15

– Andrea, tu Emily – usłyszałam charczenie z telefonu. – Słyszysz mnie? – Minęły całe miesiące, odkąd Emily dzwoniła do mnie do domu w środku nocy, więc wiedziałam, że sprawa musi być poważna.

– Cześć, jasne. Głos masz potworny – powiedziałam, gwałtownie siadając w łóżku i z miejsca zastanawiając się, czy Miranda zrobiła coś, co doprowadziło Emily do takiego stanu. Ostatnim razem Emily dzwoniła tak późno, kiedy Miranda zatelefonowała do niej o jedenastej wieczorem w sobotę z żądaniem, by wyczarterować dla niej i pana Tomlinsona prywatny odrzutowiec, żeby mogła dostać się do domu z Miami, ponieważ z powodu złej pogody odwołano ich planowy lot. Gdy zadzwonił telefon, Emily właśnie przygotowywała się do wyjścia z mieszkania, żeby wziąć udział we własnym przyjęciu urodzinowym, i od razu zadzwoniła do mnie i błagała, żebym się tym zajęła. Odebrałam jej wiadomość dopiero następnego dnia i kiedy oddzwoniłam, zastałam ją we łzach.

– Przegapiłam własne przyjęcie urodzinowe, Andrea – powiedziała płaczliwym głosem w sekundzie, w której odebrała telefon. – Przegapiłam własne przyjęcie urodzinowe, bo musiałam wyczarterować im lot!

– Nie mogli wziąć pokoju w hotelu na jedną noc i wrócić następnego dnia jak normalni ludzie? – zapytałam, wskazując oczywiste rozwiązanie.

– Myślisz, że o tym nie pomyślałam? Miałam zarezerwowane dla nich apartamenty w Shore Club, Albion i Delano siedem minut po jej pierwszym telefonie, bo uznałam, że nie mogła mówić serio. To znaczy, mój Boże, była sobota wieczór. Jak, do cholery, można wyczarterować lot w sobotę wieczorem?

– Zgaduję, że nie była zachwycona tym pomysłem? – zapytałam uspokajającym tonem, czując się naprawdę winna, że nie pomogłam jej przy tej okazji, i jednocześnie zachwycona, że ta akurat akcja mnie ominęła.

– Taa. Nie była. Dzwoniła co dziesięć minut, domagając się odpowiedzi, dlaczego jeszcze niczego dla niej nie znalazłam, a ja musiałam przełączać wszystkich tych ludzi na oczekiwanie, żeby odebrać jej telefon, i kiedy do nich wracałam, zdążyli się rozłączyć. – Chwyciła haust powietrza. – Koszmar.

– I co, jak to w końcu wyszło? Właściwie boję się pytać.

– Jak to w końcu wyszło? Chyba jak to w końcu nie wyszło? Obdzwoniłam wszystkie prywatne firmy czarterowe w stanie Floryda i, jak możesz sobie wyobrazić, w sobotę o północy nie odbierali telefonów. Przez pagery kontaktowałam się z poszczególnymi pilotami, zadzwoniłam do linii krajowych sprawdzić, czy kogoś mi polecą, i udało mi się nawet porozmawiać z kimś z kierownictwa w Międzynarodowym Porcie Lotniczymi Miami. Powiedziałam mu, że w ciągu pół godziny potrzebuję samolotu, żeby dwie osoby mogły polecieć do Nowego Jorku. Wiesz, co zrobił?

– Co?

– Roześmiał się. Histerycznie. Oskarżył mnie, że szukam przykrywki dla terrorystów, przemytników narkotyków, wszystkiego. Powiedział, że mam większe szansę na dwudziestokrotne porażenie przez piorun niż znalezienie o tej porze samolotu i pilota – bez względu na to, ile jestem skłonna zapłacić. I że gdybym ponownie do niego zadzwoniła, byłby zmuszony przekazać moją prośbę FBI. Możesz w to uwierzyć? – W tym miejscu krzyczała. – Możesz w to, kurwa, uwierzyć? FBI!

– Jak przypuszczam, Mirandzie też się to nie spodobało?

– Taa, była po prostu zachwycoooona. Przez dwadzieścia minut nie chciała przyjąć do wiadomości, że nie można wynająć żadnego samolotu. Zapewniłam ją, że nie są wszystkie zajęte, ale że to trudna pora na próbę wyczarterowania lotu.

– I co się stało? – Nie umiałam wyobrazić sobie szczęśliwego zakończenia.

– Mniej więcej o wpół do drugiej rano pogodziła się w końcu z myślą, że tej nocy nie dotrze do domu – nie, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie, skoro dziewczynki były ze swoim ojcem, a Annabelle była pod ręką przez całą niedzielę, na wypadek, gdyby jej potrzebowały – i kazała mi kupić bilet na pierwszy poranny lot.

To było zdumiewające. Skoro jej lot został odwołany, założyłam, że same linie lotnicze dałyby jej miejsce na pierwszy lot rano, szczególnie biorąc pod uwagę jej pierwszorzędny – z – wyróżnieniem – plus – złoty – platynowo – brylantowy – kierowniczo – Vipowski status i liczbę przebytych kilometrów oraz oryginalny koszt jej biletów na pierwszą klasę. Powiedziałam to Emily.

– Tak, cóż, Continental wpisał ich na swój pierwszy lot o szóstej pięćdziesiąt rano. Ale kiedy Miranda usłyszała, że ktoś inny zdołał dostać się na lot Delty o szóstej trzydzieści pięć, dostała szału. Nazwała mnie niekompetentną idiotką, w kółko pytała, co ze mnie za asystentka, skoro nie potrafię zrobić czegoś tak prostego jak załatwienie prywatnego samolotu. – Pociągnęła nosem i wypiła łyk czegoś, pewnie kawy.

– O mój boże, wiem, co chcesz powiedzieć. Powiedz, że tego nie zrobiłaś!

– Zrobiłam.

– Nie. Chyba żartujesz. Dla piętnastu minut?

– Zrobiłam to. A jaki miałam wybór? Była naprawdę ze mnie niezadowolona, a w ten sposób wyglądało przynajmniej, że naprawdę coś robię. Chodziło o kolejne kilka tysięcy dolców, właściwie nic wielkiego. Była prawie szczęśliwa, kiedy się rozłączyłyśmy, a czego więcej można chcieć?

W tym momencie obie zaczęłyśmy się śmiać. Wiedziałam i Emily wcale nie musiała mi tego mówić – a ona wiedziała, że ja wiedziałam – że kupiła dla Mirandy dwa dodatkowe bilety w klasie biznes na lot Delty tylko po to, by zamknąć jej usta, żeby nieustające żądania i obelgi wreszcie, na Boga, ustały.

Byłam bliska uduszenia.

– No więc. Zanim załatwiłaś samochód, który zabrał ją do Delano…

– …była prawie trzecia nad ranem i od jedenastej zdążyła zadzwonić na moją komórkę dokładnie dwadzieścia dwa razy. Kierowca czekał, kiedy brali prysznic i przebierali się w swoim apartamencie, a potem odwiózł ich prosto na lotnisko, w samą porę, żeby zdążyli na swój wcześniejszy lot.

– Przestań! Musisz przestać – wyłam, skręcając się ze śmiechu nad tą uroczą serią wydarzeń. – To się nie mogło naprawdę wydarzyć.

Emily przestała się śmiać i próbowała udać powagę.

– Och, doprawdy? Uważasz, że to wszystko takie śmieszne? Jeszcze nie opowiedziałam ci najlepszego.

– Och, mów, mów! – Byłam autentycznie zachwycona, że Emily i ja choć raz jednocześnie uznałyśmy coś za zabawne. Dobrze było stanowić część zespołu, stanąć po tej samej stronie w zmaganiu z ciemiężycielem. Wówczas po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, jak odmienny byłby ten rok, gdybyśmy zostały z Emily prawdziwymi przyjaciółkami, gdybyśmy mogły się nawzajem kryć, ochraniać i ufać sobie na tyle, by wspólnie stawić Mirandzie czoło. Prawdopodobnie wszystko nie byłoby tak nieznośne, ale nie licząc rzadkich przypadków, takich jak ten, nie zgadzałyśmy się właściwie na żaden temat.

– Najlepsze? – Zamilkła, o parę chwil przedłużając radość, którą dzieliłyśmy. – Ona oczywiście nie zdawała sobie z tego sprawy, ale mimo że Delta startowała wcześniej, lądowanie miała zaplanowane o osiem minut później niż ich pierwotny Continental!

– Zamknij się! – zawyłam, zachwycona tą rozkoszną nową informacją. – Chyba żartujesz!

Kiedy w końcu się rozłączyłyśmy, z zaskoczeniem się zorientowałam, że rozmawiałyśmy przez ponad godzinę jak para prawdziwych przyjaciółek. Oczywiście w poniedziałek natychmiast powróciłyśmy do ledwie maskowanej wrogości, ale po tamtym weekendzie zawsze miałam dla Emily trochę cieplejszych uczuć. Aż do tej chwili, oczywiście. Z pewnością nie lubiłam jej na tyle, by usłyszeć, co niewątpliwie irytującego lub niedogodnego zamierzała na mnie zwalić.

– Naprawdę głos masz potworny. Jesteś chora? – Dzielnie starałam się zabarwić swój ton śladem sympatii, ale pytanie zabrzmiało agresywnie i oskarżycielsko.

– O tak – odparła chrapliwie, po czym rozkaszlała się sucho i urywanie. – Naprawdę chora.

Nigdy do końca nie wierzyłam, kiedy ktoś mówił, że jest naprawdę chory: bez diagnozy czegoś bardzo oficjalnego i stanowiącego potencjalnie zagrożenie dla życia człowiek był dość zdrowy, by pracować w Runwayu. Gdy Emily przestała kaszleć i powtórzyła, że jest naprawdę chora, w ogóle nie rozważyłam możliwości, by miała nie zjawić się w pracy w poniedziałek. W końcu miały z Mirandą zaplanowany na dwunastego października wylot do Paryża na wiosenne pokazy i od tej daty dzieliło nas tylko kilka dni. A poza tym, ja sama zdołałam kilka razy zignorować anginę, parę ataków zapalenia oskrzeli, makabryczną rundę zatrucia pokarmowego i ciągły kaszel palacza oraz przeziębienie i podczas niemal roku pracy ani razu nie wzięłam dnia zwolnienia.

Raz jeden wymknęłam się na wizytę u lekarza, gdy rozpaczliwie potrzebowałam antybiotyku na którąś anginę (wpadłam do gabinetu i zażądałam natychmiastowego przyjęcia, podczas gdy Emily i Miranda sądziły, że wyszłam przeprowadzić wywiad na temat nowych samochodów dla pana Tomlinsona), ale nigdy nie było czasu na żadną prewencję. Chociaż ze dwadzieścia razy robiłam sobie pasemka u Marshalla, ładne parę razy korzystałam z masaży w gabinetach odnowy, które czuły się zaszczycone, że mogą gościć asystentkę Mirandy, i miałam niezliczone manikiury, pedikiury i makijaże, przez cały rok nie widziałam się z dentystą czy ginekologiem.

– Mogę coś zrobić? – zapytałam, starając się mówić normalnie, podczas gdy gorączkowo usiłowałam wymyślić, czemu zadzwoniła opowiedzieć mi, że nie czuje się dobrze. Z tego, co obie wiedziałyśmy, była to informacja całkowicie i kompletnie pozbawiona znaczenia. Miała być w poniedziałek w pracy bez względu na to, czy czuła się dobrze, czy nie.

Głęboko zakaszlała i usłyszałam, jak flegma rzęzi jej w gardle.

– Hm, właściwie tak. Boże, nie mogę uwierzyć, że mnie to spotyka!

– Co? Co się dzieje?

– Nie mogę jechać do Europy z Mirandą. Mam mononukleozę.

– Co?

– Słyszałaś, nie mogę jechać. Lekarz dzwonił dziś z wynikami krwi i od teraz nie wolno mi opuszczać mieszkania przez najbliższe trzy tygodnie.

Trzy tygodnie! Nie mogła mówić poważnie. Nie miałam czasu, żeby jej współczuć. Właśnie powiedziała mi, że nie jedzie do Europy, a tylko ta jedna myśl – myśl, że obie, Miranda i Emily znikną z mojego życia na pełne dwa tygodnie – podtrzymywała mnie przy życiu przez kilka ostatnich miesięcy.

– Em, ona cię zabije. Musisz jechać! Czy już wie?

Po drugiej stronie słuchawki zapadła złowróżbna cisza.

– Hm, tak, wie.

– Dzwoniłaś do niej?

– Tak. Kazałam mojemu lekarzowi do niej zadzwonić, ponieważ nie uważała, żeby mononukleoza pozwalała mnie uznać za naprawdę chorą, więc musiał jej powiedzieć, że mogłabym zarazić ją i wszystkich innych, no i w takim razie… – Urwała, a jej ton sugerował coś o wiele, wiele gorszego.

– I co w takim razie? – Mój instynkt samozachowawczy przeszedł w stan gotowości.

– W takim razie… chce, żebyś z nią jechała.

– Chce, żebym z nią jechała, hę? Jak miło. Co tak naprawdę powiedziała? Nie zagroziła, że cię zwolni z powodu choroby, prawda?

– Andrea, mówię… – Głęboki, mokry kaszel wstrząsnął jej głosem i przemknęło mi przez myśl, że może równie dobrze umrzeć podczas tej rozmowy ze mną -…poważnie. Całkowicie i stuprocentowo poważnie. Powiedziała coś o tym, że asystentki, które dają jej za granicą, to idiotki i że lepiej byłoby mieć pod ręką już nawet ciebie.

– Cóż, kiedy tak to przedstawiasz, to możesz na mnie liczyć! Nie ma to jak zręczne pochlebstwo, żeby mnie do czegoś przekonać. Nie, poważnie, nie powinna mówić takich miłych rzeczy. Aż się rumienię! – Nie wiedziałam, czy skupić się na fakcie, że Miranda chciała mnie zabrać do Paryża, czy na tym, że chciała akurat mnie, ponieważ miała mnie za nieco mniej bezmózgą niż anorektyczne francuskie klony… cóż, mnie.

– Och, zamknij się wreszcie – zachrypiała Emily między paroksyzmami zaczynającego działać na nerwy kaszlu. – Jesteś najszczęśliwszą osobą na świecie. Czekałam dwa lata… ponad dwa lata… na ten wyjazd, a teraz nie mogę jechać. Bolesna ironia, chyba zdajesz sobie z tego sprawę, co?

– Oczywiście! Jeden wielki banał: ten wyjazd jest dla ciebie sensem istnienia, a dla mnie życiowym przekleństwem, więc ja jadę, a ty nie. Życie jest zabawne, co? Tak mnie to śmieszy, że ledwie mogę się opanować – oznajmiłam ze śmiertelną powagą, ani trochę nie ubawiona.

– Tak, też uważam, że to syf, ale co można zrobić? Dzwoniłam już do Jeffy'ego, żeby zaczął zamawiać dla ciebie ciuchy. Będziesz musiała zabrać całe tony, bo będziesz potrzebowała różnych strojów na każdy pokaz, w którym weźmiesz udział, i na kolacje, no i oczywiście ma przyjęcie Mirandy w hotelu Costes. Allison pomoże ci z makijażem. Porozmawiaj ze Stef z dodatków o torebkach, butach i biżuterii. Masz tylko cztery dni, więc zajmij się tym od razu z rana, okej?

– Naprawdę nie do końca wierzę, że ona się spodziewa, że to zrobię.

– To lepiej uwierz, bo na pewno nie żartowała. Ponieważ w tym tygodniu w ogóle nie będę mogła przyjść do biura, musisz też…

– Co? Nie przyjdziesz nawet do biura? – Nie wzięłam ani dnia zwolnienia, nie opuściłam ani godziny w biurze, podczas gdy znajdowała się w nim Miranda, ale Emily też nie. Raz było już blisko – kiedy umarł jej pradziadek – ale zdołała pojechać do domu do Filadelfii, wziąć udział w pogrzebie i znaleźć się za biurkiem, nie tracąc ani minuty z dnia pracy. Tak to działało. Kropka. Nie licząc śmierci (tylko w najbliższej rodzinie), rozerwania na sztuki (własnej osoby) lub wojny nuklearnej (ale tylko w przypadku potwierdzenia przez rząd USA, że dotyczyć będzie bezpośrednio Manhattanu) nie można było być nieobecnym. W reżimie Priestly szykował się punkt zwrotny.

– Andrea, mam mononukleozę. To jest wysoce zaraźliwe. To naprawdę poważna choroba. Nie wolno mi wyjść z mieszkania na kawę, a tym bardziej na cały dzień do pracy. Miranda to rozumie, więc będziesz musiała wziąć się w garść. Trzeba masę wysiłku, żeby przygotować was obie na Paryż.

– Ona to rozumie? Daj spokój! Powiedz mi, co naprawdę powiedziała. – Nie mogłam uwierzyć, że zaakceptowała coś tak przyziemnego, jak mononukleoza jako usprawiedliwienie dla nieobecności. – Zrób mi tę drobną przyjemność. W końcu moje życie na kilka najbliższych tygodni zmieni się w czyste piekło.

Emily westchnęła i nawet przez telefon czułam, jak przewraca oczami.

– Cóż, nie była zachwycona. Właściwie to z nią nie rozmawiałam, rozumiesz, ale mój lekarz twierdził, że w kółko go pytała, czy mononukleoza to „prawdziwa” choroba. Ale kiedy zapewnił ją, że tak, była bardzo wyrozumiała.

Roześmiałam się w głos.

– Z pewnością, Em, z pewnością. Niczym się nie martw, okej? Skup się tylko na zdrowieniu, a ja zajmę się całą resztą.

– Prześlę ci maiłem listę, żebyś o czymś nie zapomniała.

– O niczym nie zapomnę. W ciągu roku była w Europie cztery razy, mam to wszystko zapisane. Wezmę gotówkę z banku na dole, wymienię kilka tysięcy na franki, kupię jeszcze parę tysięcy w czekach podróżnych i ze trzy razy potwierdzę wszystkie jej spotkania z fryzjerem i makijaże na wyjeździe. Co jeszcze? Och, upewnię, się, żeby tym razem w Ritzu dali jej właściwy telefon komórkowy i z wyprzedzeniem porozmawiam z kierowcami, żeby na pewno wiedzieli, że w żadnym wypadku nie mogą kazać jej czekać. Już myślę o wszystkich, którym będą potrzebne kopie jej planu podróży – który przepiszę, nie ma sprawy – i dopilnuję, żeby zostały rozdane. I oczywiście ona dostanie szczegółowy plan lekcji, zajęć, ćwiczeń i zabaw bliźniaczek oraz pełny wykaz planu pracy całego domowego personelu. Widzisz! Nie musisz się martwić, mam to wszystko opanowane.

– Nie zapomnij o aksamicie – upomniała mnie, wypowiadając tych kilka ostatnich słów niemal automatycznie. – Ani o apaszkach!

– Oczywiście, że nie! Już je mam na liście. – Zanim Miranda spakowała się na jakikolwiek wyjazd – albo raczej zanim gosposia ją spakowała – Emily albo ja nabywałyśmy pokaźną belę aksamitu w sklepie z materiałami i przynosiłyśmy ją do mieszkania Mirandy. Tam do spółki z gosposią cięłyśmy go na kawałki dokładnie odpowiadające wielkością i kształtem każdej sztuce odzieży, którą planowała zabrać, i każdą rzecz oddzielnie owijałyśmy w pluszowy materiał. Aksamitne pakunki były następnie porządnie układane w dziesiątkach walizek od Louisa Vuittona, z masą dodatkowych kawałków, dołączonych na zapas, ponieważ rozpakowując się w Paryżu, oczywiście wyrzucała pierwszą partię. Dodatkowo zwykle połowę jednej walizki zajmowały dziesiątki pomarańczowych pudełek Hermesa, z których każde zawierało pojedynczą białą apaszkę, tylko czekającą, żeby została zgubiona, zapomniana, odłożona w niewłaściwe miejsce albo po prostu wyrzucona.

Zdobyłam się na szczery wysiłek wydobycia z siebie szczerego współczucia i rozłączyłam się z Emily, po czym znalazłam Lily wyciągniętą na sofie z papierosem, pociągającą z koktajlowej szklanki przezroczysty płyn, który zdecydowanie nie był wodą.

– Myślałam, że miałyśmy tu nie palić – powiedziałam, ciężko siadając obok niej i natychmiast układając nogi na obdrapanym drewnianym stoliku do kawy, który scedowali na nas moi rodzice. – Nie żeby mi zależało, ale to była twoja zasada. – Lily nie należała do zagorzałych, pełnoetatowych palaczy jak niżej podpisana; zwykle paliła tylko wtedy, gdy piła, ale nawet nie kupowała większej ilości papierosów. Nowiutkie pudełko cameli special light wystawało z kieszonki na piersi jej zbyt obszernej koszuli. Potarłam jej udo stopą w pantoflu i kiwnęłam głową w kierunku papierosów, a ona wręczyła mi je razem z zapalniczką.

– Wiedziałam, że nie będziesz miała nic przeciw – stwierdziła, leniwie zaciągając się papierosem. – Odwlekam coś i to mi pomaga się skoncentrować.

– A co masz do zrobienia? – zapytałam, zapalając własnego papierosa i rzucając jej zapalniczkę. W tym semestrze miała siedemnaście zaliczeń, żeby po ostatnim wiosennym załamaniu podjąć próbę podciągnięcia średniej. Patrzyłam, jak się zaciąga i spłukuje dym zdrowym łykiem swojego niebędącego wodą napoju. Nie wyglądało, żeby wybrała właściwą drogę.

Westchnęła ciężko, znacząco, i pozwoliła, żeby papieros zwisał jej z kącika ust, gdy mówiła. Przesuwał się w górę i w dół, w każdej chwili grożąc upadkiem, i w połączeniu z jej rozczochranymi, nieumytymi włosami oraz rozmazanym tuszem nadał jej wygląd – tylko na chwilę – oskarżonej z programu z sędziną Judy (a może powódki, bo zawsze wyglądały tak samo – bez zębów, tłuste włosy, tępe oczy i skłonność do podwójnych przeczeń).

– Artykuł do jakiegoś przypadkowego ezoterycznego akademickiego pisma, którego nikt nigdy nie przeczyta, ale i tak muszę go napisać, żebym mogła powiedzieć, że mam publikację.

– Wkurzające. Kiedy masz termin?

– Jutro. – Totalna nonszalancja, wyglądała na całkowicie spokojną.

– Jutro? Naprawdę?

Rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie, szybkie przypomnienie, że miałam być po jej stronie.

– Tak. Jutro. Kompletna dupa, biorąc pod uwagę, że ma go redagować Chłopak od Freuda. Nikogo nie obchodzi, że jest doktorantem na psychologii, a nie na literaturze rosyjskiej. Nie mają specjalistycznych redaktorów, więc jest cały mój. Mowy nie ma, żebym dała mu to na czas. Pieprzyć go. – Znów wlała sobie trochę płynu do gardła, wyraźnie podejmując wysiłek, żeby nie poczuć smaku, i wykrzywiła się.

– Lii, co się stało? Ostatnio słyszałam, że się nie śpieszysz, i był idealny. Oczywiście to było, zanim przywlokłaś do domu to… to coś, ale…

Kolejne ostrzegawcze spojrzenie, tym razem połączone z gniewnym błyskiem oczu. Próbowałam z nią porozmawiać o incydencie z Psycholem, ale wychodziło jakoś tak, że nigdy nie byłyśmy naprawdę same i żadna z nas nie miała ostatnio czasu na rozmowy od serca. Kiedy parę razy podejmowałam próby rozmówienia się, natychmiast zmieniała temat. Wiedziałam, że przede wszystkim czuła się zawstydzona; przyjęła do wiadomości, że to był wyrzutek, ale nie chciała zaangażować się w żadną dyskusję o nadmiernym piciu, które leżało u podstaw całego wydarzenia.

– Tak, cóż, najwyraźniej tamtej nocy w którymś momencie zadzwoniłam do niego z Au Baru i błagałam, żeby przyjechał się ze mną spotkać – powiedziała, unikając kontaktu wzrokowego, a za to intensywnie koncentrując się na pilocie do CD, żeby zmieniać ścieżki żałobnej płyty Jeffa Buckleya, której moim zdaniem w ogóle nie wyłączała.

– I? Przyjechał i zobaczył, że rozmawiasz z, ee, z kimś innym? – Starałam się nie odstraszyć jej krytycznym nastawieniem. Było oczywiste, że w jej głowie masę się działo, biorąc pod uwagę problemy w szkole, picie i najwyraźniej nieograniczone zastępy facetów, i chciałam, żeby się przed kimś otworzyła. Nigdy wcześniej niczego przede mną nie ukrywała, choćby z tej przyczyny, że miała tylko mnie, ale ostatnio niezbyt wiele mi opowiadała.

– Nie, niezupełnie – stwierdziła zgryźliwie. – Przyjechał cały kawał drogi z Morningside Heights tylko po to, żeby mnie nie zastać. Najwyraźniej zadzwonił wtedy na moją komórkę. Odebrał Kenny i raczej nie był miły.

– Kenny?

– To coś, co nie tak dawno temu przywlokłam do domu, pamiętasz? – Powiedziała sarkastycznie, ale tym razem się uśmiechnęła.

– Aha. Przypuszczam, że Chłopak od Freuda nie najlepiej to przyjął?

– Nie za bardzo. Wszystko jedno, łatwo przyszło, łatwo poszło, zgadza się? – Umknęła do kuchni z pustą szklanką i zobaczyłam, że nalewa sobie z w połowie pełnej butelki ketel one. Kropeleczka wody i była z powrotem na sofie.

Miałam właśnie zamiar jak najdelikatniej zapytać, dlaczego ciągnie wódkę, skoro ma na jutro napisać artykuł, ale zadzwonił domofon.

– Kto tam? – zawołałam do Johna, wciskając guzik.

– Pan Fineman przyszedł zobaczyć się z panią Sachs – zaanonsował formalnie, cały oficjalny teraz, kiedy dookoła było pełno ludzi.

– Naprawdę? Hm, świetnie. Przyślij go na górę.

Lily spojrzała na mnie i uniosła brwi. Zdałam sobie sprawę, że znów nie odbędziemy tej rozmowy.

– Wyglądasz na zachwyconą – stwierdziła z oczywistym sarkazmem. – Nie cieszysz się, że twój chłopak robi ci niespodziankę, co?

– Oczywiście, że się cieszę – powiedziałam obronnym tonem, ale obie wiedziałyśmy, że to kłamstwo. Przez kilka ostatnich tygodni sytuacja pomiędzy mną a Aleksem stała się napięta. Naprawdę napięta. Wykonywaliśmy wszystkie ruchy związane z tym, że z kimś się jest, i wykonywaliśmy je z należytą starannością; po prawie trzech latach z pewnością wiedzieliśmy, co druga strona chce usłyszeć albo co trzeba zrobić. Ale on rekompensował sobie cały czas, który spędzałam w pracy, jeszcze większym, niemal anielskim poświęceniem dla szkoły – zgłosił się na ochotnika, żeby trenować, uczyć, doradzać i przewodniczyć właściwie każdym zajęciom, jakie dało się wymyślić – a czas, który faktycznie spędzaliśmy razem, był równie ekscytujący, jak w przypadku małżeńskiej pary z trzydziestoletnim stażem. Zawarliśmy milczące porozumienie, że przeczekujemy, aż minie mój rok poddaństwa, ale nie pozwalałam sobie na rozmyślania, w jakim kierunku może potem pójść ten związek.

Ale jednak. Oznaczało to, że już dwie bliskie mi osoby – najpierw Jill (która poprzedniego wieczoru zadzwoniła do mnie porozmawiać o beznadziejnym stanie moich sercowych spraw), a teraz Lily – wytknęły, że Alex i ja nie sprawiamy ostatnio wrażenia uroczej pary. No i musiałam przyznać, że Lily, mimo szumiącego w głowie alkoholu wciąż spostrzegawcza, zauważyła mój brak zachwytu na wieść o pojawieniu się Aleksa. Strasznie się bałam mu powiedzieć, że muszę jechać do Europy, bałam się nieuniknionej kłótni, która z tego wyniknie, kłótni, którą bardzo bym chciała odsunąć na kilka dni. Najlepiej aż do chwili, kiedy będę w Europie. Ale nic z tego, jako że akurat stał w drzwiach.

– Cześć! – powiedziałam nieco zbyt entuzjastycznie, otwierając mu i obejmując za szyję. – Co za wspaniała niespodzianka!

– Nie przeszkadza ci, że tak wpadłem, prawda? Umówiłem się z Maksem na drinka tuż za rogiem i pomyślałem, że wpadnę się przywitać.

– Oczywiście, że nie, głuptasie! Jestem zachwycona. Wchodź, wchodź. – Wiedziałam, że gadam jak nakręcona, ale każdy domorosły psycholog bez trudu by wykazał, że mój przesadnie okazywany entuzjazm miał za zadanie kompensować wszystko to, czego nie czułam w głębi serca.

Chwycił piwo i ucałował Lily w policzek, po czym usadowił się w jaskrawopomarańczowym fotelu, który moi rodzice zachowali z lat siedemdziesiątych całkowicie pewni, że pewnego dnia z dumą obdarzą nim swoje potomstwo.

– No i jak wam leci? – zapytał, kiwając głową w stronę odtwarzacza, z którego grzmiała dosłownie rozdzierająca serce wersja Hallelujah.

Lily wzruszyła ramionami.

– Odkładamy coś. A niby co?

– Cóż, ja mam wieści – stwierdziłam, starając się mówić z entuzjazmem, mającym przekonać i mnie samą, i Aleksa o tym, że to radosne wydarzenie. Tak się zaangażował we wszystkie plany związane z naszym weekendowym spotkaniem podyplomowym – a mnie tak zależało na jego zaangażowaniu – że odwołanie wszystkiego na mniej niż tydzień przed wyjazdem wydawało się zwykłym okrucieństwem. Spędziliśmy cały wieczór, wymyślając, kogo chcemy zaprosić na nasz wielki niedzielny brunch, i nawet dokładnie ustaliliśmy, gdzie i z kim urządzimy samochodowy piknik przed meczem Brown – Comell w sobotę.

Oboje na mnie spojrzeli, bardzo uważnie, i wreszcie Alex zdołał wydusić:

– Tak? Co jest?

– No cóż! Właśnie otrzymałam telefon. Jadę na tydzień do Paryża! – Powiedziałam to z entuzjazmem, z jakim mówi się bezpłodnej parze, że będą mieli bliźniaki.

– Dokąd jedziesz? – zapytała Lily, wyglądając na zdumioną, oszołomioną i niezbyt zainteresowaną.

– Dlaczego jedziesz? – dokładnie w tym samym momencie zapytał Alex. Wydawał się równie zadowolony, jak gdybym oznajmiła, że miałam dodatni wynik w teście na syfilis.

– Emily właśnie się dowiedziała, że ma mononukleozę i Miranda chce, żebym towarzyszyła jej na pokazach. Niesamowite, prawda? – powiedziałam z radosnym uśmiechem na twarzy. To było takie wyczerpujące. Czułam przerażenie, że muszę jechać, ale dziesięć razy gorsza była konieczność przekonania go, że właściwie to wspaniała szansa.

– Nie rozumiem. Czy ona nie jeździ na pokazy jakieś osiem razy w roku? – zapytał. Potaknęłam. – Więc czemu nagle chce, żebyś teraz z nią jechała?

Lily zdążyła się już wyłączyć i sprawiała wrażenie pochłoniętej przeglądaniem starego numeru New Yorkera. Od pięciu lat przechowywałam wszystkie numery, ale odkąd przyjęłam pracę w Runwayu, zmuszałam się do czytania nawet recenzji operowych i strony Finanse. Każdego słowa.

– – Podczas wiosennych pokazów wydaje wielkie przyjęcie i lubi mieć tam wówczas jedną ze swoich amerykańskich asystentek. Żeby, rozumiesz, wszystkiego dopilnowała.

– I tą amerykańską asystentką musisz być ty i musi to oznaczać, że przepadnie ci podyplomowe spotkanie – stwierdził bez wyrazu.

– Cóż, normalnie tak to nie wygląda. Ponieważ uważa się to za wielki przywilej, zwykle ma szansę jechać tylko starsza asystentka, ale ponieważ Emily jest chora, owszem, teraz jadę ja. Muszę wyjechać w środę, więc nie mogę w ten weekend być w Providence. Naprawdę bardzo, bardzo mi przykro. – Wstałam z krzesła i przysiadłam się bliżej, na kanapę, jednak Alex z miejsca się usztywnił.

– Więc to takie proste, tak? Wiesz, że zapłaciłem już za całą salę, żeby mieć pewność co do stawki. Mniejsza o fakt, że zmieniłem cały swój plan zajęć, żeby pojechać z tobą na ten weekend. Powiedziałem mamie, że musi wziąć opiekunkę, ponieważ ty chciałaś pojechać. Ale to nic wielkiego, prawda?

Tylko kolejne zobowiązanie wobec Runwaya. - Przez wszystkie te razem spędzone lata nigdy nie widziałam, żeby był taki zły. Nawet Lily podniosła wzrok znad gazety na czas dość długi, by przeprosić i wynieść się w cholerę z pokoju, zanim zmieni się w pole bitwy.

Podeszłam do Aleksa i chciałam usiąść mu na kolanach, ale skrzyżował nogi i machnął ręką.

– Poważnie, Andrea… – Nazywał mnie tak tylko wtedy, gdy był naprawdę zdenerwowany -…czy to wszystko jest tego warte? Przez sekundę bądź ze mną szczera. Czy to jest dla ciebie tyle warte?

– Jakie wszystko? Czy warto zrezygnować z podyplomowego spotkania, jakich będą całe dziesiątki, na rzecz czegoś, co należy do moich obowiązków w pracy? Pracy, która otworzy przede mną możliwości właściwie nierealne, i to szybciej, niż kiedykolwiek się spodziewałam? Tak! Warto.

Opuścił głowę na piersi i przez moment myślałam, że płacze, ale kiedy uniósł głowę, jego twarz zdradzała tylko wściekłość.

– Nie uważasz, że wolałabym raczej pojechać z tobą, niż być czyjąś niewolnicą przez dwadzieścia cztery godziny na dobę przez okrągły tydzień?! – wrzasnęłam, kompletnie zapominając, że w mieszkaniu była Lily. – Nie możesz przez chwilę pomyśleć, że może ja też nie chcę jechać, ale nie mam wyboru?

– Nie masz wyboru? Masz wybór! Andy, ta praca nie jest już tylko pracą, na wypadek, gdyby to uszło twojej uwagi, wchłonęła całe twoje życie! – Też wrzeszczał, czerwień z jego twarzy objęła także szyję i uszy. Normalnie uznałabym, że to urocze, nawet seksowne, ale dzisiejszego wieczoru chciałam tylko położyć się spać.

– Alex, posłuchaj, wiem, że…

– Nie, to ty posłuchaj! Zapomnij na chwilę o mnie, nie żeby to było takie trudne, ale zapomnij o tym, że w ogóle się już nie widujemy z powodu czasu, jaki spędzasz w pracy, z powodu niekończących się sytuacji awaryjnych. Co z twoimi rodzicami? Kiedy ostatnio się z nimi widziałaś? A twoja siostra? Zdajesz sobie sprawę, że właśnie urodziła swoje pierwsze dziecko, a ty nawet nie widziałaś własnego siostrzeńca, prawda? Czy to aby czegoś nie oznacza? – Zniżył głos i nachylił się w moją stronę. Pomyślałam, że może szykuje się do przeprosin, ale powiedział: – A co z Lily? Nie zauważyłaś, że twoja najlepsza przyjaciółka stała się zagorzałą alkoholiczką? – Musiałam wyglądać na kompletnie zaszokowaną, ponieważ wypalił gwałtownie: – Nawet nie próbuj powiedzieć, że nie zdawałaś sobie z tego sprawy, Andy. To najoczywistsza rzecz na świecie.

– Tak, oczywiście, że pije. Podobnie jak ty, ja i wszyscy, których znamy. Lily jest studentką i tak właśnie zachowują się studenci, Alex. Co w tym takiego dziwnego? – Kiedy powiedziałam to głośno, zabrzmiało jeszcze bardziej żałośnie, a on tylko potrząsnął głową. Przez kilka minut oboje milczeliśmy, wreszcie się odezwał.

– Ty po prostu nie rozumiesz, Andy. Nie jestem pewien, jak właściwie do tego doszło, ale mam wrażenie, że w ogóle cię nie znam. Myślę, że musimy się rozstać.

– Co? Co ty mówisz? Chcesz się rozstać? – zapytałam, zbyt późno zdając sobie sprawę, że mówił bardzo, bardzo poważnie. Alex był taki wyrozumiały, taki słodki, tak bardzo do mojej dyspozycji, że przyjęłam za pewnik, że zawsze będzie pod ręką, gotów wysłuchać, dać mi się wygadać po długim dniu albo mnie rozweselić, podczas gdy wszyscy inni bez oporów mnie olewali. Jedyny problem polegał na tym, że ja ze swojej strony nie za bardzo dotrzymywałam umowy.

– Nie, wcale nie. Nie rozstać, tylko zrobić przerwę. Mam wrażenie, że obojgu nam dobrze by zrobiła ponowna ocena tego, co się z nami dzieje. Z pewnością nie wydajesz się entuzjastycznie do mnie nastawiona, a ja nie mogę powiedzieć, żebym był tobą zachwycony. Może trochę czasu spędzonego oddzielnie dobrze nam obojgu zrobi.

– Dobrze nam zrobi?! Myślisz, że to nam pomoże?! – Chciałam krzykiem zareagować na banalność jego słów, na pomysł, że „rozstanie na jakiś czas” naprawdę pomoże się nam zbliżyć. Wydawało mi się takie samolubne, że robi to akurat teraz, akurat gdy zbliżałam się do końcówki mojej rocznej „odsiadki” w Runwayu, na parę dni przed największym wyzwaniem w mojej karierze. Przelotne ukłucia smutku i troski sprzed paru minut gładko ustąpiły miejsca irytacji. – A więc świetnie. Zróbmy sobie przerwę – powiedziałam sarkastycznie i małostkowo. – Krótki oddech. Wygląda to na wspaniały plan.

Wpatrywał się we mnie tymi wielkimi brązowymi oczyma z wyrazem przemożnego zdziwienia i bólu, a potem mocno zacisnął powieki, wyraźnie po to, żeby pozbyć się widoku mojej twarzy.

– Okej, Andy. Skrócę twoją tak wyraźną mękę i wyjdę. Mam nadzieję, że wspaniale spędzisz czas w Paryżu, naprawdę. Niedługo się odezwę. – I zanim w ogóle zdążyłam zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje, ucałował mnie w policzek, jak ucałowałby Lily albo moją mamę, i poszedł w stronę drzwi.

– Alex, nie uważasz, że powinniśmy o tym porozmawiać? – zapytałam, starając się mówić spokojnym głosem, zastanawiając się, czy naprawdę teraz wyjdzie.

Odwrócił się, smutno uśmiechnął i powiedział:

– Nie rozmawiajmy już dzisiaj, Andy. Powinniśmy byli rozmawiać przez minione miesiące, przez miniony rok, a nie próbować wcisnąć to wszystko teraz w jedną rozmowę. Pomyśl o wszystkim, okej? Zadzwonię do ciebie za parę tygodni, kiedy wrócisz i wszystko się uspokoi. I powodzenia w Paryżu… wiem, że świetnie się sprawdzisz. – Otworzył drzwi, przeszedł przez próg i cicho zamknął je za sobą.

Pobiegłam do pokoju Lily, miała mi powiedzieć, że Alex przesadza, że muszę jechać do Paryża, ponieważ to jest najlepsze dla mojej przyszłości, że ona nie ma problemu z piciem, a ja nie jestem złą siostrą, wyjeżdżając z kraju akurat wtedy, gdy Jill urodziła swoje pierwsze dziecko. Ale Lily spała na kołdrze, całkiem ubrana, z pustą koktajlową szklanką na podręcznym stoliku. Obok stał otwarty laptop Toshiba i zaczęłam się zastanawiać, czy zdołała napisać chociaż słowo. Zajrzałam. Brawo! Wpisała nagłówek, w którym umieściła swoje nazwisko, rok, nazwisko profesora i najprawdopodobniej tymczasową wersję tytułu: „Psychologiczne aspekty zakochiwania się we własnym czytelniku”. Roześmiałam się na głos, ale nawet nie drgnęła, więc przeniosłam komputer na biurko, ustawiłam jej budzik na siódmą i zgasiłam światło.

Gdy tylko weszłam do sypialni, zadzwoniła moja komórka. Po zwykłej pięciosekundowej sesji łomotu serca, jaką przechodziłam przy każdym dzwonku ze strachu, że to Ona, odebrałam bez namysłu, wiedząc, że to Alex. Nie mógł zostawić spraw w takim zawieszeniu. To był ten sam facet, który nie potrafił zasnąć bez buziaczka na dobranoc i życzenia mi słodkich snów; nie było mowy, żeby po prostu wyniośle wyszedł, całkowicie pogodzony z koncepcją, żebyśmy nie rozmawiali przez parę tygodni.

– Cześć, kochanie – wyszeptałam bez tchu. Już za nim tęskniłam, ale byłam uszczęśliwiona, że dzwoni i że niekoniecznie muszę zmierzyć się z tym problemem osobiście. Bolała mnie głowa, a ramiona sprawiały wrażenie przyklejonych do uszu i chciałam tylko usłyszeć, jak mówi, że wszystko to wielka pomyłka, i zadzwoni jutro. – Tak się cieszę, że dzwonisz.

– „Kochanie”? No, no! Robimy postępy, nieprawdaż, Andy? Lepiej uważaj, bo jeszcze zacznę rozważać możliwość, że mnie pragniesz – gładko powiedział Christian z uśmiechem, który słyszałam nawet przez telefon. – Ja też się cieszę, że zadzwoniłem.

– Och. To ty.

– Nie jest to najcieplejsze powitanie, jakiego w życiu doznałem! O co chodzi, Andy? Unikasz mnie ostatnio, prawda?

– Oczywiście, że nie – skłamałam. – Miałam po prostu zły dzień. Jak zwykle. Co jest?

Roześmiał się.

– Andy, Andy, Andy. Przestań. Nie ma powodu, żebyś była taka nieszczęśliwa, jesteś na najlepszej drodze do sukcesu. A skoro o tym mowa, dzwonię z pytaniem, czy chcesz pójść ze mną na kolację Penklubu w James Beard House jutro wieczorem. Powinna być masa ciekawych ludzi i od dawna się nie widzieliśmy. Oczywiście to spotkanie czysto profesjonalne.

Po zbyt wielu latach czytania w Cosmopolitan artykułów „Jak poznać, czy on jest gotów się zaangażować” można by pomyśleć, że w tym momencie powinnam zobaczyć błyskające światełko ostrzegawcze. I zobaczyłam – po prostu postanowiłam je zignorować. To był bardzo długi dzień i pozwoliłam sobie myśleć – tylko przez kilka minut – że może, być może, MÓGŁBY naprawdę być szczery. Pieprzyć to. Miło było porozmawiać przez parę minut z mężczyzną, który nie był krytycznie nastawiony, nawet jeśli nie przyjmował do wiadomości, że byłam z kimś związana. Wiedziałam, że tak naprawdę nie przyjmę zaproszenia, ale kilka minut niewinnego flirtu przez telefon nikomu jeszcze nie zaszkodziło.

– Och, naprawdę? – zapytałam z udawaną rezerwą. – Opowiedz mi wszystko o tym spotkaniu.

– Mam zamiar przedstawić ci listę powodów, dla których powinnaś ze mną pójść, Andy, ale pierwszy z nich jest najprostszy: wiem, co jest dla ciebie dobre. Kropka. – Boże, ależ był arogancki. Czemu tak mnie to pociągało?

Gra się rozpoczęła. Wystartowaliśmy i potrzeba było zaledwie kilku minut, by podróż do Paryża, paskudny wódczany nałóg Lily i smutne oczy Aleksa stały się tylko niewyraźnym tłem dla mojej uznanej – za – niezdrową – i – groźną – pod – względem – emocjonalnym – ale – mimo – to – naprawdę – seksownej – i – zabawnej rozmowy z Christianem.

Загрузка...