24. Grota

Chris od razu to zobaczył. Po prostu maleńka plamka daleko na północy, unosząca się wysoko w powietrzu. To ona właśnie musiała być źródłem tego uporczywego wycia, które słyszał już dwukrotnie. Patrzył, jak znika za grzbietem góry, ale nawet potem dźwięk dochodził jeszcze przez prawie minutę.

— Valiha — powiedział. — Skręcam w lewo.

— Idę tuż za tobą.

Chris podprowadził łódź blisko Gaby i Psałterium. Wciągnął wiosła i przytrzymując się burty tamtej łodzi, bez trudu przeskoczył do nich. Gaby zmarszczyła brwi.

— Nie uważasz, że już najwyższy czas, żebyś nam wyjaśniła, o co tu chodzi? Powiedziałaś, że nauczysz nas rzeczy, które mogą się nam przydać.

— Czyżby? — Naburmuszyła się jeszcze bardziej, ale dała za wygraną. — Naprawdę nigdy nie próbowałam czegokolwiek przed wami ukrywać, wierz mi. Rzecz w tym, że niemiło mi nawet mówić o tym. Ja… — Podniosła głowę i zobaczyła, że Robin również się przysłuchuje. — No dobrze. Nazywamy je brzęczącymi bombami. To coś nowego.

Zupełnie nowego. Po raz pierwszy spotkałam się z tym przed jakimiś sześciu-siedmiu laty. Gaja musiała nad nimi pracować od dawna, bo są tak cholernie nieprawdopodobne, że w ogóle nie powinny istnieć. Jest to najpaskudniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam. Są to żywe samoloty napędzane przepływowymi silnikami odrzutowymi. Albo może silnikami pulsacyjnymi. Ten, który badałam, był zdrowo pogruchotany i wypalony na wiór. W kilka lat po pojawieniu się pierwszego zamówiłam na Ziemi starą rakietę naprowadzaną podczerwienią i zestrzeliłam drania. Miał około trzydziestu metrów długości i był zdecydowanie tworem organicznym, chociaż jego korpus zawierał też masę metalu. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, muszą w nim zachodzić zupełnie nieznane procesy chemiczne, zwłaszcza w okresie życia płodowego.

W każdym razie zastanawiałam się, na jakiej zasadzie ten stwór lata. Miał skrzydła i na pewno nimi nie machał na ptasią modłę. Działał raczej jak samolot, który używa odchylanych skrzydeł zamiast lotek. Miał duże nogi, składane w locie. Wątpię, czy mógł na nich przemierzać większe odległości. Wyposażony był także w dwa pęcherze paliwowe, zawierające prawdopodobnie naftę albo etanol, a może mieszaninę obu.

— Od razu zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób jest w stanie zjeść tyle, by wytworzyć takie paliwo w ilości, która wystarczyłaby dla efektywnego lotu. Chcę powiedzieć, że na ziemi wydawał się cholernie niezręczny. Na dodatek, jeżeli to paskudztwo rzeczywiście napędzane jest silnikiem przepływowym, nie ośmieliłby się lądować gdziekolwiek za wyjątkiem szczytu urwiska lub wierzchołka wysokiego drzewa. Taki silnik pracuje dopiero wtedy, gdy pojazd jest w ruchu. Potrzebował więc jakiegoś wspomagania albo też upadku z dużej wysokości, który pozwoliłby mu osiągnąć prędkość wystarczającą do zapłonu silnika. Wszystko to wydawało mi się niepojęte.

Wreszcie doszłam do wniosku, że one nie wytwarzają jednak własnego paliwa. Pokarm, którym się żywią, podlega mniej więcej normalnemu metabolizmowi zwierzęcemu, a więc w paliwo muszą się zaopatrywać ze źródła zewnętrznego albo z kilku źródeł. Najprawdopodobniej chodzi o jakieś inne nowe stworzenie, prawdopodobnie zamieszkujące wyżynę. Nie doszłam jednak na razie, gdzie to jest.

— Czy są niebezpieczne? — spytała Robin.

— I to bardzo. Całe szczęście, że nie ma ich wiele. Z początku myślałam, że ciężko im będzie kogoś zaskoczyć, ale okazało się, że byłam w błędzie. Otóż przenoszą się one z prędkością pięćset kilometrów na godzinę. Nawet kiedy silnik pracuje, masz go praktycznie na głowie zanim się spostrzeżesz. Mogą również wygasić silnik przy tej prędkości i poruszać się lotem ślizgowym przy samej ziemi. Mają haczykowate nosy i potrafią nadziać ofiarę i odlecieć, by pożreć zwłoki w spokoju.

— Ślicznie, prawda?

— O tak, naprawdę pięknie.

— Czym się żywią? — spytał Chris. — Wszystkim, co zdołają unieść.

— No dobrze, ale czym konkretnie? Porwanie czegoś wielkości człowieka mogłoby je przyhamować poniżej prędkości krytycznej.

— Okazuje się, że z ludźmi radzą sobie zupełnie dobrze, dziękuję. Ale to dobre pytanie. Otóż najbardziej lubią zdobycz w granicach 40-60 kilogramów.

— Hej, piękne dzięki — parsknęła Robin. — Nadaję się.

— Ja również, maleńka. Pomyśl jednak, jak dobrze, musi się czuć ten wielki facet tutaj. — Uśmiechnęła się do Chrisa, który wcale się tak strasznie dobrze nie czuł. — Tak naprawdę, jeżeli nadarzy im się okazja, potrafią zaatakować w pełni rozwiniętego mężczyznę i jak dotąd zawsze udawało im się porwać ofiarę. Dotąd ich łupem padło siedmiu ludzi. Potrafią również zaatakować tytanie, ale tu już raczej mierzą siły na zamiary. Znam z tuzin przypadków porwania tytanii, ale słyszałam również o dwóch wypadkach, kiedy zakończyło się to rozbiciem i pożarem napastnika.

Nie martwiłabym się nimi przesadnie. Kulę się, słysząc, jak leci któryś z nich, ale głównie dlatego, że serdecznie ich nienawidzę. Nie cierpiałam ich od dawna, dużo przedtem, zanim jeden z nich porwał mojego przyjaciela. Jeżeli kiedyś znajdę ich „stację benzynową”, będzie z tego niezły pojedynek. Są to obrzydliwe, ohydne bestie. Nie atakują miękkolotów ale zdają się znajdować przyjemność w okrążaniu ich tak długo, aż biedne sterówce stają się nieprzytomne ze strachu. Zresztą sterówce boją się nie bez powodu. Zdarzył się przypadek podpalenia ogniem wylotowym z silnika, o którym do dziś gwiżdżą sobie legendy.

Statystycznie rzecz biorąc, jest jednak masa rzeczy znacznie bardziej niebezpiecznych. Są one nieobliczalne jak rekiny. Kiedy cię dostaną, jesteś załatwiony, ale prawdopodobieństwo trafienia jest niewielkie.

Chrisowi podobał się Krios. Na pewno miało to coś wspólnego z wyjściem z nocy Rei, pod wieloma względami było tu jednak nawet ładniej niż na Hyperionie. Od zachodu Góry Nemezis zamykały krajobraz niczym teatralna dekoracja, nie było więc widać odpychającego, skutego lodem morza Okeanosa.

Ophion, który na południu Kriosa skręcał znowu na wschód, przepływał tu bystro wśród prastarej dżungli. Gaby wyjaśniła, że w rzeczywistości nie była tak gęsta jak niektóre zalesione okolice na Hyperionie, ale dla Chrisa była wystarczająco gęsta. Drzewa z gatunków przypominających ziemskie rozpychały się dziwnymi kolcami, piórami, kryształami, sznurami pereł, błonami, kulami i koronkowymi woalkami. Zwieszały się nad wodą w zaciekłej walce o światło i przestrzeń. Mimo iż rzeka była szeroka, w niektórych miejscach płynęli pod baldachimem roślin.

Zatrzymali się na jeden biwak w dżungli, przez cały czas mając się na baczności. Dżunglę zamieszkiwały stworzenia zdolne zaatakować zarówno ludzi, jak i tytanie. Robin w przestrachu ustrzeliła stworzenie wielkości byka, węszące wokół jej namiotu, zanim się dowiedziała, że akurat ono było nieszkodliwe. Część mięsa wykorzystali do śniadania. Wrzucili resztę do rzeki i po pięciu minutach woda zaroiła się od węgorzy szarpiących ścierwo. Cirocco powiedziała, że to są ryby padlinożerne i upierała się, że tutejsze wody nie są niebezpieczne. Mimo to Chris zrezygnował z kąpieli.

Robin miała tu pierwszą okazję użycia broni. Cirocco kazała ją sobie pokazać, okazując zdziwienie, że tak drobna kobieta może udźwignąć automat kalibru 34 mm. Robin wyjaśniła, że używa pocisków rakietowych zamiast klasycznych. Większość siły odrzutu wyładowywało się poza lufą. Było to szczególnie przydatne w warunkach słabej grawitacji, panujących na Gai, gdzie kopnięcie Colta 45 mogło przewrócić nawet niemało ważącego strzelca. Do standardowych magazynków siedmiostrzałowego rewolweru kładło się dwa typy amunicji, ołowiane kule i specjalne ładunki wybuchowe.

Od ostatnich wzniesień Łańcucha Nemezis do krańca dżungli było sto dwadzieścia kilometrów. Rzeka nie na wiele już się tu przydawała, ale ostro wiosłując, wypłynęli na równinę i rozbili obóz kilka kilometrów od skraju lasu.

Kiedy Chris spał, odwiedziła ich delegacja miejscowych tytanii, niezmiernie uradowanych nowiną, iż wśród podróżników znajduje się Czarodziejka. Zaczęły namawiać ją, by i tu urządziła Karnawał. Chris dowiedział się później, że miały istotne powody, ponieważ podczas gdy duże akordy Hyperionu miały Karnawał raz ma miriaobrót, akordy w innych regionach musiały czekać, aż Cirocco, rzucona kaprysem, zawita do nich w czasie jednej ze swych podróży. Tytanie z Kriosa czekały na to już od dawna.

Kiedy Chris obudził się, tytanie z Hyperionu gościły miejscowe śniadaniem. Chris przyłączył się, od razu dostrzegając różnicę pomiędzy jednymi i drugimi. Valiha była ukształtowana na podobieństwo perszerona, miejscowe natomiast bardziej przypominały kucyki szetlandzkie. Z najwyższą z nich mógł bez trudu stanąć twarzą w twarz. Tak samo jednak jak ich hyperiońscy kuzyni mieniły się najdzikszymi barwami. Jedna z nich miała nawet futro, którego nie powstydziłby się żaden Szkot.

Nie znały angielskiego, który tutaj nieczęsto się przydawał, ale Valiha przedstawiła go biesiadnikom i przetłumaczyła formułki grzecznościowe wypowiedziane przy tej okazji. Od razu spodobała mu się białoskóra tytania płci żeńskiej, a z jej nieśmiałych uśmiechów wnosił, że zainteresowanie było obopólne. Nazywała się Siilihi (Lokrolidyjski Duet) Hymn. Gdyby nie cztery nogi, mogłaby uchodzić za wyjątkowo atrakcyjną.

Gaby poszła do namiotu Cirocco, by przedstawić jej petycję tytanii. Rozległ się głośny jęk, a Siilihi z zakłopotaniem oderwała oczy od Chrisa. Pozostałe miejscowe tytanie krzątały się niezmordowanie. Chrisa nagle zdjęła złość na Czarodziejkę. Cóż to było za poniżenie dla tego urodziwego ludu musieć błagać tę żałosną pijaczynę!

Jakże chciałby zastąpić ją w roli Czarodzieja! Któż bardziej zasługiwał na ślicznego bobasa niż Siilihi. Zastanawiał się, czy kiedy znowu stanie przed obliczem Gai, będzie mógł przedstawić swoją kandydaturę, żeby pomóc temu ludowi. Był pewien, że potrafiłby się wywiązać z tego obowiązku, i to lepiej niż Cirocco.

Tak mu się spodobał ten pomysł, że od razu zaczął się doń przymierzać. Pierwszym krokiem było przednie zapłodnienie, wyciągnął więc rękę do Siilihi i ujrzał, jak ta robi wielkie oczy.

Odzyskał przytomność rozciągnięty na grzbiecie Valihy. Bolała go szczęka. Próbował usiąść, ale okazało się to niemożliwe. Był skrępowany i miał związane z przodu ręce.

— Już mi lepiej — obwieścił niebu przesuwającemu się nad nim. Valiha odwróciła się i przyjrzała mu się uważnie.

— Mówi, że mu lepiej — zawołała. Usłyszał, że stukot kopyt zmienia rytm. Wkrótce po obu stronach pojawiły się Robin i Gaby, przyglądając mu się badawczo.

— Bardzo bym chciała wymyślić jakiś bezpieczny sposób, żeby to sprawdzić — powiedziała Gaby. — Ostatnim razem, kiedy cię puściliśmy luzem, rzuciłeś się na Robin. Naprawdę jesteś dokuczliwy jak pryszcz na tyłku.

— Pamiętam — powiedział Chris głucho.

— Może byś przymknęła tę głupią gębę? — warknęła Robin do Gaby, która zrobiła zdumioną minę, a potem kiwnęła głową.

— Jeżeli sądzisz, że sobie poradzisz, ja nie mam nic przeciwko temu.

— No to zjeżdżaj stąd. Ja przejmuję odpowiedzialność. Gaby odjechała, a Robin nakazała, by Valiha zatrzymała się, po czym przecięła więzy Chrisa. Usiadł, masując nadgarstki i ruszając ostrożnie szczęką. To był krótki atak i niezbyt ostry. Zdążył jednak obrazić całą delegację tutejszych tytanii, zamachnąć się na Cirocco w ich obliczu, a potem — przekonując wszystkich, że byłby lepszym Czarodziejem — umizgiwać się do Robin. W rezultacie od Cirocco zarobił podbite oko, a od Robin kopa w jaja i rozbitą wargę. Najwidoczniej jego legendarne szczęście nie rozciągało się na czarodziejki i wiedźmy. Przesunął się na grzbiecie Valihy, czując ból promieniujący od krocza.

— Posłuchaj — powiedział. — Mogę tylko przeprosić, choć wiem, że to za mało. Dziękuję, że mnie nie zabiłaś.

— Nie było potrzeby i wolałabym nie posuwać się nawet do tego, co musiałam zrobić. Niby ci się poprawiało; zmusiłeś mnie. Wiem teraz, jak mógłby wyglądać gwałt.

Skrzywił się. Pomyślał, że z tą kobietą mógłby się zaprzyjaźnić. Czuł, że ogarnia go czarna rozpacz.

— Czy powiedziałam coś złego? — Spojrzał na nią ze zdziwieniem, zastanawiając się, czy czasem nie żartuje, ale na jej twarzy odbijała się tylko troska.

— Ja… może rozumiem — powiedziała. — Musisz mi uwierzyć, kiedy mówię, że nie myślałam, iż oskarżenie o gwałt może okryć mężczyznę wstydem. Widzę, że się wstydzisz, choć nie powinieneś. Moim zdaniem nie ponosisz odpowiedzialności. Chciałam powiedzieć, że teraz widzę, dlaczego tak bardzo obawiały się tego moje siostry. To było straszne być tak blisko tego. Nawet wiedząc, że nie możesz mi zrobić wielkiej krzywdy. Jeżeli pogarszam tylko sprawę, proszę, powiedz mi, żebym po prostu się zamknęła.

— Nie, proszę — powiedział. — Ostatnim razem okłamałem cię. Skąd wiedziałaś, że tym razem jest inaczej?

— Wtedy zrobiłeś w konia Gaby — powiedziała Robin.

— Mogłabym cię nie rozwiązywać. Nie wiem, skąd wiedziałam. Wiedziałam i już.

— Skąd wiedziałaś, że nie zrobiłbym ci krzywdy, poza…

— Ciężko mu było to wykrztusić, ale się zmusił… — Poza normalnym bólem, jaki sprawia każdy gwałt. Skąd wiedziałaś, że nie będę cię bił, maltretował, że cię nie zabiję?

— A pomyliłam się?

Nie. Nie, zdolny jestem do okropnych rzeczy, ale nigdy nie miałem morderczych skłonności. Potrafię walczyć, ale tylko wtedy, gdy ktoś mi dokucza. Kiedy komuś dobrze przyłożę, zapominam o nim zupełnie. Zdarzało mi się atakować kobiety. Nawet zdarzyło mi się zgwałcić. Ale to jest, albo w każdym razie tak mi to przedstawiono — po prostu normalny popęd płciowy, z całą pewnością wywołujący spięcia. Nigdy nie miałem instynktów morderczych, nigdy też nie czerpałem przyjemności, sprawiając komuś ból, nawet wtedy, gdy byłem w najgorszym stanie. Nie znaczy to jednak, że idąc za swymi popędami, nie mogę komuś sprawić bólu, i to nawet dotkliwego.

— Tak to sobie właśnie wyobrażałam.

Musiał powiedzieć coś jeszcze i przyszło mu to z największym trudem.

— Przyszło mi do głowy — powiedział — że gdyby nas oboje choroba dotknęła w tym samym czasie… no wiesz, w raczej mało prawdopodobnych okolicznościach, jak przypuszczam, kiedy nie byłoby nikogo pod ręką, kto mógłby cię ochronić albo też pohamować mnie… że wtedy mógłbym… nie mając wcale takiego zamiaru, ale nie mogąc się powstrzymać… — Mimo usilnych starań nie zdołał dokończyć.

— Myślałam i o tym — powiedziała lekko. — Dostrzegłam takie niebezpieczeństwo, skoro tylko zdałam sobie sprawę z natury twoich problemów. Jestem tu, a więc podjęłam ryzyko. Jak sam powiedziałeś, prawdopodobieństwo takiego zbiegu wypadków jest niewielkie. — Wyciągnęła rękę i gwałtownie ścisnęła jego ramię. — Chcę, żebyś zrozumiał, że wcale nie obciążam cię odpowiedzialnością. Nie ciebie. Stać mnie na takie rozróżnienie.

Chris długo się w nią wpatrywał i poczuł, jak stopniowo słabnie ten nacisk, który cały czas czuł. Spróbował się uśmiechnąć, a ona odpowiedziała uśmiechem.

Ponownie zmierzali teraz w stronę centralnego pionowego kabla. Na Kriosie znajdował się on o trzydzieści pięć kilometrów na północ od Ophionu.

Wszyscy byli zaskoczeni, kiedy Cirocco zaprosiła ich, by jej towarzyszyli. Wcześniej czy później i tak zauważyliby, że wyprawa zatrzymuje się w centralnym punkcie regionu, a poza tym nie było potrzeby ukrywać przed kimkolwiek wizyty u Kriosa.

Tytanie miały zostać. Sam pomysł wyraźnie je niepokoił. Pozostały w świetle dnia, a Cirocco poprowadziła troje ludzi w głąb lasu, składającego się z olbrzymich kolumn, gdzie z ziemi wynurzały się poszczególne włókna kabla. Pośrodku znajdowało się wejście na schody. Była to przezroczysta budowla, trochę przypominająca katedrę, ale nawet w części nie tak wspaniała jak te, które wzniesiono na piaście Gai.

Schody zbiegały w dół spiralą, której kierunek wyznaczał przebieg niewidocznego głównego włókna centralnego kabla. Korytarz był tak szeroki, że mógł pomieścić kolumnę złożoną z dwudziestu ludzi. Jego wysokość sięgała pięćdziesięciu metrów. Nie potrzebowali używać latarni, ponieważ z sufitu zwieszały się latające stwory, wydzielające pomarańczowe światło.

Chris pomyślał, że Cirocco pewnie żartowała, kiedy powiedziała, że schody biegną pięć kilometrów w dół. Okazało się jednak, że rzeczywiście była to prawda. Nawet przy ciążeniu równym tylko ćwierci ziemskiego nie można pokonać takiej ilości stopni bez odpoczynku. Gdzieś jednak musiały się skończyć. Miał zresztą znacznie lepszą kondycję, niż sądził. Jeśli nie liczyć pewnego bólu w łydkach, czuł się świetnie.

Wkroczyli wreszcie do jaskini. Była mniejsza, niż Chris się spodziewał. To w końcu był Krios, i mimo iż był on tylko bogiem drugiego rzędu, Chris ciągle jeszcze pamiętał dziwaczny splendor pomieszczeń na piaście.

Krios był bogiem podziemia, jaskiniowcem, który nigdy nie oglądał światła dziennego. Jego siedziba wydzielała kwaśną woń chemikaliów i szczątków miliarda stworzeń, wstrząsanych w rytmie podziemnych serc. Był bogiem pracowitym, inżynierem na służbie Gai, bogiem, który pracował w smarze, bogiem zapewniającym wszelki ruch.

Stali na płaskiej powierzchni obramiającej kryształową konstrukcję, kształtem przypominającą szkło od zegarka i sięgającą od podłogi do stropu. Sama jaskinia miała średnicę dwustu metrów, z przejściami otwierającymi się na wschód i zachód.

Główną atrakcją było najwidoczniej to, co znajdowało się w środku. Jakoś przypominało to Chrisowi, nie wiedzieć czemu, maszyny w przemyśle ciężkim. Mógł sobie wyobrazić stopienie metalu w taki kształt. Zastanawiał się, czy jest to siedziba Kriosa. Czy mózg może być tak mały? Albo może był to tylko czubek większej konstrukcji, osadzonej w centrum fosy o dwudziestometrowej szerokości i nieodgadnionej głębokości?

— Niech wam się czasem nie zachce popływać — ostrzegła Gaby. — To jest stężony kwas solny. Wszystko jest tak zaprogramowane, żeby tutaj nie zaglądać. Przypomnijcie sobie reakcję tytanii. Ale ostatnią linią obrony jest właśnie kwas.

— A więc to właśnie jest Krios?

— On sam. Nie będziemy was przedstawiać. Ty i Robin zostańcie z tyłu, pod ścianą i nie wykonujcie żadnych gwałtownych ruchów. Krios zna Czarodziejkę, a ze mną będzie rozmawiał po prostu dlatego, że mnie potrzebuje. Siedźcie cicho, słuchajcie i uczcie się. — Przypilnowała, by usiedli, i dołączyła do Cirocco na skraju fosy.

— Będziemy mówili po angielsku — zaczęła Cirocco.

— Bardzo dobrze, Czarodziejko. Wysłałem po ciebie 9346 obrotów temu. Ta niesprawność zaczyna zagrażać prawidłowemu funkcjonowaniu systemów. Myślałem nawet o złożeniu skargi u Bogini Bogów, ale odłożyłem to.

Cirocco sięgnęła w fałdy swojego czerwonego koca i rzuciła czymś w stronę kształtu na środku jeziora kwasu. Błysnęło, kiedy przedmiot uderzył Kriosa, a po powierzchni przebiegły czerwone punkciki.

— Wycofuję oświadczenie — powiedział Krios.

— Czy masz jakieś inne skargi?

— Nie. Na nic się nie skarżę.

— Lepiej, żeby tak było.

— Będzie, jak mówisz.

Chris był pod wrażeniem, chociaż bronił się przed tym uczuciem. Rozmowa była krótka, ze strony Kriosa całkowicie pozbawiona emocji. Cirocco nie podniosła głosu. Ogólnie sytuacja jednak przypominała scenę surowego rodzica karcącego dziecko.

— Mówisz o Bogini Bogów — powiedziała Cirocco. — O kogo chodzi?

— Mówiłem jako pokorny sługa Gai, jednego jedynego Boga. Zwrot został użyty… w sensie metaforycznym — dokończył Krios.

— Ale jednak użyłeś słowa „Bóg” w liczbie mnogiej. To właśnie mnie dziwi, bo myślałam, że taka struktura nie może ci nawet przyjść do głowy?

— Słyszy się niekiedy herezje.

— Masz na myśli importowaną herezję czy tę miejscowego chowu? Rozmawiałeś z Okeanosem?

— Jak wiesz, Okeanos mówi do mnie. Nie mam takiej władzy, by się od tego odciąć i nie słuchać. Udało mi się jednak zupełnie go ignorować. Co się tyczy idei importowanych od ludzi, wiem o rozmaitych ich mitach, chociaż nie robią one na mnie wrażenia.

Jeszcze raz Cirocco sięgnęła pod opończę. Zatrzymała ukrytą tam rękę, a na powierzchni Kriosa znowu pojawiły się rozbiegane czerwone punkty. Czarodziejka nie zwracała na nie uwagi. Popatrzyła z namysłem na podłogę, a potem wyciągnęła dłoń z głębi szaty.

Rozmowa zeszła teraz na sprawy dotyczące codziennego bytu regionu, które dla Chrisa nic nie znaczyły. W czasie rozmowy mózg regionalny nie przyjął całkiem wiernopoddańczej postawy, ale ton zdradzał niechybnie, że wie, kto tu rządzi. Mówił niegłośno, buczącym tonem, który w żadnym wypadku nie miał nikogo przestraszyć, Cirocco wydawała polecenia lekkim tonem, tak jakby z natury rzeczy w tej rozmowie przypadała jej rola królowej mającej do czynienia z człowiekiem z gminu, chociaż na pewno godnym szacunku. Słuchała, a niekiedy przerywała w pół zdania, komunikując swą decyzję. Krios ani razu nie próbował z nią dyskutować albo choćby wdawać się w dalsze wyjaśnienia.

Przez ponad godzinę rozmawiali o polityce, potem przeszli do bardziej prozaicznych tematów i do tej części rozmowy zaproszono Gaby. Dla Chrisa większość z tego, o czym mówiono, była całkowicie niezrozumiała. W pewnym momencie rozmowa zeszła na niesprawności akceleratora cząstek, który był częścią Kriosa i ukryty był głęboko pod jego powierzchnią. Chris zastanawiał się, do czego mógł tu być potrzebny akcelerator cząstek.

Uzgodniono wstępny kontrakt, Gaby zgodziła się zbadać sprawę w czasie nie dłuższym niż jeden miriaobrót, o ile Gaja zaoferuje jej korzystne wynagrodzenie. Wspomniała o nawiązaniu na Fojbe kontaktu ze stworzeniami wyspecjalizowanymi w pracach pod ziemią.

Chris zauważył, że Robin była znudzona już po pierwszych dziesięciu minutach. Sam wytrzymał trochę dłużej, ale wkrótce również zaczął okrutnie ziewać. Wcale nie uważał, że podróż była kompletną stratą czasu. Interesujące było zobaczyć, jak wygląda mózg regionalny, pouczające było przekonać się, że Cirocco potrafi nie tylko pić, ale czekała ich jeszcze taka ogromna wspinaczka po schodach. To go przerażało.

Audiencja zakończyła się bez specjalnej ceremonii. Cirocco po prostu się odwróciła, kiwnęła na Robin i Chrisa i cała czwórka ruszyła schodami. Po kilku minutach łagodna krzywizna korytarza zasłoniła im grotę.

Cirocco obejrzała się za siebie, a potem rozluźniła się. Usiadła i ukryła twarz w dłoniach, a po chwili z głębokim westchnieniem odrzuciła do tyłu głowę. Gaby usiadła obok i zaczęła masować ramiona Czarodziejki.

— Naprawdę dobrze się spisałaś, Rocky — powiedziała.

— Dziękuję, Gaby. Jeden głębszy dobrze by mi zrobił. Powiedziała to całkiem nienatarczywie. Gaby zawahała się, a potem pogrzebała w plecaku i wyciągnęła małą butelkę. Nalała do zakrętki i podała Cirocco, która szybko ją opróżniła. Oddała, nie prosząc o dolewkę, chociaż — jak zauważył Chris — Gaby raczej by nie odmówiła.

Gaby popatrzyła na Chrisa i Robin z rozdrażnieniem.

— Moglibyście powiedzieć coś miłego — poddała.

— Może bym i powiedziała, gdybym miała pojęcie, o czym była mowa — odparła Robin.

— Robiło to wrażenie — powiedział Chris. — Myślałem, że to normalka.

Gaby westchnęła.

— Przepraszam. Pewnie tak było, skoro tak to odebrałeś. Po prostu nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Nawet mówiąc z kimś tak względnie przytomnym jak Krios, nigdy nie wiesz, czy będzie tak jak w czasie poprzedniej wizyty, czy też zupełnie inaczej. Wiesz, że mógł nas ubić jak muchy. Na pewno nie jest szczęśliwy, że musi przyjmować rozkazy od obcych. Jedyne, co go trzyma w ryzach, to strach przed Gają. Albo może miłość do niej. Prawdę powiedziawszy, w takich stosunkach to niewielka różnica.

Chris zmarszczył czoło.

— Czy chcesz powiedzieć, że grozi nam niebezpieczeństwo?

— Jakie niebezpieczeństwo? — Gaby popatrzyła na niego i roześmiała się. — Na dziesięć minut przed tym, zanim tam przybyliśmy, cała komora była zalana kwasem. Pewnie teraz znów jest pełna. Nietrudno było zaaranżować wypadek. Mógłby nawet przekonać Gaję, że to naprawdę był wypadek.

— Nigdy by tego nie zrobił — powiedziała Cirocco stanowczo. — Znam go.

— Może i nie. Ale na pewno Okeanos cały czas do niego mówił, wiesz o tym. Przeżyłam ciężkie chwile, kiedy wyjechał z tym swoim „zażaleniem”. Kiedy słyszysz coś takiego od Kriosa, to tak jakby miliarder zaczął cytować Karola Marksa.

— Potraktowałam go odpowiednio — powiedziała Cirocco zadowolona z siebie. — Masuj trochę niżej, dobrze? Tam, tam, o tak.

Chris nagle poczuł, że musi usiąść. Zastanowił się, co tu właściwie robi. Było oczywiste, że niewiele wiedział o tym, co się naprawdę działo. To kobiety zajmowały się sprawami, które często wydawały mu się oderwane od rzeczywistości, ale ten krystaliczny mózg był czymś absolutnie realnym, niby para kombinerek. Gdzieś tam był inny mózg, bardzo do tego podobny, ale zły, nastawiony na śmierć i walkę, a ponad tym wszystkim była istota boska, która zbierała katedry jak żetony pokerowe w grze prowadzonej przez graczy cierpiących na manię wielkości.

Sama myśl o tym była odpychająca. Nie mógł się oprzeć spostrzeżeniu, że kiedy śmiertelnicy mieszają się w sprawy bogów, ci, którzy mają lepsze informacje, mogą ich nieco podskubać.

Загрузка...