Rozdział 4

Guangming wyruszył do Fujianu pociągiem, nie samolotem. Czas podróży niewiele się różnił, a detektyw kierował się względami finansowymi. W komendzie policji obowiązywały przepisy dotyczące rozliczania kosztów przejazdu. Delegowany mógł zatrzymać połowę różnicy między ceną biletu lotniczego a kolejowego – znaczną sumę, zwłaszcza jeżeli zamiast miękkiej kuszetki wybrał twardą ławkę. Było to ponad sto pięćdziesiąt juanów, za które zamierzał kupić Peiqin kalkulator. Pracowała jako księgowa w restauracji, ale w domu wciąż używała drewnianych liczydeł, stukała nimi do późna w nocy.

Siedząc na drewnianej ławce, zaczął czytać materiały o Wen. W teczce nie było ich wiele, ale dowiedział się, że również ona zaliczała się do wykształconej młodzieży – i przeżył deja vu. Oboje z Peiqin byli na początku lat siedemdziesiątych wykształconą młodzieżą.

Po zapoznaniu się z połową materiałów w teczce zapalił papierosa i zamyślony patrzył na unoszące się kółka dymu. Teraźniejszość zawsze zmienia przeszłość, ale przeszłość zmienia także teraźniejszość.

Yu i Peiqin w latach siedemdziesiątych chodzili do tej samej klasy rocznik '70 i kiedy mieli zaledwie po szesnaście lat, musieli opuścić Szanghaj, aby „odbyć reedukację" w wojskowym gospodarstwie rolnym w odległej prowincji Yunnan, na granicy chińsko-birmańskiej. W przeddzień wyjazdu ich rodzice przeprowadzili długą rozmowę. Następnego ranka Peiqin przyszła do mieszkania Yu, a w ciężarówce, ze skromnie spuszczonymi oczami, usiadła obok niego. Nie spojrzała na Yu przez całą drogę, aż do dworca kolejowego w Szanghaju, a on zdał sobie sprawę, że było to coś w rodzaju uzgodnionego narzeczeństwa. Ich rodziny chciały, aby tysiące kilometrów od domu młodzi ludzie opiekowali się sobą. Na opiece się nie skończyło, ale tam się nie pobrali. Nie dlatego, że się nie kochali, jako małżeństwo po prostu straciliby szansę na powrót do Szanghaju. Zgodnie z rządowymi przepisami wykształcona młodzież po zawarciu związku małżeńskiego musiała na zawsze pozostać na wsi.

Pod koniec lat siedemdziesiątych program reedukacji przerwano, a nawet potępiono, i mogli wrócić do miasta. Biuro do spraw Wykształconej Młodzieży skierowało Peiqin do pracy w restauracji Sihai, natomiast ojciec Yu, Stary Myśliwy, przeszedł na wcześniejszą emeryturę, aby syn mógł zająć jego miejsce w Komendzie Policji w Szanghaju. Wtedy się pobrali. Rok po narodzinach Qinqina ich życie zaczęło upływać spokojnie, ale stało się szare i monotonne – nie takie jak w marzeniach snutych w Yunnanie. Jedyną przyjemnością Peiqin, księgowej pracującej w maleńkim pokoiku nad restauracyjną kuchnią, była lektura Snu Czerwonej Komnatytę książkę czytała wciąż od nowa w czasie półgodzinnych przerw obiadowych. Yu, policjant niskiej rangi, uświadomił sobie, że chyba pozostanie nim na zawsze. Ale mimo wszystko uważał, że nie ma powodu do narzekań – Peiqin była wspaniałą żoną, a Qinqin cudownym synem.

Zastanawiał się, dlaczego Wen nie wróciła do Szanghaju jak wielu innych. Duża część wykształconej młodzieży rozwodziła się, żeby móc przyjechać do domu. W latach absurdu niekiedy należało podejmować jeszcze bardziej absurdalne decyzje, by przetrwać. Teraz ludziom trudno było to wszystko zrozumieć, nawet starszemu inspektorowi Chenowi, który chociaż zaledwie o kilka lat młodszy, nie wyjechał na wieś.

„Uwaga. Pasażerów, którzy chcą zjeść kolację, prosimy o przejście do wagonu numer 6" – informowała przez głośnik kobieta o chrapliwym głosie. „Podajemy smażone krokiety z ryżu z wieprzowiną, kluski z nadzieniem Qicai, makaron z grzybami. A także piwo i wino".

Yu wyjął paczkę makaronu błyskawicznego, nalał do emaliowanej miski wody z termosu znajdującego się w wagonie i wrzucił do niej makaron. Woda nie była dość gorąca i makaron zmiękł dopiero po kilku minutach. Peiqin przygotowała też mężowi wędzoną głowę karpia. Ale nastrój detektywa Yu się nie poprawił. Otrzymane zadanie było właściwie kpiną. Wyglądało to tak, jakby szanghajska policja miała zamiar wtrącać się w robotę Komendy Policji w Fujianie. Co może zrobić sam jak palec gliniarz z Szanghaju skoro nie poradziła sobie cała policja z Fujianu? Co z tego, że przekazano im kierowanie dochodzeniem w sprawie Wen? A może chodziło tylko o zafundowanie Amerykanom przedstawienia. Wydłubał rybie wytrzeszczone oko.

Około trzeciej w nocy zdrzemnął się. Siedział wyprostowany i sztywny jak bambusowy kij, głowa obijała mu się o twarde oparcie ławki.

Kiedy obudziło go słońce świecące prosto w twarz, korytarz był pełen ludzi czekających w kolejce do łazienki. Według komunikatu nadanego przez głośnik dojeżdżali do Fujianu.

Po całonocnym siedzeniu bolał go kark i ramiona, zdrętwiały mu nogi. Pokręcił głową, widząc swoje odbicie w oknie. Mężczyzna w średnim wieku, nieogolony, z twarzą pobrużdżoną zmęczeniem. Nie był już tym tryskającym energią wykształconym młodym człowiekiem, jadącym razem z Peiqin pociągiem do Yunnanu.

Kolejną konsekwencją tej męczącej podróży było to, że dopiero po pięciu minutach na dworcu w Fujianie znalazł człowieka trzymającego kawałek kartonu z jego nazwiskiem. Sierżant Zhao Youli z miejscowej policji zapewne szukał swojego szanghajskiego kolegi wśród pasażerów wysiadających z kuszetek. Miał pucołowatą twarz, świdrujące spojrzenie i wypomadowane włosy. Prezentował się wspaniale: drogi biały garnitur, czerwony jedwabny krawat i wyczyszczone do połysku buty. Na widok Yu zmrużył z uśmiechem oczy.

– Witajcie, detektywie Yu. Otrzymałem polecenie współpracować z wami w tej sprawie.

– Dziękuję, sierżancie Zhao.

– Szukałem was tutaj.

– Zabrakło biletów na kuszetki – skłamał Yu, coraz bardziej wstydząc się swojego wyglądu. W starej kurtce, spodniach wygniecionych po całonocnej podróży wyglądał jak ochroniarz, a nie partner eleganckiego Zhao. – Są jakieś nowe wiadomości, sierżancie?

– Nie. Wszędzie szukamy Wen. Bez powodzenia. To dla nas priorytetowa sprawa. Tak się cieszę, że fatygowaliście się tu aż z Szanghaju, żeby nam pomóc.

Yu wydało się, że usłyszał cień drwiny w głosie Zhao.

– Dajcie spokój, sierżancie. Nie musicie mówić takich rzeczy. Nie wiem nic o tej sprawie. Gorzej, nie wiem nawet, po co tu jestem. To polecenie z ministerstwa.

Właściwie nie oczekiwał, że coś osiągnie. Albo jego misja była po prostu politycznym mydleniem oczu, albo Wen została porwana przez wspólników Jii w Fujianie, a wtedy poszukiwania przypominałyby łowienie ryb w lesie – chyba że miejscowi gliniarze chcieli rozprawić się z gangsterami.

– Cóż, mnich z odległej świątyni może głośniej czytać święte księgi – stwierdził Zhao, przygładzając dłonią lśniące włosy.

Jeżeli są w dialekcie Fujianu, nie przeczytałbym ani jednego słowa. Nie potrafiłbym nawet zapytać o drogę – odparł Yu. – Dlatego będziecie musieli mnie zawieźć do wioski Changle.

– Po co tak się spieszyć, detektywie Yu? Pozwólcie, że zaprowadzę was najpierw do hotelu, nazywa się Obfitość. Spędziliście długą noc w pociągu. Odpocznijcie, zjedzcie ze mną lunch, a potem pójdziemy do komendy. Tam porozmawiamy i urządzimy powitalny bankiet…

– Cóż… – Yu zaskoczyły słowa Zhao. – Wyspałem się w pociągu. Starszy inspektor Chen będzie czekał na taśmy z moimi przesłuchaniami.

Wyruszyli więc do wioski Changle. Prowadząc samochód po wyboistej drodze, Zhao złożył krótki raport o gangu znanym jako Latające Siekiery.

Organizacja powstała pod koniec panowania dynastii Qing w okolicach Fujianu jako tajne bractwo o szerokim zakresie „działalności gospodarczej", zajmujące się między innymi nielegalną dystrybucją soli, handlem narkotykami, ściąganiem długów, hazardem i prostytucją. Proceder kwitł, chociaż kolejne rządy usiłowały go zwalczać; triada przetrwała. Gang został rozbity dopiero po 1949 roku przez władze komunistyczne – niektórych jego najważniejszych członków stracono pod zarzutem związków z nacjonalistami. Jednak w ostatnich kilku latach gang odżył. Przemytem ludzi kierują głowy węża z Tajwanu – jak Jia Xinzhi – ale triada z Fujianu odgrywa bardzo ważną rolę. Nielegalny uchodźca obiecuje płacić przemytnikom w ratach. Początkowo Latające Siekiery zajmowały się tylko pilnowaniem, aby raty były spłacane w terminie. Potem gangsterzy zaczęli zajmować się innymi aspektami operacji, na przykład werbunkiem ludzi do emigracji za ocean.

– Moglibyście mi powiedzieć coś więcej o zniknięciu Wen?

Zhao zdał relację z dotychczasowych działań policji z Fujianu.

Rankiem szóstego kwietnia Zhao pojechał do Wen, by zweryfikować jej wniosek paszportowy. Policja z Fujianu została powiadomiona, że amerykański funkcjonariusz przyjeżdża po Wen, i starała się przyspieszyć procedurę. Kobiety nie było w domu. Ani też w komunalnej fabryce. Zhao wrócił tam po południu, ale znowu jej nie zastał. Następnego ranka przyjechał do Changle z kolegą policjantem. Pocałowali klamkę u drzwi. Sąsiedzi twierdzili, że Wen nigdy nie wychodziła na cały dzień. Pracowała w fabryce, musiała zajmować się przydomową działką, karmić drób i prosięta. Zajrzeli do chlewika – wygłodniałe zwierzęta ledwo trzymały się na nogach. Postanowili wejść do domu, najpierw sprawdzili jednak, czy nikt się do niego nie włamał. Nie. Nie znaleźli też żadnych śladów walki. Zaczęli chodzić po wiosce, od domu do domu. Wen ostatni raz widziano piątego kwietnia około dwudziestej drugiej czterdzieści pięć, kiedy czerpała wodę z wioskowej studni. Po południu siódmego kwietnia nabrali przekonania, że coś się z nią stało.

Miejscowi policjanci przeszukali okoliczne wsie, a także hotele w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów. Wypytali też pracowników zajezdni autobusowej. Tej nocy przez wioskę przejeżdżał tylko jeden autobus. Jak dotąd wysiłki funkcjonariuszy nie przyniosły żadnych rezultatów.

– Nic z tego nie rozumiemy – podsumował Zhao. – Jej zniknięcie to dla nas prawdziwa zagadka.

– A jeśli porwały ją Latające Siekiery?

– Mało prawdopodobne. Tamtej nocy we wsi nie zdarzyło się nic niezwykłego. Wen pewnie by krzyczała, walczyła, ktoś by ją usłyszał. Za minutę sami się przekonacie.

Wieś pojawiła się jednak przed nimi dopiero za piętnaście minut. Co za kontrast! Część domów zbudowano niedawno. Były nowoczesne i duże jak wille w najlepszych dzielnicach Szanghaju. Pozostałe – stare, małe i nędzne.

– Zupełnie jak dwa różne światy – zauważył Yu.

– Właśnie – przytaknął Zhao. – Ogromna przepaść dzieli gospodarstwa tych, którzy mają w rodzinie kogoś za granicą, i tych, co nie wyjechali. Wszystkie nowe domy zbudowano za pieniądze zza oceanu.

– Niesamowite. W Szanghaju te nowe domy warte byłyby miliony.

– Pozwólcie, że podam wam kilka liczb, detektywie Yu. Roczny dochód tutejszego wieśniaka wynosi około trzech tysięcy juanów, zależnie od pogody. Ktoś, kto pracuje w Nowym Jorku, zarobi tyle przez tydzień. Owszem, zapłaci za mieszkanie i jedzenie, ale i tak roczne oszczędności wystarczą, by wybudować tutaj willę z pełnym wyposażeniem… nowe meble, sprzęt gospodarstwa domowego. Jak więc rodziny, które nie mają nikogo za granicą, mogą z kimś takim konkurować? Muszą nadal gnieździć się w starych chatach w cieniu nowobogackich.

– Tak, nie osiągnie się wszystkiego dzięki pieniądzom. – Yu zacytował tekst z filmu. – Ale i niczego się nie zrobi bez pieniędzy.

– Biedacy mogą zmienić swoją sytuację tylko w jeden sposób: wyjeżdżając za granicę. W przeciwnym razie będą uważani za głupich i leniwych. To zaklęty krąg. Dlatego coraz więcej ludzi emigruje.

– Feng wyjechał właśnie dlatego?

– To musiał być jeden z głównych powodów.

Dotarli do domu Wen. Stary, zbudowany zapewne na początku wieku, ale dość duży. Z podwórkami z przodu, z tyłu i z chlewikiem, wyglądał wyjątkowo nędznie w porównaniu z nowymi budynkami w wiosce. Furtka była zamknięta od zewnątrz na mosiężną kłódkę. Zhao otworzył ją scyzorykiem. Na prawie pustym przednim podwórku Yu dostrzegł dwa kosze z pustymi butelkami po winie.

– Feng dużo pił – wyjaśnił Zhao. – Wen zbierała butelki na sprzedaż.

Przyjrzeli się murom wokół domu. I nie znaleźli śladów świadczących o tym, że ktoś się na nie wspinał.

– Coś was zaniepokoiło, kiedy przeglądaliście jej rzeczy? – zapytał Yu, gdy weszli do środka.

– Cóż, niewiele tego było.

Mebli też jest niewiele, pomyślał Yu, wyjmując notes. Pokój sprawiał wrażenie beznadziejnie pustego: tylko dwie drewniane ławy i rozklekotany stół. A pod nim kosz z puszkami i plastikowymi opakowaniami. Na jednym z nich widniał napis: „Uwaga – łatwopalne". Cokolwiek to było, ludzie raczej nie trzymaliby czegoś takiego w pokoju.

– Co to?

– Materiały potrzebne Wen w pracy – wyjaśnił Zhao.

– Co robiła w domu?

– To, co w fabryce. Maczała palce w jakimś chemicznym środku i jak szlifierka dokładnie przecierała części, aż były gładkie. Ludzie mogą na tym zarobić w zależności od liczby obrobionych elementów; pracują na akord. Żeby zarobić parę juanów więcej, przynosiła chemikalia i części do domu.

Przeszli do sypialni. Stało w niej ogromne stare łóżko z rzeźbionym wezgłowiem i komoda wykonana zapewne przez tego samego rzemieślnika. W szufladach poupychane były jakieś szmaty i stare ubrania. W jednej leżały dziecięce ubranka i buciki – chyba jej zmarłego syna. W kolejnej Yu znalazł album ze zdjęciami Wen jeszcze z liceum.

Na jednym z nich Wen, na dworcu w Szanghaju, wychyla się z okna wagonu i macha ręką do ludzi na peronie, którzy niewątpliwie śpiewają i wykrzykują rewolucyjne hasła. Dla Yu nic nowego. Sam widział Peiqin wychyloną przez okno i machającą do rodziny stojącej na tym samym peronie. Włożył kilka zdjęć do notesu.

– Czy Wen fotografowała się ostatnio?

– Najnowsze jest jej zdjęcie paszportowe.

– Nie miała nawet ślubnego?

– Nie.

Dziwne, pomyślał Yu. W Yunnanie, chociaż nie wystąpili o świadectwo ślubu, by nie stracić szans na powrót do Szanghaju, Peiqin za punkt honoru uznała wykonanie zdjęcia młodej pary w tradycyjnej pozie. Teraz, wiele lat później, wciąż mówiła o nim jako o ślubnej fotografii.

W dolnej szufladzie komody leżało kilka książek dla dzieci, słownik, gazeta sprzed kilku miesięcy, Sen Czerwonej Komnaty, reprint sprzed rewolucji kulturalnej, antologia najlepszych wierszy 1988 roku…

– Antologia poezji z 1988 roku – mruknął Yu. – Jakoś mi tu nie pasuje.

– Och, też tak pomyślałem. – Zhao wziął zbiorek do ręki. – Ale widzicie te papierowe wzory hafciarskie między kartkami? Wieśniacy przechowują je właśnie w książkach.

– Moja matka też tak robiła. Dzięki temu się nie gniotą. – Yu przekartkował tom. Żadnego podpisu.

– Chcecie to wysłać waszemu poecie starszemu inspektorowi?

– Nie. Nie sądzę, żeby miał teraz czas na poezję. – Mimo wszystko Yu sporządził notatkę o antologii. – Aha, wspomnieliście, że pracowała w fabryce komuny. System komun zniesiono kilka lat temu.

– Istotnie. Ludzie po prostu z przyzwyczajenia nazywają ją fabryką komuny.

– Możemy pójść tam dzisiaj?

– Dyrektor wyjechał do Kantonu. Zorganizuję wam spotkanie, gdy tylko wróci.

Z domu Wen poszli do biura komitetu wioskowego. Przewodniczącego nie zastali. Stara kobieta około osiemdziesiątki poznała Zhao i poczęstowała ich herbatą. Yu zatelefonował do Komendy Policji w Szanghaju, ale starszego inspektora Chena również nie było.

Czas na obiad. Zhao nie wspominał już o bankiecie powitalnym. Podeszli do straganu z makaronami – przed obdrapanym domem stał piecyk węglowy z kilkoma garnkami. Czekając na makaron z pulpetami rybnymi, Yu patrzył na ciągnące się za nim pola ryżowe.

Pracowały na nich przede wszystkim kobiety – młode i w średnim wieku – z włosami w białych chustach i z wysoko podwiniętymi nogawkami spodni.

– To kolejne charakterystyczne zjawisko – powiedział Zhao, jakby czytał w myślach Yu. – Typowa wioska dla tego regionu. Niemal wszyscy mężczyźni wyjechali za granicę. A jeśli nie, to hańba dla rodziny. Dlatego we wsi właściwie nie ma młodych mężczyzn lub w średnim wieku i na polach muszą pracować ich żony.

– Na jak długo te kobiety zostają same?

– Przynajmniej na siedem, osiem lat, do chwili kiedy ich mężowie zalegalizują swój pobyt za granicą.

Po lunchu Zhao zaproponował, aby popytali kilka rodzin. Trzy godziny później Yu zdał sobie sprawę, że chyba nie dowiedzą się niczego nowego, nie zdobędą żadnych użytecznych informacji. Za każdym razem, kiedy poruszali temat przemytu ludzi czy działalności gangów, napotykali mur milczenia.

Co do Wen, sąsiedzi darzyli ją dziwną antypatią. Według nich zawsze trzymała się na uboczu. Wciąż mówili o niej jako o miastowej albo wykształconej młodej, chociaż pracowała ciężej niż większość miejscowych kobiet. Zazwyczaj szła rano do fabryki, późnym popołudniem zajmowała się ogródkiem, a w nocy polerowała palcami przyniesione do domu części. Zawsze w biegu, z opuszczoną głową, nie miała ani czasu, ani chęci rozmawiać z innymi. Zdaniem Lou, jej sąsiadki, Wen musiała wstydzić się Fenga; stanowił uosobienie zła, jakim była rewolucja kulturalna. Brak kontaktów z otoczeniem sprawił, że piątego kwietnia nikt nie zauważył, by działo się z nią coś niezwykłego.

– Ja także odniosłem takie wrażenie – przyznał Zhao. – Przez te wszystkie lata pozostała tu kimś obcym.

Wen mogła zamknąć się w sobie zaraz po zamążpójściu, pomyślał Yu, ale dwadzieścia lat to długo. Czwartą osobą, z którą zamierzali porozmawiać, była Dong mieszkająca naprzeciwko Wen.

– Jej jedyny syn odpłynął razem z Fengiem tym samym statkiem, „Golden Hope", ale jak dotąd nie skontaktował się z domem – wyjaśnił Zhao, zanim zastukali do drzwi.

Otworzyła im niska, siwowłosa kobieta z ogorzałą twarzą, pokrytą głębokimi zmarszczkami. Stanęła w progu, nie zapraszając ich do środka.

– Towarzyszko Dong, prowadzimy dochodzenie w sprawie zniknięcia Wen – powiadomił ją Yu. – Czy macie jakieś informacje o niej, zwłaszcza jeżeli chodzi o noc piątego kwietnia?

– Informacje o niej? Coś wam powiem. On jest białookim wilkiem, a ona podstępną suką. A teraz wpadli w tarapaty, co? No i bardzo dobrze. – Dong zacisnęła gniewnie usta, tak że utworzyły cienką linię, i zatrzasnęła im drzwi przed nosem.

Zaskoczony Yu odwrócił się do Zhao.

– Dong uważa, że Feng namówił jej syna do wyjazdu. A chłopak ma dopiero osiemnaście lat. Dlatego kobieta nazywa Fenga białookim wilkiem, najokrutniejszym ze wszystkich – wyjaśnił Zhao.

– A dlaczego nazwała Wen podstępną suką?

– Żeby się z nią ożenić, Feng rozwiódł się z pierwszą żoną. Kiedy Wen tu przyjechała, była śliczna. Miejscowi opowiadają przeróżne historie o tym małżeństwie.

– Jeszcze jedno pytanie. Skąd Dong mogła się dowiedzieć, że Feng wpadł w tarapaty?

– Nie wiem. – Zhao unikał wzroku Yu. – Ludzie mają w Nowym Jorku krewnych i przyjaciół. Albo musieli coś usłyszeć po zniknięciu Wen.

– Rozumiem. – Prawdę mówiąc, Yu nie rozumiał, ale uznał, że w tym momencie nie powinien naciskać.

Próbował pozbyć się wrażenia, że za ogólnikową odpowiedzią Zhao chyba kryje się coś jeszcze. Przysłanie gliniarza z Szanghaju mogło zostać odebrane jako wyraz niezadowolenia z funkcjonariuszy policji w Fujianie. Ale raczej nie dziwiło go, że musi pracować z niezbyt entuzjastycznie nastawionym partnerem i w ogóle z nieprzychylnymi ludźmi. Większość spraw, którymi zajmował się razem ze starszym inspektorem Chenem, nie należała do przyjemnych.

Wątpił, czy Chenowi w Szanghaju układa się lepiej. Innym mogło się to wydawać atrakcyjne – hotel Pokój, nieograniczony budżet, atrakcyjna Amerykanka – ale Yu wiedział swoje. Zapalając kolejnego papierosa, pomyślał, że na miejscu Chena zdecydowanie odmówiłby sekretarzowi Li. To nie robota dla gliniarza. I pewnie właśnie dlatego on nigdy nie zostanie starszym inspektorem.

Kiedy na ten dzień zakończyli rozmowy, biuro komitetu było już zamknięte. Nie mieli więc dostępu do publicznego telefonu. Zhao zaproponował, żeby wyruszyli do hotelu odległego o dwadzieścia minut drogi. Ale na końcu wioski spotkali starszego mężczyznę, naprawiał rower pod obdrapanym drogowskazem.

– Może wiecie, czy ktoś tu w domu ma telefon? – zapytał Yu.

– W wiosce są dwa telefony. Jeden w komitecie wioskowym, a drugi u pani Miao. Jej mąż był w Stanach Zjednoczonych pięć albo sześć lat. Co za szczęśliwa kobieta, ma w domu telefon!

– Dziękuję. Skorzystamy z niego.

– Będziecie musieli zapłacić. Inni też korzystają z jej telefonu. Dzwonią do swoich za oceanem. A kiedy krewni dzwonią do domu z zagranicy, najpierw rozmawiają z Miao.

– To zupełnie jak publiczny telefon w Szanghaju – stwierdził Yu. – Czy waszym zdaniem Wen korzystała z telefonu Miao?

– Oczywiście. Jak wszyscy w wiosce.

Yu spojrzał pytająco na Zhao.

– Przepraszam. – Zhao się zmieszał. – Nic o tym nie wiedziałem.

Загрузка...