13

Cały świat stał się szary i milczący; zewsząd waliło się na nich niemal fizycznie odczuwalne przygnębienie. Mgła opatuliła wszystko, roztopiły się w niej dźwięki, a wzrok tonął do tego stopnia, że dopóki niska fala na rozbiła się bezszelestnie o brzeg tuż przed ich stopami, nie zdawali sobie praktycznie sprawy z istnienia oceanu. Ciężarówka, stojąca od nich nie dalej niż dziesięć stóp, była jedynie niewyraźnym konturem we mgle.

— Spróbuj jeszcze raz — polecił Barney, kątem oka wpatrując się w niemą ściana skłębionej pustki. Dallas, okutany w smoliście czarne poncho, z twarzą osłoniętą szerokim rondem kowbojskiego kapelusza, wydobył skądś butle z płynnym dwutlenkiem węgla, do której przymocowana była syrena przeciwmgłowa i odkręcił zawór. Jękliwe wycie przetoczyło się nad wodą, dźwięcząc w uszach jeszcze przez jakiś czas po zamknięciu dopływu gazu.

— Słyszałeś? — spytał Barney.

— Dallas pochylił głowę i nasłuchiwał chwilę.

— Nie. Tylko fale — odparł. — Mógłbym przysiąc, że słyszałem plusk; zupełnie jakby ktoś wiosłował. Zatrąb jeszcze raz, powtarzaj sygnał co minutę, a w przerwach nasłuchaj.

Syrena ryknęła ponownie. Barney odchylił zasłona pokrytej brezentem ciężarówki i zajrzał do środka.

— Coś nowego? — spytał.

Amory Blestead, nie odrywając się od radiostacji, pokręcił przecząco głową. Ze słuchawkami na uszach obracał powoli zamontowaną na dachu wozu anteną pelengatora. Obracała się to w jedną, to w drugą strona. Amory spojrzał i stuknął palcem w tarcze.

— Mogę tylko stwierdzić, że okręt stoi w miejscu. Położenie jest wciąż takie same. Prawdopodobnie czekają, aż skończy się mgła.

— Jak daleko stąd są teraz?

— Barney, bądź rozsądny. Powtarzałem ci setki razy, że za pomocą tej aparatury mogę określić kierunek, ale nie odległość. Siła sygnału w odbiorniku nic mi nie mówi. Może mila, może pięćdziesiąt. Sygnał jest wyraźniejszy niż trzy dni temu, kiedy złapałem go po raz pierwszy. Oznacza to, że są bliżej, ale to wszystko, co wiem. Nie wylicza odległości na podstawie zmian położenia, za dużo zmiennych. Jeździmy ciągle tam i z powrotem, tak że nie mogę użyć szybkościomierza ciężarówki jako podstawy do obliczali, poza tym oni także musieli jakoś się poruszać.

— Dobijasz mnie. Ciągle gadasz o tym, czego nie możesz zrobić. A co w takim razie potrafisz?

— To samo, w wcześniej. Statek wypłynął z Grenlandii osiemnaście dni temu Ustawiłem żyrokompas na cieśninę Belle Isle, wymieniłem baterie, włączyłem i sprawdziłem nadajnik obserwowaliśmy ich wypłyniecie.

— Ty i Lynn mówiliście, że taka przeprawa trwa zaledwie trzy dni — Barney nerwowo obgryzał paznokcie.

— Mówiliśmy, że może trwać tylko Cztery dni, ale jeśli zepsuje się pogoda, zmieni wiatr albo stanie się coś innego w tym rodzaju — podróż może zająć znacznie więcej czasu. I zajęła. Ale odebraliśmy przecież ich sygnały, co oznacza, że dopłynęli szczęśliwie.

— To samo mówiłeś dwa dni temu — i co zrobiłeś przez ten czas?

— Powiem ci jak staremu przyjacielowi, Barney. Ta podroż w czasie nic ci nie pomogła. Jesteśmy tu po to, aby kręcić film, pamiętaj o tym. Cała reszta roboty pozostaje zupełnie poza zakresem naszych obowiązków — nie myśl zresztą, że ktoś się skarży. Ale, na litość boską, uspokój się wreszcie, ułatwisz wtedy życie nam wszystkim. Sobie również.

— Masz racje, masz racje — odparł Barney i było to najbliższe przeprosin ze wszystkiego, co dotychczas w życiu powiedział. — Ale dwa dni! Oczekiwanie jest nie do zniesienia.

— Nie ma żadnych powodów do obaw. W czasie takiej mgły, bez wiatru, zakotwiczeni przy nieznanym brzegu nie mogą się przecież ruszyć. Nie ma żadnego sensu pętać się tu i tam bez bladego pojęcia dokąd się płynie. W tym momencie, zgodnie z pelengatorem, jesteśmy tak blisko nich, jak tylko jest to możliwe bez opuszczania stałego lądu. Gdy tylko mgła się zwieje wprowadzimy ich do zatoki…

— Hej ! Słyszę coś. Niedaleko stąd, na wodzie — z plaży dobiegi głos Dallasa.

Barney rzucił się jak opętany w stronę plaży. Dallas stał z ręką przytkniętą do ucha i nasłuchiwał uważnie.

— Cisza — powiedział. — Słyszycie coś? O tam, we mgle. Założę się, że słyszałem plusk wody, jakby wiosłowanie i odgłosy rozmowy.

Fala załamała się na brzegu i odpłynęła. Przez chwilę panowała martwa cisza — po czym dał się słyszeć wyraźny plusk wioseł.

— Masz rację — krzyknął Barney, po czym podniósł głos jeszcze wyżej. — Tutaj… W tę stronę!

Dallas wrzeszczał również, zapominając o syrenie. We mgle unoszącej się nad wodą zamajaczył ciemny cień.

— To łódź. Jedna z tych, jakie mają na pokładzie — stwierdził Dallas.

Wciąż jeszcze krzyczeli i wymachiwali rękami, kiedy nagły podmuch wiatru rozwiał mgłę i zarówno łódź, jak i jej pasażerowie ukazali się im w całej okazałości. Czółno zbudowane było z jakichś ciemnych skór, a siedzący w nim mężczyźni ubrani byli w futrzane kurtki. Odrzucone do tyłu kaptury odsłaniały ich długie, czarne włosy.

— To nie Wikingowie — Dallas machał ręką tak intensywnie, że jego ponczo powiewało jak sztandar. — A jeżeli nie, to kim oni są?

Gdy rozważał te kwestie, dwaj mężczyźni w tyle czółna zanurzyli głęboko w wole krótkie wiosła o obłych piórach, a trzeci, klęczący na dziobie, wyrzucił ramię do przodu i coś przecięło powietrze lecąc w kierunku Dallasa.

— Trafili mnie — wrzasnął Dallas i padł na wznak? Z jego piersi sterczała włócznia. Syrena przeciwmgłowa upadła na piasek tuż obok, zawór otworzył się i donośny ryk rozległ się nad zamglonym morzem. Mężczyźni w łodzi zaczęli energicznie wiosłować i po kilku silnych ruchach zniknęli z powrotem we mgle. Upłynęło zaledwie kilka sekund. Barney stał w bezruchu, skamieniały z wrażenia. Fala dźwięków, wydawanych przez syrenę odebrała mu zdolność rozumowania; musiał ją wyłączyć zanim odwrócił się do Dallasa, który ciągle leżał nieruchomo na plecach. Wyglądało, że jest martwy jak kamień.

— Może wyciągnie pan ze mnie to świństwo — odezwał się wreszcie słabym głosem.

— Zranię cię… mogę cię zabić… nie dam rady.

— Nie jest tak źle, jak na to wygląda. Ale, dla pewności, ma to pan wyciągnąć, a nie wepchnąć.

Barney szarpnął ostrożnie drewniane stylisko włóczni. Wychodziła stosunkowo łatwo, ale wplątała się w ubranie Dallasa tak, że w końcu był zmuszony przydepnąć go nogą i pociągnąć ze wszystkich się oburącz. Poddała się wreszcie ciągnąc za sobą pas wystrzępionych łachmanów, które kiedyś stanowiły poncho. Dallas usiadł, rozchylił je, rozerwał znajdującą się pod spodem marynarkę i koszulę.

— Spójrz — wskazał na czerwoną szrama biegnącą wzdłuż żeber. — Jeszcze dwa cale w prawo i przedziurawiliby mnie na wylot. Właśnie ten haczyk wbijał się we mnie, gdy się poruszałem.

Dotknął ostrej krawędzi haka sterczącego z ostrza włóczni.

— Co się stało? Co to znaczy? — krzyczał Amory zbiegające po zboczu od strony ciężarówki. — Przecież to była łódź.

Dallas wstał i włożył z powrotem koszulę w spodnie.

— Skontaktowaliśmy się z tubylcami. Wyglądają jak Indianie albo Eskimosi, albo jeszcze jacyś inni, którzy przybyli tu przed Wikingami.

— Jesteś ciężko ranny?

— Niezupełnie. Najwyraźniej moje imię nie było wypisane na tej dzidzie — zachichotał Dallas i przyjrzał się uważnie włóczni. — Kawał niezłej roboty — i dobrze wyważona.

— Nie lubię takich przedmiotów — stwierdził Barney, wygrzebując z paczki rozmiękłego papierosa. — Czy nie miałem dość zmartwień do tej pory? Nie chciałbym, żeby natknęli się na Wikingów.

— A ja bym chciał — odrzekł mściwie Dallas. — Nie sądzę, by sprawili wiele kłopotów Ottarowi.

— Chciałem wam powiedzieć, że mgła się przeciera i wychodzi słońce — dorzucił Amory. — Widać to wyraźnie z góry, z ciężarówki.

— Najwyższy czas — odparł Barney, zaciągając się papierosem tak głęboko, że ten zaskwierczał nagle i sypnął iskrami.

W tej chwili zaświeciło słońce. Mgła rozwiewała się szybko, pędzona silnym, zachodnim wiatrem, wiejącym im prosto w twarze. W ciągu pół godziny rozproszyła się zupełnie i ich oczom ukazał się zakotwiczony o milę od brzegu knorr Ottara.

Barney niemal się uśmiechnął.

— Zatrąb no który w ich kierunku, może zauważą ciężarówkę. Dallas odkręcił zawór butli z dwutlenkiem węgla i nie zakręcał go tak długo, aż syrena wydała ostatni jęk i zamilkła. Najwyraźniej odniosło to pożądany skutek. Wielki żagiel załopotał na maszcie, a przed dziobem okrętu pojawiły się białe rozbryzgi piany. Nigdzie jednak nie widać było skórzanego czółna, które znikło równie nagle, jak się pojawiło. O kilka jardów od brzegu knorr zwolnił i wykonał zwrot, żagiel załopotał i zwisł bezwładnie, poruszany nieznacznie delikatnymi podmuchami wiatru. Dziesiątki rąk machały do nich z pokładu, wiatr przynosił niezrozumiałe z tej odległości okrzyki.

— Płyńcie tu — wrzeszczał Barney. — Do brzegu! Czemu nie lądujecie?

— Muszą mieć swoje powody — powiedział Amory. — Nie podoba im się brzeg w tym miejscu albo coś w tym rodzaju.

— No dobrze, ale w jaki sposób, ich zdaniem, mam się dostać na statek? — spytał Barney.

— Niech pan spróbuje wpław — zasugerował Dallas.

— Mądrala. Może to ty powinieneś potaplać się do nich i przekazać im kilka informacji.

— Spójrzcie — pokazał ręką Amory — mają na pokładzie drugą łódź.

Stara łódź knorra — dwudziestostopowa miniatura okrętu macierzystego była wciąż widoczna na pokładzie, lecz obok niej spoczywała druga, mniejsza, przewrócona na burtę.

— Ta krypa wściekle mi coś przypomina — mruknął Dallas. Barney rzucił na nią okiem.

— Masz cholerną racje. Wygląda dokładnie jak ta, którą mieli nasi czerwonoskórzy.

Dwóch Wikingów weszło do rozhuśtanej łodzi i zaczęło wiosłować w stronę brzegu. Pochylony Ottar wymachiwał w ich kierunku wiosłem, a w kilka chwil później on i jego towarzysze wyskoczyli ze skórzanego czółna i rozbryzgując wodę ruszyli w stronę plaży.

Witamy w Winlandzie. Jak podróż? — spytał Barney.

Brzeg tutaj niedobry. Nie ma trawy dla zwierząt. Drzewa niedobre — odpowiedział Ottar. — Znalazłeś jakieś lepsze miejsce?

Wyśmienite. Parę mil dalej wzdłuż wybrzeża; dokładnie takie, o jakie prosiłeś. Mieliście jakieś kłopoty w drodze z Grenlandii?

— Wiatr ze złej strony, bardzo słaby. Pełno kry. Foki. I zobaczyliśmy dwóch skraellingów[12]. Zabijali foki. Próbowali odpłynąć, ale ruszyliśmy za nimi. Cisnęli w nas włócznie. Wtedy ich zabiliśmy. Foki zjedliśmy. Łódź zabraliśmy.

— Wiem, kogo masz na myśli. Przed chwilą spotkaliśmy kilku ich krewnych.

— Gdzie jest to dobre miejsce, które znalazłeś?

— Prosto wzdłuż brzegu, za przylądkiem — trafisz na pewno. A zresztą zabierz na pokład Amory’ego. On pokaże ci dokładnie. — Tylko nie ja — Amory podniósł ręce i zaczął się cofać. — Robię się zielony na sam widok łodzi. Wszystka przekręci się we mnie i umrę w trzy minuty po opuszczeniu lądu.

Zanim spoczął na nim wzrok Barneya, Dallas z wrodzoną żołnierzom umiejętnością unikania nieprzyjemnych obowiązków zdążył wycofać się już do połowy wzgórza.

— Jestem kierowcą — wyjaśnił. — Zaczekam w samochodzie.

— Oto moi współpracownicy! Szczerzy, lojalni i wierni — głos Barneya zabrzmiał chłodno. — W porządku. Amory, powiedz temu kierowcy, by pojechał do obozu. My przypłyniemy okrętem; najszybciej jak tylko będziemy mogli. Wysadzimy ludzi Ottara na brzeg i może wreszcie znów zaczniemy pracować nad filmem. Obudź Gino, niech się usadowi na szczycie pagórka, w miejscu które wybraliśmy i niech kręci przybycie statku. I jeszcze jedno — niech ktoś zatrze ślady opon samochodowych na plaży.

— Dobrze, Barney, będzie jak mówisz. Słuchaj, naprawdę chciałbym cię zastąpić, ale ja i okręty…

— Dobrze już. Odejdź…

Barney, idąc do łodzi, przemókł do suchej nitki. Woda była tak zimna, że wydawało mu się, jakby ktoś amputował mu obydwie nogi mniej więcej do kolan. Czółno — w istocie kilka skór foczych naciągniętych na drewniany szkielet — było chwiejne i podskakiwało na falach jak ogromna pchła. By utrzymać równowagę Barney musiał kucnąć na dnie łodzi i mocno chwycić się burt obiema rękami. Gdy dopłynęli do knorra, nie był w stanie wyjść o własnych siłach z umykającej mu spod stóp łódki i wspiąć się na wysoką burtę okrętu. Wreszcie wyciągnęły się poń jakieś silne dłonie i wtaszczyły go na pokład jak wór z mąką.

Hananu! Sidistu handartökin[13] — zawołał Ottar.

Załoga odpowiedziała mu radosnym wyciem i rzuciła się, by przygotować okręt do ostatniego etapu podróży. Barney, chcąc uniknąć stratowania w czasie tej gorączkowej krzątaniny, wycofał się na rufę. Żeglarze zakładali beity rozpędzając przy tym na wszystkie strony kobiety, które pierzchały z piskiem. Zwierzęta, kopane co chwilę, donośnym rykiem wyrażały swój protest. Cały ten zatłoczony pokład, z porozwłóczonymi wszędzie, na wpół otwartymi pakami żywności i wylęknionym bydłem przypominał zgiełkliwe podwórze. W samym środku tego rozgardiaszu jedna z kobiet przykucnęła i zaczęła doić krowę do drewnianego skopka. Gdy statek obrócił się, wiatr przygnał w kierunku Barneya odór pomyj, przez co skojarzenie z gumnem stało się jeszcze bardziej natrętne. Jednak skoro tylko ruszyli, wszystko powoli wróciło do normy i nawet zwierzęta zajęły się spokojnie swą paszą. Rześki wiatr nie tylko wypełnił żagiel, ale rozwiał także dobywający się z pokładu fetor. Powietrze na rufie stało się świeże i czyste. Dziób statku pruł długie fale. Spieniona woda z sykiem przemykała wzdłuż burt. Knorr, pędzony po morzu lekko jak piórko, był rzeczywiście wspaniałym, praktycznym i w każdym calu dobrze pomyślanym statkiem.

— Ląd wygląda dobrze — stwierdził Ottar, lekko popychając rudel i wskazał wolną ręką zbliżający się brzeg, na którym widać było wyłaniające się wysokie drzewa i skrawki łąki.

— Poczekaj, aż opłyniemy przylądek — odparł Barney. — Tam jest jeszcze ładniej.

Mijali właśnie leżącą u wylotu zatoki wyspę, gdy zwierzęta poczuły aromat świeżej trawy i wszczęły hałas. Spętany i przytroczony do burty byk szarpnął trzymającym go łańcuchem i zaryczał donośnie. Kobiety krzyczały z radości. Mężczyźni zaintonowali jakąś pieśń. Podróż zbliżała się do końca, lądowanie zapowiadało się pomyślnie. Nawet Barney odczuł coś w rodzaju radosnego podniecenia, gdy otworzył się przed nim widok na Epaves Bay, na wysokie drzewa, sięgające ze wzgórz aż po błękit nieba i na wiosenną zieleń trawy, pokrywającej łąkę po obydwu brzegach strumienia. Ciemna sylwetka kamerzysty i stojący na wzgórzu jeep przypomniały mu jednak o filmie. Skulił się za burtą i starał się pozostać poza zasięgiem kamery dopóki nie włożył na głowę rogatego, normańskiego hełmu, który wisiał przywiązany rzemieniem do jednej z wystających belek. Dopiero wtedy uniósł się na tyle, by móc być dostrzeżonym z brzegu.

Ottar wprowadził sunący całą szybkością okręt do ujścia strumienia, a wszyscy na pokładzie pokrzykiwali głośno z emocji. Knorr zazgrzytał o piaszczyste łoże rzeczki, wzniósł się na fali, posunął jeszcze trochę do przodu, ponownie dosięgnął dna i z drżeniem kadłuba stanął. Nie troszcząc się nawet o to, by opuścić żagiel, cała załoga i pasażerowie wyskoczyli na brzeg, śmiejąc się z radości i brnąc przez strumień ku okalającej go łące. Ottar zerwał pełną garść wysokiej po kolana trawy, powąchał ją, po czym rozgryzł kilka pędów. Inni tarzali się po ziemi doznając niewysłowionej wręcz rozkoszy przebywania na stałym lądzie po wielu dniach spędzonych na pokładzie statku.

— Wspaniałe! — wrzeszczał Barney. — Absolutnie wspaniałe! Lądowanie w Winlandzie po wielu miesiącach na morzu — pierwsi osadnicy w Nowym Świecie! Cudowne zdjęcia! Wielkie, historyczne zdjęcia!

Przepchnął się pomiędzy podnieconymi zwierzętami i wdrapał na rufę, skąd zaczął machać w kierunku kamery w zapraszającym geście.

— Wystarczy! — krzyknął. — Chodźcie tutaj.

Stał za daleko, by mogli go usłyszeć, lecz wymowa gestów była jednoznaczna. Gino uniósł się zza kamery i machnął ręką w jego stronę, po czym zaczął pakować sprzęt do jeepa. W parę minut później samochód pędził już po piaszczystym brzegu. Barney zeskoczył z pokładu i wybiegł mu na spotkanie.

— Zatrzymaj się — krzyknął do siedzącego za kierownicą Dallasa. — Wykręć i ustaw się na brzegu tutaj, dokładnie naprzeciw strumienia. Ty, Gino, ustaw kamerę na dachu, tak, byś mógł sfilmować wszystko od czoła. Lądujący statek, ludzi biegnących wprost na kamerę i rozbiegających się potem na boki.

— Absolutnie rewelacyjne zdjęcia — powiedział Gino. — Sposób w jaki opuszczali statek! Daj mi dziesięć minut.

— Masz je! Zresztą ustawienie ich z powrotem do zdjęć potrwa znacznie dłużej. Stój! — zatrzymał Dallasa, który zamierzał właśnie zawrócić jeepa. — Potrzebna mi twoja butelka.

— Jaka butelka? — szeroko otwarte oczy Dallasa wyrażały dziewiczą niewinność.

— Ta, którą masz zawsze przy sobie, dawaj ją. To tylko pożyczka, zwrócę ci ją później.

Kaskader z wyraźną niechęcią wydobył spod siedzenia opróżnioną w jednej czwartej butelki whisky z czarną nalepką.

— No tak — stwierdził Barney lodowato. — Dobrałeś się do moich prywatnych zapasów.

— Tylko przez przypadek. Skończyła mi się… odkupię…

— A ja myślałem, że mam jedyny klucz do tego towaru. Oto czego uczy ludzi wojsko. Zjeżdżaj! Wsunął butelkę do kieszeni marynarki i ruszył w stronę Ottara, który klęczał nad strumieniem i siorbał wody ze złożonych w kubek dłoni.

— Każ im wracać z powrotem na pokład — zaproponował mu Barney. — Chcemy nakręcić lądowanie jeszcze raz. Z bliska.

Ottar spojrzał na niego, w osłupieniu zamrugał oczami i wierzchem dłoni otarł wodę spływającą po długiej brodzie.

— O czym mówisz, Barney? Każdy szczęśliwy, że jest w powrotem na lądzie. Nie zechcą wracać na statek.

— Zechcą, jeżeli im tak każesz.

— Dlaczego mam im tak kazać? Głupi pomysł.

— Rozkażesz im, ponieważ znowu jesteś w pracy. Tu jest trochę wynagrodzenia — podał butelkę Ottarowi, który uśmiechnął się szeroko i uniósł ją do ust.

W trakcie picia Barneyowi udało się przekonać go ostatecznie. Zapędzenie wszystkich z powrotem na statek nie było zadaniem prostym, nawet dla Ottara. W końcu stracił on panowanie nad sobą — co zresztą przychodziło mu bez większego trudu — ciosem w pierś powalił na piasek jednego z oponentów, po czym kopniakami skierował we właściwym kierunku dwie stojące najbliżej kobiety. Po tych zabiegach, aczkolwiek nie bez mamrotania pod nosem i głośnych skarg, reszta wdrapała się na pokład i poczęła wyciągać wiosła z dulek. Wysiłki, włożone w spuszczenie knorra na otwartą wodę, uśmierzyły resztki tlącego się buntu.

Gdy tylko wyładowano kamerę, Barney pchnął galopem samochód z powrotem do obozu. Jeep wrócił, zanim statek zdążył wykonać zwrot i postawić główny żagiel. Tylne siedzenie wozu wypełnione było po brzegi kartonami piwa, skrzynkami sera i puszkowaną szynką.

— Wywal to jakieś dziesięć jardów za kamerą — nakazał Barney — i ułóż na kupę, dość wysoką, by była widoczna ze statku. Otwórz szynkę, żeby wiedzieli co to jest i daj mi jedną puszkę szynki i piwo.

— Nadpływają — dobiegi go głos Gina. — Niebywałe! Absolutnie fantastyczne!

Wielki, prostokątny żagiel unosił się niemal nad knorrem, który z pełną szybkością pruł wody zatoki i wśród rozbryzgów spienionych fal sterował prosto ku ujściu strumienia. Barney nie był zupełnie pewien czy entuzjazm żeglarzy utrzyma się również podczas drugiego lądowania, zdecydowany był jednak nie zaprzepaścić żadnej szans.

Öl! — wrzasnął, wkładając w ten okrzyk całą siłę płuc. — Svínakjöt, öl ok ostr![14]

Zrozumieli. Po prawie trzech tygodniach życia o suchym prowiancie — sucharach i solonej rybie ryknęli z entuzjazmu. Ich reakcja była równie dobra, a może nawet lepsza niż za pierwszym razem. Walczyli, by wydostać się na brzeg, tratowali się wzajem na mieliźnie i gnali na wyścigi w kierunku kamery, by dorwać się do jedzenia i picia.

— Stop! — polecił Barney. — Ale nie odchodź, Gino. Chciałbym nakręcić wyładunek bydła, kiedy już się napchają do syta.

Pojawił się Ottar z nadgryzioną do połowy szynką w jednej dłoni i butelką w drugiej.

— Jak sądzisz, nadaje się to na wasze obozowisko? — zagadnął go Barney. Ottar rozejrzał się naokoło i przytaknął uszczęśliwiony.

— Dobra trawa, Babra woda. Pełno drewna na opał przy brzegu, pełno drzew o twardym drewnie na wzgórzach. Do ścinania. Ryby, polowanie. To dobre miejsce! Gdzie jest Gudrid? Gdzie reszta?

— Mają wolny dzień. Na Starej Katalinie. Płatny wolny dzień, z wielkim party, piknikiem i wszystkimi innymi przyjemnościami.

— Dlaczego party?

— Dlatego, że jestem wspaniałomyślny i lubię, gdy ludzie się cieszą; dlatego że nie mieliśmy tu nic do roboty przed waszym przybyciem i dlatego, że tak jest taniej. Czekałem tu z podstawową ekipą przez trzy tygodnie — cała reszta, ci co są na party, wyjechali tam tylko na jeden dzień.

— Chce widzieć Gudrid!

— Masz na myśli Slithey. Myślę, że ona również pragnie cię ujrzeć.

— Minęło wiele czasu…

— Jesteś zwolennikiem niewyszukanych przyjemności, Ottarze. Dokończ najpierw szynkę, a potem staraj się zapamiętać ten historyczny moment. Przybyłeś właśnie do Nowego Świata.

— Zgrywasz się, Barney. Ten świat jest tak samo stary, po prostu to jest Winland. Wygląda, że są tu niezłe drzewa.

— Zapamiętam te wiekopomne słowa — rzekł Barney.

Загрузка...