– Jill, możesz przestać wrzeszczeć do siostry? – bezsensownie krzyczała mama. – Pewnie jeszcze śpi. – A potem ten sam głos jeszcze głośniej odezwał się z dołu schodów. – Andy, śpisz jeszcze? – wołała w kierunku mojego pokoju.
Z trudem otworzyłam jedno oko i zerknęłam na zegar. Piętnaście po ósmej rano. Dobry Boże, co ci ludzie sobie myślą?
Potrzebowałam kilku prób przekręcenia się z boku na bok, zanim zdołałam zebrać dość siły, żeby usiąść, i kiedy wreszcie mi się to udało, całe ciało zaczęło mnie błagać o jeszcze trochę snu, jeszcze tylko odrobinkę.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się Lily. Kiedy się do mnie odwróciła, jej twarz wyłoniła się o parę centymetrów od mojej. – Nie da się ukryć, że wcześnie wstają. – Jill, Kyle i dziecko przyjechali do domu na Święto Dziękczynienia, więc Lily musiała zwolnić stary pokój Jill i przenieść się na niższą część mojego dziecięcego rozsuwanego łóżka, która teraz stała wysunięta, niemal na poziomie mojego własnego podwójnego miejsca do spania.
– Na co narzekasz? Wyglądasz, jakbyś była zachwycona tą pobudką i nie jestem pewna dlaczego.
Oparta na łokciu Lily czytała gazetę i pociągała kawę z kubka, który podnosiła i odstawiała z powrotem na podłogę przy łóżku.
– Nie śpię od wieków, słuchałam, jak Isaac płacze.
– Płakał? Naprawdę?
– Nie mogę uwierzyć, że go nie słyszałaś. Bez przerwy od jakiejś szóstej trzydzieści. Miły dzieciak, Andy, ale z tym porannym koszmarem trzeba coś zrobić.
– Dziewczynki! – ponownie wrzasnęła mama. – Czy ktoś tam się obudził? Ktokolwiek? Nic mnie nie obchodzi, czy jeszcze śpicie, dajcie mi znać w ten czy inny sposób, proszę, bo nie wiem, ile wafli rozmrozić!
– Dajcie mi znać w ten czy inny sposób, proszę? Ja ją zabiję, Lii. – A potem w stronę zamkniętych drzwi. – Jeszcze śpimy, nie widzisz? Jak kamień, pewnie jeszcze przez całe godziny. Nie słyszymy dziecka, twoich wrzasków ani niczego innego! – odkrzyknęłam, opadając z powrotem na łóżko. Lily się roześmiała.
– Spokojnie – powiedziała zupełnie nie w swoim stylu. – Są po prostu szczęśliwi, że jesteś w domu, a ja, że tu jestem. Poza tym, to jeszcze tylko dwa miesiące i będziemy u siebie. Naprawdę nie jest tak źle.
– Dwa miesiące? Na razie minął jeden, a jestem gotowa się zastrzelić. – Ściągnęłam przez głowę nocną koszulę – jeden ze starych treningowych podkoszulków Aleksa – i włożyłam bluzę. Te same dżinsy, które nosiłam codziennie przez kilka ostatnich tygodni, leżały w pobliżu szafy zwinięte w kłąb; kiedy wciągałam je na biodra, zauważyłam, że wydają się ciasnawe. Teraz, gdy nie musiałam już ratować się łykaniem w pędzie porcji zupy ani utrzymywać przy życiu wyłącznie dzięki papierosom oraz kawie, moje ciało dopasowało się do sytuacji i odzyskało pięć kilogramów, które straciłam, pracując w Runwayu. I nawet nie mrugnęłam okiem; uwierzyłam, kiedy Lily i rodzice powiedzieli mi, że wyglądam zdrowo, a nie grubo.
Lily wciągnęła spodnie od dresu na bokserki, w których spała, i bandaną przewiązała swoje przypominające afro loki. Przy włosach zebranych z twarzy bardziej widoczne stały się wściekle czerwone ślady w miejscu, w którym jej czoło spotkało się z odłamkami przedniej szyby, ale szwy już się rozpuściły i doktor obiecał, że zostaną minimalne, jeśli w ogóle, blizny.
– Chodź – stwierdziła, chwytając kulę, która stała oparta o ścianę wszędzie tam, dokąd poszła. – Wszyscy dzisiaj wyjeżdżają, więc może wreszcie porządnie się wyśpimy.
– Nie przestanie wrzeszczeć, dopóki nie zejdziemy, prawda? – wymamrotałam, podtrzymując ją za łokieć, żeby pomóc przy wstawaniu. Na gipsie na prawej kostce podpisała się cała moja rodzina, a Kyle wszędzie nabazgrał małe, wkurzające wiadomości od Isaaca.
– Bez szans.
W drzwiach pojawiła się moja siostra, niosąc w ramionach dziecko, które miało zaśliniony tłuściutki podbródek, ale teraz chichotało zadowolone.
– Zobacz, kogo tu mam – zagruchała, podrzucając uszczęśliwionego chłopca w górę i w dół. – Isaac, powiedz swojej cioci Andy, żeby nie była taką potworną zdzirą, skoro bardzo, bardzo niedługo wyjeżdżamy. Możesz to zrobić dla mamusi, kochanie? Możesz?
Isaac w odpowiedzi prychnął w bardzo uroczy dziecinny sposób, a Jill miała taką minę, jakby na jej oczach zmienił się w dorosłego mężczyznę i wyrecytował kilka sonetów Szekspira.
– Widziałaś to, Andy, słyszałaś? Och, mój mały mężczyzna jest najsłodszy na świecie!
– Dzień dobry – powiedziałam, całując ją w policzek. – Wiesz, że nie chcę, żebyś wyjeżdżała, prawda? Również Isaac jest mile widziany, o ile nauczy się spać między północą a dziesiątą rano. Do licha, nawet Kyle może zostać, jeżeli obieca się nie odzywać. Widzisz? Jesteśmy tu bezproblemowi.
Lily zdołała chwiejnie pokonać schody i przywitać się z moimi rodzicami, którzy oboje byli ubrani do pracy i żegnali się z Kyle'em.
Pościeliłam swoje łóżko i wepchnęłam pod spód leżankę Lily, pamiętając, żeby przetrzepać jej poduszkę przed włożeniem na dzień do szafy. Wyszła ze śpiączki, zanim jeszcze zdążyłam wysiąść z paryskiego samolotu i po Aleksie byłam pierwszą osoba, która widziała ją po wybudzeniu. Przeprowadzono milion badań każdej możliwej części jej ciała, ale z wyjątkiem paru szwów na twarzy, szyi i klatce piersiowej oraz złamanej kostki, była idealnie zdrowa. Oczywiście wyglądała potwornie – dokładnie tak jak można się spodziewać po kimś, kto miał bliskie spotkanie z nadjeżdżającym pojazdem – ale poruszała się bez trudu i wydawała się wręcz wkurzająco pogodna jak na kogoś, kto właśnie przeżył to, co ona.
To był pomysł taty, żebyśmy podnajęły nasze mieszkanie na listopad i grudzień i przeprowadziły się do nich. Chociaż mnie wydał się co najmniej niezbyt zachwycający, wynosząca zero dolarów pensja nie dostarczała zbyt wielu argumentów przeciw. A poza tym, wyglądało na to, że Lily chętnie wyrwie się na trochę z miasta i zostawi za sobą wszystkie pytania oraz plotki, którym będzie musiała stawić czoło, gdy tylko spotka kogoś znajomego. Wpisałyśmy mieszkanie na craislist.com jako „idealne miejsce na wakacje, żeby cieszyć się wszystkimi urokami Nowego Jorku”. Ku naszemu zaskoczeniu i zdumieniu para starszych Szwedów, których dzieci mieszkały w mieście, zapłaciła pełną żądaną przez nas cenę – o sześćset dolarów za miesiąc więcej, niż same płaciłyśmy. Trzysta dolców miesięcznie spokojnie wystarczało każdej z nas na życie, szczególnie biorąc pod uwagę, że moi rodzice zapewniali nam darmowe jedzenie, pranie i korzystanie ze starej toyoty camry. Szwedzi wyjeżdżali tydzień po Nowym Roku, w samą porę, żeby Lily ponownie zaczęła semestr i żebym ja zaczęła, cóż, coś.
To Emily była osobą, która oficjalnie mnie zwolniła. Nie żebym po moim małym wybuchu z brzydkimi wyrazami miała jakieś przedłużające się wątpliwości co do własnej sytuacji zawodowej, ale Miranda, jak sądzę, była dość wściekła, żeby wsadzić jeszcze ostatnią szpilę. Całość zajęła najwyżej trzy albo cztery minuty i została przeprowadzona z bezwzględną skutecznością charakterystyczną dla Runwaya, którą tak uwielbiałam.
Zdążyłam tylko zatrzymać taksówkę i ściągnąć but z pulsującej lewej stopy, gdy zadzwonił telefon. Oczywiście moje serce odruchowo fiknęło koziołka, ale kiedy przypomniałam sobie, że właśnie powiedziałam Mirandzie, co może zrobić ze swoim „Przypominasz mi mnie samą, kiedy byłam w twoim wieku”, zdałam sobie sprawę, że to nie może być ona. Szybkie podliczenie minionych minut (jedna dla Mirandy na zamknięcie otwartych ust i odzyskanie spokoju na użytek wszystkich Klakierów, którzy się przyglądali, kolejna na znalezienie komórki i wykonanie telefonu do Emily do domu, trzecia na przekazanie plugawych szczegółów mojego bezprecedensowego wystąpienia i ostatnia dla Emily, na zapewnienie Mirandy, że osobiście „dopilnuje, żeby wszystko zostało załatwione”). Tak, chociaż identyfikacja numeru podczas międzynarodowych rozmów wskazywała tylko „niedostępna”, nie było najmniejszych wątpliwości, kto dzwonił.
– Cześć, Em, jak się masz? – niemal zanuciłam, rozcierając bosą stopę i starając się nie dotykać brudnej podłogi taksówki.
Wydawała się kompletnie zaskoczona moim szczebiotem.
– Andrea?
– Hej, to ja, jestem tu. Co jest? Dosyć się śpieszę, więc… – Myślałam, żeby spytać wprost, czy zadzwoniła mnie zwolnić, ale uznałam, że tym razem jej odpuszczę. Przygotowałam się na tyradę, którą na pewno dla mnie szykowała – jak mogłaś ją zawieść, mnie zawieść, Runway zawieść, cały świat mody, bla, bla, bla – ale nic takiego nie nastąpiło.
– Tak, oczywiście. No więc, właśnie rozmawiałam z Mirandą… – Zawiesiła głos, jakby z nadzieją, że ja pociągnę dalej i wyjaśnię, że to wszystko jedna wielka pomyłka, i nie ma co się martwić, bo w ciągu ostatnich czterech minut udało mi się wszystko naprawić.
– I usłyszałaś, co się stało, jak przypuszczam?
– Hm, tak! Andy, co się dzieje?
– To ja powinnam pytać o to ciebie, zgadza się?
Milczenie.
– Słuchaj Em, mam przeczucie, że zadzwoniłaś mnie zwolnić. Jeśli tak, to w porządku, wiem, że to nie twoja decyzja. No więc czy kazała ci zadzwonić i się mnie pozbyć? – Chociaż czułam się lżej niż od wielu miesięcy, przyłapałam się na tym, że wstrzymuję oddech, zastanawiając się, czy może, jakimś ślepym trafem, na szczęście lub nieszczęście, Miranda uszanowała to, że kazałam się jej odpierdolić, zamiast się tym przerazić.
– Tak. Kazała mi cię zawiadomić, że zostałaś zwolniona ze skutkiem natychmiastowym, i chciałaby, żebyś wymeldowała się z Ritza, zanim wróci z pokazu. – Powiedziała to miękko i ze śladem żalu w głosie. Być może z powodu wielu godzin, dni i tygodni wyszukiwania oraz szkolenia kogoś od nowa, które ją teraz czekały, ale zabrzmiało to, jakby chodziło o coś więcej.
– Będziesz za mną tęsknić, co, Em? No dalej, wyduś to, wszystko w porządku, nikomu nie powiem. Jeżeli o mnie chodzi, tej rozmowy w ogóle nie było. Nie chcesz, żebym odchodziła, prawda?
Cud nad cudami, znów się roześmiała.
– Co takiego jej powiedziałaś? Powtarzała tylko, że zachowałaś się prostacko i nie jak dama. Nie mogłam się od niej dowiedzieć niczego dokładniej.
– Och, prawdopodobnie dlatego, że kazałam się jej odpierdolić.
– Nie!
– Dzwonisz, żeby mnie zwolnić. Zapewniam cię, że tak.
– O mój Boże.
– Tak, cóż, skłamałabym, gdybym nie przyznała, że był to najbardziej satysfakcjonujący moment w całym moim żałosnym życiu. Oczywiście teraz zostałam zwolniona przez najpotężniejszą kobietę na rynku wydawniczym. Muszę nie tylko znaleźć sposób na spłacenie mojej karty MasterCard z prawie przekroczonym limitem, ale też perspektywa przyszłego zatrudnienia w czasopismach wygląda mi raczej kiepsko. Może powinnam podjąć pracę dla któregoś z jej wrogów? Pewnie z radością mnie zatrudnią, co?
– Jasne. Wyślij swoje papiery do Anny Wintour – nigdy się specjalnie nie lubiły.
– Hm. Muszę się nad tym zastanowić. Słuchaj Em, bez urazy, okej? – Obie wiedziałyśmy, że nie miałyśmy absolutnie, kompletnie nic wspólnego poza Mirandą Priestly, ale skoro tak wspaniale się dogadywałyśmy, stwierdziłam, że zagram tę rolę do końca.
– Jasne, oczywiście – skłamała niezręcznie, świetnie wiedząc, że zaraz zniknę w górnych warstwach kasty społecznych pariasów. Szansę, by licząc od dziś, Emily w ogóle przyznała, że mnie zna, wynosiły zero, ale to było okej. Może za dziesięć lat, kiedy ona zasiądzie w środku pierwszego rzędu na pokazie Marca Jacobsa, a ja nadal będę robiła zakupy w Filene's i jadała w Benihanie, pośmiejemy się z tego wszystkiego. Ale pewnie nie.
– Bardzo bym chciała pogadać, ale jestem teraz trochę zakręcona, nie wiem, co dalej. Muszę wykombinować jakiś sposób, żeby jak najszybciej dostać się do domu. Myślisz, że mogę skorzystać ze swojego biletu powrotnego? Nie może chyba mnie zwolnić i zostawić na pastwę losu w obcym kraju, prawda?
– Oczywiście takie postępowanie byłoby w pełni uzasadnione, Andrea – powiedziała. Aha! Ostatni docinek. Odkrycie, że tak naprawdę nic się nie zmienia, było pocieszające. – W końcu to ty porzucasz pracę, zmusiłaś ją, żeby cię zwolniła. Ale nie, nie sądzę, żeby była mściwą osobą. Opłatę za zamianę biletu zrób na nasz rachunek, postaram się jakoś to przepchnąć.
– Dzięki, Em. Doceniam.
– Powodzenia, Andrea. Naprawdę mam nadzieję, że twoja przyjaciółka wyzdrowieje.
– Dzięki. Tobie też powodzenia. Pewnego dnia będziesz fantastyczną redaktorką do spraw mody.
– Naprawdę? Tak myślisz? – zapytała skwapliwie, uradowana. Nie mam pojęcia, czemu moje zdanie – największej, jaka kiedykolwiek istniała, niedojdy w tych kwestiach – miało tu jakiekolwiek znaczenie, ale wydawała się bardzo zadowolona.
– Zdecydowanie. Nie mam cienia wątpliwości.
Christian zadzwonił w chwili, gdy rozłączyłam się z Emily. Nie byłam zaskoczona, że już słyszał, co się stało. Niewiarygodne. Jednak przyjemność, jaką czerpał z poznania plugawych szczegółów w połączeniu z wszelkiego rodzaju obietnicami i zaproszeniami, które złożył, sprawiła, że znów poczułam mdłości. Najspokojniej jak potrafiłam, powiedziałam mu, że mam teraz sporo do załatwienia, żeby na razie nie dzwonił, i skontaktuję się, kiedy i jeżeli będę w nastroju.
Ponieważ nie mogli jeszcze wiedzieć, że wyrzucono mnie z pracy, monsieur Renaud i jego współpracownicy przeszli samych siebie, gdy usłyszeli, że sytuacja awaryjna w domu wymaga mojego natychmiastowego powrotu. Niewielkiej armii hotelowego personelu wystarczyło zaledwie pół godziny na zarezerwowanie dla mnie miejsca na najbliższy lot do Nowego Jorku, spakowanie moich rzeczy i wepchnięcie mnie na tylne siedzenie limuzyny z pełnym barkiem, jadącej na lotnisko Charles'a de Gaulle'a. Kierowca był gadatliwy, ale ledwie mu odpowiadałam: chciałam się nacieszyć ostatnimi chwilami na stanowisku najniżej opłacanej, ale mającej najwięcej dodatkowych profitów asystentki w całym wolnym świecie. Nalałam sobie ostatni kieliszek idealnie wytrawnego szampana i pociągnęłam długi, powolny, zbytkowny łyk. Potrzeba było jedenastu i pół miesiąca, pięćdziesięciu czterech tygodni i jakichś czterech tysięcy pięciuset dziewięćdziesięciu godzin pracy, żebym zrozumiała – raz na zawsze – że przedzierzgnięcie się w lustrzane odbicie Mirandy Priestly to prawdopodobnie nic dobrego.
Po wyjściu z cła zamiast oczekującego mnie kierowcy w liberii, z tabliczką, znalazłam własnego tatę, który wyglądał na bezgranicznie zadowolonego na mój widok. Uściskaliśmy się i kiedy doszedł do siebie po wstępnym szoku z powodu tego, w co byłam ubrana (bardzo dopasowane, mocno sprane dżinsy D &G, czółenka na szpilkach i kompletnie przezroczystą koszulę – hej, to wymieniono w kategorii różne/podkategoria: na i z lotniska, i był to najbardziej stosowny do samolotu strój, jaki mi zapakowano), przekazał bardzo dobrą wiadomość: Lily się ocknęła i była przytomna. Pojechaliśmy prosto do szpitala, gdzie Lily zdołała nawet zbesztać mnie za strój, kiedy tylko weszłam.
Oczywiście była kwestia prawna, z którą musiała sobie poradzić; w końcu przecież w pijackim zamroczeniu jechała z nadmierną prędkością ulicą jednokierunkową pod prąd. Ale ponieważ nikt inny nie został poważnie ranny, sędzia okazał niesamowitą wyrozumiałość i chociaż odpowiedni wpis w papierach miała już na zawsze, wyrok nakazywał tylko obowiązkową terapię w związku z problemem alkoholowym oraz prace społeczne w wymiarze jakichś trzydziestu lat. Niezbyt wiele o tym rozmawiałyśmy – nie miała jeszcze do sprawy odpowiedniego dystansu, żeby głośno przyznać się do problemu – ale zawiozłam ją na pierwszą grupową sesję w East Village i kiedy wyszła, przyznała, że nie było żadnego „mazgajstwa”. „Cholernie wkurzające”, tak to ujęła, ale kiedy uniosłam brwi i poczęstowałam ją specjalnym, miażdżącym spojrzeniem – a la Emily – niechętnie przyznała, że widziała tam paru milutkich facetów i nic takiego by się nie stało, gdyby umówiła się chociaż raz z kimś trzeźwym. Całkiem rozsądnie. Moi rodzice przekonali ją, żeby przyznała się do wszystkiego dziekanowi z Columbii, co wówczas brzmiało koszmarnie, ale okazało się dobrym posunięciem. Dziekan nie tylko zgodził się, żeby Lily przerwała naukę w środku semestru, nie ponosząc konsekwencji, ale podpisał dla kwestury zgodę na przesunięcie jej czesnego za jesień na poczet najbliższej wiosny.
Wyglądało na to, że życie Lily i nasza przyjaźń wracają na właściwe tory. Inaczej niż z Aleksem. Kiedy przyjechaliśmy, siedział przy łóżku Lily i w chwili, gdy go zobaczyłam, pożałowałam, że tata dyplomatycznie zdecydował się poczekać w kawiarni. Nastąpiło niezgrabne „cześć” i masa jojczenia nad Lily, ale do czasu, gdy pół godziny później zarzucił na ramiona kurtkę i pomachał nam na do widzenia, nie zamieniliśmy ani jednego prawdziwego słowa. Zadzwoniłam do niego, kiedy dotarłam do domu, ale miał włączoną pocztę głosową. Dzwoniłam jeszcze kilka razy i rozłączałam się jak ktoś, kto wydzwania z pogróżkami, i ostatni raz spróbowałam przed pójściem do łóżka. Odebrał, ale mówił z rezerwą.
– Cześć! – powiedziałam, starając się wypaść uroczo, spokojnie i pewnie.
– Hej. – Najwyraźniej nie ruszał go mój urok.
– Słuchaj, rozumiem, że to również twoja przyjaciółka i że zrobiłbyś to dla każdego, ale nawet nie wiem, jak ci podziękować za to, że zająłeś się Lily. Wytropiłeś mnie, pomogłeś moim rodzicom, siedziałeś z nią całymi godzinami. Naprawdę.
– Nie ma sprawy. Każdy by tak postąpił, gdyby komuś znajomemu stała się krzywda. To nic wielkiego. – W ten sposób oczywiście sugerował, że postąpiłby tak każdy z wyjątkiem kogoś, kto przypadkiem jest tak wyjątkowo skupiony na sobie i ma tak pochrzanione priorytety, jak niżej podpisana.
– Alex, proszę, czy możemy po prostu porozmawiać jak…
– Nie. Nie możemy teraz o niczym rozmawiać. Przez ostatni rok czekałem, żeby z tobą porozmawiać… czasem wręcz o to błagałem… a ty nie byłaś specjalnie zainteresowana. Gdzieś w trakcie tego roku zgubiła się Andy, w której się zakochałem. Nie jestem pewien, w jaki sposób, nie jestem całkiem pewien, kiedy to się stało, ale zdecydowanie nie jesteś tą samą osobą, którą byłaś przed tą pracą. Mojej Andy nawet przez myśl by nie przeszło, żeby wybrać pokaz mody albo przyjęcie, czy co tam się działo, zamiast przyjaciółki, która naprawdę jej potrzebowała. To znaczy rzeczywiście naprawdę. Cieszę się, że postanowiłaś wrócić do domu, że wiesz, jak należało postąpić, ale teraz potrzebuję trochę czasu, żeby się połapać, co się ze mną dzieje, co się dzieje z tobą, z nami. To nic nowego, Andy, przynajmniej nie dla mnie. To się ciągnie od długiego, długiego czasu. Po prostu byłaś zbyt zajęta, żeby coś zauważyć.
– Alex, nie dałeś mi ani sekundy, żeby usiąść i w cztery oczy spróbować wyjaśnić, co się dzieje. Może masz rację, może jestem zupełnie inną osobą. Ja tak nie uważam, a nawet jeśli się zmieniłam, nie sądzę, że wyłącznie na gorsze. Czy naprawdę tak bardzo się od siebie oddaliliśmy?
Był moim najlepszym przyjacielem, nawet bardziej niż Lily, tego byłam pewna, ale od wielu, bardzo wielu miesięcy nie był moim chłopakiem. Zdałam sobie sprawę, że miał rację: nadszedł moment, żebym się do tego przed nim przyznała.
Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam coś, o czym wiedziałam, że jest słuszne, nawet jeśli wówczas nie wydawało się wcale takie wspaniałe.
– Masz rację.
– Tak? Zgadasz się?
– Tak. Byłam naprawdę samolubna i traktowałam cię nie fair.
– Więc co teraz? – zapytał, głos miał zrezygnowany, ale serce mu chyba nie pękło.
– Nie wiem. Co teraz? Przestaniemy rozmawiać? Przestaniemy się widywać? Nie mam pojęcia, jak to powinno wyglądać. Ale chcę, żebyś był częścią mojego życia, i nie umiem sobie wyobrazić, że nie jestem częścią twojego.
– Ja też nie. Tylko zdaje mi się, że to nie będzie możliwe przez naprawdę długi czas. Nie przyjaźniliśmy się, zanim zaczęliśmy się spotykać, i nie umiem sobie wyobrazić, jak teraz moglibyśmy zostać tylko przyjaciółmi. Ale kto wie? Może kiedy oboje będziemy mieli masę czasu, żeby wszystko poukładać…
W tę pierwszą noc po powrocie odłożyłam słuchawkę i płakałam, nie tylko z powodu Aleksa, ale wszystkiego, co się zmieniło i przeobraziło podczas minionego roku. Weszłam do Elias – Clark jako ignorantka, kiepsko ubrana dziewczyna, a wycofałam się stamtąd z miękkimi kolanami jako nieco bardziej obyta, kiepsko ubrana na wpół dorosła osoba (chociaż teraz była to osoba, która zdawała sobie sprawę z tego, jak kiepsko jest ubrana). W tym czasie jednak przeżyłam dość, by wystarczyło na sto pierwszych posad po college'u. I chociaż moje papiery były teraz naznaczone szkarłatnym „Z”, mój chłopak uznał, że jest po sprawie, chociaż z konkretów została mi w garści tylko walizka (no dobrze, cztery walizki od Louisa Vuittona) pełna cudownych sygnowanych ciuchów – może było warto?
Wyłączyłam budzik, z dolnej szuflady biurka wygrzebałam stary notatnik z liceum i zaczęłam pisać.
Tata uciekł już do swojego biura, a mama była w drodze do garażu, kiedy zeszłam na dół.
– Dzień dobry, kochanie. Nie wiedziałam, że już wstałaś! Lecę, o dziewiątej mam ucznia. Lot Jill jest w południe, więc pewnie powinniście wyjść raczej wcześniej niż później, bo traficie na godziny szczytu. Będę miała włączoną komórkę, na wypadek, gdyby coś źle poszło. Czy będziecie z Lily na kolacji?
– Naprawdę nie jestem pewna. Właśnie się obudziłam i nie piłam jeszcze kawy. Myślisz, że co do kolacji mogę się zdecydować trochę później?
Ale nawet się nie zatrzymała, żeby wysłuchać mojej aroganckiej odpowiedzi – gdy otworzyłam usta, była już w połowie za drzwiami. Lily, Jill, Kyle i dziecko siedzieli przy kuchennym stole w milczeniu, czytając różne części Timesa. Na środku, razem z butelką Aunt Jemimah i masłem prosto z lodówki stał talerz z waflami, które wyglądały na wilgotne i kompletnie nieapetyczne. Jedyne, co wyglądało na używane, to kawa przyniesiona przez mojego ojca z Dunkin Donuts po porannym biegu – tradycja, która wywodziła się z jego całkowicie zrozumiałej niechęci do spożywania czegokolwiek, co własnoręczne przygotowała moja matka. Widelcem nabrałam wafla na papierowy talerz i zaczęłam go kroić, ale z miejsca oklapł i zmienił się w zawilgłą kupkę ciasta. – To jest niejadalne. Czy tata przyniósł dzisiaj jakieś pączki?
– Tak, ukrył je w szafie przy gabinecie – zaciągając, oznajmił Kyle. – Nie chciał, żeby twoja matka zobaczyła. Przyniesiesz całe pudełko, skoro tam idziesz?
Telefon zadzwonił, kiedy szłam odnaleźć ukryte łupy.
– Halo? – odebrałam przy użyciu najlepszej wersji zirytowanego głosu. Przestałam w końcu odbierać każdy telefon ze słowami „biuro Mirandy Priestly”.
– Cześć, witam. Czy mogę rozmawiać z Andreą Sachs?
– Przy telefonie, Mogę zapytać, kto mówi?
– Andrea, cześć, jestem Loretta Andriano z pisma Siedemnastolatka.
Serce mi podskoczyło. Popełniłam liczący dwa tysiące słów „fikcyjny” kawałek o nastolatce, która tak się angażuje, żeby dostać się do college'u, że ignoruje przyjaciół i rodzinę. Napisanie tego głupstwa zajęło mi wszystkiego dwie godziny, ale myślę, że udało mi się trafić we właściwy ton, jednocześnie zabawny i poruszający.
– Cześć, jak się masz?
– Świetnie, dziękuję. Słuchaj, trafiło do mnie twoje opowiadanie i muszę ci to powiedzieć – jestem zachwycona. Oczywiście trzeba wprowadzić pewne zmiany, a język trzeba nieco przystosować… nasi czytelnicy to w większości dzieci przed okresem dojrzewania i młodsze nastolatki… ale chciałabym go zamieścić w lutowym numerze.
– Naprawdę? – Ledwie mogłam w to uwierzyć. Wysłałam to opowiadanie do kilkudziesięciu czasopism dla nastolatek, a potem napisałam wersję nieco dojrzalszą i posłałam ją do kilkuset pism dla kobiet, ale nie zgłosił się do mnie nikt z żadnym komentarzem.
– Zdecydowanie. Płacimy półtora dolara za słowo i będę cię potrzebowała do wypisania kilku formularzy podatkowych. Pisywałaś już wcześniej jako wolny strzelec, prawda?
– Właściwie nie, ale pracowałam w Runwayu. - Nie wiem, czemu uznałam, że to mogłoby pomóc – szczególnie że jedyne, co tam pisywałam, to przypomnienia, których celem było zastraszyć innych – ale Loretta najwyraźniej nie dostrzegła tego rażącego braku logiki w mojej wypowiedzi.
– Och, naprawdę? Moja pierwsza praca po college'u to była posada asystentki w dziale mody w Runwayu. Podczas tamtego roku nauczyłam się więcej niż przez następne pięć lat.
– To było niezłe doświadczenie. Miałam szczęście, że tam trafiłam.
– A czym się zajmowałaś?
– Właściwie to byłam asystentką Mirandy Priestly.
– Naprawdę? Moja biedna, nie miałam pojęcia. Zaraz, czy to ciebie dopiero co zwolniła w Paryżu?
Zbyt późno zdałam sobie sprawę, że popełniłam wielki błąd. Parę dni po moim powrocie do domu w Page Six znalazła się całkiem spora notatka o całej tej paskudnej sprawie, prawdopodobnie napisana przez któregoś z Klakierów, świadka mojego straszliwego braku wychowania. Biorąc pod uwagę, że zostałam zacytowana, nie umiałam wymyślić nikogo innego, kto mógłby to napisać. Jak mogłam zapomnieć, że inni też mogli to czytać? Miałam przeczucie, że Loretta nagle będzie znacznie mniej zadowolona z mojego opowiadania niż trzy minuty wcześniej, ale teraz za późno było na ucieczkę.
– Hm, tak. Nie było tak źle, jak to wygląda, naprawdę. W tym artykule w Page Six rozdmuchali to niewspółmiernie do rzeczywistości. Naprawdę.
– Cóż, mam nadzieję, że nie! Ktoś powinien był powiedzieć tej kobiecie, żeby się odpierdoliła, i jeżeli to byłaś ty, no to chylę czoło! Przez ten rok, kiedy tam pracowałam, zmieniła moje życie w piekło, a nawet nie zamieniłam z nią słowa. Słuchaj, muszę teraz lecieć na lunch z prasą, ale może umówimy się na spotkanie? Musisz przyjechać i wypełnić różne papiery, a ja i tak chciałabym cię poznać. Przynieś ze sobą wszystko, co twoim zdaniem nadawałoby się do publikacji u nas.
– Wspaniale. Och, doprawdy wspaniale. – Uzgodniłyśmy, że spotkamy się w najbliższy piątek o trzeciej, i odłożyłam słuchawkę, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Kyle i Jill zostawili dziecko z Lily, bo poszli się ubierać i pakować, i mały wszczął tego rodzaju płaczliwe narzekanie, które brzmiało, jakby dwie sekundy dzieliły go od pełnowymiarowej histerii. Wyciągnęłam go z krzesełka i ułożyłam sobie na ramieniu, przez frotowe śpioszki głaszcząc po pleckach i, co niezwykłe, uciszył się.
– Nie uwierzysz, kto to był – zanuciłam, tańcząc po pokoju z Isaakiem w ramionach. – Sekretarz redakcji z Siedemnastolatki. Wydadzą mnie!
– Zamknij się! Drukują historię twojego życia?
– To nie jest historia mojego życia, to jest historia życia Jennifer. I ma tylko dwa tysiące słów, więc nie jest to największa rzecz na świecie, ale to początek.
– Jasne, jak tam sobie chcesz. Młoda dziewczyna tak się wciąga, żeby do czegoś dojść, że w końcu pieprzy sobie układ z wszystkimi ludźmi, którzy coś znaczą w jej życiu. Historia Jennifer. Uch – hm, jak chcesz. – Lily jednocześnie szczerzyła zęby w uśmiechu i przewracała oczami.
– Wszystko jedno, detale, detale. Rzecz w tym, że publikują w lutowym numerze i płacą mi trzy tysiące dolarów. Szaleństwo, co?
– Gratulacje, Andy. Serio, niesamowita sprawa. No i będziesz to miała w dorobku, co?
– Jasne. Hej, to nie New Yorker, ale na początek okej. Gdyby udało mi się upchnąć parę takich rzeczy, może też w innych czasopismach, mogłabym do czegoś dojść. Spotkam się z tą kobietą w piątek i kazała mi przynieść wszystko, nad czym pracuję. I nawet nie spytała, czy mówię po francusku. I nienawidzi Mirandy. Z tą kobietą mogę pracować.
Odwiozłam teksaską ekipę na lotnisko, w Burger Kingu kupiłam dobry, tłusty lunch dla Lily i dla siebie na poprawiny po pączkach na śniadanie i resztę dnia – i następny oraz kolejny po nim – spędziłam, pracując na tym, co chciałabym pokazać Loretcie, która nie cierpiała Mirandy.