ROZDZIAŁ PIĄTY

W czwartek Leith zaczęła sadzić, że nigdy w życiu nie pracowała tak ciężko. W zeszłym tygodniu harowała jak niewolnica, ale teraz wydawało się, że na jej biurku ładowało więcej pracy niż kiedykolwiek. Może lepiej, że Rosemary jeszcze nie wróciła. Z taką masą roboty niewiele czasu pozostawało jej na kawę i plotki, nie mówiąc o życiu towarzyskim.

Życie towarzyskie! Wciąż jeszcze kipiała złością na Naylora Massinghama. Skoro ma być jego dziewczyną, to co jeszcze robi w domu każdego wieczoru? Nie, nie chciałaby, żeby się z nią skontaktował – precz, nieposłuszne myśli! A w ogóle zbyt jest zajęta, żeby wyjść z nim wieczorem, nawet gdyby ją zaprosił. Na ile go zna, nie zaprosi jej nigdzie. Każe, poinformuje, poleci, ale nie poprosi.

W przerwach pomiędzy jednym a drugim napadem furii na Naylora zdawało jej się przeżywać dziwne chwile, kiedy z całego serca chciała mu wyznać, że nie jest uczuciowo zainteresowana jego kuzynem. Chwile te jednak nie trwały długo, bo zaraz na nowo dźwięczało jej w uszach układne oświadczenie, że postanowił, iż Leith zostanie jego dziewczyną.

Bez względu na jego groźbę powinna chyba coś wyjaśnić Travisowi, ale od telefonu z Włoch nie dał znaku życia. Jednak – fakt całkowicie dla niej niezrozumiały – czuła jakąś dziwną niechęć do takiego załatwienia sprawy. Czyżby w stosunku do Naylora Massinghama poczuwała się do lojalności? A może to lęk przed utratą pracy?

Postanowiła nie myśleć o tym.

– Czy dziś znowu zostajesz po godzinach? – spytał Jimmy, wyrywając Leith z zadumy i kierując jej myśli na inny tor.

– Nie, Jimmy – odparła. – Dziś wychodzę o piątej. Zaspokoiła jego ciekawość i przypomniała sobie treść rozmowy z Naylorem. Był pewien, że ktoś płaci za jej mieszkanie, ponieważ jej samej na to nie stać. Ona także pogodziła się z myślą, że nie może pozwolić sobie na pozostanie w luksusowym apartamencie, zwłaszcza że nie mogła liczyć na Sebastiana.

Musiała dokładnie przemyśleć całą sytuację.

Nie wymyśliła nic genialnego aż do chwili, kiedy przy małej przepierce przypomniała sobie, że Rosemary wynajmowała swoje mieszkanie. Po kilku minutach wiedziała już, co robić, a po dziesięciu następnych cały plan był gotowy. Kiedyś dowiedziała się od Rosemary, ile wynosi czynsz. Jeśli uda jej się otrzymać taką samą sumę za wynajęcie własnego mieszkania, na pewno spłaci hipotekę. Oznaczałoby to przeprowadzkę do mniej eleganckiej dzielnicy, ale kluczem do całej sprawy było właśnie wynajęcie tańszego mieszkania.

Od dwóch dni poświęcała godziny lunchu na rozmowy z pośrednikami. O piątej zatem opuściła biuro, z kwaśnym uśmieszkiem odnotowując na parkingu obecność jaguara, i pojechała na oględziny mieszkania, na które mogłaby sobie pozwolić.

– Bardzo ładne – powiedziała miłej gospodyni, która wprawdzie nie opuszczała mieszkania na stałe, ale wyjeżdżała na północ pod koniec roku i chciała przed wyjazdem uporządkować sprawy. Mieszkanie było małe, położone w dzielnicy, której zupełnie nie znała. Była jednak w przymusowej sytuacji i nie miała wyboru, nawet jeśli odpowiadał jej jedynie czynsz.

– Wezmę je – zdecydowała natychmiast. Nie chciała wracać do swojego ogromnego apartamentu i znowu mieć wątpliwości.

Nad filiżanką herbaty omówiły warunki wynajmu. Później Leith jeszcze raz obejrzała mieszkanie.

Było już po siódmej, kiedy dotarła do eleganckiej dzielnicy, w której mieszkała dotychczas.

Jadąc myślała o tym, że do nowego mieszkania będzie mogła przeprowadzić się dopiero za trzy miesiące. Oznaczało to, że musi skądś zdobyć pieniądze na trzymiesięczną spłatę hipoteki i na pokrycie czeku, którym zapłaciła czynsz za pierwszy miesiąc. Próbowała spojrzeć na to od bardziej optymistycznej strony. Trzy miesiące pozwolą jej na spakowanie rzeczy – swoich i brata – a może przyszły lokator jej mieszkania także zapłaci za miesiąc z góry.

Oczywiście, że zapłaci – pomyślała butnie. Czując nagły przypływ dobrego humoru skręciła na parking przed swoim blokiem i – spostrzegła znajomego jaguara. Za kierownicą siedział mężczyzna.

Ich spojrzenia spotkały się.

A niech to! Leith od razu zauważyła, że jest o coś wściekły. Minęła go i skręciła do garażu na tyłach domu. Jakże chętnie zmieni adres! Był tylko jeden problem: w kadrach Vaseya będzie musiała podać nowy, a wtedy jej pracodawca i tak ją znajdzie!

Wprowadziła wóz do garażu i przez chwilę miała ochotę wejść do domu przez tylne drzwi. Czyżby była aż takim tchórzem? Już nieraz widziała Naylora w ataku furii. Zamknęła garaż, odwróciła się i stwierdziła, że nie musi już nigdzie iść. Naylor stał za nią, wysoki, chmurny i wyglądał raczej niesympatycznie.

Chciała coś powiedzieć, ale uprzedził ją:

– Gdzie byłaś, do cholery? – zapytał, zanim zdążyła otworzyć usta.

Ta jego bezczelność, ta cholerna bezczelność!

– Nie pańska sprawa – rzuciła przez ramię.

– Żebyś wiedziała, że moja! – wybuchnął. – Travis miał roboty na co najmniej trzy tygodnie, ale z twojego powodu musiał chyba pracować jak szalony. Jest już w mieście!

Leith wiedziała dobrze, że ten szalony wysiłek nie był bynajmniej spowodowany myślą o niej i wzruszyła ramionami.

– Pewnie zajrzał, kiedy mnie nie było – oznajmiła beztrosko.

– Nieprawda! Od szóstej siedzę tu i obserwuję wejście.

Wizja dumnego Naylora Massinghama, wysiadującego na czatach przez całą godzinę, wydała się Leith szalenie miła. Tak miła, że omal się nie uśmiechnęła. Powstrzymała się w porę, ale ponieważ on zachowywał się agresywnie, sama też się nie krępowała.

– A co pan tu robi, jeśli wolno zapytać? – syknęła zjadliwie.

– Nie wstydź się… nazywaj mnie Naylorem! – ryknął i wtedy poczucie humoru Leith wzięło górę. Wybuchnęła serdecznym śmiechem, który zaskoczył go całkowicie. Wodził wzrokiem, od jej rozbawionych oczu do ust, z takim wyrazem twarzy, że zaczęła dzielnie walczyć o kontrolę nad sobą, pewna, iż Naylor lada moment rzuci się na nią i udusi. Jednak po kilku sekundach on także dostrzegł komizm sytuacji i… zawtórował jej!

Jak śmiech zmienia twarz – pomyślała Leith. Serce jej zatrzepotało leciutko na widok roześmianych ust, które zawsze lubiła – niezależnie od ich właściciela. Odwróciła się pospiesznie i skierowała ku tylnemu wejściu do budynku. Poszedł za nią, co niezbyt ją zaskoczyło.

– Wejdź… jeśli właśnie nie miałeś zamiaru tego zrobić – zaprosiła.

– Jaka miła! – mruknął.

Leith domyśliła się, że powód jego długiego dyżuru pod jej domem pozna dopiero wtedy, gdy wpuści go do środka. Grzeczność nic nie kosztuje.

– Umieram z głodu – powiedziała już w przedpokoju. – Sądzę, że ty też nic nie jadłeś.

Jeśli nawet Naylor był zaskoczony tym niespodziewanym zaproszeniem, nie okazał tego.

– Czy mam nakryć do stołu? – zapytał.

Pół godziny później siedział na kanapie, pogrążony w lekturze prenumerowanego przez Leith czasopisma finansowego. W kuchence mikrofalowej rozmrażał się sernik, a w piekarniku grzało się lasagne domowej roboty. Leith uciekła na chwilę do sypialni, dopiero tam zdała sobie sprawę z tego, co wyprawia. Zaprosiła go na kolację! Na litość boską, można by pomyśleć, że ma ochotę na jego wizytę!

Wiedziała dobrze, że to niemożliwe. Jeśli nawet zapomni o tym, czego już przez niego doświadczyła, to i tak skoczą sobie do oczu, zanim kolacja dobiegnie końca! Wzruszyła ramionami i poszła do kuchni, aby przygotować sałatkę.

Była w trakcie przyprawiania sosu, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Przez krótki, słodki moment miała nadzieję, że to Sebastian wrócił do domu. Sebastian jednak miał klucz. Rosemary także jeszcze nie wróciła, a skoro Naylor wspomniał, że Travis przyjechał z Włoch… cóż, istniała spora szansa, iż niespodziewanym gościem jest właśnie kuzyn Naylora.

O, niech to! – pomyślała. Dzwonek rozległ się ponownie. Co teraz robić, u licha? Naylor myśli, że Travis jest jej kochankiem, a ona nie może zaprzeczyć, żeby nie wciągnąć w to Rosemary.

Wybiegła z kuchni otworzyć drzwi. Okazało się, niestety, że zastanawiała się zbyt długo, bo kiedy dotarła do przedpokoju, ujrzała Naylora, chmurnego i zimnego jak góra lodowa. On także domyślił się, że nieoczekiwanym gościem jest Travis i zdecydował się otworzyć drzwi osobiście. Leith była w zbyt poważnych opałach, aby jeszcze wściekać się na jego swobodę.

– Dobry Boże! A ty co tu robisz?! – usłyszała i rozpoznała głos zaskoczonego Travisa.

Jeżeli spodziewała się, że Naylor zawaha się albo zrobi unik teraz, kiedy nadeszła chwila realizacji jego planu, spotkał ją gorzki zawód. Udowodnił za to, że rzeczywiście bardzo troszczy się o swoją rodzinę.

– Cześć, Travis – zawołał wesoło. – Chodź, Leith jest w kuchni, przygotowuje mi kolację.

To całkiem niegłupia myśl – doszła do wniosku Leith i cichaczem wróciła do kuchni, równie szybko, jak z niej wybiegła. Nie zdziwiła się także, kiedy po chwili pojawił się Naylor, ciągnąc za sobą Travisa.

– Travis! Jak miło cię widzieć – powiedziała z uśmiechem, nie zwracając uwagi na surową minę Massinghama.

Travis wydawał się niezdolny wymówić słowa, więc, aby przerwać niezręczne milczenie, dodała:

– Chyba uda mi się z tego lasagne wycisnąć trzy porcje, jeśli…

Na szczęście Travis otrząsnął się już z osłupienia.

– Nie, Leith, dziękuję. Jadłem niedawno. Chciałem… chciałem tylko powiedzieć ci, że wróciłem.

O, moje biedactwo – pomyślała Leith, nagle zdając sobie sprawę, że musiał się bardzo stęsknić za Rosemary. Sądził widocznie, że wróciła i pozwoli zaprosić się na filiżankę kawy.

– Czy miałeś… – Leith chciała zapytać go o podróż, ale Naylor widocznie uznał, że dał im dość czasu na ochłonięcie.

– Mam nadzieję, że to nie moje lasagne tak pachnie spalenizną, kochanie – zauważył. Doprawdy, jego tupet zwalał z nóg!

Pobiegła do kuchni po to tylko, żeby przekonać się, że nic się nie przypala.

– Zobaczymy się w czasie weekendu – mówił Naylor do Travisa. My! – Właściwie przyszedłeś akurat w chwili, kiedy miałem zaprosić Leith do Parkwood. Co o tym sadzisz, Leith?

Starczyło mu odwagi, żeby przywołać ją do porządku.

– Lasagne jest w porządku – wymamrotała, grając na zwłokę i cały czas myśląc o trzech ratach hipotecznych, które musi zapłacić, a których nie zapłaci na pewno, jeśli straci pracę. Nie, nie straci pracy. Będzie tańczyć tak, jak jej zagra pan Naylor Ja-mam-wszystkie-asy Massingham. Zapomni o swoim buncie.

– To brzmi zachęcająco – odparła z uśmiechem. Pomyślała, że prowadząc Travisa w krainę szczęśliwości pali za sobą mosty. No i co z tego? Dobrze, że ma słowo Naylora, jeśli chodzi o pracę.

– Zostawiam was sam na sam z lasagne – odezwał się Travis.

– Zobaczymy się więc w weekend-oznajmiła Leith i nabrała ochoty, żeby zrobić swemu pracodawcy jakiś brzydki kawał, kiedy ten, niby wytrawny pan domu, odprowadził Travisa do drzwi.

Wrócił za chwilę.

– Jak na człowieka, który był zakochany po uszy, przyjął to całkiem dobrze – zauważył z odcieniem podziwu. – Myślałem, że starczy mu męskości, żeby…

Leith miała jednak w głowie zupełnie coś innego.

– Jak śmiałeś zaprosić mnie do Parkwood w jego obecności? – wpadła mu w słowo. – Jak…?

– Wolałabyś, żebym zrobił to za twoimi plecami?

– Naylor odpowiedział agresją na agresję.

– Nie dałeś mi szansy! – wybuchnęła. – Żadnej szansy. Ty…!

– Nie przyszło mi do głowy, że zechcesz odmówić – rzucił znacząco.

Uznał jednak, że nie wyczerpał tematu.

– Możesz powiedzieć „nie", kiedy tylko zechcesz! – syknął po chwili.

Tak, i stracić pracę – pomyślała, kipiąc złością. Świnia! W bezsilnej furii spróbowała zaatakować Naylora od innej strony.

– A co powiedzą rodzice Travisa? – zapytała nieprzyjaźnie.

– Na temat czego?

– Nie sądzisz, że zdziwią się, jeśli to ty przywieziesz mnie do Parkwood, a nie Travis?

– A dlaczegóż to? Travis nie wspomniał w domu ani słowem o pannie Leith Everett. Co prawda, ja także dowiedziałem się dopiero wtedy, kiedy zobaczyłem jego samochód przed twoim domem. O ile dobrze rozumiem takie zachowanie, byłaś dla niego niewiele znaczącą znajomością, na jedną noc.

Oddech u wiązł jej w piersi. Delikatnie powiedziane!

– Dzięki – syknęła przez zaciśnięte zęby. Zaraz wciśnie mu to lasagne do gardła, zamiast na talerz.

On chyba też stracił apetyt, bo wyszedł z kuchni, nie zaszczyciwszy spojrzeniem nieszczęsnego lasagne.

Nie mogła się doczekać, żeby zatrzasnąć za nim drzwi. Pobiegła do przedpokoju. Zwrócony tyłem do niej położył dłoń na klamce i właśnie wówczas wpadł mu w oko kapelusz Sebastiana. Zatrzymał się i spojrzał na Leith, która w wojowniczej postawie stała na progu, najwyraźniej czekając na jego wyjście.

Nagle kapelusz ze świstem pomknął w jej kierunku. Złapała go odruchowo.

– Pozbądź się tego! – rozkazał Naylor i wyszedł. Kapelusz Sebastiana wisiał spokojnie na swoim miejscu, kiedy na drugi dzień rano Leith wychodziła do pracy. Wciąż jeszcze była wściekła na Naylora. Jak on śmiał pomyśleć, że mogłaby być dla kogoś przygodą na jedną noc…? Nawet, jeśli wydawało mu się, że ma na to niezbity dowód. To… zabolało.

Buntowała się przeciwko niemu całe popołudnie. Arogancka małpa, myślała, piekląc się w duchu i miała szczerą nadzieję, że wczoraj poszedł do łóżka z pustym żołądkiem. Chociaż nie. To nie w jego stylu.

W krótkich przerwach, między jednym napadem buntu a drugim, zastanawiała się, czy istotnie miał zamiar zabrać ją do Parkwood.

Około czwartej po południu dostała odpowiedź na swoje wątpliwości. Zadzwonił telefon. Słuchawkę podniósł Jimmy.

– Do ciebie – oznajmił tak służbiście, że od razu wiedziała, iż na drugim końcu linii musi być ktoś ważny.

Przypuszczała, że to jeden z wysoko postawionych urzędników firm, z którymi miewała kontakty. Dziwne było jedynie to, że Jimmy nie wymienił nazwiska.

– Leith Everett – oznajmiła służbiście.

– Bądź gotowa jutro o jedenastej! – polecił głos, który poznałaby wszędzie. Ton nie był ani na jotę przyjemniejszy niż ostatniej nocy.

– Tak, proszę pana! – odparła krótko i cisnęła słuchawkę na widełki.

Do diabła z nim, niech go piekło pochłonie! – myślała ze złością, kiedy pochwyciła spojrzenie Jimmy'ego. Od razu stwierdziła, że jej asystent wie, kto dzwonił. Wyraz twarzy chłopca świadczył o palącej go ciekawości. Bo niby dlaczego sam wielki szef firmy miałby dzwonić do niej osobiście? Jeżeli jeszcze Jimmy przypomni sobie, że pan Massingham chciał rozmawiać z nią w zeszły poniedziałek, to Bóg jeden wie, co jego płodna wyobraźnia może wykombinować!

Jimmy otworzył usta, ale Leith uznała, że należy położyć kres wszelkim spekulacjom z jego strony.

– Nie pytaj! – ostrzegła surowo.

Zamknął usta. Nagle na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.

– Nawet mi się nie śniło, słowo daję, Leith! – odparł.

Leith pracowicie sortowała swoją garderobę. Stwierdziła ze zdziwieniem, że choć do tej pory nigdy nie miała trudności z podjęciem decyzji, tym razem naprawdę nie wie, co ma wziąć ze sobą do Parkwood. W dalszym ciągu nie była zupełnie przekonana do tej podróży i nieraz zadawała sobie pytanie, po co w ogóle to robi. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast, nieuchronna i niezmienna – praca i hipoteka.

Wielkie nieba! – pomyślała i nagle straciła cierpliwość do samej siebie. Przecież to tylko na jedną noc, do diabła! Chwyciła ulubioną suknię i włożyła ją do walizki wraz z jakimiś spodniami i swetrem, na wszelki wypadek. Nagle odezwał się telefon.

– Tu Travis… czy jesteś sama?

Leith zrozumiała jego wahanie, natknął się tu przecież ostatnio na swojego ukochanego kuzyna…

– Tak, jestem sama – odpowiedziała.

– Zdębiałem, kiedy wczoraj Naylor otworzył mi drzwi – stwierdził Travis, uważając to za coś zupełnie naturalnego.

– Ja… często spotykam się z nim… od jego pierwszej wizyty – wykrztusiła Leith, a nieubłagane “jeśli zależy ci na pracy" znowu zadźwięczało jej w uszach.

– Zdążyłem to zauważyć, w końcu pracujesz w tym samym budynku i w ogóle. Naylor musi naprawdę myśleć o tobie poważnie – zauważył Travis, jakby chciał dać jej uczciwej naturze jeszcze jeden twardy orzech do zgryzienia. – A co ty o nim sądzisz?

– J-jeszcze za wcześnie o tym mówić – zdołała wykrztusić. – Dlaczego sądzisz, że myśli o mnie poważnie?

– Nigdy przedtem żadnej kobiety nie przyprowadził do domu – szybko odparł Travis i dodał ciepłym głosem: – Tak się cieszę, że to właśnie ty, Leith.

– Och, Travis! – wybuchnęła bezradnie.

– Wiem, wiem, jeszcze za wcześnie o tym mówić… ale gdybyś miała jakieś wątpliwości, nie dopuściłabyś, aby sprawy zaszły tak daleko. Znam cię przecież.

Leith nie wiedziała, jak na to zareagować.

– Wiem, że to dla ciebie trudny okres – ciągnął Travis, wyraźnie przytłoczony własnymi problemami. -Wiem też, że nienawidzisz okłamywać Naylora, choć mam nadzieję, że już nie będziesz musiała tego robić… ale, czy mogę dalej liczyć na twoją dyskrecję?

Leith zawahała się i miała ogromną ochotę wyjaśnić mu wszystko. Już otworzyła usta, by opowiedzieć o swojej umowie z Naylorem, ale ze zdumieniem stwierdziła, że nie jest w stanie tego zrobić.

– Mogę na ciebie liczyć, Leith? – nalegał Travis.

– Oczywiście i dobrze o tym wiesz – odparła, odkrywając, zeTravis ma ochotę na zwierzenia. Wczoraj wieczorem dzwonił do mieszkania Rosemary kilka razy, aż wreszcie doszedł do wniosku, że jego ukochana musi wciąż jeszcze być u rodziców.

– Nie miałem odwagi zadzwonić do niej wprost – wyjaśnił. – Przyszedłem do ciebie, ponieważ miałem nadzieję, że zadzwonisz do Rosemary w moim imieniu, a gdyby jej rodziców nie było w domu, pozwolisz mi z nią porozmawiać. Pewnie uznasz mnie za bezczelnego typa?

Biedny Travis – pomyślała Leith, czując, jak wzbiera w niej współczucie.

– Wcale nie uważam cię za bezczelnego typa – odezwała się łagodnie.

– Jeśli jesteś pewna… – zaczął i nagle zamilkł. – Nie zadzwoniłabyś do Rosemary teraz? Powiedz jej tylko, że o niej myślę.

Porozumiała się z przyjaciółką natychmiast po zakończeniu rozmowy z Travisem. Przekazała jej wiadomość.

– To miło – odparła Rosemary i Leith zrozumiała, że jej rozmówczyni nie jest sama.

Idąc do łóżka miała pretensje do całego świata. Bardzo lubiła Rosemary i doceniała jej delikatność w stosunku do rodziców, Travis jednak był niezwykle cierpliwy… czy teraz nie mogłaby go wyciągnąć z piekła, w którym tkwi?

Ona sama także przeżywała katusze, kiedy w sobotę rano czekała na Naylora. I znowu powracało natrętne pytanie: dlaczego, u licha, tak pokornie poddawała się jego władzy? Nie znajdując odpowiedzi poczuła, że znowu się buntuje.

Bunt ten podpowiadał jej, by uczesała włosy w stylu starej panny i włożyła grube okulary, kiedy pojawi się Jego Lordowska Mość. Jeżeli w końcu tego nie zrobiła, to nie z obawy przed grubiańskimi uwagami, którymi mógłby… nie, nie mógłby – poprawiła się w myśli – którymi zasypałby ją zaraz przy drzwiach. Raczej dlatego, że uważała, iż ten weekend będzie wystarczająco trudny bez prowokowania tego potwora zaraz na wstępie.

Naylor nie kazał jej długo czekać. Zadzwonił do jej drzwi tuż przed jedenastą.

– Dzień dobry – przywitała go sztywno i zaprowadziła do salonu. Miała zamiar zadać mu kilka pytań, zanim udadzą się gdziekolwiek.

Wzięła głęboki, uspokajający oddech i na moment wyzbyła się furii, gdy pochwyciła spojrzenie obejmujące jej zgrabną sylwetkę w eleganckim białym kostiumie z granatowymi lamówkami. Był ubrany z większą swobodą niż ona. Leith doszła do wniosku, że jeśli w garniturze prezentował się dobrze – ba, wspaniale! -to w tym niedbałym stroju jego wysmukła postać nabierała jeszcze większego wdzięku.

– Spakowałam torbę na jedną noc, ale przed wyjazdem… – zaczęła ostro, w tej jednak chwili przekonała się, że i on także ma coś do powiedzenia – i powie to, choćby miał jej przerwać w pół słowa.

– Co powiedziałaś Travisowi? – rzucił.

– Kiedy? – zapytała, czując, że jej ręce już zaciskają się w pięści, a rozmawiali niecałe pięć minut!

– Chcesz powiedzieć, że nie kontaktował się z tobą od ostatniego czwartku?

– Chciałbyś sprawozdania punkt po punkcie? – zapytała, uznając, że najlepszą obroną jest atak. – A może wystarczy ci to, że Travis sądzi, iż jestem zakochana w tobie po uszy.

Naylor przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu i bardzo nieprzyjaźnie.

– Gdzie twoja torba? – zapytał, wierny zasadzie, że odpowiada wyłącznie na wybrane pytania.

– Chwileczkę!

Nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca, dopóki nie uporządkuje paru spraw.

– Czy to w porządku, że zapraszasz mnie do domu państwa Hepwood? – zagadnęła, wytrzymując jego złowieszcze spojrzenie.

– Na wszelki wypadek informuję cię… choć pewnie i tak o tym wiesz, że mieszkam z wujostwem od dziesiątego roku życia. Ich dom jest moim domem- stwierdził lodowatym tonem. – Zraniłbym ich do żywego, gdybym myślał inaczej.

Leith mogła to sobie wyobrazić. Przyszło jej do głowy następne pytanie, na które wprawdzie znała odpowiedź, ale postanowiła je zadać.

– Ale nie mieszkasz z nimi przez cały czas?

– Wygodniej mi we własnym mieszkaniu w mieście – odparł krótko.

No pewnie – pomyślała Leith, ale nie mogła pojąć, dlaczego nagle odezwało się w niej coś, co dziwnie przypominało zazdrość. Wyobraziła sobie bowiem rząd blondynek defilujący przez jego mieszkanie.

– I jakże mnie przedstawisz? – zagadnęła kwaśno.

– Jako moją dziewczynę… a jakżeby inaczej?

– Nie masz wyrzutów sumienia, że ich oszukujesz?

– Po tym wszystkim, co dla mnie zrobili – syknął wściekle – miałbym więcej wyrzutów sumienia pozwalając, by ich najmłodszy, ukochany syn zrujnował sobie życie, uganiając się za jakąś…

– Czy ktoś już powiedział ci, jak bardzo jesteś odrażający? – zawołała gniewnie… i doszła do wniosku, że może powtarzać obelgi do upadłego, a jego to nawet nie dotknie.

Nagle jednak gburowaty nastrój Naylora ulotnił się, a jego miejsce zajęła wszechobecna drwina. Kołysząc się na piętach zajrzał w ciskające pioruny zielone oczy.

– Ależ ty jesteś piękna, kiedy się wściekasz! – zawołał przekornie.


Parkwood był to duży dom, położony w uroczej posiadłości otoczonej lasami i polami. Leith uznała go za bardzo idylliczne miejsce. Przyjechali na około dwadzieścia minut przed lunchem, co wystarczyło akurat na ogólną prezentację. Potem Leith zdążyła jedynie obejrzeć swój pokój i umyć ręce, zanim dołączyła do Naylora, Cicely i Guthrie Hepwoodów oraz Travisa. Wbrew własnym oczekiwaniom spodobała jej się atmosfera tego domu.

– Naylor powiedział mi, że jesteś jedną z jego najlepszych pracownic – zauważyła podczas jedzenia Cicely Hepwood, schludna, miła kobieta.

Leith posłała Naylorowi wymowne spojrzenie. Siedział tuż obok niej i na to oczywiste kłamstwo nawet nie zaróżowiły mu się uszy! W końcu w jej oddziale było wielu starszych stażem pracowników.

– Pewnie dlatego polecił szefowi działu pilnować, żebym nie miała za dużo wolnego czasu – odparła swobodnie. Przyszło jej na myśl, że rosnąca sterta dokumentów na jej biurku może być zasługą jego troskliwości. Spojrzała na niego jeszcze raz – tym razem to on jej się przyglądał.

– Czy to prawda? – zapytała. Myśli musiała mieć wypisane na twarzy, bo bez trudu pojął, o co jej chodzi i nawet się uśmiechnął.

– Miałaś o tym nie wiedzieć… zrobiłem to, żeby nie przychodziły ci do głowy żadne głupie pomysły.

Ty diable! – pomyślała, ale uśmiechnęła się także, ponieważ byli w towarzystwie. Doskonale pojęła, co chciał przez to powiedzieć. Uważa widocznie, że jeśli zadba o to, by nie brakowało jej pracy ani w biurze, ani w domu, to nie będzie miała dość czasu na spotykanie się z Travisem.

– Biedna Leith – wtrącił się Travis. – Naylor próbuje zrobić z ciebie pracusia.

Leith pochwyciła ostre spojrzenie, jakie Naylor posłał kuzynowi.

– Nie ma szans – zaśmiała się beztrosko i szybko zmieniła temat, chwaląc wino, które doskonale pasowało do posiłku. – Czy ten gatunek wina też pan importuje, panie Hepwood?

Wszyscy mieli w tym momencie nieco rozbawione miny i napięcie, które wyczuwała, zniknęło w magiczny sposób.

– Mój wuj nie pozwoliłby nigdy, żeby na jego stole znalazło się wino z innej piwnicy, niż jego własna – dobrodusznie wyjaśnił Naylor.

Posiłek dobiegł końca w przyjemnym nastroju.

Kilka minut spędzili na dyskusji nad tym, czy Cicely Hepwood powinna odwołać wizytę w szpitalu u chorego przyjaciela, którą mieli zaplanowaną na popołudnie.

– Nie możesz tego zrobić! – stwierdził Naylor. – Nie wiedzieliście o wizycie Leith. A poza tym oboje mamy zamiar wybrać się na spacer.

To akurat było dla Leith nowiną, ale nie chciała pozwolić, by jej gospodarze zawiedli chorą osobę.

– Właśnie to planowaliśmy – potwierdziła. Już w chwilę potem Cicely powiedziała, że wyjeżdżają za pół godziny.

– A ty co będziesz robił, Travis? – zapytała młodszego syna z odcieniem niepokoju. Leith rozpoznała ten nastrój z czasów, gdy jej matka usiłowała być równie taktowna wobec Sebastiana.

Niecierpliwie czekała na odpowiedź. Miała wielką ochotę zaprosić Travisa, by towarzyszył jej i Naylorowi, ale jedno spojrzenie na partnera wystarczyło, by przekonać ją, że jeśli to zrobi, gorzko pożałuje.

– Coś tam będę robił – odpowiedział Travis.

– A… będziesz na kolacji? – ostrożnie zagadnęła matka.

– Chyba się o mnie nie martwisz, mateczko? Cicely zaśmiała się wesoło.

– Idę na górę – oznajmiła. – Muszę się przebrać. Leith pomyślała, że to pomysł godny naśladowania, jeśli Naylor rzeczywiście chce ją zabrać na spacer.

– Przepraszam – bąknęła i wraz z gospodynią opuściła pokój.

Przebrała się w spodnie, lekki sweter i buty na płaskim obcasie. Jak dotąd sprawy toczyły się lepiej, niż przypuszczała. Och, nie przeoczyła ani jednego spojrzenia, które posyłał jej Naylor, gdy zwracała się do Travisa… no, ale chyba nie sądził, że będzie go ignorować.

Kiedy w dwadzieścia minut później zeszła ze schodów, Naylor już na nią czekał. Objął wzrokiem całą jej postać, kończąc dopiero na czubkach miękkich pantofli. Z pewnością ma zamiar wywlec ją na jakąś potworną, dziesięciomilową wędrówkę. Dziwne, że serce zatrzepotało jej tak nagle… Owszem, to prawda, sporo czasu upłynęło od dnia, kiedy po raz ostatni przeszła dziesięć mil… a nawet pięć – usprawiedliwiała to trzepotanie.

– Gotowa? – zapytał raczej uprzejmie, a jej serce wykonało kolejny dziwny skok.

– Czy mówimy komuś do widzenia? – zapytała.

– Jeśli masz na myśli Travisa, to możesz o nim zapomnieć – burknął gniewnie.

Bez słowa wyminęła go i pomaszerowała naprzód. Zrównał się z nią już po paru krokach.

– Miniemy stajnie, skręcimy i przetniemy pole – oznajmił.

– Wspaniale!

Następne dziesięć minut upłynęło w całkowitym milczeniu. Leith zatopiła się we własnych myślach. Naylor doskonale zna te tereny, zapewne bawił się tu, kiedy był dzieckiem. Wchodził na drzewa, pływał w rzece… nagle przypomniała sobie coś. Jego rodzice zginęli, kiedy miał zaledwie dziesięć lat. Wrogość w jej sercu rozpłynęła się w nagłej fali współczucia. Po śmierci rodziców chyba raczej nie czuł pociągu do wspinania się na drzewa, ani do pływania.

– Naylor – zwróciła się do niego i na moment jego ból stał się jej własnym.

– Ona wie, jak mam na imię! – zauważył złośliwie. Leith w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu.

– „Proszę pana" wymknęło mi się wtedy – wyznała.

– Tak myślałem – odparł. – Nagle uśmiechnął się do niej jednym kącikiem ust… i od razu poczuła się cudownie lekko i radośnie.

Speszona, szukała tematu, który otrzeźwiłby ją nieco.

– Z-zapomniałam zapytać o Palmera & Pearsona…- wykrztusiła.

– Nie rozmawiam o sprawach służbowych poza godzinami pracy – uciął, zanim dokończyła.

Obejrzała się na niego z półotwartymi ustami. Naylor beznamiętnie zniósł jej niedowierzające spojrzenie. Na litość boską, czyżby nie pamiętał, że sprawę Palmer & Pearson przyniósł jej poza godzinami pracy, o sprawie Norwood & Chambers dyskutował z nią poza godzinami pracy, groził, że ją wyrzuci, poza godzinami pracy…

– Więc – Leith przełknęła przynajmniej cztery sprzeczności, które mogłaby mu wytknąć – o czym u licha chcesz mówić?

Spodziewała się, że jej sarkastyczne pytanie zostanie zignorowane, a w najlepszym wypadku dowie się -w ów rozkosznie bezpośredni sposób – że na spacerze rusza się nogami, a nie językiem. Dlatego zmyliła krok, kiedy zaproponował:

– A może porozmawiamy o tym, gdzie byłaś w czwartek, kiedy czekałem na ciebie przed domem?

Obejrzała się na niego zdumiona. Gdyby ktoś go słyszał, pomyślałby, że mieli randkę i Leith przyszła mocno spóźniona!

– Ja… Ale… – zaczęła, wzięła się w garść i stwierdziła, że nie ma powodu kłamać. – Szukałam mieszkania.

– Dlaczego? – albo jej nie wierzył, albo był przyzwyczajony do bardziej wyczerpujących odpowiedzi.

Leith zatrzymała się gwałtownie.

– Moje obecne mieszkanie bardzo mi odpowiada – oznajmiła wyniośle. – Ale, jak pewnie zauważyłeś, spłacanie hipoteki przekracza moje możliwości finansowe. Szukałam czegoś tańszego…

– Powiedziałem ci, że się tym zajmę! – przerwał ostro, doprowadzając ją do szału.

– Słyszałam, a jakże! – syknęła z urażoną dumą.

– Ha! – mruknął i chyba szybko przeanalizował sobie wszystko, co do tej pory zostało powiedziane. -A więc zdecydowałaś się definitywnie zerwać z Travisem?

Hej, hej, za szybki jesteś dla mnie – pomyślała.

– Nie twoja sprawa! – parsknęła równie agresywnie.

– Och, daj spokój – warknął. Agresja byłaby zbyt delikatnym określeniem dla jego nastroju. – A może masz kogoś innego, kto pomógłby ci spłacić hipotekę?

– Ach, ty…! – wrzasnęła Leith i straciła panowanie nad sobą. Szczupłe ramię zakreśliło w powietrzu łuk. – Skoro tak ciężko ci to zrozumieć – krzyczała pomiędzy jednym ciosem a drugim – musisz mi wierzyć na słowo, że w kolejce do płacenia moich rachunków jesteś dokładnie na szarym końcu!

Odkręciła się na pięcie i pobiegła w stronę domu. Nie zwracała uwagi na jego zdumienie, że ktoś tak drobnej postury może rzucić się na niego z taką siłą, a przede wszystkim, że się na to odważy!

Domyślała się, że jest zdumiony jej atakiem, ale najbardziej bolało ją to, że ma o niej tak niedobre zdanie. Jak w ogóle śmiał myśleć, że bierze pieniądze od Travisa? Jak mógł sądzić, że ma innych mężczyzn, którzy płacą jej rachunki?

Biegła bez tchu aż do samego Parkwood. Wbiegła przez frontowe drzwi i po schodach do swojego pokoju. Uczucia wrzały w niej, jak w kotle piekielnym. Jak on śmiał? – rozpaczała. Spazmatycznie chwytając oddech opadła na łóżko i wiedziała już, że zła opinia w oczach Naylora nie bolałaby jej ani w połowie tak mocno, gdyby nagle nie odkryła, że jest w nim bez pamięci zakochana!

Nie warto było zastanawiać się, jak do tego doszło ani dlaczego tak się stało. Stało się i już! Była po uszy zakochana w Naylorze Massinghamie i nic, ale to absolutnie nic, nie była w stanie na to poradzić!

Uznała, że miłość to niezmiernie bolesne uczucie i natychmiast myśli jej powędrowały ku Travisowi, który okropnie cierpiał z tego samego powodu. Dopiero teraz, kiedy sama także kochała, zaczynała pojmować, przez co przechodzi Travis.

Ani przez chwilę nie przestawała myśleć o Naylorze. Ze zdumieniem przyglądała się swej dłoni. Jakim sposobem, kochając tak mocno, mogła go tak wściekle zaatakować?

Poczuła się przegrana. Nie odnajdzie w sobie dawnej niechęci. Kochała go i nie czuła gniewu. Właśnie to było przyczyną uczucia zagrożenia, którego doznała, gdy Naylor po raz pierwszy oznajmił jej, żem być jego dziewczyną. Teraz już wiedziała, że ten niepokój wywodził się z przeczucia nieuchronnego cierpienia.

Nagle, kiedy wydawało jej się już, że nie istnieje dla świata, niepokój odezwał się znowu. Jak przez mgłę dotarło do niej, że ktoś puka do drzwi. Naylor! To na pewno on! Ale ona nie chce, żeby to był on. Nie jest jeszcze gotowa, by stawić mu czoło… Jeszcze nie…

Pukanie powtórzyło się, tym razem bardziej natrętne. Usłyszała, że ktoś wola ją po imieniu. Travis! Z ulgą podbiegła do drzwi.

– Przepraszam, że przeszkadzam – sumitował się Travis. – Ale widziałem, że wróciłaś bez Naylora.

Leith zaczęła zastanawiać się nad jakaś rozsądnie brzmiącą wymówką, ale rychło spostrzegła, że Travis pochłonięty jest bez reszty własnymi problemami.

– Kiedy przybiegłaś, siedziałem w bibliotece i myślałem o Rosemary, coraz bardziej przerażony tą sytuacją. Pomyślałem, że można by do niej zadzwonić. Zrobisz to, prawda? – zapytał z takim błaganiem w oczach, że Leith nie miała serca odmówić.

– Gdzie jest telefon? – zapytała.

– Możemy zadzwonić z biblioteki, będziemy mieli spokój. – Twarz Travisa rozjaśniła się podnieceniem.

Zeszła za nim po schodach. Travis pierwszy wszedł do biblioteki i natychmiast zaczął wykręcać numer. Leith usiłowała wymyślić jakiś rozsądny pretekst, dla którego mogłaby dzwonić do Rosemary, kiedy podał jej słuchawkę.

– A… Dzień dobry, panie Green – trochę zaskoczona usłyszała głos ojca Rosemary. – Tu Leith Everett. Jak się pan miewa?

– Dziękuję, nieźle – brzmiała uprzejma, ale wcale nie sympatyczna odpowiedź.

– To dobrze – odparła Leith równie grzecznie. – Czy mogłabym rozmawiać z Rosemary?

– Nie jestem pewien, dokąd poszła… – odparł wykrętnie. – Może coś przekazać?

Rzeczywiście! – pomyślała gniewnie Leith, przekonana, że ojciec Rosemary po prostu chciałby wiedzieć, w jakiej sprawie dzwoni.

– Mogę chwilę poczekać – oznajmiła z uporem. -Jesteśmy przyjaciółkami od dawna, nie widziałam jej całe wieki. Dzwonię, żeby troszkę poplotkować.

Spojrzała na Travisa wymownie, kiedy pan Green bez słowa odłożył słuchawkę i poszedł zawołać Rosemary. Travis wyglądał na przygnębionego. Widocznie uświadomił sobie, że skoro pan Green odebrał telefon, musi się przygotować na monolog.

– Halo? – odezwał się w słuchawce pokorny i cichy głos Rosemary.

– Tu Leith.

– Wiem, ojciec mówił.

– Jak leci?

– Matka czuje się dużo lepiej.

Och, nie pleć – pomyślała Leith. Miała niemiłe wrażenie, że rodzice chcą koniecznie przekonać Rosemary, iż zamężna kobieta nie miewa przyjaciółek!

Obawiając się, że rozmowa może się skończyć w każdej chwili, dodała szybko:

– Travis jest tutaj… chce ci coś powiedzieć. Usłyszała szybkie, głośne westchnienie i czym prędzej oddała słuchawkę Travisowi.

– Witaj, Rosemary – zaczął miękko. – Wiem, że nie możesz mówić, chciałem tylko się przywitać.

Leith pomyślała, że właściwie powinna wyjść, ale rozmowa Travisa skończyła się w ciągu kilku sekund, co załamało go całkowicie.

– To nie fair! – oznajmił, odkładając słuchawkę. – Ona jest śmiertelnie wystraszona! Bóg jeden wie, co jej powiedzieli, ale chyba siedzą jej na karku dzień i noc, jeśli doprowadzili ją do takiego stanu. Boi się do mnie odezwać nawet przez telefon!

Musiał przeżywać okropne męczarnie, ale Leith nie była w stanie pomóc mu w żaden sposób.

– Przykro mi – powiedziała. Wiedziała, co robi z człowieka miłość, wiec rozumiała Travisa doskonale.

– To podłość – stwierdził. Nie mógł już dłużej dusić tego w sobie. Musiał się wygadać. – Wiem, że Rosemary mnie kocha i rozwiodłaby się z mężem, gdyby jej na to pozwolili. Po prostu wiem o tym. Ale oni… szanowni państwo Green… swoim zachowaniem sprawiają, że najpiękniejsze uczucie nagle staje się ponure i grzeszne. A przecież nie ma w tym nic ponurego, ani grzesznego… dlaczego nie mogą zrozumieć, że Rosemary popełniła błąd i poślubiła drania? Na pewno nie chcą, żeby płaciła za to przez całe życie. Przez nich muszę trzymać moją miłość w tajemnicy przed rodzicami… nie mówiąc już o braciach. Mówię ci, Leith, zaczynam tęsknić za solidnym kawałkiem sznura!

– Och, Travis – żałośnie szepnęła Leith i, nie mogąc znaleźć słów pociechy, współczująco położyła mu dłoń na ramieniu.

Nie zdążyła jej cofnąć, kiedy drzwi biblioteki otworzyły się nagle. Leith podskoczyła, obejrzała się i oblała żywym rumieńcem. Ujrzała Naylora po raz pierwszy od chwili, kiedy zrozumiała, że go kocha. Serce zabiło jej mocniej. Kiedy widzieli się po raz ostatni, okładała go pięściami z całej siły… a sądząc po gniewie, jaki wyzierał z jego oczu, nie miała najmniejszych szans na wybaczenie!

Płonące złością spojrzenie powędrowało ku jej dłoni, wciąż spoczywającej na ramieniu Travisa. Leith cofnęła ją szybko. Travis, równie zaskoczony jak ona, zdawał się odzyskiwać przytomność. Dotarło do niego, że nie zdoła już porozmawiać otwarcie o swoich problemach. Przygnębiony, postąpił w jedyny możliwy w tej sytuacji sposób.

– No to cześć – wymamrotał drżącym głosem i pospiesznie skierował się w stronę drzwi.

Leith miała ochotę pójść za jego przykładem, zdołała przebiec parę kroków, kiedy Naylor, rozwścieczony i gotowy na wszystko, zastąpił jej drogę.

Podniosła na niego chmurne spojrzenie i odkryła, że nie boi się już niebezpiecznego płomienia, który ciągle tlił się w jego oczach.

– Niech zgadnę – syknął. – Sądząc z tego, jak się obmacywaliście, na swój słodki sposób starasz się pocieszyć go, ponieważ między wami wszystko skończone!

– Obmacywaliśmy się! – wykrzyknęła wściekła, że ta męska świnia, której w dodatku oddała serce, może myśleć o niej aż tak źle.

– Chcesz mi powiedzieć, że go nie prowokowałaś? -rzucił twardo. Żyłka na jego skroni pulsowała lekko. Wydawało się, że stacza ze sobą ciężką walkę, kiedy odstąpił od niej o krok.

– Nawet mi się nie śniło! – syknęła zapalczywie. Niepokój i miłość zalały ją jak fala. Wiedziała tylko, że musi uciec. Jak najdalej od niego.

– Wybacz mi – bąknęła. Nie wiedziała, czy jej wybaczy i nie miała zamiaru zostać nawet tak długo, żeby się o tym przekonać. Wybiegła z biblioteki.

Wbiegła do pokoju, całym sercem pragnąc być o mile od Parkwood. Sięgnęła nawet po torbę… ale jakże może wyjechać, kiedy chce być blisko Naylora? Nie wiedziała już, czy chce zatrzymać tę dobrze płatną pracę, czy nie, ale choć wszystko wydawało się osnute mgłą, jedno było jasne i wyraźne: była w nim bardzo, bardzo zakochana.

Spędziła w pokoju resztę popołudnia. Słyszała, kiedy wrócili państwo Hepwood, ale nie miała odwagi na nich spojrzeć. Poczuła się winna dopiero w chwilę później, gdy Wendy, szesnastoletnia pomoc gospodyni, przyniosła jej tacę z podwieczorkiem.

– Kolacja będzie o ósmej – oznajmiła wesoło.

– Dziękuję, Wendy – Leith z trudem uśmiechnęła się. Stan bolesnego niepokoju nie opuszczał jej ani na chwilę.

Nalała sobie filiżankę herbaty i stwierdziła, że nie wypada jej wyjechać. Dobre wychowanie wymagało, żeby została. Państwo Hepwood uznaliby to za bardzo dziwne, że pierwsza dziewczyna, jaką przywiózł do domu ich siostrzeniec, zamierza opuścić ich jeszcze przed kolacją.

Podeszła do okna, ale choć przed jej oczami roztaczał się wspaniały widok, ona widziała jedynie zagniewaną twarz Naylora.

Wróciła w głąb pokoju, pogrążona w rozmyślaniach i nagle zamarła. Jeśli Naylor uważa, że jeszcze nie skończyła swej znajomości z Travisem, równie dobrze może to uczynić za nią! Jest na to wystarczająco wściekły… i wystarczająco bezczelny.

Aż do kolacji zastanawiała się, jak postąpi Naylor i jak, w zależności od sytuacji, powinna się zachować. Za dziesięć ósma, wychodząc z pokoju, wciąż jeszcze nie znała odpowiedzi.

Przed wejściem do salonu jej serce zaczęło miotać się jak szalone. Usłyszała szmer miłych dla ucha głosów i domyśliła się, że przyszła ostatnia. Odetchnęła głębiej dla dodania sobie animuszu i weszła. Zachwiała się lekko, kiedy Naylor – śmiertelnie poważny – wstał z miejsca i podszedł do niej.

– Miałem już iść po ciebie, kochanie – uśmiechnął się, obejmując wzrokiem jej lśniące włosy, jedwabną sukienkę i całą postać. Ujął ją za łokieć mocną, władczą dłonią i wprowadził do pokoju.

Kochanie! Leith jeszcze niezupełnie doszła do siebie, gdy wszyscy skierowali się do jadalni. Naylor coś knuł, była tego absolutnie pewna, tylko co?

Nie musiała czekać długo, żeby się dowiedzieć. Jadalnia Hepwoodów była elegancka i przytulna. Guthrie Hepwood usiadł przy jednym końcu stołu, z Leith po swojej prawej ręce i siedzącym obok niej Naylorem, Cicely, przy drugim, naprzeciw męża, z Travisem u boku.

– Mam tu bardzo szczególne wino, którego powinieneś skosztować, Naylorze – zwrócił się Guthrie do siostrzeńca, kiedy jedli przystawkę z małży zapiekanych w cieście francuskim.

– O ile znam twój gust, wujaszku, to musi być coś naprawdę godnego uwagi – odparł Naylor i nagle, ku wielkiemu zdumieniu Leith i wszystkich obecnych, zawahał się. – Chociaż właściwie…

Wszystkie oczy zwróciły się na niego. Najwidoczniej rodzina nie była przyzwyczajona do tego, aby Naylor się wahał.

– Chociaż co? – zagadnął wuj.

Leith także z niepokojeni patrzyła na Naylora, kiedy ten odwrócił się i spojrzał na nią z uśmiechem, od którego serce zaczęło walić jej jak opętane. A potem miękkim, czułym głosem, jakim Travis zwykle opowiadał o swej miłości, wyszeptał:

– Leith, kochanie, trudno mi zachować milczenie… Pozwolisz?

– Hm… – to było wszystko, co zdołała z siebie wydobyć, zanim wzrok Naylora przeniósł się na pana Hepwooda.

– Wujku, zastanawiałem się po prostu – uśmiechnął się do człowieka, który po ojcowsku opiekował się nim od dziesiątego roku życia – co powiedziałbyś na poczęstowanie nas odrobiną tego doskonałego szampana, który chowasz w piwnicy?

– Szampana? – zdziwił się Guthrie, ale odpowiedzi udzieliła mu jego własna żona, kiedy z cichym okrzykiem radości zwróciła się do Naylora.

– Och, Naylor… czy to znaczy… – szepnęła. Leith patrzyła jak zahipnotyzowana, zaledwie wierząc własnym uszom, kiedy Naylor odezwał się ciepło:

– Tak, cioteczko. Dziś po południu Leith zaszczyciła mnie obietnicą, że zostanie moją żoną!

Obietnica! Żona! Otworzyła usta ze zdumienia, ale koniec mocnych wrażeń jeszcze nie nastąpił. Naylor przysunął się do niej, umiejętnie maskując jej kompletne zaskoczenie delikatnym pocałunkiem w policzek.

– Leith nie mówiła mi, że chce wyjść za ciebie, kiedy… – wyrwał się Travis, otrząsając się z własnych, przykrych myśli.

– Jest bardzo nieśmiała, prawda, kochanie? – palnął Naylor.

Spojrzała na niego i dostrzegła coś, czego nie mógł widzieć nikt inny. Zmuszał ją, żeby zaprzeczyła ku swej własnej zgubie!

Miała dość. Naprawdę serdecznie dość. Najwyższy czas, żeby skończyć z tym, zanim wpadnie na dobre.

– Właściwie… – bąknęła jedynie po to, by Naylor wpadł jej w słowo.

– Właściwie Leith miała zamiar robić karierę zawodową – i, zanim jeszcze zdążyła strawić tę perełkę, dodał z poufałym uśmiechem: – Nie spodziewała się, że zaakceptuję pracującą żonę, ale jeśli tego właśnie chce moje kochanie, nie mogę kwestionować jej wyboru.

Wyboru? Jakiego u diabła wyboru? Hepwoodowie pospieszyli z gratulacjami. Guthrie natychmiast zabrał Travisa do piwnicy, żeby wybrać odpowiedniego szampana, a Leith dyszała zemstą.

Posiłek toczył się dalej, szampan został otworzony, rozlany, toasty wzniesione, a Leith uśmiechała się z trudem. W tej sytuacji nie mogła postąpić inaczej, ale wewnętrznie kipiała furią. Świnia! Przebiegła, chytra świnia! A więc w taki sposób zamierzał uświadomić Travisowi, że nie ma już dziewczyny! Pewnie, Travis kpi sobie z tego, ale tylko on. Leith musi się martwić, bo Naylor Rób-co-mówię Massingham, właśnie jakby oznajmił jej, że albo zamknie buzię na kłódkę i będzie robiła to, co jej każe, nawet udawała jego narzeczoną, albo może pożegnać się z pracą! Znowu miała ochotę wstać i wyjść – ale oznaczałoby to, że jest bezrobotna. Wszechobecny wróg, nie zapłacona hipoteka, wisiał jak kłoda u szyi. Nie mogła pozwolić sobie na luksus uniesienia się honorem.

Sączyła więc szampana, uśmiechała się, jadła, a jej wściekłość na Naylora gotowała się na małym ogniu. Boże drogi, kilka minut temu czuła się niemal zawstydzona, że go uderzyła!

Klęła swego narzeczonego do samego końca kolacji.

Nagle jasno uświadomiła sobie, że nie jest tak źle. Przecież Travis jest dla niej jedynie dobrym kumplem, a ona, jak dotąd, nie straciła pracy. Zatem, kiedy przyjdzie koniec zabawy, to ona będzie się śmiała ostatnia. Ona – nie Jego Wysokość N. Massingham! Od tej chwili poczuła się znacznie lepiej.

– Może przejdziemy do salonu? – zaproponowała gospodyni. Leith zrobiła gest, żeby wstać i natychmiast Naylor znalazł się przy niej, odsuwając jej krzesło.

Podniosła na niego oczy. Ty świnio – pomyślała i uśmiechnęła się czule. A potem, absolutnie pewna, że Naylor nie znosi przylepnych kobietek-kotek ujęła go pod ramię. Co za refleks – pomyślała, kiedy zobaczyła jego zaskoczone spojrzenie. Jego dłoń spoczęła na jej palcach. Razem weszli do salonu.

Razem usiedli na jednej z długich i szerokich sof, a chociaż było na niej tyle miejsca, że oboje mogliby się nawet położyć, Leith nadal kurczowo trzymała ramię Naylora. Chcesz koteczki? Masz koteczkę. Jakiś diabeł podpowiedział jej, że to jedyny sposób, w jaki może wziąć odwet za to narzeczeństwo.

Ten sam diabeł zmusił ją do przysunięcia się jeszcze bliżej Naylora. Uśmiechnął się – ale w głębi jego oczu wyczytała, że nie dał się nabrać.

– Znowu kogoś udajesz? – mruknął.

– No jasne – tchnęła mu wprost w ucho.

– Jak cudownie widzieć cię tak szczęśliwym – wzruszyła się Cicely Hepwood i Leith poczuła wstręt do samej siebie, że ci mili ludzie tak cieszą się ze szczęścia, które w istocie jest jednym wielkim błazeństwem.

– Mieszkacie w cudownej okolicy – zauważyła.

– Tak, lubimy to miejsce – podjął Guthrie. – Przeprowadziliśmy się tu… Kiedy to było, Cicely?

– Dwadzieścia sześć lat temu – podsunęła, potrząsając głową pełną wspomnień. – Tuż przed tym, zanim Naylor zamieszkał z nami.

– Naylor miał wtedy dziesięć lat, prawda? – Leith sama była zaskoczona własnym pytaniem. Nie miała zamiaru pytać o nic podobnego, ale zrozumiała, że jej miłość do Naylora i wynikająca z niej chęć, by wiedzieć o nim jak najwięcej, stłumiła wściekłość wywołaną jego szalonym pomysłem.

– To piękny czas dla was obojga – promieniała Cicely. – Na pewno bez końca opowiadaliście sobie, czym było wasze życie, zanim się spotkaliście.

– Było coś takiego – wtrącił Naylor z uśmiechem i czule spojrzał na Leith. – Jestem pewien, że jeszcze długo będę musiał uczyć się Leith.

– Nie tak wiele – zaśmiała się w odpowiedzi i nagle zorientowała się, że Cicely, z całą pewnością zupełnie bez złej myśli, zaczęła zadawać pytania, na które Naylor dawno już powinien znać odpowiedź.

– Czy mieszkasz w Londynie z rodzicami, Leith? – zapytała ciotka z zainteresowaniem.

Leith pochwyciła ostrzegawcze spojrzenie Travisa, ale nie miała najmniejszego zamiaru wymieniać imienia Rosemary, a tym bardziej miejsca, skąd pochodzi.

– Rodzice mieszkają w Dorset – tyle na pewno mogła powiedzieć bezpiecznie.

– Czy nie wspominałaś, że masz brata? – wtrącił Travis, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej o swych powiązaniach z Dorset.

O, Boże, on panikuje – pomyślała. Ale do licha, prędzej odgryzie sobie język, niż pozwoli, żeby wyszło na jaw, iż Sebastian od kapelusza to jej brat. Nie, jego imię też pozostawi w tajemnicy.

– Tak, ale nie widziałam go już całe wieki – spojrzała na panią Hepwood i dodała: – Mieszka w Indiach.

Szybko, zanim ktokolwiek inny zdołał się odezwać, położyła rękę na dłoni Naylora i zapytała słodko:

– Czy nigdy nie myślałeś o tym, by zająć się importem win, kochany?

Och, słowo daję – pomyślała, kiedy zaszczycił ją ciepłym spojrzeniem, na którego dnie czaił się błysk świadczący o tym, że jej miłość nie robi na nim żadnego wrażenia.

– Chciałem, żeby Naylor przeszedł do mojej firmy – odpowiedział za niego Guthrie. – Naprawdę, zaoferowałem mu nawet miejsce w spółce. Ale nie przyjął tej propozycji. Jak ci to już zresztą na pewno powiedział.

– Naylor na pewno nie powiedział zbyt wiele – ciepło wtrąciła Cicely. – To taki skromny chłopiec.

– Ciociu, zaraz się zarumienię! – rzucił wesoło Naylor.

– To by było święto – mruknęła Leith wyłącznie do jego wiadomości i dodała: – Rzeczywiście, znam tylko najogólniejsze zarysy tej historii, jak…

Urwała zakłopotana. Na ten temat naprawdę nie miała nic do powiedzenia. Guthrie Hepwood przyszedł jej jednak z pomocą.

– Zainteresowania Naylora są zupełnie inne niż moje – oznajmił dobrodusznie. – To urodzony inżynier. Oczywiście, bardzo szybko zorientowałem się, że zaraz po studiach powinien założyć własną firmę. Ojciec zostawił mu trochę pieniędzy i Naylor szedł od sukcesu do sukcesu. Naturalnie pracował od rana do nocy.

– I dalej tak robi – wtrąciła Leith, przypominając sobie, że za każdym razem, kiedy opuszczała biuro, jaguar wciąż stał na parkingu.

– To się zmieni po ślubie – zapewnił Naylor, a jej serce zabiło wściekłą synkopą na samą myśl o małżeństwie z nim.

Niestety, świadomość lodowatej rzeczywistości przeważyła i Leith bardzo szybko z romantycznego rozmarzenia powróciła do wściekłości, spowodowanej przymusowym udziałem w jego farsie.

– Obiecanki-cacanki – zaśmiała się czule, utrzymując się w roli słodkiej narzeczonej.

W ciągu następnej godziny nie przepuściła żadnej okazji, by z przyzwoitą dozą nieśmiałości miłośnie zaglądać mu w oczy. Znosił wszystko bardzo mężnie, musiała mu to przyznać.

Około jedenastej towarzystwo zaczęło przebąkiwać o udaniu się na spoczynek. Travis jednak, ku zaskoczeniu Leith (ale wyłącznie jej) oznajmił, że nie jest śpiący i wychodzi.

– Wychodzisz? O tej porze! – zatroskała się matka.

– Nie smuć się, to miłość. Wrócę niedługo i spędzę noc we własnym łóżku.

Leith ujrzała, jak usta Naylora zaciskają się. Widocznie nie spodobała mu się ta wymiana zdań. Nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że być może Naylor wspomina zupełnie inną sobotnią noc, kiedy Travis nie spał we własnym łóżku.

– Nie hałasuj, kiedy wrócisz – ostrzegł Guthrie syna. Travis pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł.

Cicely przybrała wesołą minę i taktownie postanowiła, że pozostawi świeżo upieczonych narzeczonych sam na sam.

– Guthrie i ja, przed pójściem spać, zajrzymy na chwilkę do stajni. Mamy teraz tylko dwa konie, ale one też lubią posłuchać nowinek z całego dnia.

Impulsywnie podbiegła i pocałowała Leith.

– Jestem bardzo szczęśliwa! – wyszeptała ciepło. – Naprawdę.

Po wyjściu gospodarzy Leith poczuła się okropnie. Opanowała ją większa niż dotąd złość na Naylora. Była tak wściekła, że chyba lepiej, aby nie przebywała z nim w jednym pokoju. W południe uderzyła go, ale teraz jej uczucia skłaniały ją ku morderstwu.

Bez słowa wymaszerowała z pokoju. Wcale nie poczuła się lepiej, kiedy Naylor znalazł się przy niej.

– Wiesz na pewno, że Travis właśnie poszedł się pocieszać – zaatakował ją, kiedy ruszyli po schodach.

– I, oczywiście, to wyłącznie moja wina! – prychnęła, nie zatrzymując się. Wiedziała, że jeśli nawet Travis poszedł się pocieszać, to na pewno nie z jej powodu.

– A czyja? – warknął, kiedy dotarli do podestu.

– Przez cały wieczór robiłaś do mnie słodkie oczy!

– Hej, ty, uważaj! – wybuchnęła Leith, zatrzymując się przed drzwiami do sypialni. -Przecież to ty, a nie ja, ogłosiłeś nasze zaręczyny. Ty groziłeś mi utratą pracy, jeśli nie poprę cię we wszystkim, co mówisz! To było…

– Pewnie, popierałaś mnie wytrwale! – warknął. Przysięgłaby, że jest gotów do bójki, ale i tak wydawało się, że gryzie go jeszcze coś innego. – Niech mnie szlag trafi, wyraźnie odpowiadała ci ta gra!

Nagle urwał. Nigdy dotąd nie widziała go tak rozgniewanego.

– Czy do niego też się tak lepiłaś? – wychrypiał. Rozwścieczona Leith miała powyżej uszu jego i tych drwin. Gwałtownie otworzyła drzwi, zapaliła lampę i odwróciła się, żeby oddać ostatni strzał, zanim za trzaśnie mu drzwi przed nosem.

– Lepić się? Chyba lepiej niż inni powinieneś wiedzieć – zasyczała – że w niektóre noce nie mogłam znieść nawet myśli o rozstaniu!

Trzymała rękę na klamce, gotowa zamknąć drzwi, ale nim zdążyła to uczynić, Naylor wydał z siebie krzyk oburzenia. Zanim zorientowała się w sytuacji, pchnął drzwi i wszedł do środka.

Na widok wyrazu jego oczu ogarnął ją lęk, który przeistoczył się w panikę, gdy Naylor znowu ruszył ku niej.

– Wynoś się! – wrzasnęła i cofnęła się szybko. Czuła, że Naylor nie ma zamiaru słuchać jej poleceń.

– Ani mi się śni, serduszko! – warknął jak dzikus.

– Prosiłaś się o to przez cały wieczór!

W następnej sekundzie obręcz jego ramion zacieśniła się jeszcze, a jego wargi tak długo szukały jej ust, aż je wreszcie znalazły.

– Nie! – starała się wyrwać. Rychło jednak spostrzegła, że miał sposób na to, żeby utrzymać ją dokładnie w tej pozycji, której sobie życzył. W chwilę później porwał ją na ręce i uniósł w stronę łóżka.

– Nie, nie! – zawyła, ale stwierdziła, że tylko zdziera sobie gardło.

A potem poczuła, że brak jej tchu, kiedy rzucił ją na materac. Tylko o ułamek sekundy spóźniła się z ucieczką, bo gdy w chwilę potem usiłowała wygramolić się z łóżka, Naylor znalazł się tam wraz z nią i przygniótł całym swym ciężarem.

– No, a teraz pokaż mi, jak ładnie prosisz o jeszcze, tymi ogromnymi, zielonymi ślepiami – wydyszał.

– Idź do diabła! – wrzasnęła i wcale nie spodobał jej się uśmiech, który wykrzywił jego rysy.

– Pewnie pójdę, ale przedtem będę cię miał – syknął. O Boże, nie – pomyślała Leith, usiłując opanować narastające przerażenie.

– T-ty chyba nie chcesz mnie zgwałcić? – wyszeptała trzęsącym się głosem.

– Nawet nie przyszło mi to na myśl, kochanie – zadrwił.

– Więc może lepiej od razu puść mnie, dobrze? – wyrzuciła z siebie, dopóki jeszcze zachowała resztki odwagi.

– Chcesz powiedzieć, że mogę cię wziąć jedynie gwałtem? – zapytał i, licząc na to, że jej ciało będzie mu bardziej posłuszne, wycisnął na jej szyi elektryzujący pocałunek.

– To właśnie chcę powiedzieć – odparła zduszonym głosem, czując, że ciało sprzeniewierza się jej haniebnie, zwłaszcza, kiedy dotknął jej warg ciepłymi ustami i zaczął całować je długo i leniwie. Kiedy wreszcie podniósł głowę i spojrzał na nią, jej paznokcie tkwiły głęboko w skórze dłoni.

– Kogo chcesz wykiwać? – zadrwił. Już czuł, że Leith jest o krok od odpowiedzi na jego pocałunek, choć ona sama wciąż była tego nieświadoma.

Ale i ona wkrótce zrozumiała, że siła jej pożądania zmiotła wszystkie bariery i nie widziała już dla siebie ratunku. Pozostało jej odwołać się do jego honoru, który sprawi, że jeśli weźmie ją siłą, znienawidzi samego siebie.

Jego usta dotknęły jej warg i Leith znowu poczuła, jak jej ciało ożywa. Teraz musiała walczyć nie tylko z Naylorem, ale i ze sobą.

– Błagam, Naylor – jęknęła jednym tchem, a kiedy zawahał się i spojrzał w jej przerażone zielone oczy, wyjąkała raz jeszcze: – Proszę… nie.

– Podaj mi jakiś dobry powód – zaproponował. Wydawało jej się, że jego głos brzmi nienaturalnie nisko, jakby pod wpływem jakiejś silnej emocji.

– Jestem… jestem dziewicą – wyznała uczciwie. Drgnął mimo woli, jakby to wyznanie zaskoczyło go, chyba w ogóle nie brał tego pod uwagę. Natychmiast jednak odrzucił od siebie tę myśl.

– Może kiedyś byłaś… gdy miałaś siedemnaście lat. Założę się, że masz to już za sobą – warknął i znów pochylił się nad nią.

W ciągu pół minuty Leith była zgubiona. Następne trzydzieści sekund upłynęło Naylorowi na okrywaniu pocałunkami jej szyi aż do rąbka dekoltu, a jej – na uwalnianiu ramion, by go nimi otoczyć.

Czas stracił swoje znaczenie. Dzielili ze sobą pocałunek za pocałunkiem. Naylor coraz mocniej wciskał ją w materac, a ona tuliła się do niego z coraz większą namiętnością.

Siła pocałunków złagodniała, kiedy odsunął się od niej. Ale ona nie chciała, by dzieliła ich nawet tak niewielka odległość i w zapamiętaniu przyciągnęła go do siebie. A potem poczuła jego palce na zamku sukienki…

Czuła się rozkosznie pozbawiona wstydu, gdy jej suknia jak jedwabny łachman spadła na ziemię, a on znowu wziął ją w ramiona.

– Cudowna Leith – wymruczał, zanurzając usta w lśniącej, kasztanowatej masie jej włosów.

– Naylor – szepnęła i poznała większe jeszcze zapamiętanie, gdy znowu wziął w posiadanie jej usta, a jego ciepłe, delikatne dłonie okryły jej szyję i ramiona zmysłową, elektryzującą pieszczotą.

– Naylor! – jęknęła znowu, zupełnie tracąc głowę, i przylgnęła do niego całym ciałem. Nie uczyniła najmniejszego gestu, by go zatrzymać, gdy zdjął z niej biustonosz i zaczął pieścić nabrzmiałe, zwieńczone różowymi pączkami piersi.

Ogarnęło ją konwulsyjne drżenie i nie była pewna, czy znowu nie wyszeptała jego imienia. Wiedziała tylko jedno: pragnęła go każdą cząstką swego ciała. Więcej, musiała mu to wyznać.

– Pragnę cię! – zaszlochała, przepełniona miłością. – Och, Naylor – wzdychała, nieświadoma tego, co robi. – Tak bardzo cię pragnę!

– Czekaj, moja śliczna – wydyszał i oderwał oczy od jej pełnej pożądania, zaróżowionej twarzy po to tylko, by pożerać wzrokiem jej drżące piersi. Wyciągnął dłoń i długie, wrażliwe palce dotknęły stwardniałych brodawek.

– Jesteś wspaniała, Leith – rzekł cicho. – Taka wspaniała…

I, jakby ta wspaniałość poraziła go, przymknął oczy.

Nagle dźwięk otwieranych i zatrzaskiwanych drzwi ściągnął omdlewającą Leith z powrotem na ziemię. Później doszła do wniosku, że Naylor odtrąciłby ją tak czy owak. W tej jednak chwili, gdy Cicely i Guthrie Hepwood wrócili ze stajni, wiedziała tylko, że – choć pragnie Naylora całą swą istotą – nie może pozwolić, żeby kochał się z nią. A w każdym razie nie tu, w domu jego wujostwa.

Z całego serca pragnęła powiedzieć mu o swoich niepokojach, ale uznała, że to zbędne. Kiedy bowiem znów spojrzała na Naylora, jego twarz wyglądała jak lodowata maska. Usiadł gwałtownie na drugim końcu łóżka i Leith wiedziała już, że wszelka myśl o miłości wywietrzała mu z głowy.

Pochylił się, podniósł z podłogi sukienkę i okrył ją dbając, by jej piersi były dokładnie osłonięte. W tym momencie poczuła, że on też ma jej serdecznie dość. Potwierdził to w chwilę potem, kiedy w połowie drogi do drzwi obejrzał się, objął wzrokiem jej wciąż zaróżowioną twarz i rzucił pogardliwie:

– A co do tego twojego dziewictwa, kochanie, to założę się, że wmawiasz je wszystkim swoim kochankom!

Kiedy drzwi zamknęły się za nim, Leith ukryła twarz w poduszce. Nienawidziła go, a jednocześnie tak bardzo kochała. Nie wstydziła się wyznać, że w głębi serca pragnie, by stał się jej jedynym partnerem w miłości.

Wstyd jednak przyszedł ogromną falą, gdy leżąc z otwartymi oczami czekała, aż noc dobiegnie końca. Sposób, w jaki traktował ją Naylor i jego przekonanie, że wystarczy na nią kiwnąć palcem, ciągle podtrzymywały w niej uczucie buntu.

Zapadła wreszcie w niespokojny sen, zastanawiając się, czy może być coś gorszego niż niemądrze ulokowane uczucie?

Загрузка...