ROZDZIAŁ 14

– Rany boskie, gdzieś ty się podziewała?

Whit był rozdrażniony, na co w rozmowie z Keshią pozwalał sobie nadzwyczaj rzadko.

– W domu, na Boga, a gdzie miałabym być? Whit, nie zachowuj się jak dziecko.

– Od kilku dni nie sposób się do ciebie dodzwonić.

– Miałam straszną migrenę, więc włączyłam automatyczną sekretarkę.

– Och, kochanie, tak mi przykro! – Whit błyskawicznie zmienił ton. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– Bo nie byłam w stanie rozmawiać z nikim, nie wyłączając ciebie, mój drogi.

Wyłączając zaś Luke’a, dodała w myśli. Po jego wyjeździe spędziła dwa wspaniałe dni w zupełnej samotności. Były jej potrzebne, aby oswoić się z tym, co się stało. Luke dzwonił dwa razy dziennie, w jego głosie śmiech mieszał się z czułością. Nieomal czuła wtedy dotyk jego rąk.

– A jak się dziś czujesz? – dopytywał się troskliwie Whit.

– Wspaniale! – odparła równie entuzjastycznie, jak szczerze.

– Słyszę właśnie, że jesteś w siódmym niebie – zauważył kąśliwie. – Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o dzisiejszym wieczorze?

– A co ma być dziś wieczorem?

– Na miłość boską, Keshia!…

Oj, niedobrze, pomyślała. Koniec laby. Obowiązki wzywają.

– Naprawdę nie pamiętam – bąknęła niewinnie. – To przez tę migrenę.

– Dziś zaczyna się seria przyjęć na cześć Sergeantów – wyjaśnił cierpliwie Whitney.

– Jezu!… A które to z kolei? – Miała szczerą nadzieję, że ominęła ją przynajmniej część tych uciech.

– Pierwsze i wydaje je ciotka Cassie. Kolacja w smokingach. Przypominasz sobie?

Mimo woli musiała przyznać, że tak. Nie podobało jej się tylko, że Whit zwraca się do niej, jak gdyby była opóźniona w rozwoju.

– Nie wiem, czy starczy mi sił – oznajmiła zimno.

– Wobec tego sama wytłumacz to pani Fitz-Matthew – Whit zaczynał tracić cierpliwość. – Zaprosiła pięćdziesiąt osób i powinnaś ją chyba uprzedzić, że zamierzasz zburzyć cały schemat usadzenia gości.

– Chyba jednak pójdę – skapitulowała Keshia. – Okazja jest smokingowa, powiadasz?

– Tak. We frakach będziemy się poruszać dopiero w piątek.

– A co jest w piątek? – Cały kalendarz imprez towarzyskich wymazał się Keshii z pamięci.

– Próba uroczystości ślubnej. Nie chcesz chyba powiedzieć, że chcesz się wykręcić od wesela Sergeantów?

Pytanie było czysto retoryczne, ale widać miał to być dzień mocnych wrażeń dla Whita.

– Właściwie nie wiem – zadumała się Keshia. – Moja koleżanka bierze ślub w Chicago.

– Jaka koleżanka?

– Nie znasz jej.

– Ach, tak. No cóż, rób, jak uważasz – w głosie Whita dał się wyczuć chłód. – Daj mi tylko znać, co postanowiłaś. Nie wiem, czy mam na ciebie liczyć.

– Coś wymyślimy. Do zobaczenia wieczorem. – Keshia cmoknęła w słuchawkę, odłożyła ją i zakręciła się na palcach. Satynowy szlafrok rozchylił się, ukazując jej szczupłe, opalone ciało. Wesele w Chicago! Zaśmiała się pod nosem i pobiegła do wanny. Czekało ją coś lepszego niż wesele: spotkanie z Lucasem.


– Dobry Boże, Keshia, wyglądasz jak driada! – rzekł Whit oszołomiony.

Miała na sobie zwiewną jedwabną sukienkę udrapowaną na jednym ramieniu. Blado-koralowa tkanina zdawała się ją opływać, a splecione w długie obwarzanki włosy, przetykane złocistą wstążką, dopełniały wrażenia. W leciutkich matowo-złotych sandałkach Keshia poruszała się lekko jak zjawa; w uszach i na szyi lśniły jej korale i skrzyły się brylanty. Była wręcz niepokojąco piękna: w jej wyglądzie, ruchach było coś, co sprawiło, że Whit poczuł się niepewnie.

– Nigdy jeszcze nie widziałem cię tak piękną – powiedział.

– Dziękuję ci, kochanie – odrzekła uśmiechając się tajemniczo i miękkim, płynnym ruchem wymknęła się do holu, pozostawiając za sobą leciutki zapach konwalii. Aromat perfum Diora dodał jej jeszcze kobiecości. Cała ta przemiana zaniepokoiłaby Whita nie na żarty, gdyby nie złudne przekonanie, że znają się oboje na wylot.

Przed domem pani Fitz-Matthew dwóch szoferów parkowało samochody tych z gości, którzy sami zasiadali za kierownicą. W drzwiach dystyngowany starszy lokaj, który w „dawnych dobrych czasach” służył u Petaina w Paryżu, dyrygował dwiema pokojówkami w wykrochmalonych czarnych mundurkach. Dziewczęta odbierały okrycia gości i kierowały panie do buduaru, gdzie mogły poprawić uczesanie i makijaż. Dalej następny lokaj częstował gości szampanem.

Keshia zrzuciła z ramion białe norki. Była w tej szczęśliwej sytuacji, że nie musiała „poprawiać sobie” twarzy. Whit podał jej lampkę szampana i był to ostatni moment, kiedy widział ją z bliska. Przez resztę wieczoru migała mu to tu, to tam, otoczona rojem starych i nowych przyjaciół, tańczyła z mężczyznami, których od lat nie widziano w towarzystwie, śmiała się, rzucała filuterne uwagi, a raz czy dwa zobaczył ją samą na tarasie, zapatrzoną w jesienną noc na East River. Była jednak nieuchwytna; ilekroć chciał się zbliżyć, umykała. Whit miał piekielnie bulwersujące odczucie, że ściga fatamorganę, jeśli nie wręcz senną zjawę. Ponadto słyszał, że ludzie o niej mówią; co gorsza, głównie mężczyźni. Ich wzajemny układ, zaplanowany przez niego starannie przed wielu laty, ostatnio coraz bardziej dawał mu się we znaki. Czary goryczy dopełniały niektóre uwagi Keshii albo jej ton, na przykład tego rana. Dawniej myślał, że istnieje między nimi porozumienie, nie wypowiedziane, lecz obustronnie jasne, dawniej Keshia była pewnym sojusznikiem. Czyżby teraz wszystko miało się rozwiać? Mężczyźni nie interesowali jej w ogóle, to rzucało się w oczy. Choć może… Edward? Myśl, która z nagła wylęgła się w głowie Whita, utkwiła w niej na dobre i nie dała się już wyrugować. Czyżby Keshia sypiała ze starym piernikiem? A oboje robili z niego głupca?

– Dobry wieczór, Whitneyu – obiekt jego świeżo ukształtowanych podejrzeń zjawił się niespodziewanie tuż obok.

– Owszem, niezły – odmruknął.

– Piękne przyjęcie, nieprawdaż?

– Tak, Edwardzie, muszę ci przyznać rację. Nasza droga Cassie woduje się w wielkim stylu.

– Dość osobliwe to stoczniowe określenie, choć chyba nie tak całkowicie nie na miejscu. – Edwarda z kamienną twarzą zmierzył wzrokiem pulchną postać przyszłej panny młodej, wbitą jak kontrabas w futerał z różowej satyny. – Pani FitzMatthew przeszła samą siebie – dodał, lustrując otaczający ich tłum. – To istna uczta Lukullusa!

Kolacja zaiste była wyśmienita. Zupa bongobongo, łosoś z Nowej Szkocji, raki z Gór Skalistych, kawior bieługi przemycony w ogromnych ilościach z Francji („Sama rozumiesz, moja droga, Francuzi nie mają takich idiotycznych przepisów. To barbarzyństwo, przesalać porządny kawior!”) Po rybach jagnięta, sałatka z endywii i wręcz przytłaczająca ilość jarzyn; następnie ser brie, którego ogromne kręgi sprzedawano jedynie u Frasera Morrisa na Madison Avenue, a wreszcie – wielki suflet Grand Marnier.

– Tylko Carla Fitz-Matthew ma dość służby, by zaserwować suflet na pięćdziesiąt osób – mruknął Whit.

– Keshia wygląda dziś wprost niewiarygodnie – zauważył mimochodem Edward. – A propos, gdzie ona jest?

– Dziwię się, że t y nie wiesz – warknął Whit. Wypił już nieco za dużo, a wizja Edwarda z Keshią nie dawała mu spokoju.

– Miło, że tak mi schlebiasz, prawdę mówiąc jednak, nie miałem dziś okazji zamienić z nią choć słowa.

– Dogadacie się w łóżku – wymamrotał Whitney do wnętrza kieliszka, Edward wszakże pochwycił jego słowa.

– Słucham?

– Wybacz… Pewnie fruwa gdzieś z kwiatka na kwiatek. Wygląda dziś dość atrakcyjnie.

– Hm… „atrakcyjnie” to nader blady epitet. – Edward skrzywił się lekko. Nie podobał mu się ton tego chłopca, wątpił zresztą, by Whit mówił poważnie. – Widziałem, że przyszliście razem.

– Ale wyjdziemy osobno. Chyba cię to nie dziwi? – Whit parsknął szyderczo, obrócił się na pięcie, lecz nagle przystanął i dodał: – Cieszysz się?

– A cóż ja mam z tym wspólnego? Myślę tylko, że jeśli chcesz wyjść sam, powinieneś ją o tym uprzedzić.

– To już zostawiam panu, szanowny kolego. Miłej zabawy. Możesz dać jej odfe mnie buzi na dobranoc.

Whit zniknął w tłumie, wtykając po drodze pusty kieliszek do ręki Tiffany Benjamin, o którą niemal się potknął. Tiffany odruchowo skinęła na lokaja, żeby go napełnił, nie zważając, iż w drugiej dłoni trzyma już szampana.

Edward patrzył za Whitem, zastanawiając się w duchu, do czego zmierza Keshia. Cokolwiek to było, Whitney wyraźnie nie był zachwycony. Edward pozwolił sobie przeprowadzić na jego temat dyskretny wywiad i wiedział już, że Whit woli mężczyzn, choć się z tym nie afiszuje. Dlaczego – tego Edward nie był w stanie pojąć. Oczywiście takie rzeczy zdarzały się i za jego młodości – głównie w internatach dla chłopców – były jednak swoistym środkiem doraźnym i nikt nie traktował ich jako sposobu na życie. Cóż, tamte czasy już dawno minęły…

– Witaj, mój drogi. Skąd ta ponura mina?

– Ponura? Nie, kochanie, po prostu się zamyśliłem. – Edward przywołał na twarz uśmiech, co zresztą przyszło mu bez większego trudu. – Twój towarzysz właśnie opuścił przyjęcie. W nie najlepszym humorze.

– Od rana był nie w sosie. Na początek zwymyślał mnie przez telefon, bo nie mógł się do mnie dodzwonić. Przejdzie mu to, o ile już nie przeszło. – Kochanek Whita mieszkał ledwie o kilka przecznic od domu pani Fitz-Matthew.

Edward zdecydował się nie podtrzymywać tematu.

– Jak się bawisz?

– Świetnie. Plotkuję ze znajomkami. Są tu ludzie, których nie widziałam od dziesięciu lat! Ślub Cassie wywabił wszystkich z nor. To naprawdę całkiem udane przyjęcie.

– Myślałem, że nie lubisz wielkiej pompy.

– Nie lubię. Ale raz na jakiś czas sprawia mi przyjemność. Edward nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Była nieznośna, lecz przy tym tak niewiarygodnie piękna! Użyte przez Whitneya słowo „atrakcyjna” nie dorastało do rzeczywistości.

– Keshia…

– Słucham, Edwardzie? – niewinnie zajrzała mu w oczy.

– Co właściwie się z tobą działo? Nie tylko Whitney usiłował się do ciebie dodzwonić.

– Byłam zajęta.

– Z tym artystą z Village?

– On nie mieszka w Greenwich Village, tylko w SoHo. Nie, tym razem chodziło o co innego.

– Czy też o kogo innego?

Keshia poczuła na plecach gęsią skórkę.

– Za dużo rozmyślasz, mój drogi – odparła wymijająco.

– Być może mam powody.

– Skarbie, ja jestem dorosła! – prychnęła, wzięła go pod ramię i podprowadziła do grona znajomych, ucinając rozmowę, lecz nie rozpraszając jego obaw. Znał ją aż nazbyt dobrze. By spowodować tę subtelną przemianę, musiało zajść coś niezwykłego. Keshia promieniała spokojnym, cichym szczęściem, którego nie mógł pojąć. Być może ostatecznie wymknęła mu się spod kontroli. Na wystawnym przyjęciu u Carli Fitz-Matthew przebywała jedynie jej cielesna powłoka. Duch bujał daleko, nie wiadomo z kim.


Pół godziny później Keshia wyszła – sama. Edward zmartwił się nie na żarty. Kobieta w takim stroju nie może błąkać się samotnie po mieście, a nie był pewien, czy Whit zostawił jej samochód. Przeklęty błazen!

Pożegnał się z gospodarzami, wezwał taksówkę i ku własnemu zdumieniu podał kierowcy adres Keshii. Był przerażony. I to w jego wieku! Nigdy dotąd nie dopuścił się podobnej gafy. Keshia była dorosła, mogła być teraz z mężczyzną, ale… Edward musiał mieć pewność.

Odebrała domofon już po pierwszym dzwonku. Pod bacznym wzrokiem portiera Edward skurczył się ze wstydu.

– To ty, Edwardzie? – zdziwiła się, otwierając mu drzwi. – Czy coś się stało?

Była wciąż w tej samej sukni, lecz boso, bez biżuterii, z rozpuszczonymi włosami. Edward poczuł się jak ostatni głupiec.

– Nie, nie – potrząsnął głową, wchodząc do jej mieszkania. – Wybacz, że cię nachodzę, naprawdę bardzo mi przykro, ale umierałem z niepokoju, czy wróciłaś bezpiecznie do domu w tych wszystkich brylantach…

– I to wszystko, moje ty strachajło? – roześmiała się. – Dobry Boże, Edwardzie, myślałam już, że ktoś umarł.

– W pewnym sensie masz rację.

– Co takiego? – twarz Keshii na moment okrył cień.

– Zdaje się, że obumierają moje szare komórki. Powinienem był zadzwonić. Chyba w końcu dopadła mnie skleroza.

Keshia taktownie zmilczała, wskazała mu krzesło i podeszła do inkrustowanej chińskiej szafki, która służyła jej jako barek. Edward doskonale pamiętał ten mebel: towarzyszył Lianę, kiedy kupowała go u Sotheby’ego.

– Poire czy framboise?

– Poire, moja droga, dziękuję. – Edward zapadł ze znużeniem w wyściełany fotel. – Naprawdę wykazujesz nadludzką cierpliwość w stosunku do starego wujaszka Edwarda.

– Przesadzasz – wręczyła mu kieliszek przejrzystego likieru i usiadła przed nim na dywanie.

– Czy masz chociaż mgliste pojęcie, jak bardzo jesteś piękna?

Keshia zbyła komplement niedbałym machnięciem ręki. Podejrzewała, że starszy pan wypił za dużo. Wyraźnie zaczynał się roztkliwiać. Tymczasem ona czekała na telefon od Luke’a.

– Cieszę się, że widzę cię całą i zdrową – rzekł, aby coś powiedzieć, a potem, nie mogąc się już powstrzymać, dodał: – Keshia, co ty knujesz?

– Zapewniam cię, że nic zdrożnego – rzuciła lekko, starając się nie widzieć, że Edward jest blady i wygląda jak starzec. – Właśnie miałam się wziąć do pisania rubryki. Tym razem Carla mnie znienawidzi. Cóż począć, jest po prostu zbyt łatwym celem żartów.

– Proszę cię, postaraj się choć na moment spoważnieć. Nie chodzi mi o to, co robisz w tej chwili. Ostatnio… cóż, ostatnio wyglądasz jakby inaczej.

– To znaczy jak? Czy wyglądam na chorą, nieszczęśliwą lub niedożywioną?

– Nie, nie, wręcz przeciwnie. Wyglądasz wspaniale.

– I to cię tak martwi?

– Tak, bo… Do licha, Keshia, wiesz, co mam na myśli. Jesteś kropka w kropkę taka jak twój ojciec. Informujesz ludzi dopiero po fakcie. I wtedy wszyscy muszą spijać piwo, którego nawarzyłaś.

– Zapewniam cię, że nie będziesz musiał ponosić konsekwencji mojego postępowania – oznajmiła chłodno. – A skoro oboje zgadzamy się co do tego, że wyglądam kwitnąco, nie mam długów i nie tańczyłam nago na stole w restauracji, czy mamy jeszcze jakiś powód do zmartwień?

– Jesteś bardzo skryta – westchnął. W starciu z nią nie miał szans i dobrze o tym wiedział.

– Nie, mój drogi. Po prostu mam prawo do odrobiny życia prywatnego, niezależnie od tego, jak bardzo cię lubię i jak wspaniale zastąpiłeś mi ojca. Jestem dorosła, Edwardzie. Pełnoletnia. Ja także nie pytam, czy sypiasz z pokojówką i co robisz wieczorem zamknięty w łazience.

– Keshia! Przerażasz mnie!

– Ty robisz to samo, tyle że wyrażasz się bardziej oględnie.

– Masz rację. Przepraszam.

– Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że wszystko jest w najlepszym porządku. Słowo honoru.

– Dasz mi znać, jeśli będzie inaczej?

– Czy mogłabym cię pozbawić okazji do zmartwienia? Edward zaśmiał się i oparł głębiej w fotelu.

– Wiem, jestem okropny. Co gorsza, wcale nie mam zamiaru się poprawić. Lubię wiedzieć, że twoje życie układa się pomyślnie – starał się lekkim tonem pokryć zażenowanie. Niełatwo grać rolę przybranego ojca, zwłaszcza jeśli się jest po uszy zakochanym w przybranej córce. – A teraz nie będę ci już przeszkadzał – dodał ze skruchą. – Na pewno złowiłaś wiele smakowitych kąsków do swojej rubryki.

– Owszem, mam parę dobrych kawałków, nie mówiąc o opisie rogu obfitości, jaki zafundowała nam Carla. To doprawdy wstyd wydawać tysiące dolarów na jedzenie.

Znów miał przed sobą dawną Keshię: tę, która go nie przerażała, którą znal na wylot i która zawsze w pewnym sensie należała do niego.

– Oczywiście wśród ploteczek znajdzie się i coś o mnie – dorzuciła, mrużąc łobuzersko oko.

– Ty mała krętaczko! Co masz zamiar napisać? Chyba jedynie to, że wyglądałaś porażająco pięknie.

– Co ty powiesz? Nie, może tylko wspomnę o sukience. Za to przed twoim przyjściem zdążyłam opisać czarujące zniknięcie Whita.

– Dlaczego? – przyszło mu na myśl, że może istotnie poczuła się dotknięta.

– Ponieważ, mówiąc bez ogródek, czas gier i przebieranek minął. Pora, by każde z nas poszło własną drogą. Skoro zaś Whit nie ma dość odwagi na decydujący krok, a ja również się przed tym wzdragam, najlepiej, jeśli jego przyjaciel z Sutton Place zrobi to za nas. On na pewno nie zniesie, aby Whit był publicznie ośmieszany.

– Na Boga, Keshia! Co ty tam napisałaś?

– Nic zdrożnego. Nie mam przecież zamiaru wywoływać skandalu. Czekaj, zaraz ci przeczytam… – Keshia podeszła do biurka i zaczęła czytać obojętnym tonem zawodowego spikera: – „Wokół gruchały zakochane parki: Francesco Cellini i Miranda Pavano-Casteja, Jane Roberts i Bentley Forbes, Maxwell Dart i Courtney Williamson oraz oczywiście Keshia Saint Martin i jej nieodstępny rycerz, Whitney Hayworth III, choć tę właśnie parę rzadko widziano razem, co pozwala przypuszczać, że każde z nich wzięło własny kurs. Zauważono także, iż powodowany czymś na kształt pasji wytworny Don Juan samotnie opuścił fetę na długo przed jej końcem, pozostawiając Keshię wśród innych sokolic, gołębic i papug. Być może ów wzór dżentelmena ma już dość uganiania się za swą wybranką. Ale dość o tym. W barokowych pałacach Carli Fitz-Matthew… „ No i jak to brzmi? – spytała cierpko Keshia, której odczytany tekst ani trochę nie poruszył. Plotki są tylko plotkami, a Edward świetnie wiedział, że Keshię plotki zawsze śmiertelnie nudziły.

Spojrzał na nią z niepewnym uśmiechem.

– Trochę to nieeleganckie. Jeśli mam być szczery, wcale mi się nie podoba.

– Nie musi się podobać. Wystarczy, jeśli ujmie nam nieco blasku. A jeżeli po tym Whit nie odważy się posłać mnie do wszystkich diabłów, jego przyjaciel da mu do wiwatu. Myślę, że to go poruszy.

– Dlaczego po prostu sama z nim nie zerwiesz?

– Bo pomijając fakt, że jestem tchórzem, najważniejsza skaza na tym wzorze cnót jest mi rzekomo nie znana. To zaś, co musiałabym mu rzec otwarcie, mogłoby zabrzmieć nieco zbyt obraźliwie.

Edward westchnął, dopił likier i wstał.

– Ciekaw jestem, czy twoja intryga odniesie skutek.

– Odniesie. Mogę się założyć.

– I co wtedy? Napiszesz o tym w rubryce?

– Nie. Dam na mszę.

– Keshia, doprawdy wprawiasz mnie w zakłopotanie. Cóż, życzę ci dobrej nocy i jeszcze raz przepraszam za najście.

– Tym razem ci wybaczam.

Przeszła z nim do holu i w tej samej chwili zadzwonił telefon. Na twarzy Keshii odmalowało się silne podniecenie.

– Odbierz, sam wyjdę – mruknął, zerkając na nią z ukosa.

– Dzięki – cmoknęła go w policzek i jak na skrzydłach pobiegła do salonu. Edward cicho zamknął za sobą drzwi.

– Cześć, staruszko. Śpisz?

– Oczywiście, że nie. Właśnie o tobie myślałam.

– Tęsknię za tobą, karzełku.

Keshia rozpięła sukienkę i przeszła z telefonem do sypialni. Gdy jego głos mieszał się ze wspomnieniami tamtej nocy, czulą się tak, jakby wciąż jej dotykał.

– Ja też za tobą tęsknię. Kocham cię – powiedziała.

– Dla mnie bomba. Masz ochotę na weekend w Chicago?

– Modlę się o to od wczoraj.

Luke roześmiał się gardłowo, podał jej numer lotu, powiedział, że będzie czekał na lotnisku, i rozłączył się. Keshia uradowana zrzuciła sukienkę i przez dłuższą chwilę stała oszołomiona na środku sypialni, uśmiechając się do siebie. Zarówno Edward, jak Whit całkiem wylecieli jej z głowy. Whit jednak dał o sobie znać już następnego ranka.

Загрузка...