Niemy przyjaciel

Całodzienne błądzenie po skrobie oraz niezwykłe przeżycia zmęczyły Tomka tak bardzo, że po przybyciu do obozu, zaledwie przyłożył głowę do poduszki, zasnął natychmiast twardym snem. Następnego dnia, dopiero około południa, obudziło go lekkie łaskotanie po twarzy. Nie otwierając oczu machnął ręką, aby opędzić się, jak przypuszczał, od jakiegoś natrętnego owada. Po chwili znów poczuł łaskotanie. Naciągnął koc na głowę i usiłował spać dalej. Mimo to nie zaznał spokoju. Oto jakaś dziwna istota wtargnęła pod przykrycie. Tego było już Tomkowi za wiele. Rozgniewany, energicznie odrzucił koc, siadając jednocześnie na posłaniu.

— A skąd ty się tutaj wziąłeś? — zawołał zdumiony, ujrzawszy, kto był sprawcą wytrącenia go z błogiego snu.

Dingo, pupil Sally, przywarował obok niego. Zawzięcie machał puszystym ogonem, a w psich mądrych ślepiach czaiły się błyski wesołości, jakby wiedział, że spłatał chłopcu figla.

— Skąd się tu wziąłeś? — Tomek ponowił pytanie.

Dingo dźwignął się. Otarł łeb o piersi chłopca, liznął go szorstkim jęzorem po brodzie, po czym pobiegł do otworu w namiocie. Teraz odwrócił się i spoglądał wyczekująco.

— Aha, chcesz zapewne, abym wyszedł z tobą? — domyślił się Tomek. Pies odpowiedział szczekaniem. Głos jego brzmiał inaczej niż zwykłych psów. Chrapliwe szczęknięcia przemieniały się w cichy, urywany skowyt.

— Co tu się dzieje, Tomku — zapytał Wilmowski, zaglądając do namiotu.

— Spójrz tatusiu! Dingo przybiegł za nami z farmy do obozu. Łaskotał mnie po twarzy. Jakie to miłe psisko!

— Chodź do mnie, Dingo! — zachęcał Wilmowski, wyciągając rękę. Pies najwidoczniej nie miał ochoty do zawierania dalszych znajomości. Położył się na ziemi, zjeżył na karku sierść i w milczeniu szczerzył kły.

— Ho, ho! Widzę, że on tylko ciebie uznał za swego przyjaciela — zauważył Wilmowski.

— Dingo, tak nie można, to przecież jest mój ojciec — skarcił Tomek psa.

Podbiegł do ojca i zarzucił mu ręce na szyję. Dingo ciekawie przyglądał się tej scenie. Tomek przywołał go, a kiedy podszedł do nich, powiedział:

— Dingo! Taki mądry piesek jak ty na pewno przywita się z moim ojcem!

Pies machnął ogonem. Otarł się o nogi Wilmowskiego, spoglądając przyjaźnie.

— Widzisz teraz sam, ojcze, jaki on jest rozsądny — puszył się Tomek. — Bez jego pomocy na pewno nie znalazłbym Sally. Może nawet sam zaginąłbym w skrobie?

— Wygląda na roztropne stworzenie — przyznał ojciec.

— Bardzo chciałbym mieć takiego psa. Mógłbym wszędzie z nim chodzić i nie zabłądziłbym nawet w nieznanej okolicy.

— Jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja, kupię ci psa — pocieszył syna Wilmowski. — Ubierz się teraz szybko, ponieważ wypada złożyć wizytę państwu Allan. Musimy zapytać o zdrowie małej Sally. Przy sposobności odprowadzimy Dingo.

Wkrótce gromadka łowców dosiadła wierzchowców, Dingo pobiegł przy pony, na którym jechał Tomek. Allanowie przywitali gości z wielką radością. Zaraz zaprowadzili ich do pokoiku Sally. Dziewczynka czuła się znacznie lepiej. Na widok łowców klasnęła w dłonie i zawołała:

— Och, jak to dobrze, że przyjechaliście do nas! Obawiałam się, że Tommy po powrocie do obozu zaraz o mnie zapomni. On na pewno woli zabijać tygrysy i kangury, niż rozmawiać ze mną.

Tomek zarumienił się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Ojciec wybawił go z kłopotu zwracając się do Sally:

— Widzisz sama teraz, że obawy twoje były zupełnie niepotrzebne. Tomek odłożył wszystkie swe zajęcia, aby upewnić się, czy wracasz do zdrowia.

— Tommy! Naprawdę chciałeś wiedzieć, czy już się dobrze czuję? — nie dowierzała Sally.

Tomek spojrzał niepewnie na ojca, po czym odparł:

— Hm, oczywiście! Nie mogło być inaczej, skoro tak tatuś mówi.

— Czy nie przyniosłeś przypadkiem fotografii zastrzelonego przez ciebie tygrysa? — ciekawiła się dziewczynka.

Gdy Sally zapytała o jego ulubioną fotografię, Tomek natychmiast poczuł się o wiele pewniej. Teraz przynajmniej miał o czym mówić. Odparł też szybko:

— Tak, mam ją właśnie przy sobie. Przyniosłem również dla ciebie moje zdjęcie na słoniu cejlońskim, którego przywieźliśmy z Colombo do ogrodu zoologicznego w Melbourne.

— Tommy, nie mogę wprost uwierzyć, że chcesz ofiarować mi tak śliczną pamiątkę?!

— Taki mam zamiar, jeżeli ci oczywiście na tym zależy — odpowiedział

Tomek niby to obojętnym głosem, lecz w rzeczywistości czuł się bardzo dumny, że Sally poprosiła go o fotografię, którą uważał za nadzwyczaj interesującą.

Nie tylko mała Sally była zachwycona darem Tomka. Matka jej bowiem przez cały czas spoglądała wzruszona na dzielnego chłopca, teraz zaś wtrąciła się do rozmowy:

— Jak się cieszę, że będziemy mieli twoją fotografię, Tommy. Naprawdę sprawiłeś nam wielką przyjemność. Bardzo ci dziękujemy! Sally, kochanie! Ty również powinnaś ofiarować coś Tommy'emu dla upamiętnienia tak cennej dla nas znajomości. Przecież Tommy oddał nam wielką przysługę!

— Masz rację, mamusiu! Muszę dać coś Tommy'emu na pamiątkę. Nie wiem tylko, co — zafrasowała się Sally.

— Najlepiej zapytaj, co sprawiłoby Tommy'emu największą przyjemność — doradziła matka.

— Powiedz zaraz, co chcesz mieć ode mnie na pamiątkę? — zwróciła się Sally do Tomka. — Niestety nie mam tak pięknej fotografii jak ty!

Tomek coraz bardziej zakłopotany milczał uparcie. W ogóle nie był pewny, czy wypada prosić o jakąkolwiek pamiątkę. Wprawdzie chciał zaimponować dziewczynce ofiarowując jej fotografię, na której tak wspaniale wyglądał na prawdziwym słoniu, lecz nie przewidział, że taki w rzeczywistości drobiazg sprawi mu tyle kłopotu. Cóż miał teraz odpowiedzieć? Zafrasowany spojrzał prosząco na ojca, lecz ten, rozweselony zmieszaniem zawsze rezolutnego syna, wcale nie miał zamiaru przyjść mu z pomocą. Wszyscy tłumili śmiech patrząc na niego.

“A to wpadłem straszliwie — pomyślał Tomek. — Już chyba nikomu nie podaruję w przyszłości swojej fotografii.”

Stał zaczerwieniony, nic nie mówiąc. Natomiast mała Sally nie czuła onieśmielenia. Zupełnie widocznie, na równi ze starszymi, bawiła się zmieszaniem chłopca, a poza tym naprawdę chciała ofiarować mu jakąś pamiątkę. Przecież to był łowca dzikich zwierząt, który sam zabił tygrysa i kangura! Żadna z jej przyjaciółek nie mogła pochwalić się taką znajomością. Gdyby tylko zechciał pisywać do niej listy...

Podniecona nadzieją usiadła na łóżku i odezwała się stanowczo:. — Tommy, musisz natychmiast powiedzieć, co chciałbyś otrzymać ode mnie!

Tomek westchnął cichutko. Z niezmiernym żalem pomyślał, dlaczego to w Australii nie ma na przykład trzęsienia ziemi? Gdyby w tej chwili dom zadrżał w posadach, Sally i wszyscy inni na pewno zapomnieliby o upominku. Dom jednak nie miał zamiaru zapadać się w ziemię, natomiast uparta Sally wpatrywała się w niego błyszczącymi z podniecenia oczyma.

Naraz coś wilgotnego dotknęło dłoni Tomka. Machnął niecierpliwie ręką, lecz w tej chwili doznał jakby nagłego olśnienia. Spojrzał, by się upewnić. Tak, to Dingo stał przy nim i patrząc na niego machał ogonem.

— Sally, czy ty naprawdę chcesz mi dać jakąś pamiątkę? — zapytał Tomek, zapominając o przyjaciołach i państwu Allan.

— Oczywiście Tommy! Czekam przecież na twoją odpowiedź, co mam ci ofiarować — potwierdziła Sally.

— I... naprawdę nie będziesz później żałowała? — upewnił się jeszcze. Sally roześmiała się donośnie, klaszcząc z uciechy w dłonie.

— Och, Tommy, Tommy! Jesteś zupełnie taki sam, jak mój kochany tatuś, który zawsze myśli, że mamusia nie wie, czego on chce.

Pan Allan chrząknął zakłopotany słowami córki, a reszta towarzystwa wybuchnęła głośnym śmiechem. Tomek, zbity już zupełnie z tropu, przezornie zaczął wycofywać się ku drzwiom, lecz Sally zawołała:

— Tommy! Nie musisz już nic mówić! Naprawdę nie będę nigdy żałowała i... bierz go sobie na pamiątkę ode mnie. ON JEST TWÓJ!

— Kto niby jest mój? — wybąkał zaskoczony Tomek.

— Dingo! Przecież to o niego właśnie miałeś zamiar mnie prosić — odrzekła Sally tłumiąc śmiech.

— To prawda, chciałem, ale skąd ty o tym mogłaś wiedzieć? — zapytał ogromnie uradowany takim obrotem sprawy.

— Tylko chłopcy są tak niedomyślni. Każda dziewczynka patrząc na ciebie wiedziałaby od razu, o czym myślisz — triumfowała Sally.

— Bardzo ci dziękuję, Sally — powiedział Tomek z poważną miną, ponieważ wcale nie był zachwycony jej opinią o chłopcach. — Dziewczynkom zawsze wydaje się, że wszystko lepiej wiedzą. Irka jest taka sama, jak ty.

— Kto to jest ta Irka? — zaraz zagadnęła Sally.

— To moja cioteczna siostra w Warszawie — wyjaśnił Tomek.

— Chodź tu bliżej do mnie. Musisz opowiedzieć mi o niej wszystko — poprosiła Sally. — Ciekawa jestem również w jaki sposób zabiłeś tego tygrysa.

Tomek natychmiast odzyskał humor. Teraz okaże się, kto naprawdę jest ważniejszy. Trzymając Dingo za obrożę, zbliżył się do Sally. Sznurkiem wydobytym z kieszeni przywiązał psa do nogi krzesła, na którym usiadł obok łóżka dziewczynki.

— O czym mam najpierw opowiedzieć: O Irce, czy też o tygrysie? — zwrócił się do Sally.

Sally naprawdę była roztropną dziewczynką. W oczach Tomka odczytywała z łatwością jego najskrytsze myśli, odpowiedziała więc bez chwili wahania:

— Przede wszystkim chciałabym usłyszeć o tygrysie.

Tomek chrząknął i zaczął mówić:

— W porcie Colombo na Cejlonie załadowaliśmy na statek...

— Zostawmy ich teraz samych — zaproponowała pani Allan. — Na pewno nie będą się nudzili. Proszę panów na obiad. Dla Tommy'ego i Sally przyniosę jedzenie tutaj, do pokoju.

— Kobiety zawsze wiedzą, co myślą mężczyźni — dodał pan Allan, naśladując głos Sally. — Domyśliły się więc, że jesteśmy głodni. Prosimy panów do stołu.

Tomek z najdrobniejszymi szczegółami opowiadał Sally przygodę z tygrysem, później szeroko mówił o Warszawie, o Irce i braciach ciotecznych, a skończył na śmiesznych kawałach, jakie płatał w szkole razem z kolegami. Dziewczynka słuchała z wielkim zaciekawieniem, wypytywała o szczegóły. — W końcu oświadczyła, że zaraz po wakacjach podrzuci chrząszcza nie lubianej i zarozumiałej koleżance.

— Wkrótce tatuś odwiezie mnie do Bathurst do prywatnej szkoły pani Wilson — mówiła Sally. — Wyobrażam sobie, jak będą mi zazdrościły koleżanki, gdy pokażę im twoją fotografię na słoniu. Żadna z nich nie widziała jeszcze prawdziwego łowcy dzikich zwierząt

— Jeżeli naprawdę lubisz takie fotografie, to poproszę ojca przy okazji o inne zdjęcia ze zwierzętami i przyślę ci je w liście — zaproponował Tomek, któremu pochlebiało uznanie Sally.

— Czy możesz mi przyrzec, Tommy, że będziesz pisał do mnie listy? — dopytywała się uradowana propozycją.

— Muszę nawet pisywać do ciebie, bo na pewno będziesz ciekawa, co się dzieje z Dingo.

— Och tak, tak! Będę bardzo ciekawa! Wiesz, Tommy, naprawdę cieszę się, że podarowałam go tobie. Muszę przyznać się, że to ja namówiłam dzisiaj Dingo, aby poszedł do ciebie do obozu. Obawiałam się, że zapomnisz przyjechać do nas. A chciałam ci podziękować!

— Niemożliwe, żeby pies zrozumiał twoje “namawianie”. Dziwne to, bo on naprawdę przyszedł do mnie.

— Nie mów tak o Dingo — oburzyła się. — On wszystko rozumie, co się do niego mówi. Powiem mu zaraz, że ma być twoim wiernym przyjacielem.

Rozpoczęła długą przemowę do psa; Tomek tymczasem rozmyślał o dziwnym zbiegu okoliczności. Wróżbita z Port Saidu powiedział mu przecież, że znajdzie przyjaciela, który nigdy nie przemówi słowa. Czyżby miał na myśli właśnie Dingo? Zaraz też podzielił się swymi przypuszczeniami z Sally. Dziewczynka wysłuchała go uważnie, a gdy skończył, powiedziała:

— Pani Wilson często stawia sobie kabałę. Ona mówiła nam, że wróżby niekiedy spełniają się, jeżeli człowiek im trochę pomaga.

— Nie rozumiem, jak można pomagać w spełnianiu się wróżb? — powątpiewał Tomek.

— Czyni się to w bardzo prosty sposób. Mianowicie należy tak postępować, żeby się spełniły — wyjaśniła Sally. — Jeśli ci ktoś wywróży, że dostaniesz w szkole dwóję, to po prostu wystarczy nie nauczyć się lekcji i już wróżba się spełnia.

— To rzeczywiście bardzo prosty sposób — przyznał ze śmiechem Tomek.

— Szkoda tylko, że nie będziesz mógł go wypróbować. Taki łowca nie musi chyba chodzić do szkoły?

— Nie martw się, Sally, wypróbuję go na pewno — uspokoił ją. — Niestety, nawet i łowcy muszą się uczyć. Po zakończeniu łowów w Australii ojciec odwiezie mnie do szkoły w Anglii. Tylko wakacje będę mógł poświęcać na wyprawy.

— Myślałam, że masz już wszystkie kłopoty szkolne poza sobą...

— Właśnie łowca powinien mieć dużo wiadomości i to z wielu dziedzin. Nie można przecież wędrować po różnych krajach nie znając geografii, ani chwytać zwierząt nie umiejąc odróżnić słonia od małpy.

— To prawda, śmieszna jestem, że tak niekiedy rozumuję — roześmiała się Sally. — Dokąd wybierasz się w czasie następnych wakacji?

— Pan Smuga zaprosił mnie na wyprawę do Afryki. Nie wiem tylko, czy będzie ją można zorganizować już w przyszłym roku.

— A zabierzesz ze sobą Dingo?

— Tak, przecież nie mógłbym rozstać się z przyjacielem.

— To doskonale! Wobec tego będziesz musiał pisywać do mnie z Afryki.

— Na pewno będę pisał — przyrzekł Tomek.

W tej chwili do pokoju wszedł pan Allan, niosąc tacę zastawioną naczyniami z dymiącymi potrawami.

— Jak to dobrze, kochany tatusiu, że pomyśleliście o nas — powitała go Sally okrzykiem radości. — Tommy na pewno jest głodny, a ja mogłabym zjeść całego kangura! Co przyniosłeś dobrego?

— Samie przysmaki, droga córeczko: rosół z mięsa młodych papużek, baraninę w sosie z ziemniakami, pudding[61] i kompot z brzoskwiń — odparł Allan, stawiając tacę na stoliku przy łóżku.

— Ho, ho, to prawdziwa uczta! — zawołał Tomek, ochoczo przysuwając się do stołu. — Odwykłem już w obozie od domowych obiadów. Jestem ciekaw, jak też smakuje rosół z papug? Nie wiedziałem, że te ptaki są jadalne.

— Mięso papug raczej rzadko się je, natomiast rosół z niego jest doskonały i pożywny — odparł Allan. — Osobiście zrezygnowałbym ze smakowitej potrawy, byle tylko wstrętne ptaszyska wyniosły się stąd raz na zawsze!

— Jak też pan może nazywać “wstrętnymi ptaszyskami” te śliczne i mądre papugi? — oburzył się Tomek, przypominając sobie barwną, rozmawiającą kakadu.

— Pomieszkaj tylko tak jak my, w ich pobliżu, a przestaniesz się nimi zachwycać. Żaden plon nie ostoi się w polu przed ich żarłocznością. Podobnie jak małpy, więcej zawsze zniszczą, niż zjedzą. Ponadto niektóre gatunki, na przykład kakadu, mają jakieś przedziwne zamiłowanie do niszczenia wszelkich przedmiotów. Czy wiesz, że przegryzają one grube deski, cienką blachę, tłuką szkło i próbują nawet drążyć dziury w murze?

— Nigdy bym tego nie przypuszczał — zdumiał się Tomek. — No, proszę! A ja miałem zamiar schwytać sobie gadającą kakadu!

— Muszę przyznać, że w niewoli kakadu są tak łagodne, jak żadne inne papugi. Oswajają się łatwo i szybko przywiązują się do swych opiekunów. Są też bardzo pojętne. Z dużą łatwością uczą się mówić, a nawet wykonywać pewne sztuczki, ale spróbuj tylko puścić kakadu swobodnie w mieszkaniu, a zobaczysz, jak cię urządzi!

— To zapewne dlatego nie spostrzegłem wokół farmy uprawnych pól — domyślił się Tomek. — Skąd wobec tego macie państwo jarzyny?

— Hodowcom owiec nie opłaca się tutaj uprawa jarzyn — odpowiedział Allan. — Łatwiej jest sprowadzać jarzyny z odległych okolic, niż utrzymywać drogiego robotnika.

— Przypominam sobie teraz, że pan Bentley wspomniał nam już o tym. Jeśli papugi są tak żarłoczne, jak pan mówi, to należy dziękować naturze, iż żywią się wyłącznie owocami i roślinami. Cóż bowiem stałoby się w innym przypadku z pana owcami?

— Rozumowanie twoje jest tylko w części słuszne — powiedział Allan. — Wprawdzie pożywienie papug składa się przede wszystkim z nasion oraz owoców, lecz niektóre gatunki, właściwe tylko Nowej Zelandii, to jest tak zwana przez Maorysów[62] zielono-brunatna kaha[63] i oliwkowozielona kea[64], są wszystkożerne. Uderzają nawet na duże zwierzęta, a w potrzebie jedzą także padlinę. Szczególnie złą sławą cieszy się kea. Zauważono mianowicie, że owce na pastwiskach górskich, w nieznanych okolicznościach, ktoś ciężko ranił na grzbiecie. Z powodu ran, wielkości ludzkiej dłoni, nierzadko następowała śmierć zwierzęcia. Wyobraź sobie, jak wielkie było zdziwienie hodowców, gdy bliższe obserwacje przeprowadzone przez pastuchów wykazały, iż rany te zadawały owcom papugi kea. Jest to dowodem łatwości przystosowania się papug do nowych warunków życia. Kea była dawniej roślinożerna i na ssaki nigdy nie napadała, choćby dlatego, że tych zwierząt w Nowej Zelandii nie było. Po sprowadzeniu owiec na wyspy kea stała się typowym ptakiem drapieżnym, jedzącym mięso.

Allan byłby się rozgadał jeszcze bardziej, lecz wywołała go żona:

— Mój drogi, pan bosman Nowicki wzniósł toast za zdrowie gospodarzy, a ty rozprawiasz tutaj o papugach — powiedziała mrugając nieznacznie okiem do córki, która także znała niechęć ojca do pstrych, ptasich mieszkańców Australii.

Sally zachichotała wesoło i również mrugając okiem do matki, zawołała:

— Tommy nie wie jeszcze, że kangury i papugi straszą naszego tatusia nawet w nocy podczas snu! Idź już, idź, tatusiu, do naszych gości. Opowiem Tommy'emu, jak to krajowcy zręcznie polują na papugi za pomocą bumerangów.

Allan z żoną odeszli do jadalni. Dzieci znów rozpoczęły ciekawą dla nich rozmowę. Czas szybko schodził. Dopiero późnym wieczorem łowcy powrócili do swego obozu.

W ciągu następnych dwóch dni Tomek jeszcze dwukrotnie odwiedził Sally, która tak go polubiła, że gdy nadeszła w końcu chwila pożegnania, rozpłakała się serdecznie. Oczywiście Tomek wzruszył się również, ale będąc dzielnym chłopcem, potrafił zapanować nad sobą. Pocieszył nawet Sally, solennie obiecał bowiem pisać do niej listy z podróży.


Загрузка...