ROZDZIAŁ XIV

Rok później kobiety zebrały się w Lipowej Alei. Szyły małe, malutkie ubranka…

Spotkanie zorganizowały Matylda i jej synowa Eli. Z Grastensholm przybyły Liv, Irja i Hilda.

Przyniosły ze sobą wiktuały z własnej kuchni. Po długich rozważaniach zaproszono także Gabriellę. Pozostałe kobiety nie były pewne, jak przyjmie ona nieuniknione w tym gronie rozmowy o mających przyjść na świat dzieciach, jako że i Hilda, i Eli były przy nadziei.

Gabriella jednak zawsze uważała Eli za rodzoną córkę, chociaż dzieliła je różnica zaledwie dziesięciu lat, zresztą spotkanie w rodzinnym klanie bez Gabrielli było nie do pomyślenia. Pragnęły jej obecności. Miała przecież także zostać babcią, dwudziestosiedmioletnią…

I Gabriella przyszła. Ona i Kaleb mieszkali teraz w Elistrand sami, ponieważ Eli przeniosła się do Lipowej Alei. Nadal mieli jeszcze dwójkę dzieci pod opieką; troje zdołali umieścić u dobrych rodzin we wsi. Nie chcieli już pomocy w domu, ale bardzo brakowało im Eli. Hildy także. Niewiele tygodni u nich spędziła, ale świetnie radziła sobie z dziećmi.

Liv ściskało się serce, gdy myślała o Gabrielli. Miała przed oczami scenę sprzed kilku lat, umierające dziecko… Gabriella była osobą budzącą współczucie, chociaż zawsze sprawiała wrażenie szczęśliwej i wesołej. Eli bardzo wiele znaczyła dla niej i dla Kaleba. A teraz także przybrana córka odleciała z rodzinnego gniazdka.

Wszystkie obecne panie szyły albo robiły na drutach. Było sobotnie popołudnie, wrześniowe słońce świeciło przez okna Matyldy. W każdym oknie było sześć na łokieć długich i szerokich szybek. Ludzie ze wsi mówili, że to zbytek. Zazdrośnicy!

– Eli, niewiele już ci dni zostało do rozwiązania – powiedziała Irja.

Dziewczyna roześmiała się radośnie. Miała dopiero siedemnaście lat, była drobna i delikatna jak lilia, ale wszystkie wiedziały, że jest dzielna i że wiele potrafi wytrzymać.

– Będziesz miała chłopczyka, obiecuję ci – powiedziała Liv. – Are miał trzech synów. Tarjei i Brand po jednym, i ty też się od tego nie wykręcisz.

– Nie mam nic przeciwko temu – uśmiechnęła się Eli. – Andreas także nie. Ale miło byłoby mieć także dziewczynkę!

– Nie możesz być taka nienasycona – powiedziała Gabriella. – Ludzie Lodu muszą być pokornie wdzięczni za to, co dostaną. Nie są rozpieszczani dużą liczbą dzieci.

Hilda siedziała milcząca, ale promieniowała z niej wewnętrzna radość. Miała dać Mattiasowi dziecko, i nie zastanawiała się, czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka: Nie przejmowała się wcale, że także i ród Meidenów wygaśnie, jeżeli ona nie urodzi syna. To było nieistotne.

Jeszcze pozostawało jej parę miesięcy oczekiwania. Wiedziała, że Irja i Liv szyją ubranka dla jej dziecka, pięknie haftowane szatki. Uwielbiała je trzymać w dłoni, rozkoszować dotykiem.

Eli pochyliła się nad Gabriellą.

– Niedługo już musisz skończyć tę koszulkę, mamo, jeśli dziecko ma zdążyć ją ponosić, zanim stanie się za mała.

– Mówisz dokładnie tak jak moja matka – uśmiechnęła się Gabriella. – To samo mi mówiła, gdy szyłam moją ślubną wyprawę. Nigdy nie umiałam szyć. A poza tym nie dostaniesz tej koszulki. Mam zamiar zatrzymać ją dla siebie.

– No cóż. – Liv krytycznym okiem spojrzała na robótkę. – Aż takie arcydzieło to to nie jest.

– Chyba mnie nie rozumiecie – powiedziała Gabriella, podnosząc koszulkę do góry. – Mnie samej będzie ona potrzebna.

Zapadła pełna niedowierzania cisza.

– Zainspirowała mnie powszechna chęć posiadania dzieci. Chciałabym prosić o włączenie mnie do związku matek. Kaleb i ja spodziewamy się powiększenia rodziny w kwietniu.

Zdziwienie nie byłoby większe, gdyby do pokoju spadła gwiazda z nieba. Nagła wrzawa zwabiła mężczyzn i niskie głosy włączyły się w tę istną kakofonię:

– A my tak martwiliśmy się o potomków, Liv! – zawołał Are do siostry.

Ale Liv wyszła już do innego pokoju i z płaczem złożywszy dłonie do modlitwy dziękowała Bogu.

Hilda okazała się prawdziwym skarbem dla Grastensholm.

Tarald, który często martwił się, że Mattias zupełnie nie interesuje się prowadzeniem gospodarstwa, był teraz uszczęśliwiony. Hilda brała udział we wszystkim: razem z teściem zajmowała się rachunkami, uwielbiała pracować w obejściu i na polach, uczestniczyła w gospodarskim planowaniu i czuła się tu jak ryba w wodzie.

W końcu Irja musiała położyć kres jej nadmiernemu zaangażowaniu.

– Nie możesz się teraz tak przemęczać, kochana. Pamiętaj o dziecku!

Hilda starała się więc żyć spokojniej, ale robiła wszystko, by Mattias bez wyrzutów sumienia mógł poświęcać się pracy medyka.

Tego dnia, gdy zrozumiała, że została zaakceptowana przez całą wieś, długo siedziała nic nie mówiąc, w podniosłym nastroju, z uśmiechem zadowolenia na twarzy. Wiedziała, że dużo było śmiechu i drwin na temat małżeństwa doktora z córką hycla. Dobre serce barona Meidena sprowadziło go tym razem na manowce, powiadano z pogardliwym uśmiechem. To przecież nic innego jak litość, wkrótce pożałuje, że przyjął pod swój dach takie nic. Nikt nie wierzył, że ich związek może ułożyć się pomyślnie.

Czas zrobił swoje; gdy ludzie bliżej poznali Hildę, prześmiewki ucichły. Mądra Liv zapraszała sąsiadów, by osobiście mogli przekonać się o zaletach Hildy. Teraz więc razem z nią cieszyli się mającym urodzić się dzieckiem, a z upływem czasu zaczęto o niej mówić „moja przyjaciółka doktorowa na Grastensholm”.

Nie była już dłużej odepchniętą, tą, która musiała się ukrywać, gdy w pobliżu zjawiali się ludzie. Była wolna, mogła chodzić z podniesioną głową. A kiedy do wsi przybył nowy hycel i Hilda dowiedziała się, że ma on małe dzieci, poszła tam z wielkim koszem jedzenia, poznała się z rodziną i pilnowała, by zawsze im się dobrze wiodło, nie tylko materialnie. Nikt bowiem nie doświadczył bardziej niż ona, co znaczy być dzieckiem hycla.

Dzieci, których oczekiwano, zbliżyły kobiety bardziej niż kiedykolwiek. Każda z nich miała wejść w nową rolę – matki, babki albo, jak Liv, prababki. Cecylia słała listy zazdroszcząc, że ona i Jessica nie mogą teraz być z nimi. Ale listy krążyły często, co tydzień nowe sprawozdania.

Nikt tym razem nie obawiał się przekleństwa Ludzi Lodu. Bo czy Gabriella nie urodziła już dotkniętego dziecka? Czegóż więc miano się bać?

Uzgodniono sygnał, za pomocą którego miały porozumiewać się dwory, i pewnej październikowej nocy wykorzystano go po raz pierwszy. W Lipowej Alei wywieszono białą flagę – tak naprawdę był to lniany ręcznik – której znaczenia nie zrozumiał nikt inny we wsi. Ale z Grastensholm i Elistrand pospiesznie przybyły kobiety, by pomóc Eli.

Ich wsparcie było dla młodziutkiej Eli niezwykle cenne. Wszystkie, z wyjątkiem Hildy, już to kiedyś przeżywały. Mężczyźni, Andreas, a nawet Mattias, traktowani byli tego dnia jak zło konieczne. Posłano naturalnie po akuszerkę, uznano bowiem, że nie należy poprzestawać na rodzinnych ekspertach.

Eli była nieduża i szczuplutka, ale świetnie sobie poradziła. Tuż przed północą, na tyle wcześnie, by można było mówić o dziecku „urodzony w niedzielę”, przyszedł na świat nowy dziedzic Lipowej Alei.

Nie stanowił szczególnej niespodzianki, wszyscy bowiem spodziewali się chłopca. Ale trochę jednak ich zaskoczył. Przerwał ciąg silnych, ciemnowłosych dzieci, który rozpoczął Are, a kontynuowali Brand i Andreas. Chłopczyk miał nieco jaśniejsze włosy, a jego rysy nie były tak podobne do eskimoskich, jakie oni mieli przy narodzinach. Stwierdzono, że bardziej przypomina Tarjeia, chociaż nie w stopniu uderzającym. Miał jednak nieco skośne oczy i z lekka wyostrzone rysy.

Eli i Andreas już dawno zdecydowali, jakie imię nadadzą chłopcu. Jej ojciec nazywał się Nils, a ojciec Matyldy, gospodarz Niklas Niklasson, na pewno miał żal, że Andreas nie otrzymał imienia po nim. Chłopczyk więc nazywać się miał Brand Niklas Kaleb – ostatnie po przybranym ojcu Eli – na co dzień zaś miał zostać Niklasem.

Żadna matka nie mogła być bardziej troskliwa niż młodziutka siedemnastoletnia Eli. Kołysała i przewijała niemowlę i przez cały dzień promieniała jak słońce. Zresztą nie tylko ona jedna. Mały Niklas już wkrótce stał się oczkiem w głowie mieszkańców Lipowej Alei, rozpieszczany przez wszystkich: ojca Andreasa, dziadka Branda, babkę Matyldę i pradziadka Arego.

Na Grastensholm niepokojono się coraz bardziej. Było już po czasie.

– Posłuchaj, Hildo – powiedział Mattias. – Nie masz chyba ochoty czekać aż do Bożego Narodzenia? Bo muszę ci powiedzieć, że to naprawdę najmniej odpowiedni dzień na rodzenie dzieci.

On sam powinien coś o tym wiedzieć.

Nie, Hilda aż tak długo nie czekała. Tuż przed świętami w roku 1655 biały ręcznik załopotał nad Grastensholm i kobiety niebawem przybyły na miejsce.

Wszystko poszło szybko. Wkrótce Mattias mógł trzymać w ramionach swą nowo narodzoną córeczkę i stwierdzić, że ma ona brązowe loki. Mała miała na głowie delikatny meszek, ale on i tak upierał się przy swoim. Dodawał, że na razie nie można jeszcze powiedzieć, do kogo jest podobna.

Matka Hildy miała na imię Inga, a Mattiasa Irja. Dziecko więc nazwano Irmelin.

Irja oczywiście natychmiast otworzyła serce przed wnuczką, ale Tarald okazał większą rezerwę.

– Powinien być chłopak, Mattiasie – strofował syna. – Powinien być chłopak.

– Jeszcze nie skończyliśmy – uśmiechnął się Mattias.

– Z Ludźmi Lodu nigdy nic nie wiadomo – odparł ojciec.

Taraldowi zawsze z trudem przychodziło ojcowanie z małymi dziećmi. Własnych synów starał się unikać i bardzo dużo czasu upłynęło, zanim zaakceptował Kolgrima. A następnie; by żadnego z synów nie wyróżniać, równie surowo traktował Mattiasa, co było absolutnie zbędne.

Często jednak, kiedy Tarald sądził, że nie jest w zasięgu niczyjego wzroku, można go było zobaczyć, jak pochylony nad kołyską podaje dziewczynce swój palec do zabawy. Uśmiechał się wtedy czule i szeptał maleńkiej wnuczce dziadkowe tajemnice.

Kiedy zbliżało się rozwiązanie Gabrielli, Cecylia nie mogła wytrzymać w domu. Zabrała ze sobą Jessikę i przyjechała do Norwegii. Podziwiała Niklasa, który skończył już pół roku, i czteromiesięczną Irmelin, „podobną do Tancreda jak dwie krople wody, ludzie, czy wy tego nie widzicie?” Niepodzielnie zapanowała na Elistrand i zalała Gabriellę i Kaleba potokiem dobrych rad.

Przyjazd Cecylii spowodował, że Elistrand kipiało życiem. Dowodzenie objęła najbardziej energiczna i dynamiczna z Ludzi Lodu, więc „związek kobiet” święcił swe wielkie dni.

Napięta sytuacja wokół granic Danii i Norwegii zaostrzyła się jeszcze bardziej. Ród niepokoił się o swych dwóch synów: Tancreda i Mikaela. Tancred nadal był w Holsztynie, gdzie strzegł granic ze szwedzkimi terytoriami. Rosyjski car zaatakował Ingermanlandię, ale nikt nie wiedział, czy Mikael nadal tam przebywa. Karol X Gustaw został obwołany królem w dużej części Polski, ale Polacy szykowali się do kontrnatarcia i wielu czekało tylko, aż duński król Fryderyk II wypowie Szwecji wojnę. Niderlandy planowały wysłanie floty do Danii, a Anglia pilnie śledziła sojusz między dwoma państwami. Na granicy między Szwecją i Norwegią było niespokojnie, cały czas toczyły się walki o Jamtland, Harjedalen i Bohuslan. Mówiono o zaciągnięciu norweskich chłopów do obrony tamtejszych terenów. Mogło to zagrażać młodym mężczyznom z rodu Ludzi Lodu: Andreasowi, Mattiasowi i Kalebowi.

Wszystko to działo się daleko. W samym rodzie trzymano się razem bardziej niż kiedykolwiek.

Pewnego wiosennego dnia w kwietniu na Elistrand wywieszona białą flagę.

Już wiele dni kobiety w innych dworach stojąc w oknach wyczekiwały znajomego sygnału. Natychmiast więc wyjechały powozy. Liv przeżyła atak strachu i zaczęła wątpić, czy będzie miała dość odwagi, by być przy porodzie, ale wiedziała, jak bardzo Gabriella by się przejęła, gdyby jej zabrakło. Zagryzła więc zęby i pojechała ze wszystkimi.

Gabrielli, tak delikatnie zbudowanej i kruchej, szło gorzej niż poprzedniczkom, mimo że rodziła już po raz drugi. Mattias sądził, że wielką rolę odgrywa tu czynnik psychiczny – po prostu bardzo się bała i zbyt mocno była spięta.

Liv pamiętała poprzedni poród: wtedy wszystko potoczyło się przerażająco szybko. Tym razem ciągnęło się znacznie dłużej i Liv widziała w tym dobry znak.

Ale pod wieczór pobladła nawet Cecylia, wszak poprzednie rozwiązanie córki nie zakończyło się pomyślnie.

Oczywiście nie wszystkie kobiety jednocześnie zajmowały się położnicą. Dotrzymywały jej towarzystwa w tych długich, trudnych chwilach oczekiwania, ale nigdy nie było ich przy niej więcej niż dwie, by jej zbytnio nie męczyć.

Około trzeciej nad ranem było już po wszystkim. Kaleb mógł wejść do żony po najtrudniejszej dobie w życiu. Gabriella, śmiertelnie zmęczona, ale szczęśliwa, urodziła żywą, kształtną córeczkę o ciemnych włosach i pięknym odcieniu skóry. Na maleńkiej buzi dziecka malowało się jednak coś czarodziejskiego, dzikiego.

– Zobacz, jakaż ona do mnie podobna – świeżo upieczona babcia Cecylia przeżywała stan uniesienia. – Nie widzicie? To szczęście dla dziecka.

Wszyscy z absolutną zgodnością potwierdzili, że podobieństwo jest uderzające.

Jedna Liv pozostała milcząca. Uśmiechała się do maleńkiej córeczki Gabrielli, ułożonej w ramionach matki, ale nic nie mówiła o żadnym podobieństwie.

Przed wyjazdem Cecylii i Jessiki do Danii odbyły się chrzciny. Najpierw uroczystość w kościele wraz z trzema dumnymi matkami chrzestnymi: Irją, Cecylią i Matyldą, a później uczta na Grastensholm. Tarald uczcił tytuł dziadka, pijąc odrobinę za dużo, i przemawiając na okoliczność chrzcin wplótł fragmenty mowy, którą wygłaszał na weselu Mattiasa i Hildy: serdecznie powitał

Hildę w rodzinie i miał nadzieję, że dobrze będzie się czuła na Grastensholm, które teraz stanie się jej domem. Irja dała mu dyskretnego kuksańca, i skutecznego, bo pomógł mu wreszcie odnaleźć właściwy wątek.

Liv i Are na chwilę opuścili tę nieustającą orgię radości i weszli do sąsiedniego pokoju, gdzie w rządku leżała trójka nakarmionych i, jak przystało na dobrze wychowane dzieci, bardzo cichych maluchów.

Długo przypatrywali się niemowlętom.

– Czy widzisz to samo co ja? – zapytała Liv cicho.

– Tak. Już dawno zauważyłem…

Nigdy dotąd tak się nie zdarzyło.

– Nie, ale chyba się nie boję – powiedział Are, jakby dokonywał odkrycia.

– Ja też nie. Uważam, że nie ma w tym zła.

– Ja też mam takie uczucie. Czy sądzisz, że rodzice coś wiedzą?

– Żadne z nich o niczym nie wspomniało. – Na chwilę umilkli, po czym Liv szepnęła: – Piękne dzieci, cała trójka. I bardzo do siebie niepodobne.

– Tak, zupełnie niepodobne. Miło by było patrzeć, jak dorastają.

Liv uśmiechnęła się.

– Może tak będzie? Mamy przecież w zwyczaju dożywać późnej starości.

– Myślę, że mnie nie jest to pisane – powiedział Are. – Żyje się do pewnej granicy. Jeśli osiągnie się cel w życiu, jest ono spełnione. A ja mam teraz jeszcze jedno, jedyne marzenie.

– Wiem o tym braciszku, wiem – pokiwała głową Liv, po czym wrócili do innych.

Hilda ułożyła już Irmelin do snu. Dziewczynka leżała w oddzielnej kołysce. Nie chcieli, żeby spała w łóżku razem z nimi. Słyszeli zbyt wiele historii o niemowlętach przygniecionych na śmierć. Kołyska stała jednak tuż obok Hildy, w zasięgu jej ręki. Wystarczyło tylko wyciągnąć dłoń, by delikatnie pohuśtać kołyską, kiedy dziewczynka zaczynała płakać.

Mattias wsunął się do łóżka i zdmuchnął świecę.

– Szczęśliwa? – zapytał.

– Jak mogłabym nie być szczęśliwa? Wszystko, o czym nawet nie śmiałam marzyć, nagle jest moje. Mąż, którego kocham, najlepszy na świecie, własne upragnione dzieciątko, dom, który nie ma sobie równego. Cudowne życie otrzymane w podarunku. Właśnie dlatego, że niczego się nie spodziewałam, nie mogę wprost pojąć, że los obdarował mnie tak szczodrze.

– Na mnie to też wywiera ogromne wrażenie. Nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko jest prawdą.

– Jak myślisz, chyba powinniśmy być wdzięczni wójtowi? – uśmiechnęła się.- Bo to mimo wszystko jego straszne uczynki związały nas ze sobą.

– Nie wydaje mi się, by cenił sobie naszą wdzięczność.

– Z pewnością masz rację. Nie sprawiał wrażenia, by chciał czymkolwiek ucieszyć Norwegów. – Hilda zastanawiała się nad czymś. – Nie bardzo rozumiem imię, jakie Kaleb i Gabriella nadali swojej córeczce. Villemo. Czy [Vill (norw.) – dziki; mo (norw.) pyłek, okruch (przyp.tłum.).] jest takie imię?

– Nie wiem. W każdym razie babcia Liv je zaakceptowała.

– To śliczne dziecko – stwierdziła Hilda. – Możemy chyba być wielkoduszni i to przyznać? Ma w sobie coś dzikiego, ale jej oczy są łagodne, niemal jak twoje.

– Tak myślisz? W każdym razie do naszej córki nie jest podobna! Irmelin jest taka grzeczna, okrągła i wesoła. O Boże, jakże ja kocham to dziecko!

– Tak – Hilda uszczęśliwiona westchnęła. – Wiesz, uważam, że ma najzabawne oczy, jakie widziałam.

– Ja też tak myślę. – Mattias przygarnął żonę razem z jej wymyśloną przez nią odmianą wyrazów.

– Ale znam kogoś, kto jeszcze bardziej oszalał na punkcie swego dziecka niż my. Jesper był tu wczoraj i pokazywał wszystkim małego dziedzica zagrody.

Przez godzinę słuchałem o rozlicznych cudach, jakich dokonał ten szkrab. Mówił tym swoim wielkim głosem, wiesz jak?

– O tak, mam go dosyć! Jak wygląda chłopczyk?

– Jasnowłosy jak ojciec. Ale ma żywe, bystre oczy.

– Jesper też, ale łatwo baranieją.

– To aż dziwne, jak jego rodzina związana jest z naszą. Podobno jego ojciec, Klaus, kochał naszą Sol, a potem zalecał się do przyszłej żony Arego, Mety, aż Silje ożeniła go z jedną ze służących. Jesper dorastał wraz z synami Arego, on i Brand razem walczyli na wojnie trzydziestoletniej, a teraz rodzi mu się syn w tym samym czasie, kiedy na świat przychodzi wnuk Branda. Zastanawiam się, czy dalej też tak będzie?

– Zgadzam się na to – roześmiała się Hilda. – Ale naprawdę nie wiem, czy chciałabym, by nasza córka poślubiła syna Jespera. Nie chodzi mi o społeczne przesądy, jestem chyba ostatnia, której przyszłoby to do głowy, ale ta myśl nie jest mi miła z innych względów.

– Z powodu tego, co zrobił Jesper? Podobno jego ojciec zachował się tak samo w stosunku do Mety i ona także przeżyła wstrząs. Wtedy właśnie Are oświadczył się jej, mniej więcej tak, jak ja tobie.

– Chcesz powiedzieć, że mężczyźni z tej rodziny spełniają wobec nas rolę strzał Amora?

– Być może. Och! Irmelin znów zaczyna płakać! Kolejna bezsenna noc!

– Zajmę się nią, ty śpij – powiedziała Hilda szybko i nerwowo, tak jak czyni to większość matek w obawie, że mąż rozgniewa się na dziecko.

Chociaż w wypadku Hildy był to zbędny niepokój. Mattias nie zapomniał o swych anielskich przymiotach teraz, kiedy został ojcem rodziny. Brał na siebie część nocnego czuwania z radością, bez narzekań. Chorzy musieli trochę poczekać. Jako trzydziestojednolatek Mattias osiągnął wiek, w którym przyjmuje się ojcostwo z większą świadomością i odpowiedzialnością niż w pięknych młodzieńczych latach, kiedy świat wokół ma w sobie tyle nowego i interesującego.

Gdy cała rodzina radowała się nowym pokoleniem, myśli Arego nadal krążyły wokół tego z Ludzi Lodu, który był od nich bardzo daleko: zaginionego wnuka.

Загрузка...