Rozdział 9

Był to trzeci dzień pobytu Yu w Fujianie.

Właściwie detektyw nie zrobił żadnych postępów, ale zaczął mieć wątpliwości. Wiadomość o telefonie Fenga wnosiła coś nowego do sprawy.

Jednak z rozmów z sąsiadami wynikało, że najprawdopodobniej Wen nie ukrywa się w tym rejonie. Nie miała tu przyjaciół ani krewnych, a Feng już dawno temu odizolował się od wszystkich. Niektórzy wieśniacy nie skrywali wrogości i odmawiali jakichkolwiek rozmów o nim. Trudno było też uwierzyć, że Wen Liping mogłaby przez tyle dni nie dawać znaku życia.

Wydawało się równie mało prawdopodobne, by stąd wyjechała. Nie wsiadła do jedynego autobusu przejeżdżającego tamtej nocy przez wioskę ani do żadnego innego w promieniu osiemdziesięciu kilometrów. Yu wypytał też dokładnie pracowników Biura Transportu. Powiedzieli, że to wykluczone, aby taksówka przyjechała gdzieś w pobliże wioski, jeśli nie zamówiono jej kilka godzin wcześniej. A takiego zamówienia w dokumentacji nie było.

Yu zastanowił się: może Wen opuściła wioskę, ale została porwana, zanim wsiadła do autobusu. Jeżeli tak się stało, a miejscowa policja nie podejmie bezpośrednich działań przeciwko gangsterom, nikt Wen nigdy nie znajdzie.

Dlatego też detektyw Yu przeprowadził rozmowę z komisarzem Hongiem na temat ewentualnych posunięć przeciwko tutejszej triadzie. Hong przedstawił mu listę najważniejszych miejscowych gangsterów, ale ze spisu wynikało, że wszyscy są nieosiągalni – albo się ukrywają albo przebywają poza granicami prowincji. Yu zaproponował, by aresztować członków niższego szczebla, Hong jednak twierdził, że tylko przywódcy dysponują ważnymi informacjami, oświadczył też, że wyłącznie policja z Fujianu ma prawo decydować, jak postępować z gangsterami. W hierarchii służbowej komisarz Hong zajmował wyższą pozycję niż starszy inspektor Chen. W rezultacie detektyw Yu miał jedynie bezużyteczny spis oraz wrażenie, że miejscowa policja jest niezbyt chętna do współpracy – przynajmniej z gliniarzem z Szanghaju. Podejrzewał też ponuro, że ze sprawą może wiązać się coś innego.

Ale musiał nadal robić to, co teraz uważał za stratę czasu – podobnie jak starszy inspektor Chen w Szanghaju przesłuchiwać ludzi, którzy nie mieli żadnych istotnych informacji.

Tego właśnie dnia Yu umówiony był na rozmowę z dyrektorem fabryki komuny Panem. Wyznaczono ją na późne popołudnie, ale około dziewiątej rano Pan do niego zadzwonił.

– Mam po południu spotkanie biznesowe. Czy moglibyśmy spotkać się wcześniej?

– O której?

– Między jedenastą trzydzieści a dwunastą? Przyjdę do pana do hotelu wkrótce, jak tylko załatwię tu pewne sprawy.

– Doskonale.

Yu zastanawiał się, czy poinformować o tej zmianie sierżanta Zhao, ale ostatecznie zrezygnował. W ostatnich dniach Zhao okazał się niezbyt pomocny. Czasem Yu odnosił nawet wrażenie, że przesłuchiwani nie chcą mówić właśnie z powodu Zhao. Zadzwonił więc do sierżanta i powiadomił go, że Pan nie przyjdzie po południu, a on sam pozostanie przez cały dzień w hotelu, napisze list do domu, zrobi pranie i sporządzi raport dla komendy. Zhao ucieszył się. Yu słyszał plotki, że sierżant prowadzi na boku dochodowy interes, więc pewnie był zadowolony, że wolny od pracy policyjnej dzień poświęci biznesowi.

Yu uważał, że byłoby marnotrawstwem zlecanie prania hotelowi, skoro może je zrobić sam i oszczędzić dwa juany. Szorując brudne ubrania na drewnianej tarze ustawionej w betonowym zlewie, myślał o latach swojego życia przeciekających mu przez palce jak spieniona woda.

W dzieciństwie słuchał opowieści ojca o rozwiązywaniu spraw kryminalnych i marzył o pracy w policji. Ale kiedy sam został policjantem, dość szybko stracił złudzenia co do swojej kariery.

Jego ojciec, Stary Myśliwy, choć przez tak wiele lat był doświadczonym funkcjonariuszem i lojalnym członkiem partii, skończył na sierżanckiej emeryturze, zbyt skromnej, by móc sprawić sobie przyjemność i kupić dzbanek herbaty Smocza Studnia. Detektyw Yu musiał myśleć realistycznie. Bez wykształcenia i układów nie mógł nawet marzyć o wspaniałej przyszłości w swoim zawodzie. Był po prostu jednym z nic nieznaczących gliniarzy na samym dole drabiny służbowej; otrzymywał minimalną pensję, miał niewiele do powiedzenia w komendzie i zawsze znajdował się na końcu listy komisji mieszkaniowej…

Z jeszcze jednego powodu nie podchodził entuzjastycznie do tego zadania. Pod koniec miesiąca miało się odbyć w komendzie posiedzenie komisji mieszkaniowej. Yu był na liście oczekujących. Gdyby został w Szanghaju, może udałoby mu się wywrzeć nacisk na członków komisji – na przykład, jak w niedawno oglądanym filmie, na znak protestu spałby na biurku w komendzie. Uważał, że słusznie się buntuje. Musiał mieszkać u ojca ponad dziesięć lat po ślubie. To, że mężczyzna pod czterdziestkę nie miał własnego kąta, wołało o pomstę do nieba. Nawet Peiqin czasem narzekała.

Problem braku mieszkań istniał w Szanghaju od dawna i Yu rozumiał go doskonale. Borykały się z nim państwowe jednostki pracownicze: fabryki, przedsiębiorstwa, szkoły, urzędy; otrzymywały one od władz miejskich coroczne przydziały mieszkań i przyznawały je w zależności od stażu pracy oraz innych czynników. Sytuacja była szczególnie trudna w szanghajskiej komendzie policji, gdzie wielu policjantów pracowało przez całe życie.

Mimo wszystko jednak detektyw Yu traktował swoje obowiązki poważnie, uważał, że może poprawić jakość życia innych ludzi. Stworzył sobie własną teorię, co to znaczy być dobrym policjantem we współczesnych Chinach. Należało tylko określić, co można, a czego nie można zrobić. Wynikało to z faktu, że wiele spraw niewartych było ciężkiej pracy, ponieważ ich wynik z góry ustalały władze partyjne. Na przykład tak zwane antyrządowe sprawy korupcyjne – mimo propagandowego hałasu wokół nich miały tylko zmiażdżyć komara, a nie uderzyć tygrysa. Były działaniem symbolicznym, na pokaz. Podobnie i to dochodzenie: choć nie stanowiło części kampanii politycznej, sprawiało wrażenie czynności czysto formalnej, wykonywanej dla zachowania pozorów. Może wyglądała tak również sprawa morderstwa w Parku na Bundzie. Jedynym skutecznym działaniem byłoby zniszczenie triad, ale władze się do tego nie spieszyły.

A jednak sprawa Wen zaczęła go ciekawić. Nigdy by mu do głowy nie przyszło, że przedstawicielka wykształconej młodzieży może prowadzić tak koszmarne życie. A to, co zdarzyło się Wen, pomyślał, wzdrygając się, mogłoby spotkać także Peiqin. Sam należał kiedyś do wykształconej młodzieży, więc czuł się zobowiązany zrobić coś dla tej biednej kobiety, chociaż wciąż nie wiedział ani co, ani jak.

Wkrótce po tym jak skończył pranie, w hotelu zjawił się Pan, wysoki i szczupły jak pęd bambusa mężczyzna tuż po czterdziestce. Miał inteligentną twarz i nosił okulary bez oprawki. Mówił również inteligentnie – rzeczowo, konkretnie, nie wdając się w zbędne szczegóły.

Rozmowa nie dostarczyła nowych informacji, ale dała wyraźny obraz tego, jak żyła Wen w okresie swojej pracy w fabryce. Należała do najlepszych pracownic, ale i tu trzymała się na uboczu. Pan odniósł wrażenie, że działo się tak albo dlatego, że była kimś z zewnątrz, albo dlatego, że inni robotnicy uprzedzili się do niej. Jego zdaniem była zbyt dumna.

– To ciekawe – powiedział Yu. Trudność pogodzenia przeszłości i teraźniejszości. Niektórzy ludzie chowają się wtedy w skorupie. – Czy próbowała poprawić swoją sytuację?

– Nie miała szczęścia. Była taka młoda, kiedy wpadła w łapy Fenga, a po jego porażce jej czas minął – odparł Pan, gładząc się po podbródku. – „Niebiosa są za wysoko, a cesarz za daleko". Kogo obchodziła wykształcona dziewczyna w zapadłej wiosce? Ale powinniście ją zobaczyć, kiedy tu przyjechała. Wręcz olśniewała urodą.

– Lubiliście ją.

– Nie, nic z tych rzeczy. Mój ojciec był właścicielem ziemskim i na początku lat siedemdziesiątych nie mógłbym nawet o niej marzyć.

– Tak, znam doskonale zasady polityki społecznej z czasów rewolucji kulturalnej, wiem, jak bardzo liczyło się pochodzenie. – Yu pokiwał z namysłem głową.

Zdawał sobie sprawę, że może on sam miał powody dobrze wspominać tę osławioną zasadę polityczną. Zawsze był zwyczajny: zwyczajny student, zwyczajny przedstawiciel wykształconej młodzieży i zwyczajny gliniarz. A Peiqin? Utalentowana, ładna, jak postacie ze Snu Czerwonej Komnaty. Ich drogi zapewne nigdy by się nie skrzyżowały, gdyby nie czarna przeszłość jej rodziny, która, obrazowo mówiąc, strąciła Peiqin na jego poziom. Kiedyś próbował poruszyć ten temat, ale żona szybko ucięła rozmowę, oświadczając, że nie mogła sobie wymarzyć lepszego męża.

– Kiedy w 1979 roku zostałem dyrektorem fabryki – mówił dalej Pan – Wen była dosłownie biedną chłopką. I nie tylko ze względu na jej status, chodziło również o wygląd. Nikt nie żałował Fenga, ale tej kobiety zrobiło mi się żal. Zaproponowałem, żeby podjęła pracę w fabryce.

– A więc tylko wy coś dla niej zrobiliście. To dobrze. Czy rozmawiała z wami o swoim życiu?

– Nie, nie chciała. Niektórzy lubią wciąż opowiadać o swoich nieszczęściach, jak siostra Qiangling w Błogosławieństwie Lu Xuna. Ale nie Wen. Wolała lizać swoje rany w samotności.

– Próbowaliście coś jeszcze dla niej zrobić?

– Nie wiem, do czego zmierzacie, detektywie Yu.

– Do niczego konkretnego. A co powiecie o pracy, którą brała do domu?

– Teoretycznie nie wolno zabierać do domu części i chemikaliów, ale ona żyła w takiej biedzie. Kilka dodatkowych juanów wiele dla niej znaczyło. Ponieważ była najlepszą pracownicą w warsztacie, zrobiłem dla niej wyjątek.

– Kiedy dowiedzieliście się o jej planach wyjazdu do męża, do Stanów Zjednoczonych?

– Mniej więcej miesiąc temu. Poprosiła, żebym napisał zaświadczenie o jej stanie cywilnym, potrzebne do wniosku paszportowego. Kiedy zapytałem Wen o plany na przyszłość, załamała się. Wtedy dowiedziałem się, że jest w ciąży. – Po krótkim milczeniu dodał. – Zaskoczyła mnie skuteczność działania Fenga. Zwykle ludzie zaczynają proces sprowadzania swoich rodzin dopiero po wielu latach. Dlatego popytałem niektórych mieszkańców wioski. I sporo się od nich dowiedziałem…

Rozległo się delikatne pukanie do drzwi.

Detektyw Yu wstał, by je otworzyć. Na zewnątrz nikogo nie było. Na podłodze zobaczył tacę z przykrytymi talerzami i karteczką z napisem „Życzymy smacznego".

– Cóż za wspaniałe wyczucie czasu! Ten hotel nie jest taki zły. Zjedzcie ze mną drugie śniadanie, dyrektorze Pan. Porozmawiamy sobie jeszcze przy jedzeniu.

– W takim razie później się wam zrewanżuję – odparł Pan. – Przed waszym wyjazdem zapraszam na makaron z woka w stylu Fujian.

Yu zdjął papierową pokrywkę, odsłaniając dużą miskę świeżego, kolorowego, smażonego ryżu z jajecznicą i wieprzowiną z grilla, przykrytą wazę i dwa talerze przystawek – jeden z solonymi fistaszka-mi, drugi z tofu wymieszanym z olejem sezamowym i szczypiorkiem. Zdejmując papierową osłonę z wazy, poczuł, zaskoczony, zapach… alkoholu?

– Kraby marynowane w winie – wyjaśnił Pan.

Na tacy leżała tylko jedna para plastikowych pałeczek. Na szczęście Peiqin zapakowała mu do torby kilka par jednorazowych pałeczek. Podał jedną dyrektorowi.

On jednak wyjął odnóże kraba palcami.

– Uwielbiam kraby. – Yu wzruszył ramionami. – Ale nie jem ich na surowo.

– Nie obawiajcie się. Nie będzie żadnych problemów. Moczenie kraba w alkoholu załatwia sprawę.

– Po prostu nie mogę jeść nieugotowanych krabów. – Nie powiedział całej prawdy. W dzieciństwie uwielbiał na śniadanie wodnisty ryż z kawałkiem solonego kraba. Peiqin zmusiła go jednak do rezygnacji z surowych owoców morza. Cóż, taką cenę się płaci, kiedy ma się żonę z zasadami. – Zjedzcie wszystkie kraby, dyrektorze Pan – zaproponował z ociąganiem.

Ryż przyjemnie pachniał, wieprzowina miała szczególną konsystencję, a przystawki wspaniale smakowały. I Yu nie żałował już kraba. Dalej rozmawiali o Wen.

– Nie miała nawet konta w banku – wyjaśnił Pan. – Cały jej zarobek zabierał Feng. Zaproponowałem, żeby trzymała część pieniędzy w fabryce. I tak zrobiła.

– Zabrała je przed zniknięciem?

– Nie. Nie było mnie tego dnia w fabryce, ale wiem, że ich nie wzięła – odparł Pan, dojadając z apetytem złociste gruczoły trawienne kraba. – Musiała podjąć decyzję nagle.

– Czy przez te wszystkie lata ktoś odwiedzał Wen?

– Nie, chyba nie. Feng był wściekle zazdrosny. Nie przyjąłby żadnych gości. – Pan wyciągnął krabowi wnętrzności i teraz miał na dłoni coś, co przypominało małego, starego mnicha. – Wiecie, to zły facet.

– Wiem. W legendzie o Białym Wężu pewien wścibski mnich musiał ukryć się we wnętrznościach kraba… – Yu nie dokończył, słysząc słaby jęk Pana.

Dyrektor, zgięty wpół z bólu, przyciskał dłoń do brzucha.

– Niech to diabli. Czuję, jakby mi wbito nóż. – Twarz miał pokrytą kroplami potu i bladą jak płótno. Znów zaczął jęczeć.

– Wezwę karetkę – zawołał Yu, zrywając się z krzesła.

– Nie. Weźcie fabrycznego pikapa – zdołał wykrztusić Pan.

Samochód stał przed hotelem. Yu i portier szybko przenieśli do niego

Pana. Do okręgowego szpitala było kilka kilometrów. Yu zmusił portiera, aby usiadł koło niego i wskazywał kierunek. Zanim uruchomił silnik, pobiegł do pokoju i zabrał wazę z krabami marynowanymi w winie.

Trzy godziny później Yu wrócił do hotelu. Pan musiał zostać w szpitalu, chociaż ustalono, że jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Diagnoza: zatrucie pokarmowe.

– Za godzinę byłoby za późno na jakąkolwiek pomoc – oznajmił lekarz.

Analiza zawartości wazy dała bardzo podejrzany wynik. W krabach znajdowały się bakterie – w ilości wielokrotnie przekraczającej dopuszczalną normę. Skorupiaki musiały być martwe od dłuższego czasu.

– Dziwne – powiedziała pielęgniarka. – Ludzie nigdy nie jedzą martwych krabów.

Sprawa jest bardziej niż dziwna, pomyślał detektyw Yu, idąc polną drogą. W lesie za nim pohukiwała sowa. Splunął kilkakrotnie na ziemię, podświadomie usiłując odpędzić złe duchy.

Gdy tylko wrócił do hotelu, poszedł do kuchni.

– Nie, nie wysyłaliśmy wam jedzenia – oznajmił zdenerwowany kucharz. – Nie obsługujemy pokojów.

Yu sprawdził to w informatorze hotelowym. Rzeczywiście, nie wymieniono w nim obsługi pokojów. Kucharz zasugerował, że posiłek mogła dostarczyć pobliska restauracja.

– Nie, nie mieliśmy takiego zamówienia – zajęczał przez telefon jej właściciel.

Niewykluczone, że dostarczyli jedzenie przez pomyłkę, a teraz usiłowali wykręcić się od odpowiedzialności. Ale było to mało prawdopodobne – dostawca zażądałby zapłaty.

Detektyw Yu stwierdził, że chodziło o niego. Gdyby przebywał w hotelu sam i zjadł wszystko, wylądowałby w szpitalu lub w kostnicy. Nikt nie zawracałby sobie głowy zbadaniem resztek z wazy. Gang nie miałby żadnych powodów do niepokoju. Przypadki zatruć pokarmowych zdarzały się każdego dnia. Nawet nie wezwano by policji. Zamachowiec nie mógł jednak wiedzieć, że Yu nie je surowych krabów.

A więc nadepnął komuś na odcisk. Ktoś chciał go usunąć. Sprawa Wen stała się teraz jego osobistą. Był zdecydowany walczyć, chociaż jego wróg miał przewagę. Krył się w mroku, obserwował i czekał, gotów uderzyć przy nadarzającej się okazji.

Nagle znalazł niepokojącą lukę w swojej teorii. Gangsterzy zobaczyliby dyrektora Pana wchodzącego do jego pokoju. A wtedy nie dokonaliby zamachu. Czyżby otrzymali nieprawdziwą informację, że detektyw Yu będzie sam w hotelowym pokoju?

Tylko sierżant Zhao znał jego plany na ten dzień. Yu mówił, że będzie sam. Posiłek przyniesiono dla jednej osoby. Na tacy leżała jedna para pałeczek.

Загрузка...