8

— Stój spokojnie! — wrzasnął Gino. — Całe twoje zadanie polega na tym, żebyś stał spokojnie. Nawet do tego nie jesteś zdolny!

— Musze się napić — mruknął Ottar i z rozdrażnieniem potrząsnął kudłatym sługą, przydzielonym Slithey. Człeczyna wydał z siebie odgłos, przypominający beczenie owcy i niemal upadł.

Gino zaklął i odwrócił się do kamery.

— Barney! — jęknął błagalnie. — Przemów do tych przedpotopowych prostaków. To ma być scena miłosna, a oni zachowują się jak na zapasach w stylu wolnoamerykańskim. To najgorsi statyści, z jakimi kiedykolwiek pracowałem.

— Odpocznij chwil, Gino. Będę u ciebie za minutę — odpowiedział Barney, zwracając się z powrotem do aktorów. Ruf, z długą jasną brodą, z założonymi na piersi rękami i w rynsztunku wojennym Wikinga wyglądał doprawdy imponująco. Slithey, siedząca na składanym foteliku z odchyloną w tył głową, podczas gdy trefiono jej włosy, prezentowała sil, wystawiając na pokaz około dwunastu stóp sześciennych jednego ciała, które dosłownie wystrzeliwało z głęboko wyciętego dekoltu sukni — chyba jeszcze lepiej.

— Wytłumaczę ci to jeszcze raz — zaczął Barney. — Jesteś zakochana, a Ruf odpływa na wojnę. Być może nigdy go już nie ujrzysz. Musisz wymawiać słowa pożegnania, stąd, z tego miejsca, z głębokim uczuciem, namiętnie!

— Myślałam, że mam go nienawidzić!

— To było wczoraj! Tłumaczyłem ci to już dwa razy. Pozwól, że zrobię to pokrótce jeszcze raz. Czy mogę liczyć także na odrobinę pańskiej uwagi, Mr Hawk? Film zaczyna się, gdy Thor, którego gra Ruf, przybywa na czele korsarzy normańskich, by zdobyć dwór, w którym mieszkasz, Slithey. Ty jesteś Gudrid, córka pana tego domu. W czasie walki wszyscy domownicy, prócz ciebie, zostają zabici przez piratów. Ciebie Thor zabiera jako zdobycz wojenną. Pożąda cię, lecz opierasz mu się, bo go nienawidzisz. Leci powoli zdobywa on twoje serce, zaczynasz być w nim zakochana. Staje się to jednak nie wcześniej niż przed jego kolejną wyprawą. Thor pozostawia cię czekającą na jego powrót. To jest właśnie ta scena! Opuszcza cię! Biegniesz za nim, wołasz go! On się odwraca, a ty wbiegasz za nim na wzgórze, właśnie tu! jasne?

— Spójrzcie — odezwał się Ruf, wskazując na morze. — Płynie tu jakiś okręt.

Wszyscy spojrzeli we wskazanym kierunku i ich oczom ukazała się długa łódź Wikingów, mijająca wiśnie cypel i kierująca się w stronę zatoki. Żagiel miała zwinięty, ale smoczy łeb na dziobie wznosił się i opadał w rytm miarowych uderzeń wioseł, pędzących statek po powierzchni morza.

— Jutro! — krzyknął Barney. — Lynn, gdzie pan jest? Przecież pan i Ottar umówiliście się z tym Finnboggi, że przyprowadzi swój okręt jutro!

— Oni mają bardzo słabe poczucie czasu — odparł mu Lynn.

Barney cisnął kapeluszem o ziemie i rzucił się w kierunku kamery.

— Jak to wygląda, Gino? Da się to kręcić? Wydusisz coś z tego?

Gino obrócił głowicę wielkiego, teleskopowego obiektywu i przytknął oko do wizjera. — Wygląda nieźle, całkiem dobre ujęcie.

— Kręć, może uda się coś z tego uratować.

Ottar, wraz z resztą Normanów popędził po zboczu pagórka w kierunku domostwa, nie zatrzymując się nawet na wołania Barneya domagającego się, by zeszli z planu.

— Co oni robią? — spytał, gdy poczęli szeregiem wybiegać z budynku, ściskając w rękach broń.

— Nie mam najmniejszego pojęcia — odpowiedział mu Lynn. — Prawdopodobnie to jakiś nieznany mi zwyczaj powitalny.

Ottar i jego ludzie stanęli na brzegu i wykrzykiwali coś w kierunku okrętu, którego załoga odpowiadała im w podobny sposób.

— Kręć to wszystko, Gino! — polecił Barney. — Jeśli wyjdzie coś dobrego, wstawimy to do scenariusza.

Gnana wiosłami łódź wbiła się w piaszczysty brzeg, a jej zakończony łbem smoka dziób zatrzymał się wysoko ponad głowami stojących na plaży wojowników Ottara. Nim łódź stanęła na dobre ludzie stojący na pokładzie chwycili zawieszone wzdłuż burt tarcze i wskoczyli do wody. Oni również, podobnie jak ich koledzy z wybrzeża, wymachiwali nad głowami bogatą kolekcją mieczy i toporów. W końcu obie grupy spotkały się.

— Jak to wygląda? — spytał Barney.

— Santa Maria! Oni się wymordują — odparł Gino.

Szczek żelaza zmieszał się z dzikimi wrzaskami walczących. Obserwującym zdarzenie ze szczytu wzgórza trudno było dostrzec szczegóły całego zamieszania — widzieli jedynie jednorodną masę walczących postaci — od chwili, gdy jeden z wojowników wyrwał się z tłumu i kulejąc, rzucił się do ucieczki wzdłuż brzegu. Był bez broni i najwyraźniej ranny. Tuż za nim gnał jego przeciwnik, wściekle wymachując toporem. Pogoń nie trwała długo, a jej koniec był gwałtowny. Gdy odległość miedzy nimi zmalała wystarczająco, topór opadł i głowa uciekającego zeskoczyła z ramion i potoczyła się po piasku.

— Oni to robią na serio — skonstatował wstrząśnięty Barney.

— Nie wydaje mi się, by to był Finnboggi i jego ludzie. Myślę, że to zupełnie inny oktet — zauważył Lynn.

Barney był człowiekiem czynu, leci przywykł raczej do innego typu działalności. Odgłosy bitwy, widok bezgłowego trupa i wsiąkającej w piasek krwi sparaliżowały go zupełnie. Czego on tutaj szuka? To nie był jego świat ani też nie był to ten rodzaj wydarzeń, do którego przywykł. To raczej sytuacja w sam raz dla Texa i Dallasa. Gdzie oni są?

— Radio — zawołał, przypomniawszy sobie poniewczasie o nadajniku, który nosił na ramieniu. Włączył go i w najwyższym pośpiechu zaczął przywoływać kaskaderów.

— Dostrzegł nas, skręca — biegnie tutaj — wykrzykiwał Gino. — Co za wspaniałe ujęcie!

Zamiast powrócić w wir bitwy, zabójca potrząsając toporem i wrzeszcząc ochryple wspinał się po zboczu wzgórza. Garstka filmowców na szczycie przyglądała mu się w bezruchu. Cały ten świat był dla nich na tyle dziwny, że byli w stanie myśleć o sobie jedynie jako o widzach. Nie przychodziło im nawet do głowy, że mogą zostać czynnie zaangażowani w te krwawe wydarzenia, które rozgrywały się u ich stóp. Atakujący Wiking podchodził coraz bliżej. Widać już było ciemne plamy potu i wody morskiej na kaftanie z szorstkiego, czerwonego sukna i czerwone bryzgi krwi na toporze i ramieniu. Ciężko dysząc rzucił się w kierunku Gina, biorąc najprawdopodobniej kamerę za rodzaj nieznanej mu broni. Operator do ostatniej chwili nie opuścił posterunku, filmując rozwścieczonego napastnika — uskoczył dopiero w obliczu spadającej nań siekiery. Ostrze roztrzaskało jedną z nóg statywu i kamera niemal zwaliła się na ziemię.

— Hej ty tam! Uważaj na sprzęt! — wrzasnął Barney i… pożałował tego natychmiast, bowiem oszalały i ociekający potem Wiking pognał teraz w jego stronę.

Gino sprężył się do skoku. W jego ręku błysnęło ostrze noża, trzymanego w sposób świadczący o niemałej wprawie — niewątpliwie efekt praktyki, nabytej za młodu w neapolitańskich slumsach. W chwili, gdy okrzyk Barneya odwrócił uwagę Wikinga, Gino zadał cios. Powinien on był dojść celu, ale wziąwszy pod uwagę posturę, Wiking był zwinny jak żbik. Uchylił się błyskawicznie i ostrze ześliznęło się, raniąc go tylko nieznacznie. Pod wpływem nagłego bólu Wiking zawył, lecz, jakby kończąc poprzedni unik, przerzucił topór tak; że jego rękojeść trafiła prosto w głowę Gina, który zwalił się jak długi na ziemie. Pokrzykując gniewnie, wojownik chwycił go za włosy i przechylił mu głowę w dół, napinając obnażoną szyje; jednocześnie wzniósł do góry topór, szykując się do zadania ciosu, który miał pozbawić Gina życia.

Czysty, wysoki odgłos wystrzału przeszył powietrze i ciałem Wikinga targnął nagły wstrząs. Kula trafiła go w pierś. Odwrócił się, jego otwarte usta wyrażały niemy ból; w tym momencie Tex — nikt nawet nie zdawał sobie sprawy z przybycia jeepa — wsparł rękę na kierownicy i dał jeszcze dwukrotnie ognia. Obie kule trafiły Wikinga w czoło. W chwili, gdy padał na ziemie, był już martwy.

Gino strząsnął z siebie bezwładny ciężar martwego ciała, stanął na drżące nogi i niemal natychmiast ruszył w stronę kamery. Tex zapuścił motor jeepa. Reszta stała jak wryta, zbyt przerażona gwałtownością ataku, by uczynić najmniejszy ruch.

— Czy chce pan, bym zjechał na dół i pomógł trochę naszym statystom? — zapytał Tex, ładując rewolwer nowymi nabojami.

— Tak — odparł Barney. — Musimy powstrzymać ten bajzel, zanim zginie ktoś jeszcze!

— Nie mogę dać panu gwarancji, że coś takiego się nie zdarzy — po wydaniu tej złowieszczej opinii Tex ruszył jeepem w dół wzgórza.

— Kamera stop! — krzyknął Barney do operatora. — Możemy wpakować do tego filmu wiele rzeczy — ale nie jeepa.

Tex prowadził samochód na pierwszym biegu, tak że do ryku silnika dołączyły się straszliwe dźwięki przeciążonej skrzyni biegów. W dodatku musiał zaklinować się klakson — wył on bowiem bez przerwy. Dusząc z siebie pięć mil na godzinę nadciągał ku polu bitwy. Ottar i jego ludzie widywali jeepa wystarczająco często, by się do niego przyzwyczaić, lecz trudno byłoby powiedzieć to samo o napastnikach. Ujrzeli, że zbliża się do nich jakiś wyjący potwór i ze zrozumiałych względów woleli nie stawiać mu czoła. Rozpierzchli się na prawo i lewo. Jednego z nich, poruszającego się najwyraźniej zbyt opieszale, powalił na ziemie Tex, biorąc poślizgiem zakręt tuż przy samym brzegu morza. Ottar i jego towarzysze zgromadzili się za jeepem i z furią natarli na idącego w rozsypkę przeciwnika. Napastnicy rzucili się do ucieczki na oktet, w pośpiechu chwytając za wiosła. W tym momencie potyczka powinna się skończyć i zapewne skończyłaby się, gdyby Texa nie opanowała gorączka walki. Zanim łódź ruszyła wstecz, rzucił się do kabiny jeepa, skąd wydobył zakończoną palą stalową linę, nawiniętą na ukryty pod przednim błotnikiem bęben. Tex zataczając nią nad głową coraz szersze kręgi zaczął wdrapywać się na maskę jeepa. W pewnej chwili puścił linę, wydając przy tym bojowy okrzyk, który wyraźnie zagłuszył inne wrzaski. Pętla wyskoczyła prościutko w górę i zgrabnie opadła na smoczej głowie, umieszczonej na wysokiej belce dziobowej. Tex szarpnął liną, by zacisnąć chwyt, po czym bez pośpiechu zeskoczył z maski i usadowił się za kierownicą. Woda zapieniła się pod uderzeniami wioseł i okręt powoli, majestatycznie popłynął do tyłu. Tex zapalił papierosa i pozwolił linie rozwijać się, dopóki nie napięła się ona między okrętem a jeepem. Jeden z Wikingów na pokładzie usiłował ją przerąbać, lecz poza zupełnym zniszczeniem ostrza swego topora, nic nie wskórał. Tex włączył wsteczny bieg. Lina wyprostowała się i napięła jak struna. Okręt zatrząsł się na całej długości i stanął. Następnie powoli, acz nieubłaganie ruszył z powrotem w kierunku plaży. Na próżno coraz głębiej zanurzane wiosła rozbryzgiwały wodę. Wszystko było skończone. Pozostawało tylko brać jeńców. Zapał, który piraci okazywali przy ataku na wybrzeże ulotnił się bez śladu. Broń wysunęła się im z rąk. Tylko jeden z nich zachował nieco chęci do walki. Był to ten sam człowiek, który usiłował przecinać liny. Z toporem w jednej ręce i okrągłą tarczą w drugiej wyskoczył na brzeg i ruszył do ataku na jeepa. Tex odciągnął kurek rewolweru i czkał, lecz w tym momencie do walki wkroczył Ottar. Obaj wojownicy zaczęli krążyć wokół siebie na samym brzegu morza obrzucając się wyzwiskami. Z chwilą, gdy obaj wodzowie stanęli naprzeciw siebie, na wybrzeżu zamarł wszelki ruch. Tex ostrożnie zwolnił kurek i wsunął rewolwer z powrotem do kabury.

Podniecony bitwą Ottar ociekał potem i najwyraźniej usiłował wprowadzić się w stan szału bojowego. Rycząc i uderzając toporem o krawędź tarczy wbiegł w marze i zatrzymał się dopiero, gdy woda dosięgła mu pasa. Wódz najeźdźców stał o kilka jardów dalej, łypiąc spod przyłbicy żelaznego hełmu i miotając gardłowe przekleństwa. Ottar walił obuchem topora w tarcz, robiąc przy tym hałas przypominający odgłosy kuźni, po czym ruszył nagle do ataku i zatoczywszy siekierą szeroki łuk wymierzył cios prosto w głowę przeciwnika. Napastnik uniósł tarczę, chcąc sparować uderzenie, lecz siła ciosu była tak wielka, że powaliła go na kolana.

W ryku Ottara zadźwięczała nuta najwyższej radości. Uderzał toporem raz po raz, nie zwalniając tempa, z nieubłaganą regularnością dobrze wykwalifikowanego drwala. Drzazgi sypiące się z tarczy przeciwnika, zmieszane z rozbryzgami fal, chmurą okryły walczących. Na chwilę rytm ciosów ustał Ottar uniósł broń wysoko w góre, po czym ze wszystkich sił spuścił ją na hełm przęciwnika. Uniesiona tarcza nie mogła powstrzymać tego ciosu. Topór ześliznął się z niej i prawie nie tracąc impetu, ugodził niżej, prosto w udo. Wiking zaskowyczał z bólu i starał się zadać Ottarowi cios z lewej strony. Ottar uchylił się z łatwością i zatrzymał na chwile, by ocenić efekt uderzenia. Napastnik czynił wszystko, co mógł, by utrzymać się w pozycji stojącej. Cały ciężar ciała wsparł na zdrowej nodze — widać było, że druga, obficie krwawiąca, jest nieomal odcięta od ciała. Na widok tej radosnej sceny Ottar odrzucił od siebie tarczo oraz topór i wydał okrzyk zwycięstwa. Zraniony Wiking próbował go zaatakować, lecz Ottar umykał mu bez trudu, zaśmiewając się do łez z tych żałosnych wysiłków. Wszyscy Normanowie na brzegu — i większość załogi łodzi — również kwitowali śmiechem bezsilną wściekłość rannego, który czołgał się za Ottarem, czyniąc coraz słabsze próby zwalenia z nóg tańczącego przeciwnika.

Ottar musiał uświadomić sobie, że ten rodzaj zabawy może skończyć się jedynie śmiercią wroga z upływu krwi, bowiem podbiegł do niego znienacka i ciosem w plecy powalił go twarzą w spienioną wodę. Nogą przydepnął uzbrojoną w topór rękę, oburącz ujął głowę Wikinga i zanurzył ją w piasku i mule morskim. Trzymał ją tak, nie zważając na gwałtowne skurcze, jakie wstrząsały ciałem rannego, aż ten wyzionął ducha — utopiony w kilku calach spienionej wody morskiej. Wszyscy, zarówno na plaży, jak i na statku powitali ten wyczyn gromkimi oklaskami.

Na wzgórzu panowała martwa cisza. Przerwał ją dopiero Ruf Hawk, który na chwiejnych nogach rzucił się na oślep do ucieczki. Barney dopiero teraz zauważył, że Gino stoi z powrotem przy kamerze.

— Nakręciłeś tę walkę? — spytał z niemiłą świadomością, że załamuje mu się głos.

— Wszyściusieńko — Gino poklepał kasetę. — Ale nie jestem pewien, czy z tej odległości udało mi się uchwycić wszystkie szczegóły.

— To dobra wróżba — odparz Barney. — Zwijamy robotę na dzisiaj. Za chwilę skończy się światło, a poza tym nie wydaje mi się by po tym widowisku ktokolwiek z nas miał ochotę do pracy — skinął głową w kierunku plaży.

— Wcale mi to nie przeszkadza — odezwała się Slithey. — Przypomina mi to rzeźnie, w której pracował mój ojciec, gdy mieszkaliśmy w Chicago. Przynosiłam mu zawsze drugie śniadanie do roboty.

— Nie każdy miał takie szczęście. A zatem… jutro, punktualnie o siódmej trzydzieści rano. Zaczynamy od tego miejsca, w którym dziś przerwaliśmy — Barney spojrzał w dół na tłumną, hałaśliwą scenę, jaka rozgrywała się u stóp zbocza.

Zabitych i rannych z obydwu stron ściągnięto na kupę, nieco powyżej granicy zasięgu fal, a zwycięzcy zajmowali się właśnie plądrowaniem statku, w pierwszej kolejności wynosząc piwo. Ottar przemawiał do trzymanej pod strażą grupki tych napastników, którym udało się ujść z życiem. Przechadzał się dumnie tam i z powrotem i coś do nich wykrzykiwał, akcentując niektóre sformułowania wymachiwaniem pieści. Cokolwiek powiedział, odniosło to skutek, bowiem zanim Barney dotarł do stóp wzgórza Normanowie, zarówno pokonani, jak i zwycięzcy, ruszyli żwawo w kierunku domostwa. Tylko jeden człowiek pozostał w tyle. Ottar ciosem pieści w twarz powalił go na ziemię i dwóch pachołków odciągnęło go szybko gdzieś na stronę.

Barney dopadł Ottara w chwili, gdy ten usiłował po omacku odnaleźć swój topór, leżący gdzieś w morzu.

— Czy nie zechciałbyś mi powiedzieć, co to wszystko miało znaczyć?

— Widziałeś, jak go trafiłem w nogę? — Ottar jął wymachiwać odnalezionym właśnie toporem. — Trafiłem! Trach! Noga ucięta!

— Tak, to było świetnie zagrane. Widziałem wszystko. Moje serdecznie gratulacje — ale kto to był i co oni wszyscy wyprawiali?

— Nazywał się Torfi. Whisky? — To ostatnie słowo wyrwało się Ottarowi jako radosny okrzyk, skierowany do Texa, który rzucił właśnie na piach zrolowaną linę i wydobył spod siedzenia jeepa pintową butelkę.

— Whisky — odpowiedział mu Tex. — Co prawda to nie twoja ulubiona marka, ale też robi swoje. Ma się po niej wyśmienity lewy sierpowy.

Ottar z lubością przewrócił oczami, po czym zamknął je mocno i począł osuszać przytkniętą do ust flaszkę.

— Boże, jak ja bym chciał tak umieć — jęknął Tex z zazdrością.

Barney odczekał aż Ottar z radosnym okrzykiem cisnął pustą butelkę do morza i zapytał:

— Ten Torfi. Jakie miałeś z nim problemy?

Skutki walki i spożycia whisky zwaliły się na Ottara jednocześnie. Opadł raptownie na kamienie i potrząsnął swą ogromną głową.

— Torfi, syn Valbranda — zaczął i czknął — syna Valthjofa, syna Orlyga przybył do Sviney… Torfi zabił ludzi Kroppa, dwunastu na raz. Dokonał też masakry Holesmenów i był w Hellisfitarze wraz z Illugi Czarnym i Sturlim Godi, gdzie zabito osiemnastu ludzi mieszkających w jaskiniach. On także spalił Auduna, syna Smidkela w Bergen. — Przerwał i z głębokim namysłem uniósł głowę, w poczuciu, że przekazał informacje najwyższej wagi.

— No dobrze, ale co to wszystko oznacza? — Barney nie był w stanie ukryć osłupienia.

Ottar spojrzał na niego z niesmakiem.

— Smidkel ożenił się z Thoroddą, moją siostrą.

— Oczywiście! Jak mogłem o tym zapomnieć — przytaknął skwapliwie Barney. — I ten Torfi miał na pieńku z twoim szwagrem, a tym samym również z tobą. A wszystko skończyło się, kiedy przybył, by również tu zrobić małą rzeźnie. Co za obyczaje! A ci ludzie z nim? Co to za jedni?

Ottar wzruszył ramionami i wstał, opierając się mocno na przednim kole jeepa.

— Wikingowie, piraci. Chcą napaść na Anglie. Teraz nie lubią Torgiego, ponieważ on przybyć najpierw tu, zamiast napadać na Anglie. Teraz oni idą ze mną napaść na Anglie. Popłyną moją długą łodzią — wskazał toporem na uwieńczony smoczą głową okręt i ryknął śmiechem.

— A ten człowiek, co nie chciał się do ciebie przyłączyć?

— Haki, brat Torfiego. Ja zrobię z niego niewolnika. Sprzedam go z powrotem jego rodzinie.

— Ci faceci mają u mnie kredyt. Nie bawią się w puste gadki — mruknął Tex.

— Zgadzam się z tobą w zupełności — stwierdził Barney, patrząc w osłupieniu na Wikinga, który w tej chwili wydawał się być pod każdym wzgledem wielki.

— Właź do jeepa, Ottar, odwieziemy cię do domu.

— Ottar prowadzić cipa — odkrzyknął entuzjastycznie Wiking. Wrzucił swój topór i tarczę do wozu, po czym przelazł przez zamknięte drzwi do szoferki.

— Nie za kierownicę — ostrzegł go Tex. — Na to masz jeszcze czas.

Wśród dóbr zrabowanych z łodzi znajdował się również tuzin baryłek piwa. Większość z nich, już odszpuntowana, stała przed wejściem do chaty, w której nabierała właśnie rozmachu uczta wydana z okazji zwycięstwa. Wszystko zdawało się wskazywać, że do byłych najeźdźców nie żywiono najmniejszej urazy. Przemieszani ze zwycięzcami, na równi z nimi wychylali toast za toastem. Haki, który ze związanymi rękami i nogami miotał się pod ławą, wyglądał na jedyną osobę nie podzielającą powszechnej radości.

Zgiełk okrzyków powitalnych obwieścił pojawienie się Ottara, który natychmiast skierował swe kroki ku najbliższej baryłce, złożonymi dłońmi zaczerpnął z niej piwa i wypił je jednym haustem. Wrzawa nieco przycichła i Barney usłyszał warkot silnika samochodu. Odwrócił się i zobaczył, że trzęsąc się na wyboistej plaży, nadjeżdża ku nim jeden z filmowych pickupów. Pojazd zatrzymał się gwałtownie, wzbijając spod kół fontannę piasku. Z szoferki wychylił się Dallas.

— Próbujemy skontaktować się z panem przez radio od dobrych dziesięciu minut. Barney spojrzał na swój aparat radiowy i zauważył, że nie jest włączony.

— Nic strasznego — odparł. — Wyłączyłem go przez pomyłkę.

— Za to w obozie dzieją się straszne rzeczy. Dlatego próbowaliśmy pana złapać.

— Co? Co masz na myśli?

— Rufa Hawka. Wracał do obozu szalenie podenerwowany i nie patrzył gdzie lezie. No i nadepnął na owcę wie pan, na jedną z tych brudnych, szarych, co wyglądają jak kamienie. Przewrócił się i złamał nogę.

— Masz zamiar mi wmówić, że w… trzecim dniu zdjęć mój główny aktor leży ze złamaną nogą?! Dallas spojrzał mu, nie bez pewnej sympatii, prosto w oczy i wolno skinął głową.

Загрузка...