ROZDZIAŁ VIII

Wraz z upływem kolejnych tygodni wrzawa wokół wilkołaka przycichła. Od czasu do czasu przyjeżdżał wójt, aby przesłuchać nowych świadków, ale sprawa czterech czarownic nie została na razie wyjaśniona.

Nie działo się nic szczególnego, dopóki księżyc ponownie nie rozświetlił czarnych sierpniowych nocy. Kilku mężczyzn nadal czuwało przy oknach w oczekiwaniu na pełnię, ale większość zrezygnowała. Sprawa wilkołaka już tak nie bulwersowała, zmęczenie także zrobiło swoje.

Ale pewnego dnia przybył do Grastensholm mężczyzna.

Przyjechał z daleka, nie był ani młody, ani stary, ani wysoki, ani niski. Od stóp do głów ubrany był w czerń. Poprosił o rozmowę z władzami.

Nie bardzo było jasne, kto reprezentuje władzę w parafii. Wójt mieszkał w sąsiedniej wiosce, a asesora nie było od czasów Daga Meidena. Ponieważ zdarzyło się to akurat w czasie nabożeństwa, zaproponowano przybyszowi, by poczekał, aż wierni wyjdą z kościoła. Po mszy będzie można pomówić z pastorem i szlachtą. I z Kalebem, znającym się na prawie, który tego dnia wyjątkowo udał się do kościoła, by wysłuchać zapowiedzi Eli i Andreasa.

Pod kościołem zebrała się więc spora gromada, zaintrygowana pojawieniem się obcego mężczyzny.

– Przyjechałem w poszukiwaniu mojej siostry – wyjaśnił.

Kaleb i Andreas kojarzyli szybko. Wymienili spojrzenia, być może był to właściwy trop.

– Siostry? – zapytał Kaleb. – Jak ona się nazywa?

– Augustyna córka Fryderyka, wdowa po gospodarzu z Agder.

Potrząsnęli głowami, pastor także zaprzeczył.

– Dlaczego sądzicie, że mogłaby być właśnie tutaj? – zapytał Andreas.

– Pisała do mnie z Christianii – odparł mężczyzna. – Miała zamiar udać się do parafii Grastensholm.

– Kiedy to było?

– W kwietniu.

– I od tej pory nie mieliście od niej żadnej wiadomości?

– Nie.

Kaleb ujął go za ramię.

– To dla nas bardzo ważne informacje. Pójdźcie ze mną do domu, przekąsicie coś i będziemy mogli spokojnie porozmawiać.

– Wiecie więc coś o mojej siostrze?

– Mam nadzieję, że nie. Jeśli tak, nie będą to dobre wieści. Chodźmy do powozu!

Wkrótce znaleźli się w Elistrand. Przybył też pastor oraz mieszkańcy Lipowej Alei i Grastensholm, którzy zamierzali uczcić zapowiedzi Eli i Andreasa. Kaleb posłał również po wójta.

– Cztery zmarłe kobiety, powiadacie? – Przybysz był bardzo blady i zlękniony.

– Tak, i żadna z nich nie była znana mieszkańcom naszej parafii. A nasz wspaniały wójt postąpił niezwykle mądrze! Spalił ciała, zanim zdołano je zidentyfikować.

– Spalił?

– Niestety, tak. Powiedzcie mi, czy wasza siostra miała kiedykolwiek do czynienia z czarami?

– Niech Bóg broni! – Mężczyznę naprawdę poruszyło to domniemanie.

– Kwiecień… – powtórzył Andreas. – W takim razie to ją znaleźliśmy jako pierwszą.

To o nią zawadził pługiem, nie powiedział jednak tego głośno.

– Nie wiemy, czy wasza siostra Augustyna jest jedną z zamordowanych – zwrócił się do przyjezdnego zamyślony Are. – Ale chyba należy tak przypuszczać.

Are, siedzący na najwyższym krześle, wyciosanym z pnia drzewa, wyglądał majestatycznie. Prawdziwy patriarcha z długą siwą brodą i siwymi włosami. We włosach, gęstych jak za młodu, błyskały jeszcze gdzieniegdzie czarne pasma. Liv także już posiwiała, ale ponieważ jej włosy były kiedyś rude, teraz miały zupełnie inny odcień niż włosy brata.

Pomimo swej imponującej siwej brody Are nie wydawał się stary. Trzymał się prosto i spojrzenie miał nadal młodzieńcze, choć w smutnych oczach odczytać można było ślady tragedii, jakie spotkały go w długim życiu.

Mattias, który niemal nie spuszczał wzroku z Hildy, powiedział spokojnie:

– Ja jednak, pomimo wieczornego mroku, zdążyłem przyjrzeć się zmarłym. Przynajmniej na tyle, by ich wygląd choć trochę zapadł mi w pamięć.

Jak to możliwe? ze zdziwieniem pomyśleli pozostali.

W tych twarzach niewiele już było ludzkiego.

Mattias kontynuował:

– Andreas ma rację, mówiąc, że nie może to być kobieta zamordowana jako ostatnia. To musi być ta przedostatnia. Dwie kolejne leżały tam przez zimę. Czy w jej włosach pojawiły się ślady siwizny?

– Tak, zaczęła siwieć.

– I elegancko ubrana?

– Zawsze! Moja siostra była bardzo dobrze sytuowana, po mężu.

Wymienili spojrzenia; może taki właśnie był motyw zbrodni?

– O ile dobrze pamiętam, brakowało jej paru zębów w dolnej szczęce – powiedział Mattias.

Mężczyzna pochylił się.

– Tak, zgadza się. To musiała być Augustyna! – Znów wcisnął się w sofę. – A więc jednak nie żyje! Taki tragiczny koniec…

– Czy zechcecie pomóc nam w odnalezieniu sprawcy zbrodni? – zapytał Andreas.

– Oczywiście! Jeśli tylko mogę być w czymś przydatny…

– Na pewno tak. O czym pisała wasza siostra z Christianii?

Mężczyzna zmieszał się trochę.

– To jest nieco… krępujące. Niełatwo o tym mówić.

– Jesteśmy dyskretni – krótko powiedział Brand.

– Dziękuję. Nie byliśmy zgodni, moja siostra i ja, co do celu jej podróży… No cóż, po śmierci mojego szwagra Augustyna często czuła się samotna. Była jeszcze w kwiecie wieku, majętna i… Miała ochotę ponownie wyjść za mąż. Ale w rodzinnej wiosce nie było odpowiedniego kandydata. Należeliśmy przecież do bogatych, a ona chciała utrzymać pewien poziom.

– Rozumiemy – łagodnie powiedziała Liv.

– Augustyna usłyszała o pewnej damie w Christianii, która zajmuje się… hm… kojarzeniem związków. Wszystko bardzo dystyngowanie, nie ma w tym nic nieprzyzwoitego.

– Tak, tak – odezwała się Matylda. – Słyszałam o niej. Czy nie nazywa się Skare?

– Svane. Madame Svane. I moja siostra… pojechała do Christianii, by się z nią skontaktować. Wbrew mej woli. – Widać było wyraźnie, że przybysz czuje się nieswojo. – Przez jakiś czas przebywała w stolicy. Dostałem list. To była ostatnia wiadomość od niej. Długo szukałem siostry w Christianii i w innych miejscach, niestety bez skutku.

– A więc jesteśmy przy liście – powiedział Andreas. – Czy pamiętacie jego treść?

– Mam go przy sobie – odparł mężczyzna, przeszukując kieszenie.

– To doskonale – ucieszył się Andreas.

– Czy nie powinniśmy zaczekać na wójta? – wtrącił Tarald.

– Na tego durnia? – gniewnie parsknął Brand. – On już dość nabruździł. Będzie musiał zadowolić się streszczeniem. A teraz posłuchajmy!

– Augustyna pisze:

Drogi bracie! Złożyłam właśnie wizytę madame Svane, niezwykle interesujący ewenement. Madame była ogromnie aimable; zrozumiała, że poszukuję najlepszego i pozwoliła mi wybierać wśród poważnych ofert.

Cóż to za język! pomyśleli zgromadzeni.

Widziałam paru, ale nie przypadli mi do gurtu. Dzisiaj jednak spotkałam odpowiedniego kandydata, pana z bardzo szlachetnego rodu, wielce czcigodnego. Jutro po południu jadę więc do Grastenholm, by przyjrzeć się bliżej naszej ewentualnej wspólnej przyszłości. Łączę z tym wielkie nadzieje. Zabierze mnie tam swym powozem, opuszczam więc na dobre to ponure miejsce. Wrócę do domu, jak tylko wszystko zostanie definitywnie ustalone. Nie zapomnij…

– Nie, teraz są już tylko zwykłe polecenia – zakończył mężczyzna i opuścił list na kolana.

– Nareszcie mamy jakiś konkretny ślad! – powiedział Brand. – Oczywiście odwiedziliście madame Svane.

Mężczyzna spuścił wzrok.

– Nie, nie uczyniłem tego. Jak już mówiłem, nie zgadzałem się, by moja siostra odwiedzała tego rodzaju etablissement – posługiwał się takim językiem jak siostra w liście – i postanowiłem, że moja noga nie przekroczy progu domu tejże damy. Dlatego przyjechałem bezpośrednio tutaj.

Andreas wstał.

– A więc? Na co czekamy? Kalebie, Mattiasie! Ruszajcie, natychmiast jedziemy do stolicy!

W oczach Eli pojawił się smutek.

– Posłuchaj, Andreasie – przemówiła Matylda. – Czy nie zebraliśmy się tu na uczcie z okazji zapowiedzi? Twoich i twojej narzeczonej? I pastor jest z nami…

– Ależ tak, oczywiście – zawstydził się Andreas i usiadł obok Eli. – Wybacz mi, najmilsza, trochę się zagalopowałem.

Eli uśmiechnęła się i uścisnęła jego rękę.

– Wy trzej szybko coś zjedzcie – zdecydowała Gabriella. – Jeżeli macie dzisiaj zajechać do miasta, powinniście wkrótce wyruszyć. Sądzę, ze wszyscy jesteśmy tak zainteresowani rezultatem waszych poszukiwań, że z trudem przyszłoby nam czekać do jutra. Pozostali mogą zostać przy stole po waszym odjeździe.

– A moja długa mowa? – żachnął się Kaleb. – O tym, że nie tracę córki, a zyskuję syna, i cała reszta?

– Będziesz ją musiał skrócić – orzekła Gabriella. – Zachowaj coś na wesele. Kiedy już upijesz wszystkich weselników tak, że pospadają pod stół, będziesz mógł do woli przemawiać do ścian.

– Dobrze, masz rację. Najlepiej będzie, jeśli zaraz wyruszymy.

Przybysz podniósł się, chrząknął wielokrotnie, po czym wymamrotał:

– Wdzięczny byłbym, gdybyście jednocześnie zechcieli sprawdzić… Augustyna zabrała ze sobą sporo pieniędzy… A jako że ja po niej dziedziczę…

Ach, więc to tak!

– Naturalnie – krótko odparł Kaleb. – Choć podejrzewam, że ktoś się już nimi zaopiekował. Ten nieznany szlachcic z parafii Grastensholm.

Teraz dopiero wydawało się, że mężczyzna cierpi naprawdę.

Odezwała się zatroskana Liv:

– Naprawdę chcecie jechać teraz do Christianii? Mówią, że w Kopenhadze grasuje straszliwa zaraza, w każdej chwili może wybuchnąć i w naszej stolicy. Być może nawet już się tak stało.

– Nic o tym nie słyszałem – stwierdził Mattias.

Liv nerwowo splatała i rozplatała dłonie.

– Tak bardzo boję się o Cecylię i jej rodzinę. Nie mogę spać po nocach.

– Gabrielshus leży daleko od Kopenhagi – uspokajała ją Gabriella. – Ojciec i matka są bardzo ostrożni, muszą teraz myśleć także o małej Lenie.

– Na pewno nie ma niebezpieczeństwa – powiedział Mattias. – Ale ja nie mogę jechać z wami, Andreasie. Obiecałem dziś po południu zajrzeć do chorych dzieci. W okolicy panuje odra, w tym roku ma ciężki przebieg.

– Tak, musisz przede wszystkim myśleć o chorych. Kaleb i ja poradzimy sobie.

– Opuszczę więc uroczystość wraz z wami – powiedział Mattias. – Przykro mi, że twój wielki dzień nie bardzo się udał, Eli. Ale odbijemy to sobie później. A teraz wypijmy za szczęście młodej pary!

Nie zdążyli jeszcze wychylić kielichów, kiedy wysłany po wójta parobek zjawił się z wiadomością, że nie zastał go w domu. Obiecano jednak, że przybędzie nazajutrz.

Po odjeździe Kaleba, Andreasa i Mattiasa zrobiło się jakoś pusto; tak w każdym razie uważała Hilda. Bardzo jej ich brakowało. Wiedziała już jednak, że nie za Andreasem tęskni najbardziej.

Nie przeniosła od razu uczuć na Mattiasa, to nie było takie proste. Ale jakże cudownie było wiedzieć, że ktoś się o nią troszczy. A Mattias Meiden był chyba najlepszym aniołem stróżem, jakiego mogła sobie wyobrazić.

Och, że też ciągle nazywała go aniołem. Wiedziała już przecież, jak bardzo jest ludzki, jak zwyczajne ma potrzeby, pragnienia i żądze.

Ale jaki jest wspaniały! Stojąc przy oknie i spoglądając na ginące w oddali postaci, uśmiechała się podświadomie. Ujrzała, jak przystanęli, ich sylwetki rysowały się wyraźnie na tle nieba. Konie poruszały się niespokojnie. Mężczyźni przez chwilę rozmawiali, po czym, unosząc dłonie w geście pożegnania, rozjechali się. Kaleb i Andreas ruszyli na wschód, ku gościńcowi, Mattias skierował się ku wiosce w lesie.

Adres słynnej madame Svane otrzymali od brata Augustyny. Późnym popołudniem znaleźli się pod jej domem, położonym na jednej z lepszych ulic Christianii. Zapukali do drzwi.

Otworzyła im sama madame. Była to dama o wydatnym biuście, przywodzącym na myśl galeon, upudrowana i pachnąca, w spłowiałych aksamitach, ale wielce szacowna. Wszystko w jej domu świadczyło o dyskrecji, urządzone było z wyszukaną elegancją. Najwyraźniej interes przynosił spory dochód.

– Czym mogę służyć, moi panowie? – zapytała jedwabistym, pełnym zrozumienia głosem.

– Mamy kilka pytań, madame Svane – powiedział Kaleb, uzgodnili bowiem między sobą, że on będzie prowadził rozmowę.

– Naturalnie! Panowie zapewne życzą sobie poznać jakieś wysoko urodzone damy? Oczywiście z zamiarem zawarcia małżeństwa.

– Nie, dziękujemy za waszą życzliwość, słyszeliśmy wiele dobrego o waszej działalności. Przybyliśmy w pewnej nieprzyjemnej sprawie, którą badamy wspólnie z władzami. Wygląda na to, że jeden z pani klientów w ohydny sposób wykorzystał waszą dobrą wolę.

Twarz madame zastygła w grymasie niedowierzania.

– Proszę nas źle nie zrozumieć – szybko dodał Andreas. – Mamy do was głębokie zaufanie. Ale wy sama, pani, padliście ofiarą oszusta.

Usiadła przy biurku i poprosiła, by zajęli miejsca. Odnosiła się do nich z rezerwą, ale gotowa była ich wysłuchać.

Andreas zaczął mówić:

– Jestem Andreas Lind z rodu Ludzi Lodu, a to mój krewniak i przyjaciel Kaleb. Jest obeznany w prawie, zasiadał w lagtingu. Kilka miesięcy temu na terenie mojej posiadłości znaleźliśmy zwłoki czterech nikomu nie znanych kobiet.

Ciałem damy wstrząsnął dreszcz.

– Dzisiaj przybył do nas pewien człowiek – przejął inicjatywę Kaleb. – Poszukuje siostry, która zaginęła w kwietniu. Z opisu domyśliliśmy się, że była jedną z czterech zmarłych.

– A co ja mam z tym wspólnego?

Kaleb pochylił się w jej stronę.

– Ta kobieta była u was. W liście do brata wspomniała, że ma zamiar udać się do parafii Grastensholm, gdzie mieszkamy, żeby spotkać mężczyznę, którego poznała za waszym pośrednictwem.

– Ależ na miłość boską! – madame Svane była wstrząśnięta. – Czy mogę zobaczyć ten list? Macie go ze sobą?

– Tak, bardzo proszę. – Andreas podał jej papier. Szybko przebiegła wzrokiem kartkę. Kiedy skończyła czytać, była głęboko poruszona.

– Ten znakomity pan! I wszystkie cztery!

– Wszystkie cztery? – jednocześnie powtórzyli mężczyźni. – Co chcecie przez to powiedzieć, pani?

– Wszyscy moi klienci, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, otrzymują do wyboru cztery nazwiska. W tym wypadku pan życzył sobie niewiasty niezamężnej lub wdowy, w dojrzałym wieku, wykształconej, z dobrej rodziny, majętnej, jako że sam był dobrze sytuowany i nie chciał żony, która poślubiłaby go wyłącznie dla pieniędzy.

– Kiedy się do was zgłosił?

Namyślała się przez chwilę, po czym otworzyła szufladę i przejrzała jakieś papiery.

– Przyszedł trzydziestego lipca zeszłego roku. Kiedy potwierdzono prawdziwość udzielonych przez niego informacji, wrócił tydzień później, otrzymał nazwiska i adresy i sowicie mnie wynagrodził. Potem już się nie pokazał.

– Czy tak zwykle się dzieje?

– Tak. Jestem bardzo dyskretna.

– Czy to nie jest zbyt ryzykowne?

– Wszyscy muszą złożyć przyrzeczenie na piśmie, że nie zdradzą podanych nazwisk. Nikt nigdy nie zgłaszał żadnych pretensji.

Nie, i diabłu za to dziękować, pomyślał Kaleb. Gdyby losy wszystkich jej klientów podobnie się układały…

– Musimy poznać nazwiska trzech pozostałych kobiet.

– Dam, nie kobiet – poprawiła szybko.

– Oczywiście. Musimy sprawdzić, czy żyją, czy też zaginęły…

Z zaciśniętymi ustami podała im trzy dokumenty.

– Powiedzcie mi – zaczął Andreas powoli. – Czy wy albo te ko… damy mają coś wspólnego z czarami?

– Z czarami?! – madame niemal zakrztusiła się tym słowem. – Mój panie, za kogo mnie bierzecie?

Za rajfurkę, pomyślał, ale nie powiedział tego głośno.

– Pytam, ponieważ wszystkie zmarłe miały we włosach węzeł czarownic.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparła urażona do głębi dama. – Nie pojmuję tego.

– My także. A teraz poprosimy o nazwisko tego szlachetnego pana!

Westchnęła cicho, aż jej pierś uniosła się wysoko. W końcu wyjęła jeszcze jeden papier.

– Moja córka, która go przyjęła, gdyż mnie wtedy nie było, mówiła, że to bardzo szacowne nazwisko. Skąd mogłyśmy wiedzieć… O, jest tutaj, moi panowie. Baron Meiden, dwór Grastensholm.

Wracali do domu już po zapadnięciu zmroku, przygnębieni, poważni. Najpierw skierowali się do Elistrand.

Goście już się rozeszli, ale Gabriella, Eli i Hilda czekały na nich, nie kładąc się spać.

Mężczyźni w milczeniu przekroczyli próg domu, Andreas bez słowa objął Eli, Kaleb spojrzał na żonę z rozpaczą.

– I co? – zapytała w końcu Gabriella.

– No cóż, zagadkę można uznać za rozwiązaną.

– Nie wyglądacie na uradowanych – odezwała się Hilda z nieśmiałym uśmiechem.

– A z czego mamy się cieszyć? – wybuchnął Kaleb i opadł na sofę, zasłaniając twarz dłońmi.

Andreas nie siadał.

– To niewiarygodne! Zastanawialiśmy się nad tym przez całą powrotną drogę. Wstąpiliśmy też do domu jednej z tych czterech kobiet. Okazało się, że zaginęła zeszłej jesieni, wszystko więc się zgadza.

– Wyjaśnijcie po kolei! – zdenerwowała się Gabriella.

Opowiedzieli więc o wizycie u madame Svane.

– Rozumiecie już teraz – zakończył Andreas. – Kiedy przybył ten mężczyzna, madame akurat wyjechała. Jej córka, która go wówczas przyjęła, wyprowadziła się do Kopenhagi.

– Ale znacie jego nazwisko?

– Tak. Ujawniła je.

– No i? – niecierpliwiła się Gabriella.

– Baron Meiden na Grastensholm.

Zapadła głucha cisza, w salonie powiało grozą.

Wreszcie Gabriella zdołała wyszeptać:

– Wuj Tarald?

– Nie wiemy. – Oczy Kaleba wyrażały nieopisany ból.

– Jest ich przecież dwóch.

Hilda nie zdawała sobie sprawy, że szepcze:

– Mattias chodzi we śnie.

– Znasz jego tajemnicę? – zdumiał się Kaleb. – Sądziłem, że wiemy o tym tylko Tarald, Irja i ja.

– Mattias mi o tym powiedział.

Kaleb i Andreas uśmiechnęli się ze zrozumieniem. Jasne było, ku komu zwrócił swe myśli Mattias.

Wyglądało na to, że bardzo potrzebny był jej ten uśmiech. Twarzyczka jej pobladła i skamieniała ze strachu.

– Nie sądzisz chyba, że… – Gabriella była wstrząśnięta.

– Absolutnie w to nie wierzę! – odparła Hilda gorąco. – Nie znam zbyt dobrze pana Taralda, ale uważam, że to wszystko jest tragicznym nieporozumieniem.

– Ja też tak myślę – powiedziała Gabriella. – Aha, był tu wieczorem wójt. Przyjedzie jutro wczesnym rankiem. Co mu powiemy?

– No właśnie? Co powiedzieć? – zastanawiał się Kaleb. – I ile?

– Wuj Tarald i czary? – zamyśliła się Gabriella. – To zupełnie do niego nie pasuje!

– Do Mattiasa także nie – zaprotestowała wzburzona Hilda. – Sądzę, że ktoś posłużył się ich nazwiskiem.

– Na pewno! – załkała łatwo ulegająca wzruszeniu Eli. – Och, jakie to straszne! To nie może być prawda!

– Nie, na pewno nie. – Gabriella otoczyła dziewczynę ramionami. – Przez noc musimy postanowić, co powiemy wójtowi. On może wpędzić nas w poważne kłopoty.

– Tak – powiedziała Hilda. – Wybaczcie, że się wtrącam, ale..

– Należysz do rodziny – powiedział Andreas. – Albo wkrótce będziesz należała. Co chciałaś powiedzieć?

Zaczerwieniła się, słysząc jego słowa. Chyba zbyt pochopnie wyciągał wnioski.

– Chciałam tylko zapytać: gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla wilkołaka?

– Tak. Gdzie go umieścić? – zastanawiał się Andreas.

– Babcia Liv ma całkowitą rację – orzekła Gabriella. – To za dużo na raz. Wilkołak tu zupełnie nie pasuje. Jeśli założymy, że wuj Tarald jest tym mężczyzną, rozważam jedynie teoretycznie, to jak miałby po kolei przywozić wszystkie te kobiety z Christianii konnym powozem, przeobrażać się w mistrza czarownic, sprawiać, by wiedźmy były mu powolne, a następnie przemieniać się w wilkołaka i rozszarpywać je?

– I zabierać im pieniądze – dodał Kaleb. – Pieniądze są bardzo istotne. Krewni drugiej ofiary również twierdzili, że miała ze sobą sporo talarów, udając się na spotkanie z tajemniczym zalotnikiem.

– A przecież wuj Tarald ma dość pieniędzy – powiedziała Gabriella. – Nie musi ich zabierać żądnym małżeństwa kobietom!

Andreas był zamyślony.

– Jest coś, czemu poświęciliśmy być może zbyt mało uwagi: polowanie na czarownice w sąsiedniej wiosce. Czy pamiętacie? Wójt wspomniał, że w dzień poprzedzający znalezienie zwłok pojmał czarownicę.

– Tak, pamiętam – przyznał Kaleb. – Ale nie całkiem rozumiem, jakie to ma znaczenie dla sprawy, którą się zajmujemy.

Raptem w drzwiach stanął mały chłopczyk. Miał zaczerwienioną, spoconą buzię i zamglone spojrzenie.

– Tak mnie głowa boli – pisnął.

– Chodź do mnie, Jonasie. – Gabriella wyciągnęła do chłopca rękę.

W tej chwili zapomniano o czarownicy z sąsiedniej wioski. Andreas nieświadomie poruszył bardzo istotny wątek sprawy. Wtargnięcie chłopca przerwało roztrząsanie skomplikowanego problemu. Tymczasem gdyby Andreas dokończył myśl, rodzina uniknęłaby wielu wstrząsających wydarzeń!

– Kochanie – mówiła Gabriella do Jonasa. – Naprawdę źle wyglądasz!

– Pójdę już – rzekł Andreas. – Czy mam wstąpić do Grastensholm, by Mattias przyszedł obejrzeć chłopca?

– O tak, bardzo proszę. To okrutne wyciągać go z domu w środku nocy, ale człowiek czuje się bezpieczniej, kiedy ma w rodzinie medyka i może korzystać z jego pomocy.

– Panie Andreasie – poprosiła Hilda niemal bez tchu. – Nie mówcie mu nic o… o podejrzeniach w stosunku do niego i jego ojca. Jeszcze nie teraz.

Andreas spojrzał na dziewczynę.

– Dobrze, nie zrobię tego. Powiem, że jutro otrzymamy wiadomość. Przez noc postaram się wymyślić jakieś rozwiązanie.

– Dziękuję! Możecie się już położyć – powiedziała Hilda. – Posiedzę z Jonasem i otworzę doktorowi.

Przyjęli jej propozycję życzliwym uśmiechem.

– Dobrze, Hildo.

Andreas odjechał, a Hilda starannie owinęła Jonasa i ułożyła go na sofie. Rodzina powiedziała „dobranoc” i odeszła do swoich pokoi.

Hilda siedziała, przyglądając się trawionej gorączką dziecinnej buzi. Jonas, mały buntownik, który przybył do Elistrand uzbrojony w nóż, gotów bronić się nim przed każdym wrogiem… Ile mógł mieć lat? Sześć? Osiem?

– Tak mnie boli głowa, Hildo!.

– Przyniosę ręcznik zamoczony w zimnej wodzie. A doktor na pewno da ci coś, co złagodzi twoje dolegliwości. Czy jeszcze gdzieś cię boli?

– Nie, tylko bardzo źle się czuję.

– Rozumiem.

A jeżeli Mattiasa nie było w domu? Jeśli przyjdzie jej tak siedzieć i czekać przez całą noc?

Nie było teraz pełni księżyca. Jeszcze nie.

Skąd wzięła się ta straszliwa myśl? Hilda przeraziła się samą sobą.

Nareszcie przed domem rozległ się tętent kopyt. Szybko zerwała się, by otworzyć.

Mattias jak zwykle ubrany był w zamszową kamizelkę, ściągniętą pasem, założoną na białą koszulę z szerokimi rękawami. Wyglądał młodo i świeżo. Miał miłą, uśmiechniętą twarz i niewinne błękitne oczy.

Chyba ucieszył się, że to właśnie ona otworzyła mu drzwi.

– Nie śpisz jeszcze, Hildo? Gdzie jest chłopiec?

Jonas uśmiechnął się z wysiłkiem, widząc swego doktora. Mattias ostatnio niezwykle sumiennie wywiązywał się z obowiązku doglądania dzieci z Elistrand…

Hilda była obecna przez cały czas, kiedy badał chłopczyka i przyjaźnie z nim gawędził. Czuła szczere oddanie dla Mattiasa Meidena. Dla każdego miał zawsze dobre słowo.

Podniósł wzrok na dziewczynę.

– To na pewno odra. No cóż, Hildo, przez jakiś czas będziecie mieć sporo roboty tu na Elistrand. Piątka dzieci, która musi przez to przejść.

– Czy to coś poważnego?

– Może być poważne. Ale jeśli dołożymy starań, wszystko skończy się dobrze. Będę przychodził kilka razy dziennie.

Rozpromieniła się.

– To dobrze.

– Naprawdę tak myślisz? – Popatrzył na nią badawczo.

– Wiesz o tym – odparła.

Mattias zaniósł chłopca do pokoju dziecinnego i wspólnie położyli go do łóżka. Dali mu gorący napój, który Hilda przyniosła z kuchni. Mattias wrzucił do niego jakiś proszek.

– Czarodziejska mikstura Tengela Dobrego – uśmiechnął się. – Nigdy nie zawodzi.

– A teraz przejął ją Mattias Dobry.

– Bardzo jesteś miła, Hildo.

Delikatnie ujął ją za ramię i poprowadził ku drzwiom.

– Jonasie, Hilda będzie w pokoju obok, gdybyś jej potrzebował – szepnął.

Opuścili sypialnię chłopca, Hilda sprowadzała Mattiasa na dół.

Gorąco mu współczuła. Wiedziała, co nastąpi jutro. Ale wszystko, co potrafiła na razie powiedzieć, zamykało się w banalnym pytaniu:

– Czy masz ochotę na coś do picia?

– Nie, dziękuję, muszę wracać do domu, do łóżka.

Nie chciała się z nim rozstawać, wyprowadziła go więc aż na zewnątrz.

Otoczył ich gęsty mrok, chroniąc przed resztą świata.

– Jaka ciemna noc! Czy odnajdziesz drogę do domu?

– Koń, w każdym razie, nie zabłądzi.

Słowa, słowa! Gdzie one się podziały? Tak bardzo chciała mu okazać, że może na nią liczyć, teraz kiedy jemu i jego ojcu zagraża śmiertelny cios.

– Mattiasie, ja…

W ciemności szukał jej oczu.

– Dlaczego urwałaś?

– Nie, nie przejmuj się tym!

– Ależ tak, chcę to usłyszeć! Czyżby kot znowu uciekł, a ty nie masz odwagi poprosić, bym ci jeszcze raz tam towarzyszył?

– Och, nie, nie myślałam o kocie. Zadomowił się już tutaj. Widocznie samotność w zagrodzie nie wydała mu się szczególnie interesująca. Nie było też mleka.

– O czym więc myślałaś?

Westchnęła głęboko; chciała zmusić się do mówienia, ale nie mogła wydobyć głosu. W końcu jednak znalazła wyjście.

– Czy możesz… poczekać tu przez krótką chwilę… przez długą chwilę? Mam coś dla ciebie.

– Dobrze, zaczekam.

– Możesz wejść do środka, jeśli chcesz.

– Nie, przygotuję konia. Czy tyle czasu wystarczy?

– Tak, będę się spieszyć.

Hilda wbiegła do domu, wślizgnęła się do gabinetu

Kaleba, podkradła arkusz papieru i zanurzyła gęsie pióro w kałamarzu. Zaczęła pisać swoim niepoprawnym językiem, wiele już bowiem lat upłynęło, od czasu kiedy matka dawała jej lekcje sztuki pisania:

Najdroższy Mattiasie!

Tak wiele chciałabym Ci powiedzieć, moje pisanie będzie więc chaotyczne, bo mam mało czasu. Nie umiem o tym mówić, więc piszę. Tak trudno jest wyjaśnić moje uczucie do Ciebie, tak bardzo Cię lubię, dobrze więc, że, tak jak mówiłeś, nie możesz mi się oświadczyć, bo na pewno powiedziałabym „tak”, a to byłoby niesprawiedliwe, żeby najwspanialszy człowiek na świecie wybierał najnędzniejsze stworzenie w całej parafii, ale nic na to nie poradzę, że Cię lubię. Powiedziałeś, że mogę się do Ciebie zwrócić, jeśli będę kogoś potrzebowała. Ale ja potrzebuję nie byle kogo. Potrzebuję szczególnie czułego i wyrozumiałego mężczyzny, który wprowadziłby mnie w tajemniczy świat miłości, potrzebuję poczuć się kochaną, móc dać to, co spoczywa we mnie niewykorzystane. Nie chcę twierdzić, że to, co czuję, to miłość, bo nadal jeszcze jest to dla mnie obce, ale mam jedną jedyną tęsknotę: być z Tobą. Wybacz mi moją śmiałość, ale tak to już jest. Czym jest miłość? Czy wystarczy lubić kogoś bezgranicznie, potrzebować drugiego człowieka w taki sposób, o jakim nie mówi się głośno? Nie wiem, nie jestem pewna.

Oddawać komuś taki list to okropne, ale jutro on miał stawić czoło okrutnemu oskarżeniu. Będzie mu wtedy potrzebna, ona i dowody jej wiary w jego niewinność.

Wyskrobała jeszcze: Twoja najoddana przyjaciółka Hilda, z niepokojącym przeświadczeniem, że użyła słowa, które nie istnieje, ale nie miała już czasu, by cokolwiek zmienić.

Czuła jednak, że musi umieścić jakiś dopisek. Chciałam tylko, żebyś został moim najlepszym przyjacielem, byś znał mą tęsknotę, wiedział, ile dla mnie znaczysz. Mówiłeś kiedyś o ogniu, który we mnie płonie. Miałeś rację. Bardzo się teraz wstydzę. Najwyraźniej nie jestem taka śmiała, jak mi się wydawało, ale dostaniesz ten list, jaki jest.

Wybiegła, trzymając w dłoni zwinięty arkusik. Mattias czekał, cierpliwie stojąc przy koniu.

– Masz, weź to, zanim się rozmyślę – powiedziała bez tchu. – Przeczytaj, kiedy wrócisz do domu! Będzie to zapewne męczarnia, taki jest pokreślony, pełen błędów, nieczytelny, ale nie chciałam, żebyś czekał zbyt długo…

Uśmiechnął się z powagą.

– To znaczy, że słowa płynęły prosto z serca? Bez żadnych upiększeń?

– Tego możesz być pewien!

– Ależ, Hildo, przecież ty płaczesz!

Nie zdawała sobie z tego sprawy i nie potrafiła powiedzieć, dlaczego. Prawdopodobnie z żalu nad jego losem, z rezygnacji i zmęczenia po wszystkim, co przeszła.

– To nic. Jedź już.

Wbiegła do domu najszybciej jak mogła i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Długo jeszcze stała, nadsłuchując, aż spiął konia i odjechał galopem. Ziemia zadudniła pod kopytami.

Czy postąpiłam właściwie? zastanawiała się. Czy nie pomyliłam miłości z litością?

Było tak, jak napisała: nie potrafiła określić swoich uczuć do Mattiasa. Był mężczyzną, którego podziwiała, darzyła szacunkiem, przy którym czuła się bezpiecznie. Wiedziała, że kocha jego przymioty, ale czy jego samego? On nie był taki jak Andreas, męski, władczy i nieodparcie pociągający.

A mimo wszystko to u Mattiasa szukała pomocy, pragnąc wyrwać się z więzienia namiętności, które tłumione przez wiele lat wybuchły niczym gwałtowny pożar. Poprosiła o to właśnie jego!

Czy dlatego, że jest szlachetny i wyrozumiały, że poznał już różne oblicza ludzkiej nędzy? Czy dlatego, że nie obawiała się z jego strony drwin? Czy może dlatego, że naprawdę ją lubił?

Czy też może uczyniła to z miłości?

Nie wiedziała.

– Boże, dopomóż mi, nie wiem, czy to miłość – szepnęła. – Jeżeli tak, co w takim razie czułam do Andreasa? Skąd to pragnienie, żeby go chociaż zobaczyć? A dlaczego potem, gdy tylko zrozumiałam, że jego myśli zajęte są inną, to pragnienie zgasło? Czy marząc o kontakcie z mężczyznami na początku szukałam na ślepo? Może to nie było nic poza gorączką trawiącą ciało?

W takim razie uczucie, jakie żywiła do Mattiasa, było o wiele głębsze.

Gdyby tylko miała pewność!

– Mój Boże – szeptała. – Nigdy w życiu nie chciałabym wyrządzić krzywdy Mattiasowi. To najgorsze, co mogłoby się stać!

Загрузка...