ROZDZIAŁ XI

Walka ustała. Cederwed i jego ludzie wpadli w zasadzkę, policjanci i żołnierze rozprawili się z nimi bez większego trudu.

Komisarz zszedł do salonu i oznajmił nam, że niebezpieczeństwo minęło. Mogliśmy wyjść na pokład.

Widoku, który ujrzałam, nigdy nie zapomnę. Wszędzie leżeli ranni.

– Zwyciężyliśmy – triumfował komisarz. – Król może jutro zatrzymać się u Fernérów, a potem ruszyć w dalszą drogę, nie obawiając się napaści.

– Skąd ta pewność, że król jest bezpieczny u Fernérów? – spytałam, ale odpowiedź była zbyteczna. W następnej bowiem chwili zobaczyłam Johana. Stał ze spuszczoną głową między dwoma żołnierzami, unikając wzroku Marcusa. Ręce miał skute kajdankami.

Johan! A więc on był drugim informatorem Cederweda w domu Fernérów! Powinniśmy byli domyślić się tego wcześniej. Cały czas trzymał się na uboczu, niewiele mówił, zachowywał się podejrzanie, a myśmy niczego nie dostrzegli.

Marcus zbliżył się do swego dawnego towarzysza.

– Johan – spytał z niedowierzaniem w głosie – to ty strzelałeś do mnie tamtego dnia na plaży?

– Tak. – Johan wciąż nie był w stanie spojrzeć mu w oczy.

– Dlaczego? Nie stanowiłem dla was zagrożenia. Chciałem jedynie spotkać się z Annabellą!

– Flora mnie zmusiła – wymamrotał Johan. – Przeczytała ukradkiem list, który napisałeś do Annabelli. Zrozumiała, że cię traci, i nie mogła tego znieść. Obawiała się reakcji otoczenia na wieść o tym, że przegrała rywalizację z Annabellą.

– I ty zgodziłeś się mnie zabić! Z jej polecenia! Johan!

Johan podniósł wzrok i odrzekł hardo:

– Wierzyłem jej. Była moją pierwszą, wielką miłością. Potem dopiero zrozumiałem swój błąd, kiedy oznajmiła, że jestem jedynie narzędziem. Zależało jej tylko na Cederwedzie, ale on też miał jej dość. Kazał mi ją zabić, bo za dużo mówiła i zachowywała się nieodpowiedzialnie. Poszedłem więc do niej, powtórzyłem jej słowa Cederweda i…

– Zabiłeś ją? – dokończył spokojnie Marcus. – Sama się o to prosiła. Igranie ludzkimi uczuciami musi prowadzić do tragedii.

Położył dłoń na ramieniu Johana.

– Johan, jestem głęboko przejęty tym, co się stało. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi i tak cię zapamiętam.

Powiedziawszy te słowa, Marcus odwrócił się i odszedł. Johan patrzył za nim w milczeniu. Zanim jednak odwrócił głowę, ujrzałam łzy w kącikach jego oczu.

Siedziałyśmy z matką całą noc, przygotowując czekoladki. Stało się to poniekąd naszym zwyczajem. Marcus zaofiarował się z pomocą, ale odesłałam go do łóżka. Pojechał wprost do domu Fernérów.

Pani Fernér zatrudniła mnóstwo służby na następny dzień, ale odpowiedzialność za menu spoczywała na mnie i na matce.

Matka doceniła we mnie godną siebie rywalkę w sztuce kulinarnej. Czasami nawet pytała mnie o radę. I mam wrażenie, że była ze mnie dumna.

Przez całe przedpołudnie w kuchni Fernérów wrzała gorączkowa praca. Tyle jeszcze było do zrobienia, że zaczęłyśmy się obawiać, czy zdążymy na czas. A wiele potraw należało przyrządzić tuż przed podaniem na stół. Ze zdenerwowania popełniałyśmy pomyłki. Musiałam kilkakrotnie biec do domu po dodatkowe składniki. Parę razy za mocno rozgrzałyśmy piec i musiałyśmy czekać, aż się schłodzi.

Chwilami strach zupełnie mnie paraliżował. Gdy objęłam wzrokiem chaos panujący w kuchni i spiżarni, wpadłam w panikę, ale wzięłam się szybko w garść.

Annabello, powiedziałam w duchu. Jeden raz w życiu przygotowujesz obiad dla pary królewskiej. Postaraj się! Pamiętaj, że Marcus też weźmie w nim udział. Przygotuj go dla niego! Włóż w ten wysiłek całą swoją miłość!

Pomogło. Nugat rozpływał się w ustach jak gorący pocałunek, a cielęcina smakowała niebiańsko.

Nagle w kuchni zapanowało niezwykłe ożywienie. W chwilę później wpadła pani Fernér. Jej policzki pokrywaj duże czerwone plamy.

– Już są! – krzyknęła zziajana. – Na miły Bóg, przyjechali!

I zniknęła.

Wpadłyśmy w panikę. Ręce nam się trzęsły, tak że z trudem mogłyśmy pracować. Matka o mały włos nie przypaliła cebuli. Jedna z młodziutkich kucharek skaleczyła się w palec i zaczęła płakać histerycznie, inną rozbolał brzuch.

A ja poczułam gniew. Uznałam, że para królewska nie powinna zatrzymywać się w prywatnym domu i wprowadzać zamęt w życie zwykłych ludzi. Cederwed nie stanowił już zagrożenia, mogli więc zatrzymać się w gospodzie!

Choć tam nie dostaliby tak dobrego jedzenia…

Zazwyczaj król wyruszał statkiem ze Sztokholmu, ale tylko wtedy gdy jeździł sam. Królowa cierpiała na chorobę morską, wybrali więc Ystad, by skrócić podróż morzem.

Drzwi do kuchni znów się otworzyły i ponownie pojawiła się w nich pani Fernér. Jego Wysokość oświadczył, że pragnie odpocząć. Obiad przeniesiono na godzinę ósmą.

Rzecz jasna, wpadłyśmy w jeszcze większą panikę. Teraz znałyśmy godzinę. Ostateczny termin, przed którym musiałyśmy zakończyć przygotowania.

Marcus zaglądał co chwila do kuchni, ale brutalnie wypraszałyśmy go za drzwi. Nie było teraz czasu na pocałunki i uściski! Dałyśmy mu do zrozumienia, że tylko przeszkadza.

Dzień minął jak z bicza strzelił. Zanim się obejrzałyśmy, zjawiły się służące w wykrochmalonych fartuchach i czepkach, gotowe, by wnosić półmiski.

Jego Królewska Mość z małżonką zasiadł do stołu.

Spłynął na mnie niezwykły spokój. Do dziś nie wiem, skąd się wziął. Wiedziałam po prostu, że zrobiłam, co do mnie należało, i nikt nie miał prawa oczekiwać więcej. Nikt, nawet król i królowa. Niech się dzieje, co chce.

Zaczęłyśmy od specjalności mojej matki. Od zupy, gęstej zupy winnej gotowanej na mięsie cielęcym, ze śmietaną i jajkiem. Potem podałyśmy trzy talerze zakąsek. Węgorz marynowany w białym winie, puree z łososia i kurczęcia, pieczarki w sosie śmietanowym, pasztet z nerek z szalotką, gotowane na twardo jajka z sardynkami i oliwkami i… Wszystkiego nie pamiętam, ale półmiski wyglądały niezwykle apetycznie.

Przed podaniem ryb udało nam się chwilę odpocząć. Mój spokój udzielił się pozostałym dziewczętom. Nie były już tak napięte i spocone, pracowały sprawnie i szybko. Popołudniowe zdenerwowanie znikło bez śladu.

Serwowano jedno danie po drugim. Ryby, mięsa ciepłe i zimne, wykwintnie udekorowane. Sama ozdabiałam półmiski i byłam zadowolona z ich wyglądu. Gospodyni nadzorująca serwowanie potraw powiedziała, że dekoracje zebrały wiele pochwał.

Wreszcie nadszedł czas na desery, kremy, budynie, sałatki owocowe z likierem – likierem pani Fernér, bo nasz własny wypiłyśmy – i, rzecz jasna, piramidę z czekoladek i ciasteczek.

Nie rozumiem doprawdy, jak można tyle zjeść podczas jednego posiłku, choć przyznam, że goście długo nie wstawali od stołu!

Kiedy obiad dobiegł końca, odetchnęłyśmy z ulgą. Usiadłyśmy na podłodze, wzdychając ze zmęczenia i śmiejąc się.

– Jesteście aż tak wyczerpane? – spytał jakiś wesoły głos ponad naszymi głowami. Głos należał do brata pani Fernér. Zerwałyśmy się z podłogi i wygładziłyśmy fartuchy.

– Król i królowa pragną przyjść do kredensu i podziękować za posiłek – powiedział brat pani Fernér. – Zwłaszcza Annabelli i jej matce. Przesyłają również podziękowania pozostałej służbie.

Dziewczęta dygnęły z zażenowaniem, a matka i ja poprawiłyśmy fartuchy i włosy, by jak najlepiej się prezentować. Czekałyśmy jeszcze chwilę, para królewska bowiem konwersowała wciąż w salonie, skąd dochodziły nas ożywione winem i jedzeniem głosy.

I nagle stanęła przed nami monarsza para Szwecji, a my skłoniłyśmy się głęboko. Jak to dobrze, że nikt nie potrafił czytać w moich myślach, bo poczułam większą sympatię do królowej. Wyglądała na osobę dowcipną i wesołą, król zaś nie sprawiał imponującego wrażenia.

– A więc to jest dziewczyna, która wystąpiła wczoraj w mojej roli – powiedziała królowa, uśmiechając się do mnie. – Mogła mi się trafić znacznie gorsza zmienniczka. Wykazałaś się niezwykłą odwagą.

Skłoniłam się ponownie.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekłam, zerkając na Marcusa, który stał w drzwiach jadalni. Uśmiechnął się i mrugnął do mnie. Matka zaś wyglądała jak żywy znak zapytania, przecież nic nie wiedziała o naszej maskaradzie.

Para królewska podziękowała nam za obiad.

– Prosty i delikatny – stwierdziła królowa z uśmiechem. – I bardzo smaczny.

Prosty? Miałam ochotę nią potrząsnąć! Nie zdawała sobie sprawy, ile pracy włożyłyśmy w przygotowanie tego posiłku!

Król uratował sytuację.

– Porucznik Dalin i panna Annabella zachowali się wczoraj nadzwyczaj odważnie. Wyrażamy wdzięczność za uratowanie nam życia. Ten czyn nie pozostanie bez nagrody.

Biedna matka nic nie pojmowała. Kiedy król wyszedł, musiałam opisać jej ze szczegółami wydarzenia w porcie.

Marcus zaczął się niecierpliwić. Czekał cały wieczór na to, by zostać ze mną sam na sam, więc teraz porwał mnie z kuchni, od naczyń i sprzątania, i uprowadził do swojego pokoju. Wino wypite do obiadu ośmieliło go nadzwyczajnie i przeżyliśmy krótką chwilę miłosnego uniesienia. Na koniec musiałam się salwować ucieczką z jego objęć, żeby móc z czystym sumieniem wystąpić na ślubie w białej sukni. Marcus opamiętał się i poprosił mnie o przebaczenie. Moje rozpalone policzki i błyszczące oczy zdradzały jednak, że nie miał za co przepraszać!

Kiedy opuszczałyśmy z matką dom Fernérów, podszedł do mnie ojciec Marcusa. Chciał porozmawiać ze mną chwilę na osobności w kredensie.

Właśnie tam ten dumny pan pokornie poprosił mnie, kuchenną dziewkę, o wybaczenie. Popełnił niewybaczalny błąd, uznając pochodzenie za ważniejsze od cech charakteru. Przepraszał i witał w swojej rodzinie.

Spojrzałam na niego z powagą.

– Panie generale – powiedziałam – różnimy się bardzo i pewnie nigdy do końca się nie zrozumiemy. Jedna rzecz jednak nas łączy, oboje pragniemy szczęścia Marcusa.

Generał skinął głową i uścisnął mi dłoń. Nie trzeba było więcej słów.

Byłam w siódmym niebie. W drodze do domu matka paplała w kółko o weselu, ale w ogóle jej nie słuchałam.

Pobraliśmy się z Marcusem w małym kościółku w jego rodzinnej miejscowości. Uroczystość była niezwykle piękna. Nawet sobie nie wyobrażałam, że Marcus ma tylu dostojnych krewnych i przyjaciół. Zaczęłam nieomal rozumieć obiekcje generała, czy wpuścić do rodziny taką prostą dziewczynę jak ja.

Marietta wyglądała prześlicznie tego dnia. Biła mnie na głowę urodą i elegancją, ale nie miało to żadnego znaczenia. Zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Śmiałam się na myśl o tym, że kiedyś wzięłam ją za femme fatale i chciałam wydrapać jej oczy!

W czasie weselnego obiadu wywołałam mały skandal, schodząc do kuchni, by przypilnować gotowania warzyw. Marietta musiała mnie przyprowadzić, bo Marcus nie mógł mnie znaleźć, kiedy mieliśmy zasiąść do stołu. Marietta dobrze wiedziała, gdzie mnie szukać.

Generał wygłosił piękną mowę, witając mnie w rodzinie. Kiedy moja matka miała uczynić to samo, nie mogła opanować wzruszenia i z jej skomplikowanej przemowy nikt nie zrozumiał ani słowa. I może to i lepiej, naplotła bowiem masę sentymentalnych bzdur o wnukach.

A o tym jeszcze wstydziłam się rozmawiać. Dotąd opierałam się Marcusowi, lecz napotykając teraz jego zdecydowany wzrok, wiedziałam, że moja niewinność długo się nie uchowa.

I wcale nie miałam nic przeciwko temu!

Загрузка...