ROZDZIAŁ VII

Z początku nie mogłam dogadać się z koniem Marietty. Ostatecznie udało się nam uzgodnić pewien rytm, ale z pewnością siedząc w siodle nie stanowiłam wzoru elegancji!

Jechałam niespiesznie, wolałam się spóźnić, niż w ogóle nie dotrzeć do celu.

Wiedziałam, gdzie leży Svarte, znałam również zatoczkę z dębami, którą Marcus opisał w liście, odwiedzałam ją bowiem w dzieciństwie. Z Ystad było tam niedaleko, Marcus miał przed sobą znacznie dłuższą drogę.

Pogardliwe słowa Flory o Marcusie towarzyszyły mi przez cały czas. Usiłowałam odepchnąć je od siebie, wiedziałam wszak, że Flora nie brzydziła się kłamstwem. Utkwiły one jednak jak cierń w moim sercu, a to z pewnością było zamiarem tej kobiety.

Wiał zimny wiatr od morza. Nie ubrałam się odpowiednio, przemarzłam więc wkrótce do szpiku kości i zaczęłam się obawiać, że na spotkanie dotrę sina i drżąca.

Serce łomotało mi w piersiach na samą myśl o tej schadzce. Upłynęła cała wieczność od chwili, kiedy widziałam Marcusa. Nie mogłam przypomnieć sobie jego twarzy, choć usilnie się starałam. Poświęciłam mu ostatnio tyle myśli, że jego obraz zupełnie mi się zatarł.

A jeśli nie przyjedzie? Albo ja się spóźnię? Popędziłam konia. Było już niedaleko, zaczęłam orientować się w okolicy.

Kiedy rozległ się huk, mój wierzchowiec skoczył nerwowo. To był strzał, poniósł się echem po lesie i polach. Jednocześnie dobiegł mnie czyjś przeszywający krzyk.

Echo wystrzału wciąż jeszcze dźwięczało mi w uszach, gdy dostrzegłam jeźdźca pędzącego w głąb lądu. Mignął mi jedynie przez chwilę, zapamiętałam tylko kasztanową maść jego konia.

Może to był Marcus? A może…

Wzięłam się w garść. Strzał nie musiał mieć nic wspólnego z Marcusem, może ktoś polował, może ktoś ćwiczył się w sztuce posługiwania się bronią palną, może…

Nie mogłam jednak uspokoić rozdygotanego serca i opanować lęku. Ten krzyk wyszedł z ust człowieka…

Dojeżdżałam do zatoczki. Najpierw ujrzałam spłoszonego osiodłanego konia, potem ciało, na wpół zanurzone w wodzie…

– Marcus!

Poruszył się słabo, słysząc mój rozpaczliwy krzyk. W mgnieniu oka zeskoczyłam z siodła i uklękłam przy Marcusie. Z największą ostrożnością zaczęłam wyciągać go z wody. Był ciężki, fale utrudniały mi zadanie, ale nie poddałam się, póki nie położyłam go na suchej ziemi. Ujęłam jego głowę w dłonie i zaczęłam błagać, by nie umierał.

– Najdroższy – łkałam – nie mogę cię teraz utracić. Zrozum! Teraz, gdy cię poznałam, nie mogę już żyć bez ciebie. Tylko ciebie pragnę, Marcus. Jestem twoja, nieważne, co napisałeś w liście. Nieważne, jak chcesz mnie mieć. W jaki sposób. Chcę tylko być twoja. Musisz żyć!

Wybuchnęłam płaczem tak gwałtownym, że nie mogłam wydusić z siebie słowa, a mój wzrok okrył się mgłą. Nagle poczułam, jak poruszył ramieniem. Kiedy otarłam łzy, ujrzałam, że się śmieje!

– Cudowna, piękna Annabello – wykrztusił. – Mój list oznacza, że pragnę, byś została moją żoną. Ale nie kuś mnie zbyt mocno, bo poważnie potraktuję twoje słowa!

– Marcus, chciałam tylko… Pomogę ci wydostać się na brzeg. Jest zimno, przemokniemy do cna. – Wzięłam go znów pod ramiona i uniosłam z wielkim trudem. Marcus jęknął z bólu, lecz zebrał wszystkie siły i z moją pomocą dowlókł się na suchą trawę.

– Gdzie cię trafił? – spytałam zupełnie niepotrzebnie, bowiem nogawka jego spodni cała była przesiąknięta krwią.

– To nic poważnego – powiedział. – Draśnięcie, choć dość bolesne! Marny z niego strzelec.

– Rozpoznałeś go?

– Nie.

– Ja widziałam uciekającego jeźdźca, ale niezbyt wyraźnie.

Spoglądałam w dół na twarz Marcusa spoczywającą na moich kolanach. Kochałam go miłością niewysłowioną, która napełniała mnie szczęściem i bólem jednocześnie. Wiedziałam, że nie jesteśmy sobie pisani. Jego ojciec przyrzekł go innej kobiecie, a mnie nigdy nie uzna za synową.

W tej chwili jednak Marcus należał wyłącznie do mnie.

Rozerwałam nogawkę spodni w miejscu, gdzie przebiła ją kula, i stwierdziłam, że Marcus ma rację. Rana nie była groźna. Pocisk nie naruszył kości.

– Muszę ją czymś opatrzyć – powiedziałam. Mój zielony szal okazał się znakomitym bandażem. – Gotowe – dodałam, kiedy było już po wszystkim. – Możesz wstać?

Pomogłam mu się podnieść i, o dziwo, uczynił to bez większego trudu. Zrobił pierwsze niezdarne kroki wsparty na moim ramieniu, po czym uszedł kawałek sam, wrócił do mnie i objął ramionami. Zakręciło mi się w głowie ze szczęścia, kiedy obdarzył mnie ciepłym spojrzeniem.

– Annabello – zaczął – wszystko miało być inaczej. Mieliśmy siedzieć w cieniu drzew i… Teraz nastrój prysł. Jesteś przestraszona i dobrze to rozumiem. Wrócimy do Ystad wzdłuż wybrzeża.

– Wolno ci to uczynić?

– Nie muszę się meldować przed wieczorem. A ty? Nie masz żadnych zajęć?

– Wieczorem muszę pomóc matce – odpowiedziałam z wahaniem.

– W takim razie odprowadzę cię. Porozmawiamy w drodze.

Dosiedliśmy koni. Spojrzałam na Marcusa pytająco.

– Marcus… Sądzisz, że postrzelono cię przypadkowo?

– Nie sądzę – odrzekł, cedząc słowa.

Jechaliśmy wolno ramię w ramię.

– Marcus – spytałam po chwili milczenia – nie uważasz, że już czas, bym dowiedziała się o celu twej wizyty w Ystad? Co się dzieje? Dlaczego się tu zjawiliście? Nie kieruje mną ciekawość, tylko niezręcznie się czuję, kiedy wszyscy wokół mnie znają przynajmniej część sekretu. Nawet ta głupia Flora.

– Masz rację – odrzekł – i tak okoliczności sprawiły, że zostałaś wmieszana w sprawę. Powinnaś przynajmniej wiedzieć, czego się strzec.

Skinęłam głową.

Marcus wahał się dłuższą chwilę. Dobrze go rozumiałam, miał przecież złamać przysięgę milczenia. Nie mogłam jednakże pojąć, dlaczego nie miałby zawierzyć mnie, skoro wśród wtajemniczonych była Flora.

– Wiesz już, że w kraju toczy się walka o władzę – zaczął Marcus. – Pośród rywalizujących stron jest grupka fanatyków, którzy za cel obrali sobie obalenie siłą naszego monarchy. Ich przywódca jest demagogiem.

– Demagogiem?

– Wichrzycielem. Kimś, kto porywa masy, apelując do najgorszych instynktów ludzkich. Ten człowiek o nazwisku Cederwed to fanatyk o magicznej wręcz umiejętności oddziaływania na innych. W jego wzroku, głosie, całej postaci jest coś niezwykle sugestywnego.

– Jaki to ma związek z Ystad?

Marcus nie odpowiedział, tylko spytał nagle:

– Nie sądzisz, że to mógł być on, ten człowiek, który wręczył ci kartkę?

– Nie – potrząsnęłam głową. – Jestem pewna. W tamtym człowieku nie było nic fascynującego.

– W takim razie to nie on. Mówi się, że Cederwed ma niesamowity wpływ na kobiety. Posłuchaj…

Marcus przerwał, czekając, aż dojedziemy do otwartego odcinka wybrzeża. To było cudowne – tak jechać z Marcusem pod jasnym niebem Skåne, mając z jednej strony morze, a z drugiej rozległe połacie pól.

– Jego wysokość król Gustaw IV Adolf i jego małżonka królowa Fryderyka wybierają się do Baden, by odwiedzić swoich krewnych – zaczął wreszcie. – Obawiając się Cederweda, utrzymują trasę i datę podróży w tajemnicy.

– Wyruszą z Ystad?

– Tak. Nie zauważyłaś, że w mieście wzmocniono ostatnio posterunki wojskowe?

– Skoro tak twierdzisz… – Spojrzałam na niego badawczo. – A więc ty i twoja grupa zajmujecie się przygotowaniami do podróży?

– Zgadza się. Doszły nas pogłoski, że Cederwed i jego poplecznicy chcą uderzyć, kiedy król będzie opuszczał kraj.

Przyszła mi do głowy straszna myśl.

– Marcus – jęknęłam – nie powinnam wspominać w tej chwili o jedzeniu, ale czy to właśnie król i królowa spożywać będą posiłek u Fernérów w przyszłym tygodniu?

Marcus uśmiechnął się. Oczy mu błyszczały.

– Taki jest ich zamiar.

– Och, nie…

– Nie bój się. Będziecie miały z matką mnóstwo czasu, by się przygotować.

Nie odpowiedziałam. Nie pora, by zaprzątać sobie tym głowę. Chciałam wiedzieć więcej o zadaniu Marcusa.

– Sądzicie więc, że w Ystad jest szpieg, który zna plany króla?

– Tak uważamy. Nie mamy jednak pewności, słowo „Aldebaran” to nasz jedyny ślad. Nie wiemy zresztą, czy ma ono jakiś związek z królem, ale napaść na ciebie traktujemy bardzo poważnie. – Potrząsnął głową. – A ojciec odesłał mnie tylko dlatego, że bardziej mi zależy na tobie niż na Florze.

– Dokąd król uda się po wyjeździe z Ystad?

– Jeszcze się nie zdecydował. Miał jechać bezpośrednio do Baden, ale ostatnio zaczął wspominać o Kopenhadze. W jednym z tamtejszych teatrów jest ponoć pewna aktorka, do której czuje słabość. Król nie jest uwodzicielem, więc chodzi z pewnością o platoniczny związek. Kiedy aktorka była ze swoją trupą w Sztokholmie, król odwiedzał teatr co wieczór. Przybywał incognito i czekał na nią w przedpokoju, zwanym „wolim okiem”. Obawiamy się, że uczyni to samo w Kopenhadze. To niesłychane, by tak traktować królową.

Przyszło mi coś do głowy.

– Annabello…

– Cicho! Myślę.

– O czym?

– O tym, co powiedziałeś kiedyś o Aldebaranie…

– Co…

– Wspominałeś, co znaczy to słowo. Gwiazda…

– „która postępuje za czymś”. Chodzi o to, po jakich innych gwiazdach ukazuje się nad horyzontem.

– No tak, ale jakie miejsce zajmuje w konstelacji?

– Ach… myślisz o oku Byka?

– Właśnie. Sądzisz, że jest jakiś związek między tym okiem a „wolim okiem” w teatrze?

Marcus zamyślił się.

– Nie przypuszczam – powiedział po chwili – ale to zbadam. W tej sprawie nie może być niedomówień. Pojadę z tobą aż do Ystad i porozmawiam z kimś z mojej grupy. Jeśli nie ma ich na miejscu, pomówię z Fernérem.

– Można mu wierzyć?

Fernér jest gorącym zwolennikiem króla. Mój ojciec nie życzy sobie, by wtajemniczać go w sprawę, ale ja nie uważam tego za właściwe.

– Wypytywał mnie dzisiaj.

– Ach, tak? Myślę, że uraziliśmy jego dumę, nie informując o niczym. Ciężki orzech do zgryzienia… – Westchnął i mówił dalej, jakby głośno wyrażał myśli: – Wyślemy Johana do Malmø, niech Lehbeck zdecyduje, co zrobić z „wolim okiem”. Powinni odradzić królowi wyprawę do Kopenhagi. – Uśmiechnął się nagle. – Dość już o królewskich problemach – dodał miękko – zatrzymajmy się tu na chwilę. Mam ci tyle do powiedzenia.

Rozglądnęliśmy się. Miejsce nie było najwłaściwsze, nie osłonięte i dobrze widoczne ze wszystkich stron. Przed nami rozpościerało się miasto.

– Nie – zdecydował – nie tutaj.

– Muszę wracać do matki – rzekłam niepewnie. – Czy nie moglibyśmy…

– Spotkać się później? Jeśli tylko dostanę przepustkę. Jakże chciałbym wrócić do Ystad, większy tu ze mnie pożytek niż tam, na spokojnej wsi! – Spojrzał na mnie przeciągle. – Spotkamy się jutro wieczorem?

– Tak – zgodziłam się ochoczo. – Marcus… możesz zdobyć łódź? Nigdy nie pływałam łodzią, tak chciałabym powiosłować…

– Zdobędę łódź – odrzekł ze śmiechem. – Bądź pewna. Przyjdę po ciebie jutro, o ósmej wieczorem, choćbym miał zdezerterować!

Ruszyliśmy dalej w lepszych nastrojach, myśl o kolejnym spotkaniu dodawała nam otuchy. Nagle przypomniałam sobie słowa Flory.

– Marcus?

– Tak?

– Spotkałam dzisiaj Florę. Powiedziała coś… ohydnego…

– Zawsze to robi. Cóż mówiła tym razem?

– Ona… Chyba nie zdobędę się, by powtórzyć jej słowa*

– Spróbuj. Chcę znać prawdę.

– Powiedziała, że… jesteś kiepskim kochankiem. – Zaczerwieniłam się. – Najgorszym, jakiego kiedykolwiek miała!

Po raz pierwszy ujrzałam Marcusa prawdziwie wzburzonego.

– Przeklęta suka! – syknął przez zaciśnięte zęby. Zamknął oczy i westchnął głęboko, po czym podjechał bliżej i wziął mnie za rękę. – Wybacz, że straciłem panowanie nad sobą, Annabello – powiedział. – Przysięgam, że nigdy nie byłem jej kochankiem. Sama myśl wzbudza we mnie obrzydzenie!

– Byłam pewna – szepnęłam.

– Nie myśl o tym – dodał miękko. – Nie istnieją dla mnie inne kobiety. Liczysz się jedynie ty. Na ciebie czekałem.

Uniósł moją dłoń i pocałował ją. Zadrżałam lekko, kiedy odwrócił ją i ucałował wewnątrz, potem w czubki palców, w nadgarstek…

– Wierzysz mi, Annabello? – spytał, wbijając we mnie wzrok.

– Tak – odrzekłam bezgłośnie.

Marcus wyprostował się w siodle i spojrzał na Ystad.

– Często nachodzi mnie ochota, by zabić tę kobietę – mruknął z zaciętością. – Ona niszczy wszystko wokół siebie. Nic jednak nie jest w stanie otworzyć oczu mojemu ojcu…

Kiedy wróciłam do domu, matka odchodziła od zmysłów.

– Gdzie się podziewałaś, Annabello! Nie zdążymy przygotować obiadu u bankiera Blomberga na dzisiejszy wieczór!

– Uspokój się – powiedziałam pojednawczo. – Panuję nad sytuacją. Pasztety stoją w spiżarni, a desery w piwnicy.

Matka nie mogła opanować wzburzenia, a moje uwagi o obiedzie u Fernérów w przyszłym tygodniu nie poprawiły sytuacji.

– To jacyś dostojni goście – jęknęła. – Przyszła dziś do mnie sama pani Fernér, by omówić listę potraw. Chce, byś wzięła udział w przygotowaniach.

– Mówiła, kto przyjeżdża? – spytałam.

– Nie.

– Król z królową.

– Ach, tak.

– To prawda!

– Żarty się ciebie trzymają, Annabello!

Westchnęłam. Opowiedziałam jej o wizycie króla i zobowiązałam do zachowania tajemnicy. Matka miała przerażenie w oczach, a ja wcale nie byłam pewna, czy dobrze uczyniłam. Uznałam jednak, że powinna wiedzieć, komu ma zaprezentować swój kunszt kulinarny.

W czasie obiadu o Blombergów matka nie mogła się skupić. Dobrze ją rozumiałam. W drodze powrotnej późnym wieczorem ożywiła się, jakby myśl o przyszłym wydarzeniu wcale nie była dla niej tak niemiła.

Przechodziłyśmy właśnie w pobliżu domu Fernérów, kiedy z bramy wyłonił się jakiś człowiek Wzdrygnęłyśmy się obie, o tej porze bowiem ulice były zwykle ciche i opustoszałe. Widziałam go jedynie przez ułamek sekundy, kiedy przechodząc obok nas rzucił mi ukradkowe spojrzenie. Nie mogłam jednak nie zwrócić na niego uwagi, bowiem w jego wzroku kryła się jakaś niezwykła moc. Nie był zbyt urodziwy, lecz coś w jego wyglądzie znamionowało silną osobowość. Emanował siłą, która dana jest niewielu. Serce zabiło mi gwałtownie, gdy spotkałam jego wzrok.

Matka obejrzała się za nim.

– Dziwny typ – mruknęła.

Nie zaprzeczyłam.

Następnego ranka, kiedy omawiałyśmy szczegóły królewskiego obiadu, przybiegła jedna z dziewek kuchennych Fernérów z poleceniem, by Annabella natychmiast stawiła się w ich domu. Natychmiast! Wszyscy byli niezwykle poruszeni!

Zdziwiłam się niepomiernie. Byli źli na mnie? Nie zrobiłam nic strasznego, ukradłam jedynie Marcusa Florze, ale nie miałam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie, uważałam to za dobry uczynek i byłam pewna poparcia Marietty.

Nabrałam głęboko powietrza, pomyślałam o Marcusie i ruszyłam za dziewczyną.

Загрузка...