Wielorybów już nie ma. Bez tych ogromnych, debilnych przewodników zrobiło się trudniej.
Czy zgubiliśmy trop, bracie?
Jest wiele możliwości.
Znowu są tylko koterie ciemnych ciał nad dnem morskim. Suną przez ciepłą jak krew wodę.
Saliny wokół nich niepokoją się. Wiele kilometrów dalej, tysiące metrów poniżej fal, coś wstrząsa skorupą świata.
Możesz skosztować?
Spośród milionów cząstek mineralnych, które unoszą się w wodzie, niektóre występują niespotykanie licznie: porozłupywany i zmielony krzemień, kropelki ropy naftowej, a także intensywny, nieziemski osad skalnego mleka.
Co oni robią?
Co oni robią?
Smak tutejszego morza coś przypomina. To jest ślina, której smak znają myśliwi. To jest plwocina świata. Spływa – pamiętają - z poszarpanych ust wyrżniętych przez platformy wiertnicze, które zasysają to co znajdą; obok betonowych cokołów mężczyźni w nieskutecznych sandrach ze skóry i szkła rozglądają się wkoło i łatwo jest ich porwać. Przesłuchać i zabić.
Pływające miasto wierci.
Tutejsze prądy tworzą istny labirynt, plątaninę konkurencyjnych przepływów, które zbrylają nieczystości w kręte łańcuchy, ślady smakowe które nie mają większego sensu, małe enklawy rozmaitych brudów.
Trudno się idzie ich tropem.
Wieloryby nie żyją.
A co z innymi? Z delfinami – nieposłuszne - albo manatami – ociężałe i za głupie - albo…
Żadne się nie nadają, jesteśmy sami.
Istnieją oczywiście inne stworzenia, które można wywołać z morskiej głębiny, ale nie są tropicielami. Ich praca polega na czymś zupełnie innym.
Myśliwi zostali sami, ale wciąż mogą polować. Z niezłomną – i nieprzystającą do tego gorącego, szybkiego miejsca – cierpliwością kontynuują poszukiwania, przeciskają się między żyłkami smaku, zanieczyszczenia i plotek, znajdują drogę i podążają nią.
Są znacznie bliżej celu niż wcześniej.
Ale ta ciepła woda jest twarda, lepka, kłująca i dezorientująca. Myśliwi krążą, ścigając upiory śladów, kłamstw i złudzeń. Już prawie, prawie. Ale nie mogą znaleźć tropu.