Samochód złapał Juha Mustajoki, on teraz był szefem ich małej grupy. Jari Kuusinen i Raiwo Nikkila wcisnęli się na tylne siedzenie starego żiguli. Juha usiadł z przodu.
– Proszę nas zawieźć na Sze – re – mie – tie – wo – wyskandował. Dla Mustajokiego rosyjski był językiem dzieciństwa, później zapomnianym, ale Juha zawsze wyróżniał się zdolnościami lingwistycznymi, mieszkał gdzieś przy rosyjskiej granicy i regularnie jeździł na pijatyki do Petersburga. Inni woleli prom do Szwecji. Nocą w drodze można się nieźle zaprawić alkoholem zakupionym w strefie wolnocłowej, w dzień odespać, nie opuszczając promu (komu tam potrzebny ten Sztokholm!), a w drodze powrotnej znowu oddać się ulubionej rozrywce. A Mustajoki z uporem jeździł do Petersburga. – Niech pan nas wiezie szybko i bezpiecznie.
Kierowca wiózł ich „szybko i bezpiecznie”. Wożenie cudzoziemców na lotnisko to sama przyjemność, nieczęsto zdarza się taka okazja bezrobotnemu inżynierowi. Zwłaszcza teraz, przed Nowym Rokiem, w dodatku dwutysięcznym, gdy wszyscy wykosztowują się najedzenie i biegają po sklepach w pogoni za prezentami.
Trzech Innych, siedzących w samochodzie, nie podsłuchiwało myśli kierowcy. Choć, oczywiście, mogli.
Już za obwodnicą Juha odwrócił się do kolegów i powiedział:
– Czy my naprawdę wyjeżdżamy, bracia?
Jari i Raiwo zgodnie pokiwali głowami. Rzeczywiście, trudno było uwierzyć, że skończyły się przesłuchania Nocnego Patrolu, wizyty ponurych współpracowników Inkwizycji, krzątanina zręcznego wampira – adwokata Dziennego Patrolu, doskonale znanego zarówno wśród ludzi, jak i wśród Innych.
Wyrwali się. Wyrwali się z przykrej, zimnej, niegościnnej Moskwy. Na razie jeszcze nie do domu, lecz do Pragi, gdzie od niedawna mieści się Europejskie Biuro Inkwizycji. Ale jednak ich wypuszczono. Mieli ograniczone prawa i obowiązek zarejestrowania się w miejscu przyjazdu, ale mimo wszystko…
– Biedny Olykkainen – westchnął Raiwo. – Tak lubił czeskie piwo… Mówił, że to najlepsze piwo na świecie po lapin kulcie. Nigdy więcej nie napije się piwa…
– Wypijemy za niego kufelek – zasugerował Jari.
– Trzy kufle – podsumował Juha. – To był najgodniejszy z Braci Regina.
– A my? – zapytał po chwili zastanowienia Jari.
– My też jesteśmy godni. Spełniliśmy swój obowiązek. Po tych słowach wszyscy trzej spuścili oczy.
Niewielka sekta Innych, nazywająca się Braćmi Regina, istniała w Helsinkach od ponad pięciuset lat. Bracia byli tymi nielicznymi Innymi, którzy oficjalnie nie przyjęli Traktatu, ale ponieważ nigdy i w niczym go nie łamali, Patrole patrzyły na ich istnienie przez palce. Jaśni natomiast byli chyba zadowoleni, że dwudziestu czy trzydziestu Ciemnych zajmuje się nieszkodliwymi rytuałami, śpiewaniem pieśni i wykopaliskami archeologicznymi. Ciemni, którzy w ciągu minionych stuleci wielokrotnie próbowali wciągnąć Braci Regina do pracy w Dziennym Patrolu, również machnęli na nich ręką.
Do niedawna Juha, Jari, Raiwo oraz ich nieżyjący towarzysz Pasi Olykkainen traktowali swoją działalność w sekcie jako interesującą, a nawet wesołą zabawę. Ich dziadowie i pradziadowie spędzili całe życie w szeregach sekty, ich dzieci również będą Braćmi Regina… oczywiście, przybrane dzieci. Rzadko się zdarza, by dziecko Innego rodziło się ze zdolnościami Innego. To tylko u niższych Ciemnych, wampirów i wilkołaków, podobne dziedzictwo jest rzeczą normalną…
Magom z małej fińskiej sekty było jeszcze trudniej. Musieli wędrować po całym świecie, szukając dzieci – Innych, które można byłoby zaadoptować, wychować i włączyć do wielkiej sprawy służenia Fafnirowi. Zazwyczaj takie dzieci znajdowano w krajach słabo rozwiniętych i egzotycznych.
Raiwo na przykład pochodził z Burkina Faso. Nieduży, o wypukłych oczach, z krzywymi rachitycznymi nóżkami i wiszącym brzuszkiem, został wykupiony od cierpiących nędzę rodziców za czternaście dolarów. Wyleczono go, wychowano, nauczono fińskiego. Kto mógłby pomyśleć, patrząc na tego dobrze zbudowanego, przystojnego czarnoskórego chłopaka, że czekał go zupełnie inny los?
Jariego znaleziono w slumsach Makao. Już jako czteroletnie dziecko wspaniale kradł – wykorzystując w tym celu magiczne zdolności. To właśnie zwróciło uwagę jego przyszłych przybranych rodziców. Nie trzeba było nawet za niego płacić. Jari nie był wysoki, ale bystry umysł i talenty maga bardzo cieszyły Braci Regina.
Juha pochodził z Rosji, a dokładniej – z południa Ukrainy. Od dzieciństwa cechowała go skłonność do włóczęgostwa, już w wieku siedmiu lat przejechał cały kraj pociągami towarowymi i autostopem, pieszo przekroczył granicę, by któregoś dnia zastukać do malutkiego domku małżeństwa Mustajokich, wiernych członków sekty. Nie sposób było wyjaśnić tego niczym innym jak tylko magicznym przeznaczeniem.
Jedynie zmarły Olykkainen – o ironio losu! – był z pochodzenia Finem.
Kierowca jeszcze nigdy nie podwoził tak dziwacznego towarzystwa – biały chłopak o twarzy Ukraińca, czarny jak smoła Murzyn i mały, skośnooki Azjata. A przy tym wszyscy trzej rozmawiali swobodnie po fińsku albo szwedzku. Zycie jest niesamowite…
Na lotnisku Bracia przede wszystkim przestudiowali rozkład lotów, ale przebiegła, obłąkana Moskwa również tutaj spłatała im figla: okazało się, że lot do Pragi przekładany jest już po raz czwarty. Był jeszcze tranzyt do Duisburga z międzylądowaniem w Pradze. Tranzytu w rozkładzie oczywiście nie było, a samolot do Madrytu, również z międzylądowaniem w Pradze, wylatywał za późno. Bracia zmienili plany spontanicznie, już przy kasie, doprowadzając do wściekłości mięśniaka w dresie, z łańcuchem grubości palca na szyi i komórką we włochatej łapie. Chłopak już miał odepchnąć niskiego Jariego, ale Raiwo szybko rzucił zaklęcie szacunku, które sprawiło, że zniecierpliwieni kolejkowicze uspokoili się i przestali mieć pretensje do naradzających się Finów.
– Lecimy do Duisburga – zdecydował w końcu Juha. – To wygodniejszy lot i nie będziemy musieli tyle czekać. Praski przełożą jeszcze trzy razy, widzicie?
Widzieli. Nici rzeczywistości zwinęły się w niewielki supełek i nieszczęsny samolot miał wylecieć dopiero późnym wieczorem.
Niemal zapomniane już uczucie wolności upajało nie gorzej niż ojczysty lapin kult. Gdy Juha rozmawiał z sympatyczną, nieco zmęczoną kasjerką, Jari i Raiwo z przyjemnością gapili się na salę – na przechodzących pasażerów, na sprzedawców w oświetlonych akwariach sklepików, na obowiązkowe na każdym lotnisku przedstawicielstwa światowych linii lotniczych…
Innego zauważył Jari.
– Patrzcie!
Nieopodal wyjścia, przy barze, stał mag Światła i pił kawę z ciemnozielonej filiżanki. Obok wysokiego stołka przyczaiła się niemal pusta torba podróżna.
Przez chwilę Jari i Raiwo badali aurę Innego – był spokojny, powściągliwy i doskonale panował nad swoimi emocjami. Na pewno ich zauważył, ale nie dał tego po sobie poznać.
– Czy już nigdy nie zostawią nas w spokoju? – westchnął Raiwo.
– Myślisz, że on nas śledzi?
– Oczywiście. – Raiwo był o tym przekonany. – Przecież mamy obowiązek przybyć na posiedzenie trybunału. A Nocny Patrol Moskwy ma obowiązek upewnić się, że zwolnieni świadkowie wyruszyli do Pragi. Zobaczysz, że odprowadzi nas do samego trapu.
– Ale do odlotu jest jeszcze pięć godzin!
– Myślisz, że mu się spieszy? Przecież jest w pracy. Podszedł Juha z biletami. Czuło się od niego slaby powiew magii – biletów na dziś już nie było, musiał wydostać je z rezerwacji, oddziałując zarówno na kasjerkę, jak i na kierownictwo lotniska.
– Trzymajcie… – powiedział i urwał. Przyjrzał się uważnie Braciom i najeżył się:
– Co jest?
– Szpicel. Siedzi przy barze, pije kawę. Juha już go widział.
W tym samym momencie w szmaragdowej aurze szpicla pojawił się słaby bordowy pas.
– Denerwuje się – zauważył Jari.
– Jeszcze jeden Inny! – wykrzyknął cicho Raiwo. – Przy wyjściu!
Rzeczywiście, przed szklanymi drzwiami stał czarniawy mężczyzna po trzydziestce. Jedną ręką ocierał czoło chusteczką, drugą, z komórką, trzymał przy uchu. Milczał, najwyraźniej słuchając. Obok niego stalą nieduża dyplomatka.
Ten Inny był magiem Ciemności.
– Ci też nas śledzą – wymamrotał Raiwo.
– Nie mieliby co robić… – wątpił Juha. – Mało to Inni mają spraw na międzynarodowym lotnisku Moskwy?
– Nie trać czujności, bracie! – przypomniał Jari. – Beztroska martwi i niepokoi Fafnira.
Juha ponuro pomyślał, że po totalnej wpadce podczas wwożenia Pazura do Moskwy, odrodzony Fafnir powinien był spopielić wszystkich czterech. A raczej ocalałą trójkę. Rzecz jasna, Juha nie podzielił się swoimi myślami z towarzyszami.
Tymczasem mag Światła dopił kawę, rzucił Ciemnemu niezadowolone spojrzenie i udał się w stronę restauracji. Jego aura znowu miała jednolity szmaragdowy kolor z niknącym wiśniowym śladem niedawnego pasa.
Ciemny nadal rozmawiał przez telefon. A raczej słuchał.
– Chcą się przekonać, że odlecimy! – powtórzył przenikliwy Raiwo. – Przecież sami chcemy wylecieć, co mielibyśmy tu robić!
Mag Światła pospacerował po lotnisku i znowu rozsiadł się w barze, czytając jakąś książkę i pijąc kolejną kawę. Ciemny skończył rozmowę i podszedł do kasy. Bracia zauważyli ślad magii. Dość silnej, mniej więcej czwartego stopnia.
– Co on tam robi? – zaniepokoił się Raiwo. – Też kupuje bilet? Co? Juha, czy on nam nie przeszkodzi?
– Po co miałby to robić? – zdumiał się Juha. – Patrzcie… Mag Ciemności odszedł od kasy z biletem w ręku.
– Komuś anulowano sprzedany bilet! – zrozumiał Raiwo. – Ładne rzeczy! Ale będzie draka…
„Draka” rzeczywiście nastąpiła cztery godziny później, gdy wszyscy Inni – włączając Jasnego – znaleźli się w jednej kolejce. Jednemu z pasażerów nagle uprzejmie wyjaśniono, że bilet sprzedano mu przez pomyłkę, że linie lotnicze uprzejmie przepraszają, i proponują bilet w klasie biznes na następny lot…
Mag Ciemności bez mrugnięcia obserwował awanturującego się pasażera i chyba nawet się uśmiechał. Braciom Regina było nie do śmiechu, gdy zrozumieli, że zarówno Ciemny, jak i Jasny lecą z nimi.
– Wymyślili sobie, że odprowadzą nas do samej Pragi – zawyrokował w końcu Raiwo. – Poważnie traktują swoją pracę…
Juha pokręcił głową.
– Nie, bracie. To nie tak. Zobaczycie, że oni jeszcze do nas podejdą…
Heser wezwał Antoniego wieczorem, gdy analitycy i pracownicy techniczni już się rozchodzili, a agenci operacyjni, którym wypadł dyżur tej nocy, dopiero zaczęli ściągać do sztabu. Na korytarzach pierwszego piętra pachniało świeżo zaparzoną kawą, gorącymi bułeczkami z cynamonem i delikatnym, aromatycznym tytoniem – w tym roku cały Nocny Patrol ogarnął szał palenia fajki. Nawet kobiety mu uległy. Antoni od roku nie pracował w centrum informacyjnym, zamiast niego komputerami i operatorkami zawiadywał Tolik. Mag drugiej rangi (drugą rangę Antoni otrzymał na początku roku) był zbyt dużą szychą, żeby przesiadywać w fotelu, stukając w klawisze.
– Napijesz się kawy? – zapytał Siemion. Antoni skinął głową i w tym samym momencie zadzwonił telefon. W pokoju, w którym siedziała cała czwórka operacyjniaków – Antoni, Siemion, Garik i Niedźwiadek, od razu zapadła cisza. Telefony od szefa umiał wyczuć każdy z nich.
Wiedzieli też, kto powinien odebrać.
Pod bacznymi spojrzeniami towarzyszy Antoni podniósł słuchawkę.
– Wstąp do mnie, jak będziesz miał chwilę – polecił Heser, nie witając się. – Dopij kawę i przyjdź.
– Tak jest – odpowiedział spokojnie Antoni. – Robi się, Borysie Ignatiewiczu.
Po chwili wahania mimo wszystko zapalił fajkę. Skoro Heser nie kazał mu być natychmiast, to znaczy, że faktycznie można się było nie spieszyć.
– Ochrzan? – zainteresował się Garik. Antoni wzruszył ramionami. Mógł się spodziewać wszystkiego, od zarzutów o zdradę sprawy Nocnego Patrolu począwszy, a na awansie skończywszy. Od żądania siedzenia w biurze do rozkazu szturmowania sztabu Ciemnych. Gdy mag wyższej rangi coś zamyśla, odgadywanie jego planów nie ma sensu. Zwłaszcza, gdy ów mag ma tak kiepski nastrój jak Heser w ciągu ostatnich miesięcy.
Wszyscy mieli paskudny humor. W tym roku niepowodzenie goniło niepowodzenie. Zła passa zaczęła się latem, gdy rutynowe aresztowanie nielegalnie praktykującej wiedźmy przemieniło się w starcie z Ciemnymi. Potem ten świetny chłopak Igor Ciepło w, który wyłożył w tej walce wszystkie siły i został wysłany do Arteku, żeby się zregenerować, dał się złapać na prowokację Ciemnych. Wiedźma Alicja Donnikowa, ścierwa i kochanka Zawulona, która już nieraz wtrącała się do najbardziej wymyślnych intryg Nocnego Patrolu, zdołała chłopaka oczarować i rozkochać w sobie. Tym razem jednak Alicja poniosła karę – Igorowi udało się ją zlikwidować. Przekroczył jednak granice obrony koniecznej i teraz jego los wisiał na włosku.
A miesiąc temu pojawił się Witalij Rogoża i to już było prawdziwe nieszczęście. Najpierw wzięli go za zwykłego Innego, potem zaczęli podejrzewać w tym ukraińskim chłopaku emisariusza, który przybył na pomoc Dziennemu Patrolowi. A Rogoża okazał się zwierciadłem – niezwykle rzadki przypadek, w całej historii Patroli zarejestrowany jedynie kilka razy. Zwierciadło było w zasadzie bezpośrednim tworem Zmroku, który przemieniał niepozornego człowieka, może nawet nie – Innego, w potworną maszynę bojową. Gdybyż zrozumieli to od razu… Ale nie zrozumieli. W walce ze zwierciadłem zginęła Tygrysek, straciła siły Świetlana, w różnym stopniu ucierpieli inni magowie.
Niedobrze…
Antoni nie raz i nie dwa przeklinał się za to, że nie domyślił się, nie przeprowadził szczegółowej analizy wydarzeń związanych z pojawieniem się zwierciadła. Przecież w tajnych archiwach były już podobne wypadki – pojawienie się maga poza klasyfikacją, szybkie narastanie jego siły, decydujące starcie i wreszcie zniknięcie. Wszystko się zgadzało. Aż do ostatniej chwili, gdy Witalij Rogoża rozpłynął się w powietrzu, zniknął w głębiach Zmroku, który go zrodził.
Załóżmy nawet, że Antoniego, Garika czy Siemiona można było jeszcze usprawiedliwić. Dla nich zwierciadło było jednym z licznych egzotycznych przypadków, znanych jedynie z wykładów i archiwów. Ale dlaczego Heser albo Olga z ich doświadczeniem nie zrozumieli od razu całej prawdy? Przecież stykali się już ze zwierciadłami…
Źle. Ciągłe niepowodzenia. Jakby Ciemność, rozzłoszczona niedawnymi sukcesami Nocnego Patrolu, przeszła do kontrataku – i to z dużym powodzeniem.
Antoni pokręcił głową, odmówił drugiej filiżanki kawy, zaproponowanej przez Siemiona i dokładnie wyczyścił fajkę, zerkając na Niedźwiadka.
Ten również czyścił fajkę. Malutką, długą, cienką fajkę należącą przedtem do Tygryska. Dziewczyna paliła ją od przypadku do przypadku, raczej dla towarzystwa niż z prawdziwej potrzeby. Teraz zaś, gdy Tygryska nie było, Niedźwiedź palił na przemian to jej fajkę, to swoją. Chyba był to dla niego jedyny sposób okazywania emocji. Troskliwe dotknięcie fajki… i jeszcze to nieruchome spojrzenie, gdy Witalij Rogoża zaczął się rozpływać w powietrzu. Spojrzenie pełne smętnego żalu… Nie dopadł Rogoży, nie zdołał zaspokoić pragnienia zemsty…
Podobnie jak Aliszer Jasny z Uzbekistanu, którego ojca rok temu zabiła Alicja.
Antoni też miał swoje porachunki z Dziennym Patrolem i jego szefem. Rachunki, które do tej pory nie zostały uregulowane. Traktat ogranicza oba Patrole, Inkwizycja pilnuje, by przestrzegano jego postanowień, jedyne wyjście to pójść na całość i wyzwać wroga na pojedynek… co zresztą zrobił Igor. No i jaki mamy efekt? Wiedźma jest martwa, mag znalazł się na granicy odejścia w Zmrok i czeka na decyzję Europejskiego Biura Inkwizycji. Nietrudno się domyślić, jaki będzie wyrok…
Antoni wstał, skinął przyjaciołom głową i wszedł do szefa na drugie piętro.
Na duszy było mu ciężko, nie cieszyły ani nadchodzące święta, ani Nowy Rok, na który czekali ludzie na całej ziemi, jakby liczba 2000 mogła coś zmienić. Co to za różnica?
Dopiero pod drzwiami gabinetu Antoni poczuł pewne zainteresowanie.
Bardzo potężna ochrona magiczna. Budynek Nocnego Patrolu jest osłonięty przed obserwacją, gabinety pracowników i sale konferencyjne są dodatkowo ekranowane. Ale dziś Heser bardzo się postarał o dodatkową ochronę: powietrze na korytarzu było stęchłe, nieruchome, przesycone energią. Ta niewidoczna ściana biegła w Zmrok, sięgając znacznie głębiej niż dwie pierwsze warstwy, dostępne Antoniemu.
Wszedł do gabinetu i szczelnie zamknął za sobą drzwi. Poczuł lekki ruch za plecami, gdy zamykała się rozerwana na chwilę osłona.
– Siadaj, Antoni – rzekł Heser i serdecznie zapytał: – Kawy, herbaty?
– Dziękuję, Borysie Ignatiewiczu – odpowiedział Antoni, nazywając go jego ludzkim imieniem. – Przed chwilą piłem.
– Kufelek piwa? – zaproponował nieoczekiwanie Heser. Antoni z trudem stłumił pragnienie przetarcia oczu, a jeszcze lepiej – uszczypnięcia się w ramię. Heser nigdy nie stronił od radości życia. Lubił skoczyć na dyskotekę z młodzieżą, poflirtować z dziewczynami czy nawet spędzić z którąś noc. Lubił posiedzieć w restauracji, zamawiając egzotyczne dania, ganiając kelnerów tam i z powrotem, wywołując niepokój kucharzy znajomością tajników gastronomii. Mógł pojechać ze współpracownikami na piwo pod wędzonego leszcza, wódkę pod ogórki małosolne czy na wino i owoce.
Ale jednego Heser nie robił absolutnie nigdy – nie urządzał takich rozrywek w miejscu pracy. Za butelkę koniaku, wypitą przez dziesięciu pracowników działu analiz z okazji urodzin Juleczki, najmłodszej czarodziejki Patrolu, ulubienicy wszystkich, imprezowicze zostali ukarani z zaiste genialną wymyślnością. Nie uratowało ich nawet wstawiennictwo Olgi, uczestniczącej w przestępstwie wraz ze wszystkimi. Każdy został ukarany indywidualnie, w maksymalnie nieprzyjemny dla niego sposób. Juleczka na przykład przez tydzień nie mogła przekraczać progu biura Patrolu, musiała uczyć się w szkole razem z rówieśnikami, chodzić z koleżankami do cukierni, a z kolegami do kina i na dyskoteki. Po tygodniu męki Julka wróciła gotując się ze złości i przez długi czas powtarzała: „Rany, gdybyście tylko wiedzieli, jacy oni są tępi! Och! Nienawidzę!”
Za to „nienawidzę” czekał ją jeszcze jeden karny dzień i długa rozmowa z Heserem na temat: „Czy czarodziejka Światła może odczuwać wobec ludzi uczucia negatywne?”.
Nic więc dziwnego, że Antoni stał jak wmurowany, kompletnie zapominając, że właśnie miał usiąść w fotelu.
– Siadaj, siadaj – przypomniał mu Heser. – Nie przyszedłeś prosić na wesele. Napijesz się piwa?
– Trunek nie bardzo pasuje do pogody – odparł Antoni, wskazując okno. Na dworze padały wielkie, ciężkie płatki śniegu. Prawdziwa przedświąteczna zamieć. – Nie pasuje ani do pogody, ani chyba do miejsca…
Nieoczekiwanie dla niego samego, ostatnie zdanie zabrzmiało pytająco.
Heser zastanowił się.
– Faktycznie, moglibyśmy skoczyć do jakiejś sympatycznej knajpki – powiedział z nutką ożywienia. – Na przykład do kawiarenki na Południowym – Zachodzie, w której zbierają się stomatolodzy. Wyobrażasz sobie? Ulubiona knajpa moskiewskich wyrwizębów! Jest też taka jedna pizzeria na Dworcu Białoruskim, mówię ci, kompletny odlot…
– Borysie Ignatiewiczu – nie wytrzymał Antoni. – Skąd pan bierze te knajpki? Restauracja narciarzy, bar lesbijek, cafe hydraulików, bar mleczny filatelistów…
Heser rozłożył ręce.
– Antoni, mój drogi, pozwól, że ci przypomnę, z kim pracujemy. Otóż pracujemy…
– Z Ciemnymi – burknął Gorodecki i usiadł w fotelu.
– Nie, mój chłopcze. Mylisz się. Pracujemy z ludźmi. A ludzie to nie stado sklonowanych owiec, żujących bezustannie trawę i jednocześnie puszczających gazy. Każdy człowiek to indywidualność. To dobrze, ponieważ utrudnia pracę Ciemnym. To źle, ponieważ utrudnia pracę nam. Żeby choć trochę zrozumieć ludzi – bo w końcu to o ich dusze trwa nie kończąca się wojna Patroli – musimy poznać ich wszystkich. Nie tylko ja, rozumiesz? My! Powinniśmy zrozumieć każdego – od pryszczatego chłopaka, który żre extasy na dyskotece, do starego profesora – arystokraty, poświęcającego swój wolny czas hodowli kaktusów… A właśnie, bar, w którym zbierają się hodowcy kaktusów, ma szalenie interesującą kuchnię i wyjątkowy wystrój. Ale dzisiaj nigdzie nie wyskoczymy. Poczułeś ochronę?
Antoni skinął głową.
– Możesz mi wierzyć, że nie postawiłem jej bez powodu. A zapewnienie bezpieczeństwa w ludnym miejscu byłoby znacznie trudniejsze. Nie mogę pozwolić sobie teraz na takie marnotrawstwo sił… – Heser potarł twarz dłonią i westchnął. Rzeczywiście wyglądał na zmęczonego. – Przy okazji… Proszę. Mały prezent.
Antoni ze zdumieniem przyjął malutki przedmiot. Coś w rodzaju globusa: kula składająca się z cienkich kościanych igieł, zagiętych w łuki południków i wetkniętych w dwa małe drewniane dyski – bieguny. Kula była w środku pusta… błąd. Była pełna. Pełna siły. Drzemiącej, spętanej siły…
– Co to? – zapytał lekko spanikowany Antoni.
– Nie bój się. To nie skroplona łaska.
– A… co to takiego ta skroplona łaska? Heser westchnął.
– A skąd mam wiedzieć? To był żart. Metafora. Wcale nie jestem pewien, czy istnieje coś takiego jak łaska, a już tym bardziej, czy można ją skroplić. Masz w ręku coś w rodzaju magicznego generatora białego szumu. Jeśli będziesz musiał przeprowadzić absolutnie, powtarzam, absolutnie poufną rozmowę, po prostu ściśnij kulkę w ręku. Pewnie poranisz sobie dłoń, ale to nieuchronna zapłata. Za to w ciągu dwunastu godzin krąg o promieniu dziesięciu metrów nie będzie podlegał żadnej kontroli – ani technicznej, ani magicznej. Będą rejestrowane… ee… całkiem niewinne obrazy, rozmowy i wydarzenia. Amulet nie zostanie wykryty przez żadne magiczne środki.
– Dziękuję – rzekł posępnie Antoni. – Ten twój prezent jakoś niezbyt mnie cieszy.
– Jeszcze będziesz miał okazję zmienić zdanie. To w końcu napijesz się piwa czy nie?
– Napiję. Tylko dlaczego właśnie piwa?
– Żeby nie za bardzo łamać własne zasady – uśmiechnął się z zadowoleniem Heser. – W końcu jesteśmy w pracy.
Nacisnął guzik na centralce i niegłośno powiedział:
– Olu, przynieś nam piwo.
Antoni już się niczemu nie dziwił. Ale Heser, przerywając łączność, mimo wszystko wyjaśnił:
– Gala jest wspaniałą sekretarką. Ale jest również czarodziejką czwartej rangi i może, nawet tego nie zauważając, zdradzić tajemnicę wrogowi. Więc zmieniłem sekretarkę na jeden dzień.
Minutę później weszła Olga z tacą, na której stały dwa ogromne kufle pełne jasnego piwa, chyba dwulitrowa kryształowa karafka z tym samym napojem i deska serów.
– Witaj, Antoni – powiedziała serdecznie Olga. – Chyba lubisz budweisera?
– Który Jasny mag nie lubiłby jasnego czeskiego piwa? – spróbował zażartować Antoni. Wypadło to średnio zabawnie, ale już sama chęć układania podobnych kalamburów była zaskakująca. Dawno nie miał na to ochoty.
– Jak się czuje Swieta? – zapytała Olga.
Antoni zacisnął zęby. Ciężar, o którym na chwilę zapomniał, znowu powrócił.
– Tak samo…
– Zero?
Antoni skinął głową.
– Wpadnę do niej wieczorem – oznajmiła Olga. – Mam wrażenie, że jest już gotowa do przyjmowania wizyt. A ja zdołam ją odrobinę pocieszyć… Możesz mi wierzyć.
To była prawda. Któż inny mógłby pocieszyć jedną Wielką Czarodziejkę, która na długi czas utraciła magiczne zdolności, jak nie druga Wielka Czarodziejka, przez długie dziesięciolecia pozbawiona mocy w ramach kary za swój czyn?
– Przyjdź, Olu – poprosił Antoni. – Swieta bardzo się ucieszy.
Heser lekko chrząknął.
– Zdążycie – ucięła zimno Olga. – Antoni… Życzę ci szczęścia. Naprawdę szczerze życzę ci szczęścia.
– Jakiego szczęścia? – zapytał Gorodecki, nic nie rozumiejąc. W odpowiedzi Olga pochyliła się nad nim i czule pocałowała w usta.
– No no! – powiedział Heser.
– Po tym, jak ja i Antoni wymienialiśmy się ciałami – zauważyła niedbale Olga – nie masz raczej podstaw do zazdrości – tym bardziej o takie głupstwa. Dobrze, chłopcy. Nie szalejcie za bardzo, nie pijcie za dużo i w razie czego mnie wezwijcie.
– W razie jakiego czego? – zapytał posępnie Heser, ale Olga już wychodziła. Wielki mag odprowadził ją wzrokiem, a gdy drzwi się zamknęły, westchnął i powiedział: – Zycie z Wielką to nieustająca próba. Nawet dla mnie. Jak ty sobie radzisz, Antoni?
– Swietłana przecież nie zdążyła zostać prawdziwą Wielką Czarodziejką – zauważył Antoni. Wziął kufel i napił się. Piwo było znakomite. Dokładnie takie, jakie powinno być prawdziwe piwo.
– Chyba jesteś z tego zadowolony? – zauważył Heser.
– Nie. – Antoni wziął kawałek ostrego koziego sera. – Nie jestem.
– Dlaczego? – zapytał Heser z lekkim zainteresowaniem. – Przecież teraz macie przed sobą kilka dziesięcioleci szczęśliwego, równoprawnego życia. W najlepszym razie nawet pół wieku.
– Heserze, jak można być szczęśliwym, jeśli kobieta, którą kochasz, czuje się jak kaleka? – zapytał ostro Antoni. – Tym bardziej, jeśli to moja wina, choćby tylko częściowo?
– Czy na pewno częściowo?
Antoni skinął głową:
– Właśnie częściowo.
Heser nie skomentował. A potem zadał pytanie, którego Antoni spodziewał się trzy tygodnie temu i na które przestał już czekać.
– Opowiedz, co wydarzyło się między tobą i Zawulonem.
– Przyszedł do mnie do domu. Tak jak wtedy.
– Znowu skorzystał z pomocy twojego przyjaciela wampira? – zainteresował się Heser.
– Nie. Po tamtym wypadku zamknąłem dla niego swój dom. Nie mam pojęcia, jak Zawulon zdołał wejść tym razem.
Heser skinął głową i napił się piwa.
– Potem zaproponował mi… zdradę. Powiedział, że Witalij Rogoża to mag – zwierciadło, zrodzony przez Zmrok w odpowiedzi na wzmocnienie się Nocnego Patrolu. Że jego zasadniczym celem jest zniszczenie lub pozbawienie sił Swietłany. I jeśli spóźnię się na posiedzenie Inkwizycji, Rogoża pozbawi Swietłanę sił i odejdzie w Zmrok.
– Zgodziłeś się?
Antoni zastanowił się nad sformułowaniem odpowiedzi. Tyle razy prowadził już tę rozmowę w myślach i ciągle nie mógł znaleźć właściwych słów…
– Heserze, jedynym wyjściem było przeciwstawienie się. A co za tym idzie – śmierć Swietłany albo…
– Albo? – ożywił się Heser.
– Albo śmierć wielu szeregowych pracowników Patrolu. W efekcie bylibyśmy osłabieni w tym samym stopniu.
Heser skinął głową.
– Sam to zrozumiałeś?
– Nie całkiem. Pogrzebałem w archiwach, znalazłem kilka analogicznych przypadków. Jeden z nich zakończył się pogromem całego kijowskiego wydziału Nocnego Patrolu – wyłączając jedynie jego szefa Aleksandra von Kissela. Wówczas celem zwierciadła był prawdopodobnie baron von Kissel, ale on zdołał się obronić. W efekcie zginęli prości agenci operacyjni i magowie.
– Dlaczego nie skontaktowałeś się ze mną? – zapytał z wyrzutem Heser. – Czemu nie powiedziałeś o wizycie Zawulona?
– Skąd miałem wiedzieć, czego on się spodziewa? Może właśnie tego, że polecę do pana po radę. Zawulon wyraźnie próbował mnie przechytrzyć, a ja nie potrafiłem zrozumieć, na czym polega pułapka. Błędem mogła okazać się zarówno moja próba skontaktowania się z panem, jak i milczenie. Dlatego wybrałem trzecie wyjście. Próbowałem nie dopuścić zwierciadła do Świetlany w najbardziej prymitywny sposób – staranowałem jego samochód.
– Brawo – głos Hesera zabrzmiał obco, skrzypiąco. – Brawo, Antoni. Nie wyszło ci, ale pomysł był dobry. Ale dlaczego nikogo nie poinformowałeś, kim jest Rogoża?
– A czemu pan tego nie zrobił, Borysie Ignatiewiczu? – Antoni podniósł głowę. – A może chce pan powiedzieć, że to nie pan prowadził dochodzenie w sprawie kijowskich wydarzeń w październiku tysiąc dziewięćset szóstego roku? A może pańska pamięć nie potrafi przechować wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat? Przecież to była analogiczna sytuacja! Niejaki Władimir Sobolew przyjechał do Kijowa z Połtawy, zarejestrował się w Nocnym Patrolu, następnie został zauważony na miejscu zabójstwa pewnej dziwki z wyraźnymi oznakami wampiryzmu, potem znalazł się obok rozgonionego sabatu…
– Po co ja cię właściwie wezwałem? – zastanowił się z udawanym oburzeniem Heser. – Żeby przesłuchać z powodu budzących nieufność kontaktów z Ciemnym czy po to, by wysłuchiwać zarzutów?
– Wezwał mnie pan, Borysie Ignatiewiczu, żeby napić się ze mną piwa. I o coś poprosić.
Heser odetchnął ciężko i pokręcił głową.
– Nie mam zamiaru prosić cię o cokolwiek – dopóki mam prawo rozkazywać.
– Proszę spróbować – rzekł z uśmiechem Antoni. – Rozkaz wykonam bez szemrania. Od – do. Ale chyba nie tego pan potrzebuje? Nie posłusznego, nie przejawiającego inicjatywy wykonawcy?
Heser rozłożył ręce.
– Dobrze. Przekonałeś mnie. Chciałbym cię o coś poprosić, Antoni…
– Najpierw niech pan odpowie… Co z tym zwierciadłem.
– Posłuchaj. Zwierciadła pojawiały się dziewięć razy – mówię o przypadkach udowodnionych i zarejestrowanych w dokumentach, a z tego tylko dwa po naszej stronie. Ostatnie trzy pojawienia się zwierciadeł – po stronie Ciemnych, za każdym razem tam, gdzie widać było znaczącą przewagę sił Światła i planowano… taką czy inną operację na wielką skalę. Jak wiadomo, ze zwierciadłem nie można walczyć, odbija ono dowolny atak magiczny, podnosząc się do poziomu przeciwnika, przed zwykłymi atakami chroni się za pomocą magii. Jedyne, co można zrobić, to dokonać wyboru, kogo się poświęci – któregoś z Wielkich czy dwudziestu drobnych magów.
– I wtedy postanowił pan poświęcić Tygryska i Swietłanę.
– Nic nie postanawiałem! Po pierwsze, aż do śmierci Tygryska nie byłem pewien, że mamy do czynienia ze zwierciadłem! – Heser trzasnął pięścią w stół, rozlewając piwo. – Nie powinno być żadnych ofiar, wszystko miało się skończyć albo pojmaniem Rogoży, co by znaczyło, że to nie żadne zwierciadło, tylko zwykły przyjezdny emisariusz, albo naszym odwrotem. Nie sądziłem, że Tygrysek wybuchnie!
– Zawsze była bardzo impulsywna.
– Nie masz racji. To była energiczna, żywiołowa, ale doskonale nad sobą panująca Inna. I ten jej wybuch… – Heser zamilkł. – Chyba nie doceniłem jej sympatii do Andrieja Tiunnikowa…
– Często się ostatnio spotykali – przyznał Antoni. – Nawet jeździł do niej za miasto, a przecież pan wie, jak Tygrysek ceniła sobie prywatność. I gdy Andriej… Po co on właściwie polazł do tego Rogoży?
– Żeby popisać się przed Tygryskiem. – Heser westchnął. – Ech, chłopcy, dziewczęta, zielono w głowie, popisujecie się przed sobą magią, bojowymi szramami, talizmanami i zaklęciami… Skąd w was tyle ludzkiej głupoty?
– Przecież jesteśmy ludźmi. Innymi ludźmi, ale jednak ludźmi. Nie od razu stajemy się prawdziwymi Innymi.
Heser skinął głową.
– Znowu masz rację, Antoni. Trzeba przeżyć choćby jedno ludzkie życie, pełnowartościowe, trwające osiemdziesiąt albo sto lat. Stracić ludzkich krewnych i bliskich, zobaczyć, jak śmieszni są politycy, budujący nietrwale tysiącletnie imperia, i filozofowie, tworzący wieczne prawdy dla jednego czy dwóch pokoleń. Wtedy stajesz się Innym. A dopóki żyjesz swoim pierwszym, zwykłym ludzkim życiem, pozostajesz człowiekiem. Nawet jeśli umiesz wchodzić w Zmrok, wypowiadać zaklęcia i śledzić linie rzeczywistości. Ty również jesteś człowiekiem, Antoni. I Świetlana jest człowiekiem. I Tygrysek… i Andriej… byli ludźmi. I właśnie na tych ludzkich cechach łapie was Ciemność. Na słabościach, na emocjach…
– Czy miłość jest słabością?
– Jeśli miłość jest w tobie, jest siłą. Jeśli ty jesteś w miłości – jest słabością.
– Nie umiemy inaczej.
– Umiecie, Antoni. Choć to jest trudne, ale umiecie… – Heser popatrzył mu oczy. – No? Nadal się na mnie boczysz?
– Nie. Wierzę, że się pan starał… chciał jak najlepiej.
– Starałem się. I, o dziwo, udało mi się.
– Śmierć Tygryska i bezsilność Swietłany to właśnie ten sukces? – wykrzyknął oburzony Antoni.
– Tak. Ponieważ wszystkie inne układy byłyby znacznie gorsze. A to, co się stało, jest na rękę nie tylko Zawulonowi i jego sforze.
Heser uśmiechnął się. Zimno, ironicznie.
– Swietlanie to już i tak nie pomoże… – zaczął Antoni. I zamilkł, ponieważ Heser pokręcił głową.
– Wszystko dopiero przed nami, Antoni. Wszystko się dopiero zaczęło.
Szef Nocnego Patrolu nalał po drugim kuflu piwa, upił łyk i odchylił się w fotelu.
– Borysie Ignatiewiczu…
– Antoni, ja wszystko rozumiem. Jesteś zmęczony. Ja również. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, pełni bólu, rozpaczy, smutku. Ale to wojna, i to jeszcze daleka od zakończenia. Chcesz z niej wyjść – wyjdź. Żyj jak zwykły Jasny. Ale dopóki jesteś w Patrolu… Jesteś w Patrolu, Antoni?
– Tak!
– Doskonale. Piwo ci smakuje?
– Smakuje – burknął Antoni.
– Znakomicie. Dlatego polecisz do ojczyzny tego boskiego napoju. Do Pragi.
– Dokąd? – zapytał tępo Antoni.
– Jutro rano, a raczej w dzień. Poranny lot zostanie przeniesiony na osiemnastą, więc polecisz tranzytowym.
– Ale po co?
– Wiesz zapewne, że Europejskie Biuro Inkwizycji przeniosło się z Berna do Pragi?
– Oczywiście. Z powodu Pazura Fafnira, ukradzionego przez tamtych durni.
– Właśnie. I tak zgodnie z tradycją Inkwizycja raz na pięćdziesiąt czy sto lat zmienia siedzibę, a tu jeszcze taki pstryczek w nos berneńskich Patroli… W końcu, jak już się urządzili, przyjęli naszą sprawę do rozpatrzenia.
– Więc ten prezent… Chodzi o Igora?
– Tak. On już tam jest. Złożyliśmy oficjalną skargę, oznajmiając, że Ciemni urządzili prowokację, Alicja Donnikowa oczarowała Igora, powodując jego załamanie nerwowe, czego efektem było nadmierne odebranie ludziom siły… no i jeszcze ten przykry incydent z chłopcem, który utonął. Ciemni oczywiście oznajmili, że to Igor oczarował Alicję, próbując ją zwerbować…
Antoni prychnął. Co za szaleństwo! Zwerbować! Jakby Ciemny mógł przestać być Ciemnym. Zastraszyć, zmusić do współpracy, przekupić czy zaszantażować – proszę bardzo. Ale zwerbować?…
– Trybunał rozstrzygnie, kto jest winien i jaki był stopień odpowiedzialności Igora. Ale jeśli Inkwizycja zarzuci mu przekroczenie obrony koniecznej albo świadomą prowokację, pozostanie mu już tylko jedna droga – w Zmrok. On i tak ledwie żyje… i chyba nawet nie chce walczyć. A Igor jest nam potrzebny, Antoni. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo!
– Borysie Ignatiewiczu, co tam się właściwie wydarzyło? Tak naprawdę? – zapytał Antoni.
– Tak naprawdę? Nie wiem. Możesz mi wierzyć, że nie urządzaliśmy tam prowokacji. Wysłałem Igora na wypoczynek, ponieważ chłopak stracił wszystkie siły. Wiesz, jak wspaniale regeneruje praca w obozie pionierskim? Radosne twarze dzieci, wesoły śmiech… – głos Hesera złagodniał.
Antoni miał wrażenie, że jeszcze chwila i poważny szef Nocnego Patrolu obliże się i zacznie mruczeć. Ale Heser przerwał sam sobie:
– Albo nasz zarzut jest słuszny i wtedy mamy szansę uratować Igora, albo to, co się wydarzyło, to tragiczny zbieg okoliczności… Wtedy Inkwizycja nie może nas oskarżyć, ale Igor tego nie przeżyje. Sam ukarze siebie za śmierć tego dziecka… i Alicji.
– Co tu ma do rzeczy Alicja?
– On się naprawdę zakochał… Jeszcze jeden niedorobiony Inny. – Heser obserwował zmieniającą się twarz Antoniego i pokiwał głową. – Zakochał się, zakochał. Pojedziesz do Pragi, Antoni. Będziesz naszym przedstawicielem w trybunale. Obrońcą i oskarżycielem w jednej osobie. Dostaniesz wszystkie potrzebne materiały.
– A… ale… – Antoni zmieszał się. – Ja nie mam doświadczenia!
– Początkowo nikt nie ma doświadczenia. Właśnie będziesz miał okazję je zdobyć. Coś mi mówi, że im dalej, tym więcej będzie takich właśnie prawnych potyczek – zamiast uczciwej walki i otwartej wojny. Nie denerwuj się tak, przyjadę do Pragi na posiedzenie. Możliwe, że razem z Olgą i Swietłaną.
– Po co ze Swietłaną?
– Być może, zdołamy udowodnić, że Świetlane pozbawiono sił w wyniku prowokacji Ciemnych, i uda nam się otrzymać pozwolenie na jej leczenie.
– Jak?
– Tak samo jak z Igorem. Problem nie polega na tym, że Świetlana nie może zregenerować się w ciągu kilku miesięcy. Może! Problem polega na tym, że jestem w stanie zdobyć pozwolenie na leczenie wyczerpanego maga drugiego i trzeciego stopnia, zaś regeneracja sił Wielkiej Czarodziejki to już przypadek nadzwyczajny. Tutaj może nam pomóc jedynie bezpośrednie zezwolenie Inkwizycji. I to nie biura moskiewskiego, ale co najmniej europejskiego.
Heser podniósł kufel i uśmiechnął się:
– Prosit, Antoni. Wypijmy za sukces.
– Borysie Ignatiewiczu, nawet teraz nie mówi mi pan wszystkiego! – Antoni niemal krzyczał.
– Owszem. Ale i tak powiedziałem więcej, niż należało. A jeśli tak bardzo chcesz cierpieć na bezsenność… – Heser zamyślił się. – Połącz wszystkie wydarzenia ostatniego roku. Kreda Przeznaczenia, śmierć Alicji Donnikowej, pojawienie się zwierciadła, karykaturalni Bracia Regina z Pazurem Fafnira… Histeria spowodowana końcem drugiego tysiąclecia.
– Ależ nic ich nie łączy! – palnął Antoni.
– W takim razie śpij spokojnie – uśmiechnął się Heser.
Koniec grudnia to czas krzątaniny i przedświątecznych zakupów, czas prezentów i szampana z pracownikami, czas kolorowych iluminacji i straganów z ozdobami choinkowymi. W okolicy Bożego Narodzenia i Nowego Roku cichnie nawet odwieczna walka Innych. Zarówno Ciemnych, jak i Jasnych ogarnia rozmarzenie, co sprawia, że są bardziej skłonni do wybaczania przeciwnikom dawnych uraz – tych niedużych i niezbyt głębokich.
Edgar, mag Ciemności, pracownik Dziennego Patrolu, po raz pierwszy od chwili przeniesienia się z Estonii do stolicy Rosji spóźnił się na zebranie operacyjne. Przyczyna była tak banalna, że żaden szanujący mag nie przyznałby się do niej.
Edgar karmił kaczki na bulwarze Czyste Prudy. Pogrążył się nieoczekiwanie w napływających wspomnieniach i kompletnie zapomniał o upływie czasu. Rozmarzył się jak smarkacz po butelce piwa. A gdy w końcu spojrzał na zegarek, zrozumiał, że zebranie już się zaczęło.
Jeśli wiek może czegokolwiek nauczyć, to chyba umiejętności niespieszenia się wtedy, gdy i tak jesteś spóźniony. Dlatego Edgar nie rzucił się, żeby łapać okazję, nie pomknął na złamanie karku do metra, tylko spokojnie pokruszył resztę bułki pływającym na nie zamarzniętej części stawu albo chodzącym po lodzie kaczkom, i dopiero wtedy skierował się do stacji metra Czyste Prudy. Grudniowy śnieg skrzypiał raźnie pod jego nogami.
Dwadzieścia minut później Edgar wszedł do biura Dziennego Patrolu. Para starszawych wampirów na warcie ubierała choinkę. Powitali Edgara tak jak należało – z należytym szacunkiem i bez namolności.
– Szef już o pana pytał – oznajmił wampir – mąż. – Prosił, żeby pan do niego zajrzał.
– Dziękuję, Filipie – rzekł Edgar. – Szef jest u siebie?
– Teraz już tak.
– Aha. Wesołych świąt!
– Wesołych świąt, panie Edgarze.
Edgar wjechał na górne piętro i rzucił Zawulonowi przez Zmrok znak przybycia.
„Wejdź” – odpowiedział Zawulon.
Szef Dziennego Patrolu żądał od podwładnych surowego przestrzegania hierarchii i dyscypliny, a jednocześnie szanował swobodę jednostki nawet najniżej stojącego wampira – dozorcy i ufał magom z szefostwa Dziennego Patrolu. Nie zapytał obcesowo Edgara, czemu opuścił zebranie. Skoro opuścił, to znaczy, że miał ważny powód.
Ponieważ jednak taki powód nie istniał, Edgar uznał za stosowne opowiedzieć wszystko, jak było. Na dziś nie planowano żadnych poważnych akcji, w sytuacji krytycznej Zawulon sięgnąłby do niego przez Zmrok albo, ostatecznie, zadzwonił na komórkę, i Edgar nie czuł się specjalnie winny.
– Dobry wieczór, szefie.
– Dobry wieczór, Edgarze. Jak pogoda?
– Śnieg. Dobrze, że nie ma wiatru. Przepraszam, że opuściłem zebranie. Nie było nic pilnego?
– Nie. Ale teraz będzie.
Zawulon jak zwykle miał na sobie swój ulubiony szary garnitur i szarą koszulę. Edgar pomyślał, że jeszcze nigdy nie widział szefa w innym ubraniu. W garniturze i koszuli w zwykłym świecie. Bez ubrania w Zmroku.
– Proszę sobie wyobrazić, szefie, że się rozmarzyłem. Spacerowałem po Czystych Prudach i wspominałem Samarę z dwunastego roku.
Zawulon uśmiechnął się kącikami ust i cicho zanucił:
– „Fotograficzne atelier, w tej parze znowu, miasto Samara, dwunasty rok…”
Szef Dziennego Patrolu miał dźwięczny baryton. Edgar po raz pierwszy usłyszał śpiew Zawulona.
– Karmiłeś kaczki? – zainteresował się Zawulon.
– Tak.
Zawulon westchnął, na krótko oddając się wspomnieniom. Na bardzo krótko. Dosłownie na pół minuty.
– Dobrze, Edgarze. Przejdźmy do rzeczy. Polecisz jutro do Pragi.
– Na trybunał?
– Tak. Będą omawiać kilka spraw, między innymi zabójstwo Alicji i akcję Braci Regina.
– Przecież Jaśni mieli ich wypuścić? – zdumiał się Edgar. – Czyżby się rozmyślili?
– Nie. Sprawę przekazano europejskiemu wydziałowi trybunału. Podejrzewam, że odpowiedzialność za tę akcję Heser postara się przerzucić na nas. Że niby to myją zaplanowaliśmy, czy też sprowokowaliśmy.
– Przecież nie mają żadnych dowodów!
– Właśnie dlatego wysyłam cię do Pragi. Zorientujesz się w sytuacji. I żadnych taryf ulgowych, wystarczy, że przez ostatnie dwa lata się naginaliśmy. Najwyższa pora podnieść głowę.
– Naginaliśmy się, bo tak było trzeba – powiedział Edgar. Perspektywa spędzenia gwiazdki oraz Nowego Roku w gotyckiej Pradze bardzo mu odpowiadała. Edgar lubił to posępne miasto, uosabiające europejskiego ducha. Miasto, w którym Ciemni czują się wolni.
– Przy okazji. Najprawdopodobniej polecisz jednym samolotem z Braćmi. Znajdź odpowiednią chwilę i szepnij im słówko, że Dzienny Patrol Moskwy nie ma zamiaru zostawić na pastwę losu Ciemnych, którzy ucierpieli na jego terenie. Niech nie zwieszają nosa na kwintę.
– Naprawdę będziemy ich bronić?
– Naprawdę. Wiążę z tą trójką pewne plany. Ta międzynarodówka będzie mi jeszcze potrzebna… Więc się o nich zatroszczę. Prawdopodobnie Jaśni też podczepią im obserwatora. Postaraj się, żeby za bardzo nie mieszał. Ale nie walcz z nim z byle powodu, trzymaj go po prostu na dystans, to wszystko.
– Zrozumiałem, szefie.
– Weź to – Zawulon otworzył stojący obok biurka sejf, podał Edgarowi dwa amulety oraz naładowaną buławę. – Nie sądzę, byś musiał używać mgły Transylwanii. Ale na wszelki wypadek weź. Wiesz, gdzie podładować buławę?
– W kostnicy? W tej wieży z kości? – zorientował się błyskawicznie Edgar.
Zawulon skinął głową.
– Na Ciemność! – zawołał Edgar, teraz zazdroszcząc sam sobie. – Nie byłem tam z siedemdziesiąt lat!
– Przy okazji oczyścisz siebie – poradził Zawulon. – Potrafisz?
Edgar skrzywił się. Sympatia sympatią, ale Zawulon był magiem poza kategoriami, a Edgar, mimo wyraźnych zadatków, nie dociągnął jeszcze do pierwszej rangi, nadal posługiwał się zwykłym ludzkim imieniem, choć jego nazwisko utonęło w mrokach niepamięci.
– Technikę znam… w zarysach. – Edgar nie miał ochoty o tym mówić.
– Będziesz miał okazję potrenować – zakończył temat Zawulon. – To wszystko, idź się spakować. Jeśli masz jakieś sprawy, przekaż Szargonowi albo Biełaszowiczowi.
– Zrozumiałem, szefie. Przekażę.
– Powodzenia.
Edgar wyszedł, zajrzał na chwilę do swojego gabinetu, napisał list do Szargona, powiesił go w Zmroku i skierował się do domu.
Na dole spotkał Alitę.
– Cześć, ślicznotko!
– Cześć, Edgarze. Nie masz ochoty pójść na lodowisko?
– Nie mam czasu.
– Daj spokój – machnęła ręką wiedźma. – Za chwilę święta, jak możesz nie mieć czasu? Jaśni są teraz bardziej zajęci jakością szampana niż swoimi zwykłymi wygłupami. W święta trzeba się bawić, a nie pracować.
– Zgadzam się – westchnął Edgar. – Ale i tak nie mam czasu. Wyjeżdżam.
– Dokąd?
– Do Pragi.
– Uu! – pozazdrościła Alita. – Na długo?
– Jeszcze nie wiem. Może na tydzień…
– Nowy Rok w Pradze! – westchnęła Alita. – I to nie jakiś tam, tylko dwutysięczny… Może by tak polecieć z tobą?
– Śmiało – nie zniechęcał jej Edgar. – Tylko nie ze mną. Nie jadę tam dla rozrywki…
On też jej trochę zazdrościł. Jeśli wiedźma poleci do Pragi, będzie mogła tam odpoczywać z czystym sumieniem. Edgar zbyt często jeździł w podobne delegacje, by mieć jakieś wątpliwości co do ilości czekającej go pracy.
Pracy zawsze jest dużo. A szczególnie dużo jest jej w czasie świąt – jak na złość. A w czasie dużych świąt (może zmiana pierwszej cyfry w numerze roku nie jest wielkim świętem?!) pracy jest zazwyczaj więcej niż przewidują najbardziej mroczne prognozy.
Po drodze do domu Edgar obejrzał linie prawdopodobieństwa. Okazało się, że poranny lot do Pragi zostanie przełożony na wieczór i trzeba będzie lecieć dziennym tranzytowym. Biletów oczywiście nie było, na rezerwację też nie mógł liczyć. Ale to Edgara nie martwiło. Stary sprawdzony trick z podwójnym biletem, czy może być coś łatwiejszego? Rzecz jasna, prawidłowy okaże się bilet nabyty przez Innego, mimo że ów nabędzie go na minutę przed wejściem na pokład samolotu.
Pakowanie nie trwało długo. Po co miałby dźwigać walizy z rzeczami, skoro łatwiej kupić je na miejscu? Jedynym bagażem były amulety, buława oraz dyplomatka z czasopismem i kilkoma paczkami zielonej zamorskiej waluty.
Wszystko, co można nabyć za pieniądze, Inny może zdobyć również w inny sposób. Ale po pierwsze, nie warto tracić niepotrzebnie siły, a po drugie, oddziaływanie oddziaływaniu nierówne. Wyłudzisz od człowieka – sprzedawcy ciastko, a Nocny Patrol przywali ci nieusankcjonowaną ingerencję. Po Jasnych można się wszystkiego spodziewać.
Poza tym, Edgarowi było zwyczajnie szkoda potencjalnego sprzedawcy. Nie chodziło oczywiście o ciastko. Ale a nuż trzeba będzie ukraść dżipa z salonu? Ludzie to podstawa. Baza pokarmowa. Substrat. Trzeba się o nich troszczyć. To nic, że taka ideologia trochę przypomina ideologię Jasnych.
Ciemni wyczuwają różnicę pomiędzy „troszczyć się” i „trząść się nad”.
Doskonale wyczuwają.
Noc Edgar przeznaczył na sen, chociaż zasnąć o tej niezwykłej porze było mu trudniej, niż przypuszczał. Już zapadając w drzemkę, Edgar pomyślał, że mimo wszystko powinien był pójść z Alitą na ślizgawkę.
Rano stwierdził, że nad jego własną magiczną „skorupą” ktoś porządnie popracował, wzmacniając ją pancernymi nitkami. Zawulon oczywiście, bo któż by? Hm… Czyżby zadanie miało być trudne i niebezpieczne? A może Zawulon chce się zabezpieczyć?
Po coraz częstszych starciach z Jasnymi Zawulon dał osobistą osłonę wielu pracownikom Dziennego Patrolu. Skąd on czerpie energię na podtrzymanie tych niezliczonych tarcz?
Pewnie wiedzą o tym tylko dwie osoby w Moskwie. Sam Zawulon i jego odwieczny oponent Heser. No i jeszcze Inkwizycja.
Szargon z własnej inicjatywy podrzucił Edgara na lotnisko. Chyba świeżo odremontowany mag lubił jeździć swoim świeżo odremontowanym bmw po przedświątecznej Moskwie. Pretekst był wyjątkowo prosty i przekonujący: przejąć bieżące sprawy Edgara. Spraw było tyle co kot napłakał: histeria trzynastoletniej dziewczynki, która stwierdziła, że umie wchodzić w Zmrok i niechcący spojrzała tam na siebie w lustrze. Oswoić, nauczyć, dać wsparcie… Zadanie dla dyletanta. I jeszcze szalony sukub – gerontofil, z którego śmiała się połowa Birulewa.
To nawet nie były „sprawy”. To jakieś śmieci.
Przed wejściem do budynku lotniska Edgara dosięgnął telefon maga z szefostwa Dziennego Patrolu – znanego jako Jurij, mimo że już dawno zdobył prawo do noszenia zmrokowego imienia. Szargon przecież nosił swoje „za szczególne zasługi wobec Patrolu”. A Jurij był silniejszy od Szargona i znacznie starszy.
– Cześć, Edgar. Lecisz do Pragi?
– A co? – odpowiedział Edgar pytaniem.
– Słuchaj i nie przerywaj. Wiem trochę o planach szefa. I o tym, po co cię tam wysłał. Wszystko nie jest tak proste i nieskomplikowane, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Dziś albo jutro do Pragi wybywa kilku Jasnych, nie zdziwiłbym się, gdyby ruszył się sam Heser. Są pewne znaki, że Jaśni planują jakąś bardzo poważną operację. I oczywiście, Zawulon zamierza dać godną odpowiedź. Uważaj na siebie. Zwłaszcza po drodze.
Jurij umilkł, jakby czekając na odpowiedź Edgara, ale ten, pamiętając, że ma nie przerywać, milczał. Sięgnął tylko w Zmrok, próbując wymacać Zawulona, ale nie zdołał znaleźć najmniejszych śladów szefa. Gdzie on błądził, w jakich tajemnych zaułkach, w jak głębokich warstwach Zmroku? Nie wiadomo. Potężni magowie chadzają własnymi drogami, kierując się własnymi motywami, niezbyt zrozumiałymi dla otoczenia.
– Pamiętasz, jak szef wysłał na wypoczynek Alicję Donnikową? – ciągnął Jurij. – Przypomnij sobie, jak to się skończyło. Chciałbyś pewnie zapytać, po co ci o tym mówię? Odpowiem. Ponieważ jestem Ciemny. I jeszcze dlatego, że zdążyliśmy razem popracować. Możesz to potraktować jak chcesz, ale wolałbym cię widzieć wśród żyjących Innych niż wśród cieni Zmroku. Na razie, Edgarze.
Jurij wyłączył się.
Przez chwilę Edgar stał, w zadumie ściskając telefon w dłoni. Potem przyczepił go do paska, podniósł dyplomatkę i ruszył do kas.
„Na Ciemność” – myślał. – „Co to było? Uprzedzenie? Ostrzeżenie? I to wyraźnie ponad głową Zawulona. Przypomnij sobie Alicję…”
Wiedźmę Alicję Zawulon zwyczajnie poświęcił. Z zimną krwią i bez zbędnego żalu. Jak pionka w partii szachów. To śmieszne, darzyć sympatią bezosobową figurkę na desce… Niemniej, Inni również umieją czuć i kochać. Edgarowi było zwyczajnie szkoda Alicji, ale nie kiwnąłby palcem, nawet gdyby wiedział, co się święci. Przecież każda gra ma swoje własne, raz na zawsze ustalone zasady. I wszyscy, którzy kiedyś weszli do gry, nie mogą ani z niej wyjść, ani złamać reguł. Odeszła wiedźma Alicja, przyszła wiedźma Alita. Praktyczne zastosowanie prawa zachowania. Alita jest chyba nawet bardziej sympatyczna…
Kasjerkę Edgar załatwił automatycznie, pogrążony w rozmyślaniach. Dostał niebieską książeczkę biletu, przez co anulował bilet jakiegoś nieszczęsnego pasażera. Pechowiec będzie musiał polecieć później. Cóż, w świecie ludzi i Innych reguły dyktują ci ostatni.
„Dlaczego Jurij mnie ostrzegał?” – zastanawiał się Edgar, siedząc przy barze nad kuflem piwa, drogiego i niesmacznego. – „Czy czasem nie z altruizmu? To nie łamałoby zasad gry…”
Przemknęło mu przez głowę, że znikając w swoim czasie z Moskwy, Zawulon wyznaczył na swojego zastępcę nie Jurę czy Kolę, najsilniejszych po Zawulonie magów Ciemności, lecz jego, Edgara, który wyraźnie ustępował im obu. Jura został uznany za maga poza kategoriami jeszcze w zeszłym stuleciu, Mikołaj nie tak dawno, po wojnie. A Edgar jeszcze nie osiągnął pierwszego stopnia mocy. Oczywiście, że był silnym magiem. Oczywiście, że był silniejszy niż większość Innych Moskwy – zarówno Ciemnych, jak i Jasnych. Ale i tak ustępował Jurijowi i Mikołajowi.
Skąd to posunięcie Zawulona? Czy czasem Jura nie chce się teraz zemścić? Czy nie kieruje nim zwyczajna zawiść? Nastraszyć albo (wszystko się może zdarzyć) zwyczajnie zakpić z nieoczekiwanie awansującego kolegi?
Z Estonii odwołano Edgara w pośpiechu i bez większego sensu. Żył sobie spokojnie w małym bałtyckim kraju, kierował nielicznym, sennym patrolem i nagle: trach! bach! pilne wezwanie do Moskwy, pospieszne szukanie następcy – klasycznego, gorącego, estońskiego chłopaka, maga zaledwie czwartej rangi… Właśnie, trzeba by do niego zadzwonić. No, a co było potem w Moskwie? Najpierw włączono Edgara do dwutygodniowej operacji, a nieco później uczestniczył w kawaleryjskim ataku w celu odbicia praktykującej bez licencji wiedźmy. To wszystko. Potem trzymiesięczna rutyna, a w połowie listopada niespodziewane wyróżnienie tytułem pełniącego obowiązki szefa Dziennego Patrolu w czasie nieobecności Zawulona, wizyta zwierciadła i trybunał w MGU.
Po głębszym zastanowieniu Edgar doszedł do wniosku, że starsi magowie Dziennego Patrolu Moskwy mieliby pełne prawo utrzeć nosa robiącemu szybką karierę Estończykowi. Utrzeć nosa, bo słowo „wygryźć” nie miałoby tu zastosowania. Przecież Zawulon rzadko opuszcza Moskwę, a w czasie jego obecności Edgar jest tylko jednym z agentów operacyjnych. Silnym agentem, można nawet powiedzieć, elitarnym. Ale niczym więcej.
Dopijając piwo, Edgar postanowił: dość zastanawiania się nad przyczynami. Lepiej spróbować wypracować linie z uwzględnieniem… z uwzględnieniem wszystkiego. Nawet najbardziej szalonych wariantów.
Dobra. Zaczynamy.
Na czym powinęła się noga Alicji? Nie zdążyła do końca zregenerować sił. Nie rozpoznała Innego Jasnego w najbliższym otoczeniu. Nie zdołała uniknąć z góry przegranej walki. I, co najważniejsze, uległa emocjom. Próbowała odwołać się do uczuć Jasnego.
Z siłą Edgara wszystko było w najlepszym porządku. Oba amulety, które dostał od Zawulona, to studnia niemal bez dna, zwłaszcza ten załadowany „mgłą Transylwanii”. Gdyby Edgar skorzystał z tego amuletu, wszyscy Inni Europy odczuliby potworny wyrzut magicznej energii. Plus buława bojowa, rzecz szybka i niezawodna. Bicz Saaby to nie byle co!
Czyli Edgar będzie musiał uważnie pilnować Jasnego. A właśnie… W Szeremietiewie obecnie znajdowało się jednocześnie trzech Jasnych. Znany z poprzednich operacji Antoni Gorodecki, przezwany przez Ciemnych niższego szczebla „pupilkiem Zawulona”. Niedawno dał się poprowadzić Zawulonowi jak na smyczy, co bardzo pomogło Ciemnym… A może jedynie wmówił wszystkim, że pomaga Ciemnym? Raczej to ostatnie, w przeciwnym razie jakim cudem utrzymałby się w swoim Nocnym Patrolu?
Po drugie, w sklepie wolnocłowym wąchała perfumy uzdrowicielka w średnim wieku, nie związana z Nocnym Patrolem. Pewnie przypadkowa pasażerka.
Po trzecie, w punkcie rejestracyjnym dyżurował Inny milicjant. Podobnie jak na każdym lotnisku.
Ciemnych w Szeremietiewie, prócz samego Edgara, było czterech. Trójka Braci Regina, czujnie zerkająca to na Antoniego, który siedział w barze na drugim końcu sali, to na Edgara, plus nie zwracający na nic uwagi słabiutki mag przy automatach do gry. Chyba chciał sobie zarobić, próbując zmusić mechanizm, by dał mu maksymalną wygraną. Takich jak on doskonale charakteryzuje określenie „partacz”.
Prosty rozkład sił.
Rejestracja i kontrola paszportowa poszła szybko, Czechy nie wymagały wizy. Zresztą, na wszelki wypadek Edgar miał przygotowane dwa paszporty: estoński i argentyński. Absolutnie legalne – Argentyna to wspaniały kraj, otwarcie kupczący swoim obywatelstwem.
Pozostały do odprawy czas Edgar spędził w jednym z barów. Oczywiście nie w tym, w którym siedział „pupilek Zawulona”, mag Światła Gorodecki. Ich spojrzenia spotkały się jeden jedyny raz. Ja wiem, kim ty jesteś, ty wiesz, kim ja jestem, obaj wiemy, że o sobie wiemy… Mamy podobne zadania: bronić swoich na rozprawie i załatwić przeciwnika.
Trzeba przyznać, że Gorodecki wyraźnie dał do zrozumienia: gdy zacznie się posiedzenie, to wtedy się zetrzemy. A na razie nie przeszkadzajmy sobie.
Edgar przypomniał sobie czasy, gdy Inni nie dzielili się na Jasnych i Ciemnych, gdy po prostu razem dawali odpór losowi i przeciwnościom życia. Wtedy oczywiście dowolny uzdrowiciel był bliższy dowolnemu wampirowi niż zwyczajny człowiek z bezosobowej masy sobie podobnych. Zmrok umie zbliżać.
Zmrok umie też dzielić. Trudno dziś o bardziej nieprzejednanych wrogów niż Ciemni i Jaśni. Nawet konfrontacja Stanów Zjednoczonych i świata islamskiego z Iranem i Irakiem na czele, nawet dawna zimna wojna miedzy USA a ZSRR, nie przypomina wojny Patroli. To była dziecinada. Dziecięce zabawy nierozumnych ludzi.
Edgar pił czarną, niezbyt smaczną kawę, rozmyślając o wszystkim i o niczym. Na przykład o tym, że wszystkie lotniskowe bary, potwornie drogie i chyba nie kantujące klientów, przyrządzają niesmaczną kawę, serwują niedobre piwo i podają niejadalne kanapki. Wiele problemów ludzkiego życia można zwalić na walkę Patroli, ale z jakością barowych posiłków nie miała ona akurat nic wspólnego!
„Podopieczni”, Bracia Regina, gapili się na niego z niezadowoleniem. Cała ta pstrokata trójka traktowała go jak zwykłego szpicla. Nieważne. W końcu to nicponie. Nierozumni i beztroscy nicponie, których można wykorzystać w sprawie Ciemności. Bardzo słusznie, że Zawulon postanowił ich wykorzystać. Trzeba przyznać, że historia z Pazurem Fafnira w czasie wizyty Rogozy – zwierciadła zabiła Jasnym niezłego ćwieka! Bracia Regina, nawet tego nie podejrzewając, przyjęli na siebie jeden z ciosów, przeznaczony dla Dziennego Patrolu, i w dodatku pozwolili zwierciadłu nabrać sił. To właśnie zaważyło na tym, że kolejna potyczka z Jasnymi została wygrana przez Zawulona i jego gwardię.
Bez cienia współczucia Edgar obserwował, jak rozwścieczonego mężczyznę w drogim płaszczu wzięli pod ręce celnicy. Zamiast niego do Pragi poleci Edgar.
Już po starcie, gdy jeden z Braci Regina opuścił swoje miejsce, Edgar przysiadł się do – jak mu się wydawało – najrozsądniejszego z nich, do „białego”.
– Witaj, bracie – powiedział serdecznie.
„Fin” patrzył na niego czujnie okrągłymi oczami.
– Jesteśmy Ciemni – kontynuował cicho Edgar. – Nie porzucamy swoich. Wysłano mnie, bym w razie potrzeby was chronił -
Na trybunale zdołamy was wybronić, zaufajcie mi. Więc głowa do góry, słudzy Ciemności. Nasza godzina wybije już wkrótce.
Edgar powiedział to, wstał i wrócił na swoje miejsce.
Niech sobie teraz chłopaki łamią głowę…
Ależ był patetyczny! Nawet udało mu się zachować uroczystą twarz i powstrzymać się od uśmiechu, choć kosztowało go to sporo wysiłku. W okrągłych oczach Fina było tylko jedno uczucie – strach.
– Niepotrzebnie to zrobiłem – mruknął Edgar pod nosem. – Przecież oni są jak dzieci, po co ja się wygłupiam…
Westchnął i z miną winowajcy otworzył czasopismo. Dobrze, że lot do Pragi trwa krócej niż, na przykład, do południowej części Sachalina. Raz – dwa i jesteś na miejscu. Żadnych tam międzylądowań i takich koszmarów jak drzemka w fotelu. Szkoda, że portal z Moskwy do Pragi byłby nieuzasadnionym marnotrawstwem sił i że musi lecieć jak zwykły człowiek…
Zresztą, nie do końca. Inni nie mają przynajmniej problemów z biletami…
Antoni lubił Pragę. Nawet więcej, nie rozumiał, jak można jej nie lubić. Są miasta od pierwszej chwili budzące niechęć, które dławią i przygniatają, a są takie, które umieją łagodnie i niezauważalnie oczarować. Moskwa niestety nie należy do żadnej z wymienionych kategorii, Praga zaś przypomina starą i mądrą czarodziejkę, która mogłaby sprawiać wrażenie młodej, ale nie widzi takiej potrzeby – piękna i urokliwa w każdym wieku.
A przecież Praga powinna być przystanią Ciemnych. Miasto, wypełnione gotyckimi budowlami, miasto pełne morowych słupów – pomników średniowiecznej epidemii dżumy, miasto, w którym było getto podczas drugiej wojny światowej, miasto – scena zmagań supermocarstw w czasie zimnej wojny… Gdzie podziały się te emanacje ciemności, odżywczy substrat Ciemnych? Czemu się rozwiały, czemu przemieniły się w pamięć, a nie w złość?
Oto zagadka…
Antoni nie znał nikogo z praskiego Nocnego Patrolu. Czasem, gdy trzeba było wyciągnąć coś z archiwów, korespondowano z kurierami przez internet. Przed Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem, gdy tradycyjnie wysyłano życzenia wszystkim Nocnym Patrolom, traktowano równorzędnie Nocny Patrol Pragi (skład aktywny: stu trzydziestu Innych, rezerwa operacyjna: siedemdziesięciu sześciu) i Nocny Patrol jakiegoś amerykańskiego miasteczka (skład aktywny: jeden Inny, brak rezerwy operacyjnej).
W Pradze Antoni był dwa razy, na urlopie. Spacerował po mieście od piwiarni do piwiarni, kupował pamiątki na moście Karola, jeździł do Karłowych Warów, żeby popływać w basenie z gorącą wodą mineralną i skosztować gorących wafli w kawiarni.
A teraz leciał do Pragi pracować. I to jeszcze jak pracować.
Rozwalony w fotelu na tyle, na ile pozwalała klasa ekonomiczna Boeinga 737, pod względem wygody niezbyt różniącego się od starego radzieckiego tupolewa, Antoni patrzył na karki Braci Regina. Karki były napięte, aury Ciemnych wypełniał strach i niecierpliwość. Świadomi jego obecności, marzyli tylko o tym, żeby jak najszybciej uwolnić się od Antoniego…
Gdyby nie ta historia na lotnisku, Antoni zapewne współczułby pechowym magom. Ale wróg, z którym choć raz się starłeś, pozostaje wrogiem na zawsze.
Jakby czytając w jego myślach, co oczywiście było niemożliwe, jeden z Braci Regina, wysoki, potężny Murzyn, odwrócił się. Zerknął lękliwie na Antoniego i pospiesznie odwrócił wzrok. „Raiwo” – Antoni przypomniał sobie jego imię. Pochodzi z Senegalu… Nie, z Burkina Faso, adoptowany przez jakąś rodzinę Braci Regina, wychowany w wierności Wielkiemu Fafnirowi…
Swoją drogą, co to za głupota z tymi Braćmi Regina…
Dawno, dawno temu wydarzyła się pewna banalna historia. Na śmierć i życie starli się dwaj magowie – Ciemności i Światła. Jasnego zwali Sygurdem… albo z niemiecka – Zygfrydem. Ciemny zginął w swojej zmrokowej postaci smoka. Zwali go Fafnirem. Następnie zginął Zygfryd. Ciekawe, czy Heser go znał.
Później sytuacja potoczyła się dość nieoczekiwanie. Uczniowie maga Ciemności nie rozbiegli się, jak to zazwyczaj bywa, i nie pożarli między sobą – co zdarza się jeszcze częściej, lecz postanowili wskrzesić swojego pana. Połączyli się, tworząc sektę pod nazwą Braci Regina, niemal całkowicie rezygnując ze zwykłej walki Ciemności i Światła… Co Jasnym, oczywiście, bardzo odpowiadało. Troskliwie przechowywali Pazur, wyrwany ze zmrokowego ciała maga Ciemności. Później Pazur Fafnira skonfiskowała Inkwizycja – przed drugą wojną światową Jasnym udało się skutecznie zaprotestować przeciwko zbyt potężnemu artefaktowi, znajdującemu się w posiadaniu Ciemnych. Bracia Regina chyba nawet nie oponowali, oddając Pazur ze słowami: „Czas Fafnira jeszcze nie nastał…” A tu nagle – nalot na Europejskie Biuro Inkwizycji! Walka, w której polegli niemal wszyscy magowie malej sekty i poważna liczba rozleniwionych ochroniarzy Inkwizycji. I jeszcze ten bezsensowny lot do Moskwy…
Jak wiadomo, idioci zdarzają się nie tylko wśród ludzi.
Zresztą… czy rzeczywiście idioci?
Antoni przypomniał sobie, jak potężną siłą emanował Pazur. Częściowo była to siła, zakumulowana w Pazurze w ciągu długich stuleci dzięki staraniom Braci Regina. Częściowo – siła maga Ciemności.
Inni nie umierają tak jak zwykli ludzie. Odchodzą w Zmrok, tracąc swą materialną powłokę, zostają pozbawieni możliwości powrotu do świata ludzi. Coś jednak zostaje… Antoni nieraz widział niejasne cienie, drżące zjawy, pojawiające się w Zmroku, wskazujące drogę nieżyjących Innych. Kiedyś nawet zdarzyło mu się kontaktować z martwym Innym… nieprzyjemne wspomnienie.
Ciekawe, jak można ożywić Innego?
Odpowiedź na pewno gdzieś była – może w opasłych tomach w głębiach archiwów, opatrzonych napisami „ściśle tajne” i pieczęciami Nocnego i Dziennego Patrolu, zakazanych przez Inkwizycję? Wyżsi magowie na pewno zadawali sobie to pytanie – dokąd odchodzą Inni po śmierci, gdzie sami kiedyś wyruszą…
Antoni nie musi znać tej odpowiedzi.
Popatrzył przez iluminator na ciągnące się w dole obłoki, na słabe rozbłyski zlewających się tysięcy aur, wyróżniających miasta. Samolot leciał teraz nad Polską.
Załóżmy, że Fafnira można ożywić…
Co z tego? Nawet jeśli był silnym magiem, nawet jeśli był Wyższym magiem, magiem poza kategoriami… Jego zmartwychwstanie nie zmieni globalnego bilansu sił. Mag oderwany od ludzkiego życia, bez pojęcia o realiach… Gdyby przeleciał nad Europą w swojej zmrokowej postaci, roznieśliby go w pył rakietami, rozstrzelali laserami ze sputników, nie poskąpiliby taktycznej broni atomowej… A w tle rozlegałyby się okrzyki Japończyków o ożywionej i powtórnie zabitej Godzilli…
Czego chcieli Ciemni? Zamętu, paniki, apokaliptycznej histerii?
Antoni poprawił się w fotelu, przyjmując od uśmiechniętej stewardesy plastikowy kubeczek i małą, dwustugramową buteleczkę węgierskiego wytrawnego wina. Edgarowi to dobrze… Jak każdy Ciemny, podróżuje klasą biznes, popijając wino z kryształowego kieliszka…
Gorodecki poczuł, że wpadł na jakiś trop… Fafnir… Apokalipsa… Przynajmniej aluzja Hesera do masowej histerii w związku z rokiem dwutysięcznym znajduje jakieś potwierdzenie. Tylko w jakim celu Ciemni mieliby urządzać koniec świata? I całą resztę? Wiedźma Alicja… Kreda Przeznaczenia…
Antoni pożałował, że nie ma notebooka. Stworzyłby schemat na ekranie, przetasował warianty, zorientował się, co i jak się łączy. Standardowy program wyliczenia intryg „Mazarini” pomógłby mu coś zrozumieć.
Kreda Przeznaczenia…
Napił się zaskakująco dobrego wina i zmarszczył brwi. Heser i Zawulon. Dwa zasadnicze czynniki, od których zależy cała historia. Znacznie bardziej zagadkowi i skomplikowani niż starożytne artefakty w rodzaju zwierciadła i Alicji. Oni rozumieją, co tu się dzieje… I jeden próbuje ograć drugiego. Jak zwykle.
Heser.
Zawulon.
Chyba rzeczywiście trzeba będzie zacząć od Kredy Przeznaczenia…
Gdy w szeregach Nocnego Patrolu pojawiła się Świetlana, nowa Wielka Czarodziejka, Heser spróbował przeprowadzić kolejny globalny wpływ na świat. Swietłana otrzymała Kredę Przeznaczenia, potężny, starożytny artefakt, pozwalający zmienić Księgę Przeznaczenia, zmienić ludzkie życie. Wydawało się oczywiste, że Swietłana przepisze los Igora, Innego z nieokreśloną aurą, jednakowo skłaniającego się ku Ciemności, jak i ku Światłu, pomoże mu zostać przyszłym prorokiem. Ale Swietłana nie zrobiła tego. Ona jedynie zaprowadziła w losie Igora równowagę, usunęła wpływy Patroli.
Plan Hesera był jednak wielowarstwowy i w drugiej warstwie znajdowała się jego dawna przyjaciółka, również Wielka Czarodziejka, Olga. Niegdyś ukarana przez kierownictwo Jasnych, później zrehabilitowana, odzyskała swe magiczne zdolności. Połówką tejże Kredy Przeznaczenia zmieniła czyjś los, w czasie gdy wszyscy Ciemni Moskwy obserwowali Swietłanę.
To była ta prawda, którą Antoni znał. Druga warstwa prawdy.
Ale czy nie było czasem trzeciej?
Dobrze, zostawmy to na razie. Co dalej? Alicja Donnikowa, utalentowana wiedźma Dziennego Patrolu. Po starciu Ciemnych i Jasnych, zorganizowanym z inicjatywy Zawulona, całkowicie pozbawiona magicznych sił, została wysłana na wypoczynek do Arteku, czyli tam, gdzie Heser wysłał Igora, który doznał analogicznej traumy. Pomiędzy Igorem i Alicją wybuchła miłość – straszna, zabójcza miłość maga Światła i wiedźmy Ciemności. Efekt był do przewidzenia – Alicja nie żyje, a Igor stoi na krawędzi odejścia w Zmrok, oskarżony o złamanie postanowień Traktatu, przygnieciony ciężarem własnej winy. I jeszcze ten chłopiec, który utonął przez niego…
To już nie była intryga Hesera. Tu widać pociągnięcia Dziennego Patrolu, okrutny i cyniczny styl Ciemnych. Zawulon poświęcił swoją przyjaciółkę, złożył ją w ofierze. Ale po co? Żeby usunąć ze sceny Igora? Dziwne. Czy to mu się opłacało? Przecież Alicja Donnikowa była silną wiedźmą…
Intryga w odpowiedzi na intrygę…
Dalej. Pojawienie się zwierciadła. Heser twierdzi, że nie dało się tego przewidzieć, czyli pojawienie się Rogoży było dziełem przypadku. Ale zarówno Heser, jak i Zawulon natychmiast postanowili to wykorzystać… Każdy na swój sposób.
Antoni zaklął w myślach. Brak danych! Same domysły, białe plamy, przypuszczenia…
Nawet z Braćmi Regina nie wszystko było jasne. Po co Zawulon przyciągnął ich do Moskwy? Żeby zasiać panikę w Nocnym Patrolu? Doładować zwierciadło siłą? Do szalonego wypadu przeciwko Inkwizycji mogło ich skłonić tylko jedno – obietnica wskrzeszenia Fafnira. Nic dziwnego, że przystali na to starsi magowie, którzy widzieli Fafnira żywego. Teraz byłaby to dla nich niemal ostatnia szansa na zwycięstwo. Nic dziwnego, że poszli na to młodzi magowie… wszyscy ci niby – Finowie azjatyckiego i afrykańskiego pochodzenia… Oni traktowali to, co się działo, jak rozgrywkę, a nie skandaliczne przestępstwo.
Ale czego chciał Zawulon?
Antoni pokręcił głową, godząc się z niemożnością dogłębnego zrozumienia wydarzeń. Cóż… To znaczy, że trzeba wykonać powierzone zadanie. Spróbować uratować Igora.
Spróbować oskarżyć Dzienny Patrol.
Tymczasem samolot podchodził do lądowania…
Świeży numer „National Geographic” nie pomógł Edgarowi. Mag Ciemności nie mógł skoncentrować się na artykule o włoskim noworocznym zwyczaju wyrzucania przez okno starych rzeczy i innych frapujących tradycjach. Jedyne, co Edgar wyniósł z lektury tego tekstu, to głębokie przekonanie, że w Sylwestra nie należy spacerować we Włoszech po wąskich zaułkach.
Miarowy huk turbin wprawiał myśli w rezonans. Edgar po raz kolejny pogrążył się w rozmyślaniach o swoim zadaniu i obecnym stanie odwiecznej rozgrywki między Światłem a Ciemnością.
Zacznijmy od początku.
W ostatnim czasie Dzienny Patrol poważnie umocnił swoje pozycje, zadając Jasnym kilka bolesnych ciosów – tym bardziej że ich następstw nie da się tak od razu naprawić. Na to potrzeba czasu – całych dziesięcioleci. Aż się prosi, by właśnie teraz, nim Jaśni okrzepną, zadać im ostateczny cios i wykorzystując oszołomienie przeciwnika, pomknąć ku zwycięstwu…
Co mogłoby definitywnie osłabić Jasnych i umocnić Ciemnych? Po tym, jak Nocny Patrol został pozbawiony bardzo silnej czarodziejki? Próba wyrzucenia z siodła kogoś jeszcze?
Edgar zamyślił się, żałował, że nie wziął notebooka. Można było szybko ocenić warianty, przejrzeć wszystkich zdolnych magów Światła i spróbować odnaleźć ich słabe punkty… Istniał nawet specjalny program – „Richelieu”. Dzienny Patrol nigdy nie narzekał na brak wykwalifikowanych programistów.
Ale teraz musiał polegać na własnym naturalnym komputerze – potężnym i zarazem tak niedoskonałym.
Heser? Odpada w przedbiegach, dawno przekroczył tę granicę, poza którą Inni stają się niemal nietykalni dla wrogów.
Jeszcze niedawno numerem drugim w Nocnym Patrolu byłaby Swietłana Nazarowa, ale zwierciadło na długo wykluczyło ją z gry. Teraz na zaszczytnym drugim miejscu Edgar postawiłby albo intrygantkę Olgę, starą wyjadaczkę i speca od akcji siłowych, która niedawno wróciła do gry, albo Ilję, maga pierwszego stopnia. Edgar podejrzewał, że to wcale nie była granica umiejętności Ilji. W przyszłości Ilja mógłby nawet osiągnąć poziom Wielkiego, ale taka przemiana wymaga czasu i kolosalnych wysiłków, przede wszystkim samego maga. A z drugiej strony, Ilja jest jeszcze zbyt miody, by rezygnować z wielu prostych, niemal ludzkich radości życia.
Olga czy Ilja? Które z nich jest teraz na celowniku?
Niczym Stirlitz z kultowego filmu lat siedemdziesiątych *, Edgar odchylił stoliczek i niespiesznie nakreślił na serwetkach umowne portrety – kobieca sylwetka i wąska twarz w okularach. Olga czy Ilja?
Olga. Mądra i doświadczona, przenikliwa i cyniczna. Edgar nie znał jej prawdziwego wieku, ale podejrzewał, że Olga jest znacznie starsza od niego. Nie znał jej rzeczywistej siły – nie było okazji, by sprawdzić i przekonać się. Zresztą, jeśli miał być szczery, wcale nie miał na to ochoty… Ponowne pozbawienie jej zdolności byłoby na pewno bardzo trudne. Ci, którzy niedawno wyszli z więzienia, zazwyczaj szalenie cenią sobie wolność. Olga tysiąc razy się zastanowi, nim znowu zaryzykuje i stanie przed trybunałem. Poza tym to stara miłość Hesera i szef Nocnego Patrolu na pewno broniłby jej ze szczególnym zapałem. Na miejscu Zawulona Edgar zostawiłby Olgę w spokoju – rozgniewany Heser to znacznie groźniejszy przeciwnik niż zwykły Heser.
W zadumie drapiąc się w nos końcem flamastra, Edgar przekreślił kobiecą sylwetkę na serwetce.
Ilja. Bardzo silny mag o twarzy inteligenta, nosi okulary, choć bez problemu mógłby skorygować wadę wzroku. Obecnie nie ma go w Moskwie, ani, najprawdopodobniej, w Europie. Chyba jest na Cejlonie… Właśnie… W ciągu ostatnich pięciu lat Jaśni z Nocnego Patrolu Moskwy podejrzanie często jeżdżą na Cejlon. Co oni tam knują?
Edgar pomyślał, że po powrocie trzeba będzie tę informację podrzucić działowi analiz, niech pogłówkują… Niewykluczone wprawdzie, że analitycy od dawna wiedzą o Cejlonie i mają go na oku. Ale Edgar wolał zrobić z siebie głupka i dmuchać na zimne, niż się potem sparzyć, jeśli o Cejlonie nikt nie pomyślał…
Dobrze. Jeśli nawet Zawulon planuje coś przeciwko Ilji, to raczej nie będzie wprowadzał swoich planów w życie w przedświątecznej Pradze. Chyba że ma nadzieję zwabić tam Ilję…
Edgar odsunął serwetkę, nie przekreślając sylwetki okularnika, i wziął czystą. Ostatnią. Przedzielił ją dwoma liniami na cztery sektory i w każdym z nich narysował jeden portret. Oszczędnymi kreskami, ale z zachowaniem niezwykłego podobieństwa.
Być może, w Edgarze nadal żył utalentowany karykaturzysta…
Ilja, Siemion… Igor. Oskarżony. Liczyć go? Chyba tak, w końcu jest najbardziej wystawiony na ciosy.
Po chwili zastanowienia w czwartym sektorze Edgar narysował Antoniego Gorodeckiego. Jedynego, który ciągle jeszcze używa swojego nazwiska, chociaż osiągnął drugi poziom, co znaczyło, że choć mniej doświadczony, dorównał Edgarowi.
Które z nich? Oczywiście, najprościej byłoby pokonać Igora. On i tak jest jedną nogą wśród cieni Zmroku.
Gorodecki natomiast leci do Pragi. Ale to tylko najprostszy z wariantów. Ile ich jest w sumie?
Na samą myśl o liczbie teoretycznie możliwych wariantów i układów Edgara rozbolały zęby. Ech, dajcie mi notebooka i „Richelieu”…
Stop, powiedział sobie Edgar. Stajesz się nużąco monotematyczny, Ciemny!
Myśl, która teraz przyszła mu do głowy, była prosta i niespodziewana.
Wzmocnić Ciemnych można nie tylko wysadzając z siodła któregoś z przeciwników. Może dobrym wariantem byłoby wprowadzenie do walki silnego Ciemnego?
Ale kto miałby wejść w niezbyt liczne szeregi magów Dziennego Patrolu? Witalij Rogoża, z którego przyjazdu Edgar cieszył się jak dziecko, był jedynie zwierciadłem. Zrobił wszystko, w imię czego został zrodzony przez Zmrok, i przepadł na wieki. Szukać wśród młodzieży? Szukamy, szukamy i nawet znajdujemy… Ale młody Inny nie będzie od razu Wielkim Innym, takie klejnoty jak Świetlana Nazarowa nie trafiają się codziennie.
Niemniej, myślał Edgar, najwyraźniej jestem na dobrej drodze. Lecę do Pragi, stolicy europejskiej nekromancji. I to w dodatku przed Bożym Narodzeniem, w przededniu dwutysięcznego roku. W czasie, gdy niezliczeni prorocy i jasnowidze straszą świat różnorodnymi koszmarami, z końcem świata włącznie…
Otóż to! Czy przypadkiem Zawulon nie planuje wskrzeszenia któregoś z magów przeszłości? Praga! I to w takim okresie! Na Ciemność! Zawulon jak zawsze umiejętnie ukrył to, co leżało na samym wierzchu!
Edgar wziął głęboki oddech, zgniótł serwetki i wcisnął do kieszeni.
A więc w mieście nekromantów, w czasie energetycznej destabilizacji, Zawulon miałby doskonałą okazję, by spróbować wyciągnąć z niebytu… kogo?
Myśl, Edgarze, myśl! Odpowiedź też powinna leżeć na wierzchu…
Zobaczmy, co my tu mamy… Praga, trybunał, sprawa pojedynku Ciepłowa i Donnikowej, oddelegowani Gorodecki i Edgar… Być może, przyleci Alita. Kto jeszcze? Ach tak, Bracia Regina…
Stop, stop i jeszcze raz stop! Cała wstecz!
Bracia Regina! Słudzy Fafnira! „Będę ich potrzebował” – mówił Zawulon – „wiążę z tą trójką pewne plany…”
Fafnir!
Edgar, siląc się na spokój, złożył stoliczek i usiadł wygodniej w fotelu.
Fafnir. Oto, kto byłby tu bardzo na miejscu. Potężny Fafnir, Wielki Mag, zmrokowy smok…
Echo jego siły, wchłonięte przez zwierciadło – Rogozę, pozwoliło osłabić tak silną czarodziejkę jak Swietłana…
„Jeśli Zawulon naprawdę ma zamiar ożywić Fafnira, to lepszego miejsca i czasu nie mógłby wybrać” – myślał Edgar, błądząc wzrokiem po obiciach ścian. – „Po prostu nie mógł…”
Posłuszny spojrzeniu stewardesy, zapiął pas. Samolot schodził do lądowania.
Witaj, Prago…
Zatkane uszy nie przeszkadzały Edgarowi myśleć.
Czyli wskrzeszenie. Akcja, której Ciemni nie przeprowadzali od pięćdziesięciu lat – od czasów Stalina. Zresztą, nie było takiej możliwości – ostatnie wystarczająco potężne zaburzenia energetyczne wystąpiły w trzydziestym trzecim, a potem czterdziestym siódmym roku.
Dlaczego w takim razie Zawulon nic Edgarowi nie powiedział? Jeszcze nie czas? Jak w takim razie traktować ostrzeżenie Jury? Jak z tym wszystkim wiąże się letnia historia w Arteku? Bo przecież się wiąże! Zawulon poświęcił pionka, a teraz przyszła kolej na wyższą figurę. Laufra albo konia. Kim był Edgar? Dwie wieże to na pewno Jurij i Kola, hetman to sam Zawulon, a król to nic innego niż sprawa Ciemności.
Wieża napomknęła Edgarowi, że jest szansa, by powtórzyć krymski gambit. Edgar nie miał ochoty być koniem. Niech sobie Anna Tichonowna, ta wiedźma i ścierwo, będzie koniem, rola w sam raz dla niej…
Wstrząs, gdy koła dotknęły lądowiska. Raz, drugi, i lot przeszedł w szybki, ale z każdą sekundą coraz wolniejszy pęd po betonie.
Czy Zawulon wymyślił kolejną wymianę, tymczasem po cichutku przepychając do przodu kilka pionków Braci Regina w nadziei, że na szachownicy pojawi się wkrótce – jeśli nie kolejny czarny hetman, to w każdym razie czarna wieża?
Przykro być pionkiem.
„A jeśli to jednocześnie egzamin?” – zastanawiał się Edgar. – „Sprawdzian?” Alicja pozwoliła się pożreć, takie figury nie są Zawulonowi potrzebne. A jeśli Edgar zdoła ocaleć, i jeszcze przy tym nie zepsuje planów szefa… To byłby optymalny rezultat!
Ale jak go osiągnąć?
Obiektem wymiany był zapewne Antoni Gorodecki, „pupilek Zawulona”. Nie można wykorzystywać go bez końca, szef Dziennego Patrolu doskonale to rozumie. Zresztą, wcale nie jest takie pewne, że udaje się go wykorzystywać… Zawulon zawsze gotów jest robić dobrą minę do złej gry, udawać, że zdołał oszukać maga Światła…
Pasażerowie wstawali i szli do wyjścia, do niezwykłej dla mieszkańców byłego ZSRR karbowanej kiszki. Edgar wyjął i zarzucił płaszcz, czasopismo zostawił w kieszonce przedniego fotela, wziął dyplomatkę i skierował się do wyjścia. Natychmiast ogarnęło go przemożne wrażenie, że nie jest już w Rosji, lecz w Europie. W sumie trudno było stwierdzić, w czym się ono przejawiało – twarzach ludzi, ich ubraniach, ogólnej czystości, wyposażeniu lotniska? Składały się na to tysiące drobiazgów. Informacje podawane po czesku i angielsku bez riazańskiego akcentu. Więcej uśmiechów. Brak obrzydłych Cyganów na placu przed budynkiem i nie mniej obrzydłych prywatnych kierowców.
Za to na postoju taksówek stały sympatyczne żółte ople.
Taksówkarz równie swobodnie mówił po rosyjsku i angielsku oraz, rzecz jasna, po czesku. Dokąd? Do hotelu, do „Hiltona”. O! Nieczęsto Rosjanie jadą do „Hiltona”. A jeśli już jadą, to inni – obwieszeni złotem, z ochroną, drogimi limuzynami… Nie jestem Rosjaninem, lecz Estończykiem. No tak, teraz to już nie to samo. To nigdy nie było to samo. Ech, wcześniej to nawet Czech był prawie Rosjaninem… Wątpię. Może i racja.
Taksówkarz zabawiał go rozmową i Edgar postanowił odpocząć od dręczących myśli. Przecież pierwszego dnia w Pradze i tak nie rzuci się na robotę. Można się odprężyć, oczywiście przy kuflu piwa. Kto o zdrowych zmysłach i zdrowym (a nawet chorym!) żołądku zrezygnowałby z kufla prawdziwego czeskiego piwa?
Tylko nieboszczyk.
Pokój w „Hiltonie” można było dostać bez szczególnych problemów nawet w przepełnionej turystami bożonarodzeniowej Pradze. Ale podobnie jak w każdym innym kraju, który nie do końca pozbył się oków niedawnego socjalizmu, taki pokój kosztował nieprawdopodobne, nawet dla Innego, pieniądze. Edgar zapłacił bez okrzyków oburzenia, choć pewnie takiej właśnie reakcji się po nim spodziewano. Było nie było Rosjanin, a nie przypomina bandyty – nuworysza… Sto lat temu młokos Edgar nie mógłby się powstrzymać i podsunąłby recepcjoniście argentyński paszport, ale teraz Edgar był starszy o te sto lat.
Dlatego ograniczył się do rosyjskiego.
W rejestracji – tej nie dla wszystkich – siedział Ciemny, beskud. Zerknął na Edgara, oblizał wąskie wargi, rozszerzył źrenice i dopiero potem się uśmiechnął. Zęby miał małe, ostre i trójkątne.
– Witam. Na trybunał?
– Tak.
– Trzymaj…
Rzucił Edgarowi wiązkę niebieskiego płomienia, tymczasową rejestrację. Wiązka lekko przeszyła ubranie i osiadła Edgarowi na piersi – owalna, świecąca w Zmroku pieczęć.
– Dziękuję.
– Dowalcie im tam na trybunale – poprosił beskud. – To nasz czas…
– Spróbuję – obiecał Edgar z westchnieniem.
Do pokoju wszedł tylko po to, żeby się odświeżyć i zostawić dyplomatkę.
„No – myślał, zjeżdżając windą. – „A teraz do»Czarnego orła«! Na»peczene weprzowe koleno«”!
Oczekując na zamówione danie, Edgar małymi łykami osuszał drugi kufel piwa (pierwszy rosyjskim zwyczajem wyżłopał jednym haustem, co spotkało się z aprobatą kelnera) i próbował wrócić do rozmyślań. Ale coś – lub ktoś mu w tym przeszkadzał.
Podniósł wzrok i zobaczył Antoniego Gorodeckiego, stojącego przy jego stoliku.
Edgar drgnął, pomyślał, że jest śledzony. Ale w oczach Gorodeckiego także dostrzegł wyraz zaskoczenia i Edgar odetchnął z ulgą. Przypadek… To tylko przypadek…
Po prostu nie było już wolnych miejsc. Tylko to przy stoliku Edgara.
Kierując się odruchem, Edgar skinął Jasnemu głową, jakby chciał powiedzieć: „Siadaj. Właśnie wypoczywam i tobie życzę tego samego. Do licha z tą robotą!”
Antoni zawahał się i gdy Edgar zdążył pomyśleć, że Jasny odejdzie, ten w końcu się zdecydował i usiadł naprzeciwko, patrząc ponuro. Nie wierzył, że jego odwieczny wróg ma zamiar wyłącznie wypoczywać. Jak to mówią Jaśni? Ten, z którym choć raz się starłeś, jest twoim wrogiem na zawsze.
Głupota. Fanatyzm. Edgar wolał być elastyczny. Jeśli teraz korzystny jest sojusz z tym, którego wczoraj chłostałeś Biczem Saaby, dlaczego nie miałbyś zawrzeć sojuszu? Chociaż, z drugiej strony, trudno zawierać sojusz z tym, co zostaje po użyciu Bicza Saaby…
– Ani słowa o Patrolach? – zapytał ironicznie Antoni.
– Ani słowa – zgodził się Edgar. – Po prostu dwóch ziomków w Pradze przed gwiazdką. Zamówiłem peczene weprzowe koleno. Polecam!
– Dziękuję, jestem zorientowany – rzekł bez cienia uśmiechu Antoni i odwrócił się do podchodzącego kelnera.
Europejczycy nigdy nie zrozumieją, co to znaczy prawdziwy mróz i prawdziwa zima… Antoni wyszedł ze stacji metra Mała Strana, zawahał się, czy zapiąć kołnierz kurtki, w końcu postanowił tego nie robić.
Leciutki śnieżek. Najwyżej dwa stopnie mrozu.
Powoli szedł starą brukowaną ulicą. Od czasu do czasu zaglądał do sklepików z pamiątkami – drewniane zabawki, ceramiczne naczynia o wymyślnych kształtach, widokówki, koszulki z zabawnymi napisami. Pewnie trzeba będzie coś kupić. Na przykład koszulkę z napisem „Born to be wild” i śmieszną mordą.
Do spotkania z przedstawicielem Inkwizycji pozostały prawie trzy godziny. Nie warto brać taksówki ani jechać metrem – można spokojnie zjeść obiad i przespacerować się do wyznaczonego miejsca. Spotkanie pod zegarem, czy może być coś bardziej romantycznego? A może przedstawiciel Inkwizycji będzie kobietą, w dodatku sympatyczną, w dodatku Jasną? To by dopiero była romantyka…
Antoni uśmiechnął się do swoich myśli. Nie zamierzał ani się bawić, ani snuć intryg. Zresztą, do inkwizytorów nie miały zastosowania pojęcia Ciemny – Jasny. Oni byli poza wszelkimi układami sił.
Czy pojęcie płci również nie miało do nich zastosowania? Antoni wiedział, że gdy Maksym, mag Światła Moskwy, znany jako „Dzikus”, został inkwizytorem, rozwiódł się z żoną. Takie drobne ludzkie głupstwa jak seks, miłość i zazdrość przestawały być interesujące…
„Czarny orzeł” był ulubioną praską restauracją Gorodeckiego. Może dlatego, że był w niej kilka razy w czasie swojej pierwszej bytności w Pradze? Rosjaninowi niewiele potrzeba do szczęścia – porządna, niezbyt nachalna obsługa, smaczne jedzenie, oszałamiające piwo, przystępne ceny. Zwłaszcza ostatni punkt był dość ważny. To tylko Ciemni mogą sobie pozwolić na szastanie forsą. Nawet zrodzony przez Zmrok Rogoża, nawet on zjawił się w Moskwie z torbą dolarów. Zarobić pieniądze można również uczciwie, ale zarobić dużo pieniędzy – o, tu już nie obejdzie się bez małej gierki z własnym sumieniem. W tej kwestii Nocny Patrol zawsze przegrywał z Dziennym.
Ulica rozdzieliła się niczym rzeka, opływając wąską i długą wysepkę starych, niewysokich budynków – restauracyjek i sklepików. „Czarny orzeł” był pierwszy.
Wchodząc na podwórko, Antoni zauważył Jasnego Innego.
Nie był pracownikiem Patroli. To był po prostu Inny, który mając do wyboru magiczną wojnę na pierwszej linii i zwykłe, niemal ludzkie życie, wybrał to drugie. Wysoki, dobrze zbudowany, przystojny mężczyzna w średnim wieku, w mundurze oficera sił powietrznych właśnie wychodził z restauracji – wyraźnie zadowolony ze spędzonego czasu, ze swojej przyjaciółki, sympatycznej Czeszki, i z samego siebie.
Pochłonięty rozmową, mężczyzna nie od razu spostrzegł Antoniego. A gdy już go zobaczył, rozpłynął się w uśmiechu.
Co było robić – Antoni podniósł z zaśnieżonych kamieni swój cień i wszedł w Zmrok. Zapanowała cisza. Świat wyhamował, tracąc barwy. Niczym migotliwe tęcze zapłonęły ludzkie aury – przeważnie spokojne, nie przeciążone zbędnymi myślami. Tego można było się spodziewać w takim miejscu.
– Witaj, patrolujący – uśmiechnął się radośnie Amerykanin. Tutaj, w świecie Zmroku nie istniały bariery językowe.
– Witaj, Jasny – rzekł Antoni. – „Cieszę się, że cię widzę”.
– Praski patrol? – zasugerował Amerykanin. Aurę patrolującego umiał rozróżnić, ale szczegółów już nie, był zbyt słabym magiem. Mniej więcej szósta ranga, silny związek z naturalną magią, w Patrolu nie byłoby z niego żadnego pożytku. Mógłby najwyżej siedzieć na prowincji i kierować takimi samymi jak on słabiutkimi czarodziejkami i odmieńcami.
– Moskiewski.
– O! Moskiewski patrol! – w głosie Amerykanina pojawił się szacunek. – Potężny patrol. Pozwól, że uścisnę ci dłoń.
Wymienili uściski. Amerykański lotnik najwidoczniej uznał to spotkanie za kolejny sympatyczny element przyjemnego wieczoru.
– Kapitan Christian Vanover junior. Mag szóstej rangi. Czy moja pomoc nie jest potrzebna? – formalna propozycja została złożona z odpowiednią dozą powagi.
– Dziękuję, Jasny. Pomoc nie jest mi potrzebna – odpowiedział równie uprzejmie Antoni.
– Urlop? – zapytał Christian.
– Nie. Delegacja. Ale pomoc nie jest potrzebna.
Amerykanin skinął głową.
– Dostałem urlop z okazji gwiazdki. Mój oddział został przeniesiony do Kosowa i przy okazji postanowiłem zwiedzić Pragę.
– Dobry wybór – skinął głową Antoni. – To piękne miasto.
Nie miał ochoty na kontynuowanie rozmowy. Ale Amerykanin był uosobieniem dobroduszności.
– Tak, piękne! Jak to dobrze, że uratowaliśmy je w czasie drugiej wojny światowej…
– Owszem – skinął głową Antoni.
– Walczył pan wówczas, patrolujący?
Antoni zaczął wątpić, czy rzeczywiście ma przed sobą maga. Żeby nie umieć określić prawdziwego wieku, choćby w przybliżeniu…
– Nie.
– Ja również jestem zbyt młody – westchnął Amerykanin. – Marzyłem, żeby dostać się do wojska, ale wtedy miałem jedynie piętnaście lat. Szkoda, miałbym szansę znaleźć się tutaj pół wieku wcześniej…
Antoni już miał zauważyć, że amerykańskie wojska nie wchodziły do Pragi, ale ugryzł się w język i zawstydził swoich myśli.
– Powodzenia – Amerykanin w końcu postanowił się pożegnać. – Muszę kiedyś przylecieć do Moskwy, patrolujący!
– Byle nie tak jak do Kosowa – palnął Antoni. Ale kapitan Christian Vanover junior nie obraził się. Przeciwnie, rozpłynął się w uśmiechu i powiedział:
– Nie sądzę, żeby kiedykolwiek do tego doszło… Niech Światło będzie zawsze z tobą, patrolujący.
Antoni wyszedł ze Zmroku w ślad za Amerykaninem. Ten wziął pod rękę dziewczynę, która niczego nie zauważyła, i mrugnął do Antoniego.
– Niech Szmoc będzie zawsze z tobą – wymamrotał Antoni po rosyjsku.
Co za pech… Dobry nastrój rozpłynął się niczym kawałek lodu na gorącej patelni.
Można sobie tysiąc razy powtarzać, że spory i waśnie pomiędzy państwami nie mają nic wspólnego ze sprawami Światła i Ciemności. Można sobie wmawiać, że uczestniczący w nalotach mag nie zrzuci bomb na ludność cywilną. I mimo to…
Jak on może dokonywać nalotów, sypać bomby na ludzi i pozostać przy tym Jasnym? A przecież to na pewno Jasny, co do tego nie było wątpliwości! I przy tym musiał mieć na swoim sumieniu zabójstwa! Jak może uchronić się przed upadkiem w Zmrok? Jaki trzeba mieć zapas wiary we własną słuszność, żeby pogodzić udział w ludzkich walkach i sprawę Światła!
Antoni, posępny i przybity, wszedł do „Czarnego orła”.
I od razu zobaczył kolegów Christiana Vanovera. Kilkunastu mężczyzn, wyłącznie zwykli ludzie. Siedzieli przy długim stole, jedli gulasz i pili sprite’a.
Słowo honoru! Sprite’a!
W czeskiej piwiarni! Na urlopie!
Nie dlatego, że byli abstynentami – na stole stało również kilka pustych butelek po piwie. Amerykańskim, które Antoni wypiłby, jedynie umierając z pragnienia na pustyni.
Gorodecki ominął Amerykanów. Nie ma wolnych stolików, znowu pech… Ale tam siedzi tylko jeden facet, może się do niego przysiąść…
Siedzący mężczyzna podniósł głowę i drgnął. Antoni drgnął również.
To był Edgar.
Trzeba przyznać, że Ciemni wiedzą, co to znaczy cieszyć się życiem. Antoni nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Wystarczyło popatrzeć, z jakim apetytem Edgar zajada na pewno smaczną, wyklętą przez wszystkich dietetyków świata golonkę, szczodrze przyprawioną chrzanem i musztardą, słodkawą, ale mimo wszystko ostrą, i popija ogromną ilością piwa.
Zawsze szokowało to Antoniego. Nawet jego sąsiedzi wampiry, z którymi był w niezłych stosunkach, wyglądali radośniej niż magowie Światła. Mowa oczywiście o wyższych magach. Ci, którzy pod względem siły dorównywali Antoniemu, jeszcze „nie nabawili się” w ludzi. Szkoda tylko, że wampirze umiłowanie życia dotyczyło wyłącznie ich samych.
Antoni podniósł ciężki kufel jasnego budweisera i wymamrotał:
– Prosit.
Dobrze, że czeski zwyczaj nie każe się stukać. Antoni nie miał ochoty stuknąć się kuflem z Ciemnym.
– Prosit – powtórzył Edgar. Dwoma łykami osuszył połowę kufla, otarł pianę z ust. – Dobre.
– Dobre – przyznał Antoni. Napięcie nadal go nie opuszczało, choć przecież w tym wspólnym piciu piwa nie było nic złego… Zasady Nocnego Patrolu nie zakazywały kontaktów z Ciemnymi, przeciwnie, jeśli pracownik nie miał wątpliwości co do swojego bezpieczeństwa, podobne kontakty były nawet zalecane. Może uda się czegoś dowiedzieć, może nawet wpłynąć na Ciemnego? Oczywiście, o zwróceniu ku Światłu nie mogło być mowy… ale może przynajmniej uda się zapobiec kolejnemu łajdactwu? Nieoczekiwanie dla samego siebie Antoni powiedział:
– To miło, że istnieje choć jeden punkt, w którym się ze sobą zgadzamy.
– Tak – Edgar starał się mówić spokojnie i życzliwie, żeby Jasny nie oburzył się nagle z powodu kolejnej wymyślonej przykrości czy wydumanego podejrzenia. – Czeskie piwo sprzedawane w Moskwie i czeskie piwo podawane w Pradze to dwie różne rzeczy.
Gorodecki skinął głową.
– Tak. Zwłaszcza, jeśli porównać je z butelkowym. Czeskie piwo w butelkach to trup prawdziwego piwa w szklanym grobie.
Edgar uśmiechnął się, aprobując porównanie.
– Ciekawe, że w pozostałej część Europy Wschodniej talenty piwowarów znikają bez śladu – zauważył.
– Nawet w Estonii?
Edgar wzruszył ramionami. Jaśni nigdy nie przegapią okazji, żeby sobie z niego zakpić.
– Mamy niezłe piwo. Ale nie doskonałe. Podobnie jak w Rosji.
Antoni skrzywił się na samo wspomnienie smaku ojczystego piwa.
– Latem byłem na Węgrzech. Piłem węgierskie. Dreher… Chyba ich jedyny gatunek.
– I?
– Już wolałbym skiśnięty bałtyk *!
Edgar uśmiechnął się. Wytężył pamięć, ale nie zdołał sobie przypomnieć ani jednej marki węgierskiego piwa. Zresztą, jeśli Antoni miał o nim takie zdanie, to znaczy, że nie warto zaprzątać sobie nim głowy. Gorodecki znał się na piwie. Trzeba przyznać, że Jaśni w ogóle lubią cielesne przyjemności.
– A ci… dzielni bojownicy… piją swoje ojczyste pomyje – Antoni skinął głową w stronę Amerykanów. – Siły pokojowe… Asy Góringa…
Golonkę skonsumowali już obaj magowie. Piwo lało się strumieniem, oczy obu Innych błyszczały, głosy stały się głośniejsze i nieskrępowane.
– Dlaczego Góringa? – zdumiał się Edgar. – To przecież nie Szwaby, tylko Amerykańcy.
Antoni cierpliwie, niczym dziecku wyjaśnił:
– Asy sił powietrznych USA – to nie brzmi. Znasz jakąś krótką i dźwięczną nazwę amerykańskich sił powietrznych?
– Nie znam.
– No widzisz. Dobra, niech będą asy Clintona. Niemcy przynajmniej wiedzieli, że przeciwko nim walczą tacy sami lotnicy, a ci sypią bomby na wsie, miasta, gdzie ludzie do obrony mają jedno działo z czasów drugiej wojny światowej… I jeszcze dostają za to odznaczenia. A spróbuj ich zapytać, czy w ich życiu w ogóle jest coś świętego. Do tej pory myślą, że w czterdziestym piątym to oni oswobodzili Pragę.
– Świętego? – uśmiechnął się Edgar. – Po co im świętości! To przecież żołnierze.
– Wiesz, Inny, czasem mam wrażenie, że żołnierze powinni być przede wszystkim ludźmi. A każdy człowiek powinien mieć w duszy coś świętego.
– Na początek wystarczy, żeby była dusza. Potem dopiero świętość. O! Zaraz się dowiemy!
Obok ich stolika przechodził rumiany lotnik zza oceanu, połyskując naszywkami i odznaczeniami. Krew z mlekiem, chluba Teksasu czy innej Oklahomy. Lotnik chyba wracał z toalety.
– Przepraszam, oficerze! Czy mogę zadać panu jedno pytanie? – zwrócił się do niego Edgar w dobrej angielszczyźnie. – Czy ma pan w życiu coś świętego? Coś drogiego sercu?
Amerykanin stanął jak wmurowany. Instynkt podpowiadał mu, że żołnierz najlepszego państwa na ziemi musi trzymać fason i dać godną odpowiedź. Twarz wyrażała ciężki wysiłek umysłowy i nagle… rozbłysk! Olśnienie! Amerykanin zrozumiał, że ma jednak coś świętego! Na jego twarzy pojawił się uśmiech dumy.
– Świętego? Oczywiście! Chicago Bulls!
Nawet magowie nie wiedzieli, czy żartuje, czy mówi poważnie.
– To jak partia szachów, rozumiesz? – tłumaczył Edgar. – Kierownictwo po prostu przesuwa nieupersonifikowane figury – nas.
Twarz kelnera wyciągała się wprost proporcjonalnie do ilości wypitego przez Antoniego i Edgara piwa. Do tego stolika kelner przyniósł już tyle szklanych kufli, że wystarczyłoby do upicia całego amerykańskiego pułku lotników i drużyny Chicago Bulls na dodatek. A tych dwóch Rosjan siedziało i siedziało, chociaż było słychać, że języki powoli odmawiają im posłuszeństwa.
– Weźmy na przykład ciebie i mnie – ciągnął Edgar. – Ty będziesz na tym procesie obrońcą. Ja będę oskarżycielem. Co wcale nie znaczy, że odegramy jakąkolwiek znaczącą rolę. Nadal pozostajemy figurami na szachownicy. Jak będzie trzeba – rzucą nas w wir walki. Albo odsuną na bok, na lepsze czasy. Jak zechcą, to nas wymienią. Czym w końcu jest ten proces? To rytualne tańce wokół trywialnej wymiany. Waszego Igora zamieniono na naszą Alicję. To wszystko. Usunięto ich z planszy – w imię wyższych celów, których nie jesteśmy w stanie ogarnąć.
– Nie masz racji. – Antoni surowo pogroził mu palcem. – Heser nie przypuszczał, że Igor zetknie się z Alicją. To intryga Zawulona.
– Skąd ta pewność? – spytał drwiąco Edgar. – Taki jesteś dobry, że czytasz w duszy Hesera jak w otwartej księdze? O ile wiem, kierownictwo Jasnych też nie lubi wtajemniczać pracowników w swoje plany. Wyższa polityka, wyższa siła! – rzekł głośno mentorskim tonem.
Antoni bardzo chciałby zaprzeczyć. Ale, niestety, nie miał żadnych przekonujących dowodów.
– Weźmy na przykład ostatnią walkę w MGU. Zawulon wykorzystał cię – wybacz, pewnie nie jest ci miło tego słuchać, ale skoro już zaczęliśmy… Więc Zawulon cię wykorzystał. Zawulon! Twój zaprzysięgły wróg!
– Nie wykorzystał mnie – rzekł Antoni po chwili wahania. – Próbował wykorzystać. A ja próbowałem wykorzystać sytuację w naszych interesach. Sam rozumiesz – to przecież wojna.
– Załóżmy, że próbowałeś – przyznał wzgardliwie Edgar. – Załóżmy… A Heser? Nie zrobił nic – nic! – żeby cię ochronić. Po co miałby ubezpieczać pionki? Bezsensowna strata sil.
– Wy swoje pionki traktujecie jeszcze gorzej – zauważył ponuro Antoni. – Niższych Innych, wampirów i wilkołaków nie uważacie nawet za równych sobie. Po prostu mięso armatnie.
– Bo tym właśnie są – mięsem armatnim. Tańszym i mniej wartościowym niż my, magowie. Zresztą, wszystkie nasze argumenty i przemowy nie mają sensu. Jesteśmy marionetkami. Nie możemy nawet zostać lalkarzami – do tego potrzebne są zdolności Hesera albo Zawulona, a takie zdarzają się niezwykle rzadko. Miejsca przy stoliku do gry już zajęte. Nikt z szachistów nie ustąpi figurze – nawet królowi czy hetmanowi.
Antoni, słuchając, osuszył kufel i postawił go na podstawce z emblematem restauracji.
Nie był już tym młodym magiem, który po raz pierwszy wyszedł w teren i śledził wampirzycę – kłusowniczkę. A przecież to wcale nie było tak dawno… Od tamtej pory miał wystarczająco dużo okazji, by przekonać się, ile ciemności jest w świetle. I mroczne stanowisko Ciemnego, że wszyscy jesteśmy ziarnkami piasku między żarnami spraw Wielkich Panów i najlepszym wyjściem jest picie piwa i siedzenie cicho, nawet mu imponowało. Który to już raz Antoni pomyślał, że Ciemni w swej pozornej prostocie są czasem bardziej ludzcy niż wojownicy Światła bijący się o szczytne ideały.
– Mimo wszystko nie masz racji, Edgarze – powiedział w końcu. – Między nami jest pewna poważna różnica. My żyjemy dla ludzi. My służymy, a nie panujemy.
– Wszyscy ludzcy wodzowie mówili to samo. – Edgar ochoczo dał się wciągnąć w pułapkę. – Partia w służbie narodu. Pamiętasz?
– Jest jedna różnica między nami i ludzkimi wodzami. – Antoni popatrzył Edgarowi w oczy. – Odejście w Zmrok. Pamiętasz? Mag Światła nie może wkroczyć na drogę zła. Jeśli zrozumie, że pomnożył ilość zła na świecie, odchodzi w Zmrok. Znika. Nieraz już tak było. Wystarczyło, by Jasny popełnił błąd, by choć trochę poddał się Ciemności…
Edgar zachichotał cicho.
– Antoni… sam sobie odpowiedziałeś. Jeśli zrozumie… A jeśli nie zrozumie? Pamiętasz sprawę tego uzdrowiciela – psychopaty sprzed dwudziestu lat?
Antoni pamiętał. Nie był jeszcze wtedy zainicjowany, ale ten niesłychany przypadek przerabiano z każdym pracownikiem Patrolu, z każdym Jasnym.
Uzdrowiciel Światła o silnych zdolnościach jasnowidza. Żył pod Moskwą, w Nocnym Patrolu aktywnie nie działał, ale był w czynnej rezerwie. Pracował jako lekarz, w swojej praktyce używał magii Światła. Pacjenci go uwielbiali, przecież dosłownie czynił cuda…
…oraz zabijał swoje pacjentki, przeważnie młode dziewczęta. I bynajmniej nie jakimś magicznym sposobem – zazwyczaj truł, czasem używał akupunktury. Przecież doskonale znał wszystkie energetyczne punkty ludzkiego ciała…
Nocny Patrol trafił na niego przypadkiem. Któryś z analityków zainteresował się gwałtownym wzrostem przypadków śmiertelnych wśród młodych kobiet w niedużym podmoskiewskim miasteczku. Szczególną uwagę zwracał fakt, że większość kobiet była w ciąży. Stwierdzono również nieprawdopodobną liczbę poronień, aborcji, martwych noworodków. Zaczęto podejrzewać wampiry, wilkołaki, satanistów, wiedźmy. Sprawdzono wszystkich.
W końcu sprawą zainteresował się sam Heser i zabójca został pojmany. Zabójcą był mag Światła…
Ten pełen uroku, inteligentny uzdrowiciel zbyt dobrze widział przyszłość i czasem, przyjmując pacjentkę, widział los jej nie narodzonego dziecka, które – prawie na pewno – wyrośnie na zabójcę, psychopatę, przestępcę. Czasem widział, że sama pacjentka popełni jakąś potworną zbrodnię albo przypadkiem spowoduje śmierć dużej grupy ludzi. Dlatego postanowił z tym walczyć – tak jak umiał.
Na rozprawie uzdrowiciel z żarem tłumaczył, że Jasna magiczna ingerencja nic by nie dała – przecież wtedy Ciemni otrzymaliby prawo do analogicznego wpływu… a ilość zła na świecie wcale by się nie zmniejszyła. Działając swoimi metodami, on po prostu „wyrywał chwasty”. Od upadku w Zmrok powstrzymywało go właśnie twarde przekonanie, że wyrządzone przez niego zło jest niczym w porównaniu z dobrem, które daje światu.
Heser odesłał go w Zmrok osobiście.
– To był psychopata – wyjaśnił Antoni. – Odosobniony przypadek. Takie rzeczy, niestety, się zdarzają.
– Podobnie jak ten giermek Joanny d’Arc, markiz Gilles de Rais – podsunął ochoczo Edgar. – Też był Jasnym, prawda? A potem zaczął zabijać dzieci i kobiety, żeby wyciągnąć z ich ciał eliksir młodości. Pokonać śmierć i uszczęśliwić całą ludzkość.
– Edgarze… nie sposób ubezpieczyć się od szaleństwa. Nawet Inni nie mogą tego zrobić. Ale weźmy najzwyklejszą wiedźmę… – zaczął Antoni.
– Nie kłócę się. – Edgar pojednawczo uniósł ręce. – Ale nie mówimy o skrajnościach, lecz o ewentualnościach! Wasz słynny mechanizm ochronny… nazwijmy go po prostu sumieniem… może nie zadziałać. A teraz zastanów się nad czym innym – co się stanie, jeśli Heser zdecyduje, że w przyszłości twoja śmierć przyniesie ogromną korzyść sprawie Światła? Gdy na jednej szali wagi znajdzie się Antoni Gorodecki, a na drugiej miliony ludzkich istnień?
– Nie będzie musiał mnie okłamywać – powiedział twardo Antoni. – Jeśli dojdzie do takiej sytuacji, jestem gotów się poświęcić. Każdy z nas jest gotów.
– A jeśli Heser nie zechce ci nic powiedzieć? – uśmiechnął się Edgar. – Żeby wróg się nie dowiedział, żebyś zachowywał się naturalnie, żebyś się niepotrzebnie nie denerwował… Przecież troska o spokój twojej duszy również należy do obowiązków Hesera! – zakończył, triumfalnie podniósł kolejny kufel i głośno wciągnął pianę.
– Jesteś Ciemny – rzekł Antoni. – Dlatego we wszystkim widzisz tylko zło, zdradę i podłość.
– Ja jedynie nie zamykam na nie oczu – odparował Edgar. – Dlatego nie dowierzam Zawulonowi, prawie tak samo jak Heserowi. Nawet do ciebie mam większe zaufanie – w końcu jesteś tylko taką samą nieszczęsną figurą, przypadkowo pomalowaną na inny kolor. Czy czarny pionek nienawidzi białego? Nie. Zwłaszcza gdy oba spokojnie piją sobie piwo.
– Wiesz – powiedział ze zdumieniem Antoni – nigdy nie zrozumiem, jakim cudem możesz żyć z takimi poglądami. Ja bym się od razu powiesił.
– Brak ci argumentów w dyskusji?
Antoni też napił się piwa. Zdumiewająca cecha czeskiego piwa kuflowego – nie pozostawia ciężaru ani w głowie, ani w ciele, nawet gdy wypiło się go dużo… A może to tylko złudzenie?
– Brak – przyznał Antoni. – Teraz brak. Ale jestem pewien, że nie masz racji. Po prostu trudno rozmawiać ze ślepcem o kolorach tęczy. Nie masz… nie wiem, czego dokładnie nie masz. Ale czegoś bardzo ważnego, bez czego jesteś bardziej bezradny niż ślepiec.
– Dlaczego bezradny? – Edgar był urażony. – To wy, Jaśni, jesteście bezradni. Spętaliście sobie ręce i nogi swoimi etycznymi dogmatami. Dlatego ci, którzy weszli na wyższy etap rozwoju, jak na przykład Heser, wami rządzą.
– Spróbuję ci odpowiedzieć – powiedział Antoni. – Ale nie teraz. Jeszcze się spotkamy.
– Uchylasz się od odpowiedzi? – uśmiechnął się złośliwie Edgar.
– Nie. Po prostu mieliśmy nie rozmawiać o pracy, pamiętasz? Edgar zamilkł. Faktycznie, Jasny miał rację. Po co w ogóle zaczął ten beznadziejny spór? Jak to mówią w Dziennym Patrolu, białego psa nie przefarbujesz na czarno.
– Tak – przyznał. – Moja wina. Ale…
– Ale bardzo trudno nie mówić o tym, co dzieli – skinął głową Antoni. – Rozumiem. To nie wina… To przeznaczenie.
Pogrzebał w kieszeniach i wyciągnął paczkę papierosów. Edgar odruchowo zarejestrował, że to tanie rosyjskie papierosy, „XXI wiek”. No proszę. Mag Ciemności jego rangi może sobie pozwolić na dowolne radości życia. A Antoni pali rosyjskie papierosy… Czy to przypadek, że wstąpił właśnie do tej przytulnej, ale dość taniej restauracji?
– Gdzie się zatrzymałeś? – zapytał.
– Hotel „Kafka” – odpowiedział Antoni. – Na Zykowce, ulica Krzemencowa.
Wszystko się zgadza. Taniutki hotel w kiepskim punkcie. Edgar skinął głową, patrząc, jak Jasny przypala papierosa. Jakoś tak niezręcznie, jakby palił od niedawna albo bardzo rzadko.
– A ty pewnie w „Hiltonie” – stwierdził Antoni. – Albo w „Radisson SAS”.
– Siedzicie? – Edgar stał się czujny.
– Skądże. Tylko wszyscy Ciemni mają pociąg do głośnych nazw i drogich miejsc. Wy też jesteście przewidywalni.
– No i co z tego? – rzucił wyzywająco Edgar. – Czy ty jesteś zwolennikiem ascezy i nędzy?
Antoni obrzucił ironicznym spojrzeniem restaurację, resztki golonki na pociętej nożami drewnianej desce, nie wiadomo który już kufel piwa… Ten obrazek nie wymagał komentarza, ale Gorodecki mimo wszystko powiedział:
– Oczywiście, że nie. Ale to nie ilość apartamentów czy obsługi jest najważniejszą cechą hotelu. Podobnie jak nie jest nią cena dań w menu. Ja również mógłbym zatrzymać się w „Hiltonie” i pić piwo w najdroższej knajpie Pragi. Tylko po co? Dlaczego ty przyszedłeś właśnie tutaj? Przecież to nie jest ekskluzywny lokal?
– Tutaj jest przytulnie – przyznał Edgar. – I smacznie gotują.
– O tym właśnie mówię.
W jakimś nagłym porywie pijackiej wielkoduszności Edgar wykrzyknął:
– Już rozumiem! Chyba już wiem, na czym polega różnica między nami. Wy staracie się ograniczać swoje naturalne potrzeby. Ze skromności… A my jesteśmy bardziej rozrzutni… mamy inne podejście do siły, pieniędzy, materialnych i ludzkich rezerw…
– Ludzie nie są rezerwami! – Spojrzenie Antoniego stało się nagle świdrujące i złe. – Rozumiesz? Nie są rezerwami!
Zawsze to samo… Wystarczy tylko dojść do punktów stycznych… Edgar westchnął. Namieszali wam w głowach, Jaśni. I to jeszcze jak namieszali…
– Dobrze. Zapamiętam. – Napił się piwa i dorzucił: – Siedział tu jeden amerykański lotnik… Przy tym mag Światła… Kompletna niedojda, nawet mnie nie wyczuł… Założymy się, że on traktuje ludzi jak rezerwy? Albo jak niższą kastę, głupią i nierozumną, którą można hodować i karać. Czyli robi to samo co my.
– Nasz problem polega na tym, że jesteśmy produktem ludzkiego społeczeństwa – odparł ponuro Antoni. – Ze wszystkimi jego wadami. I nawet Jaśni, jeśli nie przeżyli kilkuset lat, niosą w sobie stereotypy i mity własnego kraju: Rosji, Ameryki albo Burkina Faso, wszystko jedno. Do licha, co ja mam z tym Burkina?
– Jeden z tych przyglupków, Braci Regina, pochodzi z Burkina Faso – przypomniał Edgar. – Poza tym to zabawna nazwa.
– Bracia Regina… – Antoni skinął głową. – Co to był za pomysł z tymi Braćmi? Przecież wezwał ich ktoś z moskiewskiego Dziennego Patrolu! Obiecał pomoc, obiecał aktywacje Pazura Fafnira… Po co?
– Oficjalnie informuję, że nie jestem w posiadaniu podobnej informacji – odpowiedział szybko Edgar. Wystarczy dać Jasnym pretekst formalnego naruszenia…
– Nie musisz mi nic mówić! – machnął ręką Antoni. – Nie jestem dzieckiem. Ale pojawienie się szalonego maga Ciemności o strasznej sile nie jest nam potrzebne.
– Nam również – oświadczył Edgar. – To oznaczałoby wojnę totalną. Apokalipsę.
– Czyli Braci Regina zwyczajnie okłamano – zgodził się Antoni. – Namówiono, żeby zaatakowali biuro w Bernie, zabrali Pazur, przewieźli go do Moskwy… Ale po co? Żeby podładować zwierciadło?
„Bystrzacha” – zauważył w myślach Edgar i szybko pokręcił głową, naprędce znajdując wspaniały kontrargument:
– No coś ty! O tym, kim jest Witalij Rogoża, dowiedzieliśmy się dopiero wtedy, gdy czwórka ocalałych bojowników była już w drodze do Moskwy.
– Faktycznie! – wykrzyknął nagle Antoni. – Masz rację, Ciemny! Nie można przewidzieć pojawienia się zwierciadła, ono jest spontanicznym tworem Zmroku, a w oficjalnym oświadczeniu Inkwizycja informuje, że sekta zaczęła przygotowywać się do szturmu na magazyn artefaktów na dwa tygodnie przed tym incydentem. Rogoża jeszcze wtedy nie istniał… To znaczy istniał, ale jako zwykły człowiek, któremu Zmrok zmienił tożsamość…
Edgar przygryzł wargę. Czuł się tak, jakby podsunął Jasnemu rozwiązanie, podzielił się informacją albo nakierował jego myśli na słuszny tor. Niedobrze… Chociaż, z drugiej strony, dlaczego niedobrze? On też nie miałby nic przeciwko temu, żeby odrobinę zorientować się w sytuacji.
– Może ktoś chciał usunąć biuro Inkwizycji z Berna? – zastanawiał się Edgar.
– Albo sprowokować Inkwizycję do przeniesienia się do Pragi…
Popatrzyli na siebie w zadumie – magowie Ciemności i Światła, jednakowo pragnący zrozumieć, co tu się właściwie dzieje. Kelner już szedł w ich stronę, ale widząc, że piwo jeszcze nie zostało wypite, zajął się Amerykanami.
– To możliwe – przyznał Edgar. – Ale sama operacja z Pazurem nie była nam potrzebna! Nawet nie próbujcie oskarżać nas o taką bzdurę!
– Być może – myślał na głos Antoni – chcieliście pokrzyżować jakąś operację… naszą operację… I tutaj już Pazur Fafnira doskonale się nadal?
Edgar przeklął się w myślach za zbyt długi język. Oczywiście, przekleństwo było czysto metaforyczne. Żaden mag Ciemności nie posadzi sobie na głowie wiru inferno.
– Jaką tam znowu operację – zaczął szybko, jednocześnie uświadamiając sobie, że stając w obronie Nocnego Patrolu, faktycznie potwierdził domysły Antoniego.
– Dziękuję, Inny – rzekł Antoni.
Nie przestając przeklinać się w myślach, Edgar wstał. Słusznie mówią: usiadłeś przy stole z Jasnym – utnij sobie język i zadrutuj usta!
– Pora na mnie – oznajmił. – Miło było… pogadać.
– Wzajemnie – rzekł Antoni. I nawet wyciągnął rękę. Edgar nie mógł udać, że nie dostrzega tego gestu. Uścisnął dłoń Jasnego, rzucił na stół pięćset koron i pospiesznie wyszedł.
– Witeslaw – przedstawił się inkwizytor. – Witesław Grubin. Chodźmy.
Wyszli z tłumu – ludzie rozstępowali się przed inkwizytorem, choć ten nie uciekał się do zdolności Innego. Szli wąską uliczką, stopniowo oddalając się od turystów.
– Jak podróż, Antoni? – zapytał Witesław. – Wypoczął pan już? Jadł pan obiad?
– Dziękuję, wszystko w porządku.
Uprzejmość – nawet formalna – inkwizytora była przyjemnym zaskoczeniem.
– Potrzebuje pan jakiejkolwiek pomocy ze strony biura? Antoni pokręcił głową, nie wątpiąc, że idący przed nim Witesław wyczuje ruch.
– To dobrze – tak samo obojętnie, acz szczerze odparł inkwizytor. – Mamy tyle pracy… Przeprowadzka Europejskiego Biura do Pragi to dla nas wielkie wydarzenie. Jesteśmy z tego bardzo dumni. Praskie biuro jest bardzo małe, a pracy dużo.
– Jak rozumiem, praska Inkwizycja niezbyt często miała okazję interweniować? – zapytał Antoni.
– Tak. U nas Patrole przestrzegają prawa, niezbyt często zdarza się łamanie postanowień Traktatu.
„Zgadza się” – pomyślał Antoni. – „Inkwizycja zawsze zajmowała się starciami między Patrolami, kwestie przestępstw samych Innych Patrole rozwiązują we własnym zakresie. Nie sądzę, by na Ciemnych Pragi wpływała uspokajająco atmosfera normalnego europejskiego kraju. Po prostu nauczyli się przestrzegać prawa w ramach organizacji”.
Albo przynajmniej łamać je mniej ostentacyjnie.
– Posiedzenie trybunału w sprawie Igora Ciepłowa, maga drugiej rangi, pracownika Nocnego Patrolu Moskwy, rozpocznie się jutro wieczorem – oznajmił Witesław. Antoni docenił fakt, że Igor został nazwany pełnym imieniem z podaniem statusu, oraz to, że posiedzenie się „rozpocznie”, a nie „odbędzie”. To znaczy, że Inkwizycja nie doszła jeszcze do żadnych wniosków i szykuje się do długiej rozprawy. – Życzy pan sobie spotkać się z nim?
– Oczywiście – skinął głową Antoni. – Mam dla niego listy od przyjaciół, prezenty…
Urwał. Zdanie o listach i prezentach zabrzmiało nieoczekiwanie smętnie, jakby przyniósł paczkę więźniowi. Albo odwiedzał ciężko chorego przyjaciela w szpitalu…
– Mam samochód – rzekł inkwizytor. – Możemy wstąpić do pana do hotelu po paczki i wyruszyć do zatrzymanego.
– Czy Igor… jest w biurze Inkwizycji?
– Nie, po co? – odpowiedział pytaniem Witesław, przystając obok zaparkowanej na poboczu skody felicii. – Być może, zatrzymanego Ciemnego umieścilibyśmy pod obserwacją, ale pański współpracownik przebywa w zwykłym hotelu. Zobowiązał się, że nie opuści Pragi.
Antoni skinął głową, uznając swoje pytanie za niedorzeczne. Rzeczywiście, po co trzymać w celi maga Światła?
– Przepraszam, Witesławie… – rzekł. – Wiem, że nie ma to żadnego wpływu na pańską obecną pracę, ale chciałbym wiedzieć… to po prostu zwykła ciekawość… pewnie mógłbym pana wymacać, ale to nie jest przyjęte…
– Interesuje pana, kim byłem? – domyślił się Witesław. – Tak.
Inkwizytor wyjął klucz, nacisnął guzik na breloczku, wyłączając alarm, i otworzył drzwiczki.
– Jestem… byłem wampirem.
– Wyższym? – uściślił nie wiadomo po co Antoni. – Tak.
Gorodecki usiadł na przednim siedzeniu i zapiął pasy. Wampir Witesław włączył silnik, ale nie ruszał, pozwalając mu się zagrzać.
– Przepraszam. To było idiotyczne pytanie – stropił się Antoni.
– Fakt, idiotyczne. – Inkwizytor nie odznaczał się delikatnością. – Z tego co wiem, Antoni, jest pan jeszcze bardzo młody…
Antoni uśmiechnął się. Przyjemnie jest nastraszyć maga Ciemności, w dodatku należącego do pierwszej dziesiątki Dziennego Patrolu. Ten patrolujący wyraźnie myślał, że zdradził mu jakąś straszną tajemnicę. A przecież wcale tak nie było. Wersja zasugerowana przez Antoniego była średnio prawdopodobna, a jeśli nawet przypadkiem słuszna, Gorodeckiemu niewiele to dawało…
Poszukał wzrokiem kelnera, zrobił gest, jakby pisał palcem na otwartej dłoni. Po minucie dostał rachunek.
Z napiwkiem wyszło tysiąc dwadzieścia koron.
Ech, ci Ciemni…
Niby drobiazg, a jednak zaoszczędził. I to po kpinach pod adresem niebogatego Nocnego Patrolu…
Antoni uregulował rachunek, wstał (piwo mimo wszystko dawało o sobie znać – ciało rozluźniło się przyjemnie i jednocześnie niepokojąco) i wyszedł z „Czarnego orła”. Do spotkania z pracownikiem Europejskiego Biura Inkwizycji na placu Staromestskim zostało niewiele czasu.
Zawsze było tu wielu turystów.
Zwłaszcza o pełnej godzinie, gdy na wieży zaczynał bić stary astronomiczny zegar, gdy otwierały się okienka i pojawiały się w nich figurki apostołów, wysuwające się do przodu, jakby oglądając plac, i cofające w głąb mechanizmu. Niestrudzony patrol placu Staromestskiego…
Antoni stał w tłumie turystów, wsunąwszy ręce do kieszeni – palce marzły, a rękawiczek nigdy nie lubił. Nagle cicho zaszumiały kamery, zaczęły trzaskać migawki aparatów fotograficznych, wielojęzyczny tłum dzielił się wrażeniami z zaliczenia kolejnej obowiązkowej atrakcji. Gorodecki miał wrażenie, że słyszy skrzypienie szarych komórek, stawiających ptaszka w przewodniku: obejrzeć zegar – wykonano.
Dlaczego on tkwi w tym bezosobowym tłumie, dokładnie tak samo odfajkowując punkty programu?
Inercja myślenia? Lenistwo? A może poczucie stada? Ciemni na pewno nie chodzą tabunami…
– Nie, nie rozumiem – zabrzmiało po rosyjsku kilka kroków dalej. – Jestem na urlopie, jasne? Nie możesz sam zdecydować?
Antoni zerknął bez entuzjazmu. „Rodak” był mocny, barczysty, obwieszony złotem. Już nauczył się nosić drogie garnitury, ale jeszcze nie umiał wiązać krawatów od Hermesa. Krawat zawiązany był takim kolchoźniczym węzłem, że aż wstyd było patrzeć. Spod rozpiętego kaszmirowego palta wystawał pomięty szalik.
„Nowy Rosjanin” pochwycił jego spojrzenie, skrzywił się, chowając komórkę, i znowu popatrzył na zegar. Antoni odwrócił wzrok.
Trzecie pokolenie. Tak obiecują analitycy. Trzeba poczekać na trzecie pokolenie. Wnuk tego nowobogackiego bandyty, któremu udało się przeżyć, będzie już porządnym człowiekiem. Trzeba tylko poczekać. W odróżnieniu od ludzi, Inni mogą czekać całymi pokoleniami. Ich praca ciągnie się wiekami… W każdym razie praca Jasnych.
To Ciemni mogą szybko, bez problemu wprowadzić do świadomości ludzi niezbędne zmiany. Droga Ciemności zawsze była krótsza niż droga Światła. Krótsza, łatwiejsza i przyjemniejsza.
– Antoni Gorodecki – powiedział ktoś z tyłu po rosyjsku. Rosyjski nie był dla mówiącego językiem ojczystym, ale trudno było oprzeć się wrażeniu, że opanował go do perfekcji.
Za to intonacji nie dało się z niczym pomylić. Obojętny, nieco znudzony głos inkwizytora.
Antoni odwrócił się, skinął głową i wyciągnął rękę.
Inkwizytor był chyba Czechem. Wysoki człowiek w nieokreślonym wieku, w ciepłym szarym płaszczu, wełnianym berecie z zabawną zapinką: rogi, strzelba i głowa jelenia. Idealnie wpisywałby się w krajobraz jesiennego parku: kroczący powoli po grubym dywanie pożółkłych liści, zadumany i smutny, przypominający pogrążonego w rozmyślaniach szpiega.
Płynnie wyjechał na ulicę. Nie pytał, w jakim hotelu zatrzymał się Antoni. Po co?
– Ma pan zapewne określone wyobrażenie o tym, czym jest Inkwizycja i kim są pracujący w niej Inni. Spróbuję wyjaśnić panu pewne rzeczy. Inkwizycja nie jest trzecią siłą, jak myśli wielu szeregowych pracowników Patroli. Nie jesteśmy także jakimś szczególnym rodzajem Innych, nie mających nic wspólnego ze Światłem i Ciemnością… Jesteśmy inkwizytorami, wybranymi spośród tych Ciemnych i Jasnych, którzy w wyniku takich czy innych okoliczności zrozumieli okrutną konieczność Traktatu i rozejmu między Patrolami. Owszem, mamy pewne informacje, którymi wy, patrolujący, nie dysponujecie… prócz, powiedzmy, najwyższych magów. I proszę mi wierzyć, nasza wiedza wcale nie przynosi nam radości. Po prostu jesteśmy zmuszeni stać na straży Traktatu. Rozumie pan?
– Próbuję zrozumieć – powiedział Antoni.
– Jestem wampirem – powtórzył półgłosem Witesław. – Prawdziwym wyższym wampirem, który niejednokrotnie zabijał młode dziewczyny… jest to najbardziej korzystne ze względów energetycznych…
– Proszę mi oszczędzić wykładu o fizjologii wampirów – przerwał Antoni. – Niech mi pan wierzy, to dla mnie mało przyjemne.
Witesław skinął głową, w skupieniu patrząc na drogę. Antoni nagle pomyślał, że samochód jest nowy, zadbany, że inkwizytor wyraźnie się o niego trzęsie i jest z niego dumny…
– Nie mam duszy czy choćby życia w rozumieniu Jasnych – mówił dalej Witesław. – Sprawę Światła uważam za naiwną, niebezpieczną, a nawet przestępczą doktrynę. Sympatyzuję ze sprawą Ciemności. Ale…
Na chwilę zamilkł, jakby budując złożone konstrukcje myślowe.
– Ale potrafię zobaczyć alternatywę naszej obecnej sytuacji i dlatego wchodzę w skład Inkwizycji. Dlatego karzę tych, którzy złamali Traktat. Niech pan zwróci uwagę, Antoni – nie tych, którzy nie mają racji – prawdy są zazwyczaj co najmniej dwie. Nie tych, którzy wyrywają się do przodu – bywało, że to Światło zdobywało przewagę, zdarzało się, że zwyciężała Ciemność. Inkwizycja stoi jedynie na straży Traktatu.
– Rozumiem – powiedział Antoni. – Oczywiście. Ale zawsze interesowało mnie, czy może dojść do sytuacji, gdy Inkwizycja zacznie popierać tę czy inną stronę. Opierając się nie na literze Traktatu, lecz na prawdzie…
– Prawdy są co najmniej dwie… – powtórzył wampir. – Taka sytuacja…
Zamyślił się.
– Nigdy nie zetknąłem się z inkwizytorem Światła, który poparłby swój Patrol – sprecyzował Antoni. – Ale czy wygląda to tak samo z inkwizytorem Ciemności? Bez względu na wszystko, wy macie swoje siły i swoją tajemną wiedzę. Już nie mówię o skonfiskowanych artefaktach…
– Wszystko jest możliwe – powiedział nieoczekiwanie wampir. – Cóż… dopuszczam taką ewentualność. Jeśli dojdzie do otwartej wojny Ciemności i Światła – nie mówię o zwykłych starciach Patroli, lecz prawdziwej wojnie; jeśli każdy Inny stanie po swojej stronie barykady… Czy Inkwizycja będzie wówczas potrzebna? Wtedy my staniemy się po prostu Innymi… – Pokiwał głową i dodał: – Ale do tego czasu Inkwizycja prawdopodobnie zginie, usiłując nie dopuścić do takiej sytuacji. Nie jest nas wielu i czyny kilku ocalałych Innych, noszących niegdyś płaszcze inkwizytorów, niczego nie zmienią.
– Rozumiem, co zmusza Nocny Patrol do przestrzegania Traktatu – powiedział Antoni. – My boimy się o ludzi. Wiem, co kieruje Dziennym Patrolem – strach o siebie. Ale co zmusza was, inkwizytorów, byście postępowali wbrew własnej istocie?
Witesław odwrócił głowę i powiedział cicho:
– Was powstrzymuje strach, Antoni Gorodecki. O siebie czy o ludzi, to nieistotne. A nas, nas powstrzymuje przerażenie. To dlatego strzeżemy Traktatu. Może pan być spokojny o rezultat posiedzenia – wszystko odbędzie się uczciwie. Jeśli wasz współpracownik nie złamał Traktatu, opuści Pragę cały i zdrowy.
Pod wieczór Edgar nareszcie przestał się przejmować. Może pomogła dobra kolacja w drogiej restauracji, z butelką czeskiego wina (wprawdzie nie była to Francja czy Hiszpania, ale wino mieli całkiem całkiem), a może to kojące działanie atmosfery przedświątecznej Pragi? Rzecz jasna, Edgar nie wierzył w Boga – niewielu Innych, zwłaszcza Ciemnych, wierzy w takie zabobony – ale Boże Narodzenie uważał za sympatyczne święto i zawsze je celebrował.
Może to przez wspomnienia z dzieciństwa, gdy był jeszcze zwykłym wiejskim chłopcem o imieniu Edgar, który pomagał ojcu w obejściu, chodził do cerkwi i z zapartym tchem czekał na każde święto? A może wypływały nieproszone wspomnienia z czasów, gdy był już Innym, a jeszcze nie pracował aktywnie w Patrolu? Mieszkał w Tallinie, miał praktykę adwokacką, wspaniałą żonę i czwórkę dzieci… Rodzice zmarli dawno temu, żonę również pochował, a dwóch żyjących synów – staruszków, z których jeden mieszka w Kanadzie, a drugi w Parnawie, nie widział od czterdziestu lat. Cóż, trudno byłoby im uwierzyć, że ten młody, krzepki mężczyzna to ich ojciec…
„Tak, to chyba wspomnienia” – pomyślał Edgar, zapalając cygaro. Mimo wszystko w jego zwykłym ludzkim życiu było wiele dobrego. A może by tak znowu pobawić się w człowieka? Ożenić się, założyć rodzinę… wziąć w Patrolu urlop na trzydzieści lat…
Zaśmiał się głucho. Wiedział, że to bez sensu. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Żył już jako człowiek, był szeregowym Innym, teraz jego miejsce jest w Dziennym Patrolu. Antoniemu, z jego zapałem i żywymi uczuciami, można wiele wybaczyć, ale Edgarowi nie uchodzi taka emocjonalna szarpanina… Edgar pochwycił spojrzenie dziewczyny nudzącej się przy sąsiednim stoliku i uśmiechnął się, leciutko muskając jej świadomość.
To nie prostytutka, zwykła młodziutka amatorka przygód. Bardzo dobrze. Nie lubił profesjonalistek, które i tak nie potrafiły go niczym zadziwić.
Zawołał kelnera i zamówił butelkę szampana.
Jak się okazało, Inkwizycja była hojna wobec zatrzymanych. Hotel sprawiał dobre wrażenie, a pokój – choć nie apartament – był całkiem porządny, z częścią sypialną i salonikiem.
Antoni zawahał się, nim podszedł do Igora.
Jak on się zmienił…
Igor pracował w Patrolu jako agent operacyjny. Przyszedł tuż po wojnie – wtedy Patrole miały bardzo dużo pracy. Z jednej strony, ogromna eksplozja ludzkich emocji, z drugiej – w czasie ciężkich wojennych lat namnożyło się tyle drobnej hołoty… No i jeszcze ta powszechna ateistyczna tendencja w kraju… Ludziom trudno było uświadomić sobie, że są Innymi. A Igor przyjął wieść o tym lekko, z radością. Można by pomyśleć, że nie sprawia mu szczególnej różnicy, czy skacze na spadochronie na tyły wojsk faszystowskich i wysadza mosty, czy wyłapuje na ulicach Moskwy wampiry i wilkołaki. Porządny trzeci stopień siły z pewnymi szansami wzrostu. Zresztą, trzecia ranga to i tak bardzo dobry wynik, zwłaszcza, jeśli jest wzmocniona doświadczeniem, odwagą i dobrą reakcją.
Igorowi niczego nie brakowało. No, może doświadczenia, ale niektóre lata jego pracy w Patrolu można było śmiało liczyć podwójnie czy nawet potrójnie. Może nie był takim erudytą jak Uja czy Garik, może nie uczestniczył w tak niesamowitych operacjach jak Siemion, ale w terenie nie miał sobie równych. Była też jeszcze jedna cecha, którą szczególnie cenił w nim Antoni: Igor pozostawał młody. Nie tylko ciałem – to akurat żaden problem dla maga jego rangi – ale także duchem. Kto z radością towarzyszył piętnastoletniej Julii z działu analiz na koncercie modnego zespołu „Tequila Jazz”, prezentującego nowy album „Sto pięćdziesiąt miliardów kroków”? Kto zajmował się zakompleksionym nastolatkiem, który uświadomił sobie, że jest Innym? Kto przez pięć lat pasjonował się ekstremalnymi skokami na spadochronie wyłącznie po to, by sprawdzić teorię o dużej liczbie Innych wśród miłośników sportów ekstremalnych? Kto pierwszy zgłaszał się na ochotnika, by zastąpić towarzysza na dyżurze, albo wyruszał na najnudniejsze zadania (na zadania niebezpieczne ochotników nie brakowało)? Może to był błąd, ale od jakiegoś czasu Antoni myślał, że woli, gdy tyłek osłania mu partner wesoły i godny zaufania niż silny, rozsądny i bardzo doświadczony. Silny i rozsądny zawsze może przerzucić się na ważniejsze zadanie niż ochranianie czyjegoś tyłka… Inny, stojący teraz przed Antonim, nie wyglądał ani na silnego, ani na wesołego. Igor bardzo schudł, w oczach miał głuchy, nieprzenikniony smutek. Nie wiedział, co ma zrobić z dłońmi, na przemian chował je za plecami albo splatał.
– Antoni… – powiedział w końcu bez uśmiechu, z bladym cieniem dawnej radości. – Witaj, Antoni.
Antoni, nieoczekiwanie dla samego siebie, zrobił krok do przodu i serdecznie objął Igora.
– Witaj… – wyszeptał. – Co się z tobą stało… Jak ty wyglądasz…
Stojący w drzwiach Witesław rzucił półgłosem:
– Nie będę wygłaszał oficjalnych ostrzeżeń w kwestii kontaktów z podejrzanym… W końcu obaj jesteście Jasnymi. Poczekać na pana, Gorodecki?
– Nie, dziękuję. – Antoni odsunął się od Igora, nadal trzymając rękę na jego ramieniu. – Wrócę sam.
– Igorze Ciepłow, posiedzenie trybunału w pańskiej sprawie odbędzie się jutro, o godzinie dziewiętnastej czasu miejscowego. Samochód przyjedzie po pana o wpół do siódmej, niech pan będzie gotowy.
– Jestem gotowy od dawna – powiedział cicho Igor. – Proszę się nie niepokoić.
– Wszystkiego dobrego – rzekł uprzejmie wampir i wyszedł, zostawiając dwóch Jasnych samych.
– Źle wyglądam? – zapytał Igor.
Antoni postanowił nie kłamać:
– Widywałem przystojniejszych nieboszczyków. Można by pomyśleć, że trzymają cię tu o chlebie i wodzie.
Igor z powagą pokręcił głową.
– Coś ty… Warunki pobytu są normalne.
W jego słowach dało się słyszeć nutkę ironii. Jakby mówił o zwierzęciu siedzącym w zoo.
– Mam tu dla ciebie przesyłki. – Antoni dostosował się do jego tonu, próbując uchwycić tę słabą nić życia. – Karmienia nie zabraniają?
– Nie – pokręcił głową Igor. – Po prostu… Nie chce mi się jeść. Wszystko staje w gardle. Nie mogę czytać książek, nie mam ochoty ani na alkohol, ani na rozmowy. Włączam telewizję i oglądam do trzeciej w nocy… Wstaję rano i włączam znowu. Możesz mi nie wierzyć, ale nauczyłem się perfekt czeskiego. Bardzo łatwy język.
– Nie jest dobrze – skinął głową Antoni. – Ale, jak sam rozumiesz, otrzymałem pewne zadania oraz polecenie przywrócenia ci woli życia.
Igor jednak się uśmiechnął.
– Rozumiem. Co zrobić. Dawaj.
Antoni położył na biurku stos listów. Na każdej kopercie było napisane tylko jedno imię – nadawcy.
– To od wszystkich naszych. Olga powiedziała, żebyś koniecznie przeczytał jej list jako pierwszy. To samo powiedziała Juleczka i Lena. Musisz sam zdecydować…
Igor w zadumie popatrzył na listy i skinął głową:
– Rzucę kostką. Dobra, dawaj dalej. Nie mam na myśli listów.
Antoni uśmiechnął się i wyciągnął zawinięta w papier butelkę.
– Smirnowska N
o 21 – powiedział Igor. – Zgadza się?
– Tak jest.
– Wiedziałem. Dawaj dalej.
Antoni, lekko speszony, wyjął z torby bochenek chleba borodinowskiego, pęto kiełbasy, ogórki kiszone w foliowym woreczku, kilka główek czerwonej cebuli i kawałek słoniny.
– Niech to licho. – Igor pokręcił głową. – Wszystko tak jak lubię. Konsultowałeś się z Siemionem?
– Tak.
– Pewnie celnicy patrzyli na ciebie jak na świra.
– Odwróciłem ich uwagę. Jestem w delegacji, mam prawo.
– Rozumiem. Dobrze, zaraz wszystko przygotuję. A ty opowiadaj, co się tam u was wydarzyło. Poinformowali mnie już… Ale chciałbym usłyszeć od ciebie. O Andrieju… o Tygrysku. O całym tym koszmarze.
Gdy Igor kroił zakąskę, gdy płukał i starannie wycierał kieliszki i otwierał butelkę, Antoni w skrócie opowiedział mu niedawne moskiewskie wydarzenia.
Igor w milczeniu nalał wódkę do czterech kieliszków. Dwa przykrył kromkami chleba, jeden podsunął Antoniemu, ostatni wziął sam.
– Za naszych – powiedział. – Niech Światłość będzie im łaskawa… Za Tygryska… Za Andriuszkę…
Wypili, nie stukając się. Antoni popatrzył na Igora z ciekawością. Ten zakasłał, stropiony wpatrując się w kieliszek.
– Antoni… czekaj… przecież to dorabiana wódka!
– Ha! No jasne! – potwierdził radośnie Antoni. – Najprawdziwsza dorabiana wódka, spirytus z kranówką. Specjalnie wybierałem! Nie uwierzysz, jak trudno teraz o dorabianą wódkę!
– Dlaczego? – wykrzyknął Igor.
– Jak to: dlaczego? A po co wiozłem ci chleb borodinowski? W każdej czeskiej piekarni mogłem kupić smaczny i świeży chleb razowy! To samo z kiełbasą i słoniną. Najwyżej z cebulą miałbym problemy…
– Ze niby pozdrowienia z ojczyzny? – zorientował się Igor, nie przestając się krzywić.
– Otóż to.
– O, nie… Swój ostatni poranek wolałbym powitać bez bólu głowy – powiedział poważnie Igor. Ściągnął brwi, przesunął ręką nad butelką i dwoma pełnymi kieliszkami. Płyn zamigotał żółto. Igor wyjaśnił:
– Mam zezwolenie na niższą magię.
– W takim razie nalewaj.
– Spieszysz się gdzieś? – Igor zerknął na Antoniego i nalał zmienioną wódkę.
– No coś ty, dokąd miałbym się śpieszyć? – wzruszył ramionami Antoni. – Przeciwnie, chcę z tobą posiedzieć i pogadać. Wiesz, dlaczego zamieniłem butelki?
– Więc to twoja inicjatywa?
– Moja, moja. Siemion przyniósł dobrą. A ja chciałem ci przypomnieć… że nie zawsze w pięknym opakowaniu jest piękna zawartość.
Igor westchnął, jego twarz pociemniała.
– Gorodecki… nie musisz prawić mi kazań. Byłem w Patrolu jeszcze przed twoim urodzeniem. Wszystko rozumiem, ale jestem winien i przyjmę swoją karę.
– Nic nie rozumiesz! – wykrzyknął ze złością Antoni. – Widzicie go, jaki mądry… „Jestem winien, przyjmę karę…” – przedrzeźniał Igora. – A co my mamy zrobić? Zwłaszcza teraz, bez Tygryska i Andrieja? Wiesz, że Heser postanowił podciągnąć nasze dziewczynki programistki?
– Daj spokój, Antoni! Nie ma niezastąpionych Innych. W rezerwie moskiewskiego Patrolu są setki magów i czarodziejek.
– Oczywiście. Wystarczy gwizdnąć i przybiegną. Porzucą rodziny, pracę, swoje zwykłe sprawy. Staną z bronią w ręku, no bo co mają zrobić? Skoro aktywny skład Patrolu zhańbił się, poddał, załamał ręce…
Igor wciągnął powietrze i zaczął mówić – gwałtownie, z pasją, na chwilę stając się dawnym agentem operacyjnym:
– Antoni, ja to wszystko rozumiem. Jesteś mądrym chłopakiem i słusznie się na mnie złościsz. Próbujesz tchnąć we mnie wolę życia. Próbujesz zmusić mnie do walki… Ale zrozum – ja naprawdę nie chcę walczyć i rzeczywiście uważam się za winnego. Postanowiłem odejść. W nicość. W Zmrok.
– Dlaczego, Igorze? Wszystko rozumiem, śmierć człowieka to zawsze tragedia, zwłaszcza jeśli doszło do niej z twojej winy, ale przecież nie mogłeś przewidzieć…
Igor podniósł na niego ciężkie spojrzenie. Pokręcił głową:
– Nic nie rozumiesz, Antoni. Myślisz, że ja tak z powodu śmierci tego chłopca? Nie.
Antoni wziął kieliszek i wypił wódkę.
– Żal mi tego chłopca – ciągnął Igor. – Bardzo mi go żal. Ale widziałem w życiu różne rzeczy… Musiałeś wiedzieć, że z mojej winy ginęli ludzie. Dzieci, kobiety, starcy. Zdarzało ci się kiedyś dokonywać wyboru, kogo ratować: niezainicjowanego Innego czy zwykłego człowieka? A ja dokonywałem. Zdarzyło ci się kiedyś wyciągać siłę z tłumu, wiedząc, że niemal na pewno dwóch ludzi w tym tłumie nie wytrzyma i skończy ze sobą? A ja musiałem.
– Ja również niejedno robiłem, Igorze.
– Wiem… pamiętam tamten huragan… No to czemu gadasz głupoty? Nie możesz uwierzyć, że nie chodzi o tego nieszczęsnego chłopca? Że pokochałem Ciemną?
– Nie mogę – westchnął Antoni. – Nie mogę! Heser też mi to powiedział, aleja…
– No to uwierz Heserowi. – Igor uśmiechnął się gorzko. – Kocham ją, Antoni. Nadal ją kocham. I będę kochać, na tym właśnie polega tragedia.
Wziął kieliszek.
– Dzięki choć za to, że nie postawiłeś kieliszka dla niej… – Antoni poczuł, że zaczyna się w nim gotować. – Dziękuję, że…
Urwał, widząc spojrzenie Igora. W szafce za szybą, pośród szkła, stał pełen kieliszek, przykryty czerstwą kromką chleba.
– Oszalałeś – wymamrotał Antoni. – Kompletnie ci odbiło, Igor! To przecież wiedźma!
– Była wiedźma – poprawił Igor ze smutnym uśmiechem.
– Sprowokowała cię… może nie zaczarowała, ale mimo wszystko specjalnie rozkochała w sobie…
– Nie. Ona też się zakochała. Nawet nie podejrzewając, kim jestem.
– Dobrze. Załóżmy, że masz rację. Ale to i tak była prowokacja – ze strony Zawulona, który o wszystkim doskonałe wiedział…
Igor skinął głową:
– Najprawdopodobniej tak właśnie było. Dużo o tym myślałem, Antoni. Zapewne nawet ta walka w Butowie została przygotowana przez Ciemnych. Przez Zawulona i jeszcze dwóch Wyższych. Prawdopodobnie wiedziała o tym Lemieszowa. Edgar i wiedźmy nie miały o niczym pojęcia…
Wampirów i wilkołaka nie uważał za godnych wzmianki.
– Jeśli się z tym zgadzasz… – zaczął Antoni.
– Poczekaj. Owszem, była to świadoma operacja Ciemnych. Intryga Zawulona. I to udana intryga… – Igor opuścił głowę i powiedział głucho: – Tylko co to zmienia w moim stosunku do Alicji?
Antoni zapragnął głośno zakląć – co też zrobił, po czym powiedział:
– Igorze, chyba obejrzałeś sobie dossier Alicji Donnikowej, prawda?
– Tak.
– Więc musiałeś zrozumieć, ile krwi było na jej rękach! Ile zła na jej koncie! Stykałem się z nią kilka razy, przez nią załamywały się nasze operacje, ona… ona na pewno przysłużyła się Zawulonowi…
– Zapomniałeś jeszcze dodać, że z nim spała – powiedział martwym głosem Igor. – I że przywódca moskiewskich Ciemnych bardzo lubił ją pieprzyć, pod postacią demona. Oraz że Alicja uczestniczyła w sabatach ze składaniem ofiar, a także w orgiach. No coś tak ucichł, nie krepuj się… Ja i tak o tym wiem. Heser dał mi kompletne dossier… Postarał się na całego.
– I nadal ją kochasz? – zapytał tępo Antoni.
Igor podniósł głowę. Popatrzyli sobie w oczy. Potem Igor wyciągnął rękę i ostrożnie dotknął dłoni Antoniego.
– Nie złość się na mnie, Jasny bracie. Nie pogardzaj mną. A jeśli nie potrafisz zrozumieć, lepiej odejdź. Pospaceruj po Pradze…
– Staram się zrozumieć – wyszeptał Antoni. – Słowo honoru, staram się. Alicja Donnikowa była najzwyklejszą wiedźmą. Nie lepszą, ale i nie gorszą od innych. Mądrą, piękną i okrutną wiedźmą, która pozostawiała za sobą zło i ból. Jak możesz ją kochać?
– Gdy ją zobaczyłem, była inna – odparł Igor. – Zamotana, nieszczęsna dziewczynka, która bardzo chce kogoś pokochać. Która po raz pierwszy sama pokochała. Dziewczynka, którą na nasze nieszczęście jako pierwsi dostrzegli Ciemni. I wybrali dla inicjacji chwilę, gdy w jej duszy więcej było Ciemności niż Światła. Z nastolatkami to nie jest trudne, sam wiesz. A potem poszło jak po maśle. Zmrok wypił z niej całą dobroć. Zmrok przemienił ją w to, kim się stała.
– Ty nie kochasz Alicji. – Antoni nawet nie zauważył, że mówi o Donnikowej w czasie teraźniejszym. – Kochasz jej wyidealizowany… nie, alternatywny obraz. Kochasz Alicję, której nie było i nie ma.
– I teraz już na pewno nie będzie. To nie do końca tak, Antoni. Kocham ją taką, jaką się stała, tracąc zdolności Innej, uwalniając się, choć na chwilę, z tej szarej pajęczyny. Powiedz, czy nigdy nie zdarzało ci się przebaczać?
– Zdarzało – odparł Antoni. – Owszem. Ale nie coś takiego.
– Miałeś szczęście.
Igor znowu napełnił kieliszki.
– W takim razie powiedz… – Antoni nie miał zamiaru oszczędzać Igora, ale i tak słowa przychodziły mu z trudem – dlaczego ją zabiłeś?
– Ponieważ była wiedźmą – odpowiedział bardzo spokojnie Igor. – Ponieważ niosła zło i ból. Ponieważ pracownik Nocnego Patrolu chroni ludzi przed Ciemnymi zawsze i wszędzie, w każdym wypadku, mimo osobistego stosunku do danej sytuacji. Nigdy nie zastanawiałeś się nad tym, skąd to sformułowanie o osobistym stosunku do sytuacji? Należałoby raczej powiedzieć „mimo osobistego stosunku do Ciemnych”, ale to jakoś tak żałośnie brzmi. Więc posłużyli się emfe… eufe…
– Eufemizmem – podpowiedział jak zahipnotyzowany Antoni.
– Eufemizmem – Igor uśmiechnął się. – Właśnie. Pamiętasz, gdy braliśmy wampirzycę na dachu, już miałeś ją zastrzelić, ale wtedy pojawił się twój sąsiad wampir. I ty opuściłeś pistolet.
– Nie miałem racji – wzruszył ramionami Antoni. – Powstrzymałem się dlatego, że należało ją oddać pod sąd…
– Akurat! Zastrzeliłbyś ją bez zastanowienia. Tak samo jak każdego innego wampira, który próbowałby ją zasłonić. Ale przed tobą stanął nie zwykły wampir, lecz twój przyjaciel… No dobra, kumpel. I tylko to cię powstrzymało. A wyobraź sobie, że miałbyś wybrać, czy opuścić pistolet, czy wypuścić przestępcę na wolność.
– Strzeliłbym – powiedział ostro Antoni. – Do Kosti też. Byłoby mi bardzo ciężko, przyznaję, ale…
– A gdyby to nie był twój dobry znajomy, lecz ukochana? Ludzka kobieta albo Inna, nieważne, Jasna czy Ciemna?
– Strzeliłbym – wyszeptał Antoni. – Strzeliłbym i tak.
– A co potem?
– Nie dopuściłbym do takiej sytuacji. Po prostu bym nie dopuścił.
– Oczywiście. Nie przychodzi nam do głowy, żeby się zakochać, jeśli widzimy aurę Ciemności. Ciemni nie zakochają się, widząc aurę Światła. Ale nas to uczucie zaskoczyło. My byliśmy pozbawieni sił. Nie pozostawiono nam wyboru…
– Powiedz mi, Igorze… – Antoni wciągnął powietrze. Wódka nie upijała, a rozmowa, nawet tak serdeczna, nie przynosiła ulgi. -
Powiedz, dlaczego po prostu nie wygoniłeś jej z obozu? Dlaczego nie poprosiłeś Hesera o pomoc i radę? Ochroniłbyś ludzi, a przy tym…
– Nie odeszłaby – powiedział ostro Igor. – Przecież jej pobyt w Arteku był legalny. Wiesz, co jest najstraszniejsze, Antoni? To, że prawo do jej regeneracji Zawulon wytargował od Hesera w ramach wymiany na prawo zregenerowania siły maga trzeciej rangi. Mnie! Rozumiesz, jak się wszystko splątało?
– Jesteś pewien, że nie odeszłaby? – zapytał Antoni.
Igor w milczeniu podniósł kieliszek. Stuknęli się, po raz pierwszy tego wieczoru, ale nie wygłosili żadnego toastu.
– Nie jestem pewien. Na tym właśnie polega problem. Powiedziałem jej. Kazałem się wynosić. Ale to było zaraz potem, jak zrozumieliśmy, kim jesteśmy. Gdy nie było żadnych myśli, wyłącznie adrenalina…
– Gdyby cię kochała – powiedział Antoni – odeszłaby. Gdybyś znalazł odpowiednie słowa…
– Być może. Kto wie?
– Igorze, bardzo mi żal… – wyszeptał Antoni. – Nie wiedźmy Alicji, oczywiście, na to się nie zdobędę. Nie zdołam nad nią zapłakać. Strasznie mi ciebie szkoda. I bardzo chcę, żebyś został z nami. Żebyś wytrzymał, nie załamał się.
– Nie mam już po co żyć. – Igor rozłożył ręce. – Zrozum! Nie mam po co! Wiesz… Ja też pokochałem po raz pierwszy w życiu. Miałem kiedyś żonę… Zostałem Innym w czterdziestym piątym roku… Wróciłem z frontu – młody kapitan, pierś w orderach, ani jednego draśnięcia… Przez całą wojnę nie opuszczało mnie szczęście, dopiero potem zrozumiałem, że to dzięki zdolnościom Innego. I wtedy ta prawda o Patrolach… Nowa wojna, rozumiesz? I to tak sprawiedliwa! A ja umiałem tylko walczyć! Wtedy zrozumiałem, że znalazłem pracę na całe życie – na bardzo, bardzo długie życie. Zrozumiałem też, że ominą mnie wszystkie ludzkie problemy, smutki, dolegliwości… Żadnych kolejek w sklepach… Przecież ty nawet nie wiesz, co znaczy najzwyklejszy głód, jak wygląda prawdziwy czarny chleb, jak smakuje prawdziwa chrzczona wódka… Co to znaczy po raz pierwszy uśmiechnąć się prosto w spasioną mordę osobisty * ze SMIERSZ – a ** i leniwie ziewnąć w odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego przebywaliście na terytorium wroga przez dwa miesiące, skoro most został wysadzony na trzeci dzień po desancie?”
Wódka zrobiła swoje – Igor mówił szybko, ze złością… nie przypominał już tego wesołego młodego maga z Nocnego Patrolu…
– Wróciłem i popatrzyłem na Wilenę, na swoją Lenkę – Wilenkę, piękną i młodą, która codziennie – codziennie! – pisała do mnie list! Gdybyś wiedział, jakie to były listy! Zobaczyłem, jak się cieszy z mojego powrotu, przecież byłem cały i zdrowy, w dodatku bohater! Rzadko która baba miała wtedy takie szczęście. Ale zrozumiałem też, jak bardzo się boi, że zawistne ścierwy sąsiadki opowiedzą mi o tych wszystkich chłopach, którzy bywali u niej w ciągu tych czterech lat… A ja wtedy zobaczyłem – nagle, wszystko, od razu. Im dłużej na nią patrzyłem, tym więcej widziałem. Najdrobniejsze szczegóły. Nie tylko wszystkich jej mężczyzn – od gnid spekulantów do takich samych wojaków jak ja, którzy przez płot wojskowego szpitala wyskakiwali na samowolkę… Usłyszałem, jak szeptała jednemu pułkownikowi: „On to już pewnie gryzie ziemię…” Ale pułkownik okazał się człowiekiem. Prawdziwym człowiekiem. Wstał z łóżka, ubrał się, dał jej w twarz i wyszedł.
Igor nalał wódki; szybko, nie czekając na Antona, wypił i znowu napełnił kieliszki.
– I wtedy taki się właśnie stałem – powiedział. – Wyszedłem ze swojego domu, mając w uszach brzęk medali i zawodzenie Wileny: „Nałgały, suki, byłam ci wierna!”, szedłem ulicą i czułem, że coś się we mnie wypaliło. Był maj, Antoni. Maj czterdziestego piątego, zaraz po kapitulacji Niemiec Heser odwołał mnie z frontu i powiedział: „Teraz twój front jest tutaj, kapitanie Ciepłow”. Wtedy ludzie byli inni, Antoni. Wszystkim promieniały twarze. Ciemnych bydlaków oczywiście nie brakowało, ale i Światła było dużo. Gdy tak szedłem ulicą, obskakiwały mnie dzieciaki, patrzyły na rzędy orderów na mojej piersi i sprzeczały się, jaki medal za co. Mężczyźni ściskali mi ręce, zapraszali, żeby się z nimi napić. Podbiegały do mnie dziewczyny… i całowały. Tak zwyczajnie, tak po prostu. Całowały mnie tak, jak całowałyby swoich chłopców, którzy jeszcze nie wrócili albo już zginęli. Jak swoich ojców czy braci. Czasem płakały… A potem szły dalej. Rozumiesz… nie, pewnie nie rozumiesz. Myślisz sobie teraz o Rosji, jak jest ciężko, w jakim kanale się znaleźliśmy… Martwisz się, dlaczego Jaśni nie udzielą Rosji pomocy w skali globalnej. A przecież nie wiesz, co to znaczy prawdziwa tragedia. A my wiemy!
Igor znowu się napił. Antoni w milczeniu podniósł kieliszek i skinął głową, podtrzymując niewypowiedziany, ale zrozumiały toast.
– Właśnie wtedy taki się stałem – powtórzył Igor. – Zostałem magiem. Agentem operacyjnym. Wiecznie młodym – który kocha wszystkich – i nikogo. Postanowiłem sobie, że już nikogo nie pokocham. Nigdy. Że przyjaciółki to jedno, a miłość to co innego. Człowieka nie można kochać, bo jest za słaby. Innego nie można kochać, bo Inny to albo wróg, albo towarzysz. Taką sobie stworzyłem zasadę życiową, Antoni. I trzymałem się jej, jak mogłem. Czułem się tak, jakbym ciągle był tym młodym chłopakiem, który wrócił z frontu, który ma jeszcze czas na miłość. Można się pokręcić z dziewczyną na tańcach – zaśmiał się cicho – albo poskakać w dyskotece pod ultrafioletem… Co za różnica czy to jazz, rock czy trash; jakie znaczenie ma długość spódnicy albo z czego zrobione są pończochy… Wszystko jest okej. Wszystko w porządku. Widziałeś film o Piotrusiu Panu? Tak się właśnie czułem. Tylko nie głupi chłopczyk, ale głupi młodzieniec. Było mi dobrze… przez długi czas było mi dobrze. Przeżyłem jedno ludzkie życie. Grzechem byłoby się skarżyć, skoro nie doznałem ani starczej niemocy, ani żadnych innych problemów. Nie przejmuj się tak, Antoni.
Antoni siedział, trzymając się za głowę. Milczał.
Czuł się tak, jakby otworzył drzwi i zobaczył tam coś… nie zakazanego… i nie wstydliwego… Coś zupełnie obcego. I zrozumiał, że za każdymi takimi „drzwiami”, jeśli – nie daj Światło! – uda sieje otworzyć, jest coś takiego. Obcego… osobistego.
– Ja już przeszedłem swoją drogę, Antoni… – powiedział łagodnie Igor. – Nie martw się o mnie. Wiem, że jechałeś tu w nadziei, że mnie rozruszasz, sprawisz, że wyrzucę z głowy głupie myśli, będę posłuszny poleceniom. Nic z tego. Ja naprawdę zakochałem się w Ciemnej. I zabiłem ją. Siebie, jak widzimy, również.
Antoni milczał. Wszystko było bez sensu. Zalał go cudzy smutek, cudza rozpacz. Miał teraz wrażenie, że nie przyszedł w odwiedziny do ciężko chorego przyjaciela, lecz siedzi razem z nim na jego własnej stypie…
– Antoni… Nie idź nigdzie – poprosił Igor. – Ja i tak nie będę spał. Już wkrótce wyśpię się za wszystkie czasy. Mam jeszcze trzy butelki wódki w lodówce… A restauracja jest pięć pięter niżej.
– Zaśniemy przy stole.
– To nic. Przecież jesteśmy Innymi. Wytrzymamy. Chcę pogadać. Chcę się komuś wypłakać w rękaw. Zacząłem się bać ciemności. Wierzysz?
– Wierzę.
– Dziękuję – Igor skinął głową. – Mam gitarę, pośpiewamy sobie. Albo ja sam zaśpiewam. Wiesz, śpiewać dla samego siebie to tak jakby… No, sam rozumiesz. I jeszcze jedno…
Antoni popatrzył na Igora – jego głos stał się teraz bardziej rzeczowy, mocniejszy.
– Mimo wszystko nadal jestem patrolującym. Nie zapomniałem o tym. I mam wrażenie, że w całej tej historii jestem tylko pionkiem. A może nie pionkiem… Może laufrem, który zbił cudzą figurę i stanął na ostrzeliwanym polu. Tylko w odróżnieniu od figury ja umiem myśleć. I mam nadzieję, że ty też się nie oduczyłeś. Mój los jest mi już obojętny, Antoni. Ale to nie znaczy, że jest mi wszystko jedno, kto wygra partię! Zastanówmy się razem.
– Od czego zaczniemy? – zapyta! Antoni, wewnętrznie wstrząśnięty swoim zachowaniem. Czyżby zgodził się uznać Igora za zbitą figurę?… No dobrze, jeszcze nie zbitą, ale już skazaną, bo wyciąga się do niej dłoń niewidocznego gracza…
– Od Świetlany. Od Kredy Przeznaczenia. – Igor patrzył, jak zmienia się twarz Antoniego, i roześmiał się zadowolony. – Co, oczywiście, odgadłeś. Myślałeś o tym samym?
– Heser też… – wyszeptał Antoni.
– Heser ma łeb – przyznał Igor. – A my? Cóż, my spróbujmy choć raz myśleć nie rękami, lecz głową…
– Spróbujmy – zgodził się Antoni. – Tylko…
Wymacał w kieszeni amulet, otrzymany od Hesera. Ścisnął kulkę, poczuł ukłucie cienkich kościanych igieł. Nic nie przychodzi bez bólu…
– Przez najbliższych dwanaście godzin nikt nas nie usłyszy i nie zobaczy.
– Jesteś pewien? – zmrużył oczy Igor. – A czy brak informacji nie wzbudzi czujności Inkwizycji?
– Nie będzie braku – wyjaśnił Antoni. – O ile zrozumiałem, nawet jeśli zainstalowali tu jakieś przyrządy, albo rzucili zaklęcia śledzące, pójdzie fałszywka. Lipa wysokiej jakości.
– Heser ma łeb – powtórzył z uśmiechem Igor.
Edgar siedział przy oknie, palii papierosa i powoli pociągał ze szklanki zwietrzałego szampana. I tak był smaczny…
Dziewczyna, zaspokojona i usatysfakcjonowana, spała spokojnie w sąsiednim pokoju. Świetna dziewczyna. Niemiecka studentka, z jakimiś skandynawskimi korzeniami, w miarę wesoła, w miarę namiętna. Jak na gust Edgara nieco zbyt pomysłowa w seksie. W odróżnieniu od większości swoich kolegów, Edgar był bardzo konserwatywny pod tym względem. Nie uczestniczył w orgiach, nie miał młodziutkich kochanek, a ze wszystkich pozycji najbardziej lubił klasyczną.
Za to, trzeba przyznać, doprowadził ją do perfekcji.
Edgar przeciągnął się i ostrożnie uchylił okno. Wstał, wdychając zimne, mroźne powietrze. Budził się nowy dzień… Być może, już dziś wieczorem Inkwizycja ogłosi wyrok. Wtedy będzie można spokojnie spędzić święta, nie zawracając sobie głowy intrygami.
Pytanie tylko – czyja to intryga… Dziennego czy Nocnego Patrolu?
I, co najważniejsze – jaką rolę wyznaczono w niej jemu?
Czy naprawdę jest to taka sama rola, jaką odegrała w swoim czasie Alicja Donnikowa?
– Patrz. – Igor rozłożył na stole ogromny arkusz papieru, wyjął z kieszeni komplet flamastrów. – Zrobiłem już taki schemat… Pewne rzeczy pasują. To jest Świetlana.
Antoni popatrzył w zadumie na krąg, narysowany grubą, żółtą linią.
– Niezbyt podobna.
– Bardzo śmieszne – uśmiechnął się krzywo Igor. – Patrz, jaki układ wychodzi. Między nami i Ciemnymi panowała równowaga, wprawdzie chwiejna, ale zawsze. To magowie od pierwszej do trzeciej rangi z naszej strony… To równoznaczni Ciemni… Aktywni i ci, których można w każdej chwili zmobilizować.
Arkusz pokrywał się drobnymi kółkami. Zamaszystym ruchem Igor podzielił go na pół. Na jednej połowie napisał – „Heser”, na drugiej – „Zawulon”.
– Tak naprawdę oni są poza grą – wyjaśnił. – To szachiści, a nas interesują figury. Popatrz – co się zmieniło wraz z pojawieniem się Świetlany?
– Zależy, za jaką figurę ją uznamy… – powiedział ostrożnie Antoni. – Teraz jest czarodziejką pierwszej rangi… a raczej – była nią.
– No i? Zobaczmy, ilu magów mogłoby się z nią równać…
– Ona jest pionkiem – powiedział Antoni, dziwiąc się własnym słowom. – Teraz Świetlana jest tylko pionkiem. Będzie przez długie lata nabierać sił, uczyć się kierować swoimi umiejętnościami, zdobywać doświadczenie… Jest… była… silniejsza ode mnie… Ale teraz poradziłbym sobie z nią, gdybym stał po drugiej stronie barykady.
– No właśnie. – Igor zręcznie nalał wódki z drugiej butelki (pierwsza od dawna stała pod stołem). – Otóż to! Swietłana w znacznym stopniu wzmocniła Nocny Patrol! A w przyszłości może stanąć ramię w ramię z Heserem. Ale to jest kwestia dziesiątków, może nawet setek lat!
– W takim razie po co ta aktywność Ciemnych? Omal nie złamali Traktatu, chcąc załatwić Swietę.
– Zastanów się – Igor zajrzał mu w oczy. – Doprowadźmy do końca szachowe porównania…
– Pionek, który doszedł do końca planszy…
– …staje się dowolną figurą…
Antoni rozłożył ręce.
– Igor! To i tak jest oczywiste. Wszyscy jesteśmy pionkami, ale tylko niektórzy mają szansę zostać hetmanami. Swietłana ją ma. Ty nie, ja nie, Siemion nie… Ale droga do końca szachownicy jest długa, Ciemni nie muszą usuwać Swietłany w takim popłochu!
– Kreda Przeznaczenia – powiedział Igor.
– Co – Kreda Przeznaczenia? Heser miał zamiar wykorzystać tego chłopca bez losu, Igora, żeby stworzyć z niego…
– Kogo?
Antoni wzruszył ramionami:
– Proroka, filozofa, poetę, maga… Nie wiem. Kogoś, kto poprowadzi za sobą ludzkość ku Światłu. A może zwierciadło? Takie samo zwierciadło jak Witalij Rogoża, ale po naszej stronie…
– Ale Swietłana nie chciała ingerować – pokiwał głową Igor. – I chłopiec został pozostawiony własnemu losowi.
– Za to… – Antoni urwał. Nie wiedział, czy ma prawo wyjawić Igorowi – nawet pod osłoną amuletu – tę prawdę, którą mu odkryto.
– Za to drugą połową Kredy Przeznaczenia Olga zmieniła czyjś los – uśmiechnął się Igor. – To już tajemnica poliszyneli…
– Poliszynela – poprawił odruchowo Antoni.
– Wszystko jedno. Tak czy inaczej, operacja mimo wszystko się udała. Nie wyszło Swietłanie, wyszło Oldze. I przy okazji He – ser zdołał zrehabilitować Olgę…
– Przy okazji? – Antoni pokręcił głową. – Dobrze, załóżmy, że przy okazji… Ale to tylko druga warstwa prawdy. Jestem pewien, że jest również trzecia.
– Trzecia to odpowiedź na pytanie – czyj los zmieniła Olga. Gdy Zawulon dowiedział się o jej rehabilitacji, zrozumiał, że wpuszczono go w maliny. Że dał się złapać na zwykły manewr odwracający uwagę. Ciemni zaczęli szukać, biednego Igora sprawdzali kilkanaście razy – podejrzewali, że jednak zmieniono mu Księgę Przeznaczenia…
– Skąd to wiesz?
– Pilnowałem chłopca na polecenie Hesera, było jasne, że Ciemni zaczną szukać podpuchy.
– No i?
– Z Igorem wszystko było uczciwie. To nie jemu zmieniono przeznaczenie.
– W takim razie komu?
Igor milczał, patrząc Antoniemu w oczy. Czekał. Jakby nie miał prawa wypowiedzieć tych słów sam.
– Swietłanie? – zawołał Antoni, doznając olśnienia. Jednocześnie pomyślał, że każdy Ciemny na jego miejscu zakrzyknąłby: „Mnie?!”
– Chyba tak. Genialny, elegancki ruch. Wokół niej szalał ocean sił, nie dało się zauważyć operacji z jej Księgą Przeznaczenia. A Ciemni nie mogą sprawdzić tej Księgi – oznaczałoby to wypowiedzenie wojny.
– Heser chce przyśpieszyć przemianę Świetlany w Wielką Czarodziejkę?
– Wykluczone. To byłoby złamanie Traktatu. Kop głębiej.
Antoni popatrzył na kółka. Wziął flamaster i poprowadził purpurową linię w górę od Świetlany, kończąc ją kolejnym kółeczkiem. Pustym.
– Tak – powiedział Igor. – Właśnie tak. Wiesz, jaki mamy teraz czas?
– Koniec tysiąclecia…
– Dwa tysiące lat od narodzin Chrystusa… – uśmiechnął się Igor.
– Jezus był Wielkim Magiem Światła – rzekł Antoni. – Nawet nie wiem, czy można użyć tego określenia… był samym Światłem… Ale… czy Heser chce przyjścia nowego mesjasza?
– Ty to powiedziałeś – odparł Igor. – Wypijmy… za Światło. W kompletnym osłupieniu Antoni wychylił cały kieliszek i pokręcił głową.
– No nie, to przecież… Igorze, to przecież gra z czystymi siłami! Z podstawą świata! Jak można tak ryzykować?
– Antoni, jestem przekonany, że wszystko zostało zaplanowane w ten właśnie sposób. Zastanów się – na świecie mamy eksplozję wierzeń religijnych, wszyscy w takim czy innym stopniu spodziewają się końca świata i ponownego przyjścia… Co zresztą jest równoznaczne.
– Nie wszyscy – machnął ręką Antoni. – Nie przesadzaj!
– Nie wszyscy, ale wystarczająco duża grupa, by strumień ludzkich oczekiwań zaczął zmieniać rzeczywistość. I jeśli odrobinę się pomoże, jeśli zmieni się czyjeś przeznaczenie… Heser zagrał va banque. Chce, by w naszych szeregach pojawił się Inny, z którego siłą nie poradzi sobie żaden Ciemny. Ani Zawulon, ani skromny kalifornijski farmer, ani właścicielka malutkiego hotelu w Hiszpanii, ani popularna japońska śpiewaczka… Nikt.
– To nie jest wykluczone – przyznał Antoni – ale Swietłana została pozbawiona sił, i to na długo.
– No to co? Czy to przeszkadza w urodzeniu dziecka?
– Stop – Antoni ostrzegawczo uniósł ręce. – Zaczynamy się sami nakręcać… Nie sztuka uwierzyć w dowolną hipotezę, ale przyjrzyjmy się pozostałym wydarzeniom! Na przykład, zwierciadło…
– Zwierciadło… – Igor skrzywił się. – Zwierciadło zostało zrodzone przez Zmrok. Zawulon nie mógł wykorzystać go bezpośrednio, ale mógł ściągnąć do Moskwy głupich sekciarzy z artefaktem i podładować Rogozę siłą. Cel podładowania jest oczywisty – zniszczyć Swietłanę.
– Rogoża jej nie zniszczył! Jedynie opustoszył…
– Ktoś z nas zagrał inaczej, niż zaplanował to sobie Zawulon – wzruszył ramionami Igor. – Ktoś nie zrobił tego kroku, po którym zwierciadło zniszczyłoby Swietłanę. Może uratowało ją to, że zginął już Tygrysek i Andriej? Zwierciadło to nie do końca Ciemny Inny, ono nie uczestniczy bezpośrednio w walce Patroli. Może Witalij spodziewał się jeszcze jakiegoś ciosu? Z twojej strony na przykład. Albo ze strony Hesera. Ciosu nie było, więc on nie uderzył z całej siły…
– W takim razie wyjaśnij mi, dlaczego Zawulon wystawił Alicję i ciebie?
– To przypadek – burknął Igor. – Przecież ci mówię, Alicja…
– Tak, tak, nie wiedziała. Ale Zawulon wiedział na pewno! I rzucił ją na śmierć, zamienił na dwie figury! Po co?
– Żebym to ja wiedział… – Igor rozłożył ręce.
Raiwo przeszedł się po pokoju, gestykulując z niezwykłą dla niego gwałtownością.
– A ja nadal spodziewam się nieprzyjemności! Nie mamy prawa liczyć na pomoc Dziennego Patrolu – z Moskwy, Pragi, z Helsinek – znikąd.
– Ale przecież tamten Ciemny obiecał… – zauważył Jari.
Raiwo skrzywił się i malowniczo machnął rękami.
– Obiecał! Jasne! A kto obiecał naszym braciom, że Fafnir zostanie wskrzeszony?
– Moim zdaniem – zauważył półgłosem Juha – znacznie rozsądniej było służyć wielkiemu dziełu wskrzeszenia Fafnira niż rzeczywiście wskrzesić starożytnego maga…
Zapadła cisza.
– Juha… – powiedział z wyrzutem Jari. – Nie można tak wprost…
– Dlaczego nie można? Czasy magów, którzy grali bez żadnych zasad, już dawno minęły. Potrzebny ci globalny kataklizm?
– Ale nasi…
– Nasi starzy przywódcy poszaleli! Dlatego ulegli cudzym obietnicom, dlatego polegli w Bernie… Nikt nam nie pomoże, Raiwo ma rację! Ci, którzy odeszli, nie powrócą. Pasi też wierzył – i gdzie jest teraz Pasi? W Zmroku!
Na stole zadźwięczał telefon. Juha z wyraźną niechęcią przerwał natchnioną przemowę i podniósł słuchawkę.
– Tak?
W chwilę później zerwał się, wypuszczając szklankę z czeskim piwem i krzyknął:
– Ty?! Ty?… Skąd ty? Co?
Słuchał, a jego twarz stawała się coraz bardziej stropiona i zmieszana. Wyglądał jak człowiek, który już pogodził się ze złymi nowinami, już zdążył zarazić wszystkich swoim pesymizmem, a teraz słyszy dobrą wiadomość. W końcu położył słuchawkę na widełki i wyszeptał:
– Bracia…
Antoni nie mógł się zdecydować, czy dobrze zrobili, otwierając kolejną butelkę wódki. Z jednej strony, chyba zaczęli wreszcie rozumieć, co się dzieje… Ale z drugiej, coraz trudniej było omawiać problem. Igor stał się nadzwyczaj sceptyczny i w żaden sposób nie mógł zrozumieć tego, co udowadniał mu Antoni.
– Igorze, jeśli w tak złożonym schemacie nie pasuje choć jeden epizod, wszystko się wali! Musi być jakiś powód. Może byłeś przeszkodą w planach Zawulona?
– Ja? – Igor uśmiechnął się gorzko. – Daj spokój. Jestem zwykłym agentem operacyjnym. Trzecia ranga… Maksimum druga. I żadnych specjalnych zdolności, żadnych perspektyw. Nie oparłbym się zwierciadłu. Nie wiem, Antoni.
– Mimo wszystko coś wymyśliłeś – upierał się Antoni. Nalał wódki, zamilkł na chwilę, a potem zapytał: – Igorze, czy między tobą i Swietłaną coś było?
– Nie – zaprzeczył gwałtownie Igor. – Nie i nawet o tym nie myśl. Między nami nic nie było, nie ma i nie będzie. I jeśli przypuszczasz, że ja miałbym zostać ojcem przyszłego mesjasza…
Roześmiał się nagle.
– Tak mi tylko przyszło do głowy – mruknął Antoni. Czul się jak kompletny idiota.
– No coś ty, Antoni… Przemawia przez ciebie zazdrość, a nie rozum… Zwykły ludzki proces rozmnażania się nie ma tu żadnego znaczenia! Jeśli Świetlana ma zmienioną Księgę Przeznaczenia, jeśli ma zostać matką nowego mesjasza, to jest to proces na poziomie delikatnych materii, energetyki Światła i Ciemności, samej podstawy wszechświata! Co za różnica, kto przy tym… – zająknął się – zostanie biologicznym rodzicem? Nawet od Świetlany zależy to tylko w minimalnym stopniu! Nie, to głupota. Zawulon boi się wyłącznie Swietłany.
– W takim razie nie widzę sensu usuwania ciebie… Wypili w milczeniu, nie stukając się. I jak na komendę popatrzyli na kartkę papieru.
– Wypijmy za podstawę! – powiedział Antoni, czując, że jego głos brzmi trochę niewyraźnie. – Czyli tak… Półtora roku temu Heser i Olga zmienili los Świetlany. I teraz ona ma zostać matką mesjasza, tak?
– Wychodzi na to, że tak.
– Zawulon, wykorzystując pojawienie się zwierciadła, próbował ją zniszczyć, ale to mu się nie udało…
– Zgadza się.
– Dobrze. Zostawmy na razie twoją rolę… Jaki może być następny krok Zawulona? Teraz, gdy pozbawiona magii Świetlana jest bezbronna?
– Nie jest bezbronna – Igor pogroził mu palcem. – Idę o zakład, że jej ochrona stoi na najwyższym poziomie. Atak na nią to złamanie Traktatu. Ciemni dbają o swoją skórę, nikt nie chce zostać odesłany w Zmrok!
– Jakie może być następne posunięcie Zawulona? Tylko jedno…
– Pojawienie się antychrysta. Jedynego, który zdoła przeciwstawić się mesjaszowi…
– Przy czym pojawienia się antychrysta ludzie spodziewają się tak samo jak końca świata – wykrzyknął Antoni. – A wszystko przez kulturę masową!
– Masz Biblię? – zapytał nieoczekiwanie Igor.
– Przy sobie? Coś ty…
– Zaraz… – Igor szybkim, choć niezbyt pewnym krokiem wyszedł do drugiego pokoju, wrócił z opasłym tomem. Nieco speszony zerknął na Antoniego. – Oczywiście jestem ateistą, ale Biblia… Sam rozumiesz. Tak tylko…
– Igorze – Antoni położył rękę na księdze – Biblia nam nie pomoże. Pomyślmy logicznie…
– Zastanówmy się – zgodził się szybko Igor, z ulgą odkładając Pismo Święte.
– Zawulon też chce żyć. Nie potrzebuje apokalipsy… mam nadzieję. Potrzebuje figury, która dorównałaby siłą mesjaszowi Światła.
– Fafnir… – powiedział w zadumie Igor. – Fafnir!
– Silny mag Ciemności… – przyznał Antoni. – Ale to przecież nie antychryst!
– Sześćset sześćdziesiąt sześć! – Igor zakręcił się w fotelu. – Dalej, policzmy sumę liter w imieniu „Fafnir”!
– Nie pamiętam, jak się je pisze w oryginale. A po rosyjsku… – Antoni zamyślił się na chwilę. – Osiemdziesiąt osiem! Żadne tam sześćset sześćdziesiąt sześć.
– Ale osiemdziesiąt osiem też mi wygląda podejrzanie! – Igor patrzył na Antoniego płonącymi oczami. – Zastanów się tylko! Nie osiemdziesiąt siedem! Nie osiemdziesiąt dziewięć, tylko właśnie osiemdziesiąt osiem! Podejrzane?
– Podejrzane – przyznał Antoni. Liczba rzeczywiście wydała mu się podejrzana. – Pewnie Fafnira rzeczywiście można wskrzesić, wyciągnąć ze Zmroku. Ale…
– Nie chodzi o zwyczajne wskrzeszenie – sprecyzował Igor. – Tutaj wszystko opiera się na ludziach! Na ich oczekiwaniu, gotowości uwierzenia! Jeśli ożywienie Fafnira zostanie przeprowadzone w określonych warunkach, to z szalonego maga otrzymamy szalonego antymesjasza!
– W jaki sposób?
– No, te wszystkie cztery konie apokalipsy… wyjście bestii z morza…
Oczy Igora zaszkliły się.
– Antoni… Przecież sugerowane miejsce pochowania Fafnira to morze! A jeśli śmierć Alicji i tego chłopca Makara w morzu były swego rodzaju ofiarą… Wówczas wyrzut sił Ciemności…
Antoni potrząsnął głową i wytarł spocone czoło.
– Igor, czy myśmy czasem nie za dużo wypili? Owszem, przyznaję, że Heser ma zamiar wykorzystać… może wykorzystać Świetlane jako matkę nowego mesjasza… W jakimś stopniu będzie to nowe wcielenie Chrystusa… albo po prostu maga o niebywałej sile… Wszystko pasuje. Zgadzam się, że Zawulon w ramach przeciwdziałania może spróbować zorganizować figurę o podobnej sile, ale łączyć to wszystko z Armageddonem, z Biblią i religią – to już za duża śmiałość!
– Ale to przecież dwutysięczny rok! – niemal krzyknął Igor. – Rozumiesz? Magowie mogą sobie coś wymyślić, ale ludzie, ich marzenia i lęki tworzą rzeczywistość po swojemu! I pojawiające się figury będą mieć wszystkie potrzebne cechy! Idziemy!
– Dokąd?
– Do restauracji. Po wódkę.
Antoni westchnął, patrząc na butelkę. Faktycznie, koniec.
– Lepiej zamówmy przez telefon.
– Daj spokój, chcę się przejść.
Antoni wstał, chowając amulet do kieszeni. Przy windach nikogo nie było, ale nie musieli długo czekać. Igor, opierając się o ścianę, perorował:
– Popatrz, co Zawulon może zrobić. Wyciąga z magazynu Inkwizycji Pazur Fafnira…
– W jaki sposób?
– Co za różnica? Raz porwali, to drugi raz też im się uda! Następnie przeprowadzane są różne magiczne działania oraz inscenizowane mitologiczne wyobrażenia o apokalipsie. Jakaś tam szarańcza… cztery konie…
– Już widzę, jak Zawulon prowadzi cztery konie…
– Nie bierz tego tak dosłownie… – skrzywił się Igor. – Przecież doskonale wiesz, czym jest magia podobieństw. Bierzemy, na przykład, czterech ludzi, a jeszcze lepiej czterech Ciemnych Innych. Azjata to koń ognisty, Murzyn to koń kary, Europejczyk to koń biały, a na przykład Skandynaw to koń siwy… Sadzamy ich na drewnianych koniach na biegunach…
Antoni zamarł, patrząc na rozsuwające się drzwi windy.
W lustrzanym pudełku, z przerażeniem wpatrując się w magów Światła, stali Bracia Regina, przybrane dzieci sekty: Murzyn, Chińczyk i Ukrainiec. Faktycznie, gdzie mieliby być jak nie w tym hotelu? Przecież przybyli na trybunał Inkwizycji. Antoni w zwolnionym tempie pomyślał, że czwarty z bojowników był właśnie Skandynawem.
Całe szczęście, że właśnie był…
Chyba Igor pomyślał o tym samym, bo powiedział:
– Trzech…
W martwej ciszy drzwi windy zaczęły się zamykać. Ale Juha Mustajoki nagle zrobił krok do przodu, wsunął nogę w szczelinę pod fotokomórką. Drzwi rozsunęły się niechętnie.
– Chciałem podziękować Nocnemu Patrolowi Moskwy – powiedział nieoczekiwanie. Wyraźnie czuł się nieswojo, ale trzymał dzielnie. – To było bardzo humanitarne.
– Co było humanitarne? – zapytał Antoni.
– Darowanie życia Pasi Olykkainenowi. My… jesteśmy bardzo wdzięczni.
– Gdzie on jest? – wykrzyknął Antoni.
– Na dole… w barze… – Juha popatrzył na magów ze zdumieniem.
– Cztery konie… – powiedział martwym głosem Igor. – Cztery konie! Cztery konie!
Mustajoki cofnął się, zerknął stropiony na towarzyszy. Magowie zostali sami.
– Wszystko pasuje. – Igor odwrócił się do Antoniego. – Widzisz? Wszystko pasuje!
– Poczekaj…
Antoni skupił się, przypominając sobie odpowiednie gesty. Podniósł prawą rękę, przesunął przed twarzą Igora, gwałtownie opuścił w dół i natychmiast podniósł do góry, układając palce w dzbanek.
– Żeby cię… – zajęczał stłumionym głosem Igor i skoczył do pokoju. Antoni powoli ruszył za nim. Popatrzył na zgarbione plecy Igora, sterczące z otwartych drzwi toalety i sięgnął do niego przez Zmrok. Igor jęknął.
Zaklęcie wytrzeźwienia nie jest zbyt trudne – tylko nieprzyjemne dla obiektu oddziaływania.
Kilka minut później Igor wyszedł z toalety. Włosy miał mokre, oczy wytrzeszczone, był blady jak śmierć.
– Koń siwy… – wymamrotał Antoni. – Dobra… teraz ty mnie. Igor ochoczo powtórzył gesty Antoniego i teraz Gorodecki pochylał się nad muszlą. Gdy po kilku minutach wrócił do pokoju (zdążył nawet umyć twarz i przełknąć kilka łyków wody z kranu – pragnienie nie dało na siebie długo czekać), Igor zacierał ślady popijawy. Popatrzył na Antoniego i kpiąco powiedział:
– Koń kary…
Antoni dowlókł się do lodówki, wyjął dwie butelki wody mineralnej, podważył palcami kapsel i zwalił się na fotel. Igor zabrał mu drugą butelkę. Przez jakiś czas z przyjemnością pili wodę, w końcu Igor przepraszająco powiedział:
– Nieźle się zaprawiliśmy…
– Niech to cholera… – zaklął Antoni, uderzając pięścią w stół. – Aż wstyd powiedzieć, cośmy tu nawymyślali.
– A takie się wszystko wydawało logiczne… – mruknął zakłopotany Igor. – Przeklęci Bracia… I co teraz? Wygląda na to, że czwarty jednak żyje?
– Wygląda na to, że tak – Antoni rozłożył ręce. – Wiedziałem tylko, że Heser gonił go w Zmroku i dogonił.
– No i dobrze… Po co miałby zabijać podejrzanego? Przekazał go Inkwizycji i po krzyku. Pewnie nawet od razu w Zmroku. Antoni… może jednak mieliśmy rację?…
– Jeszcze nie wytrzeźwiałeś? Igor pokręcił głową:
– Wytrzeźwiałem… Cholera, nawet nie można się normalnie upić… Faktycznie, to wszystko bzdury. Zawulon nie będzie wyciągał ze Zmroku szalonego starożytnego maga. Po co mu to? A już urządzać koniec świata, tworzyć antychrysta…
– Zresztą, Fafnir i tak jest za cienki na to stanowisko – podsumował Antoni.
– Czy naprawdę wszystko, cośmy tu wymyślili, to bzdury?
Antoni popatrzył na arkusz papieru pokryty tłustymi plamami i mokrymi krążkami od kieliszków. Kiedy zdążyli go tak zaświnić?
– Obawiam się, że jeśli chodzi o Swietłanę, to jednak nie bzdury. Ale cała reszta… Czemu się tak zapaliliśmy na to osiemdziesiąt osiem? Co w nim mistycznego?
– A bo to taka okrągła liczba, z obu stron czyta się jednakowo… – Igor machnął ręką i zaśmiał się. – Masz rację… Bredzenie w malignie.
Antoni podniósł z podłogi marker i przekreślił kółko z napisem „Bracia Regina”.
– Oni są poza grą. Już chyba wykonali swoją misję – napełnili zwierciadło Siłą. Wiesz, na czym powinniśmy się skupić, Igorze?
Igor popatrzył na kółko z własnym imieniem.
– Chętnie uwierzyłbym w swoją szczególną misję. W to, że poważnie zaszkodziłem Zawulonowi i Dziennemu Patrolowi. Ale…
Rozłożył bezradnie ręce.
– Igorze, ty jesteś kluczem – powiedział Antoni. – Rozumiesz? Jeśli zrozumiemy, dlaczego jako przeciwwagę Świetlany Zawulon próbuje usunąć ciebie, zwyciężymy. Nie zrozumiemy – to on wygra partię.
– Jest jeszcze Heser. O ile zrozumiałem, przyjedzie tu dzisiaj.
– Wolałbym poradzić sobie bez niego. – Antoni ze zdumieniem usłyszał nutkę rozdrażnienia we własnym głosie. – On preferuje zbyt… zbyt globalne rozwiązania.
Edgar nalał sobie zwietrzałego szampana z wczorajszych zapasów, napił się, skrzywił i pomyślał: szampana o poranku piją albo arystokraci, albo degeneraci. No cóż, mój drogi, arystokraty nie przypominasz…
Stare przyzwyczajenie patrolującego: myśleć w każdej życiowej sytuacji, nie opuszczało Edgara nawet w czasie nocnych igraszek. Poprzedniej nocy Edgar nadal zastanawiał się nad planami przywódców moskiewskich Patroli na nadchodzące Boże Narodzenie… Co zresztą nie przeszkadzało mu doznawać rozkoszy.
„A więc” – myślał Edgar – „zastanówmy się, co my tu mamy… Trzeba ułożyć wszystko po kolei… wszystko, aż do ostatniego szczegółu…”
Co Zawulon może wycisnąć z obecnej sytuacji? Trzeba stworzyć model…
Trybunał, na który odciągnięte zostały pewne zasoby Innych. Przede wszystkim Edgar i Antoni, dwaj magowie z pierwszej dziesiątki. Na pewno będą też obserwatorzy. I na pewno w czasie posiedzenia trybunału żadna ze stron nie podejmie działań magicznych – wszyscy będą chcieli wytargować coś dla siebie od obojętnej i niewzruszonej Inkwizycji.
Czy na pewno obojętnej? Edgar zbyt długo żył na świecie jako Inny, by wątpić w neutralność inkwizytorów. Ani razu – ani razu nie pojawił się w nim cień wątpliwości co do działań Inkwizycji. Słudzy Traktatu zawsze pozostawali chłodni i obojętni. Ktoś słusznie zauważył, że Inkwizycja nie dzieli oskarżonych na tych, którzy mieli rację, i tych, którzy jej nie mieli, lecz na tych, którzy złamali Traktat bądź nie. W tym kryła się istota odbioru świata przez dowolnego inkwizytora. Edgar, który dorósł już do tego wniosku, nadal nie mógł zrozumieć, co zmusza Inkwizycję do takiego, a nie innego postępowania.
Ciekawe, czy wyżsi magowie – Heser i Zawulon – to rozumieją?
A więc trybunał. Maga Światła Igora Ciepłowa mogą albo uniewinnić (co nie byłoby wskazane), albo skazać. W pierwszym wypadku – Nocny Patrol Moskwy zachowa tymczasowo niezdolnego do walki, ale mimo wszystko silnego i doświadczonego maga trzeciej rangi. Edgar stykał się już z Ciepłowem przed pojedynkiem w północnym Butowie – zaraz po wojnie, w pamiętnej sprawie „popiołowy Biełoziersk”. Wtedy Patrole moskiewski i talliński często współdziałały w najbardziej nieoczekiwanych miejscach, na przykład w okręgu wołogodzkim. Brakowało ludzi… to znaczy Innych. Zarówno Ciemnym, jak i Jasnym.
W drugim wypadku – Nocny Patrol traci Ciepłowa nieodwracalnie. Pytanie brzmi – co z tego? Odpowiedź: Igor Ciepłow nie jest tym, za kogo się go bierze. A raczej – z nim wiąże się coś niedostrzegalnego dla wszystkich, prócz magów ekstraklasy. Wychodzi na to, że Zawulon konsekwentnie i z uporem napiera na dwa cele wroga: Igora Ciepłowa i Swietłanę Nazarową, nie szczędząc przy tym nawet swojej Alicji. Edgar nie uchwycił jeszcze logicznego związku pomiędzy starciem na Butowie, pojedynkiem w Arteku oraz szalonymi wypadkami, towarzyszącymi wizycie zwierciadła Ciemności, ale wyraźnie go czuł. Te starcia i intrygi łączyła mocna nić, której początek Zawulon trzymał w dłoni.
Próby usunięcia przyszłej Wielkiej Czarodziejki są oczywiste i absolutnie usprawiedliwione. Ale dlaczego Zawulon zaczął kopać pod Igorem? Dlaczego właśnie pod nim? I dlaczego właśnie teraz, a nie wtedy, gdy był słabszy i bardziej beztroski?
Wniosek mógł być tylko jeden. Igor zaczął być niebezpieczny dopiero wtedy, gdy w szeregach Nocnego Patrolu pojawiła się Świetlana.
Dobrze. Jedźmy dalej.
Wskrzeszenie Fafnira. Czas i miejsce wybrano doskonale: przeddzień dwutysięcznego roku, centrum europejskiej nekromancji. Jak się to wiąże z trybunałem oraz sprawą Ciepłowa i Donnikowej?
Oto jest pytanie!
Edgar w milczeniu napił się szampana, pomyślał, że kilka godzin do wieczora to mimo wszystko niewiele, i podjął jedyną słuszną decyzję – uda się natychmiast do miejscowego biura Dziennego Patrolu i zażąda wszystkich danych dotyczących pojedynku Zygfryda i Fafnira oraz przestudiuje odpowiedni rozdział Nekronomikona.
Edgar był wystarczająco silnym magiem, by orientować się w mechanizmach wskrzeszenia Wielkiego Ciemnego i zrozumieć, które z koniecznych warunków są obecnie do spełnienia, a które nie.
Niemka nadal spokojnie spała. Edgar popatrzył na nią z czułością i postanowił jej nie budzić. Umył się, ogolił, ubrał, musnął śpiącej świadomości dziewczyny i wyszedł na poranny praski śnieżek.
Biuro Dziennego Patrolu mieściło się w Wyszehradzie, prawie nad samą Wełtawą, w ceglanej dwupiętrowej kamienicy ze starą, ale najwyraźniej czynną pompą. Ramię pompy przypominało palec wskazujący. Zgodnie z tradycją, Edgar wyszedł z tak – sówki w pewnym oddaleniu od biura, żeby koledzy zdążyli go zarejestrować i podjąć decyzję.
Koledzy nie zawiedli – wyśledzili Edgara trzysta metrów od wejścia. Czując, że ktoś szybko dotknął jego aury, uchylił się, dokładnie na tyle, by skanujący go mag zrozumiał: idzie Ciemny, idzie mag Ciemności, idzie mag Ciemności drugiej rangi, idzie w konkretnej sprawie. Właśnie tak, dozując informację.
Mimo wszystko Praga, z całą jej europejskością, to jednak nie Moskwa. Wartownik (tylko jeden, w dodatku beskud) uśmiechnął się do Edgara.
„Znowu beskud” – pomyślał Edgar z lekkim zdumieniem. – „Czy w Pradze występuje ich więcej? To już drugi…”
Na terytorium całego byłego ZSRR zarejestrowano zaledwie sześciu beskudów: dwóch w Turkmenii, po jednym na Krymie, na Białorusi, w Jakucji i na Kamczatce. Edgar wiedział o tym najlepiej, ponieważ piętnaście lat temu zajmował się sprawą na wyjeździe i cała ta szóstka była świadkami.
Zmrokowa postać beskuda była niemal klasyczna.
– Witam, kolego!
– Dzień dobry.
W Zmroku nie było barier językowych.
– Co sprowadza pana do naszego bastionu? Jakaś konkretna sprawa? Czy tylko wizyta?
– Sprawa. Gdzie macie archiwum?
– Minus drugie piętro, dalej zrozumie pan sam.
„Minus drugie” – pomyślał Edgar. – „Czyli mają tu wielopoziomowe podziemia…”
– Dziękuję. Mogę tam pójść?
– Oczywiście. Ciemny może pójść, dokąd chce, nieprawdaż? Edgar westchnął: załóżmy…
– Winda jest tam – podpowiedział beskud.
– Dziękuję – powtórzył Edgar i ruszył we wskazanym kierunku. Stara winda opuściła go dwa poziomy poniżej jezdni. Pod ziemią kryło się jeszcze pięć niższych. Nieźle się urządzili!
Westybul przed windą był malutki – cztery na cztery. Po prawej i lewej stronie były drzwi, na jednych widniała tabliczka „Biblioteka”, na drugiej: „Maszynownia”.
„Zacznijmy od biblioteki” – pomyślał Edgar. – „W czasach Fafnira i Al – Chazreda nie było komputerów… A przynajmniej komputerów w dzisiejszym sensie tego słowa…”
Edgar podszedł do lewych drzwi. Nie były zamknięte.
Biblioteka wyglądała typowo – duża sala, kilka stolików i długie rzędy stelaży z książkami. Wystarczyło rzucić jedno spojrzenie na grzbiety, by zrozumieć, że te szacowne foliały pamiętają jeszcze najbardziej innych Innych…
Edgar stanął i w tym samym czasie spoza stelaży wyszedł nieprawdopodobnie chudy Ciemny. Wampir. Przy czym, jak ocenił Edgar od razu, wyższy wampir.
Zwykłe wampiry, jakich w Moskwie jest całe mrowie, są niższym ogniwem, tym mięsem armatnim, o którym wspominał Gorodeckiemu. Niemal nie posługują się magią, zwykły mag Ciemności jest od nich silniejszy. Co innego wyższe wampiry, których w Moskwie i całej Europie Wschodniej – z wyjątkiem Czech i Rumunii – w ogóle nie ma.
– Dzień dobry. Czy mogę jakoś pomóc?
– Dzień dobry. Interesują mnie materiały dotyczące jednego z magów przeszłości.
– Którego właściwie? – zainteresował się wampir.
– Fafnir. Zmrokowy smok.
– Oho! – powiedział z szacunkiem wampir. – To bardzo potężny mag. Jeden z najsilniejszych Ciemnych w całej historii ludzkości. Co konkretnie pana interesuje?
– Okoliczności jego śmierci. Przyczyny pojedynku z Zygfrydem, szczegóły… Jednym słowem, chcę wszechstronnie poznać tę historię. Problem polega na tym, że mam jedynie kilka godzin, a chciałbym jeszcze stworzyć model akcji wyciągnięcia go ze Zmroku…
Wampir uśmiechnął się ze smutkiem:
– Niestety, zrealizowanie takiej akcji jest prawie niemożliwe. Konieczne byłyby działania o takiej mocy i intensywności, że nie zarobilibyśmy na nie nawet prawem wprowadzenia wszystkich, podkreślam: wszystkich!, Ciemnych na ziemi w stuletnią śpiączkę.
– Niemniej – Edgar zrobił nieznaczny gest ręką – chciałbym rozwiązać to zadanie choćby na papierze.
– Wobec tego musi pan zajrzeć do Nekronomikonu Al – Chazreda – poradził wampir. – W tym dziele wszystkie niezbędne działania zostały szczegółowo opisane. Jest pan nekromantą, teoretykiem?
Edgar uśmiechnął się szeroko.
– Co też pan! Nigdy nie zajmowałem się nekromancją. Ale ostatnio tak się jakoś zainteresowałem…
– W takim razie dobrze pan zrobił, przyjeżdżając do Pragi. My się znamy na nekromancji, mamy wielu specjalistów… Niestety, jak zapewne sam pan rozumie, wszyscy oni poprzestają na teorii.
Edgar rzeczywiście doskonale rozumiał, dlaczego.
Od czasu podpisania Traktatu Inkwizycja dała sankcję na wskrzeszenie jedynie dwukrotnie i za każdym razem tymczasowo. Trybunał był zmuszony przesłuchać świadków, których należało w tym celu ściągnąć ze Zmroku – wyłącznie na czas przesłuchania.
Edgar nie wierzył, że mag rangi Fafnira nie przygotował sobie zawczasu furtki powrotu. Powinien był to zrobić po osiągnięciu określonego poziomu – Edgar miał nadzieję, że kiedyś uda mu się osiągnąć taki poziom. Zresztą, miał nie mniejszą nadzieję, że uda mu się nie dopuścić do odejścia w Zmrok. Ale życie niesie ze sobą tyle niespodzianek… zwłaszcza w warunkach ciągłej wojny.
– Proszę przejść tutaj – wampir wskazał stoliki. – Zaraz przyniosę panu książki. Jak sądzę, interesuje pana nie tyle ludzki epos, ile latopisy Innych, czy tak?
– Oczywiście, mój drogi. Oczywiście.
– Natychmiast.
Wampir rzeczywiście wrócił bardzo szybko. Widocznie stanowisko bibliotekarza piastował nie pierwsze dziesięciolecie i doskonale znał swój księgozbiór.
– Proszę – powiedział, kładąc na stole dwa tomy. Pierwszy ogromny, w starych okładkach z pociemniałej brązowej skóry – Nekronomikon w przekładzie Gerarda Kuchelsteina; drugi nieco skromniejszy, z wymyślnym tytułem na pół okładki: Żywot i interpretacja słynnych działań oraz proroctw i wielu bezprzykładnych odkryć Wielkiego Maga Ciemności, znanego wśród Innych pod imieniem Fafnir albo Zmrokowy Smok. Johann Jetzter – Urmongomod. Chyba oryginał.
Zapewne księga Jetztera – Urmongomoda nosiła znacznie bardziej archaiczny tytuł, ale ponieważ Edgar nie znał starogermańskiego, tekst tracił osad wiekowości, ale za to stawał się bardziej zrozumiały.
Żywot Fafnira Edgar przejrzał po łebkach. Jak można się było spodziewać, ów foliał przedstawiał wydarzenia nieco inaczej niż Eddy i Pieśń o Nibelungach. Po pierwsze, było jasne, że Sygurd (czyli Zygfryd, czyli Siwrit), Regin i Hreidmar oraz Fafnir byli Innymi. Oczywiście Hreidmar nie był biologicznym ojcem Fafnira, zaś Regin – jego biologicznym bratem. W wyniku skomplikowanej i starannie obmyślonej intrygi Sygurd skłócił magów Ciemności i zniszczył ich, jednych cudzymi rękami, innych osobiście. Celem Sygurda nie były skarby, bezsensowne żelastwo czy błyszczące kamyczki. Sygurd i reszta polowali na spadek po karzełku Andwarim, ale czym właściwie był ten spadek – o tym praca Urmongomoda milczy. Może były to jakieś starożytne i potężne artefakty, może po prostu wiedza – na przykład księgi. W każdym razie Sygurd załatwił wszystkich, zagarnął spadek, a co działo się dalej, Edgar nie miał czasu się dowiadywać. Fafnir został pokonany jako ostatni przed Reginem. Chyba mimo wszystko udało mu się zabrać jakieś tajemnice do Zmroku, ale magowie tamtych czasów, nie związani żadnymi traktatami czy postanowieniami, działający bez oglądania się na Inkwizycję (gdyż jej po prostu nie było) nieszczególnie się tym przejmowali.
Najważniejszą rzeczą, jakiej dowiedział się Edgar, było to, że Fafnir posiadł pewną zapomnianą wiedzę z dziedziny wyższej magii bojowej (co, powiedzmy sobie szczerze, niewiele mu dało w pojedynku z przebiegłym Sigurdem) i zabrał tę wiedzę ze sobą do Zmroku. Niewykluczone, że teraz Zawulon będzie się starał ją posiąść.
Doszedłszy do tego oczywistego wniosku, Edgar wziął się za Nekronomikon.
Przede wszystkim dowiedział się, że ściągnięcie Innego ze Zmroku wcale nie oznacza wskrzeszenia tegoż Innego. Wszystko okazało się znacznie prostsze i znacznie bardziej banalne.
Było to coś w rodzaju roszady. Ktoś odchodzi w Zmrok, ktoś inny przychodzi stamtąd na jego miejsce. Im wyższy poziom siły „ściąganego”, tym silniejszy powinien być „odsyłany”. Mimo to poziomy nie muszą być równe – dopuszczalny jest pewien margines. Jeśli to, co napisał Urmongomod o Fafnirze było prawdą, Zmrokowego Smoka można było zamienić na maga Ciemności drugiej lub trzeciej rangi, ale tylko przy odpowiednim globalnym podładowaniu energetycznym.
Jakie podładowanie mogłaby zapewnić inscenizacja apokalipsy? Emocje tysięcy ludzi wywołają taką burzę, taki szkwał uczuć, że odrodzony Fafnir wyjdzie ze Zmroku w pełni sił, jako potężny mag Ciemności, łaknący zemsty i spragniony dawno utraconej wolności.
I co zrobi tenże wielki mag przeszłości, nie mający pojęcia o Traktacie czy Inkwizycji? Jak Zawulon chce nad nim zapanować i czy w ogóle ma taki zamiar? Zmrokowy Smok na niebie bożonarodzeniowej Europy – czy może być coś bardziej szalonego?
Jeśli Fafnir zacznie siać zamęt i spustoszenie, zacznie palić miasta i przejawiać swoją moc w inny, równie prymitywny sposób, nawet ludzie zdołają go uspokoić – choćby rakietami. Lotnik – wyznawca Chicago Bulls trzaśnie ze swojego fantoma czymś zabójczo rozrywającym… Zabić nie zabiją, ale poskromią na pewno. Tylko co to da Europie? Czy ona potrzebuje grzybów jądrowych i wypalonych płomieniem Fafnira miast?
A jeśli Zmrokowy Smok użyje nie siły, lecz magii, doświadczenia i sprytu… O, wtedy strzeż się, nieszczęsna Europo! Wtedy zniszczeń i ofiar będzie znacznie więcej.
Ale co to da Zawulonowi?
Edgar nie mógł tego zrozumieć.
Co jeszcze jest potrzebne do wskrzeszenia Zmrokowego Smoka? Mag drugiej, trzeciej rangi w odpowiednim miejscu… W jakim?
Dziesięć minut zajęły Edgarowi obliczenia pozycji gwiazd i ruchomych ognisk energetycznych. Zadanie nie było trudne – Fafnira wrzucono do Zmroku na północy Europy, a więc wskrzesić go na przełomie dziewięćdziesiątego dziewiątego i dwutysięcznego roku najlepiej byłoby… Gotowe.
Rezultat bynajmniej nie zdziwił Edgara.
Czechy. Praga.
W tym momencie Edgara ogarnęło złe przeczucie. Mag Ciemności drugiej lub trzeciej rangi, w odpowiednim miejscu… W Pradze…
To przecież on sam! Edgar Estończyk!
Edgar otarł z czoła zimny pot i wrócił do lektury.
Do zaplanowanej przez Zawulona akcji nie każdy się nadawał. Obiekt roszady powinien urodzić się w konkretnym miejscu. Dość ogólnikowe sformułowanie… Jakie konkretne miejsce mamy na myśli?
Skandynawia, północne Niemcy i kraje bałtyckie.
Kraje nadbałtyckie…
Estończyka nieoczekiwanie wezwał do pracy w stolicy Rosji szef Dziennego Patrolu Moskwy… i to bez jakiejś szczególnej konieczności…
Kto jeszcze, urodzony w Skandynawii, północnych Niemczech czy krajach nadbałtyckich przebywa teraz w Pradze?
Nikt. Tylko Edgar.
Więc przed tym właśnie ostrzegał go Jurij!
Dobrze. Spokojnie. Spokojnie. Tylko bez paniki. Kto uprzedzony, ten uzbrojony. Co jeszcze podpowie nam Nekronomikon!
Potrzebni są również czterej Ciemni do utworzenia kręgu wskrzeszenia. No tak, to oczywiste. Krąg to rodzaj portalu, oparty na energii owej, którą tak elegancko mieni się tu „jeźdźcami Ciemności”.
Jeźdźcy nosili swoje nazwy: ognisty, kary, biały i siwy. Wypisz wymaluj scenariusz apokalipsy.
Byli nawet odpowiedni magowie. Co prawda tylko trzech – owi Bracia Regina… Ognisty – Azjata, kary – Murzyn, biały – Słowianin… I jeszcze siwy – zabity przez Hesera Skandynaw…
Przecież Zawułon sam mówił, że wiąże z tą trójką konkretne plany… Teraz już można śmiało powiedzieć, jakie to właściwie plany. Brak czwartego jeźdźca nie będzie, niestety, przeszkodą…
Edgar przestudiował rozdział Nekronomikona do końca i dowiedział się jeszcze o dwóch dość istotnych szczegółach.
Ponieważ Fafnir był smokiem, zgodnie z wszelkimi zasadami wskrzeszenie go powinno być wyjściem z morza. Nie było to jednak konieczne. Natomiast konieczne było uprzednie złożenie morzu ofiary. Wszystko jedno, gdzie. W Chinach albo na Falklandach.
Albo na Krymie…
W ofierze należało złożyć chłopca lub dziewczynę, już nie dziecko, ale jeszcze nie dorosłego.
„Artek” – zrozumiał od razu Edgar. – „Chłopiec, który utonął w efekcie pojedynku”.
I jeszcze jedno. Jeśli rolę drugiej figury w roszadzie Zawułon przydzielił właśnie Edgarowi, w ciągu ostatniej doby Zawułon musi zdobyć zdjęcie bądź portret Edgara i nosić przy sobie aż do momentu roszady.
Koniec. W niczym więcej biblioteka nie mogła pomóc. Mag pospiesznie podziękował bibliotekarzowi i udał się do komputera.
Oczywiście mógłby zadzwonić do Moskwy. Ale telefon dałoby się łatwo wyśledzić, a Edgar wolał się za wcześnie nie ujawniać. Poza tym miał absolutną pewność, że Alita siedzi właśnie na jednym z kanałów IRC – a.
Młody operator, może słaby mag, a może czarownik, ochoczo pokazał mu, skąd można wejść do internetu. Edgar podziękował i chłopak natychmiast utkwił wzrok w ekranie swojego notebooka, upstrzonym kodami maszynowymi. Programował po staremu, bez żadnych tam nowomodnych Delphi.
Edgar włączył mIRC, z przyzwyczajenia przyczepił się do serwera w Góteborgu – DALnet, z symbolem śmiesznej krowy (krowa była narysowana cyframi i literami), pozwolił się zidentyfikować, ale nie wchodził na kanały. Wybrał menu poszukiwań i wstawił interesujący go nick: Alita.
Otworzyło się nowe okienko.
Edgar spodziewał się oschłej informacji: „No such nick or channel”, ale Ciemność zmiłowała się nad nim – i odpowiedź przyszła niemal natychmiast. W dodatku z właściwego adresu.
„Edgar! Cześć! Jesteś w Pradze?”
„Tak. Alita, mam pilną sprawę… trochę dziwną. I nie dla wszystkich. Pomożesz mi?”
„Jasne, Edgarze! Oczywiście”.
„Byłaś może u szefa w ciągu kilku ostatnich dni?”
Cóż, prawdopodobieństwo, że sam Zawulon wezwie do siebie jakąś tam wiedźmę, było niewielkie, ale od czegoś trzeba zacząć…
„Byłam, a co?”
„No, no, co za intuicja…” – pomyślał Edgar i wystukał: „Nie zauważyłaś przypadkiem, czy w jego gabinecie nie ma mojego zdjęcia albo portretu? Na biurku, na przykład?”
„Skąd wiedziałeś?” – Alita sypnęła hojnie:))))) symbolizującymi jej dobry humor. – „Po twoim wyjeździe szef zamówił dwa rysunki – twój portret i wizerunek smoka. Oba stoją w ramkach na jego biurku. Latałam po te ramki do grafików na Twerskiej. Szef w nagrodę dał mi butelkę cliquot”.
Edgar przymknął oczy.
To koniec. Ostatnie pociągnięcie w przyszłej roszadzie. Oto twój wyrok, Edgarze Estończyku.
Co teraz zrobisz?
„Dziękuję, Alito” – wystukał sztywnymi palcami. – „Dobra, spadam, roboty po uszy…”
„Na razie, Edgarze. Trzymaj się”.
Nie miał ochoty patrzeć na liczne:). Zamknął okno i wstał zza komputera.
Chłopak rzucił mu mętne spojrzenie znad swojego notebooka.
– Już? – zapytał nieszczególnie zdumiony.
– Tak – odpowiedział Edgar. – Dziękuję.
Do wyjścia doszedł, nie myśląc o niczym – w głowie miał dźwięczącą pustkę.
Wybrano go niczym krowę na szaszłyki. Wystarczająco silny mag z krajów nadbałtyckich. Omamili, zajęli się, zagłaskali. Pozwolili trochę porządzić w moskiewskim Patrolu. A tak naprawdę był tylko krową, którą należy we właściwej chwili zaszlachtować. Wykorzystać jak rzecz. Zbić jak pionka.
Gra toczy się bez przerwy, figury znajdują się na planszy jedynie tymczasowo.
Cóż z tego? Jeśli nawet nadszedł czas pojawienia się kolejnego czarnego hetmana, czy to znaczy, że pospiesznie ściągnięty z peryferii laufer nie ma po co machać łapkami i czepiać się śliskiej powierzchni deski?
„O nie! Może nie jestem hetmanem – myślał Edgar, wściekając się – ale na pewno nie jestem pionkiem. I nie mam zamiaru tak po prostu zejść z szachownicy. Jeszcze trochę powalczę. A jak się uda – uratuję połowę Europy przed nieprzyjemnościami”.
Poza tym, istnieje przecież Inkwizycja! Coś mówiło Edgarowi, że posiadaczy szarych płaszczy nie ucieszy kolejna wizyta Zmrokowego Smoka.
Przedświąteczna Praga znikła, odsunęła się, przygasła. Edgar złapał taksówkę, dojechał do hotelu, patrząc tępo w jeden punkt przed sobą, automatycznie zapłacił i wszedł do westybulu, rzucając szwajcarowi takie spojrzenie, że ten z przyjemnością zapadłby się pod granitową podłogę.
Edgar szedł do wind tak szybko, że za jego plecami rozwiewał się rozpięty płaszcz. Kierował się do pokoju, który wyczuł intuicją Innych…
…i nagle stanął jak wmurowany. Przełknął ślinę.
Z baru właśnie wyszli „Finowie”: Bracia Regina. Cała czwórka. Czwórka, a nie trójka – do Chińczyka, Afrykańczyka i Słowianina dołączył autentyczny Fin, którego wszyscy uznali za martwego.
Fin był cały i zdrowy.
No bo niby dlaczego Heser miałby zabijać świadka?
Być może, twórca odczuwa nieprzekazywalną gamę uczuć, wstawiając ostatni kawałeczek szkła w perfekcyjny witraż. Ale co mają zrobić ci, dla których szkiełka witrażu układają się w suche słowa wyroku?
– Bracie! – zwrócił się do Edgara jeden z „Finów”. – Chcemy podziękować Dziennemu Patrolowi Moskwy za wsparcie! Pójdzie pan z nami? Świętujemy ocalenie naszego brata, Pasiego – wszyscy uważaliśmy go za zmarłego.
Prawdziwy Fin uśmiechał się speszony, całym sobą pokazując, jak bardzo wzruszony jest troską towarzyszy.
– Gratuluję – powiedział głucho Edgar. Właściwie nie miał im czego gratulować, w momencie wskrzeszenia Fafnira cała ta czwórka na pewno zginie.
– Bracie Ciemny – widząc jego wahanie, mag przestał nalegać. – Nie wiesz, dlaczego ten Jasny, który również jest oskarżony, nazwał nas czterema końmi?
Jego towarzysze z oburzeniem pokiwali głowami.
– Czy nie należałoby potraktować tego jak nieuzasadnionej obrazy? – zapytał z nadzieją przywódca Braci Regina.
– Niestety – odparł Edgar. – To gorzej niż obraza. To prawda.
Wszedł do windy.
Antoni poddał się przed południem.
Wódki już nie pili, mimo że alkohol tak doskonale stymulował wyobraźnię. Sama myśl o kawie budziła mdłości. Na wspaniałe czeskie piwo też nie mieli ochoty.
Igor stał przy oknie z kubeczkiem jogurtu Danone, słuchał kolejnej sugestii Antoniego i kręcił głową.
– No, coś ty? Jaki tam ze mnie pogromca smoków? Poza tym odrzuciliśmy chyba wersję z Fafnirem?
– A może?
– Wszystko jedno. To jest walka magii, a nie pojedynek z potworem ziejącym ogniem… – Igor uśmiechnął się i dodał cynicznie: – Poza tym, w starciu smoka Fafnira i pary współczesnych helikopterów bojowych postawiłbym raczej na helikoptery. Dość tych zgadywanek, Antoni. Nic nie znajdziemy.
– Ale i tak to ty jesteś kluczem.
– Co z tego? Kluczy zazwyczaj nie informuje się, jakie drzwi przyjdzie im otworzyć. Antoni, ja jestem najzwyklejszym Innym. Tylko Zawulon wie, na czym polega moje… znaczenie. No i pewnie Heser. Zresztą, zaraz tu przyjdzie, będziemy mogli go zapytać.
Antoni zerknął przez Zmrok i powiedział z zawiścią:
– Poważnie? Już tu jest? Ja go nie czuję…
– Ja też nie. Widziałem przez okno, jak wszedł do hotelu. Rozległo się delikatne pukanie do drzwi i już po chwili goście weszli przez Zmrok. Heser, jego milczący cień Aliszer oraz Świetlana. Swietłanę przez Zmrok prowadzili magowie. Antoniego zobaczyła dopiero wtedy, gdy cała trójka wyszła ze Zmroku w ludzki świat. Uśmiechnęła się, rozłożyła ręce, jakby chciała powiedzieć: sam widzisz, jaka się stałam. Antoni znowu poczuł smutną, pełną winy czułość, przemieszaną ze wstydem i złością na siebie. A przecież nie miał innego wyjścia, mógł tylko pozwolić zwierciadłu odebrać Swietłanie Siłę… W końcu najważniejsze było to, że Swietłana żyje… Ale co można zrobić z przeklętym uczuciem przegranej partii?
Czyżby Igor czuł coś podobnego, wspominając Alicję? Tylko było to znacznie bardziej gorzkie uczucie.
W takim razie należy się dziwić – i cieszyć – że Igor jeszcze żyje…
– Dzień dobry, chłopaki – powiedział łagodnie Heser.
Był w skromnym, niedrogim garniturze i pastelowym krawacie. Biznesmen średniej klasy, ubierający się u „Marksa i Spencera” i rokrocznie wysyłający swoim pracownikom skromne prezenty z okazji Bożego Narodzenia. Chyba w obecnej sytuacji za najlepszy prezent Heser uznał siebie…
– Witam, Borysie Ignatiewiczu – odpowiedział Antoni. Nie potrafił nazwać tego dnia dobrym. – Cześć, Aliszer.
Ze Swietą po prostu wymienili spojrzenia. Wziął ją za rękę i poprowadził do fotela. Jakby była chora. Co się dzieje…
– Dzień dobry, szefie – powiedział spokojnie Igor. – Cieszę się, że pana widzę. Witaj, Swieta. Sie masz, Aliszer.
Ochroniarz (jeśli oczywiście maga trzeciej rangi można nazywać ochroniarzem Wielkiego Maga) czy raczej ordynans Hesera, syn ifryta i ludzkiej kobiety, w milczeniu skinął magom i poszedł w róg pokoju. Tam zamarł – skrzyżował ręce na piersi i częściowo wszedł w Zmrok. Antoni poczuł, że Aliszer ma dość wyostrzoną zdolność do obserwacji w Zmroku, co prawdopodobnie było zasługą szefa. Zauważył też, że ten młody mag stara się nie patrzeć na Igora. Jeszcze jeden szalony splot zbiegów okoliczności – ojciec Aliszera został zabity przez Alicję Donnikową. I chociaż nie był ani człowiekiem, ani Innym… Trudno powiedzieć, kim jest ifryt, wierny pomocnik Wielkich Magów. Sam nie pretendując do miana bohatera, ifryt służy bohaterom, usuwając z ich dróg drobne przeszkody, umacniając więzy rodzinne… przyczyniając się do narodzin wielkich bohaterów…
Antoni wstrzymał oddech.
Dzieci wilkołaków zazwyczaj dziedziczą wilkołacze zdolności. Dzieci magów niezwykle rzadko stają się Innymi. A jak się ma sprawa z dziećmi ifryta?
Kim jest Aliszer – tylko magiem czy ifrytem, jak jego ojciec, który przez wiele stuleci był pomocnikiem Hesera w Azji Środkowej?
Czemu szef trzyma przy sobie tego młodego uzbeckiego maga? Czy sentyment i poczucie obowiązku były jedynym powodem przyjęcia Aliszera do moskiewskiego patrolu?
– Antoni…
Popatrzył na Swietłanę i dopiero wtedy zrozumiał, że zbyt mocno ścisnął jej rękę.
– Przepraszam…
Heser stał przed Igorem i patrzył mu w oczy. Długo, w milczeniu. Potem westchnął, przygarbił się, oklapł i podszedł do fotela. Usiadł i schował twarz w dłoniach.
– Borysie Ignatiewiczu… – odezwał się Igor. – Niechże mi pan wybaczy…
– Nie – warknął Heser, nie odrywając dłoni od twarzy. – Nie wybaczę! Zakochałeś się w wiedźmie? Dobrze! Tego ci nie wyrzucam, to przeznaczenie. Ale że postawiłeś krzyżyk na sobie – tego nie wybaczę ci nigdy!
Igor wyraźnie czuł się nieswojo. Antoni patrzył na niego i nagle zrozumiał, że mimo wszystko wykonał swoje zadanie. Nie bezpośrednio, oczywiście – nie można było liczyć, że banalną popijawą i rozmowami o przyjaciołach przywróci wolę życia doświadczonemu magowi. Gorodecki nie miał też wątpliwości, że nie uda mu się przekonać Igora, iż jego ukochana to pożądliwa suka.
Ale ich długa nocna rozmowa, ich próby rozeznania się w wydarzeniach, w tym kolejnym etapie wojny Patroli, zrobiły swoje. Igor oderwał się od swoich myśli. Znowu poczuł, że stoi w szeregu.
Czy na to właśnie liczył Heser?
W takim razie całe jego zachowanie, włączając tę scenę, było starannie przemyślane i wyreżyserowane…
Ale przecież to szef ma rację, a Igor cierpi na zamroczenie umysłu…
– Heserze, są rzeczy, których nawet ty nie masz prawa żądać – powiedział ostro Igor. W jego głosie była teraz wściekłość. Tętniło życie.
– Naturalnie, kapitanie Ciepłow – głos Hesera był zimny jak lód. – Nie mam! A kto miał prawo żądać od ciebie w listopadzie czterdziestego drugiego, byś przepłynął Dniepr pod ostrzałem? A kto miał prawo…
– To było co innego!
– O, a dlaczegóż to? – Heser wstał, podszedł do Igora i zastygł przed nim – niewysoki, niższy o głowę, suchy i absolutnie nieheroiczny. – To ja ci mam wyjaśniać, Ciepłow, czego wymaga wojna? Wojna nie pożera ciał, lecz dusze! I gdy w pięknym mieście Berlinie kroiłeś nożem tego gnojka z Hitlerjugend, żeby wydał swoich przyjaciół, doskonale o tym wiedziałeś!
Igor szarpnął się.
– Sumienie… miłość… honor… – powiedział w zadumie Heser. – Nikt nie ma prawa zmuszać nas, byśmy postępowali wbrew własnemu sumieniu. Nikt nie może zmusić nas do zdradzenia miłości. Nikt nie może namawiać nas, byśmy zdradzili swój honor. Nikt. Masz rację. A jednak robimy to! Z własnej inicjatywy! Gdy na jednej szali jest nasza miłość, sumienie, honor, a na drugiej milion zakochanych, sumiennych i uczciwych… Nie jesteśmy aniołami. Wierz mi, ja rozumiem twój ból! Ale spójrz na Aliszera i spróbuj zrozumieć jego ból! Zapytaj Antoniego, co myśli o twojej ukochanej! Zapytaj Świetlane!
– Nie mogę osądzać Igora – powiedziała cicho Świetlana. – Przepraszam, szefie. Ciebie również przepraszam, Aliszerze. Może jestem głupia, może nie powinnam pracować w Patrolu. Ale potrafię zrozumieć was wszystkich.
Powiedziała to półgłosem, a mimo to Heser zamilkł, odsunął się od Igora i rozłożył ręce:
– Czy ja go nie rozumiem…
W pokoju zawisła ciężka, grząska cisza.
– Heserze, gdy trzeba było, wykonywałem rozkazy – odezwał się nagle Igor. – Uczciwie i sumiennie. Wbrew… wbrew swoim myślom i uczuciom. Ale ja spełniłem już swój obowiązek. Do końca.
– I tu się mylisz, Igorze. – Heser przeszedł się po pokoju, wyjął z kieszeni cygaro. Popatrzył na nie krytycznie, wsunął z powrotem i wyciągnął paczkę demokratycznych pall maili. Zgniótł, machnął z irytacją ręką. – Jesteś potrzebny Patrolowi. Jesteś potrzebny nam wszystkim. Jesteś potrzebny mnie.
– Jestem potrzebny Swietłanie?… – rzucił niedbale Igor.
– Swietłanie, Aliszerowi, Ilji, Siemionowi, Niedźwiadkowi, nam wszystkim – dorzucił szybko Heser. – Oczywiście.
Igor uśmiechnął się, jakby godząc się z koniecznością niedomówień. I nagle zapytał rzeczowym, poważnym tonem:
– Na długo?
– Maksymalnie na dwadzieścia lat – Heser odpowiedział bardzo spokojnie, jakby spodziewał się tego pytania.
– Masz nadzieję, że w tym czasie przestanę kochać Alicję? – zapytał Igor.
– To również – przyznał Heser. – Ale jesteś potrzebny Patrolowi właśnie teraz. W najbliższych latach.
– Czego ty ode mnie chcesz, Heserze?
– Chcę, żebyś nam nie przeszkadzał! Spróbujemy cię wyciągnąć. I wyciągniemy, uwierz mi, jeśli tylko nam pozwolisz i nie będziesz przeszkadzał… A jeszcze lepiej – odrobinę pomożesz.
Igor zamyślił się.
– Nie oskarżę Alicji Donnikowej, że mnie oczarowała. To nieprawda.
– Ale możesz powiedzieć, że wasze spotkanie zostało zainscenizowane przez moskiewski Dzienny Patrol.
– Mogę – skinął głową Igor. – Prawdopodobnie tak właśnie było.
– To wszystko. – Heser rozłożył ręce. – O nic więcej nie proszę. Rzeczywiście wyglądał na usatysfakcjonowanego.
Antoni chrząknął. Poczekał, aż Heser spojrzy na niego, i powiedział:
– Borysie Ignatiewiczu, ja również chciałbym prosić pana o pewną przysługę. Proszę nam wyjaśnić, jaką rolę w naszej nowej intrydze odegra Igor?
– Tylko Igor?
– Tak. W jakim celu potrzebna panu Świetlana, ja oraz ifryt Aliszer – to i tak oczywiste.
Zastygły w kącie młody uzbecki mag drgnął.
– Dobra zmiana rośnie… – powiedział ze zmęczeniem Heser. – Domyślna… Szkoda tylko, że taka głupia…
Zawahał się, popatrzył na zebranych, pokręcił głową. Antoni poczuł, jak wokół nich rozprzestrzenia się Siła. Jak wypełnia pokój. Jak wypiera na zewnątrz coś…
– Nie mogę wam powiedzieć – przyznał się nieoczekiwanie Heser. – Nie mogę z jednej prostej przyczyny…
– Boisz się, że odmówimy współpracy? – zapytał gwałtownie Antoni.
Heser pokręcił głową.
– Przeciwnie. Przysięgam na Światło, że wydarzenia, które nastąpią, nie wyrządzą nikomu zła. Ani w swej magicznej, ani w ludzkiej istocie… Przeciwnie, zaczęlibyście współpracować z prawdziwym, szczerym zapałem, ale…
Teraz ważył każde słowo.
– Faktycznie trwa finałowa operacja Nocnego Patrolu Moskwy. Niestety, jest to również finałowa operacja Dziennego Patrolu. Od czynów każdego z tu obecnych oraz postępków naszych przeciwników zależy bardzo wiele. Zarówno my, jak i nasi wrogowie robimy określone kroki. Mogą być niesłuszne, fałszywe, błędne. Ale zwycięstwo odniesie ten, kto jako ostatni zrobi krok prawidłowy!
– Zwycięzców się nie sądzi… – przyznał Antoni. – I nikt nie pozwoli figurom na samowolne spacery po szachownicy…
– Ruch każdego z was Zawulon obliczy bez problemu! – warknął Heser. – Nie wyobrażaj sobie, Antoni, że staranowanie przez ciebie samochodu ze zwierciadłem było nieprzewidzianym krokiem! Owszem, udanym! Owszem, mniejszym złem! Ale spodziewał się go zarówno Zawulon… jak i ja.
Złapał oddech i już spokojniej dokończył:
– Posłuchajcie… Nie jesteście dla mnie figurami szachowymi. Nie jesteście narzędziami.
– Ale jedna z nas – Swietłana uśmiechnęła się, świadoma tego, jak drwiąco brzmi to „jedna” w męskim towarzystwie – jest warsztatem do wykonania narzędzia?
Antoni nie pytał, jak do tego doszła. Może również kreśliła schematy? A może zdążyła wyczuć, gdy jeszcze miała Siłę?
Heser zamilkł, zmarszczył brwi. Wyglądał, jakby się zamyślił, ale jednocześnie Antoni poczuł, że otaczający ich kokon ochronny nasila się do nieprawdopodobnych granic. Czy Wielcy Magowie mają jakieś granice sił? Czy w ogóle istnieją dla nich jakieś granice?
– Dobrze – Heser skinął głową. – Masz rację, Swietłano… Ale tylko częściowo… Ach, na Światło i Ciemność!
Opadł na fotel. Mimo wszystko wyjął papierosy i zapalił. Zaciągnął się dwa razy i powiedział:
– Swietłano, jesteś Wielką Czarodziejką. Takie jak ty rodzą się raz na kilka stuleci. Potencjalnie jesteś nawet silniejsza od Olgi. Ale twoja wartość dla Jasnych – mam na myśli nie tylko Nocny Patrol Moskwy, ale Jasnych w ogóle, polega na tym, że możesz stać się matką mesjasza.
– Po tym, jak Olga zmieniła moją Księgę Przeznaczenia – sprecyzowała Swietłana.
– Nie. Nie po tym. To było zdeterminowane od samego początku. Zmiana losu Innego nie jest taka prosta jak zmiana losu człowieka. My jedynie skorygowaliśmy pewne szczegóły. Minimalne… nie znaczące… Bez większego znaczenia i dla ciebie, i dla twojego przyszłego… ewentualnego dziecka.
– Jakie? – w głosie Swietłany słychać było wściekłość. Długo tłumioną wściekłość i teraz to Antoni miał ochotę krzyknąć – z taką siłą jej palce wbiły się w jego dłoń.
– Jedynie datę – Heser nie miał zamiaru ulegać naporowi Świetlany. – Nic więcej! Dwa tysiące lat od narodzin Chrystusa to szczyt ludzkiej wiary w przyjście mesjasza.
– Wielkie dzięki – głos Swietłany dźwięczał wściekłością. – To znaczy, że zdecydowaliście sobie, z kim będę miała dziecko i kiedy wam go urodzę?
– Przede wszystkim – dlaczego „jego”? – zapytał Heser.
Antoni, który właśnie miał się wtrącić do rozmowy, by ustalić kwestię ojcostwa, zakrztusił się przygotowanymi słowami. Ręka Swietłany opadła.
– Za jednych decydują rodzice, za drugich pijana akuszerka, za trzecich – kolejny kieliszek wódki – zauważył melancholijnie Heser.
– Swietłano, kochanie, nie igra się z takimi siłami, z takimi determinantami! Nawet ja nie próbuję! Powiedziane jest, że urodzisz córkę, która stanie się wielką postacią w wojnie Światła i Ciemności, jej słowo zdoła zmienić podstawę świata, zmusi grzeszników do pokajania się, a na jej widok Wielcy Magowie Ciemności padną na kolana!
– To tylko prawdopodobieństwo… – wyszeptała Świetlana.
– Oczywiście. Przeznaczenia nie ma – na szczęście i niestety – ale możesz mi wierzyć, że stary, zmęczony mag zrobi wszystko, żeby wcielić to prawdopodobieństwo w życie.
– Dlaczego nie pozostałam człowiekiem… – wyszeptała Świetlana. – Dlaczego…
– Kiedy ostatnio patrzyłaś na ikony? – zapytał cicho Heser. – Spójrz w oczy Marii i zastanów się, czemu są takie smutne.
Było bardzo cicho.
– I tak już powiedziałem wam więcej niż powinienem. – Heser rozłożył ręce w przepraszającym geście, a Antoni po raz pierwszy odniósł wrażenie, że tym razem on nie gra. – Powiedziałem, wychodząc poza granice dostępności. Sami zdecydujecie. Sami uznacie, kto z was jest figurą na szachownicy, a kto… istotą rozumną, potrafiącą wznieść się ponad urojone krzywdy!
– Urojone? – spytała gorzko Swietłana.
– Gdy tłumaczono ci, dlaczego trzeba myć ręce po zabawie w piaskownicy, albo zmuszano do wiązania kokardki na warkoczyku, to również była ingerencja w twój los – rzekł Heser. – I, jak mniemam, w pełni uzasadniona.
– Nie jest pan moim ojcem, Borysie Ignatiewiczu! – zauważyła Świetlana.
– Naturalnie. Ale wszyscy jesteście dla mnie jak dzieci – Heser westchnął. – Poczekam na was w holu… To znaczy – ja i Aliszer. Przyjdźcie, jeśli zechcecie.
Wyszedł. Za nim, niczym cień, wyśliznął się ifryt. Pierwszy odezwał się Igor:
– Najgorsze, że on ma sporo racji.
– Gdyby tobie oznajmiono, że masz urodzić mesjasza, od razu byś inaczej śpiewał! – warknęła Świetlana.
– To byłby jednak spory problem – przyznał speszony Igor. Antoni uśmiechnął się. Popatrzył na Swietłanę i powiedział:
– Słuchaj… Pamiętasz, jak się oburzałaś na niesprawiedliwość losu – że Innym rodzą się zwykłe dzieci?
– Ale to było abstrakcyjne oburzenie… – Swietłana klasnęła w ręce. – Chłopaki, skoro i tak tu u was napalone…
Igor w milczeniu podał jej papierosa.
– Dlaczego wszystko dzieje się za naszymi plecami, w tajemnicy? – spytała żałośnie Swietłana, przypalając papierosa. – Zresztą, jaka ze mnie matka mesjasza? W dodatku mesjasza płci żeńskiej!
– Mesjasz to tylko taki termin – powiedział Igor. – Wyluzuj się…
– Nie jestem dziewicą – oznajmiła ponuro Swietłana. – I w ogóle… nie uważam siebie za wzór cnót…
– Nie rób żadnych porównań – uciął Igor. Teraz jakby się uspokoił i skoncentrował.
– Antoni! Powiedz coś! – nie wytrzymała Swietłana. – Ciebie to nie dotyczy?
– Mam gorącą nadzieję, że dotyczy, i to bezpośrednio – odparł Antoni. – I moim zdaniem powinniśmy teraz pójść do Hesera. Pewnie mu tam ciężko tak siedzieć i czekać.
– On i tak wszystko wie… z góry. – Swietłana odwróciła się.
– Nie. Nie wie. Jeśli rzeczywiście nie jesteśmy pionkami, to nie wie.
Brzęknęły struny gitary. Igor oparty o ścianę trzymał instrument w rękach. Zaśpiewał tak cicho, że Świetlana i Antoni umilkli.
Biesy chcą, bym im służył
Lecz ja nie służę nikomu
Ani tobie, ani sobie
Ani temu, kto ma władzę
Nawet gdyby on żył
Nie służyłbym również jemu
Ukradłem już dosyć ognia
Bez kradzieży sobie poradzę…
Igor troskliwie położył gitarę na fotelu. Tak muzyk zostawia instrument, gdy jest pewien, że zaraz do niego wróci. – Idziemy?
Edgar wszedł do sali posiedzeń trybunału jako pierwszy z Ciemnych. Tak być powinno. W tym samym momencie przez przeciwległe drzwi wszedł Antoni. Uprzejmie skinęli sobie głowami. Edgar nie czuł jakiejś specjalnej urazy do Jasnego i liczył na pewną wzajemność.
Nie ma co, w porównaniu z zapuszczonym pokoikiem w MGU ta sala robiła znacznie lepsze wrażenie. Europa!
Kamienne sklepienie, ciężkie i przytłaczające, a jednocześnie dające wrażenie bezpieczeństwa i spokoju. Prosty metalowy świecznik, a w nim ze dwieście świec. Edgar gotów był przysiąc, że te świece palą się tu nie pierwszą setkę lat. Berneński wydział Inkwizycji mieścił się podobno w ultranowoczesnym budynku, praski, przeciwnie, w starodawnym.
Ten drugi wariant bardziej odpowiadał Edgarowi.
Okrągła sala była podzielona na dwie części. Jedna wyłożona jasnym marmurem, druga ciemnym. W tej prostej demonstracji dwóch sił było coś naiwnego i wzniosłego jednocześnie. Malutkie miejsca dla oskarżycieli stały na środku, przy okrągłej kracie, zasłaniającej ciemną dziurę w podłodze.
Trójkątny klin szarego marmuru rozcinał salę niemal do połowy. To było miejsce dla inkwizytorów, którzy oczywiście już byli na miejscu. Siedmiu. Inkwizycja nie była siłą dorównującą Patrolom, ale Edgar wiedział, że wśród tej siódemki jest dwóch Wielkich – Ciemności i Światła. Chyba w razie czego Europejskie Biuro mogłoby walczyć z Heserem i Zawulonem jak równy z równym.
Co za krzepiąca myśl.
Za Antonim weszło jeszcze trzech Jasnych z Moskwy. Heser… Oczywiście, co oni by zrobili bez Hesera! Swietłana… I jeszcze ten Uzbek, sekretarz – a może ordynans? – Hesera.
Za Edgarem już wchodzili Ciemni. Zawulon… Edgar wyczuł zbliżającego się szefa, mimo woli odwrócił się i pochwycił serdeczne skinienie przywódcy moskiewskich Ciemnych. Uśmiechaj się, Judaszu… Jesteś nawet gorszy od Judasza, tamten zdradził nauczyciela, a ty ucznia…
Za Zawulonem weszło jeszcze dwoje. I jeśli na spotkanie z Anną Lemieszową Edgar był przygotowany, to Jurij, w dodatku mrugający do niego kpiąco, był ostatnią osobą, której się tu spodziewał!
Edgar zmusił się, by oderwać wzrok od kolegów. Teraz patrzył przed siebie.
Igora wprowadzono na końcu. Dwóch inkwizytorów w milczeniu towarzyszyło mu do zakratowanego kręgu pośrodku sali.
W tym kręgu nie było żadnej szczególnej magii – w każdym razie Edgar jej nie czuł. Nawet mechanizm pozwalający niegdyś błyskawicznie obrócić kratę i zrzucić oskarżonego do podziemnej studni robił wrażenie zardzewiałego i nieużywanego. Niemniej stojący w tym kręgu Inny miał pełne prawo czuć się nieswojo.
Igor nie zwracał uwagi na takie głupstwa. Stanął pośrodku, krzyżując ręce na piersi.
– W imieniu Traktatu…
Z grupy inkwizytorów wyszedł jedyny, który nie nosił szarego płaszcza. Witesław, wyższy wampir.
– Jesteśmy Inni. Służymy różnym siłom…
Edgar automatycznie powtarzał słowa Traktatu, zastanawiając się jednocześnie, od czego zacznie Witesław. I jak on ma się z tego wyplątać…
– W dniu dzisiejszym Europejski Trybunał Inkwizycji ma zająć się sprawą z powództwa Nocnego Patrolu miasta Moskwa, Rosja, przeciw Dziennemu Patrolowi miasta Moskwy, Rosja – oznajmił wampir po odczytaniu Traktatu. – Obejmuje ona również sprawę z powództwa Dziennego Patrolu Moskwy przeciwko Nocnemu Patrolowi Moskwy. Przedmiotem powództwa Jasnych jest pojedynek maga Światła Igora Ciepłowa i wiedźmy Ciemności Alicji Donnikowej…
Na razie wszystko przebiegało bez niespodzianek… Edgar poczuł, że ściska palcami ciemne, chłodne drewno pulpitu, siłą woli zmuszając się do zachowania spokoju. Jest w końcu doświadczonym prawnikiem czy nie? Czym rozprawa w sądzie ludzi różni się od sądu Innych?
Najwyżej formą wyroku…
– Jednak porządek rozprawy zostanie nieco zmieniony – oświadczył Witesław. – Trybunał ma do rozpatrzenia dwie sprawy, związane z zasadniczym powództwem. Pierwsza dotyczy sekty Ciemnych, mieniących się Braćmi Regina, winnych ataku na magazyn Inkwizycji, kradzieży artefaktu Pazur Fafnira, nielegalnego wwozu artefaktu do Rosji oraz stawiania oporu Nocnemu Patrolowi Moskwy. Proszę wprowadzić oskarżonych.
Dwóch młodych inkwizytorów wprowadziło czterech Finów. Na twarzach Innych pojawiły się nikłe uśmiechy – cokolwiek mówić, trudno wyobrazić sobie bardziej karykaturalne towarzystwo.
– Nie ma chyba potrzeby ponownego omawiania okoliczności tego godnego pożałowania incydentu – powiedział wampir. – Wszyscy zapoznali się z materiałami zebranymi przez Inkwizycję. Zadaniem Inkwizycji jest wydanie wyroku – sprawiedliwego, neutralnego i surowego.
Po minach czwórki Braci było widać, że nie liczą na łaskę.
– Przestępstwo tej wagi co atak na pracowników Inkwizycji i kradzież z magazynu bardzo niebezpiecznego artefaktu musi zostać ukarane odesłaniem w Zmrok – rzekł wampir i dodał, sprawiając, że Finowie podnieśli głowy: – Ale… ale oskarżeni nie brali bezpośredniego udziału w incydencie w Bernie. Jak wynika z akt sprawy, kierownictwo sekty, które poległo w czasie próby zatrzymania, zmusiło czterech młodych magów do wystąpienia w roli kurierów. Dlatego Inkwizycja zmienia klasyfikację ich działań na kontrabandę i stawianie oporu Nocnemu Patrolowi Moskwy. Okolicznościami łagodzącymi są również: głęboka i szczera skrucha, pomoc w śledztwie po zatrzymaniu, miody wiek zatrzymanych oraz niekaralność w przeszłości. Jeśli Nocny Patrol może podać jeszcze jakieś okoliczności łagodzące, bądź też chciałby wycofać osobiste zarzuty wobec magów Ciemności – Inkwizycja będzie mogła złagodzić wyrok.
Po stronie Jasnych wstał Heser. Rozłożył ręce:
– Nocny Patrol Moskwy nie ma… osobistych zarzutów wobec oskarżonych. Ponadto uważamy, że kierownictwo sekty Braci Regina zostało sprowokowane do przestępstwa przez pewnego nieujawnionego maga Ciemności.
– To nie zostało dowiedzione – powiedział Witesław.
– Nie ustalono jedynie osoby prowokatora – uśmiechnął się Heser. – Jego istnienie nie ulega kwestii.
Witesław skinął głową i odwrócił się do swoich towarzyszy. Przez kilka chwil trwała bezgłośna wymiana myśli pomiędzy inkwizytorami, następnie Witesław odwrócił się do czterech znieruchomiałych Finów.
– W imieniu Traktatu! Biorąc pod uwagę pobłażliwość Nocnego Patrolu, brak poważniejszych konsekwencji oraz inne okoliczności łagodzące, Inkwizycja daje wam prawo do wyboru kary. Wariant pierwszy – zostajecie skazani na śmierć przez powieszenie bez ograniczenia praw obywatelskich…
Potężny Murzyn głośno westchnął, Chińczyk i Fin podtrzymali go pod łokcie.
– Wariant drugi – począwszy od dnia dzisiejszego aż do końca waszych dni zostajecie pozbawieni prawa do korzystania z magii. Macie prawo przeżyć zwykłe ludzkie życie, nie przedłużając go w magiczny sposób i nie podnosząc jakości danego życia.
Finowie patrzyli na inkwizytora w osłupieniu. Zawulon zachichotał, ale szybko przybrał poważny wyraz twarzy.
– Drugie… drugie! – powiedział zdławionym głosem Juha Olykkainen. Pozostali pokiwali głowami.
– Czy są jakieś sprzeciwy ze strony obecnych? – zapytał Witesław.
Znowu wstał Heser. Westchnął.
– My… w charakterze drobnego gestu dobrej woli… uważamy za celowe zezwolić oskarżonym na prawo do magii… małej magii z przedmiotami nieożywionymi.
Wyglądało na to, że każde słowo przychodzi Heserowi z trudem, że on zmusza się, by przejawić łaskę.
– Powiedzmy, żeby znaleźć jakiś zgubiony przedmiot… klucz albo monetę… wygonić muchy z pokoju… muchy, o ile pamiętam, są zaliczone do kategorii „nieożywiony”… przeczyścić gaźnik w samochodzie…
Na twarzy wampira pojawiło się lekkie zdumienie. „Nie rozumie” – pomyślał Edgar.
– Inkwizycja nie ma nic przeciwko… – rzekł wreszcie Witesław. – Nałożyć pieczęcie na oskarżonych!
Dwóch inkwizytorów podniosło prawe ręce – i do czwórki oskarżonych wyciągnęły się cztery migotliwe nici energii. Pieczęcie były nieodwracalne – winni mogli korzystać jedynie z najsłabszej magii. Chyba inkwizytorzy rzeczywiście nie rozumieli, że nieoczekiwana „łaska” Hesera jedynie wzmocniła karę. Co innego zostać całkowicie pozbawionym magicznych zdolności, powoli przywykać do zwykłego ludzkiego bytu, a co innego – każdego dnia czuć się jak kaleka, zadowalając się cieniem dawnych umiejętności.
Ale teraz Finowie o tym nie myśleli. Oszalałych ze szczęścia Braci Regina wyprowadzano właśnie z sali trybunału. Juha ciągle próbował wyrwać się i ściskać wszystkim ręce, ale czujni strażnicy kuksańcami i poszturchiwaniem zmusili ich do wyjścia.
Edgar pokręcił głową. W zasadzie cieszył się, że bracia Ciemności zostali uratowani. Ale za taką cenę?… Już chyba wolałby szybką śmierć.
– Kolejna sprawa nie została wcześniej ogłoszona – powiedział Witesław. – Inkwizycja prosi, by do kręgu dla oskarżonych wszedł przywódca moskiewskiego Nocnego Patrolu, znany jako Heser…
Zawulon uśmiechnął się triumfalnie.
– I przywódca moskiewskiego Dziennego Patrolu, znany jako Zawulon…
Wyraz zaskoczenia na twarzy Zawulona bardzo ucieszył Edgara. Tylko… czy nie była to czasem gra?
– Pierwsze pytanie Inkwizycji do Wielkiego Maga Hesera – Witesław mówił uprzejmie, ale twardo. – Heserze, czy oddziaływał pan na Księgę Przeznaczenia obecnej tu Wielkiej Czarodziejki Świetlany Nazarowej, by wyżej wspomniana Wielka Czarodziejka została matką mesjasza Światła?
W sali zapanowała martwa cisza.
– Proszę o bardziej precyzyjne sformułowanie – poprosił łagodnie Heser. – W przeciwnym razie uznam je za obrazę.
Wampir wyszczerzył się w uśmiechu.
– Proszę odpowiedzieć, Wielki Magu Heserze.
– Dobrze – Heser skinął głową. – Nie spodziewałem się podobnych zarzutów… ale wyjaśnię… trybunałowi.
„Spodziewałeś się…” – pomyślał Edgar. – „Wszystkiego się spodziewałeś, stary intrygancie…”
– Podobne oddziaływanie jest niemożliwe z samej definicji. Nawet dla mnie – oznajmił skromnie Heser.
Witesław chyba się stropił.
– Magu Światła Heserze, Księga Przeznaczenia Świetlany Nazarowej…
– …pokazuje, że zostanie ona matką największej z czarodziejek Światła, bądź, uciekając się do bardziej poetyckiego określenia – mesjasza Światła. – Heser uśmiechnął się. – To wielka radość dla Nocnego Patrolu Moskwy… dla wszystkich Jasnych! Ale wielce szanowna Inkwizycja powinna rozumieć, że takich rzeczy nie można tak po prostu wpisać do Księgi Przeznaczenia. To niemożliwe. Nawet przy użyciu znanego wam artefaktu, prawnie należącego do Nocnego Patrolu.
– A jednak przyznaje pan, że dokonano ingerencji w Księgę Przeznaczenia Świetlany Nazarowej? – nie poddawał się wampir.
– Owszem – skinął głową Heser. – Jak wiedzą wszyscy, albo prawie wszyscy… można dokonać zupełnie nowego zapisu w Księdze Przeznaczenia, ale to bezpośrednio naruszy równowagę Światła i Ciemności. Można z łatwością przeprowadzić drobne zmiany w losie dowolnego człowieka. Nieco trudniej – nieznaczne zmiany w losie Innego. Im silniejszy jest Inny, im poważniejsza zmiana, tym większy ma wpływ na Światło i Ciemność. Spróbujcie zastanowić się, szanowni inkwizytorzy, członkowie trybunału, nad konsekwencjami wprowadzenia do Księgi Przeznaczenia Wielkiej Czarodziejki zapisu o tym, że zostanie ona matką mesjasza.
Cisza.
– Każdy z nas… i wszyscy Inni razem wzięci zostaliby zlikwidowani w czasie próby takiego szachrajstwa! – wykrzyknął Heser. – Starci na pył! Świat by runął! A wy oskarżacie mnie o podobne działania!
– Magu Światła, jakie więc zmiany zostały wprowadzone do Księgi Przeznaczenia Swietłany Nazarowej?
Heser rozłożył ręce.
– Różne drobiazgi. Moim obowiązkiem jest przecież troska o współpracowników, prawda? Wycieczka do kurortu we Włoszech… kurs prawa jazdy… coś tam jeszcze… Na życzenie Inkwizycji mogę przedstawić dokładną listę. Nic poważnego. Drobne radości ludzkiego życia.
Po chwili namysłu Witesław zapytał:
– Kiedy zostały wprowadzone te zmiany? Przed zapisem czy po zapisie o narodzinach Wielkiej Jasnej?
– Zdaje się, że przed… – uśmiechnął się Heser.
– W ten sposób skorygowaliście czas tego wydarzenia – Wite – sław nie pytał, myślał na glos. – Stworzyliście maksymalne prawdopodobieństwo, że przyszła córka Świetlany zostanie mesjaszem Światła…
– To możliwe – przyznał Heser. – Cóż z tego? Ja jedynie polepszałem warunki bytowe mojej pracowniczki!
– Czy w celu poprawy tychże warunków nie mógł pan wykorzystać innych metod? Bezpłatnej wycieczki zagranicznej, premii pieniężnej, przyjacielskiej porady?
Heser wyglądał na szczerze zdumionego:
– Wykorzystałem to, co miałem pod ręką. Inkwizycja ma prawo się dziwić, dlaczego wbijam gwoździe mikroskopem… Ale nie może mnie o to oskarżać!
Inkwizytorzy popatrzyli na siebie. Tym razem milcząca narada trwała około minuty. Edgar poczuł, że po plecach płynie mu cienki strumyczek zimnego potu. No, teraz się zacznie! Jeśli Inkwizycja oskarży Hesera – odesłanie w Zmrok Wielkiego Maga to nie to samo co wyprowadzenie z sali czwórki Finów…
– Sprawa nie podlega orzecznictwu Inkwizycji – oznajmił wreszcie Witesław. – Wielki Magu Heserze, po wysłuchaniu pańskich wyjaśnień Inkwizycja przyznaje, że nie naruszył pan litery Traktatu…
– Litery i ducha! – sprecyzował ostro Heser.
– Litery i ducha – przyznał wampir z nagłym rozdrażnieniem. – Niemniej pańskie działania wydają się wątpliwe i niebezpieczne…
– Nie bardziej niż usiłowania Dziennego Patrolu Moskwy, by zlikwidować Swietłanę Nazarową na krótko przed jej inicjacją – uciął Heser. – Są do mnie jeszcze jakieś pytania?
– Nie – przyznał Witesław. – Może pan wrócić na swoje miejsce.
W czasie przesłuchania Hesera Zawulon stał spokojnie na brzegu zakratowanego kręgu. Skromny, szary, niepozorny cień. Chyba nie zmartwił się, że Heserowi nie przedstawiono zarzutu. Edgara to niepokoiło.
– Magu Ciemności Zawulonie, Inkwizycja ma do pana kilka pytań – powiedział Witesław. – Czy atak sekty Bracia Regina został sprowokowany przez pana?
– Nikt nie ma obowiązku świadczyć przeciwko sobie – rzekł głucho Zawulon.
– Czy to przyznanie się do winy? – ożywił się wampir.
– Nie. To przypomnienie kodeksu. Nie macie prawa zadać podobnego pytania. Dlatego nie odpowiem.
– Dobrze. Sprzeciw został przyjęty. Wielki Magu Zawulonie, czy w celu przeciwdziałania narodzinom przyszłego mesjasza Światła planował pan wskrzeszenie Wielkiego Maga Fafnira, wtrąconego do Zmroku ponad tysiąc lat temu?
Zawulon zaczął mrugać. W końcu wykrzyknął:
– Skąd taki pomysł?
– Czy przeciwdziałał pan inicjacji Swietłany Nazarowej, przeprowadzał działania przeciwko niej?
– Owszem, w ramach dozwolonych Traktatem – odpowiedział szybko Zawulon.
– A Fafnir?
– Co Fafnir? – odpowiedział pytaniem Zawulon. Popatrzył na Edgara i mrugnął.
– Dlaczego wysłał pan do Pragi pewnego pracownika Dziennego Patrolu, idealnie pasującego do procesu wskrzeszenia Fafnira?
– Nie mam pojęcia, o czym mowa!
– Czy planował pan przeprowadzenie następujących paraleli: Fafnir – Antychryst, czterej członkowie sekty Braci Regina – cztery konie apokalipsy…
Zawulon zaczął się śmiać. Śmiał się długo i radośnie, jak tylko może śmiać się Inny, któremu udał się bardzo ryzykowny, ale szalenie śmieszny kawał. Otarł łzy i już spokojniej powiedział:
– Jestem zachwycony poczuciem humoru przedstawicieli Inkwizycji. Fafnir to szalony psychopata, którego znałem osobiście, i ostatnią rzeczą, jakiej bym sobie życzył, to ponowne spotkanie… Na mesjasza Ciemności nie nadaje się absolutnie! Nie ta ranga. Żeby zniszczyć Swietłanę… – Zawulon uśmiechnął się. – O, to tak… Ale za taką cenę?… Wykluczone. A już ci niedorobieni fińscy magowie… Jak pan powiedział? Konie apokalipsy?…
Edgar poczuł się jak kompletny kretyn. Popatrzył błagalnie na Witesława, ale ten się jeszcze nie poddał:
– Po co przeprowadzał pan następujące działania: doprowadzenie do śmierci Alicji Donnikowej, rozumianej jako rytualna ofiara w procesie wskrzeszenia, oraz zamówienie u znanego moskiewskiego artysty dwóch portretów: maga Ciemności Edgara i smoka Fafnira?
Zawulon spoważniał:
– Jeśli chodzi o okoliczności śmierci Alicji Donnikowej, ja również chciałbym poznać prawdę. Jak rozumiem, będzie to przedmiotem następnego dochodzenia? Co się zaś tyczy portretów…
Przywódca moskiewskich Ciemnych wsunął rękę za połę marynarki i wyjął dwa niewielkie obrazki w ramkach. Na jednym portrecie był Edgar, na drugim wił się smok.
– Taki mały gwiazdkowy upominek dla jednego z moich najlepszych pracowników. Proszę mi wybaczyć sentymentalizm…
Z tymi słowami Zawulon zrobił krok i podał Edgarowi jego portret. Nie ma co, dobrze zrobiony! Szept Zawulona zmroził Edgara: – Mądryś… Zawulon wrócił do kręgu.
– A druga podobizna?
– Sentymentalizm – powtórzył Zawulon. – Bracia Regina obudzili dawne wspomnienia… przypomniałem sobie Fafnira… i postanowiłem zamówić na pamiątkę jego portret…
– A więc nie planował pan jego ożywienia? – sprecyzował Witesław.
Tym razem Zawulon odpowiedział z całą powagą:
– Nawet przez chwilę. Istnieją znacznie bezpieczniejsze drogi do wytyczonego celu.
Inkwizytorzy popatrzyli na siebie.
– Wielki Magu Zawulonie – rzekł Witeslaw – Inkwizycja nie ma do pana pretensji, może pan wrócić na miejsce. Pragniemy jednak zauważyć, że wszystkie pańskie działania wyglądają szalenie dwuznacznie i wyjątkowo groźnie…
– Zrozumiałem – mruknął Zawulon, wychodząc z kręgu. – Niedługo nie wolno będzie podłubać w nosie bez zezwolenia.
Edgar popatrzył na Hesera. Pewnie stary intrygant się złości?
Heser nie był zły. Chyba nawet słuchał słów Zawulona z nieudawanym zaciekawieniem. Nie miał wątpliwości, że przywódca Ciemnych się wykręci, ale interesowały go szczegóły.
Wiedzieli o tym wszystkim od dawna!
Edgar rozpaczliwie zbierał myśli. Czyli Świetlana naprawdę ma zostać matką mesjasza… i to płci żeńskiej! To dopiero niespodzianka! Zawulon nie chciał do tego dopuścić, ale… ale nie w drodze wskrzeszenia antychrysta… To był tylko manewr odwracający uwagę… I on, Edgar, niegłupi mag Ciemności, dał się na niego złapać jak dziecko!
Co w takim razie było tu najważniejsze?
– Inkwizycja przystępuje do rozpatrzenia zasadniczej sprawy dzisiejszego posiedzenia, sprawy o wyjątkowym znaczeniu dla Światła i Ciemności – oświadczył Witesław, jakby odpowiadając na nie zadane pytanie Edgara. – Sprawa Igora Ciepłowa, maga trzeciej rangi z Nocnego Patrolu Moskwy. Czy wszyscy zapoznali się z aktami sprawy?
Nikt nic nie powiedział. Wszyscy znali je od dawna…
– Oddajemy głos przedstawicielowi oskarżenia Antoniemu Gorodeckiemu.
Stojący naprzeciwko Edgara Jasny podniósł głowę i krótko skinął Witesławowi.
– Będę mówił krótko. Sens naszych zarzutów jest prosty – obecny tutaj szanowny mag Zawulon celowo wysiał Alicję Donnikową do Arteku, wiedząc, że będzie tam regenerował siły Igor Ciepłow. Prawdopodobnie wyliczył linie rzeczywistości i zrozumiał, że w danych warunkach pomiędzy Igorem i Alicją pojawi się… pojawi się miłość. Miłość tragiczna i beznadziejna – młodzi ludzie należą do różnych sił. Miłość, która zakończy się pojedynkiem. W jego rezultacie zginie Igor albo Alicja, a ocalały przeciwnik zostanie oskarżony przez Inkwizycję. Zarzucamy Zawulonowi świadome i cyniczne usunięcie… próbę usunięcia… – poprawił się szybko – pracownika Nocnego Patrolu Moskwy Igora Ciepłowa. W związku z tym prosimy zdjąć z Igora Ciepłowa zarzut złamania Traktatu i zabójstwa Alicji Donnikowej.
– Czy to wszystko? – zapytał Witesław po chwili milczenia.
– Nie. Prosimy również rozważyć kwestię przypadkowej śmierci młodego człowieka, nie należącego do Innych. Ponieważ pojedynek został zainscenizowany przez Zawulona…
– Protestuję! – powiedział skrzypiącym głosem Zawulon.
– Protest został przyjęty – oznajmił wampir.
– Ponieważ my uważamy, że pojedynek został zainscenizowany przez Zawulona, twierdzimy, że to właśnie on winien jest śmierci chłopca, a więc nie można oskarżać o to Igora Ciepłowa. To wszystko.
Witesław popatrzył na Zawulona.
– Chce pan coś powiedzieć?
– Odpowiedzi nie będzie, przyczynę już wyjaśniłem – rzekł zimno Zawulon.
– Oddaję głos przedstawicielowi obrony. Edgar odetchnął głęboko.
– Wszystkie wywody mojego szanownego kolegi są bardzo interesujące. Obserwujemy próbę wybronienia przestępcy…
– Protest! – wtrącił szybko Antoni.
– Wybronienia oskarżonego – poprawił się Edgar. – Igor Ciepłow jest winien zabójstwa młodej wiedźmy Alicji Donnikowej, kochającej go z całego serca. Mało tego! Igor Ciepłow, ogarnięty swoją maniakalną namiętnością, doprowadził do śmierci chłopca Makara Kaniewskiego. Zabił dziecko! Ludzkie dziecko, które również miało prawo żyć! Mało tego! W rezultacie masowego odebrania sił odpoczywającym w Arteku dzieciom, siedmioro z nich przez trzy miesiące dręczyły koszmary nocne! Zarejestrowano dwa przypadki stabilnej enurezji! Dziewięcioletni Jurik Siemiecki, zamieszkały w Moskwie, miesiąc po powrocie z Arteku zmarł na skutek asfiksji, zachłystując się w wannie. Nie wiadomo jeszcze, czy ta śmierć nie jest powiązana z działaniami Igora Ciepłowa! Maga Światła Igora Ciepłowa!»
Popatrzył na oskarżonego. Twarz Igora była kamienna. Nieprzenikniona. Martwa.
– Jaśni mogą do woli wysuwać swoje bezpodstawne oskarżenia – kontynuował Edgar. – Bez dowodów, bez jakiegokolwiek logicznego uzasadnienia – po co Dzienny Patrol Moskwy miałby poświęcać młodą utalentowaną pracownicę, która zdążyła już otrzymać wiele pochwał i wyróżnień? W imię usunięcia byle maga Światła trzeciego stopnia? Ale to sprawa ich sumienia. My jedynie prosimy Inkwizycję o neutralne spojrzenie na sytuację i ukaranie winnego złamania Traktatu.
Edgar wziął głęboki wdech i rzucił ostatnie, decydujące zdanie:
– Nieraz słyszeliśmy już o tym, że magowie Światła, popełniając czyn moralnie naganny, sami odchodzą w Zmrok. Odchodzą w Zmrok pod brzemieniem wstydu… Słyszeliśmy nie raz, ale ja osobiście jeszcze nigdy nie miałem okazji tego oglądać. Widocznie Igor Ciepłow uważa zabójstwo kochającej go dziewczyny oraz śmierć i cierpienia niewinnych ludzkich dzieci za czyn etycznie bez zarzutu!
Zamilkł.
Inkwizytorzy popatrzyli na siebie i Witesław powiedział:
– Czy strony mają dowody na poparcie swoich racji? Heser milczał. Zawulon zapytał ze zdumieniem:
– Przepraszam bardzo, jakie mogę mieć dowody, że nie jestem wielbłądem? Niech swoje brednie udowadniają ci, którzy je wygłosili.
– Inkwizycja wysłuchała opinii stron – powiedział wampir. – Oskarżony, czy chciałby pan coś dodać?
Igor skinął głową:
– Tak. Przyznaję, że moje działania nie były do końca usprawiedliwione… I naprawdę szczerze żałuję ich konsekwencji. Ja… ja bardzo… – urwał, i po chwili zaczął mówić szybko: – bardzo lubiłem Alicję Donnikową. Ale to, że okazała się wiedźmą Ciemności, sprawiło, że działałem w afekcie. Nie proszę o łaskę i sam wymierzę sobie karę. Ale…
Odwrócił się gwałtownie do Zawulona:
– To ty jesteś zabójcą! Ty posłałeś Alicję na śmierć! I właśnie dlatego muszę żyć… by twoja podłość nic ci nie dała!
Zawulon tylko rozłożył ręce i ciężko westchnął.
– Ma pan dowody? – zapytał wampir.
Igor pokręcił głową.
– Trybunał rozumie wagę tej sprawy – powiedział Witesław. – I mimo że żadna ze stron nie przedstawiła dowodów, Inkwizycja uważa wskazanie prawdziwego winnego za niezwykle istotne. Dlatego też…
Edgar zobaczył, że Zawulon zmienia się na twarzy – jego smutny uśmiech zgasł.
– Dlatego też Inkwizycja kontynuuje przesłuchanie świadków. Alicja Donnikową zostanie poddana tymczasowemu wskrzeszeniu.
– Protestuję! – Zawulon zerwał się z miejsca. – Ta sprawa nie jest na tyle ważna, by zakłócać spokój tych, którzy odeszli.
– Protest został oddalony. Inkwizycja prosi Annę Lemieszową, która przybyła tu na polecenie Inkwizycji, o przejście na środek sali. Jej ciało zostanie wykorzystane do tymczasowego ściągnięcia ze Zmroku Alicji Donnikowej.
Lemieszowa zaczęła wrzeszczeć, ale już po chwili dwóch młodszych inkwizytorów – konwojentów zaciągnęło protestującą wiedźmę na środek sali.
– Wszystkie energetyczne koszty tego procesu pokrywa Nocny Patrol Moskwy. Nie podlegają one zwrotowi bez względu na wynik procesu – ciągnął Witesław. – Wielki Magu Heserze, czy ma pan wymagane rezerwy Siły?
– Tak. – Heser wstał. – Mam.
Edgar poczuł, że się gubi. Co takiego ważnego było w tym Igorze Ciepłowie, że Zawulon poświęca swoją kochankę, a Heser oddaje potworną ilość sił?
– Zaczynamy – rzekł Witesław. – Każda próba przeciwdziałania zostanie ukarana natychmiastową i nieodwracalną śmiercią.
Kilku magów – inkwizytorów wyszło do przodu. Heser westchnął, zrobił krok w stronę Lemieszowej. Ta wrzasnęła i zamilkła, szklanym wzrokiem wpatrując się w maga Światła.
Edgar musiał zmrużyć oczy.
Na środku sali szalała tak potworna energia, że zwyczajnie nie mógł patrzeć. Czuł, jak inkwizytorzy jeden po drugim tworzą magiczne bariery wokół Hesera i Lemieszowej. Czuł, jak bariery padają pod naporem nieprawdopodobnej mocy. Czuł drgający Zmrok, rozdzierany przez te wszystkie siły, które Edgar znał, i te, których istnienia nawet nie podejrzewał. Jeśli tak wygląda tymczasowe wskrzeszenie, co działoby się przy stałym?
Burza ucichła. Heser odsunął się do tyłu.
Na środku sali stał teraz inkwizytor Witesław, mag Światła Igor Ciepłow i wiedźma Ciemności Alicja Donnikowa.
Szarpiąca się, zachłystująca, chwytająca się za gardło Alicja…
Edgar wzdrygnął się. Nie wiedział, co dzieje się z Innymi w Zmroku. I, szczerze mówiąc, nie chciał wiedzieć. Ale teraz Alicja wracała do świadomości w momencie, w którym skończyło się jej ludzkie istnienie. Ożywała z rozdzieranymi bólem płucami, jeszcze zachłystując się morską wodą, nadal rozpaczliwie próbując wydostać się spod prasy, rzuconej na nią przez Ciepłowa.
– Alicjo Donnikowa – powiedział wampir. Nawet jemu drgnął głos. Tymczasowe wskrzeszenie nie należy do zbyt częstych procedur… – Została pani poddana tymczasowemu ściągnięciu ze Zmroku i znajduje się pani w pomieszczeniu Europejskiego Trybunału Inkwizycji w Pradze. Rozumie pani moje słowa?
Alicja Donnikowa wyprostowała się i teraz patrzyła już tylko na Igora Ciepłowa.
– Rozumie pani moje słowa? – powtórzył Witesław.
– Dlaczego… w Pradze? – zapytała Alicja. Oddychała szybko i głęboko, jakby nie mogła nacieszyć się powietrzem – nawet tym wilgotnym powietrzem podziemia…
– To nieistotne, Alicjo Donnikowa. Została pani wezwana do naszego świata jako świadek. Od pani słów zależy bardzo wiele.
– Czy… czy mogę tu zostać? Znowu? Na zawsze? – pytała dalej Alicja.
Nadal patrzyła wyłącznie na Igora.
– Nie – odpowiedział szczerze inkwizytor. – Czy będzie pani odpowiadać na pytania dobrowolnie?
Alicja potrząsnęła głową z determinacją i dumą.
– Tak. Będę, inkwizytorze. Będę. Proszę pytać.
Patrzyła tylko na Igora.
– Pytania dotyczą pani pojedynku z obecnym tu magiem Światła Igorem Ciepłowem. Czy wezwanie na pojedynek zostało przeprowadzone według wszelkich zasad?
– Tak.
– Czy dano pani możliwość odmówienia udziału w pojedynku i odejścia?
– Tak.
– Proszę mi powiedzieć, Alicjo, czy obwinia pani Igora Ciepłowa o swoją śmierć?
Alicja uśmiechnęła się. Podniosła rękę i nie odwracając się, nieomylnie wskazała Zawulona.
– Nie.
Nadal patrzyła jedynie na Igora.
– Nie ma pani pretensji do swojego… przeciwnika?
Pokręciła głową.
– Alicjo Donnikowa, czy może pani oskarżyć kogokolwiek z tu obecnych o sprowokowanie tych smutnych wydarzeń, które w efekcie doprowadziły do pani śmierci?
– Zawulona – powiedziała absolutnie obojętnie Alicja. – To jego operacja.
– Ty tchórzliwa kretynko! – krzyknął Zawulon. – I tak cię nie wskrzeszą! Co ty robisz, wiedźmo!
Dopiero wtedy Alicja Donnikowa odwróciła się do Zawulona. Na chwilę. Pod jej spojrzeniem przywódca Ciemnych zamilkł.
– Zawulonie, pamiętasz, co powiedziałeś, gdy wzywałam cię, zachłystując się wodą?
– Mściwa idiotka – powiedział już spokojniej Zawulon. Alicja pokręciła głową. Znowu patrzyła na Igora.
– Co tu ma do rzeczy zemsta… Miłość to też wielka siła, Zawulonie.
– Inkwizycja nie ma więcej pytań – powiedział szybko Witesław. – Drodzy państwo… przedłużanie tej sceny uważam za niegodne Innych. Z Igora Ciepłowa zostają zdjęte zarzuty złamania Traktatu. Alicja Donnikowa może… może powrócić do Zmroku.
Edgar jak we śnie patrzył na wstającego Hesera. Triumfującego, zwycięskiego Hesera i zgarbionego, pokonanego Zawulona.
Dopiero gdy twarze Wielkich Magów drgnęły stropione, popatrzył na środek sali.
Alicja Donnikowa znikała. Jej ciało zmieniało się, niczym bezcielesny cień zanurzając w Zmroku. Lemieszowa na kolanach odpełzała do nóg Zawulona.
Znikał również Igor Ciepłow.
Odchodził w Zmrok.
Edgar nie kłamał – rzeczywiście pierwszy raz widział, jak odchodzi mag Światła. Dobrowolnie. Bez walki, krzyków, bez strumieni Siły.
Igor Ciepłow, już niemal przemieniony w cień, na chwilę odwrócił się do swoich towarzyszy. Chyba w jego spojrzeniu były przeprosiny. Przez cały pozostały czas patrzył wyłącznie na Alicję.
W końcu znikł.
Zmrok zamknął się. Powietrze w sali było mroźne, na ścianach osiadły białe szczoteczki szronu, żałobną wstęgą opasując pomieszczenie. Na twarz Zawulona powoli wracał uśmiech triumfu. Heser patrzył ze smutkiem na opustoszały krąg.
– No? – krzyknął Zawulon. – No? I co teraz? Gdzie twój piastun? Gdzie ten jedyny, który zdołałby wychować mesjasza Światła?
Zaśmiał się, poklepał po głowie klęczącą przed nim Lemieszową i powiedział, zwracając się do Inkwizycji:
– Tak, to rzeczywiście była operacja Dziennego Patrolu – nie wychodząca poza ramy Traktatu. Wymiana dwóch równowartościowych figur – Alicja Donnikowa za Igora Ciepłowa. Nie ma do mnie więcej pretensji?
– Nie ma do pana pretensji ze strony Inkwizycji… – powiedział powoli wampir. Potarł twarz dłonią. – Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności… Inkwizycja rozpatrzy kwestię przedterminowej regeneracji sił Świetlany Nazarowej. Ale to… to potem. Wszyscy… wszyscy mogą opuścić salę.
Jako pierwsza ze swojego miejsca wstała Swietłana. Podeszła do Zawulona, stała chwilę, patrząc mu w oczy. Edgar pomyślał, że czarodziejka uderzy maga.
Ale ona tylko coś powiedziała, odwróciła się gwałtownie i wyszła.
Edgar na sztywnych nogach odszedł od pulpitu, omal nie wpadając na Hesera – zamyślonego i przygnębionego. Wtedy, odpychając go, do Hesera podskoczył Antoni i zawołał:
– Czy to znaczy… czy córka Swietłany może być Inną i przy tym nie zostać mesjaszem Światła?
Heser skinął głową.
– Dlaczego? – zapytał tępo Antoni. – Przecież Swietłana…
– Być Wielką Czarodziejką i wychować Wielką Czarodziejkę to dwie zupełnie różne rzeczy – wyjaśnił ze zmęczeniem Heser. – Niestety. Na razie… na razie nie widzę figury dorównującej Igorowi. Ja… nie przypuszczałem, że on tak kocha tę wiedźmę! Poszukałbym innego rozwiązania.
– Czyja to będzie córka? – zapytał nagle Antoni. – Swietłany i…
Heser popatrzył na niego z rozdrażnieniem.
– Czyja? Jeśli nie będziesz tu stał jak kołek, gapiąc się na starego idiotę, tylko dogonisz swoją kobietę – to twoja!
Antoni lekko skinął głową i wybiegł z sali. Edgar też chciał zadać Heserowi kilka pytań… ale pochwycił spojrzenie Jasnego i wolał nie ryzykować. Odwrócił się, wszedł na szary marmur podłogi, na wąski klin zajmowany przez Inkwizycję, który rozcinał salę na dwie połowy – czarną i białą.
Inkwizytorzy już zdejmowali płaszcze. Jeden z nich niedbale rzucił swój na ręce Witesława, otworzył portal i znikł. Pozostali odchodzili zwykłą drogą – przez drzwi.
Wampir popatrzył na Edgara.
– Chcesz przymierzyć? – zapytał.
– Nie wiem, czy będzie na mnie dobry – odpowiedział cicho Edgar.
– Kto wie? Warto spróbować. Chyba że wolisz wrócić do Moskwy…
Edgar ostrożnie przyjął z jego rąk pomiętą szarą tkaninę.
– Przepraszam… – powiedział. – Co powiedziała Swietłana Zawulonowi?
– Inkwizytor powinien mieć dobry słuch. – Na twarzy wampira pojawił się krzywy uśmiech. – Nic takiego. Nazwałbym to przekleństwem, ale Jaśni nie umieją porządnie przeklinać. Powiedziała: „Oby nigdy nikt cię nie pokochał”.
Edgar skinął głową i wzruszył ramionami:
– Jemu to niepotrzebne.