10

W sekretariacie redakcji Katy powitała Dory z otwartymi ramionami, dziewczęta z działów pomocniczych kręciły się w pobliżu, mając nadzieję, że Dory je zauważy. Przywitała się z każdą, niektóre cmoknęła w policzek, innym z uśmiechem uścisnęła rękę. Boże, jak wspaniale się tu czuła!

– Czy ktoś podlewał moje rośliny? Podobno znacznie ich przybyło! – uśmiechnęła się szeroko do roześmianej również Katy.

– To istna dżungla! Kiedy przeniesiesz się do nowego gabinetu, na pewno weźmiesz je ze sobą! – odparła Katy.

„Kiedy”, nie żadne Jeśli”.

Dory czuła się tym podniesiona na duchu. Biorąc kawę z rąk jednej z sekretarek, zapytała Kate:

– Co nowego?

– Chciałam do ciebie dzwonić tysiące razy, ale Lizzie mi zabroniła. Powiedziała, że zawarła z tobą układ i jeden z jego warunków brzmiał: żadnych telefonów, chyba w razie nagłej konieczności. Jakoś sobie radziłam. – Kate wzruszyła ramionami. – Twoja zastępczyni do pięt ci nie dorasta. Chcę przenieść się razem z tobą. Możesz to załatwić?

Uczucie zadowolenia nie opuszczało Dory, gdy piła kawę. Jasne, że mogła to załatwić. Przecież będzie tu szefową. Oczywiście, o ile zdecyduje się na powrót. Jej odwiedziny utwierdziły chyba wszystkich w przekonaniu, że ma taki zamiar. Może postąpiła nierozważnie? Mogła po prostu zatelefonować, zamiast zjawiać się osobiście. Byłoby jej przykro, gdyby wszystkie plany Katy wzięły w łeb.

Miała tu grono przyjaciół i zaufanych współpracowników. Pracę… stanowisko… Kiedy ostatnio czuła się tak dobrze? Było to tak dawno, że zapomniała już, jakie to wspaniałe uczucie.

– Może chcesz ciastko?

– Nie dziękuję. Odchudzam się. Spójrz tylko. – Dory ze śmiechem rozchyliła futro.

– O Boże! – jęknęła Katy.

– To samo powiedziałam, gdy weszłam na wagę. Od tej pory jem tylko sałatki. Sama nie wiem, kiedy tak utyłam.

– Czy Lizzie cię oczekuje?

– Nie spodziewa się wizyty. Miałam zadzwonić. Jest w redakcji? A co tam z adopcją?

– Lizie przychodzi do pracy codziennie o siódmej rano. Chce uporządkować wszystko, zanim odejdzie. Dziecko zjawi się już pierwszego stycznia.

Serce Dory zaczęło walić jak szalone. Czuła, że nadchodzi atak nerwowy. „Boże, tylko nie przy Katy! – modliła się w duchu. – Odpręż się, zapanuj nad sobą! Przecież to twój wybór, twoja decyzja! Niczego dziś nie musisz postanawiać.”

– Nie myślałam, że to już teraz…

– Dziecko urodziło się trzy miesiące za wcześnie i leżało przez jakiś czas w inkubatorze. Może nawet Lizzie dostanie je na Gwiazdkę. Wszyscy trzymamy za nią kciuki. To dziewczynka, tak jak chciała!

Przed oczami Dory przemknął obraz świątecznie udekorowanego domu w Waszyngtonie. Jej pierwsze Boże Narodzenie z Griffem! Przyjedzie jego matka. Lily i Rick wpadną z życzeniami. Sylvia zaprosi ich na świąteczne śniadanie w domu albo w restauracji, w zależności od tego, jakie rozmiary osiągnie bałagan w jej mieszkaniu. Prezenty. Ostrokrzew i jemioła. Kolędy, wigilijne nabożeństwo.

– Nie będziesz musiała rezygnować z doktoratu, Dory. Możesz kontynuować studia jako wieczorowe na uniwersytecie Columbia. Kilka miesięcy zwłoki nie powinno sprawić wielkiej różnicy. A w ogóle, jak ci z tym idzie? – spytała Katy pogodnym tonem, wyraźnie zakładając z góry, że wszystko, do czego Dory się weźmie, musi się udać.

– Doskonale! – skłamała Dory, czując znów wyrzuty sumienia, że tak zaprzepaściła sprawę.

Odstawiła kubek na biurko Katy.

– Idę do Lizzie. Chcę potem wpaść do banku i kupić to i owo. Chyba zatrzymam się na noc w hotelu Hyatt. Możesz zarezerwować telefonicznie pokój dla mnie? Jeśli masz czas, zjedzmy razem kolację! Ja stawiam. Mamy tyle do obgadania! Twój mąż chyba nie będzie miał o to pretensji?

– Pretensji?! Będzie w siódmym niebie! Zresztą dziś wieczorem i tak gra w kręgle. Posiedzę dłużej w pracy, zebrało mi się sporo roboty. Spotkamy się w holu hotelowym o siódmej. Pasuje ci?

– Jak najbardziej. – Dory uściskała przyjaciółkę i pomachała ręką innym pracownikom. Strasznie gorąco było jej w futrze, ale nie zamierzała go zdejmować. Jeśli z powodu własnej głupoty przytyła aż tak bardzo, powinna teraz pocierpieć!

Lizzie powitała ją serdecznie. Przyjrzała się uważnie Dory. – Wystarczyłby telefon – powiedziała.

– Po prostu promieniejesz, Lizzie! Katy powiedziała mi wszystko. Tak się cieszę, że wszystko ci się dobrze ułożyło!

– Chyba nigdy jeszcze nie byłam tak szczęśliwa! Siadaj, pogadamy. Dory zsunęła futro z ramion. Czekała, aż Lizzie przystąpi do rzeczy.

– Jak już powiedziałam, liczyłam na telefon. Nie zrozum mnie źle: bardzo się cieszę, że cię widzę. Chciałaś się rozejrzeć, co? Brakowało ci naszej budy?

– Bardzo mi brakowało. I chciałam się rozejrzeć, jak to określiłaś. Zauważyłaś z pewnością, że przytyłam. Teraz się odchudzam. Żadne ubranie na mnie nie pasuje.

– Musisz się zdecydować do poniedziałku, Dory. Chętnie dałabym ci więcej czasu, ale nie mogę. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

– Oczywiście. Zadzwonię w poniedziałek rano - odparła spokojnie Dory. Spodziewała się, że zaraz dostanie ataku nerwowego, ale nic takiego się nie wydarzyło. Uśmiechnęła się do Lizzie.

Lizzie również odpowiedziała jej uśmiechem. – Kupiłaś ostatnio jakieś ładne pantofle?

– Właśnie wybieram się do Saksa.

– Dory, zaakceptuję każdą twoją decyzję. Chciałabym, żebyśmy pozostały przyjaciółkami. Wiem, że wybierzesz to, co będzie dla ciebie najlepsze.

– Masz to jak w banku. Nie zapomnij przysłać mi zdjęć dzidziusia!

– Masz to jak w banku! – odpowiedziała tymi samymi słowami Lizzie.

– Zadzwonię w poniedziałek.

Dory najpierw odwiedziła Citibank. Podjęła ze swego konta astronomiczną sumę, zdeponowała czek od Pixie i udała się do Saksa. Zafundowała sobie fryzjera, manikiur i pedikiur. Potem zajrzała do stoiska z obuwiem, kupiła cztery pary pantofli i dwie pary botków. W ostatniej chwili zdecydowała się jeszcze na ranne pantofelki z puszkiem. Wcale nie były jej potrzebne, ale miała na nie chętkę.

Kupowała do zamknięcia domu towarowego. Potem poczekała cierpliwie aż portier przywoła dla niej taksówkę. Mogła iść piechotą, jak wszyscy nowojorczycy, ale postanowiła jednak, że będzie to „dzień dobroci dla samej siebie”.

Kolacja z Katy była bardzo udana. Siedziały kilka godzin, popijając sałatkę szprycerkiem – winem z wodą. Rozmawiały o wszystkim i o niczym, przeważnie jednak o pracy Katy i o dziecku Lizzie. Katy uznała, że jest to czas na relaks. Z trudniejszymi sprawami lepiej zaczekać, aż znajdą się w pokoju Dory.

Było po dziesiątej, gdy dotarły do jej pokoju i obie zrzuciły pantofle. Dory zamówiła kawę z ekspresu i amaretto – włoski likier migdałowy. Dała kelnerowi suty napiwek. Usadowiwszy się wygodnie w fotelu, zwróciła się do Katy:

– Widzę, że umierasz z ciekawości. Sama nie wiem, od czego zacząć. Wszystko tak się poplątało! Jestem całkiem zdezorientowana, nie wiem, w którą stronę się obrócić.

Twarz Kate pełna była troski o los przyjaciółki.

– Taki związek jak wasz w gruncie rzeczy niewiele się różni od małżeństwa: każda ze stron musi się postarać, żeby coś z tego wyszło. Według mnie jedyna różnica polega na tym, że możecie się rozstać bez pomocy adwokata.

Dory wolniutko sączyła amaretto. – Nie mam do niego żadnych pretensji. W gruncie rzeczy uważam, że wina leży po mojej stronie. Jakoś się zagubiłam. Zaczęłam dostawać napadów lęku. Zgłupiałam do tego stopnia, że o mały włos nie zdecydowałam się na dziecko. Dzięki Bogu zrozumiałam, że to był błąd. Dziecko skomplikowałoby sprawę jeszcze bardziej.

– Nareszcie myślisz logicznie!

– W tej chwili tak. Ale nawet teraz nie czuję się pewnie. Mogłam dziś zadzwonić do Lizzie, tak jak obiecałam, ale w ostatniej chwili zdecydowałam się na przyjazd. Po prostu musiałam tu dziś przyjechać. Nie podjęłam jeszcze decyzji. Muszę porozmawiać z Griffem.

– Całkiem zrozumiałe. Opowiedziałaś Lizzie o tym wszystkim?

– Lizzie? Chyba żartujesz! Ona czyta we mnie jak w książce. Dała mi czas do poniedziałku na podjęcie decyzji, oświadczyła, że to już ostateczny termin. Lizzie jest wobec mnie więcej niż w porządku. Ale widzisz, Katy, chodzi o całe moje życie!

– Więc oświeć mnie w tej materii, mądra i wspaniała przyjaciółko!

– A ty nie masz mi nic do powiedzenia, nie dasz mi żadnej rady?

– Ani myślę! Nigdy nie wtykam nosa w cudze sprawy, nawet jeśli dotyczy to najlepszej przyjaciółki. Każdy powinien sam za siebie odpowiadać! Powiem ci tyle: zacznij od ustalenia, co jest dla ciebie najważniejsze.

– Właśnie próbuję to zrobić.

– Próbowanie nie wystarczy. Masz to zrobić! Stań mocno na nogach, spręż się! – powiedziała.

– Mogę zrobić jakieś głupstwo, czego potem będę żałować.

– Coś takiego zdarza się nam stale. I jakoś z tym żyjemy. Masz podjąć decyzję zgodną z twoją naturą. Czy tego nie rozumiesz, Dory?

– Prościej machnąć na wszystko ręką, a potem zrzucać winę na innych i na niepomyślne okoliczności.

Katy zaśmiała się.

– Dobrze to znam! Nie zawsze miałam drogę usłaną różami, ale jakoś to przeżyłam. Z tobą też tak będzie. Należysz do tych osób, o których w moich stronach mawiało się, że są porządni z kościami. Powiedz, kupiłaś sobie jakieś nowe pantofle? Ile ich teraz masz?

– Dziś kupiłam aż cztery pary, i dwie pary botków. W Wirginii nie kupowałam niczego. Wiecznie chodziłam w tenisówkach. Spalę jutro to świństwo zaraz po powrocie. Nie znoszę tenisówek! Nienawidzę ich z całej duszy!

Katy nigdy jeszcze nie widziała u Dory takiej gwałtownej reakcji.

– Spoko! Nie znosisz tenisówek? Nikt ci nie każe w nich chodzić. Nie gorączkuj się.

– Sama widzisz! Teraz nie mogę się opanować. A w Waszyngtonie wszystko w sobie tłumiłam i byłam… taka milutka, cholera jasna!

– Nic w tym złego.

– A właśnie że tak! Zwłaszcza jeśli ma się ochotę wyć i protestować na całe gardło. Gniew to zdrowy odruch obronny. Chyba o tym wiesz, Kate?

– Oczywiście! Korzystam z tej metody sto razy dziennie.

– A ja tłumiłam w sobie wszystko przez cały czas, kiedy byliśmy razem z Griffem. Byłam zawsze tak cholernie miła. Nie chciałam go denerwować. Zachowywałam się jak wierna niewolnica. Szykowałam smakowite dania. Urządzałam ten cholerny dom, mało mnie szlag przy tym nie trafił! Zawsze Griff był na pierwszym miejscu. Zaniedbałam studia i sama się zaniedbałam pod każdym względem.

– Czy na tym mu właśnie zależało? – spytała cicho Katy. Dory patrzyła na przyjaciółkę przez dłuższą chwilę.

– Nie wiem. Zawsze się na wszystko zgadzał. Nigdy się ze mną nie sprzeczał. Poświęciłam mu się całkowicie. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, by nam się udało.

– Ale czy Griff tego właśnie chciał? – nie ustępowała Katy.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

– Właśnie że wiesz! Gdyby tak nie było, nie siedziałabyś tu teraz. Znacznie prościej podnieść słuchawkę i zatelefonować. A jednak zdecydowałaś się na podróż! Odeszłaś stąd, gdy stałaś na progu wielkiej kariery zawodowej. Byłaś kobietą z własnym mieszkaniem, ustaloną pozycją, plikiem własnych akcji. Każda dziewczyna z naszej redakcji dałaby odciąć sobie prawą rękę, by mieć choćby cząstkę tej pewności i siły, która z ciebie wprost emanowała. Choć małą cząstkę! W takiej właśnie kobiecie zakochał się Griff i postanowił się z nią ożenić. Czy nie mam racji?

– Zgoda, zgoda! Może i masz rację! Ale miłość to miłość. W głębi serca pragnęłam jednak pozostać nadal taka jak w Nowym Jorku. Och, Katy! Wszystko spaprałam! Teraz już wiem dlaczego: usiłowałam być kilkoma różnymi osobami naraz. Sylvia i Lily drażniły mnie jak cholera. Robiłam dobrą minę, ale źle się czułam w ich towarzystwie. Boże, jak się starałam dopasować! Robiłam, co mogłam. A im bardziej się starałam, tym gorzej się czułam. Masz słuszność: zmieniłam się we własną karykaturę. Czasami dostrzegałam spojrzenie Griffa: gapił się na mniej, jakby widział mnie po raz pierwszy! Nie mogłam tego zrozumieć. Myślałam, że pragnął takiej przemiany! Robiłam to wszystko, żeby go zadowolić.

– I zgubiłaś po drodze samą siebie, tę Dory, w której się zakochał. Gdyby mu zależało na kimś do prowadzenia domu, mógł sobie wynająć gosposię! Ale on chciał ciebie! Prawdziwą Dory! Tą, która teraz tu siedzi i rozmawia ze mną.

– Trudno mi się z tym wszystkim pogodzić. Nie byłam w porządku ani wobec Griffa, ani wobec siebie. Próbowałam oszukać i jego, i samą siebie.

– Z pewnością przeżyliście niejedną szczęśliwą chwilę, zwłaszcza z początku – powiedziała łagodnie Katy. Cierpiała, widząc udrękę w oczach przyjaciółki. Lepiej jednak, żeby Dory zorientowała się w sytuacji i nie ciągnęła tego tak dalej, wiecznie niezdecydowana. Bardzo łatwo dać za wygraną. Jej samej zdarzyło się przed wielu laty coś podobnego.

– Oczywiście że bywały szczęśliwe, cudowne chwile! Nigdy ich nie zapomnę. Nigdy! Ale to już tylko wspomnienia, Katy. Gdyby jednak można było cofnąć czas, postąpiłabym tak samo. Potrzebowałam tego wspólnego życia z Griffem, a i on chyba też. Obojgu nam przydało się to doświadczenie. Tyle że eksperyment się nie powiódł. Gdybym się nie zdecydowała na wyjazd do Waszyngtonu, żałowałabym tego do końca życia. Jak mawia Pixie: „Rób, na co masz ochotę, jeśli będzie to coś głupiego, wkrótce sama się o tym przekonasz”. Od dziś zamierzam zawsze robić tylko to, co jest zgodne z moją naturą. Muszę powrócić do mojego prawdziwego życia. Nie będzie to łatwe. Kocham Griffa. Chyba zawsze będę go kochała, ale są w moim życiu i inne miłości. Kocham Nowy Jork. Kocham pracę w redakcji. Kocham tę wielkomiejską dżunglę, kocham to życie! Pragnę znowu cieszyć się tym wszystkim. Nie ma w tym nic złego; żeby to zdobyć, nie muszę się poniżać, niczego się wyrzekać, nie muszę zmieniać się w kogoś całkiem innego. Powinnam tylko wyraźnie powiedzieć sobie, co jest dla mnie najważniejsze.

– Jesteś na dobrej drodze. Widzisz, jak może się przydać rozmowa ze starą przyjaciółką? – Katy uściskała ją mocno.

– Dziękuję ci, Katy! Naprawdę mi pomogłaś.

– Gdzie tam, sama doszłaś do tego! Ja tylko cię słuchałam. Przecież nie dawałam ci żadnych rad! Nie mówiłam, co dobre, a co nie!

– Masz rację! Naprawdę sama do tego doszłam! Oceniłam sytuację. Pozbierałam się! No, prawie. Czeka mnie jeszcze wiele przeszkód, aleje pokonam. Może w którymś momencie ogarnie mnie znowu słabość, ale już wiem, dokąd zmierzam. Zanim wyjdziesz, muszę się koniecznie dowiedzieć, jak wypadł artykuł o Pixie.

Katy roześmiała się.

– To będzie chyba jeden z największych sukcesów „Soiree”! Z Pixie cudownie się współpracowało. Zaproponowała nam dalszy ciąg w przyszłym roku. Gotowa jest nawet przyjechać z Hongkongu. Ciągle napomykała o swym udziale w programach telewizyjnych! Jeszcze tego jej się zachciewa!

– Cieszę się, że Lizzie postanowiła wykorzystać ten materiał. Czy bardzo było trudno przedstawić w sposób taktowny „starcze ciągoty” Pixie, jak sama to określa?

– Ależ skąd! Wyszło istne arcydzieło. W najlepszym guście, słowo daję. Artykuł wzbudził takie zainteresowanie, że cały zarząd stawił się na ostatnią sesję zdjęciową. Pokochali po prostu Pixie, zwłaszcza po tej imprezie „Pod Gołębiem”. Przesłałam ci ostatnie sprawozdanie z posiedzenia, czyżbyś go nie przeczytała? Harlow przypisał całą zasługę tobie. Jego pochwały zajmują aż dwa akapity! Powiedział, cytuję dosłownie: „Powinniśmy być wdzięczni Dory Faraday za intuicję i odwagę, jaką wykazała, proponując nam wykorzystanie tego materiału. Jest to temat, którego większość czasopism obawiałaby się poruszać na swoich łamach. Ponieważ jednak „Soiree” zawsze przoduje na drodze postępu, nie mogliśmy pozbawić czytelników tak niezwykłej publikacji. „ I gadał tak bez końca, obsypując cię komplementami. Przesłałam ci to kilka dni temu.

– Jeszcze nie dostałam. Kiedy to się ukaże?

– W wiosennym numerze.

– Prześlij trochę egzemplarzy cioci Pixie do Hongkongu.

– Co ona tam właściwie robi?

– To co zawsze. Przed wyjazdem wpadła do mnie na trzy dni. Nie zmieniła się ani trochę! Dożyje z pewnością setki, ciesząc się każdym dniem. Griff jest nią oczarowany, ogromnie się zaprzyjaźnili.

– Jak mógłby jej nie pokochać? To jedna z najbardziej niezwykłych kobiet, jakie w życiu spotkałam! Okazuje się, że starość też miewa dobre strony. Kiedy będziesz pisać do Pixie, przekaż jej pozdrowienia ode mnie.

– Oczywiście! Wspaniale było pogadać z tobą, Katy! Bardzo mi ciebie brakowało. Wszystkich was mi brakowało. Zadzwonię do ciebie.

Katy uścisnęła ją.

– Kiedy tylko zechcesz. Do zobaczenia!

Dory zaryglowała drzwi, rozebrała się i poszła spać. Miała zamiar przemyśleć dokładnie wszystko po powrocie do Wirginii.


Następnego ranka Dory wylądowała na lotnisku krajowym w Waszyngtonie. Zbliżała się pora lunchu i zimowe słońce świeciło jasno przez wielkie, podłużne okna terminalu. Czekając na swój bagaż, przyglądała się podróżnym. Było głupotą mieć nadzieję, że ujrzy wśród nich spotkanego wczoraj mężczyznę, ale nie mogła się powstrzymać.

Czując się trochę nie w porządku wobec Griffa, zabrała swe pakunki z przenośnika i poszła w stronę parkingu.

Tonące w zieleni mieszkanie wydało się Dory jakieś obce. Z niewiadomego powodu irytowało ją. Wyregulowała termostat i powiesiła futro do szafy. Widok nie zasłanego łóżka rozdrażnił ją. Dostrzegła też na stole okruchy grzanek i brudny kubek po kawie. „Zabrakło kobiecej ręki!” – pomyślała. Z kosza na brudną bieliznę zwisała nogawka piżamy Griffa. W miednicy leżał mokry ręcznik. Ranny pantofel zaklinował drzwi, których nie można było zamknąć.

– Niech to cholera! – wybuchnęła Dory i zbiegła na dół. Zrobiła sobie mocną kawę i usiadła, by ją wypić. Postanowiła, że zrobi sobie godzinny marsz: czas wrócić do formy! Na lunch i na kolację zje sałatkę. Griffowi zrobi do sałatki stek. Koniec z daniami dla smakoszy! I z wieloma innymi rzeczami!

Ma cztery dni na podjęcie decyzji. Zerknęła na kalendarz. Cztery dni. Dziewięćdziesiąt sześć godzin. Pięć tysięcy siedemset sześćdziesiąt minut.

Powinna jednak pomyśleć o Griffie. Jeżeli wróci do Nowego Jorku, co stanie się z ich miłością? Wiadomo, że rozłąka wcale nie zbliża ludzi… Czy zdoła żyć bez Griffa? Czy naprawdę chce wracać? Gdy wczoraj wyszła z redakcji „Soiree”, zatrzymała się przed budynkiem i popatrzyła w redakcyjne okna. „Tylko tu naprawdę żyję” – pomyślała.

Jeśli to prawda, to co można powiedzieć o dniach przeżytych z Griffem? Czy był to eksperyment, próba zerwania z przeszłością?

W którym, momencie zaczęła myśleć, że to nie na zawsze? Przecież gdy składała podanie o urlop i zdecydowała się na podjęcie studiów i zamieszkanie razem z Griffem, wierzyła w głębi serca, że zostanie z nim na dobre. Miał to być nowoczesny związek, który ostatecznie doprowadzi do małżeństwa. Mogła się teraz przyznać do tego przed sobą.

Kochała Griffa. Jeśli od niego odejdzie, coś w niej umrze. Było to równie pewne jak fakt, że nie mogłaby żyć, nie oddychając. Potrzebowała jednak czegoś więcej. Tutaj nie czekało na nią żadne ambitne zadanie. Jej życie nie miało sensu. Gdy o tym myślała, robiło jej się niedobrze. Jakim cudem znalazła się w takiej matni? Nie umiała na to odpowiedzieć. Znów spojrzała na kalendarz i rządek czerwonych krzyżyków.

Z szybkością błyskawicy przebiegła przez kuchnię do telefonu. Poszukała numeru telefonu. Z bijącym sercem czekała, aż ktoś po tamtej stronie podniósł słuchawkę.

– Kancelaria senatora Collinsa. Czym mogę służyć?

– Tu Dory Faraday. Kilka miesięcy temu redakcja „Soiree” skontaktowała się z senatorem na temat przeprowadzenia z nim wywiadu podczas świątecznej przerwy w sesjach Senatu. Chciałabym uzgodnić termin z panem senatorem.

– Zdążyła pani w ostatniej chwili. Jest już spakowany, wraca na święta do Nowego Jorku. Chwileczkę, zaraz go poproszę do telefonu.

To był wyraźny znak! Znak z nieba. Ze ściśniętym gardłem czekała, aż Drake Collins podejdzie do telefonu. Mimo że nie mógł jej zobaczyć, odgarnęła spadające na czoło włosy i przesunęła wskazującym palcem po wargach.

– Panna Faraday? Redakcja „Soiree” zapewniała mnie, że skontaktuje się pani niebawem ze mną. Sądziłem, że całkiem pani o mnie zapomniała. – Miał niski głos. Kiedy to mówił, z pewnością się uśmiechał.

– Ależ skąd! Czy jakaś kobieta mogłaby o panu zapomnieć? Jeśli wierzyć prasie, jest pan niezwykłym człowiekiem. Właśnie dlatego chcę przeprowadzić ten wywiad i w ten sposób podziękować wszystkim kobietom, które pobiegły do urn wyborczych, żeby głosować na pana.

W słuchawce rozległ się niski śmiech i Dory poczuła gęsią skórkę na plecach.

– Moją dewizą jest „nigdy nie wierzyć doniesieniom prasowym na temat własnej osoby”!

Dory roześmiała się.

– Kiedy możemy się spotkać?

– Po świętach będę wolny do trzeciego stycznia, kiedy rozpocznie się sesja Senatu. Sądzę, że sekretarka podała pani mój adres domowy.

– Oczywiście. Właśnie tam chciałabym przeprowadzić z panem rozmowę i zrobić kilka zdjęć. Przydałoby się też jakieś zdjęcie z Waszyngtonu, na przykład z „Tramwaju Olliego”, razem z Nickiem.

– Czy miałaby pani jakieś trudności z przyjazdem do Nowego Jorku? – Dory dosłyszała w głosie senatora nutkę niepokoju.

– Nie – odparła bez wahania. – Proszę mi zdradzić, czy jest w pana życiu jakaś kobieta? Nie pytam ze zwykłej ciekawości, panie senatorze. Jeśli ma pan jakąś bliską swemu sercu damę, nasi czytelnicy zechcą dowiedzieć się o tym. I zobaczyć was oboje na fotografii: przy wspólnym lunchu albo na przechadzce po Central Parku.

W słuchawce rozległ się znowu niski śmiech, ale nie było żadnej odpowiedzi. Dory oblizała wargi i uśmiechnęła się.

– A zatem pana jedyną pasją jest polityka?

– Nareszcie się rozumiemy. Chętnie bym z panią pogawędził dłużej, ale muszę się spieszyć na samolot. Wie pani co? Jak już odpocznę i załatwię sprawunki, zadzwonię jutro do pani. Ustalimy konkretną datę. Wesołych Świąt, panno Faraday!

– Dziękuję, panie senatorze. Miłego odpoczynku!

Dory przez dłuższą chwilę wpatrywała się w słuchawkę, nim ją odłożyła. Oto nowy początek! Pierwsza ważna decyzja od chwili wprowadzenia się do tego domu. To było coś konkretnego, w czym można się wykazać! Coś, co zrobi z prawdziwą przyjemnością.

Jeszcze raz podniosła słuchawkę i wykręciła numer redakcji. Złapała Katy w ostatniej chwili przed wyjściem na lunch.

– Katy, skontaktowałam się właśnie z senatorem Collinsem. Czy możesz mi przesłać materiały na jego temat? Jeśli mam zrobić na Collinsie dobre wrażenie podczas wywiadu, muszę coś o nim wiedzieć! Prześlij ekspresem, żebym miała czas się z tym zapoznać!

Dory czuła się świetnie. Wprawiła piłeczkę w ruch – teraz wystarczy nie spuszczać jej z oka. Dlaczego w ciągu ostatnich kilku miesięcy wydawało się to takie trudne?

Cichutki, dobrze znany głos spytał: „Co ze studiami?”. Dory odpowiedziała szczerze: „To był tylko pretekst umożliwiający zamieszkanie tu z Griffem bez decydowania się na małżeństwo. Nie dojrzałam jeszcze do doktoratu. Może nie zrobię go nigdy. A może w przyszłym roku, jeśli będzie mi na nim rzeczywiście zależało. Mam jeszcze tyle do zrobienia, tyle do obejrzenia. Nie jestem gotowa!”

Nie mogła patrzeć na kuchenny kalendarz! Zielone litery oznajmiały, że jutro przybędzie z wizytą matka Griffa.

Esther Michaels była uroczą kobietą, młodo wyglądającą wdową po pięćdziesiątce. Prowadziła niewielką agencję reklamową i świetnie sobie z tym radziła. Dory natychmiast się z nią dogadała podczas pierwszego spotkania w Nowym Jorku, zaaranżowanego przez Griffa. Rozmowa podczas kolacji toczyła się wokół spraw teatru. Esther pasjonowała się teatrem, baletem i joggingiem. Była aż za szczupła, odżywiała się nieregularnie i walczyła z wrzodem żołądka. Dory polubiła ją przede wszystkim dlatego, że była matką Griffa. Ze spojrzenia Esther wyczytała, że pochwala wybór syna. Obiecały sobie, że umówią się kiedyś na lunch. Była to typowa obietnica osób bardzo załatanych: któregoś dnia, jeżeli się uda. Nie potraktowały jej zbyt poważnie.

Dory niezbyt była zadowolona z tego, że Esther do nich przyjedzie – ale Griff okazał tyle gościnności Pixie! Czyż mogłaby inaczej potraktować jego matkę? Jednak w głębi ducha wcale nie miała ochoty jej gościć. Zwłaszcza teraz, gdy sytuacja jest tak niepewna. Z pewnością Esther dostrzeże panujące pomiędzy nimi napięcie. Pewnie uzna, że Griff i Dory powinni rozwiązać własne problemy bez jej rad. Dory bynajmniej sobie nie życzyła żadnych rad ze strony Esther. Pixie to co innego! Zawsze dostrzegała obie strony medalu, na trzeźwo czy po pijanemu. Esther oczywiście opowie się po stronie syna, jeśli się domyśli, że Dory zamierza go porzucić.

Rozbolała ją głowa. Potarła skronie, mając nadzieję, że to pomoże. Jednak ból tylko się nasilił. Może by tak zadzwonić do Esther i powiedzieć jej, żeby przyjechała na jeden dzień, a nie na cały tydzień? Griff nie byłby zadowolony, gdyby popsuła świąteczne plany jego matce!

„Nie chcę jej tu widzieć! Będzie to dla mnie zbyt stresujące, a mam już i bez tego dosyć kłopotów na głowie!” Porozmawia z Griffem i zorientuje się, co on o tym myśli.

Nie, do cholery! Nie będzie się zdawać na Griffa! Jeśli do niego zadzwoni, to tylko po to, by zakomunikować mu swoją decyzję. Gdyby mu nie odpowiadała, niech sam się martwi! To na nią przede wszystkim spadnie ciężar zabawiania Esther, więc to ona powinna mieć tu decydujący głos.

Dory przyciągnęła do siebie telefon, wykręciła numer kliniki Griffa i czekała, aż recepcjonistka połączy ją.

– Griff, dzwonię w sprawie twojej matki. Zamierzam dziś do niej zatelefonować, ale chciałam przedtem pomówić z tobą.

– Czy coś się stało, Dory? Jeśli ta wizyta jest ci nie na rękę, to ją odwołaj. Mama nie będzie miała pretensji. Zaproś ją kiedy indziej.

Do licha, trochę zanadto ułatwiał jej sprawę! Poza tym Dory nie życzyła sobie również żadnych późniejszych wizyt.

– Obawiam się, że nie wytrzymam dłużej niż dwa dni w roli gościnnej pani domu. Nie bądź na mnie zły! Staram się zachowywać jak najuczciwiej w stosunku do ciebie. Postanowiłam nie dzwonić do Esther bez porozumienia z tobą. To twoja matka! Jednak ty będziesz stale siedział w klinice i cały ciężar zabawiania gościa spadnie na mnie. Nie mam na to ochoty, Griff! Jakoś wytrzymam dwa dni, ale na więcej mnie nie stać!

– Doskonale cię rozumiem, Dory. Masz rację. Mama potrafi być uciążliwa dla otoczenia. I rzeczywiście to ty musiałabyś się nią zajmować. Tak więc decyzja należy do ciebie.

– Nie masz mi tego za złe?

– Oczywiście, że nie. Dobrze znam moją mamę! Rozumiem cię, Dory – powiedział Griff. – Kochanie, ogromnie się cieszę, że chciałaś ze mną szczerze pomówić. Nie przejmuj się!

– Wobec tego zaraz zadzwonię do Esther. Na razie, Griff.

Udało się! Minęła drugi kamień milowy. Zapadła kolejna decyzja. Esther przyjedzie tylko na weekend. Dory odłożyła słuchawkę w doskonałym nastroju.

Musi posprzątać w gościnnym pokoju i przygotować świeżą pościel. Wyciągnęła z szuflady prześcieradła i powłoczki. Tydzień temu denerwowałaby się, wybierałaby najodpowiedniejszy komplet – może nawet wzięłaby się za prasowanie? Lily zawsze prasowała pościel po maglowaniu. Ale dla Dory Faraday skończyły się już czasy prasowania! Pomarańczowo-brunatne zygzaki na pościeli wyglądały szokująco. To był komplet kupiony przez Griffa. Pokpiwał sobie, że wybrał go specjalnie po to, by rano jak najszybciej uciekać z łóżka. Esther z pewnością zrobi wielkie oczy!

Dory odkurzyła meble bibułkową serwetką i zdmuchnęła kurz z małego przenośnego telewizorka. Gdy opuszczała pokój, dostrzegła śmieci na dywanie. Zamiast włączyć odkurzacz, schylała się, zbierając je ręką. Uznała, że dobrze jej to zrobi na linię.


Griff odłożył słuchawkę i przez chwilę siedział bez ruchu zaskoczony. A więc kobiety jego życia jakoś nie przypadły sobie do gustu. Matka potrafiła dać się we znaki! Jeśli Dory czuła, że nie zniesie dłuższej wizyty, trzeba się z tym pogodzić. On sam też nie oczekiwał mamy ze specjalnym utęsknieniem. Przypuszczał jednak, że Dory zaciśnie zęby i jakoś to wytrzyma. Nie sądził, że podejmie decyzję i zadzwoni, by mu ją zakomunikować. Griff roześmiał się. Nie pytała go o zdanie, tylko go poinformowała. To dobry znak! Dory przechodziła teraz jakiś kryzys wewnętrzny, a wizyta Esther tylko pogorszyłaby sprawę. On sam kochał matkę, ale zdecydowanie wolał kochać ją na odległość.

Загрузка...