Frankfurt nad Menem, czwartek wieczorem

Pani Małgorzato,

poszedłem na pewne myślowe skróty, pisząc, że chciałbym o Pani odpowiedziach natychmiast zapomnieć. Miałem przy tym na myśli „zapomnienie”, które równa się w tym wypadku dyskrecji. Sama Pani przyzna, po 20 latach zadawania pytań, że są takie odpowiedzi, które z natury rzeczy nie nadają się do „rozpowszechniania” poza symboliczną ławką w Busku. Są zbyt osobiste. Jeśli rozmówca nie chciał lub nie potrafił odpowiedzieć na pytania, sam fakt ich zadania jest wykroczeniem przeciwko czyjejś prywatności. Tej granicy nie ustala pytający. Ustala ją odpowiadający. Nie wszystko jest „na sprzedaż”. Tylko to i jedynie to miałem na myśli. Pomiędzy szczerością i ekshibicjonizmem jest bardzo cienka, krucha i bardzo nieszczelna granica. To, co nam wydaje się zwykłą szczerością lub tylko otwartością, dla innych może być wyciąganiem przysłowiowego (przynajmniej w krajach anglosaskich) szkieletu z kredensu. Oburza, bulwersuje, wywołuje niesmak, a nawet obraża. Prywatność trzeba chronić, otaczać murem, a gdy trzeba, nawet drutem kolczastym. Pani to wie lepiej niż ja. Ja jestem w „tej branży” nowicjuszem. Pani tę branżę tworzy od lat. Gdy napisałem „Samotność w Sieci”, większości wydawało się, że wyciągnąłem z szuflady swój pamiętnik, wklepałem go w komputerze, wydałem, wstawiłem do empiku i zrobiłem z tego bestseller. Opisałem swój internetowy romans, pozwoliłem Foremniak i Pieczyńskiemu czytać go w radiu, wywiesiłem billboardy w Warszawie i opowiadałem o tym w „Kawie czy herbacie” rano w TV. Potem jeszcze Domagalik pozwoliła sobie (w „Gorączce”) zapytać „Panie Januszu, czy miał pan wiele kobiet?”. Biedna ta jego żona! Biedne te jego córki! Jak on mógł!? I jeszcze ta Szapołowska dotykająca jego kolana w czasie programu! Okropne. Żadnej godności! I to zaraz po „Wiadomościach”! Zastanawiam się do dzisiaj, czy można obronić się przed takimi zarzutami. Jak przekonać świat, że to nie mój romans, że to nie moja autobiografia, że z własnej biografii można napisać tysiące historii w większości nieprawdziwych? Można swoich bohaterów obdarzyć własną wrażliwością, swoim pojmowaniem świata, ale ubrać ich w nieswoje fabuły. Tak robi większość autorów. Patrzą na świat własnymi oczami, analizują go w swoim mózgu, ale opowiadają cudze lub zmyślone historie. Zawsze jest mi gorąco i niezręcznie, gdy w trakcie spotkań z czytelnikami lub w mediach zadaje mi się pytania typu: jak „Samotność w Sieci” przyjęła pana żona? Nie wiem, jak przyjęła. Nie powiedziała mi o tym. Postanowiła nie czytać tej książki. Z różnych powodów. Ona nigdy nie wypowiada się o rzeczach, których nie zna. Także o książkach, których nie przeczytała.

Zdrada v. poczucie godności.

Zestawienie pozornie nielogiczne, pozornie okropne moralnie i pozornie wzajemnie się wykluczające. Pozornie. Będę się przy tym upierał. Wielu mężczyzn myśli, że zdrada i niewierność to dwie biegunowo różne rzeczy. Niewierność ma dla nich podłoże czysto seksualne, fizyczne. Wydaje im się, że w niewierności mimo wszystko nie dopuścili się zdrady (może ma to coś wspólnego z przysięgą wojskową?). Zdrada jest dla nich sferą duchową, oddaloną o miliony lat świetlnych od niewierności utożsamianej przez nich z cielesnością, którą traktują jak coś trywialnego i nieznaczącego. Potrafią po wyjściu od prostytutki i sprawdzeniu, czy zasunęli suwak w rozporku, martwić się, że spóźnią się do domu na kolację lub na wywiadówkę do szkoły córki. Byli niewierni, ich zdaniem, nie dopuszczając się zdrady. Wydaje im się, że byli w McDonaldzie. Czasami przecież ma się ochotę na fast food, chociaż ponad wszystko ceni się i przedkłada kuchnię żony. Dla kobiet brzmi to jak kosmiczny absurd. Chociaż nie dla wszystkich. Do historii przejdzie zdanie wypowiedziane ostatnio przez brytyjska królową Elżbietę II: „To wcale nie chodzi o wierność mężczyzny. To chodzi o jego lojalność”.

Może to resztki poewolucyjnej czkawki. Wygląda na to, że kobiety jej nie mają. Pewnie dlatego, że w ich DNA są dwa chromosomy X. Mężczyźni mają jeden X i jeden kulawy Y, chybotliwy na jednej nóżce. XX v. XY. Podejrzewam, że w nim zlokalizowany jest u mężczyzn gen zdrady. Gen wierności, jeśli w ogóle istnieje, z pewnością jest w X. Wcale się nie zdziwię, gdy pojawi się o tym wkrótce artykuł w jakimś ważnym naukowym czasopiśmie.

Dlaczego „niezdradzający” mężczyźni bywają niewierni? Zastanawiałem się nad tym i spróbowałem zestawić listę przyczyn, dla których mężczyźni to robią. Może ona sprawiać wrażenie zachęty do niewierności. To nie jest moim celem. W żadnym wypadku. Pozwoliłem sobie tylko pogrupować te przyczyny, które mężczyźni mogą brać pod uwagę, decydując się na niewierność. Jest w tym, co piszę poniżej, dużo sarkazmu, trochę ironii, ale jest też w tym wiele, jak sądzę, prawdy:


1. Geny – wierność jest mężczyznom biologicznie obca. Potwierdzają to i biolodzy ewolucyjni, i seksuolodzy Pisaliśmy o tym już wielokrotnie podczas naszych dni i nocy, więc nie chcę już więcej tym Pani zanudzać. Dodam tylko, że „ta druga” lub ta kolejna jest najczęściej młodsza. Starsze kobiety przypominają mężczyźnie matkę, kojarzą się z przypominaniem o umyciu zębów lub obcinaniu paznokci. A to jest ostatnie, czego poszukują w obcych łóżkach, pokuszę się nawet o sformułowanie wzoru matematycznego na idealny wiek kochanki: połowa wieku mężczyzny plus siedem.


2. Potwierdzenie – mężczyźni, którzy decydują się na niewierność, są przeważnie mężczyznami sukcesu. Poważni, energiczni, ambitni, dynamiczni, nietracący celów z pola widzenia. Trzy na cztery kobiety określają swoich kochanków jako „ludzi sukcesu” (źródło: Maja Langsdorff, „Die Geliebte”). Tacy mężczyźni nieustannie poszukują potwierdzenia. Samopotwierdzenia. Nic ich tak nie utwierdza w przekonaniu o własnej wartości jak kobieta, która krzyczy. Ale nie ze złości. Z rozkoszy.


3. Fantazje – żona może być „święta”, ale wcale nie czyni jej to bardziej atrakcyjną. Zdradzający mężczyźni chcą zrealizować swoje najbardziej wyszukane fantazje erotyczne, których nie mogę, nie wolno im albo sami nie mają odwagi przeżyć w domowej sypialni. Poza tym w domu rozprasza podniecenie nieuchronna codzienność. Przy kochance nie ma codzienności i na dodatek rajcuje udział w czymś zabronionym. „Zakazany owoc…” itd.


4. Odwaga – już mali chłopcy chcą być najodważniejsi na podwórku. Zdrada nie jest dla mężczyzn dowodem słabości. Wprost przeciwnie. Kto podejmuje ryzyko podwójnego życia, jest kreatywny, ma odwagę, fantazję. Skok do cudzego łóżka jest zawsze jakimś aktem odwagi. Wielu mężczyzn uwielbia ryzyko, dowodząc samym sobie tej odwagi. A przy okazji przetestować swoją „wartość rynkową”.


5. Deficyt uczucia – typowa wymówka przyłapanych na niewierności mężczyzn w stylu „to był tylko seks” jest głupia 1 naiwna. Za zdradą zawsze kryje się deficyt uczucia. Dlaczego bliskości, której nie dostaję w domu, nie mogą doznać gdzie indziej?


6. Wolność – niewierność w imię wolności. Z małżeństwem i rzucaniem palenia jest bardzo podobnie. Rzucenie palenia nie jest samo w sobie trudne. O wiele trudniejsze jest zaakceptowanie myśli, że już nigdy więcej nie poczuje się smaku papierosa. Nigdy więcej innej kobiety?! Zanim mężczyzna wpadnie na skutek tej myśli w panikę, uspokaja się myślą, że przecież są jakieś wyjścia awaryjne. Cała władza w ręce żony, ale lojalna opozycja w różnych pozycjach z kochankę. W imię szeroko pojętej wolności.


7. Przygoda – mali chłopcy wiedzą doskonale, że jabłka z ogrodu sąsiada smakują przecież o wiele lepiej. Dlaczego u dużych chłopców ma być inaczej? Mężczyźni do końca życia pozostają chłopcami. To, co różni kilkudziesięcioletnich od kilkunastoletnich chłopców, to głównie cena ich zabawek.


8. Wyzwanie – dlaczego uszczęśliwiać tylko jedną kobietę? Można przecież uszczęśliwiać inne. To wymaga wprawdzie wysiłku, organizacji, ofiar, ale przynosi niebywałe zadowolenie. Dlaczego być tylko w jednej radzie nadzorczej? Prawdziwy mężczyzna powinien podejmować przecież nowe wyzwania. Poza tym, to namiastka odwiecznej fantazji wielu mężczyzn: znaleźć się w łóżku z dwiema kobietami na raz. Istnieje wprawdzie duże prawdopodobieństwo, że kochając się we troje zawiedzie się dwie kobiety, a nie jedną, ale co tam. Wyzwanie pozostaje wyzwaniem.


Lista z książeczki do niewierności egocentryka, kłamcy i łajdaka, myśli teraz Pani, prawda? I ma Pani rację. Ale jestem pewien, że ogromna większość 70% statystycznie przyznających się do niewierności mężczyzn mniej lub bardziej kieruje się tym swoistym oktalogiem. I nie mam tutaj wcale na myśli tych chronicznie, patologicznie i nieuleczalnie niewiernych, którym się wydaje, że urlop „all inclusive” obejmuje także dziewczynę, która przychodzi co rano sprzątać pokój w hotelu.

Pozwoli Pani że moją „listę przyczyn”, dla których niewierne staja się (coraz częściej) kobiety przedstawię w moim kolejnym liście.

Tak jak Pani, obawiam się proroctw, tarotów, przepowiedni i ogólnie wszelkiego rodzaju okultyzmu rozumianego jako doktrynę ezoteryczną zakładającą istnienie w człowieku i przyrodzie sił tajemnych. Zawsze uciekałem i broniłem się przed uczestnictwem we wszelkich praktykach magicznych, czy to była Cyganka, która koniecznie chciała zbadać moją linię życia, czy bezrobotny astrofizyk, który przemianował się na astrologa i który chciał w swoim laptopie policzyć mój „prawdziwy horoskop”. Nigdy nie chciałem, aby ktoś wymyślił i za pieniądze opowiedział mi moją przyszłość. A o swojej przeszłości wszystko i tak sam wiem najlepiej. I nie ma to (ta obawa) nic wspólnego z moim wykształceniem. Znam kilku fizyków, chemików i informatyków, którzy wierzą w kabały. Szczególnie te, które zapowiadają ich niebywałe sukcesy w przyszłości. Obawiałem się, że każda przepowiednia mogłaby wprowadzić zakłócenie do świata moich marzeń. Można bowiem próbować przewidywać czyjąś przyszłość, ale nie da się przepowiedzieć niczyich marzeń. A dla mnie przyszłość to przede wszystkim marzenia. A tych nie mogą znać ani Cyganka, ani numerolog z laptopem, ani nawet ja sam. Tego nie obejmuje żaden okultyzm. Ani numeryczny ani tantryczny.

„Marzy Pan?” – pyta Pani. Oczywiście, że marzę. Żeby coś się zdarzyło, najpierw trzeba to sobie wymarzyć. Duża część mojego życia jest utkana z marzeń, które na początku wydawały mi się zupełnie nierealne. Będę marzył na minutę przed śmiercią, wierząc, ze nawet i to ostatnie marzenie, także mi się spełni. Ostatnio marzę niepoprawnie. Większość moich marzeń żyje ze mną długo, Powraca, krystalizuje się i po jakimś czasem zamienia w „projekty”. Choć ostatnie marzenia nie są z „tej półki”, bowiem marzę o czymś, co nie może się spełnić. Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku. To wynik chyba starzenia się. Jedną, a dla niektórych jedyną, zaleta starzenia się jest nabieranie mądrości i tak zwanego doświadczenia. Czasami wcale nie jestem jednak pewny, czy to doświadczenie się do czegoś przydaje. I tak popełniamy błędy, tyle że mając doświadczenie, natychmiast wiemy, że je popełniliśmy…

Za dwa miesiące, dokładnie za dwa miesiące skończę 50 lat Przyjmie Pani moje zaproszenie i przyjedzie 18 sierpnia do Torunia, aby spędzić ze mną, moją rodziną i moimi przyjaciółmi kilka godzin tego dnia? Do Torunia. Tam, gdzie się urodziłem. To takie niesprawiedliwe, że żyjemy ku końcowi, a nie ku początku. Kiedyś napisałem o tym w swojej książce „Zespoły napięć”. Pozwoli Pani, że przytoczę ten fragment tutaj:


„Kiedyś powiedział mi, że Bóg się chyba pomylił i ustawił wszystko w przeciwnym kierunku wobec upływu czasu. Że, według niego, ludzie powinni rodzić się tuż przed śmiercią i żyć od śmierci poprzez urodzenie do poczęcia. W drugą stronę. Bo według Jakoba proces umierania – biologicznie – jest równie aktywny jak życie. Dlatego śmierć nie różni się od narodzin. I dlatego ludzie, teoretycznie, mogliby rodzić się na milisekundy przed zgonem. Mieliby już na początku życia tę swoją życiową mądrość, doświadczenia i cały ten przychodzący z wiekiem spokój i rozsądek. Popełniliby już te wszystkie swoje błędy, zdrady i życiowe pomyłki. Mieliby już te wszystkie blizny i zmarszczki, i wszystkie wspomnienia i żyliby w drugą stronę. Ich skóra stawałaby się coraz gładsza, każdego dnia budziłaby się w nich większa ciekawość, włosy byłyby coraz mniej siwe, oczy coraz bardziej błyszczące i serce coraz silniejsze i coraz bardziej otwarte na przyjmowanie nowych ciosów i nowych miłości. I potem na samym końcu, który byłby początkiem, znikaliby z tego świata nie w smutku, nie w bólu, nie rozpaczy, ale w ekstazie poczęcia. Czyli w miłości”.


Nie uważa Pani, że życie od końca do początku byłoby lepszym pomysłem Programisty?

Serdecznie,

JLW


PS Nie ma już Pani pewnie w Busku i nie przesiaduje już Pani na sanatoryjnej ławce w T-shircie odbarwionym przez siarkę i niedbale spiętych włosach. Warszawa wezwała Panią, przywołała do porządku, prawda? Ale pytania mogę przecież zadawać, prawda? Jedno pytanie na jeden dzień lub jedną noc? Z pełnym prawem odrzucenia wszystkich lub wybranych pytań. Mogę, prawda?


Pytanie #1. Który raz był dla Pani ważniejszy: ten pierwszy czy ten ostatni?

Загрузка...