2

Dory przez cały czas ściskało w żołądku, gdy stała w windzie obok Davida Harlowa, który nachalnie ocierał się o nią ramieniem. Zauważyła domyślne spojrzenia kobiet z innych działów, gdy pan Harlow prowadził ją do windy. Wieść o ich wspólnej kolacji już się rozniosła. Dory zdawało się, że w oczach niektórych dostrzega współczucie. Może się jej przywidziało? A jeśli nie?

Pan Harlow przepuścił ją w drzwiach obrotowych w holu. Przysuwał się zbyt blisko i ściskał ją za łokieć, gdy szli ulicą.

– Weźmiemy taksówkę? A może się przejdziemy? – spytał.

– Chodźmy pieszo. Taki ładny wieczór. Przyda nam się trochę ruchu po całodziennym siedzeniu za biurkiem. – Dory pomyślała, że za żadne skarby nie wsiądzie do taksówki z Davidem Harlowem. Jeśli wszystkie opowieści na jego temat były prawdziwe (a zaczynała wierzyć, że były!), nie miała zamiaru pozwolić mu, żeby ją obmacywał.

W drodze do restauracji gawędzili o tym i owym. Dory wzdrygnęła się i próbowała się odsunąć, gdy Harlow objął ją ramieniem, kiedy czekali, aż zaprowadzą ich do stolika. Było coś zaborczego w tym geście – zdecydowanym, zbyt pewnym siebie.

– Czego się napijemy?

– Gorzka z lodem – odparła bez namysłu Dory. Nie da zbić się z tropu! I z całą pewnością nie pozwoli sobie w jego towarzystwie na więcej niż dwa kieliszki. Musi zachować przytomność umysłu. Miał to być pamiętny dzień, ważny krok na drodze do przyszłej kariery… gdyby się na nią zdecydowała. Nie pozwoli, żeby zepsuł go ktoś taki jak David Harlow! Czemu nie wykręciła się jakoś od tej kolacji? Była tak pochłonięta swoimi sprawami, tak pewna siebie – a on wystąpił z propozycją akurat wtedy, gdy gotowa była zmierzyć się z całym światem! Przez całe popołudnie żałowała swej decyzji, ale było już za późno.

– Mają tu doskonałą kuchnię – powiedział Harlow, unosząc w górę kieliszek. – Wypijmy za naszą długą i owocną współpracę!

– Idę teraz na urlop, panie dyrektorze. A nasza długa i owocna współpraca to w najlepszym wypadku kwestia przyszłości. – Dory zaschło w ustach, ledwie mogła mówić. Facet zdecydowanie jej się nie podobał! Nie pociągała jej ani jego reputacja rozpustnika, ani bezczelna pewność siebie.

– Z urlopu się wraca – powiedział Harlow z nutką wyższości w głosie. – Dobro „Soiree” leży mi na sercu. Mam tu, w kieszeni, twoją nominację, Dory. Moglibyśmy razem stworzyć doskonały… zespół. – Znacząca pauza w jego wypowiedzi nie uszła uwagi Dory. – Kiedy Lizzie zaproponowała cię na swoją następczynię, podpisałem się obiema rękami pod jej decyzją. Zdążyłem się już porozumieć z członkami zarządu i wyrecytowałem im całą litanię twoich zalet i osiągnięć. Wszyscy niecierpliwie oczekujemy twego powrotu.

– Nie zdążyłam jeszcze wyjechać. I nie zobowiązałam się, że wrócę. Sama nie podjęłam dotąd decyzji. – Dory nie odpowiadał kierunek tej rozmowy. – Skąd to nagłe zainteresowanie, panie dyrektorze? Nigdy przedtem nie obchodziła pana moja kariera.

– Złotko, mężczyzna na moim stanowisku nie może poświęcać zbyt wiele uwagi każdej dziennikareczce współpracującej z „Soiree”. Przyznam, że zawsze pociągały mnie władcze kobiety, dorównujące mi pozycją i znaczeniem. A jako pracodawca… chyba wiesz, że daję wszystkim równe szanse? – Harlow uznał to za doskonały dowcip i roześmiał się, chwytając Dory mocno za rękę. – Mogę ci być bardzo pomocny. Słówko tu, słówko tam i zaszłabyś na sam szczyt. Naprawdę mógłbym ci to zapewnić.

Dory wzdrygnęła się. Próbowała ukryć niesmak, gardząc sobą za to, że zmusza się do uprzejmości i boi się zrazić do siebie tego typa. Wiedziała, że powinna po prostu wstać, pożegnać się i odejść. Do diabła z Davidem Harlowem! Nie potrzebuje pomocy tego śliskiego typa! Czy aby na pewno? Harlow był najwyraźniej przekonany, że mają w garści. Jaki pewny siebie! Dory uśmiechnęła się z przymusem.

– Chce pan powiedzieć, że nie mogłabym odnieść sukcesu bez pańskiej pomocy? Nawet z moimi kwalifikacjami, które pan wyliczał członkom zarządu?

– Nie kwestionuję twoich zdolności, Dory. Zawsze miewałaś twórcze pomysły, cenne dla naszego pisma. Powiedziałem tylko, że mógłbym ci pomóc w dostaniu się na sam szczyt. Prawdziwy sukces osiągają jedynie kobiety pewnego typu. Wyrafinowane, światowe kobiety, które wiedzą, gdzie należy szukać poparcia. Mam wrażenie, że jesteś jedną z nich.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Jak miałabym zapewnić sobie pańskie poparcie? – Serce waliło jej jak szalone. Była pewna, że siedzący naprzeciw niej dyrektor słyszy to dudnienie.

Harlow odstawił kieliszek i pochylił się ku niej przez stolik. Odruchowo cofnęła się. Dyrektor znów chwycił ją za rękę. Dory przełknęła ślinę. Jakoś wytrzyma dotyk tej wilgotnej dłoni. Blada, jakby martwa skóra budziła w niej obrzydzenie. Mimo to nie cofnęła ręki.

– Jesteśmy oboje dorośli i dobrze wiemy, o co chodzi – dotarły do niej słowa Harlowa. – Więc daruj sobie te sztuczki. Lubię igraszki tylko w sypialni. A ty jesteś w tym dobra?

– Tak sobie – odparła Dory nieswoim głosem. To chyba zły sen! Niemożliwe, by siedziała tu i słuchała spokojnie faceta, który traktuje ją jak dziwkę! Niemożliwe, że pozwala mu trzymać się za rękę! Z jakiej racji?! Dlaczego, na miłość boską? Dla stanowiska? Naprawdę poniża się dla stołka przed tą nędzną namiastką mężczyzny? Musi jakoś zareagować, coś powiedzieć, raz na zawsze z tym skończyć!

– A takich posad nie brakuje w Nowym Jorku.

– Oczywiście, moja droga. I mogę chyba bez przesady powiedzieć, że znam wszystkich redaktorów naczelnych wychodzących tu czasopism.

No i wyszło szydło z worka! Dory doskonale wiedziała, co znaczą te słowa. Jeśli nie okaże się „dyspozycyjna”, wyleci z pracy i niełatwo będzie jej znaleźć miejsce w jakimś piśmie. Dory poczuła w gardle smak żółci. Uwolniła rękę z jego uścisku i podniosła kieliszek do ust. Wypiła całą zawartość dwoma łykami. Musi się stąd wyrwać, wrócić do domu! Jej noga nigdy już nie postanie w tym wrednym mieście, pełnym takich odrażających typków jak David Harlow! Będzie myśleć tylko o czekającym janowym życiu! Nie musi przecież tu siedzieć i słuchać przechwałek i pogróżek tego obleśnego faceta! Wystarczy wstać i wyjść. Powie mu, żeby się odwalił, żeby zdechł! Na co on sobie w ogóle pozwala?! Przecież to molestowanie seksualne. Ale jeśli tak zareaguje, zaczną się plotki. Ludzie będą wygadywać o niej Bóg wie co. Będą się na nią gapić i głupio uśmiechać, obgadywać ją za plecami. Kto ją potem zatrudni z tak zaszarganą opinią? Musi coś zrobić, coś powiedzieć… jakoś to wytrzymać…

– Może już coś zamówimy? Muszę jutro bardzo wcześnie wstać. -Zamierzała po kolacji wycofać się z godnością.

David Harlow odchylił się znów na oparcie krzesła i otworzył menu. Na jego ustach pojawił się uśmieszek. Wszystkie kobiety były takie same! Jeszcze się taka nie urodziła, która nie wskoczyłaby do łóżka, jeśli obiecać jej forsę i lepsze czy gorsze stanowisko. W słowniku Davida Harlowa nie istniały takie pojęcia jak „pogróżki” czy „wymuszenie”. Z tą poszło mu jak z płatka! Szkoda, że wcześniej nie zwrócił na nią uwagi.

– Radzę spróbować homara.


Griff siadł za kierownicą należącej do kliniki ciężarówki i spojrzał na popielniczkę, wypełnioną po brzegi pestkami śliwek. Skrzywił się. Żona Johna mogła wyglądać jak modelka z okładki „Vogue”, ale była największą flejtucha, jaką spotkał w życiu. Na podłodze było pełno zużytych chusteczek higienicznych, a welurowe pokrycia siedzeń przesiąkły zapachem zwietrzałych perfum. Aż mu się rzygać chciało. Cholera jasna, samochód zakupiono dla kliniki, a nie na prywatny użytek Sylvii! Griffowi nawet nie przyszło do głowy, że w tej chwili sam wykorzystuje wóz do celów prywatnych. Jechał na lotnisko po Dory, a potem mieli razem udać się na poszukiwanie mieszkania.

Niekiedy czuł symptomy klaustrofobii; miał wrażenie, że został schwytany w pułapkę. Przez ostatnich kilka dni to uczucie coraz bardziej się nasilało; stał się niepewny i nerwowy. Przecież od tak dawna czekał na podobną szansę, tak bardzo o nią zabiegał! Zupełnie nie rozumiał, co się z nim dzieje. Z pewnością chodziło o nową praktykę. Nie mogło mieć to nic wspólnego z Dory! A może jednak? Kochał ją. Boże, jak bardzo ją kochał! Może w gruncie rzeczy niepokoił się właśnie o nią, nie o siebie? W końcu to ona poświęcała swoją karierę. To ją czekało całkiem nowe życie w Waszyngtonie: w ciasnocie i na oczach wszystkich, niczym w akwarium. To Dory musiała zaczynać tu od zera. On miał przynajmniej swoją pracę, kolegów, których lubił i szanował, no i cel w życiu. Czy nie odzierał Dory z tego właśnie, co sam zdobywał? Czy był w porządku wobec niej, wobec siebie samego? Do diabła, Dory to pełna życia, przebojowa, młoda kobieta. Wszędzie sobie poradzi. Za to właśnie tak ją kochał. Skąd więc ta niepewność?

Lubił Nowy Jork, może nawet kochał, ale kiedy wielka szansa zastukała do jego drzwi, nie mógł jej przepuścić. Każdy powinien wcześniej czy później zrealizować swoje marzenia. Ta przeprowadzka była niezbędnym krokiem w jego życiu. Czuł wgłębi duszy, że podobna okazja już się nie powtórzy. Pora była jak najbardziej odpowiednia, a Dory stanowiła część jego marzeń. Czy jednak rzeczywiście tego pragnęła? Czy nie wyrządzał jej krzywdy? Zapewniała go, że nie – musiał jej wierzyć. Powiedziała, że to słuszna decyzja. I dodała, że będzie miała doskonałą okazję do ukończenia studiów. Ostatecznie to ona podjęła decyzję.

Griff westchnął. Wszystko to prawda, więc dlaczego jest taki niespokojny? Dlaczego nerwy go ponoszą? Co go naprawdę dręczy?

Sam fakt, że coś go niepokoiło, doprowadzał Griffa do szału. Wściekał się, ilekroć nie umiał rozwiązać jakiegoś problemu, znaleźć właściwej odpowiedzi, uporać się z jakąś sprawą. Nie potrafił siedzieć i dumać. Albo jego marzenie było do zrealizowania, albo nie. Kochał Dory, Dory kochała jego. Nowa praktyka była wspaniałą okazją, wielkim krokiem naprzód w jego karierze. Zdecydował się chętnie na te przenosiny. Omal nie zwariował ze szczęścia, gdy Dory postanowiła mu towarzyszyć. Więc w czym problem?!

Może chodziło o to, że Dory nie zaangażowała się całkowicie? Że nie zdecydowała się jeszcze wyjść za niego? Otóż to! Ich związek był zbyt luźny. Nie przelotny, ale luźny. W takiej sytuacji sprawy mogą różnie się potoczyć. Małżeństwo to poważny krok, ogromna odpowiedzialność. Może Dory ma słuszność, że nie chce jeszcze się na nie zdecydować? Rezygnacja z pracy, przeniesienie się do obcego miasta i powrót na studia – to wystarczająco dużo stresów; pewnie na razie nie stać jej na więcej. Powinien to zrozumieć – i naprawdę rozumiał. Tyle że mu się to nie podobało. Chciał się ożenić z Dory. Pragnął, by urodziła mu dzieci. Ona także chciała tego wszystkiego, ale nie w tej chwili. Musiał na to przystać, bo ją kochał. Poczuł się lepiej teraz, gdy jasno sformułował swe myśli. Źródłem jego niepokoju była ich nie wyjaśniona do końca sytuacja. Jakoś to przeżyje. Nie miał innego wyboru.

Jezu, ależ był skonany! Nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo, póki nie zobaczył Dory wysiadającej z samolotu. Pragnął tylko objąć ją mocno i tak zasnąć. Ani mu w głowie były jakieś miłosne igraszki. Zapach jej ciała upoił go. Ucałowali się. Był to długi, zachłanny pocałunek, od którego poczuł zawrót głowy. Nie zwracał uwagi na spojrzenia i uśmiechy innych pasażerów. Port lotniczy to idealne miejsce do całowania się.

– Nie wmawiaj mi, że to perfumy jakiegoś pudla. I tak ci nie uwierzę! – przekomarzała się Dory.

– Zona Johna jeździła tym wozem, kiedy jej samochód był w naprawie. Niezbyt schludna z niej osóbka, sama się przekonasz. Pomyślałem sobie, że wolałabyś pewnie nie zatrzymywać się u nich, więc wynająłem ci pokój w motelu Holiday Inn w pobliżu lotniska. Co powiesz na pomarańczową narzutę i zasłony? Nie będzie ci to przeszkadzać, prawda?

– Przeszkadzać? Ubóstwiam ten kolor! I motele, zwłaszcza jeśli będę cię miała pod bokiem. Co mamy dziś w planie?… Griff, wyglądasz na strasznie zmęczonego. Może sama pójdę oglądać mieszkania i potem zaprezentuję ci tylko te najciekawsze.

– Jestem zmęczony, ale to nic nie szkodzi. Obejrzymy wszystko razem, tak jak ustaliliśmy. Sylvia i Lily wychodziły ze skóry, żeby znaleźć ich dla nas jak najwięcej. Mam nadzieję, że któreś okaże się odpowiednie. Nawiasem mówiąc, spotkamy się na kolacji z całą czwórką. Chciałbym mieć cię tylko dla siebie, ale im wcześniej ich poznasz, tym lepiej. Dziewczyny nie mogą się już ciebie doczekać!

Dory była trochę zdenerwowana. A jeśli „dziewczyny” nie przypadną jej do gustu? Jak na to zareaguje Griff? Jakie to typowe dla mężczyzny: ponieważ Griff tak lubi Johna i Ricka, z góry zakłada, że i ona zaprzyjaźni się z ich żonami! Griff dał jej wyraźnie do zrozumienia, że czuje sympatię do tych dwóch kobiet, musi więc robić dobrą minę do złej gry. Zresztą jej obawy pewnie są nieuzasadnione.

– Głodna? – spytał Griff.

– Nie. W samolocie każdy dostał obarzanek z wiejskim serkiem i egzemplarz „Wall Street Journal”. A ty?

– Wypiłem kawę i zjadłem grzankę. Pójdziemy na wczesny lunch. Wolałbym uniknąć zatłoczonego centrum. Rano są cholerne korki. Na pierwszy ogień weźmiemy Arlington.

Spędzili cały ranek, oglądając ciasne mieszkanka bez szaf w ścianach, za które żądano ogromnego czynszu. Dory natychmiast z nich rezygnowała. Ostatni budynek był wprost koszmarny. Dwie z trzech wind nie działały. Obwieszczały o tym tabliczki, na których lokatorzy dopisali zielonym flamastrem, co o tym sądzą. Płytki w holu głównym były brudne, a sztuczne rośliny pokryte grubą warstwą kurzu. Dory zaczęła kichać. Czynsz wynosił sześćset dolarów.

_ Wyjątkowa okazja! – zachwalała piskliwym głosem dozorczyni. Jechało od niej zwietrzałym piwem i czosnkiem.

– Jeszcze się namyślimy – powiedział pospiesznie Griff, przechodząc wraz z Dory koło ohydnego eukaliptusa i zmierzając ku brudnym oszklonym drzwiom.

Na ulicy oboje głęboko odetchnęli, a Dory wybuchnęła śmiechem.

– Griff, jak się nazywała ta wielka arteria, którą jechaliśmy do drugiego z kolei mieszkania?

Griff sprawdził na planie miasta.

– Jefferson Davis Highway. Czemu pytasz?

– Zauważyłam przy niej kilka ładnych domków. Może warto je obejrzeć?

Griff wzruszył ramionami.

– Dobrze, ale przypuszczam, że czynsz nie jest na moją kieszeń.

– Chciałabym jednak popatrzeć. To, co oglądaliśmy do tej pory, to klitki, w których sam byś się z trudem zmieścił.

Domki w stylu georgiańskim były usytuowane z dala od ulicy, za starannie przystrzyżonym żywopłotem z bukszpanu; zdobiły je szerokie rabatki pełne barwnych kwiatów. Dory nacisnęła dzwonek do dozorcy domu. Griff tylko pokręcił głową i gwizdnął cicho. Dory wiedziała, o czym myśli: czynsz musiał tu być horrendalny! Nie licząc opłat za gaz, elektryczność i temu podobnych. Ale skoro już przyszli, warto zasięgnąć informacji.

Dory zamrugała oczyma na widok człowieka, który otworzył drzwi. Wyglądał na rasowego kowboja: obcisłe dżinsy, buty do kostek, wyglansowane jak u żołnierza na paradzie. Sądząc z bicepsów i objętości klatki piersiowej, gdy tylko zeskoczył z siodła, zaczął ćwiczyć pompki. Na ramionach granatowej koszuli pełno było łupieżu.

– Mówcie mi Duke, jak wszyscy – oświadczył pseudoteksaską gwarą z wyraźnym nowojorskim akcentem.

Ponieważ Griff całkiem zaniemówił na widok Duke’a, inicjatywę przejęła Dory. – Chcielibyśmy wynająć apartament w jednym z tych domków, o ile oczywiście są jakieś wolne.

– Macie szczęście: akurat dwa się zwolniły. Z jednego przed miesiącem wyprowadził się pracownik Kongresu. Właśnie w zeszłym tygodniu odnowiliśmy mieszkanko. A lada dzień zwolni lokal dwóch studenciaków. Oba mieszkania są takie same. Chcecie obejrzeć?

– Jasne. Dlatego tu jesteśmy, koleś – wycedził Griff ze złością. Nienawidził takich pseudotwardzieli, podobnie jak polityków; śliskie typy spod ciemnej gwiazdy.

– Obowiązuje umowa dzierżawna? – spytała Dory.

– Na dwa lata, ale bez przymusu. Wy pójdziecie nam na rękę, to i my też. Rozumiemy się? – powiedział Duke, poklepując Dory po ramieniu.

– Jasne. Mamy dać ci w łapę, a ty to schowasz do kieszeni? – warknął Griff.

– Tak to już jest na tym podłym świecie. A co stolica, to stolica.

– Masz rację, chłopie. Tyle że tu żadna stolica, tylko Wirginia – stwierdził Griff, przepuszczając Dory przodem.

W nozdrza uderzył ich zapach świeżej farby. Mieszkanie było nieskazitelnie czyste. Perłowoszara wykładzina na podłodze została starannie wyczyszczona, okna lśniły, a kominek z fasadą z włoskiego marmuru wyglądał jak marzenie. Dory natychmiast się w nim zakochała. Kuchnia była zielonożółta; doskonale wyglądałyby tu zasłonki w zieloną kratę i paproć w wiszącej doniczce. Wyplatany dywanik i kilka drobiazgów z kutego żelaza sprawią, że będzie tu jeszcze jaśniej i pogodniej. Dory była zachwycona. Toaleta na parterze miała ściany o ładnej, śliwkowej barwie. Można by wzbogacić gamę kolorystyczną błękitem, głębszym fioletem, może bielą. Kominek w głównej sypialni na piętrze zaparł jej po prostu dech. Gdy przeszła do ogromnej łazienki, utrzymanej w odcieniach beżu i brązu, sypialnię zwiedził również Griff. Idealnie pasowałoby tu wielkie łoże, przykryte kapą dobraną do foliowanych tapet w błyskawice. Faceci z Kongresu umieli się urządzić!

– Dokąd się ten facet przeniósł? – spytała bez ogródek.

– Do Georgetown – odparł Duke. Griff uśmiechnął się z przymusem.

– Ile wynosi czynsz? – spytał zdecydowanym głosem.

– Dziewięćset miesięcznie. Zapewnione wszelkie wygody. Rozejrzyjcie się sami i, jeśli wam się spodoba, przejdziemy do biura. Radzę się decydować już teraz, bo najpóźniej do niedzieli ktoś ten lokal na pewno capnie. Wymagają kaucji, tyle co dwa czynsze, i za miesiąc z góry.

– Co za typ! – warknął Griff, gdy Duke opuścił pokój. – Widzę, Dory, że zakochałaś się w tym mieszkaniu. Wcale się nie dziwię, zwłaszcza po tym, co obejrzeliśmy poprzednio! Niestety, absolutnie mnie teraz na to nie stać. Może w przyszłym roku.

Dory zrzedła mina.

– Ależ, Griff, jest nas przecież dwoje! Chętnie wezmę na siebie część wydatków. Ile możesz zapłacić? Nie wspomniałeś mi o tym.

– Nie miałem zamiaru oglądać niczego powyżej sześciuset dolarów. Jak mogłabyś mi pomagać finansowo? Będziesz studiować i nigdy bym się nie zgodził, żebyś sięgnęła do swych oszczędności. Naprawdę mnie na to nie stać, Dory. Bardzo mi przykro.

– Griff, mam wykonywać pewną pracę dla Lizzie. Wywiady z kongresmenami i senatorami. Świetnie za to płacą, możesz mi wierzyć. Bez trudu poniosę część kosztów. Proszę, przemyśl to! Spójrz na ten kominek. Czy nie widzisz, jak się przy nim kochamy w zimowe, śnieżne noce? – Nie czekając na jego odpowiedź, mówiła dalej: – Na pewno byś chciał przyjmować gości, a to mieszkanie idealnie się do tego nadaje. Moglibyśmy nawet urządzić grillowanie na tyłach domu. Za każdym budynkiem jest trawnik, widziałam okna w kuchni. Kupimy żółte ogrodowe krzesła i odpowiedni stół. No, Griff…

– Kochanie, nie zamierzałem cię prosić, byś dokładała do gospodarstwa. Jeśli nie stać mnie na zapewnienie ci utrzymania, nie mam prawa żądać, byś dzieliła ze mną życie. To ja powinienem wszystko ci zapewnić.

– Tylko na razie, Griff, póki nie staniesz na nogi! Pozwól, żebym ci pomogła! Tak będzie sprawiedliwie. Jeśli wstawimy tu twoje i moje meble, urządzimy wszystko pierwsza klasa!

– A co z twoim nowojorskim mieszkankiem?

– Wynajmę je. Nic prostszego. Lokale w tej dzielnicy są na wagę złota. Zgódź się, Griff!

Griff spojrzał na Dory. Miała zapewne rację, ale to, że chciała pokryć połowę kosztów, raniło jego męską dumę.

– Zgoda. Widzę, jak bardzo ci na tym zależy. Mieszkanie jest twoje. Chodźmy do tego superkowboja. Załatwimy wszystko od ręki.

– Och, Griff! Dziękuję! – Dory zarzuciła mu ramiona na szyję. – Jak daleko stąd do Holiday Inn?

– Jakieś cztery i pół minuty drogi – zaśmiał się Griff.

Uboższy o dwa tysiące siedemset dolarów Griff z niewyraźną miną opuszczał biuro zarządu osiedla przy Clayton Square. Dory nie dostrzegała tego, że wyraźnie stracił humor. W duchu urządzała już dom, obie kondygnacje, podczas gdy Duke zanudzał Griffa wyjaśnieniami na temat utrzymywania posesji w czystości, obsługi ogrzewania, odgarniania śniegu w zimie.

Okrąglutki gołąb o czerwonych oczkach wylądował na ścieżce w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Wnet przyłączyły się do niego dwa inne, zmuszając Griffa, by zszedł im z drogi, mimo tabliczki z groźnym napisem: NIE DEPTAĆ TRAWNIKÓW!

W drodze powrotnej do motelu Dory myślała z niecierpliwością o chwili, gdy znajdą się wreszcie z Griffem sami. Miała wrażenie, że od jego wyjazdu z Nowego Jorku minęło nie kilka dni, ale całe miesiące. Brakowało jej zwłaszcza tego poczucia bliskości, które ogarniało ich po miłosnych uniesieniach. Od powitalnego pocałunku na lotnisku Griff nie Pozwolił sobie na żadne poufałości. Uścisk, którym go obdarzyła w świeżo wynajętym domu, jakoś się nie liczył. Był to nagły impuls – i to wyłącznie z jej strony.

– Jest bardzo zmęczony – tłumaczyła sobie Dory ten brak miłosnych zapałów z jego strony. Niemniej jednak oczekiwała chwili, kiedy znajdzie się z nim sam na sam w motelowym pokoju.

Natychmiast po wejściu do pokoju i zamknięciu drzwi Griff zwalił się na łóżko, osłaniając ręką oczy od światła, które wpadało przez duże okna.

– Ty pierwszy idziesz pod prysznic czy ja? – spytała Dory, trochę na niego zła. Sądziła, że Griff tęsknił za nią tak samo jak ona za nim, i że gdy tylko znajdą się za zamkniętymi drzwiami, pochwyci ją w ramiona. „Niepoprawna romantyczko! – strofowała sama siebie. – Pozwól mu odpocząć! Widać przecież, że jest wykończony”. – Jednak ani współczucie dla niego, ani zdrowy rozsądek nie wystarczały: była rozczarowana i już!

– Idź pierwsza, złotko. Ja nie mam nic przeciwko zaparowanej łazience i resztkom mydła. Przyzwyczaiłem się do tego w wojsku.

Dory przysiadła na brzegu łóżka i zwichrzyła ręką ciemną, kędzierzawą czuprynę Griffa.

– Możemy iść pod prysznic razem – szepnęła zachęcająco. – Wtedy żadne z nas nie będzie się skarżyć na zaparowaną łazienkę…

Zanim jeszcze skończyła to mówić, zorientowała się, że Griff już śpi. Był taki słaby, taki bezbronny… Dory po cichutku zaciągnęła story, by w pokoju zapanował półmrok, a potem ostrożnie ściągnęła Griffowi buty. Później sama zdjęła sukienkę i położyła się obok niego, okrywając ich oboje kocem. Przytulona do ukochanego darzyła go swym ciepłem i czułością. Jakby w odpowiedzi Griff odwrócił się na bok, objął ją i przygarnął do siebie.

Dory leżała bez ruchu. Tak bardzo chciała opowiedzieć o swoich planach dotyczących nowego domu. Chciała porozmawiać o ich wspólnym życiu i o tym, jakie miało dla nich znaczenie. Zamiast tego wsłuchiwała siew głęboki, donośny oddech świadczący o tym, że Griff twardo śpi.

John i Sylvia Rossiterowie zajmowali duży, biało-niebieski dom w stylu kolonialnym, zwrócony tyłem do ulicy. Oboje byli rodowitymi Wirgińczykami; wprowadzili się tu rok po ślubie i mieszkali już dwadzieścia trzy lata. Griff lubił i szanował Johna Rossitera, toteż gdy przed trzema laty zaproponował mu współpracę, Griff przyjął ją z entuzjazmem. Kiedy John przyjechał do Nowego Jorku z odczytem na temat leczenia koni; natychmiast poczuli do siebie sympatię i od tego czasu przyjaźnili się.

O ile Johna Griff lubił i cenił, o tyle Sylvia wprawiała go zawsze w zakłopotanie. Miała, jak twierdziła, trzydzieści dziewięć lat i nie dawała za wygraną. Przyznawała, że lubi awangardową modę, i często ubierała się tak dziwacznie, że Griffa zatykało na jej widok. Być może Dory doceniłaby styl i bogactwo garderoby Sylvii, ale Griffowi żona wspólnika wydawała się sztuczna do szpiku kości. Nieraz też zdziwił się, jak potrafi się ona w ogóle ubrać, mając tak długie paznokcie! Postanowił spytać Dory, czy jej zdaniem mogą być naturalne. Sylvia nie miała żadnego pojęcia o gotowaniu ani sprzątaniu. John udawał, że bawią go częste uwagi żony na temat licznych domowych obowiązków; powtarzała, że gdyby Bóg stworzył ją kurą domową, urodziłaby się ze ścierką przyrośniętą do jednej ręki i szczotką w drugiej. W przypadku domu Rossiterów określenie „nie najlepiej prowadzony” było stanowczo za słabe. Griff długo szukał odpowiedniego epitetu i wreszcie doszedł do wniosku, że najlepiej stan tego domu oddają słowa „kompletny burdel”. Zadzwonił teraz do ich drzwi, uśmiechając się do Dory.

– To będzie dla ciebie prawdziwy szok. Trzymaj się mocno i niczemu się nie dziw.

Otworzyła im Sylvia. Uśmiechnęła się promiennie, podsuwając Griffowi do pocałowania starannie wymalowany policzek. Wyciągnęła długie, szczupłe ramię, by przygarnąć do siebie Dory, zdążyła jednak przedtem bacznym okiem otaksować cały jej strój, z pantoflami włącznie, i określić jego cenę. Monstrualne rzęsy trzepotały jak szalone, podczas gdy móżdżek kalkulował. Rezultat tej intensywnej pracy umysłowej wypadł na korzyść Dory.

Zapach perfum Sylvii był tak intensywny, że Dory miała ochotę kichnąć. Później Griff powiedział, że jego zdaniem jest to mieszanina sosnowego płynu do kąpieli z olejkiem różanym.

– Ach, moi kochani! – zagruchała Sylvia przenikliwym głosikiem. – Wchodźcie prędko! Wszyscy siedzimy już na patio i trzęsiemy się z zimna! Jak widzicie, nie miałam dziś okazji posprzątać, zresztą ani wczoraj, ani przedwczoraj. – Jej ton wyraźnie wskazywał, że w ogóle nie zamierza się tym zajmować. – Zaraz dostaniecie drinka, to was rozgrzeje. John właśnie szykuje kolację. Dory! – ćwierkała dalej – jestem przekonana, ze będziesz tu bardzo szczęśliwa! I nie zaprzątaj sobie ślicznej główki tym, co ludzie powiedzą! Jeśli usłyszę choć jedną głupią uwagę, zaraz ukręcę łeb plotkom!

– Sylvia mówi całkiem szczerze – stwierdził Griff. – Walczy jak lwica o wolność i równe prawa dla wszystkich.

– Co za piękna kreacja! – powiedziała Dory i uśmiechnęła się, podobnie jak Sylvia, obliczając w myśli koszt stroju rozmówczyni: obcisłe spodenki do kolan z surowego jedwabiu w odcieniu najdelikatniejszego różu; długie wdzianko przypominające ubiór karateków z szerokim, szkarłatnym pasem. Pantofelki tej samej barwy co pas dopełniały stroju. Wszystko razem z pewnością kosztowało co najmniej siedemset dolarów. Sylvia miała na szyi cztery sznurki czarnych dżetów, a na czole przykrytym grzywką sznureczek podobnych paciorków. Dory zaimponowała jej toaleta – nie ze względu na koszt, ale dlatego, że była tak oryginalna: nie każdy ośmieliłby się włożyć na siebie coś tak ekstrawaganckiego.

– Kochanie, z tym strojem wiąże się pewna historyjka! Właśnie kupiłam go u Bergdorfa podczas mojego ostatniego pobytu w Nowym Jorku. No więc idę sobie ulicą, zatopiona w myślach, niosę te ciuchy i mam w dodatku na sobie komplet mojej najlepszej biżuterii. Nagle widzę, że wloką się za mną cztery okropne typy! Zdenerwowałam się nie na żarty. Wiedziałam, że zaraz mnie napadną! Musiałam podjąć błyskawiczną decyzję: albo poświęcić nowy strój i biżuterię, albo narazić się na to, że ktoś mnie zobaczy, jak wchodzę do tandetnego sklepiku Ohrbacha! Okropność!

– Jak widzisz, zdecydowała się na tę okropność. Weszła do Ohrbacha – podsumował John Rossiter, ściskając dłoń Dory.

John Rossiter stanowił najlepszą reklamę swego fryzjera. Śnieżnobiałe włosy i wąsy miał idealnie przystrzyżone. Jego krawiec także był znakomitym fachowcem, podobnie jak szewc, który zrobił mu na miarę mokasyny. Zapewne dziwna mieszanka genetyczna przodków Johna sprawiła, że skóra w kolorze złocistego brązu zaskakująco kontrastowała z przedwczesną siwizną. Oczy miał orzechowe, spostrzegawcze i inteligentne. W ich kącikach widniały głębokie zmarszczki; świadczyły nie o podeszłym wieku, ale o skłonności do śmiechu. Dory polubiła Johna od pierwszego wejrzenia.

– Chodźmy, musisz poznać Ricka i Lily. – Dory posłusznie udała się za gospodarzem. Zdążyła jednak dostrzec, że Sylvia robi słodkie oczy do Griffa.

Usadowiwszy się jak najdalej od dymiącego grilla, Lily Dayton karmiła piersią niemowlę, istnego cherubinka. Obok siedział jej mąż, nie odrywając oczu od swego pierworodnego. Dory przemknęło przez myśl: „Madonna z dzieciątkiem!” Griff z dziwnym wyrazem twarzy przyglądał się, jak dziecko ssie pierś; ledwie dosłyszalne mlaskanie mąciło ciszę patio. Nagle z grilla wystrzeliła fontanna płonącego tłuszczu. Dory wzdrygnęła się. Odwróciła wzrok. Sylvia spoglądała na Lily z wyraźną niechęcią.

– Zupełnie nie rozumiem, czemu ona nie karmi dzieciaka butelką! – mruknęła Sylvia. – Potrafi się do tego zabrać nawet w domu towarowym! Dory też czuła się zażenowana, patrząc na Lily, która podtrzymywała teraz dziecko ramieniem, mając odsłoniętą pierś. – Obrzydliwe! – syknęła Sylvia przez zaciśnięte zęby.

Dory rozejrzała się dokoła. John i Griff, równie zafascynowani jak Rick, wpatrywali się w wielką, nabrzmiałą pierś.

Rick, wysoki, chudy jak szczapa mężczyzna, serdecznie potrząsnął dłonią Dory. Przypominał jej Anthony’ego Perkinsa. Griff powiedział, że dobry z niego chirurg. Ma sprawne ręce i potrafi zachować całkowity spokój. Zwierzęta bardzo rzadko potrzebują środka uspokajającego, gdy bada je Rick.

– Witaj w naszym kółku – powiedział Rick. Wszystko w nim wydawało się doskonale wyważone i wyglądało na to, że w jego życiu panuje idealny porządek. Dory mimo woli spojrzała na Lily i śpiące dziecko.

– Nie masz zamiaru położyć dzieciaka i trochę się pozapinać? – spytała ostro Sylvia.

– Za chwilę. Chcę go jeszcze potrzymać przez parę minut. To szok dla takiego maleństwa, kiedy nagle sieje oderwie od ciepłej piersi i wsadzi do zimnego łóżeczka.

– To jest Dory, narzeczona Griffa – przerwała jej Sylvia.

– Bardzo mi miło – powiedziała Lily. – Mam nadzieję, że wkrótce wpadniesz do mnie na lunch. Mam wspaniałe przepisy kulinarne, którymi chętnie się z tobą podzielę. Upiekłam dziś ciasto marchwiowe, na które Rock rzucił się jak głodny wilk!

Rick uśmiechnął się na potwierdzenie słów żony.

– Przynieśliśmy je tutaj. Sylvia zawsze zapomina o deserze.

– Chętnie skorzystam – skłamała Dory. Ma wymieniać przepisy kulinarne z tą kurą domową? Mogłaby jej najwyżej podać przepis na drinka zwanego „nokaut a la Alabama”, ale to by chyba nie zainteresowało Lily. Ona pewnie nic nie pije poza sokiem pomarańczowym albo grejpfrutowym!

Robiło się coraz ciemniej i coraz chłodniej. Gdy wszyscy dygotali już z zimna, Sylvia oświadczyła:

– O siódmej rano gram w golfa, więc kończmy już tę zabawę. Dory była rada, że spotkanie dobiegło końca. Od chwili, gdy zjadła przypalony stek, bała się uśmiechnąć: miała wrażenie, że utkwiło jej między zębami mnóstwo węgli.

Lily bez przerwy trajkotała słodkim głosikiem.

– Czy ty też masz kłopoty z wodą, Sylvio? U nas jest taka twarda, że wprost boję się prać w niej rzeczy małego Ricka. I stale mam w muszli rdzawe zacieki. Nie wiesz, jak je usunąć?

– Myślałam, że zawsze tak bywa – odparła Sylvia. – Dory odwróciła głowę, by ukryć uśmiech. Za skarby świata nie zdradzi im swej metody na usuwanie rdzawych plam!

Gdy przechodzili przez salon, Dory usłyszała, jak Lily opowiada Sylvii, że próbowała już sody kuchennej, octu i Cloroxu – wszystko na nic! Dodała też:

– Sylvio, trzeba koniecznie coś z tym zrobić, żeby pozabijać zarazki.

– Na miłość boską, uciekajmy stąd wreszcie! – mruknął Griffi poprowadził Dory do drzwi. – Do zobaczenia w poniedziałek! – zawołał przez ramię.

– No i co o nich myślisz? – spytał z niepokojem, zapuszczając silnik.

– Wydają się bardzo mili – powiedziała wymijająco. Musi uważnie się im przyjrzeć, zanim wygłosi opinię, której potem mogłaby żałować. Należało stąpać powoli i ostrożnie.

Griff roześmiał się. – I nic się nie zmieni, gdy ich bliżej poznasz. John jest fantastyczny. Sylvia to Sylvia. Tylko ciuchy jej w głowie. Lubi bardzo szastać pieniędzmi. Poza tym gra w golfa i w tenisa i pije zbyt dużo. Nie ma żadnego pojęcia o gotowaniu, a jak dba o dom – sama widziałaś. Dwa razy do roku wzywa ekipę do sprzątania czy raczej do usuwania zwałów śmieci, żeby doprowadziła mieszkanie do względnego porządku. I zaraz potem organizuje taką imprezę, że oczy wychodzą z głowy! Jakoś się dogadacie. Przecież obie interesujecie się modą.

Dory w ostatniej ugryzła się w język. Uważała, że ma z Sylvią Rossiter wyjątkowo mało wspólnego, zwłaszcza gdy chodzi o gust.

– Lily Dayton to urocza, słodka osóbka. – Dory zastanowiła się, czy Griff wie, jak mu się zmienia głos, kiedy mówi o Lily. – Nie widzi świata poza swoim dzieckiem, Rick zresztą też. Dosłownie żyją tylko dla siebie. Lily ubóstwia piec, gotować i dbać o dom. Tego lata w swoim ogródku dokonywała po prostu cudów! Rick mówił, że całymi tygodniami robiła przetwory z owoców i warzyw. Ma taki schowek w piwnicy, w którym gromadzi wszystkie weki. To naprawdę godne podziwu – powiedział z aprobatą. – Ostatniej zimy własnoręcznie zrobiła na drutach wszystkie pledziki i ubranka dla dziecka. Ich dom to prawdziwe cacko, choć nie jest taki wielki i elegancki jak dom Rossiterów. Lily sama odświeżyła wszystkie meble, utkała dywaniki, a całą stolarkę wypolerowała i odmalowała. Mają kilka cennych antyków: Lily je wyszukuje, odkąd się pobrali z Rickiem. Z pewnością mogłaby ci pomóc w urządzaniu naszego domu.

Naszego domu! Jak to cudownie zabrzmiało! Jednak Griff się myli: Lily Dayton nie przyłoży ręki do jego urządzania. Dory miała zamiar dokonać tego całkiem sama. Nieznacznie odsunęła się w stronę drzwi. Poczuła się urażona. Czy musiał aż tak się zachwycać Lily Dayton? Zaskoczyło jato i zdenerwowało. Griff nigdy dotąd nie wspomniał, że ceni sobie gospodarność i kocha dzieci. Może to niemowlę usposabiało go tak życzliwie do Lily? „Co się ze mną dzieje, do diabła?! – pomyślała Dory. Czyżbym była zazdrosna? Ależ tak, oczywiście! Chciała, żeby Griff spoglądał na nią tak jak na Lily. Chciała, żeby zachwycał się jej osiągnięciami!

Cofnęła się jeszcze bardziej w stronę drzwi. Przedtem mógł tylko powiedzieć: Dory pracuje w redakcji nowojorskiego czasopisma „Soiree”. Teraz będzie mógł dodać, że robi doktorat. Wielkie rzeczy! Zdała sobie nagle sprawę, że nigdy nie ujrzy w jego oczach podziwu, póki nie zapakuje do weków fasolki szparagowej! Ach, ci mężczyźni! Czuła, że nigdy nie polubi Lily Dayton.

– Nawiasem mówiąc, podbiłaś ich szturmem. Wszyscy się tobą zachwycili. Sylvia nie da ci żyć, póki jej nie zdradzisz, gdzie kupujesz swoje szmatki. Wyglądasz w każdym calu na nowojorską elegantkę, prosto z Piątej Alei! To nowa suknia, prawda?

– Raczej nie. Mam ją od trzech lat. – Dory uśmiechnęła się promiennie. Wszystko było już w porządku: wreszcie ją dostrzegł i prawił jej komplementy. A przed chwilą miała wrażenie, że całkiem o niej zapomniał! Tymczasem podobała mu się – i ona sama, i jej kreacja. Był z niej dumny.

– Kiedy zaczynają się twoje wykłady?

– W następny piątek załatwię ostatnie formalności. Katy wykonała za mnie całą papierkową robotę i odwaliła wszystkie telefony. Nie przewiduję żadnych problemów.

– Jesteś pewna, że uda ci się pogodzić studia z pracą dla redakcji, nie mówiąc już o domu?

Znowu to samo! Prowadzenie domu. Gospodarstwo domowe. Czy chciała zostać gospodynią domową?

– Jasne, że sobie poradzę. Jest nas tylko dwoje, więc co to za gospodarstwo? Ani ty nie jesteś bałaganiarzem, ani ja. Jeśli każde z nas będzie po sobie sprzątać, nie powinno być żadnych problemów. W razie potrzeby mogę raz na tydzień wziąć sprzątaczkę. Nie martw się, zostaw to wszystko mnie, Griff – powiedziała zdecydowanie. Czy rzeczywiście wierzyła we własne siły? Gdyby znalazła się znów w Nowym Jorku, w redakcji „Soiree”, wśród znajomych ludzi i dobrze znanych spraw, jej pewność siebie byłaby zupełnie usprawiedliwiona. Tutaj jednak, w Waszyngtonie, wszystko było nieznane: obcy ludzie, nowe układy, stresujący powrót na studia, prowadzenia domu dla siebie i Griffa…

Przecież nawet nie wiedziała, gdzie znajdują się sklepy spożywcze i gdzie można dostać dobre steki! A pralnie chemiczne… Dory odpędziła od siebie ogarniające ją wątpliwości. Musi sobie jakoś poradzić! Z uśmiechem postanowiła, że nie będzie się niczym martwić z góry. – Może wrócimy do motelu? Będziemy tam nareszcie sami. Tylko we dwoje.

– W dodatku umiesz czytać w myślach! – uśmiechnął się w ciemności Griff. – Przysuń się bliżej i weź mnie za rękę!

Dory ujęła jego dłoń i mimo woli zadrżała.

– Zimno ci? – spytał Griff. – Wieczory, nawet w Wirginii, bywają chłodne o tej porze roku. Jesień za pasem, to już prawie połowa września! Zostało nam tylko siedemnaście weekendów na zakup gwiazdkowych prezentów! Myślisz, że zdążymy?

Dory roześmiała się.

– Co mi tu mówisz o Gwiazdce, kiedy dopiero zabieram się do urządzania naszego domu! No i do rozpoczęcia studiów… – ściszyła głos, nagle zabrakło jej tchu. – Gwiazdka! Nasze pierwsze wspólne Boże Narodzenie, Griff!

– I dom. Nasz wspólny dom, Dory! – Przedrzeźniał jej egzaltowany ton, droczył się z nią. Potem dodał już serio: – Zgodzisz się, żebym zaprosił moją matkę na święta, przynajmniej na kilka dni?

– Oczywiście. Jeśli sądzisz, że zechce nas odwiedzić…

– Mama nie ma zwyczaju nikogo osądzać, Dory. Powinnaś to wiedzieć. Na pewno chętnie spędzi z nami święta.

– Jeśli już mówimy o swoich krewnych… mam przecież tę pomyloną ciotkę…

– Załatwione! – Griff mocno uścisnął jej dłoń. – Zaprosimy także Pixie!

Dory oparła się wygodnie, nadal trzymając Griffa za rękę; ich splecione dłonie spoczywały na jego udzie. Czuła grę muskułów, gdy naciskał pedał gazu lub hamulec. Miło było wiedzieć, że Griff myśli już o Gwiazdce, a ona zajmuje w jego planach czołowe miejsce. W ich życiu pojawi się jakaś stabilizacja, krzepiące poczucie bezpieczeństwa. U boku Griffa wiedziała z góry, gdzie i jak spędzi Boże Narodzenie. Koniec z wypadami za granicę w czasie świąt. Nie będzie zjeżdżać po zaśnieżonych stokach ani wylegiwać się w słońcu na wyspach Bahama w gronie osób wolnych jak ona od wszelkich stałych więzów. Grudniowe święta spędzi tutaj, z człowiekiem, którego kocha, w ich własnym domu. Nawet lepiej, jeśli nie będzie tej spontaniczności w układaniu planów.

Gdy oboje znaleźli siew motelu i zamknęli drzwi, Griff wziął ją w ramiona i leciuteńko ugryzł poniżej ucha. Znowu był czułym kochankiem, takim jak zawsze! Jego ręce powędrowały niecierpliwie ku maleńkim guziczkom na plecach Dory; zaczął pospiesznie rozpinać suknię, chcąc jak najszybciej dotrzeć do mlecznej skóry ramion i piersi.

Zrzucali zawadzające im ubrania, pieszcząc się i całując tak żarliwie, jakby nigdy przedtem się nie kochali.

Ręce Dory były gorące, natarczywe; sunęły po jego ciele zachłannie i z premedytacją.

– Nie ma pospiechu, najmilsza – szepnął jej do ucha Griff. – Przed nami cała noc miłości… Nie zamierzam zmarnować ani jednej minuty. – Przycisnął wargi do jej szyi, a ton jego głosu napełnił Dory drżeniem. – Powoli, kochanie, powoli…

Wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko; tuląc Dory do siebie, zdjął narzutę i złożył ostrożnie ukochaną na gładkiej pościeli.

Stał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w nią, zachwycony widokiem smukłego ciała; wędrował spojrzeniem od wąskich bioder do doskonałych, drobnych, lecz cudownie kształtnych piersi. Ogień płonący w jego lędźwiach uderzył mu do głowy; był jak pijany, czuł tak wielkie pożądanie, że aż sprawiało mu to ból. Gdy Dory wyciągnęła ku niemu ramiona, z jękiem padł na łóżko obok niej, obejmując ją z całych sił i przyciągając jak najbliżej.

Dory kręciło się w głowie z niecierpliwego oczekiwania. Jej ciało było gotowe na przyjęcie ukochanego, garnęło się ku niemu spragnione, tęskniące za jego dotykiem, za całkowitym oddaniem. Wiedziała jednak, że Griff nie weźmie jej pospiesznie – będzie to powolne, wnikliwe poznawanie jej ciała, równoczesne branie i dawanie, a zarazem sięganie po swoją własność. I dopiero wówczas, gdy Dory rozpaczliwie poczuje jego brak w swym wnętrzu, weźmie ją, wypełniając po brzegi jej świat, stapiając ją ze sobą.

Ich usta zwierały się, języki igrały ze sobą, a Griff obejmował ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać. Przykuł jej ciało do swego, zmysły uniosły Dory na jakieś zawrotne wyżyny. O niczym już teraz nie myślała, wszystko zastąpił jej dotyk jego dłoni i warg.

Objęła rękami ciemną głowę ukochanego, tuliła ją, całowała go w usta, brodę, zmarszczki pomiędzy brwiami. Wąsy Griffa łaskotały i podniecały ją, wzbogacając pieszczotę ust; jego wargi wydawały się przez kontrast jeszcze delikatniejsze i gorętsze.

– Kochaj mnie, Griff, kochaj mnie! – zaklinała go. Jej niski, gardłowy głos zmienił się w pierwotny krzyk pożądania. Ten dźwięk, rozlegający się w ciszy pokoju, sprawił, że namiętność Griffa wybuchnęła płomieniem. Nakrył Dory swym ciałem, objął mocno muskularnymi udami i pieścił umiejętnie jej rozpalone ciało. Przyciągnęła jego głowę do swych piersi, jakby ofiarowując mu je. Wargi Griffa objęły najpierw jeden naprężony pączek, potem drugi – przygryzał je, drażnił, zakreślał wokół nich językiem pieszczotliwe kręgi. Jego usta powędrowały niżej po płaszczyźnie brzucha Dory, docierając aż do miękkiego, cienistego zagłębienia między udami.

Dory prężyła się pod dotykiem jego ust; jej głowa miotała się na poduszce to w jedną, to w drugą stronę, jakby protestując przeciwko tej cudownej napaści na zmysłowe ciało. Wczepiła się palcami w ciemne, gęste włosy Griffa, poruszając się bezwolnie pod wpływem jego podniecających pieszczot. Gdy wreszcie przyszło zaspokojenie, odczuła je jak falę odpływu opuszczającą jej ciało, jak nagły wydech. Unosiła się teraz wysoko, płynęła na chmurze, cały świat sprowadzał się do dotyku warg Griffa na jej ciele, do ich wzajemnych pieszczot.

Ruchy Griffa były nadal powolne, rozważne, niespieszne, choć szum w jego uszach grzmiał jak echo pulsowania w lędźwiach. Pochwycił dłońmi biodra Dory, uniósł ją i przyciągnął do siebie, wypełniając swą wezbraną męskością – w pełni świadomy swych potrzeb, domagał się ich zaspokojenia.

Oddech rwał się, pierś ciężko się wnosiła jak po długim biegu. Wargi ich spotkały się, przywarły do siebie, rozłączyły po długiej chwili i odnalazły się znowu. Poruszał się w jej ciele nagląco, rytmicznie, unosząc Dory ze sobą w inny wymiar – ku doznaniom zgoła odmiennym, lecz równie ekscytującym jak poprzednie. Kołatał w jej wnętrzu, natrafiając na opór, czując, że zacisnęła się wokół niego, jakby chciała wyrzucić go z siebie. Była coraz bliższa tej oślepiającej eksplozji, w której i on znalazł doskonałe spełnienie.

Ciężko dysząc, Griff otulił Dory swoim ciałem, łagodząc jej dreszcze i uspokajając, póki nie minęły skurcze. Z żalem wysunął się niej, objął ją ramionami i przytulił z czułością. Zaspokojona odpoczywała, garnąc się do ukochanego; przesuwała rękę po całym jego ciele, wyczuwając na skórze Griffa wilgoć pochodzącą z jej wnętrza. Przytuleni, ukryci razem w tęczowej bańce marzeń, szeptali sobie słowa miłości, póki nie zasnęli.

Загрузка...