalej tak uważam. Ale to wyglądało tak, jakbyśmy się wzajemnie zabawiali dla zabicia czasu, bo nie mieliśmy nic lepszego do zrobienia. Teraz… nie wiem… jakoś mi to nie wystarcza.

Amy skinęła głową.

– Potrzeba ci celu w życiu i myślałaś, że znalazłaś go w rodzinie Davencourtów.

– Tak przypuszczam. – Juliana uśmiechnęła się do niej blado. – To brzmi dość melancholijnie, prawda?

– Niezupełnie. Sądzę, że możesz znaleźć jakiś inny cel, który wypełni ci życie. Kominiarczycy, sierocińce albo biedacy na wsi.

Juliana skrzywiła się. Nie było to zbyt zachęcające.

– Wielkie dzięki. Jestem pewna, że nigdy nie udałoby mi się być aż tak dobrą! To mnie przerasta.

– Cóż, może znajdziemy cel stosowniejszy dla ciebie. Będę musiała się nad tym zastanowić. – Amy podała jej filiżankę z niemą prośbą o napełnienie i poczęstowała się kawałkiem ciasta. – Mówiłaś o rodzinie Davencourtów – podjęła powoli, z namysłem – a co z samym panem Davencourtem?

Juliana odwróciła głowę i udała, że sprawdza ile jeszcze herbaty zostało w dzbanku. Teraz, kiedy zwierzyła się Amy, zaczynała tego żałować. Bratowa była zadziwiająco bystra.

– Jak to?

– Jego też lubisz? Juliana zmarszczyła brwi.

– Zdecydowanie nie. Pan Davencourt jest nieuprzejmy i krytyczny. Pozą tym ma poślubić ten kurzy móżdżek, naszą kuzynkę Serenę Alcott.

Amy skinęła głową.

– Słyszałam o tym. Głupio robi. Serena jest nudziarą.

– Jedno warte drugiego. – Juliana zacisnęła dłonie. Myśl ó Martinie żeniącym się z Sereną sprawiła jej ból. – Prawdę mówiąc, Amy, trochę się w nim zadurzyłam. Mimo tych wszystkich problemów z braćmi i siostrami bardzo się o nich troszczy, a ja chciałabym…

– Tak?

– Myślę, że chciałabym, żeby ktoś troszczył się tak o mnie. Chcę, żeby ktoś kochał mnie tak, jak Joss kocha ciebie. Czy to bardzo sentymentalne?

– Nie bardzo. Prawdę mówiąc, powiedziałabym, że całkiem rozsądne.

– W każdym razie jestem pewna, że wkrótce mi to przejdzie. Wydaje mi się, że to zadurzenie przypomina trochę mój podziw dla pana Taupin, mojego nauczyciela tańca. Uważałam go za niezwykle wytwornego i byłam oczarowana jego wdziękiem.

Amy uniosła brwi.

– Tyle że wówczas mogłaś mieć najwyżej czternaście lat. Juliana westchnęła.

– Zasada jest ta sama. Myślałam, że go podziwiam, ale tak naprawdę był to klasyczny przypadek zadurzenia podlotka.

– I myślisz, że do Martina Davencourta czujesz właśnie coś takiego? Zadurzenie podlotka?

– Cóż…

– Pocałował cię?

Juliana doznała szoku. Jej bratowa nie była ani w połowie tak sztywna, na jaką wyglądała.

– Amy! Co to za pytanie?

– No, zrobił to? Z pewnością pamiętasz, jak się czułaś, jeśli to zrobił.

Juliana przygryzła wargę.

– Zrobił to. Naturalnie nie powinien, skoro ma się żenić z Sereną. To nie było z jego strony dżentelmeńskie. Mężczyźni są boleśnie rozczarowujący, prawda?

– Często, ale nie zawsze. Nie zmieniaj tematu, Juliano. – Amy była poważna. – Czy pocałunki Martina Davencourta rozczarowały cię?

Juliana zmarszczyła czoło i uśmiechnęła się jednocześnie.

– Niezupełnie.

– Jak było?

Juliana zawahała się. Jej uśmiech stał się szerszy.

– Och… ciepło, słodko, podniecająco i bardzo, bardzo namiętnie. – Pochwyciła wzrok Amy. – Dlaczego tak na mnie patrzysz?

Amy roześmiała się.

– Jesteś w nim zakochana.

– Nie, to niemożliwe. Wykluczone.

– Miłość często taka właśnie jest – zauważyła Amy z błyskiem w oku i westchnęła. – Taki prawy mężczyzna może być wyjątkowo atrakcyjny, nie sądzisz?

Juliana także westchnęła.

– To nie ma żadnej przyszłości. Nie wyjdę już nigdy za mąż. Nie mogę. Poza tym Martin nie może się ze mną ożenić! To by było całkiem niestosowne.

Amy wybuchnęła śmiechem.

– Wiesz, Juliano, jestem przekonana, że to ty robisz trudności. Przestań protestować i niech się dzieje, co ma się dziać! – Spojrzała na zegar. – Przepraszam, ale obiecałam Annis Ashwick, że przyjdę na lunch. – Zawahała się. – Może mogłabym znów cię odwiedzić?

– Naturalnie – odparła Juliana. – Dziękuję ci, Amy.

Dziwne, ale słysząc, że bratowa już wychodzi, doznała rozczarowania. Zapragnęła, by ją też zaproszono na ten lunch. Nie mogła pogodzić się z myślą o siedzeniu we własnych czterech ścianach przez całe popołudnie.

Zadzwonił dzwonek przy drzwiach i Segsbury wprowadził do salonu Emmę Wren. Emma, nieco zaskoczona widokiem Amy, ukłoniła jej się chłodno na powitanie, po czym natychmiast ją zignorowała.

– Juliano, moja droga! – zawołała, afektowanie przeciągając spółgłoski. – Jestem w drodze na Bond Street. Zamierzam wydać masę pieniędzy i dobrze się bawić. Wybierzesz się ze mną?

Juliana widziała, że Amy ją obserwuje. Przeniosła wzrok z bratowej na niegdysiejszą przyjaciółkę. Nie miała szczególnej ochoty na spędzanie czasu w towarzystwie Emmy, tyle że w takim razie pozostawała jej samotność… a Bond Street i znajome paplanie Emmy były na wyciągnięcie ręki. Skinęła głową.

– Zaraz będę gotowa, Emmo. Wybacz mi, Amy.

Amy nie zmieniła wyrazu twarzy, ale Juliana poczuła się winna, toteż rzuciła bratowej lekko wyzywający uśmiech.

– Człowiek potrzebuje rozrywki. Co w końcu pozostaje, kiedy jest się nieszczęśliwie zakochanym?

– Nie wiem, czego Juliana chce – powiedział Joss Tallant do żony później tego wieczoru, w zaciszu małżeńskiej sypialni. – Zdaje się, że ona również tego nie wie.

Amy właśnie zrelacjonowała mu ze szczegółami swoją wizytę u Juliany, a teraz powoli odłożyła szczotkę na toaletkę i odwróciła się do męża.

– Chce dwóch rzeczy, tak mi się zdaje – Martina Davencourta i… celu w życiu.

– Czy to nie jedno i to samo?

– Ależ z ciebie arogant! Cel w życiu kobiety nie musi oznaczać wyjścia za mąż, wiesz!

Joss roześmiał się.

– Bardzo cię przepraszam! Chodziło mi tylko o to, że gdyby Juliana wyszła za mąż, nadałoby to jej życiu sens.

– Małżeństwo samo w sobie nie wystarczy. – Amy zmarszczyła brwi. – Juliana to naprawdę niezależna kobieta, choć to stwierdzenie może wydawać się dziwne. Zupełnie nie przypomina próżnej poszukiwaczki przyjemności, jaką wszyscy w niej widzimy. Popatrz, w jaki sposób chciała pomóc bratu i siostrom Martina. Ona potrzebuje celu.

– Żona dla polityka – powiedział Joss powoli.

– Czemu nie? Jest czarująca, mądra i dobrze zorganizowana. W tej roli mogłaby być doskonała.

– Nie interesuje się polityką. Amy wzruszyła ramionami.

– To naprawdę nie ma znaczenia, Joss. Jest wystarczająco inteligentna, żeby się nauczyć.

– To prawda. Ale czy to by ją interesowało? Ju szybko się nudzi. A wyobrażasz ją sobie jako zastępczą matkę siedmiorga dzieci?

– Zastępczą siostrę. Wszystkie już ją kochają. Nie zauważyłeś, jak szukają jej towarzystwa? Poza tym Brandon Davencourt jest na tyle dorosły, by pójść własną drogą, a Kitty jak sądzę, wkrótce wyjdzie za mąż.

Joss spojrzał na żonę z nieopisanym zdumieniem.

– Naprawdę? Ale przecież ona nie ma wielbicieli?

– Och, Juliana już znalazła Kitty zalotnika kochającego wieś. – Amy uśmiechnęła się psotnie. – Nie zauważyłeś, że Edward Ashwick poświęcał starszej z panien Davencourt wyjątkowo dużo uwagi na wczorajszym wieczorze muzycznym?

– Edward Ashwick? Dobry Boże!

– Nigdy nie sięgasz poza koniec własnego nosa – zawyrokowała Amy z zadowoleniem.

– Na to wygląda. Wydawało mi się, że Edward jest najwytrwalszym z wielbicieli Ju.

– Tak było. Zdaje się, weszło mu to w krew, nie sądzisz? Uważam, że Juliana postąpiła wyjątkowo sprytnie, stawiając Kitty na jego drodze wczorajszego wieczoru.

Joss wpatrywał się w nią ze zdziwieniem.

– Nie zauważyłem.

– Naturalnie, że nie. – Amy uśmiechnęła się. – Ciekawa jestem, kogo wybierze dla Clary, jak tylko wybije jej z głowy Seba Fleeta.

– Zawsze pozostaje Jasper Colling – zauważył jej mąż z gryzącą ironią.

Amy wzdrygnęła się.

– Nawet Fleet byłby lepszy od Collinga!

– A czy Martin Davencourt jest odpowiedni, dla Juliany? – spytał Joss z niewiele mniejszym sarkazmem.

– Z pewnością wie, co o niej sądzić. A ona chciałaby zasłużyć na jego dobrą opinię.

– Juliana jest przyzwyczajona do życia zgodnie z ustaloną reputacją. Poza tym nie zauważyłem u Martina Davencourta żadnej słabości dla Juliany.

– Też coś! – Amy spojrzała na niego pogardliwie. – Skoro właściwie nie odrywa od niej wzroku? Mówiłam, że nie widzisz nawet tego, co masz pod nosem.

– Pewnie nie. A Davencourt to widzi? Śmiem wątpić, bo jest prawie zaręczony z naszą kuzynką Sereną.

– Tak. – Amy przechyliła głowę i przyglądała się odbiciu Jossa w lustrze. – To niedobrze, ale jeszcze jej się nie oświadczył.

Joss uśmiechnął się lekko.

– Potrzebujesz sojusznika? Jeśli tak, może mam dla ciebie kogoś takiego. Wczoraj dostałem od ojca list, w którym donosi mi, że odezwała się do niego ciotka Beatrix. Podobno właśnie jest w drodze do Londynu.

Amy rozbłysły oczy.

– Ciocia Trix! To jest to! Ona nie znosi Sereny, prawda? Joss zmarszczył czoło.

– Tak… nazywa ją panną fajtłapą.

– Doskonale – powiedziała uszczęśliwiona Amy. Spostrzegła zdziwioną minę Jossa i wybuchnęła śmiechem. – Między na mi mówiąc, jestem pewna, że ja i ciocia Trix połączymy Martina i Julianę. I poradzimy sobie z Sereną, jeśli zajdzie taka po trzeba!

Загрузка...