Śmierć Gagarina

Jeśli w jego życiu tyle było zagadek, to chyba nic dziwnego, że z jego śmiercią wiążą się tajemnice i niewytłumaczalne posunięcia. Zacznijmy jednak od urodzenia Gagarina. W swojej autobiografii, Gagarin pisze o starszym bracie Walentynie (tym, który później napisał książkę Mój brat, Jurij), że urodził się w roku 1924, a więc w roku, w którym umarł Lenin — ale zapomina podać, gdzie on sam ujrzał światło dzienne. W swojej książce poświęca całą stronę opisowi swej rodzinnej wioski, ale nazwa tej wsi nie jest nigdzie podana. Mówiąc delikatnie, jest to trochę podejrzane.

O innych zagadkach w jego życiu już pisaliśmy. Nic więc dziwnego, że okoliczności jego śmierci są także podejrzane.

Chociażby sam fakt, że nie całe siedem lat po swoim „locie” ginie wskutek wypadku. Dla każdego myślącego człowieka jest oczywiste, że osoba przedstawiająca taką wartość dla propagandy imperium sowieckiego, nie miała prawa przepaść. To znaczy, że po „dokonaniu pierwszego na świecie lotu w Kosmos” strzeżono go, jak oczka w głowie. Mówiąc po prostu: nie powinno mu się pozwolić wsiąść na rower, a co dopiero pilotować samolot myśliwski! Powszechnie wiadomo że pilotowanie myśliwca produkcji sowieckiej nie należy do sposobów przedłużania życia… Tak więc wiadomość o „śmierci w wypadku” może być wielce wymowna.

Jak żyje kosmonauta potem, w krajach demokratycznych zależy wyłącznie od niego. Znane są dość „pokrętne” drogi dalszego życia najsławniejszych amerykańskich kosmonautów. Cokolwiek robili, zależało tylko od nich, nawet jeśli to byli wojskowi. „Wschodni” kosmonauta natomiast staje się żywym pomnikiem, czy tego chce, czy nie. Jak bardzo na niego uważają, tego przykładem może być Bertalan Farkas, węgierski kosmonauta. Dawny jego kolega, którego jakaś komisja uznała za drugiego, tak opowiedział o koledze pewnemu dziennikarzowi: „Berci od dziesięciu lat nie może latać na ponaddźwiękowych maszynach, bo władza go od tego odsunęła. Od lat się stara, lecz mu nie pozwalają”[20].

Jest więc jasne, że „pierwszy kosmonauta świata” powinien mieć zapewnione całkowite bezpieczeństwo. Było to w interesie imperium. Wiemy, że zapewniono to Gagarinowi. Wiemy, że na początku lat sześćdziesiątych jeździł tu i tam,, a raczej był wysyłany do wszystkich stron świata, gdzie pilnie zbierał laury należne „pierwszemu kosmonaucie”. Wprost nurzał się w sławie. Udzielał niezliczonych wywiadów, wygłaszał oświadczenia, jeśli je jednak uważnie przeczytamy, to mało w nich znajdujemy konkretnych wiadomości o locie, o jego okolicznościach i zapleczu, a także o nim samym. W miarę jak upływał czas, coraz mniej o nim czytaliśmy. Czyny i wypowiedzi następnych kosmonautów — prawdziwych, którzy faktycznie latali w kosmos — odwracały uwagę świata. Wtedy nawet dla stojących z boku wyraźnie rysowały się kontury amerykańsko-sowieckiego współzawodnictwa, stało się już zrozumiałe, kto i dlaczego się spieszy. U nas w Europie wschodniej przywykliśmy do tego, że kosmonauci byli wystrzeliwani z okazji wielkich sowieckich rocznic, albo wówczas, kiedy Amerykanie z góry zapowiedzieli jakiś doniosły eksperyment. Wciąż jeszcze obowiązywała sowiecka tajność, o wszystkich próbach kosmicznych dowiadywaliśmy się post factum. Tak na przykład kiedy poleciała pierwsza kobieta, Tiereszkowa (którą później podobno wbrew jej woli wydano za mąż za innego sowieckiego kosmonautę tylko po to, żeby propagandzie dodać skrzydeł i sławić „pierwsze małżeństwo kosmonautów”) w godzinach popołudniowych i wieczornych tegoż dnia nadano w radio w Moskwie, Budapeszcie i innych miastach duże utwory muzyczne skomponowane na jej cześć. Kto się choć odrobinę zna na tych sprawach ten wie, że utworu muzycznego nie można skomponować w kilka godzin i wyuczyć orkiestry symfonicznej… Zatem wokół późniejszych lotów też unosiły się jakieś tajemnice, coś nielogicznego i ogólna podejrzliwość.

A więc co wiemy o Gagarinie? Ukończył jakąś szkołę związaną z lotami już po „locie w Kosmos”, i gdzieś w kraju w związku z tym latał także na samolotach myśliwskich. Potem wiosną 1968 roku, któregoś dnia podano wiadomość, że zginął w wypadku lotniczym. Szczegółów — zgodnie z przyjętą metodą — teraz też poskąpiono. To jest pewne — o tym pisała też prasa węgierska, naturalnie już dobrze w epoce głasnosti (rok 1987), że Gagarin ewentualnie zginął nie w katastrofie lotniczej, lecz podczas drugiej próby kosmicznej, albo w wypadku drogowym, plotki krążące w Związku Sowieckim nie wykluczały prowadzenia samochodu po pijanemu. Jedno wiadomo: trzydziestotomowy protokół sporządzony podczas dochodzeń nie został podany do wiadomości.

Wiadomo też, że dopiero w erze głasnosti zaczęła o tym przebąkiwać sowiecka prasa. Zanotujmy to: w tym ogromnym kraju jeszcze dzisiaj, w 1990 roku, jawność nie osiągnęła takiego poziomu, by opinia publiczna miała dostęp do wszystkich danych zawartych w protokółach. Nie ma wątpliwości, z jakiego powodu. Przede wszystkim te dane niejednokrotnie nawzajem sobie przeczą, w tym także urzędowym wersjom wyjaśniającym śmierć „kosmonauty”. Jedyną słabą próbą był artykuł kosmonauty Leonowa i członka Akademii Belcerkowskiego w Prawdzie z okazji rocznicy tego wypadku[21]. W tym artykule obaj wybielali wszystko: Gagarina i jego otoczenie, kolegów, rząd itd. Nikt nie popełnił błędu, a tym bardziej nie był winien — twierdzili.

Oni też mieli wrażenie, że dziwne było, iż Gagarin dalej latał i w końcu uległ wypadkowi. Cytuję: „Pierwsze pytanie — czemu Gagarin musiał latać? Odpowiedź — bo był kosmonautą”. Dalsze uzasadnienia są szczytem demagogii: zdaniem autorów gdyby Gagarin przestał latać, to wyparłby się siebie samego, musiał się starać, żeby być w formie, itd… Kłopot tylko w tym, że 1) trening kosmonauty nie polega na oblatywaniu wojskowych maszyn myśliwskich i 2) dlaczego miał w dalszym ciągu grać rolę kosmonauty? Artykuł podszeptuje, że w Gagarinie on sam i jego otoczenie chcieli widzieć kosmonautę i były prowadzone poważne przygotowania do odbycia przez niego „drugiego” lotu kosmicznego. O tym oczywiście nie słyszeliśmy ani słowa, natomiast w roku 1987 przez Prawdę chciano nas przekonać, że owszem, było zaplanowane drugie wysłanie Gagarina w Kosmos. Twierdzono, że był on rezerwowym Komarowa na lot Sojuza-1. Chodzi o tego Sojuza-1, którego lot odbył się 23/24 kwietnia 1967 i który zakończył się katastrofą. Komarów zginął w kabinie, po wylądowaniu wyjętego nieżywego. Może warto zaznaczyć, że węgierskie wydawnictwa zajmujące się kosmonautyką, przejąwszy sowiecką terminologię pisały: Sojuz-1 to tylko statek kosmiczny typu Sojuz, a lot był „próbą”. W wykazach lotów nie ma ani słowa o tym, że eksperyment skończył się katastrofą.

Jednym słowem Gagarin podobno kokietował kosmonautykę, a władze go w całej rozciągłości popierały. Tu mogłoby się wyłonić psychologiczne uzasadnienie: może reżyserzy ulegli naleganiom Gagarina? Może trzydziestokilkuletni oficer chciał przynajmniej sobie samemu udowodnić, że jest zdolny do odbycia lotu kosmicznego? My wiemy, że wcale nie odbył lotu w Kosmos i może się bał, że to się wyda? W kręgach reżyserów, a może i polityków — wielu znało prawdę. Choćby on sam milczał aż do grobu nigdy nie będzie miał pewności, że tamci nie puszczą pary z ust. Odbycie lotu kosmicznego uspokoiło by przede wszystkim jego własne sumienie, a po drugie na zawsze zamknęło usta tym, którzy mogliby zdradzić prawdę.

Tym niemniej sprawa jest podejrzana. W połowie lat sześćdziesiątych Gagarin był słuchaczem Akademii Lotniczej im. Żukowskiego, gdzie zdobył stopień inżyniera lotnictwa i swej pracy dyplomowej bronił 7 lutego 1968 (oczywiście z doskonałym stopniem! — powiedział Leonów).

Tu muszę dodać: znając zwyczaje imperium, świat rzeczywisty i ten z propagandy, mogę i to zaryzykować, że może w tym wszystkim nie ma ani słowa prawdy. Kto wie, może Gagarin nigdy nawet nie był w pobliżu Akademii Lotniczej? Może wraz z rodziną mieszkał w willi na dalekim przedmieściu i nie pozwolono mu niczym się zajmować, a może nawet nie mógł brać udziału w normalnym życiu? Za czasów Breżniewa nie takie rzeczy się zdarzały — o tym wiemy.

Leonów i Belocerkowskij twierdzili w 1987 roku: Gagarin przygotowywał się do następnego lotu Sojuza, w tej serii on miał być numerem l. A więc nie rezerwowym, lecz tym, który poleci. Śmierć Komarowa „głęboko nim wstrząsnęła”, powiadają. W lutym praca dyplomowa, w marcu zaś — podobno — rozpoczął trening mający go przygotować do lotu w przestrzeń kosmiczną.

Pomijając taki drobiazg, że pod koniec lat sześćdziesiątych Amerykanie udowodnili, iż nie tylko byli piloci mogą latać w Kosmos, to i tak czas na przygotowania daje się zbyt krótki. Na następne loty serii Sojuza wyznaczone były terminy: październik 1968, a potem styczeń 1969. Czy wystarczyłyby na to przygotowania rozpoczęte w marcu?

Już wspomniałem, wówczas latali już nie tylko piloci wojskowi. Zanim Gagarin znalazł śmierć, miedzy 1961, a 1968 w ramach programu Gemini wielu amerykańskich kosmonautów odbyło już te trudne podróże. Przebywali w przestrzeni kosmicznej od kilku godzin, do kilku tygodni. Glenn, Gordon, Young i McDivitt byli wszyscy pilotami-oblatywaczami, Cernan był konstruktorem, Borman wykładowcą w szkole wojskowej (!), Schirra oficerem marynarki wojennej, Schmitt geologiem, Schweickart astronomem. … Anders inżynierem-atomistą, Aldrin zaś po prostu inżynierem, który robił doktorat z teorii kosmonautyki i dopiero potem sam został kosmonautą. On właśnie później na statku kosmicznym Apollo 11 dotarł na Księżyc wraz z Armstrongiem i był drugim człowiekiem, który postawił stopę na srebrnym globie.

Chodzi mi o wykazanie, że bardzo zawężony jest pogląd, wedle którego Gagarin tylko pod tym warunkiem mógł kontynuować swoją (jeszcze nie zaczętą) karierę kosmonauty, że jako pilot-oblatywacz przez długie lata pilotuje różne wojskowe maszyny o wielkich szybkościach. Pod koniec lat sześćdziesiątych była to już przestarzała metoda, Inna sprawa, że miedzy kosmonautami sowieckimi innych raczej nie było. Przeglądając ich życiorysy dostrzegamy niemal upiorne podobieństwo ich życia do czasu lotu w Kosmos. Tak było z Titowem, Nikolajewem, Popowiczem, Tiereszkową, Bykowskim i innymi. Wszyscy bez wyjątku byli lotnikami wojskowymi, potem zaś po jednym lub dwóch lotach w Kosmos na ogół zdobywali dyplomy w Akademii im. Żukowskiego, wreszcie osiągali wysokie rangi w armii sowieckiej (generał dywizji, generał brygady itd.). Poza tym, jak już wzmiankowałem, po kilku latach całkiem znikali z horyzontu. Kto na przykład słyszał w ostatnich 15 latach o Tiereszkowej czy Titowie, nie mówiąc już o ich poprzednikach?

Wróćmy jednak do urzędowych sowieckich wypowiedzi z 1987 roku. Wtedy dwaj autorzy omawianego artykułu stali na stanowisku, że droga życiowa, którą obrał Gagarin po locie w Kosmos, była całkiem logiczna i zrozumiała, a nawet sugerują, że „pierwszy kosmonauta” obrał jedyną słuszną drogę. W każdym razie z całkowitym zrozumieniem odnoszą się do jego decyzji, oczywiście pośmiertnie.

W dalszym ciągu jednak zacytuję też inne źródła. W sowieckich, węgierskich, polskich i zachodnich pismach, począwszy od krótkich wzmianek i wiadomości, ukazały się też ogromne artykuły na ten temat. Najciekawszy z nich, i niezależnie od woli autora najbardziej demaskujący, to napisany przez Georgija Beregowoja, kosmonautę urodzonego w 1921 roku, generała dywizji lotnictwa, psychologa, który w 1968 roku odbył lot kosmiczny na statku Sojuz-3; później był dowódcą Centralnego Ośrodka Szkolenia Kosmonautów im. Gagarina[22]. Sprawozdania nie zgadzają się jedne z drugimi.

Mniej więcej jednakowe są opublikowane wyniki śledztwa prowadzonego po śmierci Gagarina. Natomiast nieco inaczej przedstawione są okoliczności wypadku i nie jednakowo brzmią wyciągnięte z nich wnioski. W porządku chronologicznym zacytujemy najpierw myśli wyrażone w artykule Beregowoja z 1984 roku.

Gagarin przygotowywał się do następnego lotu kosmicznego, w którym — jak zapewniano — miał być wyznaczony jako pierwszy, a więc najprawdopodobniej on miał lecieć. Do pracy zabrał się z zapałem, chociaż zaczął latać dopiero po obronie pracy dyplomowej tj. od 13 marca 1968. W następnych ośmiu dniach latał łącznie 7 godzin z 18 startami. Dano mu dwumiejscowy samolot ćwiczebny MIG-15, ani razu nie latał sam. Owego fatalnego 27 marca musiał latać dwa razy z tym samym instruktorem niejakim Serjoginem (źródła nie zaniedbały podać, że był to doskonały lotnik, odznaczony orderem „Bohater Wojny Ojczyźnianej”).

Według Beregowoja, podczas przeprowadzonego potem śledztwa, skontrolowano każdą minutę ostatnich dni Gagarina. Z kim się spotkał, z kim rozmawiał, itp. Nie potrzeba wielkiej fantazji, żebyśmy zrozumieli: było podejrzenie o sabotaż. Tego co prawda Beregowoj nie wypowiada wprost, zresztą byłoby to mało prawdopodobne z uwagi na ówczesne realne stosunki w Związku Sowieckim. Gwiezdne Miasteczko „Zwiezdnij Gorodok” leży o ca 40 km na północny wschód od Moskwy (a może nie w tym kierunku i nie w takiej odległości? Znając zafałszowane mapy wszystko jest możliwe…), i tam mieszka personel ośrodka, tak techniczny jak i obsługa, a także kosmonauci. Naturalnie, jak ponad 90% sowieckich miast, i to jest uznane za zamknięte, cudzoziemcy tylko w wyjątkowych okazjach i za specjalnym pozwoleniem mogą tam jeździć, a obywatele Kraju Rad — nigdy. Tak wiec obcy i szpiedzy nie mają wstępu do pilnie strzeżonego ośrodka. Żadne źródło nie wyjaśnia, jakie loty odbył Gagarin wiosną 1968 roku. Jednego się tylko dowiadujemy — jeśli źródła mówią prawdę — że lotnisko ćwiczebne nie leży zbyt daleko od Gwiezdnego Miasteczka, a więc i od Moskwy. Przecież Gagarin tam mieszkał i codziennie przyjeżdżał, żeby latać. Można założyć, że samoloty startowały z jakiegoś niedalekiego lotniska wojskowego. Tym bardziej — co wynika z tekstów — że nie był on jedynym, który wtedy regularnie latał. Członkowie przygotowującej się następnej ekipy kosmonautów także od czasu do czasu latali. Ze wzmianek wynika wyraźnie, że z Gwiezdnego Miasteczka codziennie kilka razy dowożono słuchaczy szkoły na loty ćwiczebne.

27 marca 1968 rano, o 915, Gagarin stawił się razem z Serjoginem, podpisali konieczne dokumenty i podano im do wiadomości, dzienny program lotów i jakie mają być wykonane zadania. Lecz dopiero o 1019 dostali zezwolenie na start, przynajmniej to jest uwidocznione w dzienniku lotów. Praktycznie po 10 minutach zakończył ćwiczenie (chociaż na ten dzień przewidziane były dwa 30-minutowe loty), i o 1030, gdy Gagarin zgłosił się pod numerem 625, kazano mu wrócić. Według Leonowa było to tak, że sam Gagarin prosił o zezwolenie lotu w kierunku 320 (z powodu stałego nasłuchu amerykańskiego tą cyfrą usiłowano utajnić powrót do bazy). „Potem łączność radiowa została przerwana” — piszą Leonów i członek Akademii Bełocerkowskij. Natomiast według kosmonauty Beregowoja odbyło się to nieco inaczej; „Gagarin: tu 625, zadanie wykonałem. Wysokość 5200…” Z ziemi dowódca lotów: Utrzymuj wysokość”.

I na to nie było już odpowiedzi, eter milczał.

A dlaczego? Czemu nie odpowiedział, jeżeli był na wysokości ponad pięciu tysięcy metrów i samolot zaczai spadać? Miałby czas powiedzieć dwa słowa. I to jest podejrzane, czemu z ziemi sprawdzano wysokość, na której leci? Można przypuszczać, że podana wysokość i pomiar radarowy wykazywały jakąś różnicę. Dlatego potrzebne było ponowne sprawdzenie. Ale po co, jeśli Gagarin był takim doskonałym lotnikiem, jak to później twierdzono, a poza tym tuż za nim siedział jeden z najlepszych instruktorów i mógł w każdej chwili mu pomóc, o ile znamy maszyny ćwiczebne MIG-15? Na tych maszynach pilot i instruktor mają identyczne urządzenia sterownicze, podobnie jak w samochodach do nauki jazdy, w których instruktor może pedałami kontrolować kierowcę, a nawet — zatrzymać, przyspieszyć, hamować itd. Tak więc, na tym MIG-u 15 Serjogin miał te wszystkie możliwości… i nic nie zrobił?

To także jest podejrzane: czemu Leonów i jego współautor nie cytują tej części trzydziestotomowego protokołu? Czemu usiłują ją zataić?


„Według analizy, minutę później samolot Gagarina wrył się w ziemię”. No tak, późniejsze badanie miejsca katastrofy pozwala wyciągnąć wniosek, że tak się istotnie stało. Maszyna była już tylko ogromną bryłą metalu, która nie dała sobą kierować, a z uwagi na swą szybkość wryła się w ziemię niczym pocisk, tworząc wielki krater.

Waga takiego MIG-a to ok. 6,5 tony (zależnie od wyposażenia), i jeśli taka bryła z własną szybkością pędzi z wysokości 5000 metrów, i pod kątem 60-70° uderza w ziemię, to musi powstać tylko krater. I to taki, że motor maszyny wbija się w głąb i znika pod ziemią. Podobno silnik tej maszyny trzeba było po prostu wykopać.

Jeden z artykułów ogranicza się do wyliczenia faktów, drugi nabiera cech dramatycznego eposu. Ten drugi, wariant Beregowoja, opisuje, co się działo w Gwiezdnym Miasteczku na wiadomość o katastrofie Gagarina. W audycjach radiowych też były niezgodności. Leonów i Biełocerkowskij chcieli za wszelką cenę wykazać, że Gagarin był do końca czysty i zachował się bohatersko. Dziwne, że Beregowoj podaje zakodowany kierunek powrotny jako 320, tymczasem u Leonowa jest to 620. Według Beregowoja, jak to już wyżej opisaliśmy, na ostatni rozkaz kontrolny nie było już odpowiedzi od Gagarina. Według Leonowa natomiast rozwinął się gładki dialog, mogący uradować serce każdego pilota i każdego kierownika lotów na ziemi: „Gagarin — Tu 625, zadanie w przestrzeni 20 wykonałem, proszę o zezwolenie lotu do 620”. „625, zezwalam”. „Zrozumiałem, wykonam!” i do tego autorzy dodają: „Takie były ostatnie słowa Gagarina”.

Tak więc mogły być różne ostatnie słowa, zależnie od tego, którego autora czytamy…

Beregowoj jako własne przeżycie opisuje, że Nikołaj Kuzniecow, dowódca Szkoły Kosmonautów i Nikołaj Kamanin (jakiś dowódca o nieokreślonej randze i funkcji) w pierwszej chwili nie chcieli uwierzyć w podana wiadomość, tak samo zresztą jak przyjaciele Gagarina i wśród nich Beregowoj. Było to, należy przypuszczać, 27 marca w południe lub po południu, choć w tekście nie jest to sprecyzowane. Wiadomość podawała, że Serjogin i Gagarin w czasie lotu ćwiczebnego zniknęli i nic o nich nie wiadomo. Chyba w Gwiezdnym Miasteczku zawrzało, a może wcale nie? Z tekstu bowiem wynika, że poza kilkoma wtajemniczonymi nikt się, o tym nie dowiedział, a ów Kamanin nawet zabronił, by zawiadomiono żonę Gagarina… Oczywiście, pewnie mieli nadzieję, że wiadomość okaże się nieprawdziwa. Lecz godziny mijały. Wtedy podobno helikoptery szukały maszyny, lecz dopiero późnym popołudniem znaleziono krater. Na tej szerokości geograficznej w marcu wcześnie się ściemnia. Poszukiwania podjęto nazajutrz, kiedy się rozwidniło. Nie jest więc prawdą, co pisze Leonów, że Jednostki ratunkowe natychmiast zabezpieczyły miejsce katastrofy”. Wdług Beregowoja w poszukiwaniach brały udział nie tylko helikoptery (na wysokości 50-100 metrów), lecz także samoloty IŁ-14 lecące na wysokości 300 m nad ziemią, przeczesując cały teren ćwiczebny. Podczas gdy trwały poszukiwania, wydano rozkaz, by każdego zapytać, czy w ciągu ostatnich dwóch dni stykał się z Gagarinem, a jeśli tak, to o czym rozmawia. Niektórzy bowiem podejrzewali nie tylko sabotaż, lecz i zamiary samobójcze, chociaż nie wynika to całkiem wyraźnie z tekstu. Była jeszcze nadzieja, że samolot z czymś się zderzył, piloci katapultowali się, i gdzieś na ziemi lub w lesie oczekują pomocy.

Tegoż dnia około godz. 16 wydawało się, że znaleziono krater, lecz było zbyt ciemno i przy pochodniach niewiele widziano. (Tu uwaga: czyżby w roku 1968 sowieccy lotnicy nie znali latarek kieszonkowych?) Było zimno, nocą nastał mróz. Ekipy ratunkowe idąc od krateru przeszukiwały pieszo okolicę, szukając pilotów, lecz ich nie znaleźli.

Nie zaprzestawali poszukiwań i była już późna noc, kiedy znaleziono najpierw mapnik, a potem jego właściciela. Było to ciało Serjogina. Nieco dziwnym się wydaje, że tej nocy — chociaż już natrafiono na krater! — wojskowi radiowcy przez długie godziny nawoływali w eterze Gagarina („625, 625!”), lecz ten się nie zgłaszał. W nocy o wpół do pierwszej zaczęła się narada pospiesznie zwołanej komisji specjalnej; w tej sprawie rozkaz wydał Dowódca i Marszałek Sowieckich Sił Lotniczych. Widać było, że śmierć Gagarina została uznana za ważną sprawę, wielu decydentów tej nocy nie spało. Jeszcze przed północą rozpoczęły się przesłuchania tych, którzy w minionych dniach z „kosmonautą” zamienili chociaż słowo. (Ciekawe, nic nie wskazuje na to, żeby się zainteresowano, czy to nie Serjogin nosił się z myślą o samobójstwie? Beregowoj tego nie pisze, ale wydaje się oczywiste, że te rozmowy niczego nie wyjaśniły). Gagarin był podobno taki sam jak zawsze, przecież nje mógł przeczuć, co go czeka. Na ogół ludzie (i chyba na szczęście) nie znają swego losu. W nocy przygotowano cztery IŁY-14 i oddziały ratunkowe na nartach; postanowiono także zacząć prace przy kraterze, jak tylko wstanie dzień. Ponieważ znaleziono tylko ciało Serjogina była nadzieja, że Gagarin zdołał się katapultować i znajdą go żywego.

Na piątą rano gotów był oddział ratunkowy który miał być wysłany w okolice wsi Nowselowo. Rano wydobyto z krateru różne straszliwie zmiażdżone części samolotu. Potem wypompowano wodę z krateru i zabrano się do wydobywania ziemi, żeby dotrzeć do silnika.

Znajdują Gagarina

Chyba nie muszę podkreślać, że i tu sprawozdawcy nie są w zgodzie. Leonów i Bełocerkowskij sprawy zasadnicze inaczej opisują niż Beregowoj, który przecież znajdował się bliżej tych wydarzeń i może być uważany za naocznego świadka. Poza tym miał wiadomości z pierwszej ręki. Inne pytanie — czy faktycznie we wszystkich szczegółach pisze prawdę? Przecież łatwo sobie wyobrazić, a nawet trzeba to z góry wziąć pod uwagę, że ostatni wielki występ Gagarina — śmierć! — reżyserzy także starali się wyreżyserować tak, aby odpowiadała interesom propagandy i rządu. Nie jest więc wykluczone, że kolegę-kosmonautę także wprowadzili w błąd, więc pewne pozory przyjął za fakty i tak je później opisał.

Przyjrzyjmy się sprzecznościom. Beregowoj: o godz. 725 rano Kamanin i komisja znowu prowadzili poszukiwania wokół krateru. Charakterystyczny dla środkowej Rosji las mieszany był ścięty pod kątem 60-70 stopni przez spadający samolot. Na jednym z drzew, na wysokości mniej więcej 10 metrów, zauważono jakiś przedmiot. Zdjęto go i okazało się, że jest to kawałek lotniczej kurtki, z kieszenią, w której znaleziono kartki na posiłki na nazwisko Gagarina. Teraz nie było już wątpliwości. Beregowoj daje tylko do zrozumienia, że po pilocie prawie nic nie zostało. Podczas gdy ciało Serjogina można było rozpoznać, z Gagarina zebrano tylko oddzielne kawałki. Później spalono je w krematorium. Nie ma żadnej informacji, czy znalezione szczątki pokazano rodzinie. Wiemy tylko, że w krematorium obecni byli członkowie rodziny Serjogina i Gagarina, oraz wszyscy kosmonauci. Sowieckie środki masowego przekazu dopiero potem, 29 marca — a zatem z opóźnieniem 2 dni — podały pierwszy raz wiadomość o katastrofie.

Nie zaszkodzi zauważyć: po co taki pośpiech? Zastanówmy się spokojnie: spalenie ciała w krematorium odbyło się po godz. 21 wieczorem! Czy w Związku Radzieckim krematoria pracują na dwie lub trzy zmiany? To nieprawdopodobne. W każdym razie jest to znowu podejrzany znak: czemu trzeba, było ziemskie szczątki „Bohatera Związku Radzieckiego”, „pierwszego kosmonauty świata” itd. itd., zniszczyć o takiej porze, która nasuwa myśl o średniowieczu? Nie można wykluczyć, że to także stanowi fragment akcji związanej z Gagarinem. Takie jest życzenie reżyserów. Niech zwłoki znikną, niech nikt nie ma możliwości zbadania ich i ewentualnie wyciągnięcia jakichś niemiłych wniosków.

A teraz zobaczmy, co o zwłokach piszą Leonów i Członek Akademii? Według nich rzecz rozegrała się zupełnie inaczej. Nierozpoznawalne szczątki? Skądże! Wszystko jest całkiem zrozumiałe i jasne! „Zwłoki nie wykazywały niczego anormalnego. Stopy na pedałach, lewa ręka Gagarina na rączce gazu. Odciski palców na tablicy rozdzielczej dowodziły, że piloci byli przy pracy. Nie było próby katapultowania się”.

Poza ostatnim zdaniem odnosi się wrażenie, że to jakieś wielkie oszustwo. Jeżeli całe ciało Gabarina znaleziono w kabinie względnie nienaruszone, to jaką kurtkę pilota znalazł Kamanin na czubku drzewa? A może przy straszliwym zetknięciu z ziemią Gagarin stracił tylko przednią część kurtki, poza tym równo siedział w fotelu pilota z rękami i nogami w przepisowej pozycji? Nie zapominajmy, że samolot uderzył w ziemię z tak straszliwą siłą, że na dnie krateru o głębokości siedmiu metrów znaleziono wbite w ziemię co cięższe części, na przykład silnik.

Czy możliwe, że po tym uderzeniu pilot — i to tylko jeden, gdyż ciało drugiego znaleziono w znacznej odległości od samolotu — pozostał w maszynie niemal nienaruszony, tak że z położenia jego członków tyle dało się wyciągnąć wniosków? Niestety nasuwa się myśl, że Leonów i jego partner upraszczają sprawę i chcieliby zatuszować podejrzane aspekty.

Sowieckie dochodzenie sformułowało trzy, a raczej cztery możliwe powody katastrofy. Od razu muszę uprzedzić: nie udało się odkryć, co spowodowało wypadek. Jedna teoria to zderzenie maszyny z ptakiem lub balonem meteorologicznym. Jedno i drugie jest możliwe, było już wiele tego rodzaju katastrof na świecie. Inna teoria to taka, że MIG Gagarina dostał się w wir powietrzny wywołany przez drugi samolot odbywający w tej okolicy lot ćwiczebny). Trochę dziwne, że na tym samym lotnisku ćwiczebnym jednocześnie latają maszyny kierowane z ziemi niezależnie od siebie…). Fachowcy jako trzeci wariant nie wykluczyli pojawiającego się nagle słupa ciepłego powietrza, zwanego kominem termicznym, który może spowodować nie dającą się opanować zmianę kierunku lotu samolotu lecącego na niskim pułapie (na to też były przykłady w historii lotnictwa), wtedy samolot jakby „potknął się” i nie mógł odzyskać poprzedniego kierunku lotu.

Jako czwarta możliwość wymieniono te wszystkie trzy ewentualności naraz: komin termiczny, wir powietrzny wywołany przez inny samolot, wreszcie zderzenie z ptakiem lub balonem. Na żadną z tych ewentualności nie ma dowodu.

Nikt nie rozumie, czemu nie katapultowali się. Mogli to przecież uczynić jeden niezależnie od drugiego. Według przypuszczeń podczas spadania przeciążenie mogło dochodzić do 11 g. Podczas ćwiczeń ludzie mogą znieść przeciążenie maksymalne 8 g, samoloty zaś przy 12 g rozlatują się na kawałki.

Wnioski

Z powodu przerażającego braku konkretnych danych mógłbym temu rozdziałowi dać tytuł „Zgadywanie”. Bowiem studnia milczenia w imperium jest bardzo głęboka. Do dokładnych danych nie można dotrzeć, a to, co się ukazało i ukazuje w prasie, jest w widoczny sposób już skontrolowane. Czasem wyczuwalne są wykreślenia, brak logicznych powiązań, inne są zdecydowanie fałszywe. Reżyserzy wciąż jeszcze trzymają Gagarina w garści, choć minęło niemal trzydzieści lat od jego „lotu” i dwadzieścia dwa od śmierci.

Jedno jest pewne: we wszystkich urzędowych źródłach czytamy do dnia dzisiejszego, że Gagarin był pierwszym kosmonautą i że co do tego nie można mieć wątpliwości. Stanowi to aksjomat, podstawową prawdę przyjmowaną bez zastrzeżeń, od której nawet na milimetr nie można odstąpić. Od czasu do czasu jakieś szczegóły uważane za „barwne” rzuca się do publicznej wiadomości przez prasę, lecz nie mogą one być sprzeczne z ogólnie przyjętym twierdzeniem.

Ja zaś doszedłem do wniosku, że dziwna śmierć Gagarina też jest dowodem. W sposób przenośny potwierdza słuszność naszej tezy, że w swoim czasie nie poleciał w Kosmos. Żeby zaś ta tajemnica nie mogła nigdy wyjść na jaw — musiał umrzeć. Wystarczyło, by on umarł, gdyż w kręgach kosmonautów i rodziny nikt nie znał tego obciążającego faktu. Większość szczerze wierzyła i wierzy do dnia dzisiejszego, że ten człowiek faktycznie okrążył Ziemię w statku kosmicznym 12 kwietnia 1961.

Nie chodzi tylko o to, że ja, 13 kwietnia 1961, a więc następnego dnia po tym wydarzeniu, w sposób możliwy do udowodnienia przepowiedziałem jego śmierć. Powiedziałem: „Ten człowiek nie będzie długo żył”. Oczywiście moja przepowiednia nie ma nic wspólnego z całą sprawą. Jego śmierć była tylko rozgrywką w wielkiej polityce, i nic więcej. Już z poprzednich rozdziałów wynikało, że w sowieckich badaniach kosmicznych tamtego okresu badania naukowe nie odgrywały żadnej poważnej roli. Wszystko, co nazywano „badaniami kosmicznymi” funkcjonowało jako narzędzie oficjalnej ideologii państwowej i propagandy, a nie inaczej. Potężny aparat wszystko podporządkowywał temu celowi, czy to była technika, wynalazek, nowa myśl czy też człowiek. Dziesiątki tysięcy ludzi było zatrudnionych w tym „przemyśle” nie wiedząc nawet, co naprawdę robią i dlaczego. Począwszy od ostatniego marznącego w Bajkonurze technika do samej góry, a więc do kosmonautów stawianych w świetle reflektorów opinii publicznej — wszyscy byli sługami aparatu propagandy, niczym więcej.

Twierdzimy zatem, że Gagarin:

1. Nie odbył lotu w Kosmos w roku 1961.

2. Dlatego po pewnym czasie musiał zniknąć.

Po przeczekaniu dyktowanego logiką „okresu cierpliwości” nastąpiło zniknięcie. W grę wchodziła tylko śmierć. Dzięki niej reżyserzy i ich polityczni mocodawcy wygładzą nawet ostatnie ślady. Ale nie zapomnijmy, że nigdy nie wyjdzie na jaw, ilu już zginęło przed nim — z jego powodu? Czy z powodu tego samego kosmicznego kłamstwa? Podobnie jak od strzał z łuku zginęli wszyscy niewolnicy, którzy kopali grób wodza Hunów Attyli, bo znali miejsce, gdzie wraz z wodzem zakopano jego skarby! I tak w następnych latach mogli też zginąć wszyscy, może nawet sami reżyserzy, którzy o tej sprawie wiedzieli. W imperium o takich rozmiarach można było drogą kilku niewinnie wyglądających przeniesień i awansów rozproszyć wtajemniczonych, potem w odległych od siebie miejscach kolejno ich likwidować. Pamiętajmy, że pracowali, w absolutnie tajnych obiektach wojskowych. Nawet wtedy, gdy nosiły oficjalną nazwę instytutów badań kosmicznych, zakładów produkcyjnych czy ośrodków doświadczalnych. Tam i wtedy los każdego człowieka zależał od interesów i kaprysów ścisłej grupy partyjnej. Można to porównać z Bizancjum, średniowieczem czy dyktaturą — obojętne. Było to niejako wszystko razem, a jednocześnie taki szczególny ustrój, który nigdy przedtem nie istniał i miejmy nadzieję — nic podobnego już się nie powtórzy.

Kilka pomysłów, jak zlikwidować sławnego pilota?

Najprostsze byłoby, gdyby zmarł na jakąś chorobę. Ale tu znowu wtrąciła się propaganda: Gagarin jest przecież symbolem sportu, siły, zdrowia a zarazem sowieckiego nadczłowieka! Samochód nie może go przejechać na drodze — to zbyt trywialne i małostkowe. W Kosmos polecieć nie może, bo na tym faktycznie się nie zna, ale… może latać jako pilot. Trzeba więc spowodować, żeby po tylu latach przerwy znowu zaczai latać.

Reżyserzy zacierali ręce: to owszem! To pasuje! Śmierć lotnika! Śmierć w powietrzu, gdzie dokonał swego bohaterskiego czynu! Niemal słyszę, jak między sobą omawiają takie rozwiązanie i naturalnie zapada decyzja. Nikogo nie obchodziło, że trzeba poświęcić jeszcze jednego człowieka. Nawet wydaje się to poręczne. Jeżeli zginą dwaj jednocześnie, obudzi to mniej podejrzeń. Muszą się przecież liczyć z tym, że — przynajmniej za granicą — mówiąc delikatnie zwróci to ogólną uwagę. W Ameryce i gdzie indziej kosmonauci nie zwykli ginąć w byle wypadkach, a przynajmniej do 1968 nie było to „w zwyczaju”.

Wiemy, że Gagarin już przed 1961 był pilotem wojskowym, latał na myśliwcach. Latał w 1955, w 1957 otrzymał dyplom pilota, i następnie latał przez cztery lata, aż do owego wydarzenia, o którym traktuje większa część tej książki. Jednym słowem z sześcioletnią przeszłością lotnika za sobą, w 1968, po kilku latach przerwy, znowu zaczyna latać? I to na takim stopniu szkolenia, że musi latać na dwuosobowych maszynach z instruktorem za plecami, który cały czas go kontroluje, czy nie popełnia błędu?

Reżyserzy nie mogli liczyć na przypadek i zgodnie z tym działali. Przypomnijmy sobie wyżej opisane okoliczności wypadku. Samolot bez żadnego powodu spadł. Badania laboratoryjne nie wykazały żadnych oznak zmęczenia materiału. Nie udało się dowieść, że faktycznie zdarzył się jeden z przypuszczalnych powodów. A zatem…?

Zwłoki Serjogina odnalazły się całe, rozpoznawalne. Zwłoki Gagarina — nie. Żaden z nich się nie katapultował. Czego to dowodzi? Że coś przeszkodziło „pierwszemu na świecie kosmonaucie” w opuszczeniu samolotu. Czy mniejszy wybuch poszarpał jego ciało nie wskutek katastrofy, lecz o minutę wcześniej i dlatego stało się nieszczęście? Ludzie tajnych służb naszych czasów dobrze wiedzą, że taki efekt można osiągnąć za pomocą kawałka, wielkości paznokcia, materiału zwanego semtex. Jest to ulubiony materiał wybuchowy stosowany przez terrorystów, plastyczna masa plastikowa, której kilka deko wystarczy na wysadzenie w powietrze mostu.Nie twierdzimy oczywiście, że zdarzyło się coś podobnego. Pewne jest natomiast, że członków komisji, badającej okoliczności wypadku, mianował rząd, więc temu rządowi służyli. Podpisali więc każdy protokół, który im do podpisania podsunięto. Poza tym na same okoliczności wypadku mogli wpłynąć reżyserzy. Pamiętajmy: zanim rozpoczęło się merytoryczne śledztwo, wielu już było na miejscu katastrofy, lecz pierwsi poszukiwacze dotarli tam dopiero pięć i pól godziny po fakcie! Nie wiedzieli bowiem, gdzie go szukać. Możliwe, że dotarli tam inni. Może od kilku dni jakaś mała grupa czekała w okolicy nigdy nie nazwanego ćwiczebnego lotniska wojskowego niezbyt daleko od Moskwy, grupa zaopatrzona w dokumenty najwyższych tajnych służb, więc nikt nie śmiał im przeszkadzać. Oni mogli wiedzieć, kiedy i gdzie zdarzy się katastrofa, gdyż oczywiście utrzymywali łączność z dowódcami, którzy z dnia na dzień przygotowywali programy lotów, oni między innymi wyznaczali Gagarinowi zadania, o której godzinie i minucie i w jakim kierunku lecąc ma wykonywać poszczególne zadania. Rozporządzali więc pewnymi informacjami i jestem przekonany, że nie brak im było środków technicznych. Mogli też wpłynąć na to, by opóźnić poszukiwania jednostek powołanych do niesienia pomocy, nie wtajemniczonych i niezależnych od dowództwa szkolenia, tak długo, dopóki tamci nie odnajdą wraku i nie usuną podejrzanych śladów, z których później możnaby wyciągnąć wniosek, że to był zamach. Mogły to być urządzenia techniczne, zniekształcone wybuchem semtexu części metalowe samolotu, ale mogły to także być części ciała Gagarina, które dla dokonujących sekcji i innych specjalistów jednoznacznie wskazywałyby na powód katastrofy.

Powtarzam: pięć i pół godziny to czas dostatecznie długi. I podejrzewam, że właśnie coś takiego miało miejsce.

Загрузка...