ROZDZIAŁ VI

Na nic się nie zdały moje wyjaśnienia, matka nie chciała mnie wysłuchać. Flora Mørne była sympatyczną i porządną kobietą, ze wszech miar godną zaufania. A ja zadawałam się z obcym mężczyzną!

Powtarzała w kółko te oskarżenia, aż rozbolała mnie głowa.

Na co jednakże mogłam liczyć? Że poślubię Marcusa któregoś dnia? Niewyobrażalne. Lepiej zakończyć ten romans, zanim będzie za późno. Nigdy nie zostaniemy parą, musiałam to sobie wreszcie jasno uprzytomnić. On, syn generała, ze świetlaną przyszłością przed sobą, i ja, zubożała córka szanowanego ojca, która musiała zarabiać na życie pracą dla innych. Na dodatek, w kuchni. Szacunek mieszkańców Ystad nie znaczył wiele w kręgach sztokholmskiej socjety!

Rozsądek podpowiadał mi, że najwyższy czas przerwać ten związek.

Co chwila jednak łzy napływały mi do oczu, odwracałam się wtedy tyłem do matki, by nie zauważyła, że płaczę. Tak minęły dwa długie dni.

Trzeciego dnia ktoś złożył nam wizytę.

Byłam zajęta właśnie niewdzięczną robotą – gotowaniem mydła. Z przedsionka dobiegł mnie głos matki, zaskoczony i rozradowany:

– Toż to pani Lehbeck we własnej osobie! Proszę wejść! Nieporządek u nas, córka gotuje mydło. Bardzo proszę do salonu…

Marietta! Serce zabiło mi mocniej. Obtarłam dłonie.

– Dziękuję, lecz długo nie zabawię – odrzekła Marietta. – Widzi pani, bardzo nam wszystkim brakuje pani córki, taka z niej miła i słodka istota. Zaprosiłam ją na wczorajszy wieczór, ale się nie zjawiła. Może jest chora?

Niewinne kłamstewka należały do stałego repertuaru Marietty.

– Doprawdy… nie wiedziałam – usłyszałam głos matki. – Zaprosiła pani moją…

– Mogę z nią porozmawiać?

– Rzecz jasna. Annabello!

Zanim zdążyłam otworzyć usta, Marietta wkroczyła do pralni.

– Tu jesteś – uśmiechnęła się. – Niepokoiliśmy się o ciebie. Czemu nie przyszłaś?

Spojrzałam bezradnie na matkę, która poczuła się zmuszona do odpowiedzi.

– To moja wina – stwierdziła przepraszającym tonem. – Może źle zrozumiałam, ale wydawało mi się, że Annabella była na tyle zuchwała, by… zalecać się do mężczyzny i… – jąkała się, zakłopotana.

Marietta odrzuciła w tył głowę i roześmiała się serdecznie.

– Annabella zuchwała! Gdyby wszyscy byli do niej podobni, świat byłby znacznie przyjemniejszym miejscem. Jeśli zaś chodzi o mego brata, porucznika Dalina, to nie jest on ani zaręczony, ani związany w jakikolwiek sposób.

Matka spoglądała po nas zmieszana.

– Lecz… panna Mørne twierdziła, że… i była taka przekonująca…

– Obrzucanie innych błotem należy do ulubionych zajęć panny Flory Mørne – oświadczyła Marietta oschłym tonem. – Jest wściekła na mojego brata za to, że odrzuca jej względy. Nie wątpię, że z najwyższą rozkoszą oczerniła pani córkę, bo domyśla się, jakie uczucia mój brat żywi wobec Annabelli.

Matka wciąż trwała przy swoim.

– Nadal uważam, że tak się nie godzi.

Stała w progu, jakby nie chciała zostawić mnie samą z Marietta. Marietta podeszła bliżej. Miałam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć, gdy z udanym zainteresowaniem przyglądała się mojemu zajęciu.

– Nigdy nie widziałam, jak robi się mydło – stwierdziła, ustawiając się plecami do mojej matki. Matka nie ruszyła się z miejsca. W końcu Marietta poprosiła ją o szklankę wody.

– Mieliśmy dziś na obiad śledzie – wyjaśniła – i to dość słone. Bardzo chce mi się pić.

Matka wyszła i w tej samej chwili Marietta wcisnęła mi w dłoń jakiś karteluszek.

– Od Marcusa – szepnęła. – Ojciec wysłał go do Trelleborga, by nie pozostawał pod twoim złym wpływem – dodała z uśmiechem.

Matka wróciła ze szklanką soku w dłoni. W chwilę później Marietta się pożegnała.

– Czy Annabella mogłaby odwiedzić mnie dziś wieczorem? – spytała. – Czuję się taka samotna.

– Hm… – Matka zawahała się. – Sama nie wiem… Nie przystoi, by dziewczyna odwiedzała dom, w którym pełno jest młodzieńców… – Zamilkła na moment, po czym dodała zdecydowanie: – Poza tym dziś wieczorem potrzebuję jej pomocy. Nie, może innym razem.

Pokiwałam Marietcie. Bardzo się starałam, by matka nie odkryła listu schowanego w kieszonce fartucha. Jeden nieostrożny ruch mógł spowodować szelest papieru.

Ledwie skończyłam pracę w pralni, pobiegłam na górę do mego pokoju. Nie mogłam się doczekać, kiedy otworzę list od Marcusa. Pomyśleć tylko! List od Marcusa – do mnie!

Rozłożyłam karteczkę i zaczęłam czytać. Ręce mi drżały, nie mogłam spokojnie trzymać papieru.

Najdroższa Annabello!

Najdroższa… Przybliżyłam list do oczu. Najdroższa…

Myślę, że wiesz, iż pragnąłem pożegnać się z Tobą, lecz nie miałem wyboru. Wysłano mnie do Trelleborga w trybie nagłym. Nie zamierzam się jednak poddawać, Annabello. Muszę zobaczyć się z Tobą! Jak najszybciej! Nie spocznę, póki nie będziesz moja!

Opuściłam kartkę. Co miał na myśli? Oświadczyny czy bezwstydną propozycję? Mógłby wyrażać się jaśniej! Oświadczyny gotowa byłam przyjąć. Bezwstydnej propozycji nie. Tak przynajmniej uważałam.

Czytałam dalej.

Piszę ten list u Fernérów, czekając, aż przygotują mi konia do drogi. Ojciec pilnuje każdego mego kroku, więc się nie wyślizgnę. Wiem jedynie, że nie będę stacjonował w Trelleborgu przez cały czas, mam pełnić straż wzdłuż wybrzeża na zachód od Ystad W sobotę będę w Abbekås. Spotkajmy się tam w sobotę w południe. Ja przyjadę konno z Abbekås, ty z Ystad…

Konno! Nie miałam konia, nie jeździłam od wielu lat. Przynajmniej od śmierci ojca. Zamyśliłam się. Może Marietta ma wierzchowca…

Na wschód od Svarte leży niewielka zatoczka obrośnięta dębami, które nachylają się nad wodą. Tam się spotkamy, w biały dzień, by nie wzbudzać podejrzeń. Gdybym nie mógł przybyć, przyślę Ci wiadomość, obiecuję. Mam Ci tyle do powiedzenia.

W sobotę? Został raptem jeden dzień! Jak miałam tego dokonać? Byłam jednak pewna, że zjawię się w Svarte, choćbym miała dotrzeć tam na piechotę!

List kończył zwrot: Twój oddany Marcus.

Starannie złożyłam arkusik. Papier pogiął się i zmiął, Marietta nosiła go przez kilka dni. Dla mnie jednak stanowił największy skarb, najpiękniejszą i najcenniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek posiadałam. Ukryłam go w skrzynce z przyborami do szycia, pod luźną deseczką, gdzie przechowywałam wzory.

W sobotę… Jutro. Matka przygotowywała na wieczór skromny obiad u bankiera Blomberga, a ja obiecałam jej pomóc. Dzień zejdzie nam zapewne na przygotowaniach.

Gdybym jednak wstała wcześnie rano i uporała się ze wszystkim, zanim dzień zacznie się na dobre? A później poprosiła o zgodę na odwiedzenie Marietty?

Czy matka się zgodzi? Marcusa nie było już u Fernérów, więc nie miała powodu mi odmówić. Warto przynajmniej spróbować.

Matka nie okazała zachwytu na wieść o moich zamiarach. Skoro jednak pani Lehbeck usilnie prosi, to mogę iść…

Cały następny ranek upłynął mi na gorączkowej pracy. Nie chciałam zawieść matki. W końcu jednak mogłam pójść do Marietty.

Marietta zdziwiła się na mój widok. Słuchała cierpliwie, kiedy powtarzałam jej treść listu Marcusa.

– Możesz wziąć mego konia – powiedziała, gdy skończyłam. – Rzecz jasna, że możesz!

Miałam jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam złożyć krótką wizytę pani von Blenk, która zamówiła u matki przygotowanie obiadu. Pochwały, jakimi mnie obdarowano u Fernérów, sprawiły, że tym razem matka mnie zleciła to zadanie, sobie pozostawiając rolę asystentki. Miałam tylko wpaść do pani von Blenk i ustalić menu.

Byłam już przy drzwiach, kiedy nadszedł pan Fernér i poprosił mnie do gabinetu. Wymieniłyśmy z Marietta zdumione spojrzenia, po czym ruszyłam za gospodarzem, mając nadzieję, że nie zajmie mi dużo czasu.

Fernér zlustrował mnie spojrzeniem. Zdawało mi się, że dopiero teraz dostrzegł we mnie kobietę, a nie dziewczynkę trzymającą się matczynego fartucha. Spotkałam jego wzrok. Chyba nie sądził, że jestem drugą Florą Mørne? Że jest w stanie czymkolwiek mi zaimponować…?

– Słyszałem, że ktoś cię napadł, Annabello? – rzucił raptownie.

– Od kogo? – odrzekłam impulsywnie. Ci, którzy o tym wiedzieli, mieli milczeć, a Fernér nie był obecny przy mojej rozmowie z Lehbeckiem.

– To nie ma znaczenia – zniecierpliwił się. – Czy rzeczywiście zostałaś napadnięta?

– Tak…

– Z jakiego powodu?

– Nie wiem.

– Słyszałem co innego. Pomylono cię z inną osobą. Z kim?

– Tego już naprawdę nie mogę wiedzieć. Gdybym znała prawdę, sprawa nie byłaby tak tajemnicza.

Przybrał surowy wyraz twarzy, co mnie w ogóle nie przestraszyło. Nigdy nie darzyłam tego człowieka wielkim szacunkiem, a resztki respektu dla niego straciłam, gdy ośmieszył się zalotami do Flory Mørne.

– Czemu nie odpowiadasz na moje pytania, dziewczyno?

– Bo mi nie wolno – rzuciłam.

Pan Fernér postanowił zmienić taktykę. Przechylił głowę i spojrzał na mnie przymilnie.

– Możesz mi zaufać, Annabello. Wszak przyjaźniłem się z twoim ojcem. Pamiętam cię, jak byłaś małą dziewczynką. Siadywałaś mi na kolanach i…

Myśl, że mogłam siedzieć na kolanach u tego człowieka, napełniła mnie obrzydzeniem.

– Przykro mi – zaczęłam oficjalnym tonem – lecz muszę milczeć. Pułkownik Lehbeck zakazał mi rozmawiać na ten temat nawet z najlepszymi przyjaciółmi Przyjaciele mają przyjaciół i…

Zaczerwienił się na twarzy.

– Insynuujesz, że jestem plotkarzem?

– Nie, za to pan uważa, że ze mnie gaduła.

Poczerwieniał jeszcze bardziej, lecz po chwili wziął się w garść.

– Możesz odejść, Annabello – rzekł, siląc się na uprzejmość. – Gdybyś miała jakieś… kłopoty, to przyjdź do mnie!

Nigdy w życiu, pomyślałam. Skłoniłam się lekko i opuściłam pokój.

Pospiesznie ruszyłam w kierunku posiadłości von Blenków. Marietta obiecała przygotować wierzchowca na mój powrót.

Przeszłam zaledwie połowę drogi, gdy ujrzałam Florę Mørne niosącą mnóstwo pakunków. Szła niezdarnie. Od dziecka przyzwyczajana do okazywania uprzejmości podeszłam do niej i zaofiarowałam pomoc. Zbyt późno dostrzegłam, że pewien młodzieniec z Ystad najwyraźniej wpadł na ten sam pomysł jednocześnie ze mną. Na mój widok wycofał się zmieszany. Flora posłała mi wściekłe spojrzenie. Zrozumiałam w tej samej chwili, że udawała bezradność po to tylko, by przyciągnąć uwagę młodzieńca. Doprawdy, zdawała się nienasycona.

– Witaj – powiedziałam beztrosko, usiłując nawiązać grzeczną rozmowę. – Co sądzisz o Ystad, naszej małej mieścinie?

– Zapadła dziura – odrzekła kwaśno.

– Uważam, że to przyjemne miejsce – nie dałam się zbić z tropu – ale rozumiem, że przyjezdni mogą tu się czuć trochę obco. Możesz mnie odwiedzić, jeśli doskwiera ci nuda. Z pewnością nie masz zbyt wielu przyjaciół…

Flora spojrzała na mnie lodowato.

– Dziękuję, ale nie zadaję się ze sprzątaczkami! – rzuciła.

Wzruszyłam ramionami. Przez krótką chwilę było mi jej żal i szczerze chciałam jej pomóc. Myślałam, że jest samotna i nieszczęśliwa i trzeba jej bratniej duszy.

Teraz zdałam sobie sprawę z pomyłki. Nie zasługiwała na pomoc.

– I jeszcze jedno – powiedziała surowym tonem tuż przed odejściem. – Nie sądź, że twoje próby uwiedzenia Marcusa mają dla mnie jakieś znaczenie. Schlebia ci jedynie po to, by wzbudzić we mnie zazdrość. Tak naprawdę to wielbi ziemię, po której stąpam. To ja nie jestem nim zainteresowana i on dobrze o tym wie. Jest bowiem najgorszym kochankiem, z jakim los mnie zetknął! Teraz znasz całą prawdę!

Muszę szczerze przyznać, że kiedy dotarłam na miejsce, nie byłam w stanie się skupić, ale nie sądzę, by pani von Blenk zauważyła cokolwiek. Chętnie przystała na moje propozycje i zapewniła, że nie obawia się o końcowy efekt. Pośród gości miała być pewna arogancka i zadufana w sobie żona bogacza, która pod niebiosa wychwalała własną kucharkę. Czeka ją niespodzianka!

Rozstałam się z panią von Blenk w roztargnieniu i pospieszyłam po konia Marietty.

Przez cały czas nie dawała mi spokoju dociekliwość pana Fernéra. Czemu okazał takie zainteresowanie moją przygodą? Jak dużo tak naprawdę wiedział? Skąd wzięli się ci wszyscy ludzie w jego domu? Pytania cisnęły mi się do głowy. Sprawa robiła się coraz bardziej zagadkowa.

Загрузка...