ROZDZIAŁ CZWARTY

Leith nie znalazła odpowiedzi na dręczące ją pytanie. W sobotę rano obudziła się z myślą, że ma inne, ważniejsze sprawy na głowie. Wypchana do granic wytrzymałości teczka przypomniała jej, w jaki sposób spędzi dwa wolne od pracy dni.

Po śniadaniu rozłożyła w jadalni stół, na którym poukładała zawartość teczki. Wtedy zadzwoniła jej matka.

– Miałaś wiadomości od Sebastiana? – brzmiało pierwsze jej pytanie.

– Ty chyba miałaś, co? – odparła Leith z uśmiechem.

– Dostałam dziś rano śliczny, długi list. Spotkał jakąś miłą dziewczynę, wiesz?

Sebastianowi zdarzało się to czasami.

– Wraca do domu? – zapytała Leith, zaciskając kciuki i z nadzieją czekała na odpowiedź.

– Jeszcze nieprędko. Sądzę, że możemy spodziewać się go dopiero około Bożego Narodzenia. – Matka radośnie pogrzebała wszystkie nadzieje Leith. Boże Narodzenie będzie za siedem miesięcy! – Razem z Elise podróżują po Indiach, potem pojadą do Tajlandii i… – Leith na chwilę straciła wątek, myśląc z rozpaczą, że stanie się cud, jeśli Sebastian wróci i spłaci część hipoteki w Boże Narodzenie za dwa lata… – Co za cudowna okazja!

– Oczywiście, jasne – Leith z trudem wróciła do rzeczywistości. Matka prawdopodobnie miała na myśli cudowną okazję do zwiedzenia połowy świata.

– Mam nadzieję, że zwolnił się z pracy. Miało go nie być tylko dwa tygodnie.

– Na pewno, kochanie – odparła matka, zachwycona listem, który otrzymała od uwielbianego syna.

– Czy… hm… wspomniał, z czego będzie się utrzymywał? – zapytała Leith, pogrążona w nieustannej trosce o hipotekę.

– Wiesz, no… cóż – odparła matka z zażenowaniem i Leith szybko domyśliła się prawdy.

– Nie prosił cię chyba o pieniądze?

– A nie powinien? – pani Everett stanęła w obronie syna. – Wysyłanie co miesiąc raty za hipotekę musi być dla niego poważnym obciążeniem. Napisał, że mógł biedować, kiedy był sam, ale teraz musi myśleć o Elise.

A Elise naturalnie nie ma ani grosza, żeby płacić za swoje wydatki – pomyślała Leith, ale powstrzymała się od komentarzy.

– A co na to ojciec? – zapytała.

– Eee… poszedł grać w golfa – odparła matka i szybko zmieniła temat. Zdaje się, że ojciec nie ma pojęcia o rodzinnych brakach finansowych – pomyślała Leith.

– A co u ciebie, może masz jakieś małe kłopoty, w których trzeba ci pomóc?

– Wszystko jest wspaniale. Ani śladu kłopotów – zaprzeczyła Leith, nie chcąc zatruć matce wspaniałego nastroju. W istocie musiała stawić czoło aż dwu problemom: hipoteka i Naylor Massingham.

– Zawsze byłaś takim mądrym dzieckiem – promiennie stwierdziła pani Everett. Naturalnie nie miała pojęcia, ile razy Leith skrywała przed nią swe dziecięce, a później młodzieńcze troski, bo akurat w tym samym czasie Sebastian przeżywał jakieś wydarzenie lub miał problemy.

– Aha – ciągnęła matka. – Nie powiedziałaś mi, że Rosemary Green opuściła męża!

Leith na chwilę zaniemówiła. Jej rodzinne miasteczko, tak jak wszystkie inne, posiadało zwiadowczą siatkę plotkarzy, którzy chwytali najdrobniejszą sensację i nadymali ją jak balon. Rosemary byłaby jednak zrozpaczona, gdyby mówiono o jej kłopotach.

Stoczyła ciężką walkę ze swoim sumieniem, gdyż przyjaźń do Rosemary walczyła o lepsze z koniecznością bezczelnego kłamstwa.

– Rosemary nie opuściła męża-wydusiła wreszcie. Przynajmniej powiedziała prawdę! Równie dobrze mogła dokończyć zdanie i wyjaśnić, że to mąż Rosemary postanowił odejść, ale matka już wpadła jej w słowo:

– Nie mieszka przecież u siebie. Wróciła do domu!

– Jej matka jest chora.

– Na moje oko wyglądała wyjątkowo dobrze, kiedy spotkałam ją wczoraj rano!

Nic nie można było na to poradzić.

– Nie wiedziałam, że z ciebie taka plotkara, mamuś – zażartowała Leith

– Wcale nie! – żachnęła się matka. – Ja tylko… Leith odeszła od telefonu z mieszanymi uczuciami.

Chętnie rozmawiała z rodzicami, ale tym razem wolałaby, żeby matka nie zadzwoniła. Niepokoiła się o Rosemary – rodzice są w stanie zatruć jej życie, jeśli dotrą do ich uszu plotki krążące po miasteczku. Zaś wiadomość, że Sebastian nie wróci przed końcem roku, była prawdziwym ciosem.

List nie załatwi sprawy. O tym wiedziała, zanim jeszcze sama myśl postała jej w głowie. Ze słów matki wynikało, że Sebastian będzie stale w podróży, więc wątpliwe, aby jakikolwiek list zdołał do niego dotrzeć. A poza tym, skoro prosił matkę o pieniądze, należało się spodziewać, że jest już bez grosza.

Spędziła ponad pół godziny na przyzwyczajaniu się do myśli, że będzie musiała spłacać obie połowy miesięcznej raty przez co najmniej siedem miesięcy. Ale skądże ona, na Boga, ma wytrzasnąć tyle forsy? Prowadząc oszczędny tryb życia, poszcząc troszkę, przeżyje może miesiąc, może dwa, ale potem…

Zabrała się do pracy w nadziei, że utopi w niej swoje troski. I wówczas zdała sobie sprawę, że nie ma zamiaru wracać do Hazelbury, o ile nie będzie to absolutnie konieczne. Lubiła Londyn, swoją pracę, chciała zostać. I nagle, ni stąd, ni zowąd, stanęła jej przed oczami sylwetka Naylora Massinghama… Leith ze złością sięgnęła po skoroszyt. No to co? Lubi Londyn, lubi swoją pracę, ale…

Po południu zadzwoniła Rosemary.

– Kiedy wracasz? – szybko zapytała Leith, która mogła nie widzieć przyjaciółki tygodniami, ale teraz bardzo się za nią stęskniła.

– Jeszcze nieprędko. Rodzicom nie podoba się, że będę mieszkała sama w Londynie – wyznała.

Wielkie nieba – pomyślała Leith i poczuła wdzięczność do losu za rodziców, jacy przypadli jej w udziale.

– Właśnie wyszli-ciągnęła Rosemary. Przez chwilę milczała, po czym zaczęła mówić bardzo szybko, jakby bała się, że wrócą, zanim zdąży wszystko powiedzieć. – Czy mogę cię prosić o grzeczność, Leith?

Leith uważała, że biedna, szarpana wyrzutami sumienia Rosemary zasługuje na wszystkie grzeczności.

– Oczywiście – odparła zachęcająco.

– Wiesz, Travis dzwonił przed chwilą.

– Travis?

– Tak… Z Włoch – odparła Rosemary i Leith wydawało się, że słyszy w głosie przyjaciółki cień uśmiechu. Zniknął jednak, gdy dodała: – Na szczęście moich rodziców nie było w domu… nie wiem, co by się działo, gdyby byli… To znaczy… tym razem miałam szczęście, ale musiałam powiedzieć Travisowi, żeby już nigdy do mnie nie dzwonił.

– Ale ciągle go kochasz? – nieśmiało wtrąciła Leith.

– Tak, bardzo, bardzo – szepnęła miękko Rosemary po krótkiej chwili milczenia. – Ale moi rodzice są wściekli, że nie usiłuję pogodzić się z Derekiem.

– Nie powiedziałaś im, że mieszka z kimś innym?

– Powiedziałam, ale to nie robi żadnej różnicy… dostaliby szału, gdyby dowiedzieli się o Travisie. Dlatego właśnie dzwonię – wyznała wreszcie i dodała: -Tak bardzo tęsknię za jego głosem. Kiedy zadzwonił, poczułam się cudownie, ale nie mogę pozwolić, żeby zadzwonił znowu. Dlatego powiedziałam mu, że jeśli ma mi coś do powiedzenia, niech zadzwoni do ciebie, a ty mi to przekażesz. Zrobisz to, prawda?

– Naturalnie!-zawołała Leith bez wahania i natychmiast pojęła, że tą obietnicą nigdy nie zdoła, według słów Naylora Massinghama, skończyć z Travisem. Nie wątpiła w to, że Travis natychmiast się z nią skontaktuje.

Skontaktował się. Był niedzielny wieczór, a on wciąż był we Włoszech.

– Leith, to ja… Travis – usłyszała w słuchawce.

– No i jak tam? – zapytała wesoło.

– Rozmawiałem z Rosemary.

– Wiem, dzwoniła do mnie.

– Naprawdę, kochane stworzenie! Poprosiła cię o… pomoc, prawda?

– Chętnie to zrobię – zapewniła go i natychmiast wczuła się w rolę posłańca. – Masz jakąś wiadomość do przekazania?

– Powiedz jej tylko, że ją kocham… chociaż ona i tak o tym wie – odparł Travis. – Nie musisz specjalnie do niej dzwonić, bo jej rodzice zaczną coś podejrzewać. Przebaczyła mi, że byłem takim durniem i postawiłem jej ultimatum. Chciałbym, żeby już wróciła do siebie – dodał z ciężkim westchnieniem.

– A kiedy wracasz do Anglii? – zapytała Leith, czując, że Travis zaczyna wpadać w ponury nastrój.

– Ojciec dał mi furę roboty, ale powoli zaczynam dostrzegać koniec – odrzekł nieco weselej.

W poniedziałek rano Leith weszła do biura po całej niedzieli spędzonej nad dokumentami. Cieszyła się z tego poranka.

– Lepiej ci? – powitała Jimmy'ego.

– Nigdy więcej! – jęknął zawstydzony. – Dopiero wczoraj udało mi się otworzyć oczy.

Leith roześmiała się i posłała go po jakieś dane. W dziesięć minut później, kiedy zadzwonił telefon, było jej mniej wesoło.

– Tu Moira Russell – zaanonsowała się sekretarka doskonała. – Pan Massingham chciałby zobaczyć się z panią natychmiast, o ile jest pani wolna.

W uszach Leith zabrzmiało to jak rozkaz.

– Oczywiście – odpowiedziała z niejasnym uczuciem, że lepiej nie pytać, co by było, gdyby nie była wolna.

– Jesteś, Leith. – Jej asystent wparował do pokoju z informacjami, których potrzebowała.

– Zostaw to na moim biurku, Jimmy – poprosiła, biorąc dokumentację Palmer & Pearson. – Pan Massingham chce się ze mną widzieć… nie zabawię długo.

Opuściła pokój z nieprzyjemnym wrażeniem, że spryciarz Jimmy zauważył jej lekki rumieniec.

Już przed gabinetem szefa stwierdziła, że cała się trzęsie. Nic dziwnego, u niej w domu Naylor Massingham nie był łatwym przeciwnikiem. Co będzie teraz, kiedy znalazła się w samej jaskini lwa? Zamknęła oczy, zapukała i weszła. Wysmukła, nieskazitelnie elegancka kobieta podniosła głowę znad papierów.

– Panna Everett? – zapytała uprzejmie. Uprzejmość nic nie kosztuje.

– Dzień dobry – uśmiechnęła się Leith. – Zdaje się, że pan Massingham chciał widzieć się ze mną.

– Proszę usiąść na chwilę. – Moira Russell uśmiechnęła się także, wstała i podeszła do drugich drzwi. Zapukała lekko i weszła. Ano właśnie – pomyślała Leith, widząc się już wysiadującą tu do południa. Na szczęście Moira Russell wróciła niemal natychmiast. Serce Leith zabiło nieco mocniej.

– Pan Massingham przyjmie panią teraz – oznajmiła sekretarka.

Leith uśmiechnęła się lekko i wstała. Udało jej się zachować uśmiech na twarzy nawet wtedy, kiedy weszła do pokoju wyłożonego grubym dywanem. Spojrzała na wysokiego, smukłego mężczyznę, jej wzrok spoczął na chwilę na jego kształtnych wargach i – szalona -mogła myśleć już tylko o ich dotknięciu na swoich ustach.

– Dzień dobry, panie Massingham – z trudem opanowała się na tyle, by wypowiedzieć te słowa. Uśmiech na jej twarzy zbladł nieco, ale postanowiła, że będzie przynajmniej grzeczna i miła.

Przystanęła na środku pokoju. Jego ostry, badawczy wzrok zatrzymał się na skrytej za okularami twarzy i nietwarzowym kostiumie. Przyszło jej do głowy, że może powinna zachować się bardziej wojowniczo. Sądząc po jego minie, nie był w najlepszym nastroju, przynajmniej na pierwszy rzut oka.

– Usiądź – zaproponował nadspodziewanie uprzejmie, wskazując fotel po drugiej stronie biurka.

Leith, wciąż jeszcze trochę roztrzęsiona, z wdzięcznością przyjęła propozycję. Wiedziała, że czas, jaki szef może jej poświęcić, jest ograniczony. Położyła na jego biurku pękatą teczkę.

– Sprawa Palmer & Pearson – zaczęła. – Mam zamiar zwrócić się do kilku firm, ale najpierw muszę uzyskać pewne cyfry z…

Podniosła głowę i speszyła się. Naylor Massingham patrzył na nią i najwyraźniej nie obchodziły go jej zamiary.

Poruszył się, ale zamiast zasiąść za biurkiem, podszedł do jej fotela.

– Próżność jest nieodłączną cechą kobiety – zauważył. – Myślałem, że szkła kontaktowe są hitem ostatnich lat?

– Eech… – nieświadomym, żeby nie powiedzieć: obronnym ruchem sięgnęła do okularów. Nagle pojęła, że ten mężczyzna ma na nią zbyt wielki wpływ.

– Nie wszyscy mogą nosić szkła kontaktowe – palnęła bez namysłu i dodała z nutą szczerości: – Ja nie mogę.

Nie zdołała się uchylić, gdy znajomym już, gwałtownym gestem zerwał jej z nosa okulary. Instynktownie próbowała je złapać, ale był zbyt wysoki.

Chciała wstać, ale był zbyt busko, a ona doskonale pamiętała, co oznacza bliskość jego ciała. Zrezygnowała więc i wściekła obserwowała go spod oka. Tymczasem Massingham podniósł leżącą na stole dokumentację, wyjął z niej kartkę i przyjrzał się jej przez okulary. Po chwili papier powrócił do teczki, a Massingham odwrócił się do niej.

– Nie wiem, czy może pani nosić szkła kontaktowe, czy nie – stwierdził lodowatym tonem – ale na pewno nie potrzebuje ich pani. To zwykłe szkło -dodał spokojnie.

Leith milczała ciągle, kiedy jego wzrok powędrował ku jej pięknym włosom, ściśniętym w węzeł.

– Ciekawe, dlaczego wspaniała kobieta, o równie wspaniałych włosach, kryje swą urodę za okularami, których nie potrzebuje, czesze się jak więźniarka, a przy tym próbuje odwrócić uwagę od swej figury, która, o ile dobrze pamiętam, jest rozkosznie doskonała w kształcie i proporcjach?

Leith na ułamek sekundy zapomniała, gdzie jest i znów poczuła dotyk jego rąk na swoim ciele. Odpędziła od siebie to wspomnienie i pomyślała, że rozmowa przybiera zbyt osobisty charakter.

– Potrzebuję tych okularów – zdecydowała się bronić tego, co w jego oskarżeniach wydawało się najmniej osobiste.

– A po co? – zapytał wyzywająco.

– Z całą pewnością nie po to, żeby przez nie patrzeć! – rzuciła bez ogródek.

– Czytałaś bez trudu, kiedy ci przyniosłem tę teczkę do domu… i nie miałaś okularów!

Niech cię cholera weźmie – pomyślała. Nagle znienawidziła go z całego serca. Przyglądał jej się tamtej nocy, kiedy czytała dokumentację. Nie miała pojęcia, że zapomniała o okularach…

– Nieraz… – zaczęła, gotowa kłamać jak najęta, ale przerwał jej.

– Twoje usta zaprzeczają, że jesteś taką zimną kobietą, za jaką chcesz uchodzić… mam zresztą na to także inne dowody – przyciął jej złośliwie.

– A jakież to dowody? – odparowała i, niestety, zbyt późno pojęła, że w tym okrzyku było więcej agresji niż sensu.

– Nie licząc oczu ciskających błyskawice i namiętnego temperamentu – nie odmówił sobie przypomnienia jej tego – wcale nie byłaś lodowata, kiedy się do mnie tuliłaś tamtego wieczoru!

– Tu… tuliłam się? – prychnęła. Po namyśle jednak- a wspomnienia były zbyt żywe, żeby zajęło jej to więcej niż sekundę – uznała, że „tulenie" było odpowiednim określeniem.

– Nie mam ochoty mówić o tym! – rzuciła cokolwiek arogancko. Właściwie nie miała innego wyjścia.

Jeżeli jednak spodziewała się, że ujdzie jej to na sucho, bardzo szybko przekonała się, że Massingham jeszcze niejedno ma w zanadrzu.

– Nieźle! – syknął wściekle. – Ja tu rządzę i skoro płacę za twój czas, mogę dyskutować o tym, co uznam za stosowne!

To wystarczyło, żeby zatrzęsła się ze złości, ale on jeszcze nie skończył.

– Na początek zatem powiesz mi, dlaczego, skoro wiem, że gościsz u siebie na przemian przynajmniej dwóch panów, tutaj starasz się uchodzić za Pannę Lodowatą. Okulary, uczesanie starej panny… dlaczego tak ci zależy na tej opinii?

– Jeśli już musi pan wiedzieć – wybuchnęła Leith, czując, że na wzmiankę o przynajmniej dwóch panach na przemian jej gniew przeradza się w furię – miałam nieprzyjemne doświadczenia z ostatniego miejsca pracy.

– Ardis &Co.? – zapytał z nagłym zainteresowaniem.

Najwidoczniej rozpracował ją bardzo dokładnie. Cóż, należało się tego spodziewać.

– Jakie doświadczenia? – nalegał.

– Ktoś mnie… napastował… zaczął obmacywać…

– Masz na myśli napaść seksualną? – zapytał z poważną miną.

– Właśnie tak – odparła, czując, że spora część jej agresji ulotniła się nagle. – Trochę to mną wstrząsnęło.

– Sprawiło, że boisz się mężczyzn? – zapytał, ale sam widocznie w to nie wierzył, skoro sądził, że już po opuszczeniu Ardisa była w łóżku z jego kuzynem.

– Bać się? Nie… – odrzekła zupełnie uczciwie. – Nie… raczej jestem ostrożna.

– Rozumiem – skomentował to spokojnie, ale z jego miny Leith mogła wnioskować, że wcale mu się to nie podoba.

– Wiec złożyłaś Ardisowi wymówienie i zdecydowałaś się ukryć swoją kobie…

– Nie składałam wymówienia – wpadła mu w słowo Leith, nadal starając się być uczciwą.

– Zostałaś zwolniona? – zapytał.

Leith zorientowała się, że powiedziała dużo więcej niż trzeba..

– To oznacza… – snuł swe rozważania Naylor Massingham, nie czekając nawet na jej odpowiedź – że osoba, która cię napastowała, musiała być dość wysoko postawiona.

Jego zdolność dedukcji jest doprawdy zadziwiająca -pomyślała Leith. Odkryła jednak coś jeszcze bardziej zadziwiającego.

– Pan mi wierzy? – zapytała. – Myślałam…

– Mam przed sobą cały materiał dowodowy, czyż nie? – zauważył i wyjaśnił swój tok rozumowania: -Personalny zwrócił się do Ardisa o referencje… dostał je bez trudu. Nie wspomnieli jednak o sposobie, w jaki została zerwana umowa. Ponieważ nie miało to nic wspólnego z twoją pracą, należało sądzić, że ktoś u Ardisa jest mocno zakłopotany tym, co ci się przydarzyło… i chce zachować milczenie. – Massingham zerknął na nią i ciągnął dalej: – Opuściłaś Ardisa i przyszłaś tutaj, świadomie ukrywając pod strojami swoją sylwetkę i twarz, mimo iż nie czułaś żadnych szczególnych zahamowań seksualnych. Zgadza się?

Leith czując się zobowiązana do odpowiedzi wyznała z absolutną szczerością:

– Ciężko pracowałam nad zdobyciem kwalifikacji. Chcę być traktowana serio. To bardzo irytujące, kiedy wiem, że mam rozum, a niektórzy mężczyźni uważają mnie za pustogłowego kociaka, który… – urwała nagle. – To przez pana Paul Fisher dostał po nosie w zeszły piątek?

Kąciki ust Naylora Massinghama leciutko uniosły się w górę.

– Ty naprawdę myślisz – stwierdził.

– Niezależnie od kontraktu Norwood & Chambers, jestem dobra w tym, co robię! – odparła dumnie.

Wpatrywał się w jej błyszczące, zielone oczy.

– Nikt już nie nazwałby cię Panną Lodowatą, gdyby mógł cię teraz ujrzeć – powiedział mimo woli.

Okrążył biurko, usiadł i podał jej okulary.

– Nie wkładaj ich, dopóki jestem w pobliżu – polecił, zanim zdążyła umieścić je na nosie i pozbierać myśli. – Obrażają moje poczucie piękna. A wracając do sprawy, z powodu której cię wezwałem… – dodał, nie czekając, aż Leith odzyska oddech po ostatnim zdaniu.

– Tak… eee… sprawa Palmer & Pearson-przerwała mu, nagle zdając sobie sprawę, że przez cały czas, jaki tu spędziła, zaledwie przelotnie musnęli sprawy zawodowe.

Udał, że nie słyszy.

– Myślałem co nieco o naszym… problemie – oznajmił.

Leith spojrzała na skoroszyt na biurku.

– Palmer & Pearson? – zapytała, i natychmiast zorientowała się, że dopóki nie zaczęła się praca, nie może być żadnych problemów. – Ach, ma pan namyśli Norwood & Chambers?

Nic lepszego nie przyszło jej do głowy.

– No więc…

– Czy ty specjalnie udajesz, że nie wiesz, o co mi chodzi? – zapytał szorstko i, widząc jej pytające spojrzenie, wyjaśnił nagle bardzo agresywnym tonem: – Mówię o moim kuzynie! Czy dzwonił?

Trzymaj się, Leith – pomyślała, ale nie skłamała.

– Dzwonił z Włoch – wyznała.

– Jak sądzę, nie poprzestał na jednym razie-mruknął i nie wydawał się zadowolony, kiedy nie usłyszał odpowiedzi. Mogła jednak wytrzymać jego humory. O wiele bardziej niepokojąca i podejrzana była wyszukana grzeczność, z jaką się do niej zwracał.

– Po długim namyśle proponuję… – zaczął jedwabistym tonem, ociekającym wdziękiem i urokiem, ba, uśmiechnął się nawet – żebyś… została moją dziewczyną.

Leith natychmiast poderwała się na równe nogi.

– O, nie, tego szczęścia nie dostąpisz! – zawołała, a przerażenie chwyciło ją za gardło.

Nie mogła opanować tej, jak sama wyczuła, zbyt silnej reakcji, w dodatku nie miała pojęcia, co ją tak przeraziło.

– Żle mnie pani zrozumiała, panno Everett – odezwał się chłodno Massingham. Wstał i, mierząc ją aroganckim spojrzeniem, stwierdził autorytatywnie:

– Gdybym miał dostąpić tego szczęścia, może pani być pewna, że zacząłbym wierzyć w przesądy.

Uświadomił jej w ten sposób, że gdyby istotnie miał się nią zainteresować, uznałby, że stracił resztki zdrowego rozsądku.

– Znam już odpowiedź, ale na wszelki wypadek chciałbym ją usłyszeć od pani – ciągnął dalej szorstkim tonem. – Czy bawi się pani Travisem dla czystej… hm… przyjemności, czy też jest w nim pani zakochana?

Ostatnie słowa wypowiedział jakby z odcieniem smutku.

– Ja… – zaczęła Leith, ale kiedy już miała powiedzieć, że nie kocha Travisa, przypomniała sobie, że nie może tego zrobić bez złamania obietnicy danej Rosemary. Nie miała wyboru.

– No wiec?-nalegał Naylor Massingham. Im dłużej zwlekała z odpowiedzią, tym bardziej się wściekał.

– Lubię Travisa… bardzo go lubię – oznajmiła i natychmiast dostrzegła w oczach zwierzchnika niebezpieczne błyski. To upewniło ją, że na nic wszelkie wykręty.

– Nie – odparła szczerze.

– Nie kochasz go i nie masz zamiaru za niego wyjść?- nalegał.

– Nie prosił mnie… – znowu próbowała uników, ale urwała, bo zrobił gwałtowny krok w jej stronę.

– Nie – wyznała.

– To oznacza, że o ile on kompletnie zwariował na twoim punkcie, ty bawisz się nim jak kot myszą.

Dziwne: im bardziej jego słowa przeistaczały ją w samicę bez serca, tym większą czuła potrzebę wyznania mu prawdy.

– No i co? – warknął. Wzruszyła ramionami.

– Jeżeli chce pan widzieć to w ten sposób – odparła, czując, że doprowadziła go do szału, bo wsadził obie pięści w kieszenie, jakby bał się, że ją uderzy.

– Takie kobiety jak ty przyprawiają mnie o mdłości – wycedził. Najwyraźniej miał już jej serdecznie dość.

– Nie wiem, dlaczego jeszcze nie wyrzuciłem cię z pracy. Miałbym święty spokój!

Leith ogarnęła dzika furia. Żaden mężczyzna nie wyleciałby z pracy z takiego powodu… gotowa była się założyć, że nie!

– Boi się pan chyba, że jako bezrobotna mogłabym wyjść za Travisa – wybuchnęła złośliwie. W gniewie nie dostrzegła nawet, że taka możliwość w jej przypadku w ogóle nie wchodziła w rachubę.

Jak się okazało za chwilę, nie jej jednej zrobiło się ciemno przed oczami.

– Co przez to rozumiesz? – syknął.

Leith była dość wściekła, żeby nie rezygnować.

– Chyba nie chciałby mnie pan widzieć w swojej rodzinie, co?

– Masz cholerną rację! – wycedził, ale nagle uspokoił się, choć w jego oczach wciąż jeszcze czaiły się niebezpieczne błyski.

– Skoro nie masz zamiaru wyjść za mojego kuzyna- dodał po chwili – przy następnym spotkaniu delikatnie wyjaśnisz Travisowi, że go nie kochasz.

– Myśli pan, że jestem zdolna zrobić to delikatnie? – szyderczo zapytała Leith.

Massingham kompletnie zignorował jej pytanie.

– Potem – ciągnął dalej – powiesz mu, że od chwili kiedy mnie ujrzałaś, nie możesz o mnie zapomnieć.

– A on ma w tę bajeczkę po prostu uwierzyć? – wtrąciła bezczelnie.

Znowu ją zlekceważył. Następne jego słowa jednak sprawiły, że naprawdę zapomniała języka w buzi.

– Na czas, który będzie konieczny, abyś mu wywietrzała z mózgownicy, zostaniesz moją dziewczyną. I – dodał groźnie, zanim zdołała zaprotestować – jeżeli zależy ci na pracy, a wiem, że tak jest, nie piśniesz ani słowa o tym, że sprawa jest ukartowana.

Leith powoli otrząsnęła się z szoku. Sprawy zaszły już za daleko, żeby teraz wszystko wyznać, zresztą i tak nie mogłaby tego zrobić. Naylor przejrzał jej blef, a ona nic nie mogła na to poradzić – co za cholerna kreatura!

– Musi… musi być jakiś inny sposób – powiedziała głośno i tknięta nagłą myślą dodała: – Przecież mogę powiedzieć Travisowi, że to koniec bez… bez tego przedstawienia.

Naylor potrząsnął głową, zanim jeszcze skończyła.

– Mówiłem ci, żebyś z nim skończyła, a ty nie posłuchałaś. Miałem czas przemyśleć sprawę. Musi być tak, jak powiedziałem. Travis wpadł po uszy i nie przyjmie do wiadomości niczego innego. A zatem, kiedy przyszedłem do ciebie, zakochałaś się we mnie od pierwszego wejrzenia. Od tej pory widywaliśmy się codziennie i…

– I to wszystko ma być takie jednostronne? – przerwała mu jadowicie. – Mówię o tym… zauroczeniu.

Znowu potrząsnął głową.

– W tym sęk. Oboje wiemy o tym, że i tak nie poślubiłabyś go, droga panno Everett. Travis bardzo kocha swoją rodzinę.

Ty też, dodała w myśli Leith.

– Na pewno pozwoli ci odejść, kiedy dowie się, że darzysz miłością kogoś z jego rodziny i jest to miłość z wzajemnością.

– Mówi pan naturalnie o sobie!

– Naturalnie.

Leith ani trochę się to nie podobało. Szukając ratunku przypomniała sobie przystojną blondynkę, towarzyszącą mu na kolacji tamtego wieczoru.

– A co z pańską drugą dziewczyną? – rzuciła nieprzyjaznym tonem, dziwnie wzdragając się przed wypowiedzeniem imienia blondynki.

– Dziewczyną? – zdziwił się.

Leith pojęła, że Olinda była jedną z tłumu.

– Olinda Bray – wyjaśniła. – Tamtego wieczoru najwyraźniej pan się jej podobał.

– Wiesz, jak to jest – wzruszył ramionami. – Kupić nie kupić, potargować można…

Roześmiał się – trzeba przyznać – uroczo. Leith była zupełnie bezsilna.

– Wygląda na to – powiedziała – że nie mam wyboru i muszę zrobić to, co pan każe.

Zerknęła na niego i zobaczyła, że promienny uśmiech zniknął, a na jego miejscu pojawił się dawny, nienawistny wyraz. Sprawiło jej to przykrość.

– Jeszcze jedno. – Leith uznała, że skoro sprawy zaszły już tak daleko, równie dobrze może wspomnieć i o tym.

– Co? – warknął, wyraźnie niezbyt zachwycony perspektywą wysłuchania jej warunków.

– Nie mam zamiaru iść z panem do łóżka, żeby utrzymać posadę! – palnęła prosto z mostu.

Wyczytała odpowiedź z jego twarzy, zanim zdążył otworzyć usta. Wyniosłe, władcze spojrzenie, jakie jej rzucił, mówiło samo za siebie. Uważał ją za piękną, przynajmniej tak twierdził, ale poza tym nie wywierała na nim żadnego wrażenia. Chyba to właśnie chciał jej dać do zrozumienia, kiedy wycedził:

– Czy uznasz mnie za nieuprzejmego, jeśli otrę czoło z zimnego potu i odpowiem ci: kamień z serca?

Leith uznała, że określenie „świnia", to dla niego komplement! Wyobrażała sobie jego minę, gdy pozna prawdziwy obiekt miłości Travisa. Będzie wściekły, że na próżno stracił tyle energii. Zemsta ma smak miodu… Było tylko jedno ale…

– Czy może mi pan obiecać, że niezależnie od tego, jak skończy się ta… ta farsa, czy po pańskiej myśli, czy nie… pozostanę na mojej posadzie?

Objął ją beznamiętnym spojrzeniem.

– Masz na to moje słowo.

Tylko to chciała usłyszeć. Okręciła się na piecie, zmierzając w stronę drzwi. Dokumentacja Palmer & Pearson pozostała na blacie biurka.

– Jeszcze jedno – zawołał za nią, zanim wyszła. Przystanęła i obróciła się w jego stronę.

– Słucham? – rzuciła chłodno.

– Domyślam się, że nie jesteś w stanie zapłacić całej hipoteki za swoje mieszkanie. Mój kuzyn na pewno ci pomagał. Od tej chwili ja przejmuję to zobowiązanie.

Na szczęście znajdował się poza zasięgiem ciosu, bo wściekłość Leith przekroczyła punkt krytyczny. Była w stanie uderzyć go. Niestety, z tej odległości mogła jedynie słownie wyrazić swoje zdanie na temat jego oferty.

– Poczekasz sobie! – syknęła.

Wcisnęła okulary na nos i wybiegła, trzaskając drzwiami. Jej stosunek do Naylora Massinghama nie budził już wątpliwości: nienawidziła go!

Загрузка...