Rozdział 11

Chenowi nie udało się skontaktować ze Starym Myśliwym. Zapomniał spytać, skąd staruszek dzwoni. Był zbyt zajęty opowiadaniem historii chińskiego doktora Żywago swojej jednoosobowej amerykańskiej publiczności. Postanowił pójść do domu pieszo. Być może zanim tam dojdzie, Stary Myśliwy znów się skontaktuje.

Telefon zadzwonił na rogu ulicy Syczuan, ale odezwał się detektyw Yu.

– Doigraliśmy się, szefie.

– Co takiego?

Yu opowiedział o zatrutej potrawie w hotelu i zakończył:

– Gang ma powiązania z policją w Fujianie.

– Pewnie masz rację – przyznał Chen, powstrzymując się od dodania „nie tylko w Fujianie". – To śledztwo jest co prawda wspólną operacją, ale nie musimy meldować miejscowym glinom o wszystkim i na każdym kroku. Sam podejmuj działania. Nie przejmuj się ich reakcją. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność.

– Rozumiem, starszy inspektorze Chen.

– Od tej pory dzwoń do mnie do domu albo na moją komórkę. Faksy też wysyłaj pod domowy numer. W razie nagłej potrzeby skontaktuj się z Małym Zhou. Musisz być bardzo ostrożny.

– Wy też miejcie się na baczności.

Sprawa zatrucia pokarmowego przypomniała Chenowi incydenty związane z inspektor Rohn. Najpierw motocykl, potem wypadek na schodach.

Mogli być śledzeni. A kiedy rozmawiali z Zhu, ktoś uszkodził schody. W innych okolicznościach starszy inspektor Chen uznałby to za niewiarygodną historię rodem z Liaozhai [1], ale mieli przecież do czynienia z triadami.

Wszystko należało brać pod uwagę.

Triada mogła działać na dwóch frontach – w Szanghaju i Fujianie. Gangsterzy okazali się sprytniejsi, niż przypuszczał. I bardziej wyrachowani. Zamachy, jeżeli rzeczywiście to były zamachy, zorganizowano tak, by wyglądały jak wypadki i aby żaden ślad nie prowadził do zleceniodawców.

Przez chwilę zastanawiał się, czy ostrzec inspektor Rohn, ale zrezygnował. Co by jej powiedział? Wszechobecność gangsterów nie wpłynęłaby dobrze na wizerunek współczesnych Chin. Bez względu na okoliczności musiał pamiętać, że działa w interesie narodowym. Rohn nie powinna mięć negatywnego wyobrażenia o chińskiej policji czy Chinach.

Spojrzał na zegarek i zadzwonił do domu sekretarza Li, ten zaś zaprosił go na rozmowę.

Li mieszkał przy ulicy Wuxing, w otoczonym murem kompleksie mieszkalnym dla kadry wyższego szczebla. Przy bramie stał uzbrojony żołnierz, który energicznie zasalutował Chenowi.

Sekretarz Li czekał w obszernym salonie apartamentu z trzema sypialniami. Pokój był nowocześnie umeblowany i większy niż cały dom Lihuy. Chen usiadł na krześle obok donicy ze wspaniałymi orchideami. Kwiaty kołysały się lekko w powiewach wiatru wpadającego przez okno, a ich delikatny aromat wypełniał cały pokój.

Na ścianie wisiał długi zwój z dwoma wersami napisanymi kaligrafią kai:

Stary koń odpoczywający w stajni wciąż pragnie galopować przez tysiące mil.

Był to cytat ze Spoglądając na morze Chao Cao, subtelna aluzja do sytuacji samego Li. Do połowy lat osiemdziesiątych wysocy rangą funkcjonariusze chińscy nigdy nie odchodzili na emeryturę i trwali na stanowiskach do końca, ale po wprowadzonych przez Deng Xiaopinga zmianach systemowych ich również zaczął obowiązywać wiek emerytalny. Zatem za parę lat także Li będzie musiał opuścić swój urząd. Chen poznał odciśniętą pod wersami czerwoną pieczęć słynnego kaligrafa. Zwój jego autorstwa na międzynarodowym rynku kosztował fortunę.

– Przepraszam, że niepokoję was w domu o tak późnej porze, sekretarzu Li – powiedział Chen.

– Nie ma sprawy. Jestem dziś wieczór sam. Żona pojechała do syna.

– Wasz syn się przeprowadził?

Li miał córkę i syna, oboje w wieku około dwudziestu pięciu lat. Na początku ubiegłego roku, dzięki stopniowi służbowemu Li, córka otrzymała mieszkanie z komendy. Funkcjonariusz wysokiego stopnia miał prawo do dodatkowego mieszkania, ponieważ potrzebował więcej przestrzeni, żeby pracować dla socjalistycznego państwa. Ludzie gderali za jego plecami, ale nikt nie odważył się poruszyć tej sprawy na zebraniu komisji kwaterunkowej. Zaskakujące jednak, że syn Li, świeżo upieczony absolwent college'u, również dostał własne mieszkanie.

– Przeprowadził się w ubiegłym miesiącu. Żona dziś u niego przenocuje. Zajmuje się urządzaniem jego nowego lokum.

– Gratuluję, towarzyszu sekretarzu Li. To prawdziwe święto.

– Cóż, jego wuj wpłacił zaliczkę na małe mieszkanie i pozwolił mu się wprowadzić – wyjaśnił Li. – Reforma gospodarcza wprowadziła wiele zmian w naszym mieście.

– Rozumiem. – Chen skinął głową. A więc to był rezultat reformy mieszkaniowej. Rząd zaczął zachęcać ludzi, aby kupowali własne mieszkania, nie czekając na przydziały komisji kwaterunkowej, ale niewielu mogło sobie na to pozwolić, poza nowobogackimi. – Jego wujowi musi dobrze powodzić się w interesach.

– Ma mały bar.

Chen przypomniał sobie opowieść Starego Myśliwego o nietykalnym szwagrze Li. Ci parweniusze odnosili sukcesy nie dzięki swoim talentom biznesowym, ale dzięki guanxi.

– Herbata czy kawa? – spytał z uśmiechem Li.

– Kawa.

– Ale mam tylko rozpuszczalną.

Chen opowiedział Li o próbie otrucia w Fujianie.

– Nie bądźcie zbyt podejrzliwi – stwierdził Li. – Niektórzy z naszych kolegów w Fujianie pewnie są niezbyt zadowoleni z obecności detektywa Yu. Zdaję sobie sprawę, że to ich teren. Ale oskarżanie tamtejszych funkcjonariuszy o związki z gangami to przesada. Nie macie żadnych dowodów, starszy inspektorze Chen.

– Nie twierdzę, że wszyscy są powiązani z triadami, ale jeden kret może wyrządzić wiele szkód.

– Odpocznijcie trochę, towarzyszu. Yu i wy jesteście przepracowani. Nie ma potrzeby wyobrażać sobie, że walczycie w górach Bagong, gdzie każde drzewo i krzew są żołnierzem wroga.

Li zrobił aluzję do bitwy za panowania dynastii Jin, kiedy to wyobraźnia wodza ogarniętego paniką zmieniła wszystko dookoła w nieprzyjaciela ścigającego go w górach. Chen podejrzewał jednak, że to Li stracił przeciwnika z oczu. Nie było czasu na odpoczynek. Dostrzegł delikatną zmianę w podejściu Li do śledztwa i zastanawiał się, czy przypadkiem nie zrobił coś więcej, niż oczekiwał jego partyjny przełożony.

Chen zaczął mówić o współpracy z inspektor Rohn, jednym z głównych powodów niepokoju Li.

– Amerykanie prowadzą śledztwo, realizując własne interesy – skomentował Li. – To oczywiste, że ona współpracuje. Dopóki będą wiedzieli, że robimy wszystko, co w naszej mocy, nie musimy się martwić, na razie tylko tym powinniśmy się zajmować.

– Tylko tym? – Chen nie zdołał ukryć zdziwienia.

– Oczywiście, będziemy się starali odnaleźć Wen, ale to może nie być łatwe w tak krótkim czasie, jaki nam sami wyznaczyli. Nie musimy z ich powodu zbaczać z naszej drogi.

– Nigdy dotąd nie zajmowałem się tak delikatnym przypadkiem o międzynarodowym charakterze. Proszę przekazać mi trochę więcej szczegółów, towarzyszu sekretarzu Li.

– Wykonujecie wspaniała pracę. Amerykanie muszą mieć pewność, że staramy się z całych sił. To bardzo ważne.

– Dziękuję – odparł Chen, dobrze wiedząc, że Li ma zwyczaj mówić najpierw coś pozytywnego, aby złagodzić szykowaną ostrą krytykę.

– Pozwólcie, że jako weteran przekażę wam kilka sugestii. Na przykład wasza wizyta u starego Ma nie była najszczęśliwszym pomysłem. Ma jest dobrym lekarzem, tego nie kwestionuję. Nadal pamiętam, jak staraliście się mu pomóc.

– Dlaczego wzbudza to wasze zastrzeżenia, towarzyszu sekretarzu?

– Ci ludzie mają powody do narzekania na nasz system. – Li zmarszczył czoło. – Opowiedzieliście inspektor Rohn historię o chińskim doktorze Żywago?

– Owszem, zapytała mnie o to.

– Oczywiście, rewolucja kulturalna okazała się narodową katastrofą. Ucierpiało wiele osób. Tutaj taka historia nie jest niczym niezwykłym, ale dla Amerykanki może być sensacją.

– Ale przecież to zdarzyło się jeszcze przed rewolucją kulturalną.

– Cóż, właśnie takie rzeczy wychodzą podczas śledztwa – stwierdził Li. – Niczego obecnie nie robicie, a jednak już coś zrobiliście.

Chen był zaskoczony tą naganą Li.

– Jestem też zaniepokojony zdarzeniem w domu Zhu. Stary dom z ciemnymi, spróchniałymi schodami. Na szczęście nie stało się nic poważnego; w przeciwnym razie Amerykanie naprawdę mogliby nabrać jakichś podejrzeń.

– Cóż… – Ale ja mam podejrzenia, pomyślał Chen.

– Dlatego właśnie chcę jeszcze raz podkreślić, że musicie zapewnić inspektor Rohn bezpieczny i udany pobyt. Pomyślcie, co jeszcze moglibyście zrobić. Byliście opiekunem zachodnich gości. Dla turysty rejs rzeką jest obowiązkowym punktem programu. A także wizyta na Starym Mieście – oświadczył Li. – Zamierzam zaprosić Rohn do Opery Pekińskiej. Dam wam znać, gdy tylko poczynię przygotowania.

A więc sekretarz Li praktycznie chciał przerwać śledztwo, choć nie powiedział tego wprost.

Dlaczego? Chen był zdezorientowany. Przychodziło mu do głowy wiele powodów. Jak podejrzewał od samego początku, miał raczej stwarzać pozory prowadzenia śledztwa niż uzyskać rezultaty. Jeżeli zatem zamierzał uczciwie wykonać zadanie, będzie musiał to zrobić bez wiedzy komendy.

Idąc do domu, próbował pozbierać myśli, ale kiedy zobaczył przed sobą swój blok, wciąż był poirytowany.

Włączył światło w mieszkaniu i porównał własny bardzo skromny pokój z salonem Li. Tu nie było wspaniałych orchidei, mówiących o wyrafinowanym guście właściciela. Ani zwojów z kaligrafią słynnego uczonego. Pokój jest jak kobieta, pomyślał, nie wytrzymuje porównań.

Wyjął kasetę z nagraniem przesłuchania przeprowadzonego przez Yu w wiosce. Otrzymał ją pocztą ekspresową na domowy adres. Informacje przekazane przez sąsiadów Wen nie wnosiły właściwie nic nowego. Ich niechęć była wytłumaczalna rolą Fenga w czasie rewolucji kulturalnej.

Chen sądził, że w jakimś stopniu rozumie, dlaczego Wen stroniła od ludzi. W czasie pierwszych kilku lat pracy w komendzie również oddalił się od dawnych kolegów, którzy zaczęli nauczać w szkołach wyższych albo zajmowali stanowiska tłumaczy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Kariera policyjna nie była marzeniem ani jego, ani przyjaciół. Paradoksalnie, między innymi właśnie dlatego zajął się wówczas przekładami i pisarstwem.

Wen musiała być dumną kobietą.

Taśma powoli odtwarzała rozmowę z Miao, właścicielką jedynego prywatnego telefonu w wiosce. Kobieta wyjaśniała, w jaki sposób mieszkańcy wsi płacą jej za połączenia z krewnymi za oceanem. Ze Stanów zawsze dzwoniono na telefon Miao.

Czasami długo trwa, zanim ktoś z rodziny podejdzie do telefonu. Rozmowy międzynarodowe są bardzo drogie, więc niektórzy dbają, by telefonować o ustalonej porze. W przypadku Fenga był to wtorkowy wieczór, około ósmej. Ale w czasie pierwszych dwóch albo trzech tygodni kontaktował się częściej. Raz nie zastał Wen w domu, a kiedyś nie chciała przyjść na rozmowę. Wiecie, nie najlepiej się między nimi układało. Przy takim mężu wcale się nie dziwię. Świeży kwiat wetknięty w stertę krowiego łajna. Zaskakujące, że dzwonił co tydzień. Nie sądzę, by dużo zarabiał. Jest tam zaledwie od kilku miesięcy…

Nacisnął stop, cofnął taśmę, przesłuchał ponownie, zatrzymał, sporządził notatkę i znowu nacisnął klawisz odtwarzania.

W każdym razie we wtorek przed ósmą Wen czekała przy telefonie. Ostatnia rozmowa była wyjątkowa. Dobrze ją pamiętam, Feng zadzwonił w piątek. Powiedział, że to pilne, musiałam więc pobiec po Wen. Nie wiem, o czym rozmawiali. Mam wrażenie, że potem wyglądała na przygnębioną. Mniej więcej tyle mam do powiedzenia, detektywie Yu.

Gdy taśma zatrzymała się, starszy inspektor Chen zapalił papierosa. Starał się wszystko przemyśleć.

Zazwyczaj w kilku pierwszych dniach poszukiwań zaginionej osoby było wiele wariantów do sprawdzenia, ale kiedy już to zrobiono i nie trafiono na żaden trop, sprawa grzęzła w miejscu. Ale mimo wszystko kilka szczegółów zasługiwało na zbadanie. Na przykład, dlaczego Wen nie chciała odebrać rozmowy międzynarodowej? Nawet jeżeli nie układało się jej z mężem, czy mimo to nie chciałaby pojechać do niego do Ameryki?

Zdjął buty, położył się na sofie i wziął „Dziennik Wenhui". Rzucił okiem na artykuł o lekarzach i pielęgniarkach biorących od pacjentów „czerwone koperty" albo drobne łapówki. Może to kolejny powód, dlaczego panu Ma tak dobrze idą interesy. Koszty wizyt w państwowych szpitalach pokrywało ubezpieczenie, ale sumy w „czerwonych kopertach" mogły być imponujące. Niektórzy nazywali to korupcją, inni przypisywali zjawisko nieproporcjonalnemu podziałowi dochodu narodowego. Odłożył gazetę, żeby dać oczom odpocząć przez kilka minut. Zdrzemnął się mimo woli.

W jego sen wdarł się natarczywy dzwonek telefonu.

– Przepraszam, że tak późno… – odezwał się Stary Myśliwy.

– Nie ma za co, czekałem na wasz telefon – odparł Chen. – Byłem z inspektor Rohn w hotelu. Bardzo proszę, mówcie.

– Po pierwsze, sprawa piżamy ofiary. Część tej informacji już wam przekazałem. Na piżamie nie znaleziono metki, ale materiał ma delikatny deseń w kształcie V połączonego z elipsą. Rozmawiałem z Tangiem Kayuanem, projektantem mody. Według niego wzór oznacza międzynarodową markę Valentino. Bardzo drogie rzeczy. W Szanghaju żaden sklep ich nie sprzedaje. A więc ofiara musiała być bogaczem. Możliwe, że z innej prowincji. Albo nawet z Hongkongu.

– Może to podróbka? – zauważył Chen.

– Też tak myślałem. Ale Tang stwierdził, że to mało prawdopodobne. Nigdy jeszcze nie widział tu podrabianych piżam Valentino. A przecież podróbki dostarczane są w dużych ilościach. Nikt nie będzie robił jednej czy dwóch sztuk. Miesiąc temu policja urządziła nalot na magazyn, znaleziono trzysta tysięcy tanich podkoszulków z logo Polo. Gdyby dotarły na rynek, prawdziwe, drogie koszulki marki Polo zupełnie by się nie sprzedawały.

– Tang wie, co mówi.

– Rozmawiałem też z doktorem Xia. Dlatego nie miałem czasu wcześniej zadzwonić. Dobry doktor chce pójść na całego, żeby wam pomóc. Pamiętacie, że w ciele ofiary znaleziono niezidentyfikowany narkotyk? Kiedy rozmawialiśmy o tym, że mężczyzna został zabity tuż po stosunku seksualnym, doktor wpadł na pomysł, że tajemniczy specyfik mógł być afrodyzjakiem. Wyjął gruby informator i zaczął zaglądać tu i tam. No i znalazł narkotyk o podobnej strukturze cząstkowej. W czasie kiedy opublikowano książkę, specyfik był dostępny tylko w południowo-wschodniej Azji. Pewnie też sporo kosztuje.

– A więc skoro ofiara miała piżamę ekskluzywnej marki i zażywała drogi narkotyk, najwyraźniej nie musiała liczyć się z pieniędzmi. Ale ten człowiek nie wygląda mi na świeżo upieczonego kapitalistę.

– Zgadzam się – oświadczył Stary Myśliwy. – Jutro będę szukał dalej.

– Dziękuję, wujku Yu. Nie mówcie ani słowa o waszym odkryciu ludziom z komendy.

– Rozumiem, starszy inspektorze Chen.

Kiedy Chen odłożył słuchawkę, dochodziła już dwunasta. Ogólnie rzecz biorąc, dzień zakończył się nie tak źle, chociaż telefon przerwał mu pewien sen.

Zapamiętał z niego tylko jedną, oderwaną scenę. Szedł w stronę starego mostu nad fosą z okresu dynastii Qing, gdzieś w Zakazanym Mieście.

Był sam, a pod jego nogami szeleściły leżące grubą warstwą złociste liście. Przyszedł mu do głowy wiersz Zhanga Bi, poety z czasów dynastii Tang.

Sen przychodzi, wracając do dawnego miejsca:

Kręta weranda, okrąg balustrady.

Dla samotnego gościa nie ma nic nad księżyc.

Lśniący nadal na płatkach, co spadły na wiosenny dziedziniec.

Starszy inspektor Chen nalał sobie kolejną filiżankę czarnej kawy, starając się oczyścić podniebienie i uwolnić myśli od wspomnienia snu. To nie była odpowiednia noc na przypominanie sobie wierszy. Musiał pomyśleć.

Загрузка...