Sprzeczności

Lot

Idźmy po kolei. Ponieważ już przedtem od kilku dni po Moskwie krążyły dziwne plotki (o tym będzie jeszcze mowa), więc oczywiście nie tylko tam, lecz w tak zwanych ”zaprzyjaźnionych” stolicach ludzie o tym mówili. Najjaskrawszym tego przykładem był wspomniany już wypadek warszawski: polscy dziennikarze i inni towarzysze tak bardzo się pospieszyli z podaniem dobrej wiadomości, że wyprzedzili samo wydarzenie!

Oczywiście w Budapeszcie też o tym mówiono. Dowodem jest węgierska prasa partyjna[3]. Artykuł niejakiego V.J. w Nepszabadsag wyjawia: że we wtorek w południe (a więc dwadzieścia cztery godziny przed rzekomym lotem Gagarina) cały Budapeszt mówił o sowieckim locie w Kosmos jako już dokonanym fakcie. Znamy psychologię „socjalistycznych” reżimów, dość mieliśmy czasu, aby się nauczyć wszystkich chwytów i forteli. Takie plotki nie bez powodu zwykły się rozchodzić, podobnie jak dementowanie (które w rzeczywistości jest tylko zaprzeczeniem) ma swoje znaczenie w imperium kłamstwa. Od czasów Hitlera, Stalina, Ceaucescu, Kadhafiego i im podobnych wiemy, że to, czemu przeczą owe reżimy, na ogół stanowi czystą prawdę. Otóż w omawianym artykule znajdujemy zaprzeczenie, że coś podobnego zdarzyło się w Związku Radzieckim, że to tylko „imperialistyczny wymysł”, itd. Brak jednak odpowiedzi na pytanie, skąd w takim razie przyszła ta wieść, w jaki sposób rozprzestrzeniła się nie tylko w Moskwie, lecz w połowie Europy — jeszcze zanim nastąpił ów rzekomy lot?

Jak już wspomniano: na podstawie pośrednich dowodów twierdzimy, że Gagarin nigdy nie był w przestrzeni kosmicznej. Dla celów propagandowych przeprowadzono w Związku Sowieckim przedwczesny eksperyment, który się nie udał, i dopiero wtedy, pod naciskiem rozgłoszonych już wiadomości (i z powodu zbliżającego się terminu amerykańskich doświadczeń) trzeba było wydobyć z nicości człowieka, którego da się mianować kosmonautą i wmówić światu, że ten człowiek już odbył wielką podróż.

Potrzebny był człowiek godny zaufania. Tak, podporucznik Jurij Gagarin, potem porucznik i major, był istotnie godny zaufania, gdyż najważniejszym wydarzeniem jego życia przed lotem kosmicznym — jak sam to później oświadczył — było przyjęcie go do partii…

Ale teraz po kolei. Otóż wtedy, kiedy wszyscy już rozprawiali o locie w Kosmos, w środę, 12 kwietnia przed południem TASS podała o tym wiadomość, którą MTI (Węgierska Agencja Prasowa) odebrała o godzinie 930. Z uwagi na różnicę czasu zegary w Moskwie wskazywały wtedy godz. 1130.

Oto zaczęła się era kosmiczna — oznajmiono triumfalnie w Moskwie. Rosjanie byli już skłonni zapomnieć o własnym, pierwszym sputniku z 1957 roku. Loty kosmiczne człowieka otwierają nowe perspektywy w dziejach ludzkości — grzmieli. Faktycznie nie można zaprzeczyć, że chodziło o wielkie współzawodnictwo. Wielu o tym wiedziało i w Ameryce, i na Zachodzie. Nie zaszkodzi zacytować: „Przed lotem” Gagarina w Stanach Zjednoczonych wystrzelono łącznie 42 sputniki, w Związku Radzieckim zaś wszystkiego 12 sztucznych księżyców wyprawiono na orbitę dokołaziemską… Choćby tylko dlatego mieli złe samopoczucie. Konieczny był jakiś wielki sukces.

Lecz kto naprawdę odbył lot kosmiczny — i kiedy?

Dziwnym trafem pewnej pomocy w ustaleniu faktów dostarczył ówczesny korespondent węgierski w Moskwie. O tym, że coś było nie w porządku, doniósł w swoim pierwszym sprawozdaniu z 13 kwietnia. Żeby nie było nieporozumień: ukazało się to w druku. Wspomina, jak na sensacyjną wiadomość zareagowali wszyscy korespondenci prasy międzynarodowej, akredytowani w Moskwie. Są tam dwa zdania, które dzisiaj nie wydają się już dziwne, lecz są raczej dowodem. Cytuję: „I tak rozpoczęła się zacięta walka o sekundy między wielkimi zachodnimi agencjami prasowymi. Jak to było możliwe, że natychmiast dostały wolne połączenia kablowe? Otóż międzynarodowe agencje już od czterech dni, poświęcając tysiące dolarów, utrzymywały stałą łączność z moskiewskimi korespondentami…”

Musiał chyba być jakiś powód, prawda? A więc począwszy od 8 kwietnia nie tylko w Moskwie, lecz i za granicą, przede wszystkim na Zachodzie wiedziano już, że coś się szykuje. Albo — tak my uważamy — coś już się stało. W roku 1961 sytuację korespondentów zagranicznych w Moskwie w niezwykłym stopniu utrudniały władze i tajna policja. Nie mogło być mowy o tym, by opuszczali Moskwę i na własną rękę zdobywali wiadomości. Taki krok w dobrze pilnowanym mieście równałby się zawodowemu samobójstwu, w najłagodniejszej formie groził cofnięciem akredytacji, albo oskarżeniem o szpiegostwo… (Te zarządzenia byty w mocy do lat osiemdziesiątych). Tak więc zagraniczni dziennikarze, jeśli chcieli wykonywać swoje zadania byli zdani na miejscowych informatorów i na plotki. Od organów urzędowych zamiast rzeczywistych informacji otrzymywali tylko propagandowe frazesy lub kłamstwa; w tym wypadku też nie było inaczej. W mieście mówiono, że była próba lotu w Kosmos, ale się nie udała. A może nie było? W każdym razie donieśli o tym na Zachód, a tamtejsze agencje prasowe przygotowały się: wkrótce krążące wiadomości zostaną potwierdzone przez źródła oficjalne. Od 8-go kwietnia czekali i naprawdę kosztowało ich to niemało.

Ktoś mógłby powiedzieć: przy wydarzeniach o takim znaczeniu nie da się uniknąć, by ludzie nie plotkowali, by już wcześniej nie było przecieków. Ja zaś powiadam: z zachowania tajemnic imperium sowieckie zdało egzamin celująco (patrz dalej do rozdziału na ten temat) i kierownictwo nie miało tego rodzaju kłopotów. Poza tym wystrzelenie pierwszego sputnika w 1957 roku było w swoim czasie jeszcze większym wydarzeniem, a przecież do ostatniej chwili nie było najmniejszego przecieku!

Łączność radiowa

Po wystrzeleniu pierwszego sputnika podano długość fali, na której każdy mógł usłyszeć jego sygnał. Pamiętamy chyba: często stacje nadające program podawały sygnał bip-bip. Teraz, kiedy zdarzyła się tak ważna rzecz, jak rzekomy lot Gagarina, nie podano z góry takiej informacji, nikt więc nie mógł usłyszeć sygnału. Natomiast Frankfurter Allgemeine Zeitung w tym czasie opublikował małą ukrytą wiadomość, z której wynikało, że kilka dni wcześniej zachodni nasłuchiwacze radiowi (z pewnością chodziło o wojskowy nasłuch elektroniczny) słyszeli rozmowę w języku rosyjskim między Ziemią i przestrzenią kosmiczną. Nie byli co prawda całkiem pewni, czy jeden z mówiących faktycznie mówił z Kosmosu.

Po locie Gagarina władze sowieckie oficjalnie podały do wiadomości długości fal, których używano podczas lotu. (Dlaczego dopiero po fakcie?) Oto one: w zakresie fal krótkich — częstotliwość 9,019 i 20,006 MHz, a w zakresie UKF 143,625 MHz. Ponieważ ogłoszono to post factum nikt już nie mógł skontrolować po ukazaniu się tamtej wiadomości, czy istotnie była to rozmowa rosyjska i głos Gagarina. Czy rozegrało się to rzeczywiście 12 kwietnia rano? A może kiedy indziej? Albo… wcale nie?

Lot — wersja oficjalna

TASS podała do wiadomości, że Jurij Aleksiejewicz Gagarin, urodzony w 1934 (a zatem miał wtedy dwadzieścia siedem lat), 12 kwietnia przed południem jako pierwszy w dziejach ludzkości dokonał lotu kosmicznego dokoła Ziemi. Lot trwał 89,1 minut w jednoosobowym statku kosmicznym typu Wostok, który szczęśliwie powrócił na Ziemię w wyznaczony z góry rejon na terytorium Związku Radzieckiego.

Statek kosmiczny tego dnia według czasu moskiewskiego wystartował o godzinie 907 z Bajkonuru (o tym będzie też mowa dalej…), o 922 przeleciał nad Ameryką Południową, o 1015 nad Afryką, a o 1025 na sygnał nadany z ziemi włączyło się urządzenie hamujące i kabina kosmiczna po dokonaniu jednego okrążenia Ziemi wylądowała w pobliżu jakiejś wioski koło Saratowa o g. 1055.

Czas trwania lotu: najpierw przez kilka dni podawano 89,1 minut. W następnych latach oceniano czas lotu na 108 minut. Oczywiście zależało to od tego, jaki odcinek lotu był oceniany. Prawdopodobnie odliczono czas startu i lądowania, stąd owe 89 minut, potem zaś dodano ów czas i wyszło 108 minut.

Ważna uwaga: o fakcie lotu kosmicznego TASS poinformowała po odbyciu lotu. Nie przedtem, nie podczas lotu i nie minutę po lądowaniu, tylko nieco później.

Dokładnie 35 minut potem, jak kosmonauta rzekomo znalazł się na Ziemi w pobliżu Saratowa. O tym będzie jeszcze mowa w dalszym ciągu tych wywodów.

Pierwsze zdjęcia

Nazajutrz w gazetach ukazały się dwa zdjęcia. Jedno to dobrze znana fotografia uśmiechniętego lotnika w skórzanej kominiarce. I drugie, na którym kosmonauta stoi między innymi osobami, po wyjściu z kabiny. W prasie węgierskiej też się to zdjęcie ukazało, najczęściej z takim tekstem: „Major Gagarin znowu na Ziemi po udanym locie w Kosmos”.

Tylko że to nie on! Zupełnie inna twarz, któż wie, kiedy i gdzie to zdjęcie zostało wykonane? Nawet pobieżny rzut oka wzbudza mieszane uczucia. Ten człowiek nie bardzo jest podobny do uśmiechającego się do nas prosto w oczy kosmonauty. Czyż nikt tego nie zauważył? — mielibyśmy prawo zapytać. Odpowiedź: tego dnia po raz pierwszy pokazano światu zdjęcia Gagarina, a że nie rozporządzano innymi, te właśnie dostarczono międzynarodowej prasie dla celów informacyjnych. Wówczas nikt jeszcze nie znał prawdziwej twarzy rzekomego kosmonauty, nikt nie zwrócił na to uwagi. Zdjęcie zresztą nie jest najlepsze, ale do tego już przywykliśmy z uwagi na ówczesny stan techniki sowieckiej.

„Jestem członkiem i synem Partii Komunistycznej”

(Gagarin)

Pierwszego dnia było bardzo mało prawdziwej informacji. Faktycznie niemal nie dowiedzieliśmy się żadnych szczegółów. Niektóre pisma — nie tylko na Zachodzie — podawały sprzeczne w niektórych punktach wiadomości.

Można nawet powiedzieć: panowało wręcz zamieszanie. I to nie tylko w dziedzinie informacji, lecz także za kulisami. Reżyserom pozostało mało czasu na wyreżyserowanie całego spektaklu, jest więc zrozumiałe, że popełnili błędy. Pierwszy dotyczył wspomnianego już zdjęcia, ale były oczywiście także inne.

W tym czasie odezwało się kilka trzeźwych głosów na świecie, szkoda, że później umilkły, a nawet przyłączyły się do chóru ogólnego zachwytu. Paru zauważyło, że „przepraszam, ale przed kilku dniami coś się stało, jakiś lot kosmiczny, czy coś… Skąd więc wziął się ten Gagarin i czemu się twierdzi, że on właśnie latał, i to dopiero w środę, 12 kwietnia? Wiemy przecież, że już w sobotę, czy w niedzielę inny sowiecki kosmonauta został wystrzelony w Kosmos…”

Kim mógł być prawdziwy pierwszy kosmonauta?

W plotkach padały nawet nazwiska; większość wymieniała Iljuszina juniora, syna konstruktora samolotowego Iljuszina, twórcy sławnych samolotów IŁ. Ciekawe, że zachodni korespondenci, którzy później starali się to wyjaśnić, natrafiali zawsze na mur milczenia. Przez bardzo długi czas nikomu nie udało się dotrzeć do młodego Iljuszina, Kiedyś, w roku 1963, czy 1964, jakiś węgierski tygodnik — o ile sobie przypominam „Orszag-Yilag” lub „Nók Lapja” („Kraj-Świat” lub „Pismo Kobiet”) — przedrukował z prasy sowieckiej krótki wywiad, podobno przeprowadzony właśnie wtedy z Iljuszinem juniorem. Wynikały z niego następujące fakty: przeklęta prasa kapitalistyczna bezpodstawnie podejrzewała tego nienagannego radzieckiego obywatela o to, że był kiedykolwiek kosmonautą. Jest to czysty wymysł. Towarzysz Iljuszin junior w roku 1961 uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu — twierdził autor wywiadu — w następstwie którego przez dwa lata leczył się w Chinach! I ta właśnie wzmianka o Chinach jest podejrzana. Kto sfę chociaż trochę interesował w polityce światowej antagonizmem chińsko-sowie-ckim, ten dobrze wie, że te dwa ogromne państwa na początku lat sześćdziesiątych poważnie się poróżniły i taki stan trwał do lat siedemdziesiątych. Czyżby sowiecka wiedza lekarska była aż tak zła, że nie potrafiła wyleczyć syna tak znakomitego człowieka? Trzeba go było wysłać na leczenie do nieprzyjaznych wtedy Chin? Przy rozeznaniu ówczesnych stosunków wydaje się to całkowitym absurdem.

Te twierdzenia same w sobie są dowodem, że wokół lotu Gagarina coś nie jest w porządku. Tak więc według krążących po Moskwie informacji, Iljuszin junior siedział w statku kosmicznym Wostok 8, 9 lub 10 kwietnia. On miał być pierwszym kosmonautą sowieckim na znak szczególnego uznania i wdzięczności partii dla zasług jego ojca. Nie wiadomo, w jakim stopniu pilot Iljuszin był przygotowywany do tego lotu. Tym niemniej według krążących po Moskwie wieści lot był fiaskiem, Iljuszinowi nie udało się okrążyć Ziemi, coś się stało już w pierwszej fazie lotu, tak że trzeba było Wostok ściągnąć na Ziemię. To przymusowe lądowanie nie odbyło się gładko, a młodego Iljuszina — podobno — w tragicznym stanie wydobyto z kabiny i nie mogło być mowy o tym, by go pokazać światu jako kosmonautę po szczęśliwym locie. Gdyż taka możliwość była prawdopodobnie też rozważana. Jako że nie liczyła się prawda, lecz to, czy uda się wmówić światu, że wyprzedzili Amerykanów. Jednak Iljuszin był w takim stanie, że wiedziano, iż lepiej go nikomu nie pokazywać i odciąć od świata, na całe lata albo nawet na całe życie… Trzeba było rozejrzeć się za innym kosmonautą, lecz kłopot w tym, że eksperymentu nie można było powtórzyć. Nie było innego statku kosmicznego Wostok, a że wiadomość jakoś przeciekła, nie można było czekać tygodniami na przygotowanie następnego lotu. Tym bardziej, że Amerykanie już deptali po piętach… Tak więc według jednej wersji Sowieci byli zmuszeni do podstawienia kogoś innego zamiast Iljuszina i wmówienia światu, że dopiero 12 kwietnia wyruszył w Kosmos pierwszy człowiek, który zdrowo powrócił na Ziemię i że nazywa się Gagarin.

Byłoby ciekawe odnaleźć w dzisiejszym Związku Radzieckim młodego Iljuszina. Chociaż jeśli to rzeczywiście on został wystrzelony w przestrzeń kosmiczną w kwietniu 1961 roku, należy wątpić, czy da się go odnaleźć i czy w ogóle jeszcze żyje.

Kłamstwa Gagarina

Nie jest winą „kosmonauty”, że musiał kłamać. Najwyżej o tyle, że jako wierny członek partii pełen podziwu dla Chruszczowa, podjął się tej roli — na pozór wdzięcznej. Nie przypuszczam, by można go było do tego zmusić. Może nawet nie chciano go zmuszać. W takich szczególnych wypadkach o wiele lepiej, żeby człowiek w pewnej mierze wierzył w to, co mówi. Jeśli wierzy, że w ten sposób oddaje ojczyźnie nieocenioną przysługę. Chyba łatwo było go do tego skłonić, tak mi się wydaje. Albowiem major Jurij Gagarin, o którym powszechnie wiedziano, że ślepo wierzy w Partię Komunistyczną i jej aktualnych przywódców, był takim człowiekiem. Kierownictwo też podjęło olbrzymie ryzyko, obdarzając go zaufaniem, ale nie było innego wyjścia. Pewne jest także, że byli inni kandydaci. Tylko że było mało czasu, by przygotować człowieka na wiele tysięcy możliwych pytań, na które w najbliższych dniach, tygodniach, może i latach będzie musiał odpowiadać. I to nie tylko w okolicznościach krajowych, a wiec sowieckich, to znaczy dobrze kontrolowanych i możliwych do skontrolowania, lecz także zagranicznych, prawdopodobnie częstych, i to na Zachodzie!

Powtarzam, że brak czasu mógł być powodem niedostatecznego przygotowania tej marionetki. Pozostańmy jednak przy chronologii. A więc 12 kwietnia, po „locie”, TASS nie miała przygotowanej z góry kolekcji zdjęć do rozdania korespondentom prasy i telewizji. To błąd, lecz naszym zdaniem coś więcej: obciążający znak. Bo przecież, gdyby wszystko działo się zgodnie z planem, to kosmonautę Gagarina od miesięcy fotografowano by bez opamiętania podczas ćwiczeń, lotów, w gronie rodzinnym, i byłyby na składzie niezliczone zdjęcia z takimi podpisami jak „Gagarin i traktorzyści”, „Ulubione miasta Gagarina”, „Gagarin na wycieczce ”,.„Gagarin z matką, ojcem, braćmi, szwagrami, dziećmi, pionierami, działaczami partyjnymi itd.” Zdjęcia czekałyby na 12 kwietnia. A w rzeczywistości… nie istniało ani jedno takie zdjęcie! Podobne wykonano po wielu dniach, tygodniach, a nawet miesiącach — z ogromnym opóźnieniem!

Z wyjątkiem, oczywiście, istniejących już zdjęć odpowiadających chronologii i logice. Było kilka słabych fotografii z klubu lotników, zdjęcia rodzinne z młodych lat, itp. Wszystkie inne zdjęcia zostały zrobione po rzekomym locie, znowu stanowiąc przenośny dowód, że reżyserzy (zmuszeni jesteśmy używać tego określenia, gdyż nie znamy ich nazwisk) wpadli w pułapkę czasu. Gagarina wyciągnięto w ostatniej chwili, najwyżej na 48-72 godzin wcześniej, i tylko tyle czasu zostało na przygotowania. Wtedy oczywiście byli zajęci czym innym, a „kosmonauta” też na co innego musiał wykorzystać pozostały krótki czas: musiał „wmaglować” przestrzeń kosmiczną i nigdy nie przeżyty lot kosmiczny. Toteż nie było i zdjęć.

Nic innego też nie było…

W swoim życiorysie Gagarin twierdził[4], że jeszcze przed lotem udzielił wywiadu reporterom Prawdy i Izwiestii, który nagrany na taśmie został później wyemitowany. Tego nie da się udowodnić, szczególnie w sytuacji, kiedy mamy poważne wątpliwości, czy towarzysz major w ogóle wyruszył w Kosmos… Chociaż przy drobnym zamaskowaniu sprawy, obu dziennikarzy (o ile w ogóle istnieli) władze wojskowe mogły wprowadzić w błąd. Nie zapominajmy: i wtedy i jeszcze przez wiele lat później eksperymenty kosmiczne odbywały się w ramach struktury wojskowej i w absolutnej tajemnicy.

Przez pierwsze dni w istocie nie było żadnych materiałów dowodowych o tym, że Gagarin faktycznie odbył lot kosmiczny. Nie nakręcono filmu o lądowaniu. Dopiero znacznie później pokazano króciutki fragment filmowy pokazujący, jak wsiada do Wostoku. Byłoby to wiarygodnym dowodem tylko w jednym wypadku: gdyby to pokazano w dzienniku telewizyjnym 12 kwietnia wieczorem, albo najpóźniej 13 rano. Później nie było to już warte złamanego grosza, gdyż mogło być wykonane po rzekomym „locie”, my zaś twierdzimy: został nakręcony później dla poparcia twierdzeń zbudowanych na bardzo kruchym materiale dowodowym.

„Lot Gagarina: światowy triumf ludu radzieckiego!” (Prasa sowiecka, kwiecień 1961 r.)

Jedna z wypowiedzi Gagarina nie była pozbawiona elementów humorystycznych, choć był to humor nie zamierzony. Mówił on[5]:

„Dobrze wiedziałem, że moi przyjaciele i cały lud radziecki bacznie śledzą mój lot w Kosmos. Głęboko wierzyłem, że partia i rząd są gotowi w każdej chwili mi pomóc, gdybym znalazł się w trudnym położeniu”.

No pewnie! Niemal widzimy, jak „partia i rząd”, to znaczy sam Nikita Sergiejewicz Chruszczow i jeszcze bardziej bohaterski Leonid Breżniew lecą za nim innym statkiem kosmicznym, aby ratować dzielnego syna ludu radzieckiego…! Nie mówiąc już o tym, że w pierwszym zdaniu Gagarin też odbiega od prawdy. W jaki sposób lud radziecki mógł bacznie obserwować jego lot w Kosmos, kiedy dopiero po wylądowaniu podano wiadomość o tym fakcie?

„Lot statku kosmicznego z człowiekiem na pokładzie to wspaniały sukces nauki socjalistycznej”.

(Prasa sowiecka, 1961)

Lądowanie. Dalsze kłamstwa

Statek kosmiczny Gagarina, wedle późniejszych, bardziej trzeźwych ocen fachowców, wyglądał tak:

Statek kosmiczny Wostok został wypróbowany podczas poprzednich lotów ze zwierzętami, i ten typ statku kilkakrotnie odbywał loty w Kosmos. To była pierwsza podróż z człowiekiem na pokładzie. Wostok składał się z dwóch części: kulistej kabiny (w której znajdował się pilot) i stożkowatego pomieszczenia dla urządzeń technicznych. Obie części były połączone kablami. Waga wynosiła ok. 4,7 tony, długość wraz z ostatnim członem rakiety nośnej 7,35 m. Przekrój kulistej kabiny w najszerszym miejscu mógł wynosić 2-3 m. (Do dnia dzisiejszego nie posiadamy dokładnych danych!) W kabinie kosmonauta siedział, a właściwie na pół leżał przez cały czas lotu na fotelu z urządzeniem umożliwiającym katapultowanie się. (Z uwagi na stan nieważkości trochę się unosił, nie za bardzo, gdyż kabina była ciasna). W razie awarii statek mógł przez dziesięć dni krążyć w przestrzeni kosmicznej, kierowanie nim, a szczególnie lądowanie mogło się odbywać drogą radiową z ziemi, lecz podobno pilot mógł także sterować nim samodzielnie. Kabina miała trzy okna, dużo aparatury itd.

W późniejszym stadium lądowania pilot miał dwie możliwości, mógł wybrać jeden z dwóch technicznych wariantów: pozostać w kabinie, która wówczas na rozkaz radiowy z ziemi oddzielona zostaje od reszty statku i na wielkich spadochronach „łagodnie” spływa na ziemię. Drugi wariant umożliwia kosmonaucie — na wzór uszkodzonych samolotów myśliwskich — katapultowanie się z kabiny, która ląduje na własnym spadochronie. Decyzja musi zapaść najpóźniej na wysokości 7000 metrów. Jeżeli do tej wysokości kosmonauta nie zastosuje katapulty, może dolecieć na ziemię tylko w kabinie.

Wydaje się podejrzane, że Gagarin podobno wybrał wariant lądowania w kabinie, a więc wewnątrz kabiny dosięgnął ziemi. Co prawda z jego wspomnień nie wynika, by zbytnio się wahał, ani czy jemu powierzono wybór. Być może zadecydowali o tym ci na ziemi. W każdym razie pominięcie takich zasadniczych kwestii w podstawowym dziele budzi podejrzliwość. I jeszcze coś: a jeżeli Iljuszin (albo, jeśli to nie był on, to ów do dziś nieznany „towarzysz X”) pozostał w kabinie i to spowodowało tragedię? We wzmiankowanych wspomnieniach, a przynajmniej w ich pierwszym wydaniu — jeśli je uważnie przeczytamy — Gagarin niepostrzeżenie przechodzi nad tą kwestią i nie pisze ani słowa o dwóch możliwych wariantach lądowania. Kilkoma zaledwie zdaniami załatwia ostatni odcinek lotu (jest tego mniej niż pół strony, a na niej głównie opowiada, jaką piosenkę sobie śpiewał z niepohamowanej radości!) wspomina natomiast, że w pewnej chwili statek niespodziewanie zaczął wirować, lecz udało się to zlikwidować.

Chciałbym zapytać jak to było, jeśli kilka dni wcześniej, gdy leciał „towarzysz X”, właśnie tego wirowania nie zdołano zatrzymać i to spowodowało katastrofalne lądowanie? Przecież nie możemy wykluczyć, że „Iljuszin” albo „towarzysz X” okrążył co prawda Ziemię na statku kosmicznym typu Wostok, lecz przy końcu lotu nastąpiła katastrofa, wobec czego propaganda sowiecka już nie miała czym się chwalić.

Nader podejrzane jest bowiem to, czego się dowiedzieliśmy w kręgach specjalistów. Na statkach kosmicznych typu Wostok latało w Kosmosie sześciu kosmonautów, to znaczy po Gagarinie jeszcze pięciu: Wostok 2 — H. Titow, 6 sierpnia 1961; Wostok 3 — A. Nikołajew, 11 sierpnia 1962; Wostok 4 — P. Popowicz, 12 sierpnia 1962; Wostok 5 — W. Bykowski, 14 czerwca 1963; Wostok 6 — W. Tierieszkowa, 16 czerwca 1963. Otóż wszyscy — z wyjątkiem Gagarina — wybrali katapultowanie się jako metodę lądowania! Ani jeden nie pozostał w kabinie i w kabinie nie lądował!

Oczywiście bardziej prawdopodobne jest to, że nie oni o tym decydowali, lecz w obawie o jakiś błąd konstrukcyjny tak im nakazano. Powtarzam więc, że powstaje podejrzenie, iż katastrofę „Iljuszina” czy też „towarzysza X” spowodowało lądowanie w kabinie, dlatego w następnych lotach unikano takiego rozwiązania.

Przyjrzyjmy się jednak dalszym dziwom związanym z lądowaniem. Według sprawozdań prasowych Gagarin powrócił na naszą kochaną starą planetę w okolicy Saratowa (inne źródła wymieniają miasto Engels), w pobliżu wsi Smiełowka i dotknął ziemi na polach tamtejszego kołchozu „Droga Lenina” — (jakże by mógł nazywać się inaczej!).

I tu zaczynają się kłopoty. Prasa podała (np. „Sowietskaja Rosija” z dnia następnego), że Gagarin lądując na ziemi miał na sobie niebieski kombinezon. Natomiast major Gagarin w swoich wspomnieniach wspomina skafander koloru pomarańczowego, a tych dwóch barw raczej nie można pomylić. W kabinie statku kosmicznego (jeżeli w ogóle nim leciał) nie było możliwości przebrania się. A zatem pomyłka, znowu pomyłka reżyserów, pośpiech. Według wspomnianego artykułu w Sowietskiej Rosiji najpierw spotkał prostych mechaników rolniczych, którzy prawdopodobnie na polu naprawiali traktory.

Tymczasem w pierwszych dwóch dniach możemy znaleźć inną wersję w prasie sowieckiej, a za nią w prasie w innych językach. 13 i 14 kwietnia w jednej wersji kabina Gagarina osiadła na ziemi na łące, a kosmonauta bez niczyjej pomocy wysiadł z niej. (Wielkie pytanie, czy technicznie było to w ogóle możliwe. Przecież zewnętrzna powłoka kabiny, podczas przelotu przez atmosferę, mimo warstw izolacyjnych, zostaje niezgorzej spalona. Wystarczy pomyśleć: latający obiekt rozgrzewa się wtedy do 10000 stopni Celsjusza! Jakoś nigdzie nie ma o tym mowy, i to także jest podejrzane. Sam towarzysz major w sposób elegancki pomija ten problem. Z jego książki nie wynika także, jak przebiegało lądowanie, kiedy kabina stuknęła o ziemię, co się działo z olbrzymimi spadochronami, jak on sam opuścił kabinę). Nagle znajduje się na łące i spotyka… kogo? W jednej wersji „mechaników kołchozowych”. Według drugiej wersji, począwszy od 15 kwietnia możemy wyczytać w prasie: w środku wsi Smiełowka stara wieśniaczka spojrzała w niebo i — cytuję — „zauważyła coś niezwykłego”. Wybiegła na drogę (gdzie jest łąka?) i „zobaczyła dziwnie ubranego mężczyznę, który machał do niej ręką” Sowietskaja Rosija.

Równolegle inne pismo[6], w związku z lądowaniem, dość mgliście napomyka o jakiejś „ekspedycji spadochroniarzy”, a więc o grupie wyszkolonych ludzi, którzy samolotem zostają dostarczeni na miejsce lądowania, tam są zrzuceni, i oni pomagają kosmonaucie wydobyć się z kabiny. (Na późniejszych filmach sowieckich pokazujących lądowanie statków kosmicznych widzieliśmy coś podobnego). Jeszcze później o tych „pomocnikach” już nie było mowy.

Gagarin natomiast w swojej książce znowu inaczej opisuje, z kim się najpierw spotkał. Jedno jest pewne: byłoby dziwne, gdyby sowiecki kosmonauta spotkał najpierw ortodoksyjnego popa, albo… jakiegoś inteligenta. Przepojona ideologią propaganda wymagała, by prosty syn ludu spotkał się w tej historycznej chwili z prostymi synami tego ludu… Może właśnie dlatego powstało tyle sprzecznych z sobą wariantów. Reżyserom znowu potrzebny byłby czas na uzgodnienie tych szczegółów, a czasu mieli właśnie do dyspozycji najmniej. „Kiedy stanąłem na twardym gruncie (Skąd? Z czego? W jaki sposób? — I. N.) rozejrzałem się i ujrzałem kobietę z małą dziewczynką; stały obok łaciatego cielaka i ciekawie mi się przyglądały. Ruszyłem w ich stronę, one zaś postąpiły w moim kierunku. Ale im były bliżej, tym wolniej się posuwały. Nic dziwnego, miałem wciąż na sobie jaskrawy skafander astronauty i ten dziwny widok mógł je przestraszyć. Nigdy kogoś takiego nie widziały.

— Jestem swój… towarzysze… stąd pochodzę! — krzyknąłem zdejmując hełm, ale ze zdenerwowania i mnie po plecach przechodziły ciarki. (Nie przyczepiajmy się do takiego szczegółu, że do kobiety i dziecka woła „towarzysze” — I.N.).

Tą kobietą była Anna Akimowna Tachtarowa, żona leśniczego, a dziewczynką jej sześcioletnia wnuczka Rita.

— Czy może z Kosmosu? — zapytała trochę niepewnie.

— Wyobraźcie sobie, że stamtąd! — odpowiedziałem.

— Jurij Gagarin! Jurij Gagarin! — wykrzyknęły…(…) One były pierwszymi ludźmi, których spotkałem po powrocie z Kosmosu na Ziemię. Prości, sowieccy ludzie, uprawiający kołchozową ziemię…”

No i proszę, to wygląda trochę na zły dowcip. Otóż reżyserzy, którzy w pierwszych dniach przekazali prasie to opowiadanie, tylko z innymi aktorami, zapomnieli o jednym drobiazgu: czemu dzielni kołchoźnicy wykrzykiwali imię i nazwisko Gagarina? Przecież o locie towarzysza majora komunikat został nadany dopiero 35 minut po lądowaniu, do tej pory cała sprawa była absolutną tajemnicą tak dla mieszkańców Związku Sowieckiego jak i dla zagranicy! Straszliwym błędem było pozostawienie tego fragmentu (Wpisanie? Dopisanie?) do wspomnień towarzysza majora.

W swojej książce Gagarin tak przedstawia sprawy, jakby się rozgrywały całkiem publicznie. Dzieło było nastawione przede wszystkim dla zagranicy, zostało przetłumaczone na wiele języków, autor zaś (autorzy…) usiłował stworzyć pozory całkowitej jawności i demokracji. Jakby oczywiście wszyscy wiedzieli, że obywatel sowiecki znalazł się w Kosmosie, nawet pasąca krowy żona leśniczego gdzieś w dalekiej wiosce. Podejrzewam, że gdyby wiadomość o locie Gagarina podano piętnaście lub dwadzieścia minut przed jego „lądowaniem”, pasąca krowy na łące kobieta w żaden sposób, albo z minimalnym prawdopodobieństwem wiedziała by o tym. W Związku Radzieckim jeszcze nie było tranzystorowych aparatów radiowych. Powtarzam jeszcze raz: sowiecka propaganda, zgodnie z dotychczasowymi i późniejszymi tradycjami, zawsze informowała tylko o rzekomo udanych eksperymentach kosmicznych. W trakcie prac, aż do drugiej połowy lat siedemdziesiątych, nigdy nie ogłaszano komunikatów o krótkotrwałych eksperymentach kosmicznych. Także i w tym wypadku.

Nie jest zatem wykluczone, że takie wydarzenie się rozegrało, tylko nie w ten sposób. Gagarin nie z przestrzeni kosmicznej zjawił się, lecz — jeśli faktycznie tego dnia tam się znalazł! — to go po prostu zrzucono na spadochronie z samolotu w pobliżu wioski Smiełowka, i załatwione. Być może zawieziono tam także nadpaloną kabinę, dla większej wiarygodności. Lecz nie jest wykluczone, że całą historię lądowania (i inne warianty) wyssano po prostu z palca.

Różne wersje lądowania też się różnią w szczegółach. Raz pojawiają się kołchoźnicy, raz znowu żołnierze, którzy zabierają Gagarina. Dowodzi to wielkiego niezdyscyplinowania, gdyż to jest minimum, by kosmonauta poczekał, aż fachowcy dotrą do kabiny i do niego. Reżyserzy sami to spostrzegli, toteż później w książce błąd został poprawiony i towarzysz major czeka na helikopter z komisją powitalną. Potem zostaje zawieziony do najbliższego dowództwa wojskowego, aby stamtąd złożyć raport Moskwie.

Nikita Sergiejewicz Chruszczow odpoczywał wtedy w Soczi. Zaraz potem przerwał urlop, specjalnie po to, żeby przyjąć Gagarina w Moskwie. No cóż, bardzo mu była potrzebna odrobina sławy! Ale jesteśmy jeszcze daleko, i kilka godzin po rzekomym locie toczy się rozmowa telefoniczna między bohaterskim kosmonautą i nie mniej bohaterskim sekretarzem partii. Według książki Gagarina rozmowa potoczyła się w takich pięknych zdaniach:

„Gagarin: …Jestem szczęśliwy, że mogę towarzyszowi donieść o pomyślnym wykonaniu pierwszego lotu kosmicznego.

Chruszczow: …Jesteście pierwszym, który wzleciał w Kosmos. Swym bohaterskim czynem wsławiliście ojczyznę i wykazaliście odwagę i bohaterstwo w wykonaniu bardzo ważnego zadania. Swym bohaterskim czynem zyskaliście sobie nieśmiertelność, gdyż jesteście pierwszym człowiekiem, który znalazł się w przestrzeni kosmicznej”.

Rozmowa przebiegała dalej z podobnymi komunałami. Chruszczow dwa razy „cieszył się, że słyszy głos Gagarina”, ten z kolei zapewniał pierwszego sekretarza, że jest bardzo szczęśliwy i doskonale się czuje. Potem znowu Chruszczow powiedział:

„Z radością spotkam się z wami w Moskwie. Z wami i całym naszym ludem będziemy święcić wasz bohaterski czyn dzięki któremu Kosmos został podbity. Niech cały świat widzi, do czego jest zdolny nasz kraj, nasz lud i radziecka nauka”. (Zobaczyliśmy to — dodaję teraz w roku 1990).

Po tym podobnych wzajemnych zwrotach niespodziewanie rozmowa toczy się jak następuje:

„Chruszczow: Powiedzcie, Jurij Aleksejewiczu, czy jesteście żonaci, czy macie dzieci?

Gagarin: Tak, jestem żonaty, moją żona jest Walentina Iwanowna, i mam dwie córeczki, Lenę i Galinę.

Chruszczow: Czy wasza żona wiedziała, że macie lecieć w kosmos?

Gagarin: Tak jest, wiedziała, Nikito Sergiejewiczu.

(…)

Chruszczow: A wasi rodzice, matka i ojciec, czy żyją? Gdzie obecnie mieszkają, czym się zajmują?

Gagarin: Ojciec i matka żyją, mieszkają w okolicy Smoleńska”.

Następnie Chruszczow oznajmia, że rodzice mogą być dumni z syna. na co Gagarin spiesznie oświadcza: „Będą szczęśliwi i bardzo wdzięczni wam, naszej partii i radzieckiemu rządowi”. Czy zauważyliście kolejność? Najpierw Nikita Sergiejewicz, potem partia, na końcu rząd. Kraj i lud jakoś odpadły. Ale to jeszcze nie koniec…

„Gagarin: …Jeszcze raz dziękuję wam, drogiej partii komunistycznej i radzieckiemu rządowi za wielkie zaufanie, które mi okazano, i obiecuję w przyszłości także wiernie spełniać każde zadanie, które mi moja radziecka ojczyzna powierzy. Do widzenia, drogi Nikito Sergiejewiczu!”.

No cóż, te słowa mówią same za siebie. Jeśli je czytamy z podejrzliwością, która przyświeca tej książce, to za każdym słowem ukryte jest drugie znaczenie. Towarzysz major nie jest głupim człowiekiem (inaczej nie on zostałby wybrany). Towarzysz major wie, że może się stać podejrzany, ale dopóki trzyma się partii i rządu, te go wybronią, choćby się znalazł w najbardziej nieprzyjemnej sytuacji; tak długo, jak tamci będą twierdzili to samo, co on, nic mu nie będzie groziło.

Pewne kłopoty mogą go oczywiście spotkać, jeśli później popełni jakiś błąd. Lecz tego dnia nie będzie już sposobności, gdyż wchłania go gromada reżyserów. Zabierają go dokądś — do dnia dzisiejszego faktycznie nie wiadomo, gdzie zniknął wtedy Gagarin. Fakt, że o 48 godzinach między przedpołudniem 12 kwietnia a przedpołudniem 14, kiedy przybył do Moskwy i odbyło się uroczyste powitanie, wiemy nie wiele. Sam towarzysz major opowiada mało wiarygodną historyjkę: spotkał się z „kosmonautą numer dwa” (według późniejszych danych mógł nim być Herman Titow), przechadzali się nad rzeką (Wołgą), zjedli kolację, grali w bilard, potem spali obaj w jednym pokoju, podobnie jak w okresie szkolenia. Nazajutrz spotkał się z tymi, którzy go przygotowywali do lotu. Proszę czytelników, by się nie dziwili, że nie podaję nazwisk. Gagarin też ich nie podaje — w całej książce znajduje się ledwie parę nazwisk! Natomiast spotykamy się z takimi określeniami, jak „Główny Projektant, Teoretyk Lotów Kosmicznych” itp. Książka wręcz przypomina wspomnienia szpiega. Jednym słowem towarzysz major pisze, że nazajutrz zdał sprawozdanie tym ludziom o swych doświadczeniach, potem dał „pierwsze szczegółowe sprawozdanie radzieckiej prasie”, oczywiście korespondentom Prawdy i Izwiestii. Uważał to za bardzo ważne, gdyż „chciałem jak najprędzej zdać radzieckiemu ludowi sprawozdanie z tego, co widziałem w przestrzeni kosmicznej i poprzez prasę wyrazić z głębi serca podziękowanie partii i rządowi za okazane mi zaufanie”. Tutaj też, w bliżej nie określonym „wojskowym domu wczasowym”, gdzieś nad Wołgą, otrzymał gazety. Już drugi dzień był odcięty od zewnętrznego świata. Nadszedł dzień trzeci, czyli piątek 14 kwietnia, kiedy z Moskwy przyleciał po niego specjalny samolot IŁ-18. Odbyło się powitanie. Chruszczow przerwał odpoczynek w Soczi, jak już wspomniałem, i osobiście powitał majora na moskiewskim lotnisku.

Czy Chruszczow znał prawdę?

Istotnie jest to podchwytliwe pytanie. Nie można co prawda wykluczyć, że reżyserzy nie wtajemniczyli go w szczegóły. Co prawda jako głowa państwa musiał patronować wielu podejrzanym sprawom — jak każdy polityk — ale nie wykluczone, że „nie nudzono go szczegółami”. Wydał rozkaz — gdzieś na początku roku, a może i wcześniej? — że trzeba wyprzedzić Amerykanów, że człowiek sowiecki musi być pierwszy w przestrzeni kosmicznej i może sam w to uwierzył, gdy mu oznajmiono, że oto lot kosmiczny się udał. Na poprzednich kartkach cytowaliśmy rozmowę telefoniczną odbytą podobno między nim i Gagarinem. Nie przypadkowo podałem te fragmenty, które się odnosiły do rodziny majora. Wynika z tego bowiem, że pierwszy sekretarz partii nie miał najmniejszego pojęcia o tym, kim jest major Gagarin; wiedział tylko tyle, że „odbył lot w Kosmos”. Jeśli tak było istotnie, dowodzi to słuszności naszej teorii: reżyserzy w ostatniej chwili wyciągnęli Gagarina, jak magik królika z kapelusza, nawet danych o nim nie zdołali podać na czas. Przecież gdyby Chruszczow naprawdę uważnie śledził przebieg badań kosmicznych (jak od tej chwili zaczęto głosić na każdym forum), to zgodnie z sowieckimi zwyczajami starannie wyznaczono by kandydata i poinformowano by pierwszego sekretarza już parę miesięcy wcześniej. Życiorys przyszłego kosmonauty musiał być nieposzlakowany, oczywiście pod kątem ideologicznym. Jego rodzice i dziadkowie nie mogli być byłymi kułakami, a tym bardziej pochodzenia mieszczańskiego („burżujami”), a właściwie nawet inteligentami. Musiał to być zwykły syn ludu. Że musiał to być podstawowy warunek, wystarczy zacytować pierwsze zdania książki Gagarina: „Rodzina, w której się urodziłem, to prosta radziecka rodzina, niczym się nie różniąca od innych, od wielu milionów pracujących rodzin mojej socjalistycznej ojczyzny. Moi rodzice to prości ludzie, Rosjanie. Dla nich, jak i dla całego ludu, Socjalistyczna Rewolucja Październikowa rozwarła bramy i wytyczyła szeroką drogę życia… Mój ojciec, Aleksiej Iwanowicz Gagarin to syn biednego wieśniaka spod Smoleńska (…) Najchętniej trudnił się stolarstwem i ciesielstwem (…) Ojciec matki, Anny Timofiejewny, był wiertaczem w Piotrogradzie, w fabryce Putiłowa”.

Czy może być lepsze drzewo genealogiczne? Wracając zaś do wyboru: w tamtym czasie napewno ważny był warunek, by kosmonauci (a w każdym razie ci pierwsi) byli narodowości rosyjskiej. Partia, będąca całkowicie pod wpływem centralnej rosyjskiej woli, nie zniosłaby pierwszego kosmonauty np. Kirgiza o migdałowych oczach, Kałmuka lub Ukraińca, ani mieszkańca którejś z republik bałtyckich albo ewentualnie Żyda. Historia sowieckiego ruchu komunistycznego jest zarazem historią rozprzestrzeniania wielkorosyjskiego szowinizmu i rosyjskiej „wyższości”. Pierwsi kosmonauci — i faktycznie tak było przez przeszło dziesięć lat! — mogli być tylko rdzennymi Rosjanami. Inne narodowości nawet nie wchodziły w grę. Nie można było na to pozwolić, a więc już wcześniej trzeba ich było sprawdzić. Jeżeli Chruszczow rzeczywiście „trzymał rękę na pulsie” i tak kierował badaniami kosmicznymi, jak to głoszono (przecież wkrótce potem dostał z tego tytułu ”bardzo wysokie odznaczenie!), od dawna musiał znać dane dotyczące przynajmniej dwóch pierwszych kandydatów. Powtarzam: sam fakt, że ich jednak nie znał, to dodatkowy podejrzany znak, i oczywiście jeszcze nie ostatni.

Według propagandy było rzeczą od dawna zdecydowaną, że Gagarin, albo w przypadku nagłej choroby, jego dubler, kosmonauta numer dwa poleci w Kosmos. Jeżeli przynajmniej od pół roku nie wchodził w grę nikt inny, to skąd ta nieświadomość?

Czy były przygotowania?

Bo i to nie jest całkiem pewne. Nie ma wątpliwości, że w roku 1957 pilot o nazwisku Jurij Gagarin uzyskał promocję oficera lotnictwa, a następnie spełniał różne lotnicze zadania. W roku 1960 (podobno) został skierowany do Centrum Szkolenia Kosmonautów, i już w kwietniu 1961 roku poleciał w Kosmos… Ale w nazwanym jego imieniem Centrum Szkolenia Kosmonautów im. Gagarina (Centr Pogotowki Kozmonawtow im. Gagarina) program nauki — jak się dowiedzieliśmy — przewiduje co najmniej dwuletnie szkolenie kosmonautów. Jednak w niektórych wypadkach może ono być skrócone o połowę. Pytanie, w jakich wypadkach jest to możliwe i czemu było konieczne właśnie przy pierwszym kosmonaucie? Laik mógłby sądzić, że właśnie ten pierwszy powinien najwięcej się uczyć i wiedzieć, gdyż wszystko jest możliwe, powinien więc być przygotowany na różne mogące nastąpić okoliczności. Nikt nie wiedział, co go tam spotka, musiał być prawdziwym super-człowiekiem, on zaś konieczną wiedzę przyswoił sobie na skróconym kursie! To brzmi dość niewiarygodnie.

Najważniejszym zadaniem było teraz: zakodować w świadomości świata, że odbył się pierwszy lot kosmiczny, że pierwszym kosmonautą był człowiek sowiecki, a tym samym, niejako bezpośrednio, wbić w zachodnie mózgi, że chodzi tu o triumf sowieckiej nauki, a zatem i systemu.

Wszyscy muszą zrozumieć, że to, co się stało, dowodzi tylko jednego: że socjalizm jest lepszy od kapitalizmu. Dla trzeciego świata, z punktu widzenia późniejszych planów Związku Sowieckiego opanowania tych krajów, znaczenie tego faktu mogło być olbrzymie.

„Chwała Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, jej leninowskiemu Komitetowi Centralnemu z Nikitą Sergiejewiczem Chruszczowem na czele!” — powiedział Jurij Gagarin 14 kwietnia 1961 na Placu Czerwonym, podczas uroczystego powitania go w Moskwie.

Dla nas jest to może zdumiewające, ale tam i wtedy nikt się temu nie dziwił: pod koniec swojej książki Gagarin cytuje szczegółowo niektóre przemówienia Chruszczowa. Nic dziwnego, że za panowania Breżniewa z następnych wydań zniknęły właśnie te fragmenty. Ogólnie znany jest los zdjęcia, które przedstawia Gagarina i Chruszczowa obejmujących się i całujących, w sekundę przedtem, nim padli sobie w objęcia. W swoim czasie zdjęcie to obleciało całą prasę światową i było rozpowszechniane szczególnie na Wschodzie. Za czasów Breżniewa to zdjęcie także się ukazywało, tyle że… zniknął z niego drogą retuszu Nikitą Sergiejewicz; od tego czasu na reprodukcjach Gagarin obejmował tylko powietrze.

Przyjrzyjmy się jednak konferencji prasowej. Tu miało miejsce pamiętne wydarzenie, o którym wspomniałem we wstępie do tej książki: Gagarin wstał i przeczytał o tym, co widział w Kosmosie… Dopiero potem dziennikarze mogli zadawać pytania. Młody major o otwartej fizjonomii, robiący sympatyczne wrażenie, chętnie odpowiadał. Jestem przekonany, że reżyserzy za ścianą gryźli sobie palce ze zdenerwowania. Ich podopieczny mógł w każdej chwili popełnić jakąś gafę.

I tak się stało.

„W stanie nieważkości jadłem i piłem, i wszystko przebiegało tak, jak na ziemi” (Gagarin)

Nieważkość nie ma żadnego wpływu na zdolność do wykonywania pracy, oświadczył także. Na inne pytanie jeszcze raz potwierdził: „Stan nieważkości nie ma wpływu na funkcje fizjologiczne”.

No, to był pierwszy błąd. Ponieważ Gagarin był pierwszy, ale w rzeczywistości nie przebywał w przestrzeni kosmicznej (podejrzewamy też, że od „Iljuszina” względnie „Towarzysza X” przedtem, z powodu stanu po katastrofie, niczego nie można się było dowiedzieć) i nie było autentycznych informacji, musiał zatem bluffować. Reżyserzy wybrali najprostsze rozwiązanie: nakazali mu zlekceważyć stan nieważkości i opowiadać, że wszystko dzieje się tak samo, jak na Ziemi. Sądzili, że w ten sposób nie można będzie przyłapać Gagarina na żadnej sprzeczności nie zmuszą go do opisywania, co przeżywał w czasie lotu. Cała bieda w tym, że późniejsi kosmonauci — także sowieccy! — wystarczająco zaprzeczyli tym twierdzeniom.

Z innych źródeł na przykład wiemy, że Titow — który naprawdę latał w Kosmos! — podczas przechodzenia w stan nieważkości stracił poczucie równowagi i miał zaburzenia wzroku. Potem przez całe godziny źle się czuł, miał mdłości i zawroty głowy, a podczas obniżania lotu i lądowania jakby „szara mgła” zasnuła mu oczy, co odczuwali także inni kosmonauci. Późniejsi sowieccy i amerykańscy kosmonauci też nie lekko przeżywali stan nieważkości, ponieważ jednak spędzali w przestrzeni kosmicznej po kilkanaście godzin a nawet dni i tygodni, jakoś się przyzwyczajali do związanych z tym nieprzyjemnych wrażeń. W każdym razie nie jest prawdą, że w stanie nieważności wszystko jest takie, jak na Ziemi.

Może nie zaszkodzi podanie kilku danych na ten temat. Według specjalistów w stanie nieważkości występują zakłócenia głównie w organach zmysłów. Zakłócenia te objawiają się przede wszystkim w organach zmysłów sygnalizujących położenie ciała w przestrzeni. Załamanie się równowagi między organami zmysłów może doprowadzić do zaburzeń ruchowych (oczywiście nie występuje to przy krótkim locie kosmicznym, lecz przy dłuższym przebywaniu w stanie nieważkości). Mogą natomiast wystąpić nieprawidłowości — nawet przy najkrótszym locie! — w pracy serca. np. arytmia. Nie są to zresztą jedyne objawy i procesy, które szkodliwie wpływają na organizm człowieka w stanie nieważkości.

Sprawa Południowej Ameryki

Gagarin dał się ponieść fantazji i aż dziw, że wtedy mało kto zwrócił na to uwagę. Kiedy oznajmił: „Lecąc nad Związkiem Radzieckim mogłem Odróżnić ziemie uprawne od łąk” — uwierzono mu. Mógł to rzeczywiście widzieć, chociaż z wysokości dwustu, czy trzystu kilometrów — to wcale nie jest takie pewne. Dzisiaj mniej więcej z takiej samej wysokości robione są zdjęcia z satelistów, muszą one jednak być spreparowane za pomocą metody „sztucznego barwienia”, żeby można było na nich wyraźnie odróżnić pola uprawne i łąki.

O wiele ciekawsze było drugie zdanie Gagarina: „Widziałem Amerykę Południową, to było bardzo piękne!”

I to była bomba. Może za kulisami reżyserzy syknęli… albo nie. Mieli chyba nadzieję, że nikt nie zwróci na to uwagi.

Wyobraźmy sobie kulę ziemską. Kulę, która co 24 godziny robi obrót dokoła swej osi. Oczywiście nasza centralna życiodajna gwiazda oświetla tylko tę część kuli ziemskiej, na którą pada światło tej gwiazdy, Słońca. Po drugiej stronie jest wtedy noc. Jasność i czarna plama w miarę obracania się naszej planety przesuwają się po jej powierzchni, tak, że w ciągu 24 godzin wszędzie kolejno jest raz dzień, a raz noc.

Do tego punktu sprawa jest prosta. A teraz wyobraźmy sobie: kiedy w zachodniej części Związku Radzieckiego, w strefie moskiewskiej, jest na przykład południe, godzina dwunasta, to na kontynencie południowo-amerykańskim, na zachód od Moskwy, jest o 6-7-8 godzin wcześniej (wymieniamy tu kilka liczb, ponieważ Ameryka Południowa dzieli się na kilka stref). Jeśli więc w Moskwie zegary wskazują drugą w nocy, to w Ameryce Południowej jest dopiero ósma wieczór. Kiedy zaś w Moskwie jest ósma rano, to w Ameryce Południowej panują jeszcze ciemności, bowiem zegary wskazują pierwszą w nocy!

Chyba czytelnik domyśla się, do czego zmierzam. W czasie „lotu” Gagarina w Związku Radzieckim był ranek; według miejscowego czasu statek kosmiczny wystartował z Bajkonuru kilka minut po dziewiątej ze strefy moskiewskiej. Według ogłoszonych danych start odbył się o 907, a o 922 statek szybował nad Południową Ameryką. A zatem w porze, kiedy w tej części świata wszyscy spali snem sprawiedliwych. We wschodniej części Brazylii była czwarta rano, trochę bardziej na zachód trzecia rano, a nad Chile druga w nocy!

Ta część świata była więc spowita w nocne ciemności i lecący nad nią człowiek nie mógł niczego zobaczyć. A zatem: Gagarin skłamał. Toteż odezwały się głosy (oczywiście w rozgłośniach radiowych na Zachodzie), że w Ameryce Południowej owo oświadczenie „bohaterskiego sowieckiego kosmonauty” wzbudziło niezgorszą wesołość.

Dziwy wokół statku kosmicznego

Zachodni obserwatorzy zwrócili od razu uwagę na jedną rzecz, chociaż później jakoś mało o tym mówiono.


Wróćmy do tego, co ogłosiły źródła sowieckie (można to sprawdzić w ówczesnych gazetach, były to oficjalne komunikaty TASS): statek kosmiczny wystartował o 907, oczywiście z terytorium Związku Radzieckiego, z Bajkonuru, a więc ze środkowego regionu kraju. O godzinie 922 leciał nad Ameryką Południową, o 1015 nad Afryką. Tylko tyle. A teraz rzućmy okiem na kulę ziemską. Wielka pomyłka reżyserów stanowi dowód, że — mówiąc łagodnie — coś z tym lotem było nie w porządku. Statek, wyniesiony przez rakietę, który o 907 wystartował ze Związku Radzieckiego, w żaden sposób nie mógł przebyć połowy okrążenia Ziemi w ciągu 15 minut! Gdyby bowiem tak było, to jego droga dokoła całej kuli ziemskiej trwałaby nie 89 minut, lecz zaledwie 30!

Jednak dziwy na tym się nie kończą. Coś nie gra także w następnej informacji. Jeśli statek przeleciał nad połową kuli ziemskiej w ciągu 15 minut, to jak jest możliwe, że na „mały skok” z Ameryki Południowej do Afryki, zaledwie kilka tysięcy kilometrów, potrzebował aż 53 minut? (Od 922 do 1015). Jak więc leciał Wostok-1? Najpierw z niesamowitą szybkością, potem rozleniwił się i ledwie się wlókł, bo przecież jego szybkość spadła do r/4 poprzedniej…?

Chroniczny brak zdjęć

Podczas konferencji prasowej jeden z dziennikarzy zapytał, kiedy zostaną opublikowane zdjęcia, które Gagarin robił podczas lotu.

Odpowiedź towarzysza majora była zaskakująca. Po prostu zapadła cisza. Nie wykluczone, że w tym momencie w niektórych obecnych obudziły się mgliste wątpliwości. Gagarin zaś oznajmił po prostu: „Na statku kosmicznym nie bylo żadnej aparatury fotograficznej, toteż żadne zdjęcia nie zostały wykonane. Wobec tego nie ma nic do opublikowania.

To także bomba, zastanówmy się. Byłoby logiczne, jeśli Sowieci chcieli za wszelką cenę światowej sensacji — a wiemy, że tylko to było ich celem — to elementarną sprawą było zrobienie przez kosmonautę chociaż dziesięciu lub dwudziestu zdjęć, nie więcej, bo nie miał wiele czasu — z wysokości, na jakiej przed nim żaden człowiek się nie znalazł. Nawet tylko po to, żeby stanowiły dowód. Pamiętajmy też, że rzekomy lot Gagarina z punktu widzenia sportu lotniczego pobił wiele rekordów i został wpisany do wszystkich złotych ksiąg lotnictwa. Nawet nie biorąc pod uwagę propagandowych celów politycznych i ideologicznych, nie można sobie wyobrazić, żeby na taką jedyną w dziejach świata podróż kosmonauta nie zabrał ze sobą aparatu fotograficznego. Już kilka lat wcześniej, kiedy Amerykanie i Sowieci wystrzeliwali ku Księżycowi różne aparatury, były one oczywiście zaopatrzone w urządzenia fotograficzne i wykonano pierwsze zdjęcia nawet niewidocznej strony Księżyca!

Tu natomiast nie było żadnych aparatów fotograficznych, twierdzono. Zaskoczenie było nieopisane. Kto więc uwierzy w to wszystko? W ślad za wspomnianą przedtem wersją wyłonił się wniosek: Prawdziwy kosmonauta miał aparaturę fotograficzną. Tylko że nie był nim Gagarin, lecz „Iljuszin” lub „towarzysz X” i z pewnością robił zdjęcia, jeśli zdążył, przed katastrofą. Może zostały wskutek katastrofy zniszczone. Podejrzewam bowiem; że gdyby reżyserzy mieli jakieś zdjęcia wykonane przez „Iljuszina”, byliby je przypisali Gagarinowi.

Inne spostrzeżenia

Czytelnik z pewnością już wyciągnął wniosek, że taką grę można było wyreżyserować i rozegrać tylko w roku 1961. W następnych latach, w późniejszym okresie badań kosmicznych, takiego gigantycznego oszustwa nikt nie zdołałby popełnić. Natomiast rok 1961 był na to wyjątkowo odpowiedni. Amerykanie nie mogli jeszcze niczym zbić twierdzeń majora Gagarina, a sowieccy organizatorzy mieli wolną rękę, by rozpętać istną lawinę propagandy i nurzać się w (fałszywej) sławie, rozdmuchanej przez prasę światową. Na konferencji prasowej, a także przy wszystkich dalszych okazjach, całą sprawę Gagarina podlewano politycznym i ideologicznym sosem propagandy; po 12 kwietnia 1961 w prasie krajów Europy Wschodniej wszyscy publicyści udowadniali wyższość sowieckiej nauki, socjalizmu i komunistycznej ideologii, a przede wszystkim robił to grający główną rolę Gagarin. Nic w tym dziwnego, na tym polegała jego rola w tej całej komedii. „Jestem zwykłym sowieckim człowiekiem” — powtarza przy każdej sposobności, stale przy tym wychwalając Chruszczowa i Breżniewa (co do tego ostatniego, to nikt wówczas nie przypuszczał, że wkrótce zostanie numerem pierwszym, i że przywłaszczy sobie także… Gagarina). Czytając dzisiaj ówczesne sprawozdania sowieckie, węgierskie i inne, wydaje się wręcz nie do wiary, że świat wtedy we wszystko uwierzył i po prostu wszystko „połknął”.

Popatrzmy jeszcze na inne podejrzane momenty. Wciąż na tej samej konferencji prasowej ktoś — nie podano kto, ale sądząc z pytania z pewnością dziennikarz wolnej prasy zachodniej — zadał Gagarinowi pytanie: czy poprzednio latał już za pomocą rakiety balistycznej?

Dowodzi to, że w Moskwie od pewnego czasu krążyły jakieś pogłoski, a pytający chciał swoim czytelnikom dać informację, czy Gagarin — albo jakiś inny, bezimienny kosmonauta — już poprzednio latał w kosmos, choć bez powodzenia. Może ktoś nie przeżył nieudanego lotu?

Oczywiście Gagarin odpowiedział przecząco na to pytanie. I z pewnością nie skłamał. On rzeczywiście nie latał z pomocą żadnej rakiety balistycznej… ani przedtem, ani potem.

Charakterystyczne było też następujące pytanie: Jaką otrzymuje pensję? Ale chyba jeszcze bardziej charakterystyczna była odpowiedź: „Moje pobory, podobnie jak zarobki każdego obywatela radzieckiego całkowicie wystarczają na pokrycie moich potrzeb”.

Gagarin nie tylko na konferencjach prasowych, lecz także w różnych instytucjach był fetowany, przypinano mu odznaczenia i on także rozdawał medale. Przy tych okazjach zapowiadał: Wkrótce polecimy aż na Księżyc! Lecz do dnia dzisiejszego, choć minęło niemal 30 lat, żaden sowiecki kosmonauta nie doleciał na Księżyc.

Z odpowiedzi dawanych na liczne pytania podczas konferencji prasowych rysuje się dość ograniczona osobowość. Nie należy zapominać, że ludność tego ogromnego kraju była absolutnie odcięta od zewnętrznego świata przez państwo monopartyjne, które ją na różne sposoby trzymało w garści. Na przykład przez oświatę. Gagarin należał do kolejnego pokolenia, które uczyło się z sowieckich podręczników historii i historii techniki. Tak więc z jego odpowiedzi wynikało, że pierwszy na świecie samolot został skonstruowany w Związku Radzieckim, toteż nakreślił śmiałą paralelę między pierwszym samolotem i swoim lotem w Kosmos, gdyż oba były rezultatem wyższości umysłu sowieckiego. Nie miał pojęcia o tym, że jego „droga ojczyzna” jeszcze nie istniała, kiedy w roku 1903 człowiek po raz pierwszy wzniósł się w powietrze na wówczas skonstruowanym samolocie. No cóż, to się stało w Ameryce… Tego także nie wiedział ten wspaniały sowiecki bohater, że podczas pierwszej wojny światowej — kiedy Związek Radziecki jeszcze nie istniał — rozgrywały się bitwy powietrzne na bojowych maszynach.

Ciekawym aspektem tej konferencji prasowej i cechą specyficznie sowiecką było to, że mimo jej nazwy była zorganizowana nie tylko dla dziennikarzy i nie. tylko oni zadawali pytania bohaterowi. Żeby im pozostawić mniej czasu posadzono na sali członków sowieckiej Akademii Nauk i innych zaproszonych gości, a wszyscy zadawali Gagarinowi pytania lub po prostu za niego odpowiadali. Gdy się nad tym post factum zastanowić, jest to także znak obciążający; bo przecież po tak ważnym wydarzeniu członkowie Akademii Nauk mogli mieć okazję do specjalnego spotkania i rozmowy. Ale nie, taka bowiem była decyzja reżyserów: stępić ostrze ewentualnych zbyt dociekliwych pytań zachodnich dziennikarzy i jak już wspomniałem, skrócić czas na zadawanie pytań. Albo, gdyby Gagarin nie umiał na coś odpowiedzieć, mieli go wyręczyć. I faktycznie tak było.

Kiedy więc padło pytanie: „Czemu właśnie w Związku Radzieckim został wystrzelony pierwszy kosmonauta?” — zamiast Gagarina ciekawskiemu dziennikarzowi odpowiedział jakiś akademik (pochodzący z całą pewnością z któregoś kraju satelickiego): „Dlatego, że w kraju socjalistycznym warunki dla pracy naukowej są znacznie lepsze, niż w kapitalistycznym…” (Można to szczególnie dobrze zaobserwować teraz, w roku 1990…)

Na tej konferencji prasowej nie wyjaśniło się jeszcze, czy Gagarin powrócił na ziemię w kabinie, czy też katapultował się z wysokości 7 kilometrów i wylądował na spadochronie. Powtarzam: był to dzień 15 kwietnia, 3 dni po rzekomym locie i nic jeszcze nie zostało powiedziane odnośnie niezliczonych szczegółów. Wspomniano tylko o dwóch możliwościach powrotu na ziemię, i to samo powtórzyło się na następnej konferencji prasowej 24 kwietnia, a więc 12 dni po „locie”.

Za to 17 czerwca spadł złoty deszcz. Tego dnia TASS podała do wiadomości, że przyznano liczne odznaczenia za „zasługi w realizacji lotu kosmicznego”. Kto je otrzymał? Otóż na przykład towarzysz Nikita Sergiejewicz Chrusz-czow dostał jeszcze jeden order Lenina, albowiem bardzo mu leżały na sercu sowieckie badania kosmiczne.

Różne nagrody otrzymały dokładnie 6924 osoby (ta cyfra nie jest pomyłką!). A w tym samym okresie, dokładnie 5 maja 1961, 23 dni po Gagarinie, 38-letni oficer marynarki amerykańskiej, po odbyciu 2-letniego szkolenia kosmonautycznego, został wystrzelony na 15-minutowy skok w przestrzeń kosmiczną. Był on pierwszym Amerykaninem, który znalazł się w Kosmosie, choć na tak krótko. Shepard osiągnął wysokość 184 kilometry, a cały jego przelot wynosił 483 kilometry.

Nie potrzebuję przypominać, że lot Sheparda odbył się całkiem jawnie. Zrobiono ogromną ilość jednoczesnych zdjęć, pokazano przebieg eksperymentu w telewizji, a zainteresowani mogli nawet zobaczyć, jak Shepard znosi sam lot, gdyż kamera telewizyjna ukazywała jego twarz podczas tego „skoku” w Kosmos. Oznaczało to, że ówczesna technika umożliwiłaby transmisję z lotu, no i można by pokazać wsiadanie do kabiny kosmicznej, przebieg startu i powrót na ziemię. Tak właśnie postąpili Amerykanie. Sowietów natomiast nie było stać nawet na wciśnięcie Gagarinowi do ręki nędznego aparatu fotograficznego Zorka.

To wszystko oczywiście dowodzi… no, doskonale wiemy, czego.

Загрузка...