Rozdział 30

Starszy inspektor Chen i Liu Qing przeszli z gabinetu do salonu, gdzie inspektor Rohn i Wen czekały w milczeniu.

Chen natychmiast jednak zauważył zmianę. Na stole obiadowym stała imponująca kolekcja talerzy, a wśród nich królował półmisek ozdobiony malowaną wierzbą, z którego sterczał łeb i ogon wielkiego karpia duszonego w sosie sojowym. Pewnie to właśnie on niedawno zwisał z dłoni Liu. Przygotowanie żywego karpia tych rozmiarów nie mogło być łatwe. Inne dania również wyglądały kusząco. Na jednym z talerzyków wciąż parowały różowawe rzeczne krewetki, smażone z zielonymi liśćmi herbaty.

Na krześle obok inspektor Rohn leżał plastikowy fartuch. Zapewne pomagała w kuchni.

– Przepraszam, że musiałaś tak długo czekać – zwrócił się Liu do Wen. – Starszy inspektor Chen chciałby z tobą porozmawiać.

– A czy ty z nim nie rozmawiałeś?

– Tak, ale decyzję musisz podjąć sama. Mówi, że powinnaś mieć

pełen obraz sytuacji.

Wen nie tego się spodziewała. Jej ramiona zadrżały mimo woli.

– Jeżeli uważasz, że tak trzeba – wymamrotała, nie podnosząc głowy.

– W takim razie poczekam na ciebie w gabinecie na górze.

– A co z karpiem? Wystygnie. Przecież to twoje ulubione danie.

Drobiazg, ale o niezwykłej wymowie, zauważył w duchu Chen. Wen w takiej chwili pomyślała o ulubionej potrawie Liu. Czy zdawała sobie sprawę, że to może być ostatni posiłek, jaki dla niego przygotowała?

– Nie martw się, Wen. Podgrzejemy – uspokoił ją Liu. – Starszy inspektor Chen obiecał, że nie zmusi cię do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Jeżeli postanowisz zostać, zawsze będziesz tu mile widziana.

– Porozmawiajmy, Wen – ponaglił Chen.

Gdy tylko Liu wyszedł, kobieta się załamała.

– Co wam powiedział? – wyszeptała, oddychając głęboko.

– To samo, co wam.

– Nie mam nic do dodania – oświadczyła z uporem, zakrywając twarz dłońmi. – Możecie mówić, co tylko chcecie.

– Jako policjantowi nie wolno mi powiedzieć w komendzie, co tylko chcę. Każą mi wytłumaczyć, dlaczego odmówiliście wyjazdu, albo nie pozwolą zamknąć sprawy.

– Tak jest, Wen. Musimy znać pani powody – przyłączyła się Catherine, podając jej papierową chusteczkę, by wytarła łzy.

– Fakt, że zatrzymaliście się u Liu również wymaga pewnych wyjaśnień – dodał Chen. – Jeżeli ludzie tego nie zrozumieją, sprawią mu wiele kłopotów. Nie chcecie, żeby coś mu się stało, prawda?

– Dlaczego mieliby do niego pretensje? To moja decyzja – wykrztusiła Wen i znów ukryła zapłakaną twarz w dłoniach.

– Jestem starszym inspektorem policji i wiem, jak nieprzyjemnie sprawy mogą się dla niego ułożyć. Dochodzenie prowadzą wspólnie rządy Chiny i Stanów Zjednoczonych. Porozmawiajcie z nami; to leży nie tylko w waszym interesie, ale także Liu.

– Od czego zacząć?

– Od czasów ukończenia liceum… żebyśmy mieli pełny obraz.

– Naprawdę chcecie wiedzieć, co wycierpiałam przez tyle lat z tym potworem? – Ledwo mówiła przez łzy.

– Rozumiemy, że te wspomnienia są bolesne, ale to ważna sprawa. – Catherine podała kobiecie kubek wody. Wen podziękowała skinieniem głowy.

Chen odniósł wrażenie, że relacje między nimi się poprawiły. Nie wiedział, o czym rozmawiały w czasie jego nieobecności, ale wcześniejsza wrogość Wen wobec Catherine zniknęła. Na palcu Catherine dostrzegł plaster. Z całą pewnością pomagała w kuchni.

Wen zaczęła opowiadać monotonnym głosem, jakby relacjonowała historię innej osoby. Twarz miała bez wyrazu, oczy puste i tylko jej ciałem czasem wstrząsało bezgłośne łkanie.

W 1970 roku, kiedy ruch wykształconej młodzieży wymiótł wszystkich na wieś, Wen miała zaledwie piętnaście lat. Po przyjeździe do wioski Changle okazało się jednak, że nie pomieści się w małej chatce razem z trzypokoleniową rodziną swojego krewnego. Ponieważ jako jedyna reprezentowała wykształconą młodzież w wiosce, kierowany przez Fenga Komitet Rewolucyjny Komuny Ludowej wioski Changle przydzielił jej niewykorzystany składzik na narzędzia, przylegający do stodoły. W pomieszczeniu nie było elektryczności, wody ani żadnych mebli poza łóżkiem, ale Wen wierzyła w apel Mao, aby młodzi ludzie doskonalili się dzięki trudnościom. Feng jednak wcale nie okazał się małorolnym chłopem z teorii Mao.

Zaczął od zapraszania jej na rozmowy w swoim gabinecie. Jako najważniejszy członek kadry partyjnej miał prawo prowadzić polityczne zajęcia, jakoby w celu reedukowania młodych ludzi. Musiała spotykać się z nim za zamkniętymi drzwiami trzy albo cztery razy w tygodniu. Feng, małpa w ludzkim ubraniu, obmacywał ją podczas lektury Cytatów z przewodniczącego Mao. I w końcu pewnej nocy stało się to, czego się obawiała. Feng włamał się do składziku. Walczyła, ale pokonał jej opór. Potem przychodził prawie co noc. Nikt w wiosce nie ośmielił się pisnąć choć słowem. Feng nie zamierzał się z nią ożenić, ale kiedy zaszła w ciążę, zmienił zdanie. Z pierwszą żoną nie miał dzieci. Wen była zrozpaczona. Myślała o aborcji, ale klinika komuny znajdowała się pod jego nadzorem. Chciała uciec, lecz wioska nie miała autobusowego połączenia. Do najbliższego przystanku wieśniacy musieli jechać traktorem komuny wiele kilometrów. Myślała o samobójstwie, ale nie mogła się do tego zmusić, kiedy poczuła w sobie ruchy dziecka.

W końcu pobrali się pod portretem przewodniczącego Mao. To był „rewolucyjny ślub", jak doniosła miejscowa rozgłośnia radiowa.

Feng nie zawracał sobie głowy aktem małżeństwa. Przez pierwszych kilka miesięcy stanowiła dla niego pokusę – młoda, wykształcona, z wielkiego miasta; to dawało mu seksualną satysfakcję. Ale wkrótce przestał się nią interesować. Po narodzinach dziecka zaczął zachowywać się brutalnie.

Zdała sobie sprawę, że walka nie ma sensu. W tamtych czasach Feng był potężny. Początkowo od czasu do czasu marzyła, że ktoś przyjdzie jej na ratunek. Wkrótce jednak się poddała. W pękniętym lustrze widziała, jak bardzo się zmieniła. Kto mógłby się zlitować nad chłopką z bladą, pomarszczoną twarzą, która z dzieckiem przywiązanym na plecach orała wołami na polu ryżowym. Pogodziła się z losem i zerwała wszystkie więzi ze znajomymi z Szanghaju.

W 1977 roku, po zakończeniu rewolucji kulturalnej, Fenga zdjęto ze stanowiska. Zdemoralizowany posiadaną do tej pory władzą nie potrafił pracować jak wieśniak. To ona musiała utrzymywać rodzinę. Co gorsza, ten zboczony potwór miał czas i energię, by ją maltretować. A także powód. Kiedy go zdejmowano ze stanowiska, zarzucono mu między innymi to, że wypędził pierwszą żonę i uwiódł przedstawicielkę wykształconej młodzieży. Temu właśnie przypisywał swój upadek i wyładowywał na Wen całą furię. Kiedy dowiedział się, że Wen zamierza się z nim rozwieść, zagroził, że zabije ją i syna. Wiedziała, że jest zdolny do wszystkiego. Tak więc wszystko zostało po dawnemu. Na początku lat osiemdziesiątych zaczął często bywać poza domem – „w interesach" – ale Wen nie miała pojęcia, czym on naprawdę się zajmuje. Zarabiał mało. Do domu przynosił tylko zabawki dla syna. Po śmierci dziecka sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej. Sypiał z innymi kobietami i wracał do domu tylko, kiedy skończyły mu się pieniądze.

Nie była zaskoczona, kiedy oświadczył, że wyrusza do Stanów Zjednoczonych. Dziwiła się nawet, że nie wyjechał wcześniej. Nie rozmawiał z nią o swoich planach. I tak była tylko starą ścierką do wyrzucenia. W listopadzie ubiegłego roku spędził w domu dwa tygodnie. Znowu zaszła w ciążę. Zabrał ją na badania, a kiedy okazało się, że na świat przyjdzie chłopiec, całkiem się odmienił. Obiecał, że pośle po nią, kiedy już się urządzi w Stanach. Chciał, żeby tam zaczęła z nim nowe życie.

Rozumiała tę nagłą zmianę. Feng miał już swoje lata. Niewykluczone, że to była jego ostatnia szansa na dziecko. Jej zresztą także. Dlatego poprosiła, żeby odłożył wyjazd. Nie zrobił tego. Zadzwonił do domu wkrótce po dotarciu do Nowego Jorku. Po kilku tygodniach milczenia znów się skontaktował i powiedział, że próbuje ją ściągnąć do Stanów. Chciał, żeby wystąpiła o paszport. Była zdziwiona. Zazwyczaj żony czekały latami. Czasami musiały korzystać z nielegalnych kanałów przerzutowych. Złożyła wniosek. Potem dostała telefon, który ją przestraszył. Wtedy uciekła do Suzhou.

Opowieść była długa, zawiła i od czasu do czasu emocje odbierały Wen głos. Mimo wszystko starała się mówić zdecydowanie, nie oszczędzając im bolesnych szczegółów. Chen ją rozumiał. Wen czepiała się ostatniej nadziei, że policjanci po usłyszeniu całej opowieści o koszmarze życia z Fengiem pozwolą jej zostać. Chen czuł się coraz bardziej niezręcznie. Mógł, zgodnie ze złożoną obietnicą, przedstawić w służbowym meldunku tragiczną sytuację Wen, ale wiedział, że to nic nie da.

Inspektor Rohn była wyraźnie poruszona. Wstała, żeby zrobić Wen kolejną filiżankę herbaty. Kilka razy odniósł wrażenie, że Catherine chce coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili rezygnowała.

– Dziękuję wam, Wen, ale muszę zadać jeszcze kilka pytań – powiedział. – A więc poprosił was, żebyście wystąpili o paszport w styczniu?

– Tak, w styczniu.

– Czy nie zapytaliście go, jak mu się powodzi w Stanach?

– Nie.

– Rozumiem. Ponieważ nie chcieliście tam jechać.

– Skąd o tym wiecie? – Wen spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Chciał, żebyście wyjechali w styczniu, ale według dokumentacji zaczęliście starać się o paszport dopiero w połowie lutego. Dlaczego zmieniliście zdanie?

– Och, początkowo się wahałam, ale potem pomyślałam o dziecku – odparła łamiącym się głosem. – Synowi byłoby trudno dorastać bez ojca, dlatego zmieniłam zdanie i w lutym zaczęłam starać się o paszport. A potem do mnie zadzwonił.

– Czy w czasie tej ostatniej rozmowy udzielił jakichś dodatkowych wyjaśnień?

– Nie. Powiedział tylko, że ktoś na mnie poluje.

– Wiecie, kim był ten „ktoś"?

– Nie, ale przypuszczam, że Feng posprzeczał się z gangiem o pieniądze. Ludzie z łodzi muszą płacić wielkie sumy tym oprychom. Wszyscy w wiosce o tym wiedzą. Nasz sąsiad Xiong nie rozliczył się z nimi, bo miał wypadek w Nowym Jorku. Jego żona zaczęła się ukrywać, ponieważ nie mogła spłacić długu. Gangsterzy złapali ją prawie natychmiast. Żeby odzyskać pieniądze, zmusili kobietę do prostytucji.

– Policja z Fujianu nic z tym nie zrobiła? – spytała Catherine.

– Oni noszą te same spodnie, co Latające Siekiery. Dlatego postanowiłam uciec daleko. Ale dokąd? Wolałam nie wracać do Szanghaju. Gang szybko by mnie tam wytropił. Nie chciałam ściągać kłopotów na swoich bliskich.

– Dlaczego zdecydowaliście się przyjechać do Suzhou?

– Początkowo nie myślałam o żadnym konkretnym miejscu. Kiedy pakowałam rzeczy, natknęłam się na antologię i wizytówkę Liu. Wydawało mi się, że na pewno mnie z nim nie skojarzą. Od liceum nie utrzymywaliśmy kontaktów. Nikt by się nie domyślił, że zwrócę się do Liu o pomoc.

– No tak – odezwała się Catherine. – Po raz pierwszy zobaczyła go pani, gdy zwiedzał fabrykę.

– Wtedy nawet nie rozpoznałam Liu. Właściwie nie za bardzo pamiętałam go z liceum. Był bardzo cichy. Nie przypominałam sobie nawet, żeby w ogóle ze mną rozmawiał. Ani opisanego w wierszu tańca lojalnych. Gdyby nie antologia, nie miałabym pojęcia, że tak wiele dla niego znaczył.

– Znaczył – stwierdził Chen. – Kiedy dostaliście zbiór wierszy, musieliście zdać sobie sprawę, kim był gość zwiedzający fabrykę.

– Tak. I nagle wszystkie tamte lata powróciły. Z notki biograficznej dowiedziałam się, że został poetą i dziennikarzem. Cieszyłam się z tego, ale nie miałam złudzeń co do swojej osoby. Wiedziałam, że jestem tylko żałosną postacią, która wywarła wpływ na jego poetycką wyobraźnię. Zatrzymałam książkę i ukrytą w niej wizytówkę jako wspomnienie utraconych lat – wyjaśniła, wykręcając sobie palce. – Gdyby nie dziecko, wolałabym umrzeć, niż żebrać u kogokolwiek.

– „Ludzie na wschód od rzeki" – mruknął.

– Nigdy nie spodziewałabym się, że tak bardzo mi pomoże. Jest niezwykle zajętym człowiekiem, ale wziął wolny dzień, żeby towarzyszyć mi w szpitalu. Uparł się, żeby kupić różne rzeczy, dla mnie i dla dziecka. Obiecał, że mogę tu zostać, jak długo zechcę.

– Rozumiem – odezwał się Chen po chwili milczenia. – Istnieje między wami więź, ale co pomyślą inni?

– Liu powiedział, że o to nie dba – odparła Wen. Głowę trzymała zwieszoną tak nisko, jakby miała przetrącony kark. – Dlatego ja też się tym nie przejmuję.

– A więc postanowiliście zostać tu z Liu?

– Co macie na myśli, starszy inspektorze Chen?

– Cóż, jakie są wasze plany na przyszłość?

– Chcę sama wychować syna.

– Gdzie? Gospodyni tego domu jeszcze nie wie, że tu mieszkacie, prawda? Ale Szanghaj niedaleko. Żona Liu może przyjechać każdego dnia. Co sobie pomyśli?

– Nie zostanę tu długo. Liu na kilka miesięcy wynajmie dla mnie mieszkanie. Wyjadę zaraz po urodzeniu syna.

– Dopóki gangsterzy was szukają, nigdzie nie będziecie bezpieczna. Bez względu na to, jaki wykonacie ruch, czy wrócicie do Fujianu, czy udacie się do Szanghaju, wpadną na wasz trop.

– Nie pojadę daleko. Zostanę w tej okolicy. Liu załatwi mi pracę. Ma w Suzhou wielu przyjaciół.

– Gang was znajdzie. – Zapalił papierosa, zaciągnął się i zaraz go zgasił. – To tylko kwestia czasu.

– Nikt o mnie nie wie. Nie znają nawet mojego prawdziwego nazwiska. Liu wymyślił na mój temat całą historię. Mówi, że jestem jego kuzynką.

– Sprawa ma znaczenie państwowe – oznajmił Chen. – Muszę złożyć meldunek w komendzie. Prędzej czy później gang dostanie jego kopię.

– Nie rozumiem, starszy inspektorze Chen.

– Jak dobrze wiecie, istnieją powiązania między gangiem a policją w Fujianie.

Dostrzegł zdziwienie na twarzy inspektor Rohn. Sekretarz Li nalegał, aby odpowiedzialnością za przecieki obarczać Amerykanów. Chen uznał, że później będzie się martwił o reakcję Li… i Catherine.

– A więc nic nie możecie dla mnie zrobić?

– Mówiąc szczerze, nie jesteśmy w stanie zagwarantować wam bezpieczeństwa. Sami się orientujecie, jak potężni są gangsterzy. Liu zgadza się z moją oceną sytuacji. Co więcej, kiedy was znajdą, z całą pewnością on też wpadnie w tarapaty. Zdajecie sobie sprawę, do czego są zdolni.

– Uważacie, że powinnam wyjechać ze względu na Liu, starszy inspektorze Chen? – spytała wolno, patrząc mu w oczy.

– Jako policjant twierdzę, że tak. Nie tylko Latające Siekiery, ale również rząd będzie wywierał na Liu presję.

– Ta decyzja leży w interesie obu krajów – włączyła się Catherine.

– Liu nie wygra z rządem i triadami – dodał Chen. – A jego żona nigdy by mu nie wybaczyła, że zrezygnował ze wszystkiego dla innej kobiety.

– Nie musicie mówić dalej. – Wen wstała. Jej wzrok wyrażał zdecydowanie.

– Liu nie chce, żebyście wyjechali, bo się o was martwi – mówił dalej Chen. – Ja także. Pozostanę z inspektor Rohn w ścisłym kontakcie. Feng już nie będzie was tyranizował jak poprzednio. Jeżeli inspektor Rohn zdoła wam w czymkolwiek pomóc, na pewno to zrobi.

– Tak, oczywiście – oświadczyła Catherine, biorąc Wen za rękę. – Proszę mi zaufać.

– Dobrze. Pojadę – powiedziała ochrypłym głosem Wen. – Ale chcę, starszy inspektorze Chen, żebyście zagwarantowali, że Liu nie spotka nic złego.

– Obiecuję – zapewnił. – Towarzysz Liu wyświadczył nam wielką przysługę, chroniąc was. Nic mu nie będzie.

– Przydzielę pani specjalną skrytkę pocztową – dodała Catherine. – Nie

może pani do nikogo pisać bezpośrednio, ale przez skrytkę będzie pani utrzymywać kontakt z Liu lub kimkolwiek innym.

– Jeszcze jedno, inspektor Rohn i starszy inspektorze Chen. Przed wyjazdem z Chin muszę pojechać do Fujianu.

– Po co?

– W pośpiechu zostawiłam pewne dokumenty. I antologię poezji.

– Polecimy detektywowi Yu, żeby przywiózł je do Szanghaju -zaproponował Chen.

– Muszę pójść na grób syna – oznajmiła Wen tonem niedopuszczającym dalszej dyskusji. – Popatrzeć na niego po raz ostatni.

Chen się zawahał.

– Nie mamy dość czasu, Wen.

– Pragnie się pożegnać z synem – poparła ją Catherine. – To przecież zrozumiałe i naturalne u matki.

Nie chciał sprawiać wrażenia oschłego, chociaż pomysł wyjazdu do Fujianu wydawał mu się zbyt sentymentalny. Postanowił jednak nic już nie mówić. Niedorzeczność żądania Wen była dla niego wręcz intrygująca.

Загрузка...